Rozdział 1
Ze snu wyrwał ją głośny ryk dzwonka telefonu. Jęknęła w poduszkę i przekręciła się na bok, aby wyłączyć alarm. Przez jaśminowe zasłony wpadało rozbudzone słońce, którego promienie bez skrępowania padały na twarz nie do końca jeszcze wybudzonej Nesrin.
Przetarła dłonią swoją twarz i powoli uniosła się do pozycji siedzącej. Odrzuciła gęste, czarne włosy na plecy i chwyciła telefon, aby przejrzeć powiadomienia. Wychwyciła tam wiadomość od siostry, więc, dobrze wiedząc, że była ona rannym ptaszkiem, wybrała jej numer.
Oczekując na połączenie, wygrzebała się z wielką niechęcią z ciepłego posłania oraz na boso, jedynie w krótkiej koszuli nocnej, ruszyła do kuchni. Przygrzała wodę na herbatę i przytykając sobie telefon głową do ramienia zaczęła robić śniadanie. Po trzech sygnałach siostra odebrała.
- Czego chcesz? - usłyszała gniewny głos Raqyi.
- Ee! Zołzo! Słowa - ostrzegła. - Pamiętaj, z kim rozmawiasz.
- Nes! - zapiszczała. - Nareszcie, śpiochu! Szykujesz się do pracy, co?
- Och, skąd wiedziałaś? - zapytała sarkastycznie, machnąwszy różdżką w stronę patelni. Przygotowane tosty położyła na talerzyku oraz posmarowała keczupem. - Jak tam u was, zołzo? Wszystko w porządku? Każdy cały czy w kawałkach? Radzicie sobie? Jak czuje się mama? Tau niczego nie odwala?
Po drugiej stronie usłyszała westchnięcie.
- Po pierwsze, nie mów do mnie zołzo, bo przestanę odbierać - oznajmiła. - Odpowiadając na wszystkie pozostałe twoje pytania, to u nas jak na razie w porządku. Tak, dajemy sobie radę. Bardzo nam pomagasz, wiesz o tym. Zdrowie mamy też stabilne, ale przez nasze warunki obawiam się, że może się pogorszyć... Tau się uspokoił. Twój ostatni telefon wiele pomógł. Zawsze się ciebie słuchał.
- Cieszę się - uśmiechnęła się, biorąc gryz tostu. - Tęsknię za wami... Nie mogę się doczekać, kiedy was wszystkich wyściskam...
- A ja nie - mruknęła. - Też bym chciała cię wyściskać, siostra, ale wiesz, jak jest... Twój powrót oznaczałby, że byłabyś w niebezpieczeństwie.
- Raqyia, wy mierzycie się z tym na co dzień. - Ze zdegustowaniem pokręciła do siebie głową. - Nie mogę znieść świadomości, że ja siedzę sobie bezpieczna w Rumunii, a wy mierzycie się z takim koszmarem! Nienawidzę swojego bezpieczeństwa, to nie jest sprawiedliwe.
- Starsza, a takie głupoty plecie! Gdyby nie ty, gdyby nie pieniądze, które nam wysyłasz... Ja nie wiem, jakby to wszystko się potoczyło. Jest wojna, ojciec i Jabir codziennie wychodzą na walkę, a my nie możemy być pewni, czy wieczorem ich jeszcze zobaczymy. Głód i brak leków były od dawna naszymi problemami. Nie pozwalam ci mieć wyrzuty sumienia, kiedy tak bardzo nam pomagasz. Słyszysz?
- Słyszę...
To przytaknięcie nie zmieniało jednak zbytnio postaci rzeczy. Nesrin i tak nie czuła się dobrze z myślą, że ona siedzi sobie bezpiecznie w Rumunii, codziennie ma wziąć co na ząb, kąpie się w ciepłej wodzie, jest czysta i nie choruje, a cała jej rodzina mierzy się z istnym koszmarem w Sudanie.
Panowała tam druga wojna domowa, która była właściwie kontynuacją tej pierwszej. Codziennie ginęły dziesiątki, setki tysięcy mieszkańców w wyniku totalnego rozgardiaszu i zamieszania, które tam panowało. Nie mówiąc już o tym, jak bardzo niepewne było życie taty i Jabira, jej starszego brata, którzy brali czynny udział w walkach.
W wieku jedenastu lat Nesrin dowiedziała się o tym, że jest czarownicą. Jako jedyna zdobyła jakiekolwiek większe wykształcenie w Szkole Magii w Uagadounie. Zdała dobrze egzaminy końcowe, dzięki czemu mogła zapewnić rodzinie chleb. Wybrała ze wszystkich państw Rumunię przez wzgląd na daleką ciotkę, która tutaj zamieszkiwała.
Każdego dnia pracowała jak wół jako uzdrowicielka. Brała nieraz dwie zmiany w szpitalu, aby tylko zarobić i nie rozmyślać w wolnym czasie o tych wszystkich czarnych scenariuszach, które głębiły jej się w głowie. Na niczym innym nie zależało jej bardziej aniżeli na rodzinie.
- Jaka u was pogoda? - zmieniła temat Nesrin.
- Jak to w Sudanie, gorąco i parno - zaśmiała się. - A u ciebie?
- Zimno i deszczowo - mruknęła posępnie. - Aż nie chce się wychodzić do pracy.
- Nie narzekaj, ty jesteś magiczna, możesz się przeteleportować!
- Wiem, ale uwielbiam słyszeć twoje wyrzuty w głosie za każdym razem, kiedy narzekam.
Raqyia zaśmiała się z prychnięciem godnym dzikiego kota, kiedy rozległ się po jej stronie huk. Nesrin niemalże wypuściła słuchawkę przez ogromny strach, który ją dopadł.
- Co się dzieje?!
- Spokojnie, spokojnie. To tylko ten głupek - odparła.
- Przestań! - usłyszała drugi, męski głos. - Gadasz z Nes? Daj mi ją!
- Zjeżdżaj mi stąd! To moja kolej!
- Czy ty zawsze musisz być taka wredna?
- Ja? Sam jesteś wredny, odczep się. Nie przerywa się dorosłym w rozmowie.
- Ledwo skończyłaś osiemnaście lat!
- Mam już dziewiętnaście! Jak ty mnie znasz? Idź, do jasnej...
- Hej - przerwała im ostrą wymianę zdań Nesrin i odłożyła talerz do zlewu, ruszając do pokoju, aby się przebrać. - Uspokójcie się tam oboje. Raqyia, daj mi do telefonu Tau.
- No dobra... - bąknęła.
W pokoju szybko zrzuciła z siebie koszulę nocną i przebrała się w luźne i wygodne ubrania. W szpitalu w szatni miała na siebie narzucić tylko szatę lekarską. Machnęła różdżką w stronę torebki, aby ją przywołać, a następnie powróciła do kuchni.
Usiadła przy stole, zerknąwszy przelotnie na zegarek. Do wyjścia miała jeszcze piętnaście minut. Różdżką wygładziła swoją fryzurę, która po wstaniu tworzyła istne siano na głowie przez sporą objętość ciemnych włosów. Potem skupiła się już w pełni na Tau.
- Jak tam? Znowu dokuczasz Raqyii? - zapytała.
- Raczej odwrotnie - mruknął Tau. - Ona bez przerwy robi mi na złość. Niby dorosła, a takie dziecko.
- Słyszę cię, siedzisz obok mnie! - oburzyła się Raqyia.
- Co za nowość! - Nesrin w swojej wyobraźni dostrzegła, jak Tau wykrzywia się w swoim typowym grymasie do starszej siostry i aż zaśmiała się pod nosem.
- Nie pozabijajcie się do mojego powrotu. Chcę wam jeszcze przywieźć prezenty, taka jestem hojna siostra - powiedziała Nesrin.
- Dla prezentów mogę się postarać - zapewnił. - A jak w tej twojej magicznej pracy... u-... uzdrowicielka, tak?
Więc Nesrin zaczęła opowiadać, że w ostatnich dniach nie zadziało się nic niespodziewanego. Jak zwykle spędzała wiele godzin w szpitalu, gdzie pomagała osobom, które tej pomocy potrzebowali. Podzieliła się tym, jak Andreea ponownie doprowadziła ją do szału samą swoją obecnością, Ioana nie oddała swojego sprawozdania i wytłumaczyła się, że kiedy była w odwiedzinach u znajomego, który zajmował się smokami, magiczne stworzenie je spaliło. Oczywiście było kłamstwem, o czym ich szef doskonale wiedział. Napomniała też o swojej opiece nad dziećmi Tatiany.
- Ty nie lubisz dzieci - stwierdził Tau z nutką zaskoczenia w głosie.
- Ale lubię Tatianę. Miałam pozostać z nimi tylko dwie godziny, więc nie kręciłam nosem. Poza tym dzieciaki Tatiany mnie lubią, a ja lubię dzieci, które mnie lubią, dobra? Zwłaszcza, kiedy nie wrzeszczą co pięć sekund i nie wysadzają całego domu.
- Taa - mruknął z powątpieniem. - Niech ci będzie.
Oczy Nesrin się przewróciły, kiedy pokręciła głową, choć dobrze wiedziała, że Tau tego nie mógł zobaczyć. Wtedy jej wzrok padł na zegarek. Przeklęła.
- Spóźniona? - zapytał.
- Wstaję tak wcześnie, a i tak się spóźniam - przytaknęła. - Cóż, przynajmniej Schmidtowi bardziej podpadła przez swoje spóźnienia Ioana, więc nie mam się czym martwić. Może nawet zdążę, jak się pośpieszę. W końcu wystarczy wyjść, znaleźć jakąś strefę, gdzie nie ma ludzi i się teleportować. Pozdrówcie mamę! Powiedzcie, że do niej zadzwoniej w czasie przerwy w pracy. Cześć, trzymajcie się tam!
- Ty też! - odkrzyknęli w tym samym czasie Tau i Raqyia.
Nesrin narzuciła na siebie płaszcz oraz torebkę na ramię, w której między innymi był mugolski telefon, różdżka i coś słodkiego do przegryzienia. Wyszła na zewnątrz. Niebo było pochmurne, wiał lekki wiatr, a z nieba spadały intensywnie krople zimnego deszczu.
Pokonała na ukos drogę i skręciła w boczną uliczkę, która najczęściej była pusta o tej porannej godzinie. Obejrzała się dookoła siebie, a upewniwszy się, że nikogo nie było w pobliżu - deportowała przed wielki szpital.
Na zewnątrz było niemalże pusto, czemu nie można było się dziwić - większość, w przeciwieństwie do Nesrin, zapewne była punktualnie. Przebiegła przez kostkę, którą ozdabiały po bokach rzędy kwiatów oraz popchnęła drzwi, aby wejść do środka.
Na korytarzach już było więcej osób, które nie zwracając na nią kompletnie uwagi, szły w swoją stronę. Nesrin ponownie się deportowała na trzecie piętro, wydział, na którym pracowała.
Weszła do szatni, gdzie odszukała swoją szafkę, z której wyjęła szatę. Wcisnęła do środka torebkę, wcześniej wyjąwszy z niej różdżkę, oraz narzuciła na wierzch ubrania szatę. Kiedy podniosła głowę spotkała się z czyjąś parą oczu.
- Nesrin! Kochaniutka! - zawołał wysokim głosem Luca i rozłożył swoje ręce z promiennym uśmiechem. - Piękna jak zawsze! Tylko to spóźnienie... Oj, oj... Przemieniasz się w Ioanę czy jak?
- Zagadałam się z rodzeństwem - wytłumaczyła się i lekko uniosła kąciki ust. Poczuła się lekko niezręcznie, kiedy Luca przypadł do niej i ją przytulił tą swoją siłą godną mięśniaka, choć był bardzo chudej postury.
- Aj, aj! Rozumiem! Z moją siostrą to gadamy godzinami! Zwłaszcza na manicure. Zobacz, jakie cudeńka sobie zorganizowałem! - Luca z dumną miną podsunął jej pod sam nos swoje dłonie, których paznokcie ozdobione były lśniącym lakierem.
- Lakier śliczny, ale ta długość paznokci... - Pokręciła z udawanym zawiedzeniem głową. - Znowu ci się dostanie od Schmidta.
- A niech ten stary zgred pocałuje mnie tutaj! - Luca wywrócił oczami i klapnął się po tyłku. - Co ma długość paznokci do rzucania różdżką czarów? Zazdrości mojego poczucia stylu i się czepia. Gdyby to chociaż przyznał, to wytrząsnąłbym mu jakieś super ciuszki, a tak to kicha.
Nesrin zachichotała. Luca był jedyną osobą, z którą miała tutaj dobry kontakt. Zresztą każdy się z nim dogadywał, był bardzo otwarty na nowe znajomości, pomocny i towarzyski. Gdyby nie fakt, że sam wręcz narzucał jej swoje towarzystwo, to zapewne nie miałaby do kogo otworzyć tutaj buzi. Nie szukała towarzystwa, tylko pieniędzy.
- O mój słodki Merlinie! - zawołał nagle Luca i złapał Nesrin za ramię. Ta już wiedziała, co się szykowało. - Kochaniutka, nie uwierzysz co się stało! Po prostu bomba! Chodź, opowiem ci po drodze, bo Schmidt faktycznie wydłubie nam oczy, a chcę jeszcze żyć...
Ruszyli razem do wyjścia, kierując się w stronę sali przyjęć, gdzie oczekiwali pacjenci. Przez całą drogę Luca opowiadał z iskierkami w oczach najnowsze plotki, które wpadły mu do uszu. Informacje jednym uchem wlatywały do Nesrin, a drugim wylatywały - myślami błądziła wokół rodziny - ale kiwała głową.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top