Rozdział*27
Astrid nie patrzyła na brata, starała się uspokoić Grouda, który coraz bardziej się wiercił w torbie, która ciążyła jej na ramieniu. Liczyła, że Daimon nie zauważył smoczka, którego pyszczek na chwilę wychylił się na zewnątrz. Jednak sądząc po braku reakcji, młodzieniec był nieświadomy obecności malucha.
Smoczek stawał się coraz bardziej nerwowy.
– Czy twoja torba się właśnie poruszyła?
– Nie, na pewno nie.
– Co tam chowasz? – zapytał Daimon.
– Nic, prowiant na drogę – rzekła, starając się jak najbardziej odsunąć torbę od brata, który przyglądał się z zaciekawieniem skórzanemu przedmiotowi.
Od dalszych niewygodnych pytań uratował ją Darios, jednak był początkiem nowych problemów.
– Na Karakala! – zaklęła.
Daimon zaczął rzucać rozkazy do ludzi, którzy nawet bez jego poleceń wiedzieliby, co mają zrobić. Ustawienie się w szoku bojowych z włóczniami i tarczami w gotowości przypomniało Astrid jej pierwsze polowanie i ojca, który wtedy zginął. Otrząśnięcie z tego wspomnienia zajęło jej kilkanaście sekund, w czasie, których Darios podfrunął bliżej, wyraźnie szykując się do ataku.
– Zawróć, Dariosie! – krzyknęła do niego w myśli, licząc, że komunikat dotrze do smoka, nim będzie za późno. Za zgrozą ujrzała, jak włócznia zatapia się w jego ciele, a łańcuch trzymany przez jej brata napina się. Wiedziała, że za chwilę kolejni rzucą w smoka broń, więc stanęła przed nimi, licząc, że to chociaż na chwilę ich powstrzyma.
Smok miotał się powietrzu, próbując się uwolnić. Kolejni ludzie rzucali włóczniami, nic nie robiąc sobie z protestów dziewczyny, która z każdą chwilą coraz bardziej bała się o znajomego, który nie zamierzał łatwo się poddać. Zaatakował ich szponami, chcąc przewrócić tych, którzy trzymali łańcuch, lecz to tylko ułatwiło innym zadanie, gdyż się zbliżył.
– Musisz użyć ognia, to jedyne rozwiązanie – polecił jej Artos.
– Oni wezmą mnie za wiedźmę.
– Teraz ważne by pomóc Dariosowi, zrób to! – rozkazał.
Astrid spojrzała w panice na brata, nie chciała zrobić mu krzywdy, ale widząc, jak smok upada na ziemię, podbiegła do niego i stanęła przed nim, gotowa go bronić.
– Lepiej odejdź, ważne by Groud przeżył – usłyszała głos Dariosa.
– Wiem, że chciałeś go ratować, ale cię nie zostawię – poinformowała go, patrząc prosto w oczy brata, który teraz dzierżył potężny topór.
– Odsuń się, Astrid – polecił ostro. Zmarszczył brwi, gdy ta pokręciła głową.
– On chciał mnie tylko bronić, zostawcie go w spokoju – powiedziała głośno.
– Zabierzcie ją – rozkazał dwójce ludzi.
Dziewczyna wiedziała, że za chwilę nie będzie wstanie nic zrobić. To była ostatnia szansa na obronę. Uspokoiła się, szukając znajomego uczucia ognia, który z radością opuścił jej ciało. Zamknęła oczy, skupiając się tylko na tym, by utrzymać ogień. Czuła, jak ciepła otula ją. Nie słyszała krzyków ludzi, wskazujących na nią i zastanawiających się, co zrobić. Otwarła oczy, patrząc na zdezorientowanych Atarich.
– Zostawcie go w spokoju! – krzyknęła.
Oczy stały się czerwone, gdy spoglądała na przerażone twarzy ludzi, których kiedyś uważała za rodzinę, teraz spoglądali na nią jak na potwora. Jedynie Daimon patrzył na nią nie ze strachem, lecz w szoku. Usta otworzyły się, jakby chciał coś powiedzieć, lecz żaden dźwięk nie wyszedł z jego gardła.
Jeden głos zmienił sytuację, przez co ta stała się dramatyczna. Melchim, dawny przyjaciel ojca Astrid, krzyknął:
– Zabić ją! Demon opętał Astrid! Uratujmy jej duszę!
Część ludzi ruszyła na nią z mieczami, lecz inni stanęli w jej obronie, tworząc mur przed dziewczyną, która opadła na ziemię zmęczona wywoływaniem ognia. Powieki stawały się z każdą chwilą coraz cięższe, gdy spoglądała na plecy ludzi próbujących ją obronić. Spojrzała na Daimona, który stał na czele Atarich sprzeciwiających się jej zabiciu. Głowa opadła na spaloną trawę, gdy smok uwolniony z więzów stanął za nią, gotowy walczyć za dziewczynę.
Groud wysunął się z torby i pyszczkiem dotknął Astrid, chcąc sprawdzić, co z nią. Ta jednak nie zareagowała. Mały smoczek położył główkę na jej ciele, ignorując Artosa, który próbował go przekonać do schowania się z powrotem w torbie. Ludzie jednak byli zbyt zajęci dyskusją, która w każdej chwili mogła się przerodzić w zbrojną walkę, by zwrócić na niego uwagę.
Darios widząc, co się dzieje, okrył dziewczynę i smoczka skrzydłem, by tak ich ochronić.
Artos tymczasem czuł się bezsilny, nie mógł nic zrobić. Wiedział, co się dzieje tylko przez połączenie z umysłem Grouda, ale nawet nie był w stanie się ruszyć. Pozostało mu czekać na rozwój wydarzeń, licząc, że zwolennicy Astrid wygrają.
Ze zdziwieniem dostrzegł, jak zajadle Daimon broni siostry. Mówił stanowczym głosem, a argumenty, które podawał dotarły do części osób, które zmieniły stronę lub zrezygnowały z udziału w całym konflikcie, który jednak głównie toczył się między Melchimem a Daimonem.
– Nie pozwolę ci skrzywdzić Astrid, walczyła z nami w ramię w ramię, to że opętał ją demon jest nieprawdą, a ona nie stanowi zagrożenia, żaden z nas nie został przez nią zraniony. Odpuść, tak będzie dla ciebie lepiej.
– To zdrajczyni, inaczej nie zadawałaby się ze smokami. Potworami, które zabijają ludzi – uderzył w inny zarzut Melchim.
– A co my robimy? Dokładnie to samo, zabijamy smoki. Astrid znalazła inne rozwiązanie i nie możemy jej za to winić.
– Rozwiązanie? Ona stała się czarownicą! Pewnie zawarła pakt z demonami czy smokami! Naszym obowiązkiem jest ją zgładzić, by nikomu nie zagroziła – zaprotestował Melchim. W tłumie ludzi słychać było szmer zgody, lecz nikt nie zgodził się głośno z mężczyzną.
– Naszym obowiązkiem? Nie, Melchimie, naszym obowiązkiem nigdy nie było zabijanie ludzi. Wiem, że według was ona jest niebezpieczna, ale to dalej ta sama Astrid, którą znamy i kochamy. Każdemu z was chociaż raz pomogła i teraz chcecie ją zabić, bo pokazała, że posiada niezwykłą moc, przecież to może być dar od bogów – zwrócił się do zgromadzonych, wzrokiem przejechał po znajomych twarzach, szukając u nich potwierdzenia. Część osób kiwnęło głowach i odsunęło się od Melchima, przechodząc na stronę obrońców dziewczyny.
– Daimonie, toż to był ogień z dna Otchłani, nie mógłby pochodzić od bogów.
– Przecież bogini Firen władała ogniem, ukazywała się w postaci feniksa, jako bogini odrodzenia mogłaby ją obdarować, w końcu po opuszczeniu nas Astrid narodziła się na nowo, już nie jako Atarich. Przyjaciele, jako wódz i wasz towarzysz proszę pozwólcie jej odejść lub chociaż obronić się przed waszymi oskarżeniami.
Melchim rozejrzał się, spojrzał na twarze towarzyszy, po czym kiwnął głową.
– Pozwolimy jej się wytłumaczyć – stwierdził w końcu – później zdecydujemy co z nią zrobić.
Daimon odetchnął z ulgą, zyskał trochę czasu. Odwrócił się, by spojrzeć na siostrę, lecz ta została przykryta skrzydłem smoka, który spojrzał na niego i kiwnął głową z szacunkiem. Młodzieniec lekko się zdziwił, gdy ten wstał i odleciał, bo wiedział, że Astrid jest teraz w dobrych rękach.
Całe szczęście, że Groud po długich namowach obu smoków zgodził się na nowo schować w torbie dziewczyny. Daimon podszedł do Astrid i dotknął jej czoła, chcąc sprawdzić, czy ma gorączkę. Niemal od razu cofnął rękę, gdy poparzyła go jej skóra. Zauważył, że część ubrania dziewczyny ma ślady po płomieniach. Niepewnie wziął ją na ręce. Uważając, by nie dotknąć bezpośrednio jej skóry.
– Dziękuję, że to dla niej zrobiłeś – powiedział Artos.
– Musiałem, to moja siostra, nie dałbym nikomu jej skrzywdzić – szepnął.
– Bardzo przeżyła wygnanie, tęskniła za wami.
– Ja za nią też, każdego dnia. Żałowałem, że ją wygnałem i przepraszam, że nie wierzyłem, że istniejesz. Ja byłem zły na smoki po śmierci ojca, dalej czuję żal, ale już nie gniew.
– Gdybyś jej wtedy nie wygnał, pewnie nie zgodziłaby się pomóc smokom. Miała ogromne wątpliwości, dopiero po oddaniu pierwszego jaja, zaczęła rozumieć jak ważne jest jej zadanie.
– Oddała jajo? Jakim cudem?
– To dłuższa historia, twoja siostra wiele przeżyła w czasie podróży. Bogowie ją wybrali, a ja, chociaż początkowo nie wierzyłem w nią, zrozumiałem, jak silną jest osobą. Podobnie jak ty, Daimonie.
Chłopak lekko się zmieszał. Dopiero po chwili podziękuję.
– Daimonie, jeszcze jedno. Astrid ściga wielu ludzi, o czym pewnie wiesz, ale również mroczne elfy, więc lepiej, żebyście zaraz wyjaśnieniu sprawy ruszyli w przeciwnym kierunku, nie chcecie się na nie natknąć.
– Mroczne elfy? Myślałem, że to zwykła legenda.
– Niestety nie, właśnie dlatego będziecie musieli jak najszybciej stąd zniknąć.
Daimon kiwnął głową, po czym spojrzał na znajdującą się kilkanaście metrów od nich wioskę, której wybiegła szamanka. Skierowała się wprost do Daimona, który trzymał Astrid.
– Szybko nie mamy wiele czasu, trzeba jak najszybciej zbić jej temperaturę. Zanieść ją od razu do jeziora.
Daimon nie pytał, skąd szamanka wiedziała, że Astrid będzie potrzebować pomocy. Już się przyzwyczaił, podobnie jak reszta Atarich, że kobieta wie czasami rzeczy, o których inni nie mieli pojęcia.
Chłopak nie protestował, wiedział, że uzdrowicielka może pomóc Astrid. Wielu wojowników zawdzięczało jej życia, przez co była jedną z najbardziej cenionych osób wśród Atarich. Wszyscy szanowali ją.
Chłopak szybko włożył Astrid do wody, ta niemal od razu zaczęła drżeć, jednak dalej była nieprzytomna. Szamanka klęknęła przy niej. Mokrą tkaniną zwilżyła jej usta, w której znajdowały się zioła zbijające temperaturę. Na czole dziewczyny mokrym palcem narysowała skomplikowany symbol boga zdrowia, Tirtana, aby pomógł uleczyć dziewczynę. Wzniosła do niego cicho modlitwę, która rozjaśniła znak. Dziewczyna jęknęła.
– Bogowie, sprawdźcie, by wyzdrowiała – szepnął Daimon, spoglądając zmartwiony na dziewczynę.
– Nie wiem, co mogę więcej poradzić. Teraz to tylko od niej i Tirtina zależy czy wyzdrowieje. Kiedy temperatura spadnie, zaniesiemy ją do wioski, ale na razie jest na to zbyt rozpalona.
– Ksawier – szepnęła.
Daimon zdziwił się, słysząc imię nieznanej mu osoby. Zrozumiał, że musiała poznać chłopaka w czasie drogi.
Ledwie wypowiedziała imię chłopaka, a temperatura jej ciała zaczęła wracać do normy. Oddech wyrównał się. Jednak dalej się nie obudziła.
***
Ksawier po wyjściu Solona poczuł, że coś jest nie tak. Domyślił się, że jest to związane z Astrid. Początkowo zaczęły do niego szczątki emocji dziewczyny, które mieszały się ze sobą, nie pozwalając mu zebrać myśli. Wydawały się go atakować z każdej możliwej strony, doprowadzając go do stanu zagubienia. Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Chciał, żeby przestały go dręczyć i na chwilę się uspokoiły, myślał, że to będzie koniec, lecz się pomylił, gdyż nagła fala strachu ogarnęła go gwałtownie, a później uczucie, którego nie znał wypełniło go, uczuciem spokoju i pewności, a także siły. Na swojej skórze odczuwał ciepło, które otaczało go niczym bezpieczny kokon. Jednak z każdą kolejną chwilą zaczynał czuć, że coś jest nie tak. Zrozumiał, że energia Astrid zaczyna zbliżać się do punktu krytycznego. Jednak nagły mur pojawił się, odcinając go od niej.
Ksawier rozejrzał się oszołomiony, próbował zrozumieć, co właśnie się zdarzyło i w jak wielkim niebezpieczeństwie może być Astrid. Żałował, że nie może się tego dowiedzieć. Czuł, że wszystkie te nagłe odczucia były z nią związane, a ich brak tylko go zaniepokoił. Szczególnie że odcięcie było nagłe i zupełnie niespodziewane.
Starał się, o tym nie myśleć, zdawał sobie sprawę, że powinien panować nad połączeniem między nim a Astrid, wolał nie myśleć, co by się stało, gdyby taka sytuacja zdarzyła się w ciągu dnia, a tym bardziej w obecności króla. Zdawał sobie sprawę, że zapanowanie nad ta więzią nie będzie proste, zwłaszcza że nie miał żadnej pomocy.
Właśnie miał się kłaść, gdy odczuł, że połączenie wróciło. W jednej chwili energia zaczęła wypływać z ciała chłopaka. Zakręciło mu się w głowie, gdy ze wszystkich sił starał się zapanować nad sobą. Jednak nic nie pomagało.
– Przestań! – krzyknął w myślach desperacko, widząc przed oczami mroczki.
– Ksawier – usłyszał, w pierwszej chwili nie pojął, kto do niego mówi. Po chwili dotarło do niego, że to Astrid. Opadł na łóżko, a jego oczy zamknęły się.
***
Mgła panowała wszędzie. Otaczała go, nie pozwalając nawet na ujrzenie niczego poza swoją wyciągniętą dłonią. Chłopak rozglądał się w poszukiwaniu czegokolwiek, jednak niczego nie ujrzał, co więcej żaden dźwięk do niego nie docierał. Cisza aż kuła go w uszy. Nie rozumiał, gdzie jest i jak tu się znalazł. Jednak na jego pytanie odpowiedział znajomy głos Artosa.
– Ksawierze, wiem, że jesteś trochę zagubione, ale musisz pomóc Astrid.
– Jak ja mam jej pomóc, jesteśmy oddaleni od siebie, nie ma fizycznej opcji, żebym do niej dotarł – rzekł.
– Musisz jej pomóc tutaj, w tej przestrzeni, którą widzisz, a właściwie stworzyłeś podświadomie, ale to nie jest takie istotnie, ważniejsze jest, abyś ją znalazł i pomógł jej się obudzić. Astrid zapadła w głęboki sen i bez twojej pomocy może się nie wybudzić.
– Jak do tego doszło? – zapytał Ksawier.
– Pamiętasz jak użyła ognia pod wodą? Wtedy nie użyła tak dużo mocy, lecz teraz niemal się wypaliła. Tak długo utrzymywała ogień, by ochronić Dariosa, smoka, którego spotkaliśmy, że przekroczyła swoją granicę. Nie byłem w stanie jej pomóc, kiedy próbowałem coś jej powiedzieć natrafiłem na mur, chociaż jesteśmy ze sobą połączeni.
– Czułem to co ona, ale nic nie mogłem poradzić.
– Teraz możesz. Ja niestety nie dałem rady, a próbowałem, lecz odbijałem się od umysłu Astrid, jak od niewidzialnej tarczy, lecz wierzę, że ty do niej dotrzesz.
– Ale jak?
– Pomyśl o waszym połączeniu jak o linie, która was łączy, spróbuj ją dostrzec.
Ksawier usiłował wykonać polecenie Artosa, lecz im bardziej się starał i skupiał na więzi, tym było gorzej.
– Nie, nie, nie... nie umysłem, lecz sercem musisz ją dostrzegać. Więź została stworzona z twoich uczuć względem niej, pomyśl o wspomnieniach z nią związanych. Inaczej więź się nie pokaże.
Ksawier zastanawiał się, czy Astrid też musiała słuchać Artosa i jego dziwnych rad. Zaczął od przypomnienia sobie ich pierwszego spotkania, a także pożaru wywołanego przez dziewczynę. Pamiętał swój strach przed nią i to jak go oszczędziła, później jednak przypomniał sobie, swój czyn, który starał się wymazać z pamięci. Żałował, że gdy poszedł kupić prowiant na podróż, powiedział wszystko człowiekowi króla, który zaniósł wieści o Astrid władcy.
Chłopak dostrzegł we mgle niewielki czarny punkt, zauważył, gdy się zbliżył, że to czarna lina. Wziął ją w ręce. Powoli zaczął się przesuwać wzdłuż niej, a z każdym krokiem wyrzuty sumienia ciążyły mu coraz bardziej, tworząc kulę u jego nogi, która w przestrzeni umysłu stała się realna.
– Nie mogę iść dalej – rzekł do Artosa – nie pomogę jej, nie dam rady.
– Sam siebie powstrzymujesz. Tu tylko ty tworzysz przeszkody, ale też rozwiązania, Ksaiwerze. To ty stworzyłeś to miejsce.
– Artosie, wiem, o tym, ale nie mogę pozbyć się wyrzutów sumienia. Gdyby nie ja król nie dowiedziałby się o Astrid, bo Efilias na pewno by mu o niej nie powiedział, ale ja, po tym jak darowała mi życie, zdradziłem ją. To przeze mnie król ją ściga.
– Nie sądzisz, że już odkupiłeś swoją winę. Uratowałeś ją w tamtej jaskini nad morzem, walczyłeś za nią ze strażnikami, ona by ci wybaczyła, możesz mi wierzyć.
Kula u nogi Ksaiwera zmniejszyła się, tak że mógł ruszyć dalej. Słowa Artosa zmniejszyły jego wyrzuty sumienia, lecz nie sprawiły, że znikły całkowicie, one dalej tam były, lecz teraz przestały mu utrudniać dotarcie do dziewczyny.
Przemierzał kolejne metry wzdłuż liny, która stopniowo stawała się jaśniejsza. Z czerni stała się czerwona, a później różowa. Jednak chłopak dalej nie widział dziewczyny, co go zmartwiło. Nie wiedział, jak daleko będzie się ciągnąć ta więź. Bał się, że nawet kilkanaście kilometrów. Z każdym kolejnym krokiem, jego nadzieja słabła na uratowanie dziewczyny, która czekała na niego pogrążona w głębokim śnie.
Wspomnienia z Astrid w miarę podróży przez mgłę zaczynały się same pojawiać, a wraz z nimi, ku swojemu szczęściu, usłyszał głos dziewczyny, która wzywała go raz za razem, jakby przeczuwając, że on jej szuka. Nadzieja, która wcześniej powoli gasła, teraz na nowo zapłonęła, a gdy ujrzał zatopioną w śnie dziewczynę był niemal pewny sukcesu.
Astrid leżała w szklanym sarkofagu. Otoczona czerwonymi różami, które wydawały się strzec do niej dostępu. Jednak, gdy Ksawier się zbliżył te utworzyły dla niego przejście. Niepewnie uniósł szklaną pokrywę, nie chcąc jej upuścić na bezbronną dziewczynę. Delikatnie dotknął je dłoni.
– Obudź się, Astrid – szepnął.
– W ten sposób to ty nigdy jej nie obudzisz – rzekł Artos. – Tak w ogóle, to naprawdę wyobraziłeś ją sobie w sukience?
– Nie wiem, z czym masz problem, przecież ładnie w niej wygląda.
– Żaden problem, jestem po prostu zdziwiony to wszystko. Weź nią porządnie potrzaśnij.
Ksawier nie wydawał się szczególnie przekonany do pomysłu smoka, szczególnie że domyślił się, że gwałtowna pobudka dziewczyny mogłaby się dla niego skończyć boleśnie. Jednak lepszego nie miał, więc złapał Astrid za ramiona i kilka razy nią potrząsnął, krzycząc na nią. Ta jednak dalej spała kamiennym snem.
Do głowy za to przyszedł mu nowy pomysł, który miał szanse się powieść, ale domyślił się, że Astrid nie byłaby nim zachwycona. Spojrzał na pełne usta Astrid, które delikatnie rozwarte zapraszały go do pocałunku, ale na myśl, że zrobiłby to wbrew jej woli poczuł do samego siebie obrzydzenie.
– Może użyj wody?
– Skąd ja... Aaa... dobra już rozumiem – stwierdził, materializując w swojej ręce kubeł wody, którego zawartość wylał wprost na Astrid. Dziewczyna gwałtownie usiadła w trumnie i obrzuciła Ksaiwera wrogim spojrzeniem.
– Doprawdy?
– To i tak była lepsza opcja niż... taka jedna – stwierdził.
– Jaka? – dopytała, wstając z trumny i stając przed Ksawierem.
– To nieważne. Ważne jest to, że jesteś przytomna – wtrącił się Artos.
– Przepraszam, ale nie z tobą teraz rozmawiam.
– A powinnaś, bo obecnie sporo się wokół ciebie dzieje i lepiej będzie, jeśli wreszcie wrócisz do rzeczywistości.
– Dobrze, już dobrze, Artosie. Wybacz, Ksawierze, wzywają, a i jeszcze jedno... Sukienka?! Czyś ty rozum postradał?
– Tak wyszło. – Wzruszył ramionami.
Astrid nie była usatysfakcjonowana jego odpowiedzią, ale machnęła tylko ręką. Stworzyła drzwi, które prowadziły do rzeczywistości. Ksawier został sam, więc poszedł w jej ślady.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top