Rozdział 13

Wiele dni męczyłam się z tym rozdziałem z obawą, że coś pokręciłam i że nie wyszedł zbyt dobrze. Przynajmniej mam już go za sobą, uff! 😁

— Pan Weasley zadeklarował się nas oprowadzić — wyjaśniła Tatiana, widząc zaskoczone spojrzenie Nesrin zawieszone na mężczyźnie, który stał za jej plecami.

— Wystarczy Charlie — zapewnił z nieśmiałym uśmiechem chłopak. — Słyszałem, że chciałabyś nakręcić filmik, to prawda? — zwrócił się do uzdrowicielki.

— Och. — Nesrin się nieco zmieszała. Odłożyła książkę, poprawiła włosy i elegancką koszulę, a następnie odpowiedziała: — Jeśli to tylko możliwe...

Charlie przecisnął się obok Tatiany, a następnie zbliżył do Nesrin. Miał bardzo pogodny wyraz twarzy.

— Naturalnie, jak na razie nie widzę przeszkód. Od czego chciałabyś zacząć?

— Możesz wysunąć propozycję, w końcu to ty tutaj pracujesz — powiedziała, pokonując początkowe zaskoczenie. Wyciągnęła aparat i zawiesiła go na szyi. 

— Proszę za mną. — Charlie swobodnym gestem wskazał drzwi, zachęcając, aby dwie kobiety wyszły pierwsze, a sam ruszył zaraz za nimi. 

Nesrin ponownie znalazła się w pustym korytarzu. Wtedy Charlie wysunął się na przód, a ona włączyła nagrywanie.

— Rezerwat jest ogromnym kompleksem złożonym z kilku części. My aktualnie znajdujemy się w tej przeznaczonej dla zwiedzających. Aby się znaleźć w sekcji głównej, musimy przejść prawym korytarzem od wejścia głównego, na końcu którego znajduje się winda. Pracowników w rezerwacie dzieli się na wiele kategorii. Jedni zajmują się transportem smoków, drudzy opieką nad nimi, inni dokumentami, które musi mieć każdy smok, a jeszcze inni wyszukują informacje o tym, w jakim terenie był widziany ostatnio, aby transportowcy, tak nazywamy tych, co przenoszą do nas smoki, mogli wypełniać swoją pracę. A to zaledwie zalążek. Działów jest wiele, ale to dopiero poddziały wprowadzają zamęt dla nowicjuszy. — Charlie wyszczerzył zęby, na chwilę odpływając do własnych wspomnień, kiedy to on był tym nowicjuszem.

Nesrin i Tatiana szły za oprowadzającym je Charliem, który widocznie czuł się jak ryba w wodzie, opowiadając o środowisku, w którym pracował. Słuchały z uwagą, nie przerywając mowy smokologa.

— Założył go Harvey Ridgebit, znana persona wśród wszystkich smokologów, ponieważ to właśnie on jako pierwszy złapał żmijozęba peruwiańskiego. To zdecydowanie najmniejsza rasa ze smoczych, która swoje korzenia ma ze wschodniego i północno-wschodniego Peru. Jego ciało osiąga tylko pięć metrów długości i pokryte jest gładką łuską koloru miedzi, przez środek jego grzbietu przebiega czarny pas, ma krótkie nogi, małe rogi na głowie i jadowite kły. Żmijoząb peruwiański lata najszybciej ze wszystkich smoków. Głównym składnikiem jego diety były krowy i kozy, lecz zmieniło się to pod koniec dziewiętnastego wieku. Żmijozęby rozsmakowały się wtedy w ludzkim mięsie. Zmusiło to do wysłania łowców, którzy przetrzebili zbyt szybko rozmnażającą się populację żmijozęba. Harvey Ridgebit był pierwszym czarodziejem, który pojmał tego smoka. Ciekawostka: smocza ospa rozpowszechniła się po raz pierwszy właśnie wśród czarodziejów pracujących przy żmijozębach peruwiańskich. 

Przesuwali się pustym korytarzem, przy którym co chwilę znajdowały się to rozwidlenia, to schody, to jakieś zamknięte pomieszczenia. Nesrin z przerażeniem się zorientowała, że straciła orientację już po kilku zakrętach. Ściany były ozdobione fantastycznymi elementami. Wzrok był w stanie się zachwycać malowidłami, napisami w języku, którego Nesrin nie znała, jakimiś symbolami, znakami, obrazami, portretami, półkami z czasem niepokojąco wyglądającymi przedmiotami, jak ogromnymi czaszkami czy jakimiś zachowanymi w dobrym stanie ostrymi zębami. 

To wszystko stanowiło kompozycję lewej ściany, po prawej zaś pełno było ogromnych aż do sufit okien zakończonych zgrabnym, półkolistym iście renesansowym łukiem. Widok ciągnący się za nimi zapierał dech w piersiach. Były to bowiem niekończące się doliny, pola, lasy i góry, przypominające jakby jakąś magiczną krainę. Trawa była jasnozielona i pełna intensywności, młoda i nienaganna jak z obrazka. Te dzikie tereny są jedynie oglądane zza okien, uświadomiła sobie Nesrin na podstawie obrazu tej dzikiej przyrody. Ludzka stopa nie staje tam zbyt często.

Myśli dziewczyny zatrzymały się na wspomnieniach Uagadou, szkoły magii w Afryce, do której miała szczęście uczęszczać. Ona także była wielkim kompleksem złożonym z wielu korytarzy, pokaźnych okien i równie zapierających widoków — pustynie, kaniony, góry, a nawet wulkany. 

Charlie czasami przystawał, aby zwrócić na coś uwagę. Wtrącał dodatkowo wiele dygresji, opowiadając z szaleńczą pasją o zwykłych starych zębiskach czy pazurach, które zachowały się tylko dzięki magii, z dawno wyginiętych ras smoków. Nesrin nie potrafiła się nadziwić, jak szeroką wiedzą dysponował ten młody smokolog. Po zdumionej minie Tatiany zrozumiała, że nie była w tym osamotniona. 

Kiedy w końcu dotarli do windy, Charlie zamilkł, co po wcześniejszej niekończącej się fali słów wydało się niezręczne.

— Mam nadzieję, że nie przynudzam. — Smokolog z zawstydzeniem podrapał się w szyję.

Tatiana milczała, więc to Nesrin musiała pełnić rolę rozmówcy, choć niemalże zawsze w towarzystwie przynajmniej trzech osób była słuchaczem i obserwatorem, który wypowiadał się rzadko. 

— Coś ty, to właściwie bardzo ciekawe. Masz niezwykle szeroką wiedzę, a pamiętam, że mówiłeś, że pracujesz tutaj od niedawna.

— Od dziecka o tym marzyłem — wzruszył ramionami. — Praca ze zwierzętami, ze smokami, jest dla mnie spełnieniem wszystkich marzeń, już zanim zostałem tutaj zatrudniony znałem całą historię rezerwatu z książek. Na rozmowie kwalifikacyjnej właśnie tym zaimponowałem szefowi — dodał cicho.

Nesrin nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż winda się zatrzymała, a drzwi otworzyły. Wcześniejszy pusty i wąski korytarz zmienił się w znacznie rozleglejszą przestrzeń pełną rozbieganych ludzi. W powietrzu ponad głowami unosiły się papierowe samolociki.

— To takie zastępstwo za sowy — wyjaśnił Charlie, widząc zdziwienie na twarzy Nesrin. — W angielskim ministerstwie magii także stacjonuje. Sowy powodują ogromny zamęt... i strasznie paskudzą. — Posłał Nesrin i Tatianie rozbawione spojrzenia. — Komunikacja z innymi pracownikami rezerwatu za pomocą tych samolocików jest znacznie wygodniejsza.

Ruszyli przez zagęstwione, otwarte pomieszczenie. Nesrin zrobiła przybliżenie swoim aparatem na znajdującą się na środku wysoką fontannę w kształcie smoka, z którego paszczy zamiast ognia wypluwana była, paradoksalnie, woda.

— Rogogon węgierski — powiedział smokolog. — Jeden z najbardziej agresywnych i niebezpiecznych smoków. Oznacza się wielką siłą oraz zwinnością. Jest w stanie ziać na odległość pięćdziesięciu stóp, a temperatura płomienia jest bardzo wysoka. Młode przy narodzinach rozbija skorupkę swoim kolczastym ogonem. Tędy, proszę.

Skręcili w korytarz, przeszli kawałek i zatrzymali się przy sporej wielkości drzwiach. Nesrin dostrzegła wyryty na nich złotawy napis: „PRACOWNIA A4.". Oprowadzający Nesrin i Tatianę Charlie popchnął drzwi, a przed oczami kobiet pojawiła się niezwykle rozciągnięta sala. Nesrin ze zdumienia wytrzeszczyła oczy, próbując wyszukać końca tego pomieszczenia. Bezskutecznie. Zdawało się, że biurka, przy których siedzieli pracownicy, ciągną się w nieskończoność. 

Każdy z ów pracowników na swoim biurku miał masę papierów, segregatorów, ksiąg, piór, kałamarzy i i masę innych rzeczy. Siedzieli pochyleni i tak skupieni na swojej pracy, że nikt nawet nie podniósł głowy, gdy do środka przybyli goście. Namaczali pióro w atramencie i z błyskawiczną prędkością nakreślali kolejne zdania na swoich pergaminach. Ponad głowami pracowników od czasu do czasu przelatywał jakiś samolocik, który doręczał informację adresatowi. Okna były lekko uchylone, przez co do środka wpadało zimne powietrze. 

— Tu właśnie zajmujemy się papierowymi sprawami — powiedział Charlie, kiedy Nesrin i Tatiana pocieszyły swoje oczy nowym pomieszczeniem. — Każdy smok, którego tutaj, to znaczy do rezerwatu, przeniesiemy, musi mieć wypełnioną całą kartotekę. Wszystko musi się zgadzać. Rumuńskie ministerstwo wisi nam nad głowami. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że smoki to najniebezpieczniejsze fantastyczne stworzenia, które w świecie mugoli mogłyby przynieść sporo zamętu... 

Po wyjściu ruszyli dalej tym samym korytarzem prosto. Charlie zwrócił w pewnej chwili uwagę na jedne z drzwi, oznajmiając, że za nimi znajdowało się biuro szefa i jego najbliższych pomocników. Naturalnie, aby nie przeszkadzać im w wypełnianiu swoich powinności, pominęli te drzwi. Charlie dodał, że nie ma czego żałować, gdyż, jak sam powiedział: „biuro szefa jest nudne jak flaki z olejem, a sam szef (tu się w obawie obejrzał) jeszcze gorszy". Nesrin na to się zaśmiała i napomniała o swoim szefie, który także nie należał do najlepszych w całym szpitalu ludzi. 

Na dłużej zatrzymali się w kolejnej, jeszcze większej niż poprzednia, bibliotece. W tym miejscu, jak wyjaśnił Charlie, rekruci lub bardziej doświadczeni przez lata pracownicy pogłębiali swoją wiedzę o smokach. Rzeczywiście, nie trudno było zauważył, że przy ciągnących się przez całą długość sali po prawej stronie stolikach siedziało masę osób. Najczęściej mieli przed sobą jakieś pokaźne tomiska, które wertowali, a niektórzy do tego pilnie robili notatki. 

Nesrin z ciekawością zanurzyła się pomiędzy różnorodnymi działami. Tym razem to ona szła pierwsza, oglądając dowolne regały z książkami, a Charlie trzymał się tuż za nią. W pewnej chwili, jak przystanęli, dziewczyna zaobserwowała, że Tatiana gdzieś zniknęła. Musieli w którymś momencie ją zgubić w tym istnym labiryncie.

Nesrin wyciągnęła losową książkę, na chwilę zatrzymując nagrywanie. Przewertowała ją. Uwagę uzdrowicielki przykuła jeden z rysunków. Charlie spojrzał jej przez ramię.

— To jest właśnie Harvey Ridgebit — powiedział. Nesrin na to odwróciła głowę i ze skrępowaniem cofnęła się o krok, gdyż stali zbyt blisko siebie. 

— Wygląda jak mój dziadek.

Charlie parsknął.

— Widzisz jego dłoń? Tę okrytą bandażem? Mówi się, że pewnego razu został tak poparzony przez jednego ze smoków, że już nigdy więcej nie mógł do niczego używać tej dłoni. Nie pomagały żadne zaklęcia, lekarstwa czy eliksiry. Ręka była tak sparzona i pełna nieznikających pęcherzyków, że przy każdemu ruchowi ból narastał. O, i nie miał jeszcze dwóch palców z prawej stopy.

Luźny ton, w jakim Charlie rzucił to ostatnie zdanie, jakby mówił o czymś tak trywialnym jak dzisiejsza pogoda, sprawił, że Nesrin zachichotała. 

— Tobie też nieźle dopiekły smoki — powiedziała, spojrzawszy na dłonie rudowłosego.

Zauważyła, że miał dwa palce owinięte bandażem, lecz oprócz tego masę blizn po oparzeniach. Charlie uśmiechnął się ze skrępowaniem i wzruszył ramionami.

— Może trochę. 

Nesrin w skupieniu chwyciła jego dłonie, przesuwając po nich w zamyśleniu swoimi palcami. Charlie przyglądał się temu oniemiały, ale pozwolił jej na to. Zauważył, że Nesrin miała bardzo zgrabne i schludne dłonie. Jej dotyk w dodatku był przyjemny i zdecydowanie doświadczony w badaniu ran po tylu latach pracy w szpitalu. 

— Powinnam mieć coś, co może ci pomóc... — rzekła po oględzinach. Wtedy uniosła wzrok i na widok okrągłych oczu Charliego, zakłopotała się. — Znaczy jeśli chcesz... Przepraszam, czasami praca bierze nade mną górę...

— Wiem, jak to jest — odparł z uśmiechem. — Jasne, byłoby bardzo miło.

Nesrin przeszukała swoją torebkę, aż wyciągnęła z niej tubkę z kremem. Miał barwę limonki i tak też pachniał. Nesrin zanurzyła w nim swoje palce i zaczęła z dokładnością go wcierać w dłonie zaczarowanego tym Charliego. Kiedy skończyła i już chciała wrzucić tubkę z kremem z powrotem do wnętrza torebki, znieruchomiała. 

— Właściwie, to tobie chyba bardziej się przyda — oznajmiła i wręczyła smokologwi tubkę. 

— Naprawdę? — Zaskoczony Charlie z podziękowaniem odebrał nawilżający krem. 

— Wiesz, chyba tak, bo ja jeszcze w swojej pracy nie leczę smoków. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top