Rozdział 4

— I co mi kupisz, co mi kupisz, Nes?

— A może nic? A może będę wyrodną siostrą?

— Tylko spróbuj, a jak przyjedziesz, to cię załatwię!

Nesrin zaśmiała się do telefonu, idąc przez ulice miasta. Pogoda nareszcie się poprawiła, więc nie musiała znowu chować się pod parasolką, jak to było przez ostatnie dni. Właśnie weszła na rynek, gdzie mugole najpewniej odpoczywali po swojej pracy w tych popołudniowych godzinach.

W centrum znajdowała się dostojna fontanna, która pięła się ku górze jak spragnione słońca pęki kwiatów. Wokół niej umiejscowione były ławki, które zajmowali miejscowi. Rynek otoczony był różnokolorowymi kamienicami, dzięki czemu to miejsce tętniło życiem. Po swojej lewej stronie dostrzegała budkę z lodami, do której była dosyć spora kolejka. Nic zresztą dziwnego — te lody były pyszne. Nesrin ustawiła się w kolejce, przekładając telefon do drugiej ręki, aby poprawić na ramieniu torebkę, która jej opadła.

— Taka jesteś? Żądna samych prezentów? — Raqyia zaśmiała się na to retoryczne pytanie.

— Dobrze wiesz, że żartuję. Cieszę się, że cię zobaczę. Już nie mogę wytrzymać w tym domu z samym chłopem.

— Masz jeszcze mamę — zauważyła. — O ile mi wiadomo, nie jest chłopakiem, chyba że coś przegapiłam.

— Ha, ha. Jakaś zabawna.

— Cała ja.

Kolejka się zwęziła i przyszła kolej na Nesrin, więc zamówiła średnie lody o smaku wanilii i porzeczki. Zapłaciła lejami rumuńskimi i ruszyła przez rynek.

— To odpowiesz w końcu, co mi kupisz na urodziny? — zapytała zniecierpliwiona Raqyia.

— Niespodzianka.

— Nienawidzę cię.

— Lepiej to odszczekaj, bo naprawdę nic nie dostaniesz oprócz solidnego kopa w tyłek.

— Jesteś wredna.

Nesrin przewróciła oczami, usiadłszy na ławce. Założyła nogę na nogę i oparła się wygodnie na ławce. Słońce skupiało swe promienie słoneczne na jej ciemnych włosach. Obserwowała czwórkę gołębi, która ulokowała się obok starszej kobiety, jedzącej jakąś zapiekankę i od czasu do czasu rzucającej kawałki bułki rozochoconym ptakom.

— Na ile wzięłaś wolne? To mi chociaż powiesz? — zmieniła temat Raqyia.

— Tylko na weekend — odpowiedziała, patrząc spode łba na gołębia, który jakimś cudem zainteresował się jej lodem. — Spadaj.

— Sama spadaj.

— Nie ty. Gołąb.

— Zostaw biednego gołębia, okrutnico. Wolność dla gołębi. Gołębie też mają prawa — rzekła z powagą.

— No i kij. Śmierć gołębiom. Myślę, że taki gołąb na grillu z przypieczonymi warzywami smakowałby wyśmienicie.

— Wiesz co? Może lepiej nie przyjeżdżaj — mruknęła oburzona Raqyia.

Na twarzy Nesrin pojawił się wredny uśmieszek. Już chciała odpowiedzieć, kiedy nagle jej uwagę przyciągnęło nawoływanie jej imienia. Ściągnęła brwi i uniosła wzrok. Zobaczyła na drugim końcu rynku Lucę we własnej osobie. Nie mogłaby go pomylić z nikim innym przez jego przyciągający wzrok styl.

Brązowo-zielone włosy skrył pod jasnozielonym kapeluszem, który wyglądał jak żaba, tylko niektóre kosmyki opadały mu na czoło. Na sobie miał marynarkę o tym samym kolorze oraz bursztynowe spodnie dzwony. Na jego ramieniu spoczywała prześliczna i nowa torebka.

Wyszczerzał swoje zęby w filmowych uśmiechu i machał, skacząc jak ostatni głupek na środku rynku, w stronę Nesrin. Dziewczyna ze śmiechem zauważyła, że wiele osób patrzy się na niego jak na ostatniego debila, ale niezrażony tym Luca w podskokach do niej podbiegł.

Buna, surioara! — zawołał, kiedy znalazł się wystarczająco blisko. — Jak leci, hę?

— Raq, porozmawiamy wieczorem...

— Rozmawiasz z Raqyią? — zainteresował się Luca i wyrwał Nesrin z dłoni telefon, zanim ta zdążyła się rozłączyć. — Hej, maleńka! Jak tam w twoim Sudanie? Pichcicie sobie jakiegoś afrykańskiego lwa na kolację czy coś?

Nesrin wstała, chcąc odebrać Luce swój telefon. Nauczyła go korzystać z tego mugolskiego środka komunikacji i teraz skubany sobie pozwalał na więcej niż powinien. Wyciągnęła rękę, aby wyrwać mu swój telefon, ale Luca w tej samej chwili gwałtownie się odwrócił na pięcie i przypadkiem walnął Nesrin prosto w twarz swoją wielką torebką.

— Auu! Luca!

Zdezorientowany Luca się odwrócił, ponownie ją przypadkowo uderzając.

— Co? Daj mi porozmawiać, ty niewychowana dziewczyno.

Nesrin jęknęła, przecierając swoje obolałe czoło, acz pozwoliła Luce na dalszą konwersację, nie chcąc znowu dostać z torebki.

Luca miał bardzo męczącą przypadłość. Jak rozmawiał, to zawsze musiał chodzić, więc Nesrin powlekła swoimi nogami za chłopakiem przez cały rynek. Chodził w kółko, beztrosko rozmawiając sobie z jej siostrą, i nawet nie oglądać się, czy właścicielka telefonu idzie za nim.

— Dobrze, dobrze — powiedział do telefonu po jakichś dwudziestu minutach. — Obiecuję, że ci wyślę. A teraz buziaczki. Mua, mua! — Luca zacmokał kilkukrotnie, a potem się rozłączył.

— No nareszcie.

— Nie narzekaj, bo ci wyjdą zmarszczki — odparł wyniośle i poprawił swój żabi kapelusz, który opadł mu na oczy. — Wyślesz Raqie mój prezent. Nie znam się na waszych dziwnych mugolskich środkach transportu, a wysyłanie sowy do innego kraju to zbrodnia nieczysta. Chybaby mi zdechła w czasie lotu.

Wzruszył beztrosko ramionami, a wtedy jego rozbiegany wzrok przystanął na kimś za plecami Nesrin. I zaczął się wydzierać przez cały rynek, skakać, machać i się okręcać jak jakaś pijana primabalerina. Nesrin schowała się za swoją torebką, licząc, że nikt nie będzie jej identyfikował z tą rozszalałą petardą.

— DEEENNIEEEE! TU JESTEEEEEEM, ZŁOTKOOOO! CHOOOOOOOOODŹ! — wydzierał się do swojej siostry.

— IDĘĘĘĘĘĘ, ZAMKNIJ SIĘ, BO LUDZIE PATRZĄĄĄĄ!

— NA CIEBIE TEEEŻ!

Dennisa już nie odpowiedziała, lecz przyśpieszyła kroku i wkrótce stanęła przed nimi. Na przywitanie trzepnęła brata po głowie, tak że jego fikuśny kapelusik wylądował na ziemi, a Nesrin cmoknęła w policzek.

— Śliczna kurtka! — zawołała Dennisa, bez skrępowania gładząc materiał skórzanej kurtki Nesrin.

— Dziękuję. Twój ubiór też jak zwykle zjawiskowy. Te buty to totalny kosmos.

Dennisa, miłośniczka szpilek, zaśmiała się i okręciła wokół siebie. Szpilki, które miała na stopach, były ogromnych rozmiarów. Nesrin naprawdę podziwiała, że tak świetnie sobie w nich radziła i była w stanie bez obawy o własne życie przejść sporą odległość. Szpilki były w panterkę i zdecydowanie przyciągały wzrok najbardziej z jej ubioru. Dennisa wprost uwielbiała różne zwierzęce kroje, choć w praktyce nie miała zwyczaju kupować wyrobów, które były utworzone prosto ze skóry zwierząt, tylko takie, które były materiałem sztucznym.

— Co tutaj robicie? — zapytała z uśmiechem Nesrin, kiedy Dennisa zarzuciła swoje ramię na niższego Lucę.

— Przechadzamy się wśród mugoli — odpowiedział Luca. — Podpatrujemy ich stylówki i kradniemy do własnych kolekcji, przeistaczając je na nasz styl. O, i śledzimy chłopaka, w którym buja się Dennie. Niezłe z niego ciacho... Auu! — Nesrin zaobserwowała, jak Dennisa wbija swoją szpilkę prosto w stopę Luci. — No dobra, dobra... Przecież nie ukradnę chłopa własnej siostrze...

— A tak poważnie — rzekła Dennisa, posyłając bratu ostre spojrzenie — to łazimy po sklepach. Mugolskie ubrania są zdecydowanie bardziej ciekawe od tych typowych czarodziejskich szat. Niektóre kroje są zabawne, ale w gruncie rzeczy większość jest totalnie sztosowa. Patrz, ile mamy już siatek. — Dennisa wyciągnęła przed siebie swoją szóstkę siatek. Zarzuciła je sobie na ramiona i przybrała pozę modelki. — Zaraz znowu na sklepy wracamy.

— I śledzić jej przyszłego męża.

— Stul pysk.

Nesrin ponownie wybuchnęła śmiechem. Wprost uwielbiała tę dwójkę. Były to jedne z niewielu osób, które tak lubiła i ze wzajemnością. Czasami aż sama zastanawiała się, dlaczego tak w porządku osoby chciały spędzać z nią czas. Zazwyczaj była tym typem na uboczu, niczym nie wyróżniającym się i z góry uznawanym jako nudny. Nie żeby się tym przejmowała. Lubiła swoje towarzystwo i zdecydowanie nie była ekstrawertyczką.

— Idziesz z nami? — zapytał nagle Luca.

— Śledzić narzeczonego twojej siostry?

— Bez kitu, jesteście chorzy — oznajmiła Dennisa, wywracając oczami. — Już go dawno zgubiliśmy, bo ten kretyn — wskazała na Lucę — zobaczył buty na wystawie.

— Nie jakieś tam buty! — zdenerwował się Luca. — One były o pięćdziesiąt procent przecenione! Obok takiej oferty nie można przejść bez reakcji!

— I tak nie będziesz w nich łaził. Nawet nie zauważysz, kiedy ci je zabiorę, jak to bywa z większością.

— Wiedziałem, że rzekome połykanie moich butów przez giganty szczury było kłamstwem!

— Co ty nie powiesz? — Dennisa uniosła do góry brew, a następnie chwyciła Nesrin za nadgarstek. — Ty też masz coś do kupienia, nie? Prezent na urodziny siostry, ta? Więc chodź, znajdziemy coś idealnego. Z nami tylko takie prezenty.

— Dopóki nie chodzi o szaliki — wyszeptał Luca na ucho Nesrin, na co ta zachichotała.

— Słyszałam to! — obruszyła się Dennisa.

— I bardzo dobrze, bo twoje bezguście wykracza poza granicę przyzwoitości! Wyglądasz jak stara baba!

W odpowiedzi Dennisa pokazała mu bardzo nieetyczny gest palcem, na co Luca wystawił jej równie nieetycznie język i złapał uśmiechniętą od ucha do ucha tą przepychanką słowną Nesrin pod ramię. W drugiej ręce wymachiwał swoją torebką jak lassem i krzyczał przy tym:

— Ahoj, zakupy!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top