Rozdział 14

Z dedykacją dla Mugrie która tak wiernie czekała 💗

— JASNA CHOLERA!

— Tau! — Gdzieś z otoczenia po drugiej stronie słuchawki, za Tau, rozległo się karcące zawołanie. — Ile razy mam cię prosić, żebyś w tym domu nie przeklinał?!

— Sorka, mamo! — zawołał głośno Tau nie oddalając od siebie komórki telefonu. 

Nesrin aż zadzwoniło w uszach. Z grymasem na twarzy osunęła się w swoim wygodnym salonowym fotelu. Przysłuchiwała się przez chwilę szybkim krokom rozlegającym się po drugiej stronie oraz otwieraniu i zamykaniu drzwi. Po znanym odgłosie zbiegania z kamiennych, popękanych schodów Nesrin wywnioskowała, że brat wyszedł na zewnątrz. Ledwo drzwi się za nim zatrzasnęły, a chłopiec ponownie zawołał: 

— JASNA CHOLERA!

— Młody, nie sprawdzaj wytrzymałości mamy — zastrzegła go poważnie Nesrin. 

— O co ci chodzi? Przecież sama zaznaczyła, że nie mam przeklinać w domu! Specjalnie wyszedłem! 

Znudzona i przyzwyczajona do łobuzerskiego charakteru swojego brata Nesrin pokręciła do siebie głową. 

— Mały głupek — mruknęła, a łebki obserwujących ją już od jakiegoś czasu dwóch domowych papug nastroszyły pióra, przekrzykując się nawzajem jednym donośnym słowem: „Głupek!". 

— Nie buntuj tych ptaszysk przeciwko mnie! — zdenerwował się Tau, któremu uwadze nie uszły skrzeki w tle.

— Nie buntuję, one same za każdym razem powtarzają po mnie jedynie wulgaryzmy! — żachnęła się Nesrin. — Kilka dni temu, gdy rozbiłam dwie szklanki i... yy... zachowałam się oczywiście kulturalnie...

— Jasne — rzucił ironicznie Tau obeznany już w „kulturalności" starszej siostry w momentach przykrych wypadków.

Nesrin puściła to mimo uszu.

— ...sąsiedzi naskarżyli na mnie do wynajemcy.

Po drugiej stronie słuchawki rozległ się wybuch beztroskiego śmiechu. Nesrin aż wywróciła oczami z grymasem na twarzy i żeby uciszyć tę ekstazę radości, zagroziła:

— Stul japę, bo nie prześlę ci tego filmiku.

— Dobra, dobra! — zawołał z oburzeniem. — Ale bez takich... Jasna cholera, nie wierzę, że zobaczę smoki prawie jak na żywo!

— Przestań bluźnić, bo poważnie mama zejdzie na zawał. 

— Nie słyszy! Jestem za domem!

— Ale nie odchodź daleko — zaniepokoiła się nagle Nesrin, przestąpiła aż z nogi na nogę. — To niebezpieczne. 

— Wiem przecież, aż tak głupi nie jestem, jak ci się wydaje. — W głosie chłopaka dało się usłyszeć urazę. 

Nesrin przez chwilę milczała. Obserwowała swoje stroszące pióra jedna na drugą papugi. 

— Po prostu się martwię. Nienawidzę tego, że ja żyję sobie bezpiecznie i beztrosko w Rumunii, a wy codziennie się tam narażacie...

— Rozmawialiśmy o tym chyba z dziesięć tysięcy razy — mruknął Tau już wyraźnie zmienionym głosem. Nagle z rozwydrzonego dzieciaka stał się spokojny i poważny, co przypomniało Nesrin, że już wcale nie jest tym jedenastoletnim bachorem, którego pamiętała jeszcze przed Rumunią. — Gdyby nie ty, szybciej niż wojna zabiłby nas głód. Taka brutalna prawda, co tu owijać w bawełnę. Dość już, mieliśmy nie rozmawiać na te tematy. Lepiej mi opowiedz, jak przekonałaś tego faceta, by ci pozwolił sfilmować smoki!

Oparła się o ścianę i opowiedziała mu o wszystkim. Z satysfakcją wyczuwała, że młody chłonie każde kolejne słowo, które opuszcza jej usta, co u Tau było niezwykle rzadkim zjawiskiem. Gdyby jeszcze z taką samą uwagą słuchał mamy... Byłby z niego materiał na anioła. 

Zakończywszy relacjonowanie całej historii, Nesrin zmuszona była przez kolejne kilkanaście minut wysłuchiwać pisków podekscytowania młodszego brata oraz jego momentami pozbawionego sensu biadolenia. Cztery razy uroczyście obiecywała, z ręką na sercu, że zgra filmik z aparatu na kasetę w trybie natychmiastowym i tak samo prędko ją wyśle. Tau był w siódmym niebie. Żałował tylko, że nie będzie mógł pochwalić się przed znajomymi. Nesrin natychmiast wybiła mu tę żałość z głowy. 

— Wiem, wiem... Nie mogę mówić o twoim świecie — wymamrotał zrezygnowany Tau. Zaraz jednaka ponownie się podekscytował na przypomnienie tego, co niebawem miał otrzymać. 

Danego słowa Nesrin zamierzała dotrzymać. Z tego względu wzięła ze sobą aparat do szpitala, gdzie zamknęła go w swojej szafce na kluczyk. Zamierzała w czasie przerwy na lunch przejść się do fotografa, by jej przegrał filmik. Niestety, ruch w szpitalu był tak spory tego dnia w związku z naprzykrzającymi się w ostatnim czasie wypadkami. Nesrin przy pomocy dwóch innych uzdrowicieli ledwie co poradziła sobie z wyjątkowo specyficznym — choć w tej branży słowo specyficzny było traktowane niemal na równi ze słowem norma — wypadkiem czarodzieja, który próbował się teleportować ze swoją miotłą.

Najpierw wzbił się na niej w powietrze, a potem kilku próbach udało mu się jakimś nieznanym cudem teleportować. Skończyło się na tym, że pacjent nie dość, że się rozszczepił bardzo nieprzyjemnie, to jeszcze skończył... Cóż, z kijem od miotła w kłopotliwym miejscu na ciele. 

Petre, który był właśnie jednym z pomagających Nesrin uzdrowicielów, skomentował ten przypadek trafnie. Przynajmniej sądząc po minie delikwenta. 

— Wypiło się o Ognistą za dużo, co? — mruknął Petre z rozbawieniem. 

Nesrin ledwie powstrzymała cisnący się uśmiech na widok zrozpaczonej i pełnej zrezygnowania miny pacjenta, który na te słowa aż poszarzał na twarzy.

Po zakończonej operacji ich szef — Schmidt — niezwykle dla siebie miłosiernie puścił trzech uzdrowicielów, którym przez tę akcję odebrał lunch, wcześniej do domów. Ów trzeci uzdrowiciel nie za bardzo znany Nesrin opuścił miejsce pracy szybciej niż chyba był w stanie. Nesrin zakładała, że wyskoczył przez pierwsze okno, gdy tylko opuścili gabinet Schmidta, gdyż wraz z Petre wychodzili tuż za nim, a już go na długim korytarzu nie było. Teleportować się w środku szpitala nie mógł, więc tylko skok z okna, chociaż z drugiego piętra, wydawał się najprawdopodobniejszy. 

W szatni Nesrin nieco się ociągała. Jej introwertyczna dusza nie pozwalała spakować swoich rzeczy w normalnym tempie, ryzykując przy tym towarzystwo Petre w czasie drogi do wyjścia. Z doświadczeniem odczekała kilka chwil od momentu zamknięcia się za chłopakiem drzwi, a następnie z ulgą i aparatem na ramieniu ruszyła do wyjścia. 

Marne okazały się żywione przez dziewczynę nadzieje. Ku swemu ogromnemu zaskoczeniu — nie miała bowiem zbyt bliskich relacji z Petre, jak zresztą z nikim (oprócz Luci) ze szpitala — za drzwiami szatni wyczekiwał we własnej osobie Petre. Ze zdumienia aż się zatrzymała. Nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Tego typu sytuacja zdarzyła się jej pierwszy raz. 

Jeżeli Petre wyczuł jej obawy tudzież zdziwienie, nie dał tego po sobie poznać. Beztrosko podszedł bliżej i wskazał grdyką w stronę drzwi.

— Idziemy?

Pomimo dziwności tego wydarzenia, Nesrin przywołała na twarzy lekko poddenerwowany uśmiech i we wnętrzu cała zestresowana, podążyła przy boku Petre do wyjścia. Całą drogę milczała, przez co czuła się niezwykle niezręcznie, ale przynajmniej Petre był bardziej wygadany i nie pozwolił, by pomiędzy nimi pojawił się choćby cień niezręcznej ciszy. Była mu za to wdzięczna jak za nic. 

Wyszli ze szpitala. Nesrin miała już nadzieje, że na tym ich wędrówka poprzestanie i rozejdą się — a raczej teleportują — w swoje strony, gdy Petre zainteresował się jej aparatem.

— Fotografujesz? 

— Co? — zapytała z zaskoczeniem. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że na ramieniu ma przewieszony aparat. — Ach, nie... Znaczy może czasem, ale marnie mi wychodzi, robię to dla rodziny.

— Jestem pewien, że jesteś dla siebie zbyt surowa — oznajmił Petre, a potem ku przerażeniu Nesrin wyciągnął po aparat rękę. 

Automatycznie podała mu aparat z nadzieją, że jak już się naogląda, to w końcu sobie pójdzie. Nie była pasjonatką fotografowania — wolała zdecydowanie malowanie, toteż nie zależało jej zbytnio na opinii Petre. Mimo to serce biło jej jak szalone, a ręce się pociły. Czuła zażenowanie, kiedy chłopak przeglądał jej marne próby.

— To jest... naprawdę dobre — rzekł lekko zaskoczony. Z uznaniem pokiwał głową i oddał dziewczynie aparat. — Wiem, co mówię, sam interesuję się fotografią, choć zdecydowanie wolę tę czarodziejską formę. Nieruchome fotografie nieustannie mnie zadziwiają. Za każdym razem tylko czekam, aż kadr się przesunie. 

Uśmiechnęła się, nie wiedząc, co powiedzieć. 

— Zauważyłem też tam naprawdę sporych rozmiarów filmik. 

Nesrin spiekła buraka. Rozejrzała się wokół siebie z nikłą nadzieją, że odnajdzie w najbliższym otoczeniu pretekst, by się stąd jak najszybciej zmyć. Ta rozmowa coraz bardziej ją krępowała. 

— To taki prezent dla brata... nieważne.

— Zamierzasz go zgrać na VHS?

Zakłopotanie Nesrin się powiększyło, gdy się zorientowała, że nie wiedziała, co to VHS.

— Na kasetę... — wymamrotała.

Petre chyba zorientował się, w czym leżał problem, gdyż wyjaśnił:

— To jeden z systemów kaset wideo. Najbardziej popularny. Jeżeli chcesz ten filmik przegrać, najpierw musisz go nieźle przyciąć. Objętość jest za duża, nie przejdzie ci. 

— Nie wiedziałam, że się na tym tak znasz — odparła szczere zaskoczona Nesrin. Przyglądała się teraz Petre z podziwem w oczach i większym zainteresowaniem. 

Chłopak wzruszył ramionami, jakby to nie było nic takiego.

— Jak mówiłem, interesuję się fotografowaniem, więc jednocześnie także i sprzętami. Mam nawet cały potrzebny do tego sprzęt w domu. Jeśli chcesz, mogę ci to przyciąć i zgrać. Tylko musiałabyś mi towarzyszyć, bym nie usunął czegoś istotnego. 

— No nie wiem, nie trzeba chyba... — Nesrin zawstydziła się na samą myśl, że Petre miałby ten durny filmik przeglądać. Momentami z faktu, że nagrywała go dla młodszego brata, czuła się zbyt swobodnie i bynajmniej nie chciała, by zobaczył go ktokolwiek inny. A już zwłaszcza znajomy. — Miałam teraz iść do fotografa. 

— O tej porze? — Petre zmarszczył brwi. — A zresztą, u takiego gościa, zwłaszcza mugola, na pewno cały proces zajmie dziesięć razy dłużej. Zapewniam, że dzięki moim innowacyjnym metodom już jutrzejszego dnia będziesz miała gotową kasetę. Oczywiście, jeśli zaczniemy od razu.

— Zaraz, zaraz. Masz na myśli teraz? O tej porze? — przytoczyła jego własne słowa sprzed chwili.

— A masz coś lepszego do roboty? Bo ja nie. — Wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic. — Nie jest aż tak późno, a ja lubię się bawić w tego typu sprawy. 

Nesrin bardzo chciała powiedzieć: nie i jak najszybciej się stąd zmyć, ale nie potrafiła. Pod wpływem przyjaznego tonu Petre w końcu zmiękła i się zgodziła. W myślach przeklinała swój brak asertywności tak plugawie, że chyba pierwszy raz szczerze ucieszyła się z dzielącej ją od rodziny odległości. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top