Rozdział*9

Ilona wzięła konia ze stajni, co zdziwiło stajennego. Z uśmiechem wyjaśniła, że musi odetchnąć świeżym powietrzem, a dawno nie jeździła konno. Ten tylko wzruszył ramionami, ale przygotował dla niej wierzchowca.

Kilka minut później znalazła się poza murami miasta. Nie wiedziała, gdzie mógł skierować się Ksawier, ale uznała, że pewnie chciałby zgubić trop, jadąc w przeciwną stronę, niż poleciała Astrid. Ruszyła galopem.

Kwadrans później spotkała starca. Był czystszy, jego mokre ubranie przykleiło się do jego ciała. Rozpoznała go. Zsiadła z konia. Gdyby nie to, że kichnął na pewno, by go przeoczyła.

– Co, panienka, tutaj robi?

– Muszę ostrzec Ksawiera, król chce go powiesić za zdradę. Efilias zaproponował mu dobry układ, przez który nie będzie potrzebował chłopaka.

– Fatalne wieści, wyruszył jakiś czas temu, wróci pewnie za kilka godzin. Jestem Artur.

– Ilona.

– Ryzykujesz życie, żeby go ocalić. Król będzie chciał cię ukarać za zdradę, jeśli się dowie. Wracaj do zamku, ja przekażę Ksawierowi wieści – powiedział.

– Dobrze. Życzę wam powodzenia. – Wsiadła na konia i ruszyła w drogę powrotną do zamku. Zrobiła większe kółko, liczyła, że królowa nadal jest w sypialni z królem. Wiatr plątał jej włosy. Chciała zdążyć przed zapadnięciem zmroku.

Wpadła przez bramę, gdy słońce zachodziło. Zostawiła konia stajennemu. Musiała się przebrać nim pójdzie do królowej, koszmarnie śmierdziała. Weszła do swojego pokoju. Poszukała w kufrze czystej sukienki. Nie miała czasu brać kąpieli, tylko się przetarła mokrymi ręcznikami. Ubrała czystą suknię, która miała tę zaletę, że Ilona mogła ubrać ją sama. Ruszyła pod komnatę królowej. Stałe też tam druga z dwórek, Sara.

– Gdzie byłaś?

– Musiałam odpocząć. Nic się nie działo?

– Nie. Nadal są w sypialni. Ci muszą się kochać – odparła Sara. Ilona zarumieniła się lekko. – Stałaś się czerwona jak burak. Spokojnie na ciebie też kiedyś przyjdzie czas.

Sara miała męża, ale jeszcze nie doczekali się dzieci. Martwiło ich to, chodzili do lekarzy, lecz na razie nic nie poskutkowało. Na samym początku z sypialni wyszedł król, to był znak dla dwórek, że mają wejść i pomóc się ubrać królowej.

Ilona weszła jako pierwsza. Tuż za nią szła Sara. Królowa nawet nie spojrzała na dwórki. Te zebrały jej rzeczy z podłogi. Założyły kilka warstw sukni, co należało do dosyć skomplikowanych zadań. Później wiązały jej gorset. Królowa życzyła sobie, żeby nie opinał jej za mocno. Później usiadła na taborecie. Sara zajęła się jej makijażem, który był w nieładzie. Natomiast Ilona układała jej włosy na nowo w ekstrawagancką fryzurę. Niechcący pociągnęła królową za kosmyk. Ta miała jednak wyjątkowo dobry humor, więc nie skomentowała tego. Ilona odetchnęła z ulgą.

– Gotowe, Wasza Królewska Mość – poinformowała Sara.

– Dobrze. Myślę, że pójdziemy do biblioteki, tam Ilono poczytasz mi moją ulubiona powieść – powiedziała.

Wstała z taboretu. Cała trójka ruszyła korytarzem. Jako pierwsza szła królowa, jej biodra kołysały się na boki przy każdym kroku. Słudzy, gdy przechodzili kłaniali się, ciesząc się, gdy mogli zobaczyć ją, chociaż kątem oka.

Ilona zdjęła z półki książkę. Nosiła tytuł Księga ras, królowa uwielbiała słuchać o dziwnych istotach. Chciała mieć je wszystkie w swojej kolekcji ukrytej w tajemnym korytarzu. Więziła tam wróżki, krasnoludy, roliki, czyli króliki z rogami, które miały niezwykłą zdolność przyciągania piorunów.

– Dzisiaj przeczytam o wiedźmach. Są to kobiety o magicznych zdolności, można je podzielić ze względu na uczynki na zacne i bezecne, te pierwsze pomagają ludziom, leczą choroby, łamią klątwy czy wzywają deszcz w czasie suszy, drugie mają paskudny charakter, sprowadzają śmierć i choroby. Swoją moc dziedziczą w linii po kądzieli. Oprócz tego zwykłego podziału istnieją również rzadko spotykane czarownice żywiołów.

– Nie przerywaj. Za chwilę będzie najciekawszy fragment.

­– Ich moc powstaje, gdy kobieta odda swoją duszę danemu żywiołowi. W zamian za nią musi składać ofiary, wycina na ich ciała symbole i zabija w danym żywiole. Wszystkie czarownice żywiołów należą do bezecnych. Tropią je Łowcy Czarownic, którzy podróżują po całym świecie i pozbawiają je życia przy użyciu skomplikowanych metod. Oprócz wiedźm istnieją też czarownicy, co też mogą być dobrzy lub źli. Ich moc jest dziedziczna w linii po mieczu.

Oni mnie nie interesują. Brakuje mi wiedźmy w swojej kolekcji – rzekła i uśmiechnęła się. – Astrid, by się nadawała.

– W niej zamieszkał smok i Efilias ją chciał – przypomniała Ilona.

– To nieważne, ona dołączy do mojej wspanialej kolekcji. Chodźmy tam, chcę zobaczyć moje maleństwa. – Królowa ruszyła przodem. Ilona odłożyła książkę na półkę i ruszyła za władczynią.

Korytarz znajdował się za pancernymi drzwiami, do których klucz miała tylko królowa i opiekun zwierząt. Nawet władca go nie posiadał. Weszła do środka. Po lewej pod sufitem powiesiła klatki z wróżkami. Mówiły coś swoimi piszczącymi głosikami. Na pewno nie były to miłe słowa. Ilona im współczuła. Zaraz za nimi w oszklonym pomieszczeniu skakały roliki.

– Syreny płakały? – zapytała opiekuna.

– Zgodnie z rozkazem, Wasza Wysokość – odpowiedział mężczyzna, wychodząc z cienia. Był on równie straszny jak ork, którego właśnie mijali. Ryknął, był nowy w kolekcji władczyni i jeszcze nie przywykł do zamknięcia.

– Ucisz go – rozkazała. Opiekun dźgnął go włócznią. Ten uciszył się w jednej chwili, nie chcąc, by ten powtórzył atak. – Chce się wykąpać w syrenich łzach. Przygotuj skrzydła wróżki na okład pod oczy.

– Tak jest, Wasza Królewska Mość.

Ilona nadal nie przywykła do kontrowersyjnych metod dbania o urodę królowej. Przynosiła rezultaty, skóra królowej była gładka i miękka, a ciało jędrne. Nie miała cieni pod oczami ani zmarszczek. Pomogły jej się rozebrać. Odłożyły jej rzeczy na krzesło, gdy ta zanurzyła się w swoim eliksirze młodości. Usłyszały piskliwy krzyk, a później płacz, gdy kolejna wróżka straciła skrzydła. Opiekun położył je na oczach królowej.

***

Ksawier wszedł do miasta. Na jego obrzeżach znajdowała się stajnia. Musiał jednak zadbać też o prowiant, więc ruszył na rynek, gdzie odbywał się targ. Ledwie znalazł się na placu, ujrzał rycerzy króla. Chłopak niewiele z tego rozumiał, myślał, że władca chce, aby doprowadził go do Astrid. Wyglądało, że zmienił zdanie. Czym prędzej wrócił do stajni. Kupił dwa konie. Chciał jak najszybciej wrócić do Artura. Wsiadł na jednego i popędził przed siebie. Ujrzał za sobą rycerzy. Gonili go.

Pędząc przed siebie, przeklinał króla i własną głupotę. Mógł zostać w zamku, ale zachciało mu się bawić w bohatera to teraz miał. Trzech rycerzy ścigało go. Galopowali na karych koniach. Jedyną przewagą chłopaka było, że był lżejszy od nich i miał wypoczętego konia. Ci nie dawali za wygraną.

Ksawier unosił się i opadał na końskim grzbiecie. Wjechał do lasu, gdzie liczył na zgubienie rycerzy. Skręcał między drzewami, cudem unikając zderzenia z którymś pniem. Ujrzał, jak jeden z rycerzy zleciał z wierzchowca, uśmiechnął się do siebie. Pozostałych dwóch pozostawało daleko za nim. Nie pozwolił sobie jeszcze na rozluźnienie, gdyż dzieląca ich odległość malała z każdą minutą. Kopnął końskie boki, by zwierzę przyspieszyło.

– Dalej, mały, postaraj się – prosił. Skręcił, gdy zniknął z zasięgu ich wzroku. Następnie ukryty w kępie krzewów czekał, aż przejadą bokiem. Ci zatrzymali się niedaleko. Kręcili się wokół, nie wiedząc, gdzie mają jechać. Ksawier zauważył jeszcze kogoś. Jechał za rycerzami. – Czyżby szpieg króla? – zapytał samego siebie.

Odczekał jeszcze kilkanaście minut, nim wyszedł z kryjówki i ruszył dalej. Nie zwolnił całkowicie, bo bał się, że mogą wrócić. Koń cicho zarżał.

– Masz rację, jestem głupi. Robię to dla dziewczyny, którą znam ile? Trzy dni i to nie licząc od rana. Głupiec ze mnie. Myślisz, że wyjaśni mi, o co w tym wszystkim chodzi? – Chwilę milczał, jakby czekając na odpowiedź. – No tak, jesteś koniem, wybacz – powiedział do swojego wierzchowca. – Powiem ci coś w sekrecie, ale mnie wygadaj. Ona mi się naprawdę podoba. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego. Nie poznałeś jej jeszcze, ale kiedy ją ujrzysz, zrozumiesz. – Ksawier nie wierzył, że gada do konia. Czasami musiał się przed kimś otworzyć.

Pomachał do Artura, kiedy tylko go ujrzał. Wyglądał dużo lepiej. Zsiadł z konia.

– Miałem drobne komplikacje, więc nie udało mi się kupić jedzenia.

– Niech zgadnę, król zmienił zdanie i wysłał rycerzy w pościg? – Ksawier spojrzał na niego zaskoczony. – Ilona znalazła mnie, poprosiła, żebym cię ostrzegł, ale wygląda na to, że sam się o tym przekonałeś. Król zawarł umowę z Efiliasem, już nie jesteś mu potrzebny.

– Niech to! Astrid może być w większym niebezpieczeństwie, niż myślałem, Arturze.

– Tobie naprawdę na niej zależy.

– Jestem po prostu ciekawy, o co w tym wszystkim chodzi.

– I tak wiadomo, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi – mruknął Artur.

Ksawier tego nie usłyszał. Wyjął ze swojej torby przybory do kamuflażu. Cieszył się, że wziął dodatkowy płaszcz. Podał go Arturowi.

– Ubierz go, będziesz się mniej rzucał w oczy. Za chwilę zrobię coś z twoimi włosami.

– Coś z nimi nie tak?

– Skąd! Zepnę ci je w kucyka, nikt nie skojarzy cię jako byłego więźnia – powiedział. Wyjął skórzany rzemień. Przeczesał jego włosy i owinął je rzemieniem – Od razu lepiej. Teraz cię ogolę.

– Jestem przywiązany do brody – zaprotestował Artur.

– Nie bądź taki. Zostawię ci wąsy – obiecał Ksawier. Ten niechętnie się zgodził. Już po chwili wyglądał zupełnie inaczej. Spięte włosy odsłoniły twarz, oczy zostały uwidocznione. Ksawier mógł rozpoznać ich kolor, brązowy.

– Chyba twoja kolej na przemianę – mruknął Artur.

– Tylko się nie śmiej. Poszukują młodzieńca ze starcem, dlatego... – Wyciągnął sukienkę – ...będę dziewczyną. – Artur nie mógł się powstrzymać. Zakrył usta, ale chichotu nie był wstanie zdusić. Ksawier obrzucił go zabójczym spojrzeniem. Ściągnął swój wcześniejszy strój i podał go Arturowi. – Pomożesz?

– Jasne – odparł. Zaczął wiązać mu gorset. Nie przestawał się przy tym śmiać. Ksawier rozpuścił długie włosy. Rozczesał je grzebieniem. Artur przyjrzał się mu. – Trochę za małe piersi.

– Za chwilę coś na to zaradzę. – Zwinął kawałki tkaniny w dwie kule i włożył tam, gdzie powinny znajdować się piersi. – Musisz trochę zwęzić gorset, żeby nie wypadły w czasie jazdy – poprosił. Ten nie zamierzał protestować.

– Od razu lepiej.

– Jeszcze nie skończyłem – mruknął.

Wyciągnął poręczne lusterko i zaczął się golić na gładko. Później nałożył na swoją twarz puder. Usta pomalował krwią węża, o czym poinformował Artura. Ten spojrzał na niego, jakby oszalał, ale było to warte efektu. Ksawier przemienił się w nie najładniejszą dziewczynę, na pierwszy rzut oka nie można było stwierdzić, że jest chłopakiem.

– Jestem pod wrażeniem.

– Możesz ubrać moją kamizelkę, powinna być dobra. Niestety spodnie, nie będą pasowały – mruknął. Artur ściągnął płaszcz. Ubrał kamizelkę. Była lekko za luźna. Ksawier uznał, że nie jest źle. Podał Arturowi miecz, ten założył pas z nim i przykrył go płaszczem. Chłopak schował resztę rzeczy. Zrobił to w samą porę, gdyż za krzewów wyłonili się rycerze.

– Witamy, czy nie widzieliście w okolicy dwójki uciekinierów, młodzieńca i starca?

– Niestety nie – odpowiedział Artur.

– Ty też nic nie widziałaś, panienko?

– Ona jest głucha – wtrącił się starzec. – Biedna urodziła się taka.

– Nie przeszkadzamy dłużej. Do widzenia – powiedział rycerz.

Ruszyli dalej. Artur i Ksawier popatrzyli na siebie. Uśmiechnęli się radośnie. Artur pomógł wsiąść na konia chłopakowi, bo w sukience nie należało to do prostych zadań.

– Dobrze, że nie zauważyli twoich butów – powiedział starzec. Ksawier przyznał mu rację. Były to wysokie kozaki, typowo męskie. Długa suknia zasłaniała je, było widać tylko ich czubek.

– Dobry pomysł z tym, żeby powiedzieć, że jestem głuchy. Przynajmniej nie rozpoznają mnie po głosie. Powinieneś wybrać jakieś imię i nazwisko, gdyby ktoś pytał.

– To ja będę Tomasz Awinian, a ty moją córką Kasandrą – odpowiedział. Ksawier uśmiechnął się. Brzmiało dobrze.

– Niech będzie.

Ruszyli przed siebie. Ksawier dziwnie czuł się w sukience, jakby nic nie miał na sobie. Nie czuł też przyjemnego ciężaru miecza przy boku, gdyby ktoś ich napadł, byliby bezbronni. Przejeżdżali przez las. Ksawier rozglądał się dookoła. Ujrzał małą wróżkę, która właśnie budowała sobie gniazdko. Podleciała do niego i wyrwała kosmyk jego włosów. Krzyknął. Dotknął miejsca, gdzie przed chwilą miał włosy. Artur, widząc to, zaczął się śmiać.

– Dlatego kobiety związują włosy w czasie podróży przez las.

– Dobrze wiedzieć, szkoda, że nie powiedziałeś tego wcześniej – mruknął.

Usłyszeli szelest za sobą. Ujrzeli, jak jeleń przebiega przez ścieżkę. Był to jeszcze młody osobnik. Ksawier najchętniej, by na niego zapolował. Nie jadł od czasu posiłku z Astrid. Naprawdę musieli zdobyć jakieś zapasy. W jego oczy rzucił się krzak z soczystymi owocami. Artur ujrzał jego spojrzenie.

– Tych lepiej nie jeść, są trujące – rzekł, gdy Ksawier szykował się do zejścia z konia. – Ale te obok są jadalne. A mówiłem, żebyś zjadł tamtą breję. Nie wyglądała najlepiej, ale przynajmniej nie jestem głodny.

– Nie wymądrzaj się tak.

Głód sprawiał, że chętnie zjadłby nawet tamtą zbitkę resztek, ale nie zamierzał się przyznawać do tego. Zsiadł z konia i zaczął jeść owoce wskazane przez Artura. Skrzywił się, nie były słodkie, jak myślał, lecz kwaśne. Artur, widząc jego minę, zaczął się śmiać.

– Jeszcze niedojrzały, ale lepsze to niż nic. – Ksawier otarł brodę z soku. Wstał i o mało się nie przewrócił o suknię. Była naprawdę długa. Artur zakrył sobie usta, by nie wybuchnąć zbyt głośnym śmiechem. – Skąd właściwie ją masz?

– Ilona mi ją podrzuciła do torby podróżnej z karteczką, przeczuwała, że zechcę uciekać.

– Uważaj, żeby nie dowiedziała się o Astrid.

– Przecież wie, że pomogłem jej uciec. – Artur pokręcił głową. Ten chłopak niczego nie rozumiał. – O co ci chodzi?

– Nie będę ci tego tłumaczyć, bo i tak zaprzeczysz – odparł. Ksawier wsiadł na konia. Ruszyli dalej, po zjedzeniu tych owoców poczuł się lepiej. – Jaki jest plan?

– Musimy zyskać na czasie, więc kupimy zapasy, a później przekroczymy Elficki Las. Oszczędzimy dwa dni drogi.

– O ile przeżyjemy. Elfy nie przepadają za intruzami na swoim terenie.

Artur pokręcił głową. Nie raz opatrywał jeźdźców, którzy spotkali się z elfickimi atakami, a te były tylko ostrzegawcze. Wiedział, ze gdyby chciały, zabiłyby ich na miejscu i nawet nie pozostawiłyby śladu. Ksawier zbył go machnięciem ręki. Wiedział, że ma rację, ale musieli dotrzeć do Astrid przed ludźmi króla.

Chłopak wsiadł na konia. Poprawił sukienkę, żeby spływała z tyłu.

– Gdzie kupimy zapasy?– zapytał Artur.

– Zdziwię cię, w stolicy – rzekł Ksawier.

– Myślisz, że najciemniej pod latarnią? ­ – bardziej stwierdził mężczyzna.

– Dokładnie, w teorii moglibyśmy pojechać do miasta bardziej oddalonego, ale w stolicy jest największy przepływ ludzi, więc nikt nie zwróci uwagi na dwoje przyjezdnych – wyjaśnił.

Artur musiał zgodzić się z tą logiką, coraz bardziej szanował tego chłopaka. Może momentami był naiwny, marudny. Wyjechali z lasu. Kopyta konia uderzały o ziemię. Trawa rosła, gdzieniegdzie.

– Spójrz, rolik – szepnął Artur. – Myślałem, że już dawno wyginęły. Za moich lat młodości chłopcy polowali na nie.

– Nadal to robią, ale rolików wciąż przybywa.

– Wszystko jasne, a jak jest z jednorożcami?

– Nie ma już ich, czarnoksiężnicy wybili wszystkie dla magicznych rogów – powiedział, pokręcił głową, podkreślając swoje słowa.

– Wielka szkoda, kiedyś miałem zaprzyjaźnionego jednorożca. Właściwie nie ja, lecz moja córka, Zofia.

– Nie odwiedzała cię?

– Przez pierwszy rok owszem, co tydzień, lecz później zauważyłem, pojawiające się siniaki. Chowała je pod rękawami sukni, ale pewnego dnia zauważyłem wielką śliwę na jej twarzy. Tydzień później się nie pojawiła.

– Przykro mi, musiała być ci ciężko ze świadomością, że nie możesz jej pomóc.

– Nadal liczę, że się od niego uwolniła – szepnął starzec, po jego policzku spłynęła łza.

– Skoro przyszedł do niej jednorożec, musiała być bardzo dobrą osobą.

– Najlepszą, miała kryształowe serce, każdemu chciała pomóc. Pewnie myślała, że zmieni tamtego łajdaka.

– Współczuję. Odwiedzimy ją, jeśli nadarzy się okazja – obiecał Ksawier. Wiedział, że sporo ryzykują, lecz czuł, że Artur tego potrzebuje.

– Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy.

Wjazd do miasta nie był problemem. Tyle ludzi się kręciło wokół, że nikt nie zwracał uwagi na ojca i córkę. Musieli zsiąść z koni, które dali do stajni. W zamian dostali potwierdzenie.

Na targu kupili sporo zapasów, po czym starzec poprowadził Ksawiera do swojego starego domu, gdzie dawniej mieszkał. Później przeniósł się na zamek, ale dom zostawił córce. Liczył, że nadal w nim mieszka.

Była to kamienica, schludna i odnawiana. Ze środka dochodziły dźwięki krzątania się. Artur spojrzał na drzwi z wahaniem. Po minucie zapukal do starych drzwi. Otworzyła je kobieta tuż przed trzydziestką. Miała zmęczona twarz. Wyraźny siniak pod okiem, który próbowała zakryć włosami.

– Zofia?

– Czy my się znamy? – zapytała, nie rozpoznając ojca.

– To ja. Twój ojciec.

– Na wszystkich bogów. Tak bardzo za tobą tęskniłam. Nie mogę was wpuścić, Tormir zaraz wróci – powiedziała szczerze.

– Boisz się go – odezwał się Ksawier.

– Ty jesteś chłopakiem? To o was mówi całe miasto. Skoro tak, wejdźcie. Może nim wróci do domu, wstąpi do karczmy, często to robi – powiedziała.

W środku czystość aż kuła w oczy. Nie było tam wielu rzeczy. Na ścianach pozostały puste miejsca po obrazach.

– Widzimy, że cię bije – rzekł Ksawier, siadając na kanapie. Obok niego usiadł Artur. Zofia spuściła wzrok i kiwnęła głową.

– To on zarabia, nie robi tego często, tylko gdy ma zły humor – wyznała.

– Powinnaś od niego odejść. Zasługujesz na kogoś lepszego.

– Po tym, jak trafiłeś do lochu, wszyscy kandydaci jakby rozpłynęli się w powietrzu. Tylko Tormir dalej się o mnie starał. Przed ślubem nie podniósł na mnie ręki. Przejął cały majątek, który przepił w karczmie, ledwie wiążemy koniec z końcem.

– Zosiu, to nie sposób... – zaczął Artur.

– Mamo, kto przyszedł? – zapytał mały, chłopiec, który ukrył się zza sukienka matki.

– To twój dziadek, a to moja kuzynka – wyjaśniła.

– Miło mi was poznać, jestem Henryk – przedstawił się.

– Heniu, zostaw nas samych – poprosiła. Chłopiec usłuchał jej. Wyszedł z pokoju.

– Sami widzicie, nie mogę go zostawić.

– Myślisz, że Tormir na niego nie podniesie ręki? – Artur wstał z sofy. Objął córkę, gdy zaczęła płakać.

– W Świątyni Amori, znajdziecie schronienie – zapewnił Ksawier.

– Nie wiem, czy dam radę – szepnęła. – Boję się. – Spojrzała na swojego ojca, a w jej oczy były szkliste od łez.

– Mamo, dlaczego płaczesz? – zapytał Henio, który wrócił do pokoju z jakąś figurką, którą prawdopodobnie chciał pokazać gościom. Był to mały smok wystrugany w drewnie.

– To nic.

Usłyszeli głosy dobiegające z przedpokoju. Wyraźnie wrócił Tormir. Henio schował się za suknią matki. Ksawier wstał ze swojego miejsca. Stanął obok Zofii, która spuściła głowę, by nie patrzeć na mężczyznę.

Jego twarz była wyraźnie zaczerwieniona, a w oczach czaił się gniew, który chciałby na kimś wyładować. Matka chłopca dała mu dyskretny gest, by wrócił do pokoju. Ten czym prędzej wbiegł po schodach.

– Co to ma znaczyć? – zapytał niewyraźnie, zbliżając się bliżej. – Zapraszasz obcych pod mój dach, gdy ja ciężko pracuję na twoje utrzymanie. Precz! – krzyknął, wskazał ręka na drzwi.

– Nie odejdę stąd bez Zofii i Henryka – powiedział twardo Artur, stając przed córką.

– Odsuń się, staruchu! – warknął. Był gotowy w każdej chwili go uderzyć. Zofia, widząc to, złapała rękę Artura.

– Powinieneś już iść – szepnęła przerażona.

– Nie!

– Coś ty powiedział – warknął.

Zamachnął się na mężczyznę. Artur poczuł ból, gdy pięść trafiła go w szczękę. Upadł na podłogę. Osłabiony latami spędzonymi w więzieniu nie miał szans z tym bydlakiem. Ten nie zamierzał odpuścić. Wziął go za koszulę. Uniósł pięść, by jeszcze raz zadać cios.

– Nie, zostaw go! – krzyczała zrozpaczona Zofia.

Ksawier złapał mężczyznę za ramiona, by go przytrzymać. Ten był w szale, co dodawało mu sił. Chłopak ledwie go trzymał. Zofia złapała jedyną ozdobę, wazon i rozbiła go na głowie męża. Ten padł nieprzytomny na ziemię.

– Wszystko dobrze, tato? – zapytała zmartwiona. Z wargi mężczyzny ciekła szkarłatna krew. Otarła ją haftowaną chusteczką.

– Tak, ale musisz odejść od tego człowieka.

– Masz rację, zbyt długo go znosiłam. Spakuję tylko kilka rzeczy, za niedługo się ocknie.

– Powiedziałbym, że godzina lub dwie spokoju – mruknął Ksawier, patrząc na krew z tyłu głowy mężczyzny.

Zofia pobiegła szybko do pokoju obok. Wzięła kilka sukienek, środki higieny, po czym ruszyła pakować rzeczy Henryka.

– Co się dzieje, mamo?

– Wyjeżdżamy, skarbie.

– Gdzie? – zapytało podekscytowane dziecko. Niemal skakało z radości.

– Niespodzianka, ale na pewno ci się spodoba – zapewniła.

Chłopiec zaczął przeglądać swoją niewielka kolekcje zabawek. Jego ulubioną był wystrugany drewniany smok, który kiedyś należał do jego matki.

Tymczasem Artur i Ksawier przeglądali spiżarnię, w niej nie było wielu rzeczy. Za to myszy całkiem sporo. Co chwilę jakaś przebiegała pod nogami mężczyzn. Znaleźli konfitury i coś, co wyglądało jak bigos w słoiku.

W kuchni w kociołku była jeszcze ciepła zupa. Nie mogli się powstrzymać. Nałożyli sobie do misek i zaczęli jeść. W tej sytuacji zastała ich Zofia razem z Henrykiem. Uśmiechnęła się na ten widok.

– Widać, że jesteście wygłodzeni.

– Bardzo smaczna – stwierdził Ksawier.

Mały Henryk spojrzał na niego zaskoczony. Był święcie przekonany, że to dziewczyna, lecz teraz miał wątpliwości.

– Dlaczego jest, pan, w sukience? – zapytał poważnie.

– Założyłem się z Arturem i przegrałem. Muszę przez cały dzień udawać dziewczynę – skłamał.

– Jaki to był zakład?

– Kojarzysz takie długie robale, miałem zjeść trzy. Po pierwszym gryzie nie zmusiłem się do kolejnych. Ucz się na moich błędach i się nie zakładaj – uśmiechnął się Ksawier. Henryk pokiwał głową i zaczął się śmiać.

Po skończonym posiłku ruszyli do wyjścia. Zofia starała się zasłonić ciało mężczyzny. Mały jednak był spostrzegawczy.

– Dlaczego tata leży na podłodze?

– Był taki zmęczony, że nie dał rady dojść do łóżka.

Dziecko przyjęło to wyjaśnienie bez mrugnięcia oka. Zofia odetchnęła z ulgą. Z torbą na ramieniu i trzymając małego za rękę, wyszła z kamienicy. Wiedziała, że już tutaj nie wróci.

Czuła wielką ulgę, nie musiała już się bać. Zauważyła swojego przyjaciela z wczesnych lat. Właśnie pakował beczki na wóz. Po pożegnaniu z ojcem i Ksawierem ruszyła do niego. Po krótkiej rozmowie, zgodził się ich zabrać. Zofia pomachała swojemu ojcu po raz ostatni.

Ten nie krył wzruszenia. Otarł dłonią łzy. Cieszył się, że jego córka uciekła od tamtego łajdaka. Tyle lat cierpiała, teraz miała szansę być naprawdę szczęśliwa. Z Ksawierem ruszyli po konie i wyjechali z miasta.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top