Rozdział*7

Władca uśmiechnął się, gdy wpłynęła do środka. Astrid zauważyła zakutego w kajdany Ostrego Billa. Ten spojrzał na nią wściekły. Dziewczyna starała się nie zwracać na niego uwagi. Podpłynęła na środek sali tronowej.

– Wykonałam swoją część. Czy teraz powiesz mi, Wasz Wysokość, gdzie znajdę przedmiot, który pozwoli mi uodpornić się na hipnozę morskiego smoka?

– Zrobię więcej, niż tylko powiem. Dam ci ogon byś miała jakiekolwiek szanse. Moja syrena pokaże ci, gdzie jest ten przedmiot.

– Dziękuję, Wasza Wysokość. Jak się potem pozbędę ogona?

– Wrócisz do mnie, a ja zwrócę ci nogi. Podpłyń do mnie. ­

Astrid niepewnie to zrobiła. Tryton zaczął śpiewać. Jego głos wznosił się i opadał, tworząc niezwykłą pieśń. W końcu dotknął dziewczyny. Dziewczyna poczuła ból, jakby coś zszywało jej nogi ze sobą. Nie myliła się zbytnio. Świetlista nić oplatała jej nogi. Zaczęły pojawiać się kolejne łuski, które przylegały do jej nowego ogona.

Król nie poprzestał na ogonie. Najwyraźniej stwierdził, że koszula jest wyjątkowo brzydka, bo przyozdobił ją perłami i związał tuż pod biustem Astrid. Zadowolony ze swojego działa przestał śpiewać.

– Teraz wyglądasz prawie jak syrena, nie jesteś oczywiście tak piękna, jak one, ale tego sprawić nie mogę – rzekł. – Justynea zabierze cię na miejsce. Życzę ci powodzenia, przyda ci się. ­

Astrid popłynęła za syreną. Posiadanie ogona było dla niej dziwnym uczuciem. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że był naprawdę piękny. Bez problemu nadążała za Justyneą. Ta zachwycała urodą. Jej blond włosy lekko falowały. Miała wplecione w nie sznury pereł, ale najpiękniejszy miała ogon. Łuski lśniły na nim. Mieniły się wszystkimi kolorami. Trudno było oderwać od niego wzrok.

– Co się stanie z Billem? – zapytała Astrid. To pytanie długo ją dręczyło. Justynea odpowiedziała niemal od razu.

– Władca już wybrał karę. Za swoje czyny dostanie jedną z najokrutniejszych. Król da mu ogon, a następnie pozbawi go łusek. Będzie to robił tyle razy, ile tamten zabił syren. Nie współczuję mu jednak. Musi ponieść karę, a ta jest odpowiednia dla jego czynów – stwierdziła. Astrid na samą myśl o tym zrobiło się słabo. Samo wyczarowanie ogona było bolesne, a pozbawienie łusek najpewniej bolało sto razy bardziej.

Dopłynięcie na miejsce zajęło im prawie kwadrans. Astrid spojrzała na czarną czeluść.

– To tam jest ten przedmiot?

– Tak, a dokładniej bransoleta Tianis. Według legendy to bogini, która stworzyła syreny i wodne smoki – odpowiedziała Justynea.

– Dziękuję. Może jeszcze się spotkamy.

– Nie sądzę, nikt, kto tam wpłynął, nigdy się nie wydostał – stwierdziła syrena. Astrid spojrzała ze strachem w przepaść.

– Artosie, nie ma innego sposobu? – zapytała smoka, który już od dłuższego był cicho.

– Nie ma, ale dasz radę. W razie czego ci pomogę – zapewnił.

Nie uspokoiło to dziewczyny. Wzięła głębszy oddech i wpłynęła w ciemność. Przepaść zwężała się coraz bardziej, a z jej ścian wychodziły ostre kolce. Astrid kilka razy się pokłuła. W tych miejscach zaczęła odczuwać pulsujący ból. Domyśliła się, że są one pierwszą przeszkodą.

Nie wiedziała, ile już tak płynęła. Machała ogonem i usiłowała uniknąć kolców. Z każdym metrem prąd morski próbował ja rzucić na ostre krawędzie. Krew barwiła wodę za nią. Z każdą chwilą było coraz trudniej, jej ogon krzyczał ze zmęczenia, ale wiedziała, że jeśli przestanie nim poruszać, prąd popchnie ją na występy skalne.

– Czy mi się zdaje, czy widzę światło?

– Ono tam naprawdę jest, ale bądź ostrożna – potwierdził jej przypuszczenia smok. Astrid przyspieszyła, chcąc jak najszybciej dopłynąć do światła, lecz to wydawało się oddalać. Nie rozumiała, co się dzieje.

– To nie ma sensu, ja tam nie dopłynę. Nie mam już sił – powiedziała.

– Nie poddawaj się, Astrid. Dasz radę, tylko w to uwierz. Wybrałem cię nie bez powodu – rzekł Artos, a dziewczyna poczuła, że on naprawdę w to wierzy. Z nową energią zaczęła płynąć w stronę światła. W końcu w nie wpłynęła.

Ujrzała wspaniały podwodny ogród. Ukwiały i koralowce tworzyły swego rodzaju łąkę. Dziewczynie trudno było uwierzyć w to, co widzi. Nie traciła jednak celu, musiała zdobyć bransoletę. Przepłynęła przez cały ogród. Nie wiadomo skąd pojawiła się przed nią pół-kobieta pół-ośmiornica. Jej czarne macki poruszały się w wodzie. Jej twarz była obwisła i pomarszczona. Uśmiechnęła się do Astrid, ukazując czarne zęby.

– Cóż za smaczny kąsek mi się trafił. Nie jesteś syreną, chociaż masz ogon, nie jesteś człowiekiem, chociaż masz jego serce, nie jesteś też smokiem, pomimo posiadania jego duszy. Czym zatem jesteś dziecko?

– Nazywają mnie Astrid, przybyłam po bransoletę.

– To się fatalnie składa, bo ja jej pilnuje. Strzegę jej już od wieków. Dlaczego to właśnie to tobie mam pozwolić ją zabrać?

– Potrzebuję jej, by oddać smokom ich własność. Później ci ją zwrócę. Obiecuję – odpowiedziała Astrid, a jej głos drżał ze strachu.

– Jeśli cię wybierze, to ją zatrzymasz, ale wcześniej musisz dowieść swojej wartości. Ile jesteś w stanie poświęcić, by ją otrzymać?

– Powiedz cenę, a ja ci powiem, czy ci to oddam – powiedziała Astrid.

– Co może mi dać ktoś taki jak ty? Niepotrzebne mi twe ręce, niepotrzebne serce, urody nie masz, wzrok już mam, słuch też nie najgorszy. Może ukochanego jakiegoś masz? Chyba widzę cień uczucia, lecz jeszcze nie dojrzało ­­– powiedziała kobieta. Pokręciła głową zawiedziona.

– Zdecydujesz się w końcu? – zapytała Astrid.

– Już wiem! Nie będziesz mogła użyć więcej żadnej broni, a wszystkie umiejętności z nimi związane znikną. Każdy łuk, miecz, szabla i inne bronie, których dotkniesz, zmienią się w kwiaty. Jesteś gotowa ponieść taką cenę?

Astrid spojrzała na kobietę. Cena nie wydawała się wysoka, ale nie wątpiła, że będzie jej szkoda. Tyle lat straciła na naukę umiejętności walki. Czy umiała coś poza tym? Nie sądziła, ale nie mogła się teraz wycofać. W końcu się zgodziła.

­– Niech będzie.

– Świetnie, uściśnij mi mackę – powiedział kobieta, podając jej jedną z kończyn. Astrid nie pewnie chwyciła ją w dłoń. ­– Umowa zawarta, odwrotu już nie ma. Oto twoja bransoleta – rzekła, podając jej drugą macką błyszczący przedmiot. Astrid wzięła ją do ręki i założyła na nadgarstek.

– Dziękuję.

– Nie dziękuj, cena, jaką zapłaciłaś, może teraz nie wydaje się wysoka, lecz będziesz żałować w chwili największego zagrożenia. A teraz popłyń tą ścieżką, by dostać się z powrotem na bezpieczne wody – powiedziała pół-ośmiornica. Astrid ujrzała ścieżkę, o której mówiła. Ruszyła nią niepewnie. Ta nie była usiana niebezpieczeństwami, w końcu znalazła się w okolicy pałacu Władcy Mórz. Popłynęła w jego stronę.

– Mówiłem, że dasz radę – rzekł Artos.

– Wygląda na to, że tym razem się nie pomyliłeś. Nie rozumiem, dlaczego nikt do tej pory stamtąd nie wypłynął. To nie było takie trudne. Może trochę bolesne, ale możliwe – stwierdziła.

– Pewnie większość zrezygnowała w połowie i trafiali na te ostre szpikulce.

– Nawet mi o nich nie mów. Krew nadal nie zakrzepła, a minęło trochę czasu.

– Nie marudź, bo zaczynasz zachowywać się jak Ksawier. W sumie już mi go trochę brakuje – powiedział smok.

– A mi go nie brak. Nic tylko zrzędził i był upierdliwy.

– Wiem, że tak nie myślisz. Lepiej teraz się skup – polecił. Dziewczyna wpłynęła do sali tronowej. Władca siedział na swoim tronie.

– Już wróciłaś? Minęło ledwie godzina.

– Tak i mam bransoletę. Chciałabym teraz odzyskać swoje nogi – powiedziała Astrid.

Ten gestem kazał jej podpłynąć bliżej. Dziewczyna czekała na ból, związany z pozbyciem się ogona. Nie zawiodła się, o ile pozbycie się łusek nie było bolesne, o tyle przecięcie ogona już tak. Dziewczyna spojrzała w dół. Jej nogi zaczynały nabierać swojego dawnego kształtu. Leciała z nich obficie krew. Astrid czuła, że siły znikają wraz z nią. Jej oczy się zamknęły.

Ocknęła się na plaży. Nad nią pochylał się jakiś mężczyzna. Ubrany w stare znoszone spodnie i koszulę, która widziała już lepsze czasy, uśmiechnął się. Astrid początkowo nie wiedziała, co się dzieje. Próbowała powoli usiąść. Poczuła koszmarny ból głowy. Rozglądnęła się dookoła. Dopiero po chwili dotarło do niej, co się stało.

– Wszystko dobrze? Leżałaś tu żeś sama półnaga, to żem pomyślał, że jakaś pomoc ci potrzebna.

– Muszę się ubrać – stwierdziła, a gardło miała suche.

Spróbowała wstać, ale się zachwiała i padła na piach. Nogi wydawały się jej nie słuchać, jakby zapomniały jak się chodzi. Dla dziewczyny to była istna tragedia. Spróbowała jeszcze raz, lecz z tym samym skutkiem.

– Potrzebuję kija, mógłbyś mi go przynieść. Proszę? – zapytała zszokowanego mężczyznę.

– Już żem idę. Poczekaj tu na mnie chwilunię – rzekł. Astrid usiadła na piasku. Ten lepił się do jej mokrego ciała.

Mężczyzna niedługo później wrócił z prostym i twardym kijkiem. Astrid wzięła go do ręki i spróbowała kolejny raz wstać na nogi. Te ugięły się pod jej ciężarem. Po jej policzkach zaczęły ciec łzy bólu, gdy w końcu udało jej się zrobić krok. Dyszała ciężko.

– Normalnie nigdy żem nie widział człowieka, który nie umi chodzić. Co ty jaka syrena, co w człowieka zamieniona, hę?

– Co? Nie, spokojnie. Jestem zwykłym człowiekiem. Tylko moje ciało zapomniało, jak to się robi – wytłumaczyła staruszkowi. Zrobiła kolejne dwa kroki. Na szczęście krzak, gdzie zostawiła rzeczy, nie był daleko.

Tuż przy nim upadła. Wyjęła swój dobytek i zaczęła się ubierać. Mężczyzna śledził jej każdy ruch. Ta spojrzała na niego zawstydzona. Przy ubieraniu buta skrzywiła się z bólu.

– Nigdy więcej syreniego ogona – mruknęła do siebie cicho, ale staruch miał dobry słuch.

– Czy żeś powiedziała, co żem słyszał? Ty naprawdę syreną jesteś. Myślał, żem one bardziej urodziwe.

– To nie tak – powiedziała, ubierając drugiego buta. Ból na nowo wykrzywił jej twarz. – Nie jestem syreną, ale je znam. Nikomu o tym nie mów.

– Nawet słóweczka nie pisnę. Ja stary człowiek, ale żem słowny i jak to się mówi?

– Honorowy? – zasugerowała, usiłując znowu wstać na nogi.

– Oto to. Pomogę – rzekł. Wziął ją pod ramię. Dziewczyna podziękowała za to. Liczyła, że jej nogi w ciągu kilku minut odzyskają swoją dawną sprawność.

– Mogę mieć do ciebie prośbę. Czy mógłbyś wziąć ten miecz i przechować go dla mnie? Jest dla mnie cenny, ale nie mogę go zabrać ze sobą – poprosiła.

– Dziwnaś, ale ci pomogę. Przechowam to żelastwo w swojej latarni. Tam będzie bezpieczne – rzekł, podnosząc miecz. Dziewczyna ruszyła przed siebie, kulejąc. Mężczyzna szedł tuż obok niej.

– Masz, gdzie przenocować?

– Wynajmę jakiś pokój w karczmie.

– Tam niebezpiecznie dla młodej dziewczyny. Zły pomysł. W latarni przenocujesz, to niedaleko. Bliżej niźli do karczmy i bezpieczniej.

– Zapłacę ci. Bardzo mi pomogłeś, miałam szczęście, że trafiłam na ciebie, a nie jakichś zbirów.

– Nie potrzeba mi, może jestem biedak, ale mam wszystko, co trzeba. Lżej na sercu, bo ci żem pomógł. Jakby źli ludzie cię znaleźli to olaboga! – powiedział.

Astrid przyznała mu rację. Nogi już trochę mniej ją bolały, ale bez kijka jeszcze obyć się nie mogła. Latarnik zaczął jej opowiadać, jak to się stało, że ją znalazł. Ta słuchała zaciekawiona.

– Właśnie żem szedł do latarni, bo światło włączyć trza. Zobaczył, żem ciebie na plaży. Leżałaś strasznie blada. Nawet żem myślał, że ty nie żywa, ale te no... piersi się unosiły ­–mówił, gestykulując, co z mieczem w dłoni było niezbyt mądre. – Próbował żem cię obudzić, ale ty nic. Ni pomogło szturchanie, gadanie. Już żem zaczął tracić nadzieje. Ale ty się obudziła.

– Dziękuję ci za pomoc, bez ciebie pewnie leżałabym tam dalej.

– Zrobił żem tylko to, co każdy dobry człowiek by uczynił – stwierdził. Astrid uśmiechnęła się w odpowiedzi. – To tutaj. Nie wejdziesz na górę – rzekł, otwierając drzwi.

– Raczej nie dam rady. Ułożę się na podłodze. Dla mnie to żaden problem – stwierdziła Astrid, rozglądając się dookoła.

– Za niedługo Gryzelda przyniesie kolację – poinformował ją latarnik. – Powiedz jej, żem poszedł już na górę.

– Dobrze, przekażę – obiecała Astrid.

Latarnik zaczął się wspinać na latarnię. Słyszała jego kroki, które coraz bardziej się oddalały. Zerknęła do swojej torby w poszukiwania jedzenia. Po tym, jak wspomniał o kolacji, poczuła głód. Wcześniej tyle się działo, że nie miała czasu nic zjeść. Wyjęła jabłko i mokrara, który zdążył już trochę wyschnąć. Liczyła, że nie przeoczyła żadnej pleśni. Właśnie miała ugryźć mokrego suchara, gdy do środka weszła kobieta. Miała widoczny brzuch, widać, że lubiła sobie podjeść. Na jej twarzy przykleiły się kosmyki brązowych włosów do mokrego od potu czoła.

– Kim ty w ogóle jesteś?– zapytała.

– Astrid, miło mi. Latarnik pozwolił mi tu zostać na noc. Jest na górze. Pani to pewnie Gryzelda? – domyśliła się.

– Zgadza się, przyniosłam kolację Franciszkowi. Ty chyba nie zamierzasz tego zjeść? – zapytała, wskazując na mokrara.

– Właśnie chciałam to zrobić.

– O nie, moja droga! Tego nawet psu bym nie dała. Nie masz nic innego?

– Mam tylko jabłko, trochę surowego ryżu, kilka plastrów suszonego mięsa, ale ono musi zostać na później i właśnie suchary, które mi zamokły w rzece – wymieniła. Dużą część zapasów miał Ksawier, więc pozostały jej takie drobiazgi. Nawet garnczka nie miała, bo się uparł,  że on będzie go niósł.

– Nic innego? Tak być nie może. Mam tutaj świeżutki chleb i zupę. Na pewno starczy dla was obojga. Rankiem przyniosę ci zapasy, nie mogę pozwolić, byś chodziła głodna.

– Nie mogę tego przyjąć – powiedziała. Astrid.

– Ja nie przyjmuję sprzeciwu i wyrzuć to – rzekła, wskazując na mokrara. – Po drugie w tym na pewno zagnieździła się pleśń lub jakieś inne paskudztwo.

– Skoro tak pani stawia sprawę – uśmiechnęła się lekko Astrid. Wzrok kobiety padł na kij, który stał oparty o ścianę.

– Coś nie tak z twoją nogą? Mogę wezwać medyka, to coś poradzi – zaproponowała.

– Nie ma takiej potrzeby. Nogi jeszcze nie przyzwyczaiły się do przemierzania tak dużych odległości – próbowała uspokoić kobietę. Ta nie wydawała się przekonana. Przełamała chleb na pół i podała Astrid połówkę.

– Zupę dostaniesz, gdy zdobędę miskę od latarnika. Na pewno znajdzie jakąś zapasową. Masz łyżkę?

– Oczywiście, bez niej się nie ruszam – zapewniła dziewczyna.

– Przynajmniej tyle. Jak wrócę ma nawet nie zostać okruszek z tego chleba – powiedziała.

Astrid nie zamierzała się kłócić z kobietą. Zajęła się jedzeniem. Chleb smakował zupełnie inaczej niż Titi. Był puszysty i miękki. Jej zęby natrafiały na drobne ziarenka. Stwierdziła, że powinna taki też kupić na podróż.

Gryzelda wróciła po kilku minutach. W rękach trzymała talerz zupy. Podała go dziewczynie. Ta podziękowała jej. Gryzelda wydawała się dobrą kobietą. Może lekko upartą.

– Bardzo smaczna, podobnie jak chleb. Nie wiem, jak mam pani dziękować.

– To nic, dziewczyno. Zawsze chętnie pomagam. Nie jesteś stąd, prawda? – Astrid wzięła kolejną łyk rosołu. Był idealnie doprawiony.

– To prawda. Niedawno umarł mój tata, dlatego idę do mojej ciotki, Arlety.

– Podróżujesz sama? To niebezpieczne.

– Wcześniej podróżowałam z Ksawierem, ale się rozdzieliliśmy. Liczę, że mnie dogoni – powiedziała, spoglądając na Gryzeldę.

– Oby, w naszym miasteczku nie brakuje drani, chociażby Ostry Bill. Na szczęście są też dobrzy ludzie. – powiedziała, kiwając lekko głową, jakby potwierdzając swoje słowa. Astrid polubiła tę kobietę. – Nie chcę być niegrzeczna, ale Franciszek powiedział mi, że znalazł cię na plaży. Nie mogłaś chodzić. To nie wygląda na przemęczenie podróżą.

– Już jest lepiej – zapewniła Astrid.

– Udowodnij. Wstań i zrób kilka kroków – poleciła Gryzelda.

Patrzyła twardo na Astrid. Dziewczyna nie wiedziała, co ma zrobić. Czuła, ze jej nogi mogą zaprotestować. Z drugiej strony nie chciała, by kobieta wezwała medyka. Odłożyła miskę z zupą na bok. Wzięła do prawej ręki kij. Trzymając go, wstała na nogi. Poczuła, jakby w jej stopy wbiły się sztylety. Zacisnęła zęby, żeby nie krzyknąć z bólu. Zrobiła krok do przodu.

– Jeszcze jeden – poleciła Gryzelda. Astrid niechętnie zrobiła kolejny krok. Skrzywiła się z bólu, chociaż starała się zapanować nad wyrazem twarzy. – Bez lekarza się nie obejdzie.

– Proszę go nie wzywać. To przejdzie, jutro rano będę mogła się poruszać normalnie – rzekła, siadając z powrotem na ziemi.

– Dlaczego tak żarliwie protestujesz? Coś ukrywasz?­ – Spojrzała na dziewczynę podejrzliwie.

– Ja nie mogę powiedzieć. Im mniej osób wie, tym lepiej.

– Kogoś się boisz? Mnie możesz powiedzieć, coś zaradzimy.

– Błagam, niech przestanie mnie pani pytać. Ja naprawdę nie mogę. Jutro odejdę i już nigdy więcej mnie pani nie zobaczy – rzekła, spoglądając w brązowe oczy kobiety. Ta naprawdę się o nią martwiła, o nieznajomą dziewczynę.

– W coś ty się wpakowała?

– W nic, z czego nie dałabym rady się sama wyplątać. Teraz nie mogę się wycofać. Już podjęłam decyzję – wyznała, licząc, że w końcu odpuści.

Do Astrid dotarło, że ona naprawdę chce odnaleźć te jaja smoków. Wcześniej robiła to, bo bała się, że bez celu się załamie, lecz teraz chciała im pomóc. Oddać je rodzinie. Dopiero gdy wypowiedziała te słowa, wszystko stało się jasne.

– Podjęłam decyzję – powtórzyła pewnie i się uśmiechnęła. Przez tyle lat to inni decydowali za nią, chciała spełnić oczekiwania ojca, brata, a teraz robiła to, bo naprawdę chciała, a nie dlatego, że ktoś jej kazał.

– Dobrze, że to do ciebie dotarło – powiedział Artos, który postanowił się wtrącić.

– Jesteś taka młoda, mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Nie za bardzo cię rozumiem – odpowiedziała Gryzelda.

– Już dużo przeżyłam, wiem, że się pani o mnie martwi, ale niepotrzebnie. Nie wątpię, że czeka mnie jeszcze wiele przeszkód, ale zdecydowałam i nie zboczę z drogi.

– Oby była właściwa, Astrid – powiedziała. – Niech Alunis ma cię w opiece. – Uśmiechnęła się do niej. Gryzelda zostawiła ją samą.

– Ty to czasem masz więcej szczęście niż rozumu – stwierdził Artos. – Trafiłaś na dwójkę naprawdę dobrych ludzi, gdy byłaś całkowicie bezbronna.

– Alunis nade mną czuwa i ojciec. Chronią mnie. Tęskniłam za twoim głosem – rzekła.

– Czekaj, ty powiedziałaś coś miłego. Muszę zapamiętać ten dzień, bo przejdzie do historii.

– Nie opuszczają cię złośliwości. Co, Artosie?

– Uczę się od najlepszych – mruknął.

– Jak myślisz, czy długo będą mnie boleć te nogi? Bez nich dosyć trudno będzie zdobyć jajo, nie uważasz?

– Twoje ciało szybko się regeneruje. Rano powinno być już jak dawniej, ale pewny nie jestem, bo nigdy nie spotkałem się z przemianą ogona syreny w nogi.

– Łatwiej było w druga stronę, ale nie zamierzam tego powtarzać.

– Nie wiem, jak ci to powiedzieć... Morskie smoki mieszkają pod wodą. Szybciej będzie, gdy będziesz miała ogon.

– Nie ma mowy. Wypłynę na łódce, wolę by bolały mnie ręce od wiosłowania niż nie móc chodzić – mruknęła.

– Skoro tak mówisz – odparł. Dziewczyna nie skomentowała jego odpowiedzi. Zajęła się jedzeniem. Kiedy skończyła, napiła się z bukłaka wody.

– Dobranoc, Artosie, to był męczący dzień – rzekła.

Ułożyła się wygodnie na podłodze i zasnęła. Nie miała spokojnych snów. Śnił jej się Ostry Bill. Widziała, jak władca tworzy mu ogon. Słyszała krzyki mężczyzny, gdy kolejne linie łusek spadały na dno. Władca nie miał litości. Robił to wolno i dokładnie.

Bill spojrzał wprost na nią. Uśmiechnął się do niej, ukazując zęby, teraz jednak były zaostrzone.

– Zapłacisz mi za to, Astrid. Nie zaznasz spokoju, mój widok będzie cię prześladował do końca życia. Spójrz na mnie – polecił, gdy odwróciła wzrok. – Jak mogłaś?

– Zasłużyłeś na to. Przez ciebie syreny umierały – odpowiedziała drżącym głosem.

– Myślisz, że one są takie dobre, że tylko wymierzają sprawiedliwość. Co to, to nie! Noc Syren, sprawdź, co to jest, a teraz patrz na, co mnie skazałaś – powiedział. Astrid spojrzała na niego i jego twarz wykrzywioną z cierpienia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top