Rozdział*28

Daimon spoglądał zmartwiony na nieprzytomną siostrę. Z każdą chwilą bał się o nią coraz bardziej. Jej usta delikatnie się poruszały, jakby chciała coś powiedzieć. Szamanka delikatnie dotknęła czoła dziewczyny. Lekko się uśmiechnęła.

– Temperatura znacznie spadła. Możemy zabrać ją do mojego namiotu – rzekła.

Daimon kiwnął głową, złapał delikatnie siostrę i uniósł ją, by zanieść Astrid do wioski. Ludzie patrzyli na niego, gdy mijał ich, lecz nikt mu nie przeszkodził. Przez ostatnie wydarzenia nikt nie planował spać, w obozie panowała nerwowa atmosfera, co chłopak doskonale wyczuwał. Oazą spokoju wydawała się być tylko szamanka, która kroczyła za nim.

Starsza kobieta, gdy położył Astrid na łóżku, poleciła wyjść chłopakowi.

– Nie zostawię jej – zaprotestował.

– Musisz mi zaufać, wodzu. Ze mną będzie bezpieczna.

Daimon zgodził się i wyszedł na zewnątrz. Nie był w stanie usiedzieć w miejscu, chodził tam i z powrotem. Ludzie patrzyli na niego, lecz nikt nie odważył się podejść, wyczuwając, że młodzieniec nie chce towarzystwa. Między jego brwiami pojawiła się delikatna zmarszczka, którą pogładził, starając się uspokoić. Wyrzucał sobie, że tamtego dnia wygnał Astrid. Jednak po rozmowie z Artosem zrozumiał, że nawet jego podły czyn, przyniósł choć trochę dobra. Nie mógł uwierzyć, że jego mała siostrzyczka dała radę oddać już jedno jajo smokowi. To było dla niego nie do pomyślenia.

Dodatkowo martwił się informacją od smoka, dalej ciężko było mu w to uwierzyć, że ścigają ją mroczne elfy. Jeśli się nie mylił, to będą mieli kłopoty. Postanowił wysłać na zwiady swoich najlepszych ludzi, chciał wiedzieć, jak daleko znajdują się istoty nocy.

– Kevin, zbierz grupę, będę potrzebował waszej pomocy.

– Co się dzieje?

– To dyskretna sprawa, ale chcę, żebyście ruszyli w kierunku, z którego nadeszła Astrid, wypatrujcie dziwnych rzeczy.

– Nie rozumiem.

– Nie chcę siać paniki, ale obawiam się, że możemy mieć kłopoty. Po prostu to sprawdź.

– Jasne, wodzu. Wezmę jeszcze trójkę ludzi.

– Ale innym ani słowa.

– Będę milczał jak Silenia – zapewnił, po czym odwrócił się i odszedł, by zebrać grupę.

Daimon odetchnął, wierząc, że powierzył to zadanie w dobrych rękach. Poczuł na swoich plecach czyjeś spojrzenie, kiedy popatrzył w tamtym kierunku, nikogo nie ujrzał, więc uznał, że tylko mu się przewidziało, jednak nieprzyjemne uczucie pozostało.

***

Szamanka przebrała dziewczynę w suche rzeczy, a na jej czoło położyła okład.

– Bogowie nad tobą czuwają, wiem to – szepnęła. Ledwie wypowiedziała te słowa, a usłyszała kaszel, który gwałtownie wyrwał się z piersi dziewczyny.

Astrid usiadła na łóżku, usiłując złapać głębszy oddech. Dyszała ciężko.

– Spokojnie, już wszystko dobrze. Za chwilę poczujesz się lepiej. Wypij to – powiedziała szamanka, podając w kubku napar, który wcześniej przyrządziła. Już był chłodny, lecz nie zmieniało to jego leczniczych właściwości.

Astrid niepewnie wzięła naczynie. Ziołowy smak z dodatkiem miodu wypełnił jej podniebienie i sprawił, że odrobinę się uspokoiła. Spojrzała na szamankę, próbując pojąć, gdzie się znajduje. Pamiętała rozmowę z Ksawierem i jak przez mgłę ratowanie Dariosa, lecz czuła się na tyle słaba, że nie była w stanie połączyć faktów ze sobą. Opadła na posłanie.

– Zużyłaś wiele swojej energii, o mało się nie wypaliłaś. Musisz się kontrolować, drogie dziecko – rzekła – masz wielki dar, ale musisz pamiętać, że należy go używać rozsądnie. Odpoczywaj, Astrid, musisz nabrać sił. Przed tobą jeszcze długa droga.

Dziewczyna nie usłyszała końcówki jej wypowiedzi, gdyż ponownie zapadła w sen.

Szamanka spojrzała na torbę dziewczyny, którą odłożyła przy ściance namiotu.

– Możesz wyjść, maluchu. Wiem, że tam jesteś – szepnęła, nachylając się nad przedmiotem.

Groud nie odpowiedział, wolał nie ryzykować. Nie miał zaufania do obcej osoby, zwłaszcza że nie wyczuwał w niej ani odrobiny smoka. Starał się nie ruszać, licząc, że starsza kobieta zrezygnuje i zostawi go w spokoju.

– Dobrze, zatem na potęgę Pani Ziemi, Gajusję przysięgam, że nie zrobię ci krzywdy, niech pochłonie mnie ziemia, jeśli złamię me przyrzeczenie. Czy teraz wyjdziesz?

– No dobrze – odpowiedział nieśmiało.

Na początku pokazał pyszczek, do którego dołączyła reszta ciała. Ucieszył się, że wreszcie czuje pod łapami ziemię.

– Narozrabiałeś, cierpliwość to cnota, powinieneś o tym wiedzieć, naprawdę jajo było aż tak niewygodne?

– Było całkiem przytulne, ale nie przez tak wiele lat – stwierdził. – Czy gdybym w nim został, Astrid byłaby zdrowa?

– Tylko bogowie to wiedzą. Nie przejmuj się, wyjdzie z tego, ale potrzebuje czasu, a obawiam się, że tego nie ma w nadmiarze.

– Nie możemy jej jakoś pomóc? – zapytał malec.

– Ja zrobiłam, ile mogłam, ale ty będziesz mógł jej pomóc – rzekła, patrząc w oczy smoczka – ale to będzie wymagało pomocy człowieka.

– Nie dam rady zrobić tego sam?

– Nie, ale wiem, z kim pójdziesz. Z Daimonem.

– Ale on zabija smoki, prawda? – zapytał.

– Nie skrzywdzi cię, bo kocha siostrę. Wiem, że to dla ciebie trudne, jesteś taki mały, ale tylko Owoc Małego Słońca może ją szybko uzdrowić. Astrid cię potrzebuje, Groud.

Smoczek skierował swoje myśli do Artosa.

– Myślisz, że mogę jej zaufać?

– Słyszałem o tym owocu i ma rację tylko on szybko przywróci jej siły, a z Daimonem rozmawiałem i myślę, że dacie radę wykonać to zadanie. Jednak to do ciebie należy decyzja.

– Zrobię to dla Astrid – poinformował szamankę.

Kobieta uniosła lekko kącik ust do góry, z wdzięcznością lekko się pokłoniła, następnie wyszła z namiotu. Jednak niedługo później wróciła z Daimonem, który gdy zauważył smoczka, otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.

– O co tu chodzi?

– To mały smoczek, którego Astrid chce zaprowadzić do domu, chce pomóc jej wyzdrowieć, lecz bez ciebie mu się nie uda.

– Nie lubię cię, ale Astrid tak. Chcę jej pomóc.

– Ale jak, co może zdziałać taki maluch, w dodatku smok?

– Daimonie, nie lekceważ go. To smok ziemi potrafi odnaleźć się pod ziemią, a to właśnie tam jest Owoc Małego Słońca. Wiem, że to dla was nowa sytuacja, ale musicie ze sobą współpracować, by go zdobyć. Dla dobra Astrid.

– Zrobię to dla siostry, chociaż tak mogę pomóc – rzekł, a w myślach dodał: ­– I zmyć część winy.

– Dobrze, że jesteście zgodni. Pół dnia, a właściwie nocy, stąd znajduje się miejsce, które ludzie nazywają Kamienistą Wyspą. Łatwo ją rozpoznać, zresztą zobaczycie, gdy do niej dotrzecie. Nie jest szczególnie rozległa, ale w nocy będzie trudniej wam znaleźć wejście do podziemi. To wam pomoże – rzekła, podając Daimonowi kamienie – w ciemności zaświecą.

– Czy coś jeszcze musimy wiedzieć? – zapytał.

Ta pokręciła głową.

– Niech bogowie nad wami czuwają – odpowiedziała.

– Daimon – usłyszeli cichy szept.

To Astrid się obudziła. Zakaszlała gwałtownie, a z jej ust wyleciał kłębek dymu.

– Siostro, nie martw się, wkrótce poczujesz się lepiej.

– Groud – rzekła, gdy zauważyła małego smoczka, który wyłonił się zza Daimona. Zakaszlała ponownie. – Ja muszę ruszać.

– O nie, drogie dziecko! Nigdzie się stąd nie ruszasz, musisz odzyskać siły. Nie martw się, Groud jest z nami bezpieczny – stanowczo powiedziała szamanka, podchodząc bliżej dziewczyny.

– Ma rację, musisz odpocząć – wtrącił się Artos – wiem, że nie cierpisz być bezradna, ale teraz jedynie, co możesz robić, to leżeć. Mało brakowało, a byś się nie obudziła. Gdyby nie Ksawier dalej byłabyś nieprzytomna, bo wciąż nie kontrolujesz swojego daru.

– Nie powinnam go używać ­– odpowiedziała, zanosząc się na nowo kaszlem. Paliło ją gardło. Zauważyła, że Groud wchodzi z powrotem do torby, którą zabiera Daimon. – Co robisz, bracie?

– Szamanka ci wszystko wyjaśni – rzucił, wychodząc z namiotu.

– Oni chcą ci tylko pomóc, musisz szybko odzyskać siły, a Owoc Małego Słońca to jedyne wyjście.

– To tylko legendy! – zaprotestowała.

– W każdej legendzie jest ziarno prawdy, mało kto widział Owoc Małego Słońca, ale istnieje, ale częściej spotykany jest na pustyni, tam, gdzie wędrujesz, Astrid. Rośnie w pod ziemią na kamienistym podłożu.

Dziewczyna kiwnęła lekko głową i ułożyła się wygodniej na łóżku, z którego najchętniej zeskoczyłaby, lecz czuła, że nie utrzymałaby się nawet na nogach. W piersi uczucie pustki kłuło ją nieprzyjemnie. Zakręciło jej się w głowie, gdy usiłowała sięgnąć po stojący niedaleko kubek.

– Astrid, trzeba było powiedzieć – stwierdziła kobieta, wręczyła dziewczynie naczynie.

– Ja nie chciałam sprawić kłopotu.

– To nie kłopot, przynajmniej nie to – rzekła.

– Co masz na myśli?

– Nie kłopocz się tym, nie teraz, najważniejsze, żebyś odzyskała siły.

– Muszę wiedzieć!

Szamanka pokręciła głową. Usiadła na dywanie tuż przy posłaniu dziewczyny.

– Teraz to ty musisz odpoczywać. Potrzebujesz tego.

Astrid zacisnęła usta, ale nie zaprotestowała, nie zamierzała kłócić się z kobietą.

Szamanka zostawiła dziewczynę samą, ruszyła do namiotu z zapasami po jedzenie dla chorej. Jednak nim do niego dotarła, spotkała Melchima.

– Odzyskała przytomność? – zapytał.

– Tak i wiem, że chciałbyś ją już przesłuchać, ale dopóki nie odzyska sił, nie pozwolę na to.

– Jutro wieczorem będzie sąd z nią albo bez niej – stwierdził.

***

Zofia spojrzała na śpiącego Artura, sama nie była w stanie zmrużyć oka przez uporczywe myśli, które nie dawały jej spokoju. Dalej przed oczami miała widziane obrazy. Równowaga musi być zachowana – te słowa powtarzała jak mantrę, starając się poukładać myśli. Nie rozumiała, co jeszcze ma zrobić. Myślała, że jak wypełni misję, będzie mogła wrócić do Henia, lecz teraz czuła, jak grunt się pod nią zapada, a wizja zobaczenia syna się rozpływa. Jednak wiedziała, że gdyby go ujrzała, nie potrafiłaby spojrzeć mu prosto w oczy, po tym co zrobiła. Zaskoczone oczy elfa, gdy wbiła w niego sztylet, powracały do niej. Trzęsła się i nie potrafiła się opanować.

– Zrobiłaś, co musiałaś – usłyszała głos bogini.

– Ja go zabiłam, a ta wizja... ona była nawet gorsza – odpowiedziała szeptem.

– Zdaję sobie sprawę, że stawiam cię w trudnej sytuacji, ale ty temu podołasz, inaczej nie wybrałabym cię.  Jesteś moja, związanie ze mną powinno być dla ciebie zaszczytem. Nawet moje służebnice nie są mi tak bliskie jak ty. Twoja nienawiść i miłość sprawiają, że jesteś mi tak... bliska.

– Czy mój syn jest bezpieczny?

– A ty znowu o nim, ale tak, nic mu nie grozi. Dbam o niego, jest bezpieczny. Gdyby ktoś chciał go skrzywdzić, moje służebnice rozszarpałyby napastnika na strzępy, a jego krew wsiąkałaby w glebę.

– Żałuję, że nie mogę go zobaczyć, bogini.

– Możesz, ale musisz mi zaufać.

– Co mam zrobić? – zapytała Zofia.

– Zdejmij naszyjnik i wylej na niego trochę swojej krwi. W amulecie znajduje się wąskie ostrze.

Córka Artura obejrzała, a bardziej wyczuła niewielką nierówność z boku amuletu. Wyciągnęła delikatnie przedmiot. Przyłożyła go do dłoni. Przez chwilę się wahała, ale szansa zobaczenia syna, była silniejsza od strachu. Przecięła skórę. Patrzyła, jak szkarłatna kropla spada na amulet. Kiedy tylko na niego opadła, Zofia poczuła, jak ogarnia ją ciemność. Opadła w jej ramiona bez strachu, lecz z nadzieją. Początkowo czuła, jakby unosiła się w powietrzu, nagle ujrzała znajome zabudowania świątyni, a w jednym z budynków leżał on.

Henio miał zamknięte oczy, uśmiechał się lekko przez sen. Opatulony ciepłym kocem chłopiec tulił zabawkę w kształcie konia.

Zofia chciała go dotknąć, lecz nie była w stanie, poczuła, jak coś ją ciągnie. Złapała gwałtownie oddech. Uświadomiła sobie, że wróciła do rzeczywistości.

– Dziękuję.

– Zasłużyłaś. Wiesz, że jeszcze długo go nie ujrzysz?

– Wiem. Wizja przyszłości to była zapowiedź, prawda?

– Zgadza się, Zofio, będziesz musiała na nowo wyruszyć w drogę – stwierdziła bogini.

Kobieta nie była zdziwiona, spojrzała tylko na Artura.

– Czy przekażesz kapłankom, że Henryka odbierze mój ojciec? Nie chcę, by mój syn żył w świecie, który ujrzałam.

– Przekażę. Wyruszysz przed świtem, też potrzebujesz odpoczynku – rzekła.

Zofia poczuła znajome uczucie zapadania w sen, które sprowadziła na nią bogini.

***

Efilias czuł na swoich nogach kajdany, które ciążyły mu coraz bardziej. Nie był przyzwyczajony do poruszania się pieszo, a łańcuchy nie ułatwiały mu chodzenia. Ze względu na to, że do zaklęcia potrzebował rąk, zgodzili się, by ich nie miał, ale musiał nosić żeliwne bransolety na kostkach, które obcierały go. Zaczynał żałować, że nie mógł mieć ich na nadgarstkach.

Obserwowały go elfy, pilnując, by nie próbował żadnych sztuczek. Szedł za liną, którą od czasu do czasu odnawiał, by nie znikła zupełnie. Wymagało to od niego sporej części energii, a nie mógł się wzmocnić żadnym ze swoich eliksirów, gdyż na to oprawcy mu nie pozwolili. Po pewnym czasie poczuł, że moc połączenia się zwiększyła, a lina, którą stworzył, rozbłysła przed jego oczami niemal stając się widzialna, jednak później zgasła niemal zupełnie, jakby straciła źródło więzi. Czarnoksiężnik zdziwił się. Nie rozumiał, co się stało. Na szczęście wiedział dalej, w którym kierunku ma zmierzać, ale brak linii go martwił, wiedział, że bez niej będzie dla mrocznych elfów bezużyteczny.

Starał się udawać, że dalej odtwarza linię, lecz czuł, że jeśli nie stanie się cud, to skończy jak rycerze. Na samą myśl o tym drżał.

– Coś się zmieniło, nieprawdaż? – zapytał Darknes.

– Tak, Wasza Mroczność – przyznał Efilias, wiedząc, że okłamanie elfa mogłoby się skończyć dla niego tragicznie.

– Powiedz dokładnie, co się stało?

– Przez chwilę był wzrost energii, lecz później ta zgasła.

– To dobrze, bardzo dobrze – rzekł do siebie, a później w język elfów zaczął wydawać rozkazy.

Efilias czuł się zagubiony, gdy elfy ustawiły się w szyk. Nie rozumiał, dlaczego władca ucieszył się na wieść o straceniu więzi. Jednak zrozumiał, że już go nie będą potrzebować.

– Będziesz nas spowalniał, a teraz szybkość liczy się najbardziej. Jednak bardzo nam pomogłeś, więc znaj me dobre serce... odejdź wolno, lecz jeśli kiedyś się spotkamy to wiedz, że nie skończy się tak łagodnie. Ach i jeszcze jedno... Zapomnij o Połączonej ze Smokiem, jej energia będzie należeć do mnie.

– Dziękuję, Wasza Mroczność.

– Zbliż się – polecił, czarodziej wykonał rozkaz – pomogę ci w zapomnieniu – wyszeptał wprost do jego ucha.

Efilias zrozumiał, że elf zamierza zabrać jego pamięć, jednak było za późno na jakąkolwiek reakcję. Palce elfa dotknęły jego czoła. Niczym wstęga wspomnienia wychodziły z głowy czarownika. Jedno po drugim znikały.

Efilias wił się pod wpływem jego dotyku, starając się zatrzymać choć część, lecz im bardziej się opierał, tym było gorzej. Kiedy elf skończył, opadł na ziemię. Spojrzał na władcę mroku. Ostatnie co zauważył, nim jego powieki opadły, to oczy mrocznego elfa, który po chwili odszedł wraz ze swoimi podwładnymi.

Hejka, Słodziaki! Przybył kolejny rozdział, bardzo Was przepraszam, że dwa tygodnie temu zapomniałam go wstawić. Myślę jednak, że warto było na niego czekać, bo sporo sie działo. Zdradzę Wam, że następny będzie w całości poświęcony Daimonowi i Groudowi. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top