Rozdział*34
Zofia szła już od kilku godzin. Nie była przyzwyczajona do tak długich wypraw, a buty obierały ją. Bąble napełnione płynem sprawiały ból. Żałowała, że straciła swoje konia, gdyż oddała go leśnym elfom. Amori nie odzywała się do niej od dłuższego czasu, przez co mogła pomyśleć. Jednak jej myśli nie należały do najprzyjemniejszych, chciała je od siebie odgonić, lecz te do niej wracały. Przypomnienie tego, co zrobiła, sprawiło, że czuła do siebie wstręt. Wiedziała, że wykonywała rozkazy bogini, jednak to jej nie usprawiedliwiało. Nie chciała, aby podobna sytuacja się powtórzyła. Przez wizję nawet przyszłość sprawiała, że zaczynała drżeć ze strachu. Chciała, żeby to okazało się tylko koszmarem, który nigdy nie stanie się prawdą. Napędzał ją strach i determinacja, a gdy tylko widziała oczami wyobraźni syna, przyspieszała. Stawiała kolejne kroki, czekając na instrukcje bogini.
Zastanawiała się, co takiego będzie musiała zrobić. Z jednej strony chciała się tego dowiedzieć, a z drugiej bała się.
Nagle między drzewami zauważyła śnieżnobiałe zwierzę, przez chwilę wydawało się kobiecie, że to wytwór jej wyobraźni. Podświadomie przecież pragnęła zobaczyć coś niezwykłego, a teraz stał niedaleko przed nią śnieżnobiały pegaz. Słyszała o nich tylko z opowieści, bo wiele z tych wspaniałych zwierząt uciekło, gdy smoki zapanowały w przestworzach.
– Piękne stworzenie, nieprawdaż? – zapytała Amori.
– Tak, niezwykłe – odpowiedziała.
– Nazywa się Zefir, zabierze cię na miejsce – poinformowała ją bogini.
Jak na potwierdzenie słów Amori, pegaz podszedł bliżej i stanął tuż przed Zofią, która spoglądała na zwierzę z zachwytem. Niepewnie uniosła dłoń, chcąc go pogłaskać, ale zamarła w pół ruchu. Pegaz przybliżył się, dzięki czemu dotknęła jego gładkiej sierści. Uśmiechnęła się lekko.
– Mam na niego wsiąść? – zapytała niepewnie.
– Oczywiście.
– Zefirze, no to ruszamy – rzekła, siadając wygodnie na wierzchowcu. Nie sądziła, że ruszy gwałtownie. Niemal spadła, gdy zaczął biec, machając jednocześnie skrzydłami. Przytuliła się do jego szyi, gdy wzbił się w powietrze. Serce biło jej jak szalone. Szybowali pod chmurami. Niepewnie rozejrzała się, spojrzała w dół, czego od razu pożałowała, wszystko wydało jej się takie małe. Przytuliła się mocniej do pegaza, nie chcąc spaść. Lekko drżała z zimna, ale ciało konia było ciepłe, więc była w stanie znieść chłód.
Pierwszy strach minął dopiero po chwili, zamiast niego pojawiła się ekscytacja. Oczy świeciły dziewczynie, kiedy przemierzali kolejne metry. Jej ruchy współgrały z tymi wykonywanymi przez niezwykłego konia. Odważyła się delikatnie rozluźnić uchwyt, ale nie puściła się całkowicie. Przez pęd powietrza oczy zaczęły jej łzawić.
– Dokąd właściwie lecę... znaczy lecimy? – poprawiła się, słysząc rżenie Zefira.
– Zefir zawiezie cię wprost do Ironów.
– Nigdy o nich nie słyszałam.
– Wszystkiego dowiesz się na miejscu – ukróciła rozmowę Amori, pozostawiając Zofię w niepewności.
Jednak nie na tak długi czas, jak wydawało się kobiecie, gdyż zauważyła, że Zefir zniża lot. Spojrzała na teren. Znajdowali się kilkaset metrów ponad ziemią. Właściwie jej nie zauważała. Skierowali się wprost do jaskini, którą z daleka ledwie widziała. Zefir wylądował przed wejściem na półce skalnej. Zsiadła z pegaza, po czym podziękowała mu za podwiezienie. Zauważyła, że ten odleciał. Jego biała sylwetka jeszcze przez chwilę był widoczna, lecz później zlała się z chmurami.
– Czy skoro już jesteśmy na miejscu, to dowiem się, co tutaj robię?
– Wszystko w swoim czasie, ty nie musisz wiedzieć, ważne, że oni wiedzą. Przygotowywali się na twoje przybycie od lat.
Zofia nie skomentowała tego, zamiast tego skierowała się w głąb ciemnej jaskini. Dłoń trzymała na ścianie. Chropowata ściana w miarę kolejnych metrów przechodziła w strukturę bardziej gładką, jakby ktoś ją wygładził. Oczy próbowały przyzwyczaić się do mroku, lecz ledwie widziała swoją dłoń.
Po chwili jednak zauważyła pomarańczową poświatę, jak od ognia. Nie myliła się, gdyż zza zakrętem ujrzała piec. Szalały w nim płomienie. Wokół kręciły się istoty, które błyszczały pod wpływem światła jak wypolerowana stal. Mieli po sześć rąk, którymi wykuwali przedmioty. Zaduch, jaki panował w tym miejscu, sprawiał, że Zofia chciała ściągnąć z siebie cześć ubrania, by chociaż odrobinę było jej chłodniej. Powachlowała się lekko ręką. Wokół panował ruch, jakby nikt jej nie zauważył, ale po chwili poczuła czyjś dotyk. Zauważyła istotę, nie była w stanie stwierdzić czy to mężczyzna, czy kobieta, która w ręku trzymała niewielkie pudełko. Iron nic nie powiedział, zamiast tego położył przedmiot przed Zofią i odszedł.
Kobieta nie mogła pojąć, co właśnie zaszło. Delikatnie podniosła pudełko z ziemi. Pojemnik był bogato zdobiony. Złote elementy wyróżniały się na czarnej farbie, przedstawiały one postać ze skrzydłami i rozwianymi włosami. Dwie pary rąk trzymały czarną kulę, która wydawała się pochłaniać całe światło. Pudełko nie było zamykane na żaden zamek, który kobieta znała, ale nie była w stanie go otworzyć.
– Otworzy się, dopiero gdy trafi w przeznaczone ręce. Ty masz je tylko dostarczyć na miejsce.
– Co jest w środku, bogini?
– Dowiesz się w swoim czasie. Czas ruszać dalej. Zefir już na ciebie czeka przy wyjściu z jaskini.
Zofia włożyła pudełko do swojej torby i skierowała się w kierunku pegaza. Wiedziała, że idzie w dobrą stronę, bo czuła, że pod palcami ściana staje się bardziej chropowata. Wkrótce ujrzała błękit nieba, a na jego tle towarzysza podróży, który niecierpliwie tupał kopytem o półkę skalną.
– Idę, już idę – zwróciła się do pegaza, który wzrokiem starał się ją pospieszyć. Wyczuwała jego niepokój, ale nie rozumiała, skąd się wziął, dopóki nie zauważyła dwóch smoków, które zmierzały w ich kierunku. Nie leżały do największych, ale ich jad potrafił sparaliżować nawet olbrzyma. Dzięki zakrzywionym szponom bez trudu wspinały się po skałach, które stanowiły ich dom. – Nawet nie próbujcie, jaszczury – ostrzegła, widząc, że kierują się w jej stronę. Zablokowały jej przejście do pegaza. Kobieta rozglądnęła się dyskretnie. Pamiętała, że smoki źle reagują na gwałtowne ruchy. Zaczęła się lekko cofać.
– Nie, nie cofaj się.
– To, co mam zrobić?
– Musisz im pokazać, że to ty tu rządzisz. Pokaż, że to ty masz władzę.
Zofia zatrzymała się w półkroku. Serce biło jej jak szalone, gdy usiłowała zebrać siły. Smoki zbliżały się coraz bardziej w jej kierunku. Z trudem powstrzymywała się przed ucieczką, chociaż jej intuicja krzyczała, aby rzuciła się do biegu, ale ona dalej stała w miejscu. Tyle razy wcześniej wycofywała się ze strachu, gdyż żyła z Tormirem. Przypomniała sobie wszystkie te razy, gdy w milczeniu przyjmowała jego ciosy. Patrząc w oczy smoków, widziała w nich tę samą żądzę krwi. Zamarła, jak wiele razy wcześniej. Czas wydawał się zwolnić, gdy spoglądała na zbliżające się smoki. Z każdych ich krokiem walka w niej, stawała się coraz większa. W blasku słońca dostrzegała kolec z jadem na końcu ich długich ogonów. Kiedy szykowały się do ataku, przed oczami stanęła jej twarz syna. To przeważyło szalę. Zebrała wszystkie swoje siły, cały swój gniew i miłość. Krzyknęła tak głośno, że smoki zatrzymały się i po chwili uciekły.
– Ja... ja to zrobiłam – szepnęła. Zakryła usta ręką.
– Jesteś silniejsza, niż sądzisz.
Zofia wsiadła na pegaza.
***
Ilona, gdy władca wypadł z jadalni, zdała sobie sprawę, że nie wybaczy jej tej odpowiedzi. Miała jednak dość strachu przed nim, zrozumiała, że jeśli okaże lęk, to mężczyzna wykorzysta go przeciwko niej. Nie winiła króla za to, że chce się na niej zemścić. Zabiła jego żonę, osobę, którą kochał.
Ciągle myślała o wydarzeniu, które zmieniło jej życie, ale zabrało ten dar drugiej osobie. Nie przyznałaby tego przed królem, ale wyrzuty zżerały ją od środka. Często zastanawiała się, czy gdyby postąpiła inaczej, byłoby lepiej. Jednak takie gdybanie niczemu nie służyło, co uświadamiała sobie za każdym razem. Często wydawało jej się, że widzi królową, lecz to były tylko jej odbicia, na które z trudem patrzyła. Najchętniej potłukłaby wszystkie lustra, aby nie widzieć tej twarzy, która nawiedzała ją także we śnie. Przez koszmary nie mogła się wyspać, więc żyła na resztkach energii oraz emocjach, które nie chciały opaść. Chciała zapomnieć, więc rzuciła się w wir pracy. Kiedyś w organizacji balu pomagała jako dwórka, teraz zdała sobie sprawę, że tak naprawdę jej udział we wcześniejszych przygotowaniach był niewielki. Teraz długa lista rzeczy do zorganizowania wydawała się nie mieć końca.
Poprzednia królowa część rzeczy już zrobiła, ale te najtrudniejsze nie zostały zrobione. Ilona wiedziała, że gdy uda jej się ułożyć rozsądnie listę gości i rozlokować ich w pokojach gościnnych to najtrudniejsze będzie za nią. Do balu pozostawało coraz mniej czasu, wiedziała, że najpóźniej za dwa dni muszą zostać wysłane ostatnie zaproszenia. Oczywiście napisane pismem królowej, co dostarczało dodatkowych problemów. Nim się odważyła na napisanie wiadomości na eleganckim papierze, przećwiczyła treść wiadomości zapisaną pismem królowej. Nie raz je widziała, ale jego odtworzenie okazało się dużo trudniejsze, niż sądziła. Litery pisane przez nią były koślawe i zdecydowanie różniły się od tych władczyni. Nienaturalne dla niej zawijasy utrudniały sprawę, a tych królowa nie oszczędzała.
Kolejne kartki wypełniały próby napisania czegoś, co przypominałoby tekst napisany przez Lilianę. Litery nie przychodziły jej naturalnie, co sprawiały, że też nie wyglądały idealnie. Usłyszała pukanie do drzwi. Od razu wyprostowała się i przyjęła spokojny wyraz twarzy.
– Proszę – powiedziała. Ujrzała twarz Dalii. – Coś się stało?
– Myślę, że chciałabyś wiedzieć. Felicji udało się uciec z zamku. Strażnicy jej nie złapali, Wasza Królewska Mość.
Ilona odetchnęła z ulgą, ryzyko nie poszło na marne.
– Dziękuję, Dalio.
– Jednak dalej twierdzę, że nie było to rozsądne posunięcie, Wasza Królewska Mość.
– Czasami warto ryzykować. Ja, czy będę coś robić, czy nie, będę karana za zbrodnię, którą popełniłam. Pewnie król ci powiedział, więc nie będę się zagłębiać w szczegóły.
– Tak, wyznał mi, że zamordowałaś jego żonę, Wasza Królewska Mość.
– Wiele lat milczałam, gdy widziałam, że ktoś inny jest raniony, ale już nie będę tego robić. Możesz uznać, że usiłuję odkupić swoją winę, i pewnie po części tak jest, ale teraz mogę coś zrobić, praktycznie niczym nie ryzykuję, bo i tak będę ukarana. Więc dlaczego nie mogę zrobić czegoś dobrego? Czemu nie miałabym nie próbować kogoś ocalić?
– Chyba nic nie stoi na przeszkodzie, Wasza Królewska Mość. – Zamilkła na chwilę. –Potrzebuje pani pomocy?
– Przydałaby się, nie jestem w stanie pisać jak królowa. To moja najlepsza próba – rzekła, obracając kartkę, by pokazać swoje dotychczasowe osiągnięcie.
– Wygląda źle, myślę, że będę w stanie pomóc. Nie raz podrabiałam pisma, Wasza Królewska Mość.
Ilona uśmiechnęła się, czuła, że między nimi zaczęła się pojawiać nić porozumienia. Nawet, co zauważyła ze zdziwieniem po kilku minutach wspólnej pracy, Dalia przestała ją nazywać Wasza Królewska Mość. Ilona liczyła, że wkrótce dowie się, dlaczego według Wiperion Dalia nie jest wierna królowi. Domyślała się jednak, że to nie będzie takie proste. Dwórka wydawała się bardzo ostrożna, niewiele się odzywała w czasie pracy, od czasu do czasu zadawała zdawkowe pytania związane z pismem. Ilona nie próbowała zadawać osobistych pytań, wiedziała, że nimi mogła tylko wystraszyć Dalię, co zrobiła rano. Teraz trochę żałowała.
– Przepraszam, że rano zadałam ci pytania, na które nie chciałaś odpowiadać – odezwała się nagle. Spostrzegła zaskoczenie w oczach Dalii.
– Nic nie szkodzi, pani, chciałaś wiedzieć, na czym stoisz. To w pełni zrozumiałe, pani – stwierdziła. – Wiem, że musi być pani ciężko nie mieć nikogo, komu możesz się zwierzyć. Rozumiem to doskonale.
– Nikogo nie masz, komu mogłabyś powiedzieć o swoich lękach?
– Miałam, ale... nie mogę o tym mówić, pani.
– Przepraszam, weszłam na drażliwy temat. Wróćmy lepiej do pracy, jeszcze sporo listów do napisania – rzekła.
Dalia tylko pokiwała głową, ale w jej oczach Ilona dostrzegła łzy. Kobieta nie wiedziała, jak powinna zareagować. Rzadko musiała kogoś pocieszać, teraz jednak czuła, że należy coś uczynić. Delikatnie złapała za dłoń dwórki.
– Jeśli potrzebujesz, możesz wyjść. Widzę, że cierpisz.
– Przepraszam... Ja... ja... Potrzebuję chwili – wyszeptała.
Ilona kiwnęła głową, nie wiedziała, co innego mogła zrobić. Podała chusteczkę dwórce. Ta uśmiechnęła się przez łzy, przyjmując z wdzięcznością tkaninę. Otarła mokre od łez policzki.
Ilona myślała, że Dalia wyjdzie, lecz ta dalej siedziała przed nią. Ich spojrzenia skrzyżowały się na chwilę, lecz dwórka szybko spuściła głowę. Trwały w milczeniu. Cisza otaczała je i jedynie czasem odgłosy z korytarza ją przerywały.
– Przepraszam, nie powinnam była – odezwała się nagle Dalia, już spokojniejsza. Jedynie zaczerwieniona skóra i szkliste oczy zdradzały, że przed chwilą płakała.
– Nie, to moja wina, nie powinnam poruszać tego tematu. Wiem, że nie znamy się dobrze, ale gdybyś potrzebowała pomocy, to możesz mi powiedzieć.
– Dziękuję, ale nie możesz mi pomóc. Nie w tej sprawie, pani.
– Czasami warto sprawdzić, ale to twoja decyzja.
– Muszę to przemyśleć – odpowiedziała – ale dziękuję, pani.
***
Królowi uspokojenie szalejących myśli i emocji zajęło prawie godzinę. Oddychał ciężko, jakby przed chwilą biegł, lecz to emocje go wykończyły i sama myśl, że znowu ujrzy osobę, która się podszywa pod jego ukochaną, napawała go gniewem i bólem. Najchętniej pozbyłby jej się z zamku, by mu nie przypominała, o tym co stracił. Jednak tylko tu był w stanie ją pilnować.
– Wasza Wysokość... – zaczął dowódca zamkowej gwardii – uciekinierce udało się zbiec.
– Nawet jednej kobiety nie jesteście w stanie złapać?!
– Wybacz, Wasza Wysokość, moi ludzie dalej jej szukają, może jeszcze uda się ją pojmać.
Władca zmarszczył brwi.
– Zejdź mi z oczu – wyszeptał, a jego głos wbił się w dowódcę jak sztylet.
Strażnik oddalił się, jak najszybciej potrafił, wolał nie ryzykować utraty stanowiska. Król nawet na niego nie spojrzał, gdy ten ukłonił się i opuścił go cicho niczym cień. Władca skierował się wprost do komnaty Sary, jeśli ktoś miał mu powiedzieć więcej o Ilonie, to tylko ona. Liczył, że dowie się, kogo na zamku kocha najbardziej. Nie wątpił, że ktoś taki się znajdował w murach. Skoro na razie nie potrafił dotrzeć do jej rodziny, to znajdzie najbliższą osobę na zamku.
Strażnicy stanęli przy drzwiach, gdy władca wszedł do komnaty zaskoczonej Sary. Była dwórka nie była przygotowana na przybycie władcy. Leżała w łóżku, gdyż dalej nie do końca wyzdrowiała. Usiłowała wstać, by się pokłonić królowi, lecz ten gestem ręki ją powstrzymał.
– Nie ma potrzeby. Odpoczywaj, przyszedłem zdać ci jeszcze kilka pytań.
– Chętnie na nie odpowiem, Wasza Wysokość.
Spuściła wzrok.
– Nie wątpię w to.
– Wierzę, że wiesz, kto dla Ilony jest najdroższą osobą.
Król patrzył na lekkie zmieszanie Sary, która nie spodziewała się takiego pytania, a na pewno niezadanego wprost.
– Nie wiem, czy to się Waszej Wysokości spodoba...
– Mów!
– Ilona... bardzo lubi twojego syna. Nie wiem, czy powinnam, ale podejrzewam, że skrycie się w nim podkochiwała.
– W Ksawierze?! To zaskakujące... Jesteś tego pewna?
– Z nikim innym nie była blisko. Każdą wolną chwilę z nim spędzała, Wasza Wysokość – zapewniła Sara.
Władca potarł grzbiet na swoim nosie. To wiele mu utrudniało, gdyż co musiał przyznać, Ksawier był jedynym, który mógł po nim przejąć władzę w królestwie, o czym doskonale wiedział. Jak koszmarnie żałował, że wraz z żoną stracił również nienarodzone dziecko.
– Dziękuję. Już lepiej się czujesz? – zapytał, zmieniając temat.
– Jeszcze nie jest idealnie, ale za dwa dni będę mogła pracować, Wasza Wysokość.
– Bardzo dobrze i pamiętaj, by nikomu nie mówić o naszych rozmowach. To ma pozostać tajemnicą – rzekł, spoglądając na Sarę, która pospiesznie pokiwała głową.
– Dobrze, Wasza Wysokość.
Władca wyszedł szybko z komnaty Sary i skierował się do swojego gabinetu. Przez całą drogę zastanawiał się, w jaki sposób mógłby wykorzystać zauroczenie Ilony do swojej zemsty. Zabicie Ksawiera od razu musiał wykluczyć, chociaż nawet za swoją zdradę na to zasłużył. Jednak do głowy przyszedł mu lepszy pomysł, który nie tylko rozwiązywał problem z Ksawierem, ale również z ukaraniem Ilony, chociaż potrzebował trochę czasu, aby go wdrożyć w życie.
***
Ksawier usiłował unikać ochmistrza, jak długo był w stanie, wiedząc, że będzie musiał dokończyć rachunki, a do tego mu się nie spieszyło, dlatego też zaraz po obiedzie zapuszczał się w najmniej znane zakątki zamku. Od czasu do czasu widział służących, którzy ukradkiem mu się przyglądali. Przyzwyczaił się do tego. Nie był w stanie długo spacerować, gdyż nie miał wielu sił. Zwykle nie miał problemów z chodzeniem przez cały dzień, lecz teraz z trudem łapał oddech. Usiadł w jednej ze swoich kryjówek, gdzie jako dziecko często przychodził. Miejsce wydawało się mniejsze, niż zapamiętał, ale nie dziwił się temu, przez te kilka lat urósł. Również nie zaskoczył go widok Solona, który lekko się do niego uśmiechnął.
– Powinieneś znaleźć lepszą kryjówkę. Za łatwo cię znalazłem.
– Nie przed tobą się chowam, chcę przez chwilę wolności, a przy ochmistrzu nie będę miał na to szans.
– Ach tak, słyszałem o tym. Dlatego przyniosłem dla ciebie mały podarek – rzekł. Na dłoni mężczyzny znajdował się klucz.
– Dziękuję, bez niego byłoby ciężko się wydostać. W tym zamku jest wyjątkowo skomplikowany mechanizm.
– Nie ma sprawy. Udało ci się czegoś dowiedzieć?
– Niestety, ale jak czegoś się dowiem, to dam znać, jak za dawnych czasów – zapewnił.
– Teraz jednak radzę ci zgłosić się do ochmistrza, raczej nie chcesz dodatkowych straży.
Ksawier nie zdążył odpowiedzieć, bo Solon zniknął. Młodzieniec był już przyzwyczajony do takiego zachowania przyjaciela, więc nie przejął się zbytnio. Schował klucz do jednej z ukrytych kieszeni i skierował się do swojej komnaty, bo domyślił się, że tam będzie go szukać ochmistrz. Nie mylił się, gdyż ledwie znalazł się na korytarzu, na którym znajdowały się drzwi do jego pokoju, zauważył ochmistrza.
Mężczyzna spojrzał na niego krytycznym wzrokiem.
– Dlaczego się nie pojawiłeś, Wasza Książęca Mość, zaraz po obiedzie?
– Wybacz, ochmistrzu, szukałem cię, ale musieliśmy się minąć – skłamał.
– To dziwne, bo nikt cię nie widział na korytarzach, Wasza Książęca Mość.
Ksawier powstrzymał się przed wzruszeniem ramionami.
– Faktycznie dziwne – zgodził się. Uśmiechnął się niewinnie do ochmistrza, który nie kontynuował wątku.
W milczeniu ruszyli do już znanego Ksawierowi pomieszczenia z księgami.
– Sprawdzę później, ile udało się Waszej Książęcej Mości zrobić – zapowiedział. Wyszedł z pomieszczenia, zamknął drzwi na klucz. Charakterystyczne kliknięcie rozeszło się po pomieszczeniu.
Ksawier usiadł przy biurku. Liczył w myślach, wiedział, że gdy doliczy do stu, ochmistrz już będzie na innym korytarzu. Ciche kroki jeszcze przez chwilę były słyszalne. Ksawier wyjął klucz i włożył go do zamka, miał nadzieję, że z tej strony też zadziała. Jednak tak się nie stało. Zaklął w myślach. Zapadki były inaczej rozmieszczone od drugiej strony. Wyglądało na to, że jednak będzie musiał ślęczeć nad księgami. Schował klucz, zmiana strony uchwytu nie powinna przysporzyć mu problemów, przynajmniej tak stwierdził. Cieszył się, że w tych drzwiach dziurka od klucza znajdowała się po obu stronach drzwi.
Hejka, Słodziaki!
Muszę przyznać, że mam w zapasie jeszcze trzy rozdziały :D I zmagam się z trudną decyzją, a mianowicie w którym momencie zakończyć pierwszy tom. Oto kolejna wada nie planowania, a przy tylu wątkach wybór właściwego momentu jest jeszcze trudniejszy :P Ale dam radę :D Na razie nie macie czym się martwić, bo pewnie wpadnie jeszcze kilka rozdziałów, nim zakończę tę część <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top