Rozdział*26

Astrid, pomimo protestów smoczka, wzięła go na ręce. Ten wiercił się w jej objęciach, gdy biegła do najbliższej kryjówki, którą udało jej się znaleźć. Schowała się za rzędem skał pokrytych mchem, przez co stapiały się z trawą rosnącą dookoła.

– Wypuść mnie wreszcie! – krzyknęło smoczątko.

– Tylko się nie wychylaj.

– Dlaczego? Przecież to smok jak ja i ty – powiedział Groud.

– Właśnie problem jest taki, że nie taki jak ja. Ja jestem tylko w części smokiem – wyjaśniła, spoglądając w niebo, wypatrując smoka. Jednak tego nie było na niebie. Zdecydowanie wolałaby wiedzieć, gdzie znajduje się stworzenie.

– Ja go przekonam, że jesteś dobra i miła – zapewnił malec, po czym wybiegł zza skał.

Został od razu zauważony przez wielkiego smoka, którego błękitne łuski stapiały się z niebem górującym nad nim. Astrid bała się o malca, nie wiedziała, jakie stosunki panują między smokami. Szczególnie te międzygatunkowe, modliła się by nie były takie jak u ludzi.

– O niego bym się nie martwił, za to ty to już inna sprawa – stwierdził Artos.

– Nawet mi nie mów. Szkoda, że nie wiemy, jak przebiega rozmowa, przynajmniej bym wiedziała, kiedy zacząć uciekać – stwierdziła, lekko wychylając się zza skały. Musiała przyznać, że smok wyglądał dużo groźniej niż Artos, gdy jeszcze był w swojej smoczej skórze. Łuski wyglądały na ostrzejsze, a zimne jak lód spojrzenie wydawało się przyszpilać małego smoczka.

Groud nic sobie nie robił z wyglądu smoka, tuptał podekscytowany o ziemię, a przynajmniej tak dziewczyna zinterpretowała jego zachowanie.

Astrid niemal odskoczyła, gdy wielki smok obrócił się w jej kierunku.

– Opanuj się, dziewczyno. Wyczuwa strach, przecież już widziałaś smoki i to nie raz.

– Coś mi się w nim nie podoba, gdy patrzę na niego, czuję dziwne uczucie w sercu i to nie jest strach. Jakby niechęć. On jest inny.

Artos musiał przyznać rację Astrid, to nie był zwyczajny smok, lecz wyrzutek, o czym świadczyły jego oczy, niemalże białe. Znał takie spojrzenie, chociaż spotkał się z nim tylko jeden raz. Smoki rzadko oślepiały swoich pobratymców, robiły to w przypadku, gdy powinni kogoś zabić, ale przez układy postanawiali pozbawić buntownika wzroku i wygnać go ze społeczności. Oznaczonego smoka zawsze można było wyczuć i właśnie to uczucie czuła Astrid, Artos nie domyśliłby się, że jest w niej aż tyle ze smoka. Zaskoczyło go to.

– To wyrzutek, prawdopodobnie walczył z innym smokiem i przegrał. Obstawiałbym, że działo się to niedawno, bo nie słyszałem o jego wygnaniu.

– Biedny, to musi być dla niego ciężkie, nie mieć rodziny – powiedziała, wychodząc zza skały wprost do smoka. Niechęć, którą odczuwała do smoka, zmieniła się we współczucie, gdy do niego podchodziła.

­ – Postanowiłaś wreszcie do nas podejść. Groud mi o tobie opowiedział, Astrid. To bardzo szlachetne, że chcesz go zaprowadzić do domu. Jestem Darios.

­– Uważam, że tak należy zrobić. Kiedyś myślałam inaczej, lecz potem się to zmieniło i teraz pomoc temu maluchowi to mój cel.

– Bardzo mnie to cieszy, żałuję tylko że nie mogę cię zobaczyć, pół-smoczyco, bo jestem ciekawy twojego spojrzenia.

– Nic niezwykłego cię nie omija. ­– Zamilkła, spoglądając w białe oczy smoka. ­– Artos mówił, że to inne smoki pozbawiły cię wzroku.

­– Tak było, ale te rany są zbyt świeże, by o nich opowiadać. Czuję jednak, że twoja historia jest podobna do mojej, Astrid. Chciałbym wam jakoś pomóc, ale dopiero staram się odnaleźć w świecie, który teraz wydaje się tak różny od tego, który znam.

– Pomimo tej straty nie wydajesz się załamany. Dlaczego? ­– zapytała zaciekawiona.

– Może to dziwne dla kogoś tak młodego jak ty, ale mogłem umrzeć, jednak zdecydowali się tylko na wygnanie i oślepienie, to dla mnie szansa na nowy rozdział życia, w którym mam nadzieję, że będę lepszym smokiem.

Astrid kiwnęła głową, zaczynała coraz lepiej rozumieć smoka i jego zachowanie.

– Widzisz, mówiłem, że się polubicie – powiedział uradowany Groud.

– Miałeś rację, ale tylko dlatego że trafiłeś na Dariosa. Następnym razem takie zachowanie może skończyć się tragicznie.

­– Astrid ma rację –­ zauważył dorosły smok, zwracając się do Grouda ­– nie wszystkie smoki chcą dla was dobrze, część pragnie was zabić.

– Nie, to nie prawda. Tylko ludzie są źli! Ja chcę do innych smoków ­– zaprotestował smoczek, tupnął łapą o ziemię.

­ – Groud ­– zaczęła, klękając przy małym smoku ­– to nie tak, że jeden gatunek jest dobry a drugi zły. W każdym są ludzie czy smoki, którzy są dobrzy, ale też ci, którzy nie koniecznie chcą dla nas dobrze, jednak to nie znaczy że są źli, bo tak. Oni mają swoje historie, powody i tylko oni wiedzą, co tak naprawdę nimi kieruje. Rozumiesz?

­– Tak, Astrid, chyba już tak. Przepraszam.

­– Nie masz za co, jeszcze nie znasz świata, ale go poznasz i spotkasz różne smoki na swojej drodze.

– Pięknie powiedziane, Astrid – pochwalił ją Artos, na co dziewczyna zareagowała uśmiechem.

– Coś jest nie tak – zauważył Darios.

­– Atarich – szepnęła Astrid. ­– Musisz natychmiast odlecieć, im wyżej, tym lepiej. Na razie nie mają jak rzucić włóczniami. Ruszaj, Dariosie. Groud, ty wskakuj do torby, nie mogą cię zauważyć. Oni nie rozumieją, że smoki mogą być dobre.

– Ale tam jest ciemno i nie ma ziemi ­– zaprotestował.

Astrid posłała mu groźne spojrzenie, po czym wskazała torbę. Smoczek niechętnie do niej wszedł. Dziewczyna spojrzała na ludzi, którzy zmierzali w jej kierunku. Znała ich wszystkich, kiedyś każdego dnia ich widywała i mogła ich nazwać rodziną, lecz teraz już nie mogła. Dzierżyli w dłoniach włócznie i tarcze, wyglądało na to, że chcieli zapolować na Dariosa, lecz ten już odleciał, zostawiając ją samą z Groudem. Jedynie ślady na ziemi, gdzie wylądował, świadczyły, że przed chwilą tutaj był.

Astrid zauważyła Diamona, wszędzie rozpoznałaby jego sylwetkę. Odwróciła wzrok, po czym biegiem ruszyła z dala od niego i innych łowców. Nie chciała ich spotkać, pomimo tęsknoty, którą czuła każdego dnia w sercu za swoją rodziną. Oczy jej się zeszkliły, lecz żadna łza nie wypłynęła.

­– Jesteś pewna, że nie chcesz z nim porozmawiać?

– Nie mamy o czym, on nie zrozumie. Już to udowodnił ­– rzekła twardo, zmierzając jak najszybciej, jak potrafiła, z dala od Atarich. Ci jednak zauważyli ją, jednak tylko jedna osoba ruszyła za nią. Był to Diamon, który biegł szybko do niej.

– Astrid! Zaczekaj! – krzyczał za nią.

Dziewczyna wiedziała, że ją dogoni. Zawsze był od niej szybszy. Nie myliła się. Dopadł ją i chwycił za rękę.

­– Puszczaj mnie – zażądała ostro, spoglądając prosto w jego oczy.

­– Astrid, porozmawiajmy, proszę – rzekł.

– Nie mamy o czym, wracaj do swoich ludzi.

– Ja popełniłem błąd, nie zasłużyłaś na wygnanie. Targały mną emocje, proszę wróć do Atarich, będzie jak dawniej – powiedział.

– Nie, Daimonie, nie wrócę. Zmieniłam się, zabijanie smoków to nie rozwiązanie. Ja je rozumiem. One są takie jak my.

– Jak możesz tak mówić?! One zabiły naszych rodziców.

­– A my zabraliśmy ich dzieci. To ludzie to zapoczątkowali, gdyby nie oni, to nie doszłoby do tego, Daimonie. Dopóki tego nie pojmiesz, nie mamy o czym rozmawiać.

Odwróciła się do niego tyłem, by nie zauważył łez, które zaznaczały linie na jej policzkach.

­ ­– Astrid... proszę, ja nie chcę cię znowu stracić. Tęskniłem za tobą każdego dnia, siostro. Na pewno szamanka coś poradzi, pomoże ci zrozumieć, że źle myślisz.

­ – Ja źle myślę?! Też za tobą tęskniłam, ale to ty robisz błąd. Smoki to moi przyjaciele, rozumieją mnie, Artos być może poznał mnie lepiej niż ty.

­ – Długo myślałem o tobie i tamtej rozmowie. I on jest tylko złudzeniem, Astrid. Wiem, że śmierć ojca była dla ciebie wstrząsem i potrzebowałaś przyjaciela, nawet wymyślonego, ale on nie istnieje. Musisz to zrozumieć.

– Artosie, powiedz mu coś, inaczej mi nie uwierzy – poprosiła.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł, w końcu nienawidzi smoków.

­ – Artosie, proszę, chociaż raz mi zaufaj.

­ – Podobno jestem wymyślony ­ – zwrócił się do zaskoczonego Daimona – otóż nie jestem.

Chłopak lekko się cofnął, słysząc głos smoka w swojej głowie.

– Co to za sztuczka? Jesteś wiedźmą?! Czyli informacje na listach gończych były prawdziwe, nie mogę w to uwierzyć.

Astrid spojrzała na niego i pokręciła głową, ta rozmowa nie miała sensu, słowa brata tylko ją raniły.

– Nie, Daimonie, nie jestem. Ale już nie jestem taka, jaką mnie pamiętasz. Stałam się inna.

– Sądziłem, że jeszcze jest w tobie dawna Astrid, że dalej mam siostrę. Może gdybym wtedy cię nie wygnał, nie rozwinęłaby się w tobie ta choroba.

­ – Skoro tak uważasz, to odejdź ­ – szepnęła cicho. – Kiedyś zrozumiesz, że to ja miałam rację.

– Ja chcę ci pomóc, Astrid, pozwól mi na to.

– Kocham cię, Daimonie, ale to nie ja mam problem.

Brat dziewczyny złapał ja za ramię i szarpnął w swoją stronę. Astrid jednak wyrwała się z jego uścisku. Cofnęła się.

­ – Zostaw mnie, lepiej będzie, jeśli każde z nas będzie żyło swoim własnym życiem.

– Astrid, szamanka ci pomoże.

– Nie potrzebuję pomocy, pojmij to wreszcie! – krzyknęła.

Groud niespokojnie poruszył się w torbie, wyczuwając uczucia dziewczyny, które targały nią coraz bardziej.

– Astrid, opanuj się. Weź głęboki oddech i po prostu od niego odejdź – polecił stanowczo Artos, wyczuwając nadciągającą katastrofę.

Dziewczyna chciała go posłuchać, gdy odwróciła się od Daimona, ten jednak nie dał jej odejść.

– Siostro, tylko ty mi zostałaś.

– Daimonie, proszę, daj mi odejść.

Chłopak lekko kiwnął głową, rozumiejąc, że już nie przekona Astrid. Nie przy pomocy słów. Złapał ją, gdy się tego nie spodziewała. Dziewczyna miała wykręcona rękę do tyłu przez niego, a gdy próbowała się uwolnić z jego uścisku, poczuła ból.

– Przepraszam, ale tylko tak będę mógł cię zaprowadzić do szamanki.

– Użyj ognia – zaproponował Artos.

– Nie mogę, nie chcę skrzywdzić brata – odpowiedział, po czym zwróciła się do Daimona: – Czy jeśli z nią porozmawiam, to później pozwolisz mi odejść?

– Jeśli ona tak zarządzi, nie sprzeciwię się – obiecał.

– Pójdę z tobą po dobroci, Daimonie. Puść, proszę.

Brat dziewczyny rozluźnił uścisk, a później zupełnie ją uwolnił. Spojrzał na Astrid, która wydała mu się obca. Wyglądała tak samo, lecz w jej spojrzeniu było coś, czego nie potrafił opisać. Kiedy szedł obok niej do swoich ludzi, ta nie uśmiechała się, lecz z zaciśniętymi ustami maszerowała przed siebie, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą. Nie potrafił tego pojąć, a przecież kiedyś rozumieli się bez słów.

***

Ksawier wyciągnął list od królowej elfów. Miał go przekazać Dorianowi, ale nie znał żadnego elfa o takim imieniu, a już na pewno nie w zamku, ale domyślił się, że ten może znajdować się w skrzydle królowej, a właściwie jej korytarzu. Oczywiście on o nim wiedział, bo kiedyś postanowił śledzić przybraną matkę. Niewiele zauważył tamtego dnia, ale później od jednej z dwórek, która zginała niedługo po przekazaniu mu informacji, dowiedział się, że królowa ma obsesję na punkcie magicznych stworzeń, a część z nich trzyma w zamku. Połączenie obu faktów nie stanowiło dla niego większego problemu.

Spojrzał na delikatny papier, który obarczony został pieczęcią leśnych elfów. Mieniła się delikatnie, ukazując liść klonu, który przypominał koronę, gdy spoglądało się pod innym kątem. Ciekawiło go, co może znajdować się w środku, ale wiedział, że zapewne królowa zabezpieczyła list zaklęciem ochronnym, a po drugie nie zamierzał zawieść zaufania elfki.

Postanowił go schować w jednej ze swoich skrytek, których w swojej komnacie miał wiele. Teraz użył jednej z najlepszych, gdyż w miejscu tak oczywistym, że aż genialnym. Schował wiadomość do swojego buta do jazdy konnej, z którego korzystał niezwykle rzadko. Te stały razem z drugą parą przy kufrze z ubraniami, których miał więcej niż jedna kobieta. Wszelkie swoje przebrania, o ile mógł, zachowywał na wszelki wypadek. Część zostawiał w siedzibach, które wynajmował za zdobyte pieniądze.

Z rozmyślań wyrwał go dźwięk pukania do drzwi. Nie spodziewał się nikogo. Otworzył je i ze zdziwieniem odkrył twarz swojego przyjaciela, Solona, który nie raz ubijał targu. Mężczyzna miał wszędzie swoich ludzi, którzy zaciągali u niego długi, dzięki czemu miał sporą sieć kontaktów, z których korzystał, by poszerzyć swoje wpływy.

Mężczyzna jednak w przeciwieństwie do innych ludzi mających takie kontakty, nie dążył do władzy, wręcz przeciwnie starał się być dla innych niewidzialny, dużo spraw załatwiał przez przyjaciół, do których miał zaufanie. Jednak ograniczał im informacje, by wiedzieli tylko tyle, ile było im potrzebne do wykonania zadania.

– Mogę wejść?

– Jasne, wchodź, Solonie. Liczę, że przekupiłeś szpiega ojca.

– Już dawno jest moim, więc nie powie nikomu o mojej wizycie – zapewnił, siadając na łóżku.

Ksawier zajął miejsce na krześle naprzeciwko bruneta, który przyglądał mu się zaciekawiony.

– Nie spodziewałem się, że wrócisz do zamku – zaczął Solon. – Jednak muszę przyznać, że to mnie cieszy, bo wiele ostatnio się tu dzieje.

– Zapewne masz do mnie jakąś sprawę? Inaczej byś nie przyszedł.

– Nie inaczej, przyjacielu, nie inaczej. Pozwól jednak, że wcześniej naświetlę ci sytuację. Dochodzą mnie różne słuchy, że pomiędzy królem a królową coś się dzieje. I to poważnego, bo król każe ją obserwować przez cały dzień, po drugie widziano ich w lochach, gdzie biczowano jej byłą dwórkę, no i zmiana dwórki na Dalię, o której absolutnie nikt nigdy nie słyszał.

– Czyli chcesz, żebym się dowiedział, o co chodzi?

– Tylko ty jeden możesz bez żadnych przeszkód uczestniczyć w obiadach pary królewskiej czy innych rodzinnych rozmowach. Prędzej wybadasz, co się dzieje niż ja, a takie informacje mogą być bardzo użyteczne.

– Przy obecnym poziomie zaufania króla do mnie może być ciężko, ale postaram się, a w zamian zdejmij ze mnie szpiegów ojca, wolę mieć swobodę działania, bo muszę coś załatwić, o czym król nie może się dowiedzieć.

– Pewnie mi nie powiesz?

– Wiesz, jak to jest. Informacje są cenniejsze od złota.

Solon kiwnął głową, po czym wstał z łóżka.

– Szpieg będzie przekazywał królowi tylko to, co ja będę chciał. Możesz działać bez przeszkód, Ksawierze,

– Dzięki, ratujesz mi skórę.

– Bądź ostrożny.

Mężczyzna wyszedł z komnaty księcia, zostawiając go samego ze swoimi myślami.

Informacje, które mu przekazał Solon były dla niego cenne, gdyż rozjaśniły mu znaczenie słów królowej elfów. Skoro Ilona teraz była królową, to znaczyło, że w jakiś sposób musiała przejąć ciało Liliany, a władca się o tym dowiedział, co z kolei tłumaczyło wieści od Solona.

Uśmiechnął się lekko, uświadamiając sobie, że jego przybrany ojciec zaczyna tracić grunt pod nogami. Ksawier zdał sobie sprawę, że gdyby chciał, mógłby przejąć władzę w królestwie. Znał wielu ludzi, a jeszcze więcej mógłby przekupić, by go poparli po zdetronizowaniu obecnego króla, ale wtedy zaryzykowałby życiem Ilony, a tego by nie chciał. Jednak musiał przyznać, że ta wizja była kusząca, ale nie sądził, by sprawdziłby się w tej roli, a nie chciał doprowadzić do upadku Fantazji. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top