Rozdział*25

Wieczór, według Ilony, przybył zbyt szybko. Obiad i kolacja z królem minęły bez większych trudności, podobnie jak reszta dnia. Jednak nawet kilka godzin nie sprawiło, że przystosowała się do bólu pleców od zmodyfikowanej sukni, ale nauczyła się oddychać płycej, by drobne igiełki nie wbijały się aż tak w jej skórę. Każdy bardziej gwałtowny ruch, czy głębszy oddech przypominały jej, że król nie odpuści. Właśnie dlatego tak bała się wieczoru.

Szła do biblioteki, gdy władca wezwał ją. Nie zdziwiła się, ale i tak serce tłukło w jej piersi jak oszalałe. Igły wbiły się w jej skórę, gdy starała się złapać głębszy oddech, próbując się uspokoić. Przybrała na powrót kamienny wyraz twarzy, który już dobrze przećwiczyła, chciała taki sam utrzymać, gdy będzie w towarzystwie władcy.

Ten nie obdarzył jej uśmiechem, lecz od razu podał ramię, które niechętnie przyjęła. Nie patrzył na nią, lecz w niewidzialny punkt przed sobą. Jego milczenie wydało się Ilonie bardziej niebezpieczne, niż groźby, które rzucał wprost w jej twarz. Bez słowa zeszli do podziemi, gdzie znajdowały się lochy.

Smród i zaduch sprawiły, że Ilonie lekko zakręciło się w głowie. Dopiero po chwili udało jej się opanować na tyle, by przywrócić swój opanowany wyraz twarzy. Władca nawet tego nie zauważył, zbyt pochłonięty był prowadzeniem jej pod jedno z pomieszczeń. Dopiero gdy stanęli, odezwał się szeptem.

– Dużo myślałem zastanawiając się, kim tak naprawdę jesteś. Bardzo długo. Znasz dworską etykietę, rozkład dnia królowej, nawet jej zachowanie, więc musiałabyś być kimś jej bliskim, a więc dwórką. Czyż nie mam racji, Ilono?

Królowa na chwilę straciła dech, gdy usłyszała swoje prawdziwe imię. Ta reakcja ją zdradziła.

– Chciałabym zaprzeczyć, ale już wiesz. – Wyprostowała się dumnie i spojrzała wprost w oczy króla, w których ujrzała błysk.

– Tak, miło, że jesteś na tyle dumna, by zachować resztki, które zostały z twojego honoru, zdrajczyni. – Zamilkł na chwilę, po czym zwrócił się do strażników. – Przyprowadźcie Sarę Donwan.

Ilona z trudem powstrzymała się przed spojrzeniem na przyjaciółkę. Ta wkroczyła do celi, w której zauważyła wielki pal do biczowania. Zaczynała do niej docierać, co chce zrobić władca. Nie mógł za bardzo fizycznie skrzywdzić jej, ale mógł to zrobić z osobami, na których zależało dziewczynie. Kiedy strażnicy zapinali na nadgarstkach Sary kajdany, które uniemożliwiały jej ucieczkę spod pala, zerknęła kątem oka na nią. Wiedziała, że jeśli okaże słabość, król nie przestanie, jedyną metodą, jaką mogła ją uratować, była obojętność. Trzymanie nerwów na wodzy nie stanowiło czegoś, czego nie byłaby w stanie zrobić. Przy królowej musiała się powstrzymywać, więc teraz też da radę, przynajmniej tak sobie powtarzała.

– Nie trać z niej oczu.

– Jeśli myślisz, że jej cierpienie w jakiś sposób mnie zaboli, to się mylisz, Wasza Wysokość – odpowiedziała głosem zimnym jak lód.

– Przekonamy się. Zaczynaj – rozkazał.

Strażnik kiwnął głową i rozwinął bat. Poruszył nim lekko w dłoni, jakby chciał sprawdzić, czy dobrze leży. Nie czekał dłużej, lecz po raz pierwszy uderzył w plecy kobiety. Kręgosłup Sary wygiął się, jednak nie krzyknęła. Strażnik nie czekał aż się uspokoi po pierwszym ciosie, powietrze przeciął odgłos kolejnego uderzenia, któremu tym razem towarzyszył zduszony krzyk.

Ilona spoglądała na całą scenę, za wszelką cenę walczyła ze sobą, by nie rzucić się na pomoc przyjaciółce. Wiedziała, że Sara jest twarda i od kilku uderzeń powstaną blizny, ale nie zagraża to jej życiu. Od królowej nie raz dostawały baty, szramy, które miała na swoich plecach o tym świadczyły. Wtedy to ona je leczyła, teraz nie będzie mogła tego zrobić.

Król kątem oka obserwował Ilonę, chciał znaleźć dowód, że cała scena nią poruszyła, jednak nic takiego nie zauważył, co go zirytowało.

– Uderzaj mocniej – rozkazał strażnikowi.

Przy piątym uderzeniu Sara opadła na kolana, na plecach miała krwawe pręgi, z których ciekła szkarłatna krew. Ostra krawędź bata przecinała jej skórę jak nóż. W myślach błagała o koniec, nie rozumiała, czym zawiniła, że jest batożona, ale zaciskała zęby, bo wiedziała, że w końcu będą musieli skończyć. Nie myliła się.

– Starczy – rzekł król, widząc, że nie robi to wrażenia na Ilonie.

Wewnątrz cierpiała, jednak jeśli życie na dworze czegoś ją nauczyło, to nie okazywania słabości. Spoglądała jak ją rozkuwają, po czym odwróciła się do króla.

– To wszystko? Właśnie chciałam pójść do biblioteki.

Wiedziała, że to go zirytuje, ale musiała grać dalej w tę grę.

– Tak, nie sądziłem, że jesteś tak twarda. Nie doceniłem cię, ale jeszcze mnie popamiętasz. Każdy ma jakiś słaby punkt, ty też, gdy go znajdę, nie będzie litości.

– Każdy go ma, ty także, Wasza Wysokość – rzekła.

***

Ksawier nie spodziewał się, że dojście do zamku będzie aż takie proste. Portal przeniósł go do lasu, a stamtąd dojście do miasta zajęło mu niewiele. Szedł początkowo udeptaną ścieżką, by wreszcie skręcić przy ledwie widocznym znaku narysowanym na kamieniu. Przemieszczanie się tajnym wyjściem, przypomniało mu stare czasy, gdy jeszcze pracował jako szpieg. Wspomnienie sprawiło, że zatrzymał się. Dopiero teraz zrozumiał, że gdyby królowi naprawdę na nim zależało nie powierzyłby mu tak ryzykownego zajęcia. Pojął, że on zawsze zakładał, że będzie miał dziedzica.

Ksawier doskonale pamiętał słowa królowej elfów. Ten tron powinien być jego, ale właściwie nie czuł, że władza jest dla niego. Był przyzwyczajony do myśli, że on jest tylko skazany na bycie zaufanym człowiekiem króla, ale już nim nie był. Wątpił, że mężczyzna kiedyś zaufa mu ponownie.

Przechodził kolejnymi krętymi drogami, aż dotarł do swojej kryjówki, jednej z wielu, gdzie chował przebrania. Ubrał się w strój rzemieślnika, a właściwie czeladnika i, nie wzbudzając podejrzeń, skierował się do głównej bramy. Wtapianie się w tłum nie stanowiło dla niego problemu, nikt go nie zatrzymywał.

Tuż przed zachodem słońca dotarł pod bramę zamku, strażnikom powiedział hasło, które sprawiło, że niemal od razu pognali do władcy. Właśnie jego się używało, gdy chciało się spotkać z królem bez zdradzenia swojej tożsamości. Była to procedura, którą stosowali szpiedzy. Nie musiał długo czekać na wezwanie. Razem ze strażnikami ruszył znajomymi korytarzami wprost do gabinetu mężczyzny.

Karol nie uśmiechnął się na widok przybranego syna. Obrzucił go wzrokiem pełnym pogardy, gdy ten klęczał przed nim.

– A więc postanowiłeś wrócić. Sam.

– Jak widać, ojcze, w czasie mojej podróży zmądrzałem. Przejrzałem na oczy, że sprzeciwiając się tobie, zrobiłem błąd. Przepraszam, nie zawiodę cię więcej.

– Doprawdy, Ksawierze? Co cię do tego skłoniło? – dociekał, chcąc złapać go na kłamstwie.

– Wiedźma. Nad morzem udowodniła, że nic dla niej nie znaczę. Gdyby nie szczęście zginąłbym, niemal się tam utopiłem. Mój pierwszy osąd był względem niej prawdziwy, zasługuje na stos – skłamał.

– W końcu gdyby nie ty, nie wiedziałbym o niej. Dobrze, że wróciłeś na właściwą stronę, jednak odbudowanie zaufania jest trudniejsze niż jego stracenie.

– Zdaję sobie z tego sprawę.

Władca przyjrzał się Ksawierowi, dalej nie pasowało mu coś w jego zachowaniu, jednak nie zamierzał tego po sobie poznać.

– Bardzo dobrze, synu. Na razie będę miał cię na oku, masz całkowity zakaz opuszczania zamku. Czy to jasne?

– Tak, oczywiście.

– Dodatkowo jutro dostaniesz plan zajęć, dopilnuję, by były najbardziej uciążliwe. Ciesz się, że cię nie zamykam w lochu, chociaż powinienem. Twój wybryk mnie ośmieszył, a co gorsza zranił. Byłeś jedną z nielicznych osób, którym ufałem.

– Wiem, że cię zawiodłem, ojcze. Bardzo tego żałuję – zapewnił, spuszczając głowę.

– Jeszcze jedno, jeśli kiedyś przyjdzie ci do głowy mi się sprzeciwić, to wiedz, że nie skończy się to tak łagodnie, jak tym razem.

– Dziękuję za łaskę. Nie sprzeciwię ci się, ojcze.

Król kiwnął głową i odesłał go ruchem ręki. Zaraz po jego wyjściu wezwał do siebie zaufanego sługą i rozkazał śledzić każdy ruch młodego księcia.

Ksawier domyślił się, że władca będzie obserwował, przy pomocy szpiega, jego poczynania. Zatem musiał uśpić jego czujność. Najlepiej było to zrobić, wracając do codziennych czynności. Właśnie dlatego poprosił służącego o przygotowanie kąpieli, która rozluźniła mięśnie młodzieńca. Chciał oczyścić swój umysł, jednak jego wspomnienia wędrowały raz do Artura, Astrid, później zaczął się martwić o Ilonę. Gdy wyszedł z wody, pragnął jedynie zasnąć, jednak myśli mu na to nie pozwalały.

***

Ilona po krótkiej wizycie w bibliotece ruszyła do swojej komnaty. Pozwoliła odejść dwórce, po tym jak przebrała ją w koszulę nocną. Nie była, co prawda zmęczona, ale tylko w łóżku miała na tyle prywatności, by móc w spokoju wypłakać wszystkie swoje emocje, które się w niej zgromadziły. Czuła się winna, że przez nią Sara została wybatożona. Zdała sobie sprawę, jak bardzo samolubna była, zajmując miejsce królowej. Pragnęła o tym z kimś porozmawiać, ale spotkanie się z Arturem i Dorianem było niemożliwe, nie chciała ich narazić.

Skuliła się na miękkim łożu, po jej policzkach spływały łzy, gdy przypomniała sobie, jak bardzo Sara cierpiała, a co gorsza wiedziała, że król zrani również jej rodzinę. Pragnęła ich jakoś ostrzec, lecz nie wiedziała, jak ma tego dokonać.

– Jak się czujesz w roli królowej? – usłyszała pytanie. Charakterystyczne syczenie należało do Wiperion, która spoglądała na nią z odbicia w lustrze.

– Koszmarnie, ale dam radę.

– Oczywiście, że dasz, jeszcze musisz spłacić dług względem mnie, ale nie teraz. Jeszcze nie teraz, ale mam dla ciebie informację. Dalia nie jest tak wierna królowi, jak ci się wydaje, ale dlaczego musisz dowiedzieć się sama.

– Dziękuję... chyba.

– Bądź ostrożna, królowo – rzuciła, nim znikła.

Ilona mrugnęła kilka razy, nie mogąc uwierzyć, że Wiperion ją odwiedziła. Zastanawiała się, jaki kobieta ma plan, mogła się założyć, że skomplikowany, gdyż już zaczynała do niego przygotowania. Dziewczyna nie wątpiła, że istota planuje coś wielkiego. Teraz jednak nie miała siły, by o tym myśleć. Bolała ją głowa od płaczu i jedyne, o czym marzyła to o uścisku, który sprawiłby, że na chwilę zapomniałaby o wszystkim.

***

Zofia bała się zmroku, nie wiedziała z czego to wynikało, ale czuła przed nocą strach, którego wcześniej nie znała. Dodatkowo przed oczami wciąż miała świeży obraz umierającego elfa. Spoglądała na swoje ręce, nie mogąc zrozumieć, że to właśnie one za tym stały.

Jej ojciec widział, co się z nią dzieje, więc pozwolił jej na chwile samotności. Nie naciskał na nią, wiedział, że w końcu sama wszystko mu powie. Znał doskonale córkę, by zdawać sobie sprawę, że potrzebuje przestrzeni, jednak bolało go, że nie może jej pomóc.

Nagle zauważył jej minę, była blada jak ściana, a na jej skórze pojawiły się krople zimnego potu. Zaczęła drżeć. Artur natychmiast do niej podbiegł. Zabezpieczył delikatnie jej głowę, by nie odniosła żadnych obrażeń. Spoglądał na jej oczy, które ukazywały same białka.

Widział różne ataki, lecz ten był inny. Nie wiedział, jak może jej pomóc poza osłanianiem głowy, by nie uderzyła o ziemię. Im więcej czasu upływało, tym bardziej się o nią bał. Wstrząsy nie uspokajały, się wręcz przeciwnie, stały się bardziej gwałtowne.

Zdziwił się, gdy przestała równie nagle, jak zaczęła się trzęść. Zamrugała kilka razy, spoglądając na Artura, którego twarz oświetlały blask ogniska. Oddychała ciężko, usiłując się uspokoić. Serce biło jej szybko.

– Wszystko dobrze, Zofio?

Kobieta pokręciła tylko głową w odpowiedzi, nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Nie sądziła, że Amori ześle na nią wizję, która przeraziła ją bardziej niż wszystkie potwory, które widziała w koszmarach.

Smoki latały wysoko na niebie, wszystkie krążyły nad zamczyskiem, szykując się do ataku. Skrzydła unosiły się i opadały, tworzyły wiatr, które z łatwością mógłby przewrócić człowieka, jednak żadnych nie było na ulicach. Wszyscy schronili się w zamku, za grubymi murami, które nie miały długo stawiać oporu smoczemu atakowi. Nim pierwsze płomienie zdołały wyłonić się z ich paszczy, wizja zmieniła się, pokazując dziewczynę. Czarne włosy opadały na jej ramiona, a zielone oczy wydawały się zgaszone, spoglądała nimi przez okratowane okno.

Za nim ujrzała mroczne elfy, które odbierały energię jeńcom, łańcuchy brzęczały przy każdym ruchu. Niedaleko widziała orki, które kierowały się w kierunku zamku, były tam też inne istoty, których nazw wielu zapomniało, jednak nie ulegało wątpliwości, że należały do mroku.

Wilkołaki wyły do księżyca, który niemal zniknął z nocnego nieba, pajęczyce oplatały wijących się ludzi, którzy wpadli w ich sidła. Czerwonookie istoty przypominające po części drapieżnego kota, z łuskami na grzbiecie wędrowały między drzewami. Wysoko na niebie harpie zataczały kółka, przygotowane, by móc zanurzyć szpony w ciele upatrzonej ofiary.

W umyśle kobiety dźwięczały słowa Amori, które uzmysłowiły jej, jak bardzo ta wizja jest prawdopodobna.

– Dlatego równowaga musi być zachowana – szepnęła do siebie, powtarzając słowa, które usłyszała od bogini, tuż po zakończeniu wizji.

– Co powiedziałaś?

Zofia spojrzała na Artura, lecz nie odezwała się ponownie. Wskazała na miejsce obok siebie. Jej ojciec usiadł na trawie.

– Przepraszam – rzekła.

– Za co? Widzę, że coś cię dręczy.

– Za to, że nie mogę ci powiedzieć, co mnie dręczy, tato.

Bolało ją jego spojrzenie, które wyrażało więcej niż tysiące słów. Nie mogła mu zdradzić, co ujrzała, czuła to w głębi siebie, to było coś, z czym musiała się sama uporać.

***

Astrid chciała chociaż przez chwilę się zdrzemnąć, ale wątpiła, by było to rozsądne. Nie wiedziała, jak daleko za nią znajdował się pościg. Potarła oczy, po czym ruszyła dalej, ciesząc się, że widzi lepiej w ciemności. Unikała wszelkich możliwych nierówności podczas marszu. Uśmiechnęła się lekko, widząc pierwszą gwiazdę na niebie.

– Daleko jeszcze? – zapytał malutki smoczek, który niespokojnie wiercił się w swoim jaju.

– Tak, jeszcze daleko, ale nie martw się, przyspieszymy trochę podróż – zapewniła.

– Ja chcę wreszcie zobaczyć świat, inaczej niż przez umysły innych – jęknął.

– Wierzę, ale musisz jeszcze wytrzymać kilka dni. Kiedy dotrzemy do twojego domu będziesz mógł się wykluć.

– Nie chcę już czekać.

Astrid usłyszała ciche pękanie skorupki jaja. Zerknęła do torby, by ujrzeć uroczy pyszczek smoka, który patrzył wprost na nią czarnymi oczkami. Łuski na jego głowie, były matowe i przypominały barwą piasek pustynny.

– Doprawdy? Podobno smoki są cierpliwe.

– Ja już nie mogłem. Postawisz mnie na ziemi. Chcę jej dotknąć.

Astrid westchnęła, po czym wyciągnęła maleństwo z torby. Jego łuski były lekko chropowate w dotyku, a sam smok dosyć zimny. Położyła go na trawie. Ten zaciekawiony powąchał ją, po czym lekko trącił łapą, która nadawała się wprost idealnie do kopania, natomiast ogon z kulą na końcu do rozbijania skał.

– To było nierozsądne, maluchu – zwrócił się do niego Artos.

– Jestem Groud. Ta ziemia jest dobra do kopania.

– Groud, musimy iść dalej, więc nie mamy czasu na kopanie, już twoje wyklucie jest sporym problemem. Pomyślałeś, co by się stało, gdyby nasi wrogowie cię dorwali?

– Na razie są daleko, nie wyczuwam niepokojących drgań – stwierdził.

– Chociaż tyle, módl się, żeby tak pozostało.

Smoczek zrobił smutną minę, przynajmniej tak się wydawało Astrid, lecz po chwili się ożywił i ruszył w kierunku kwiatów. Spoglądał wielkimi oczami na malutką wróżkę, zamachnął się łapą, chcąc ją złapać.

– Groud, zostaw ją – zwróciła się do maleństwa. – Bardzo przepraszam za niego.

– Omal mi nie zniszczył skrzydełek, a cały ranek je czyściłam rosą – pisnęła z oburzeniem.

– Rozumiem twoje wzburzenie, bardzo cię przepraszam, a twoje skrzydełka aż się błyszczą. Są przepiękne.

– Dziękuję, dobrze, wybaczam wam, ale trzymaj tego stwora z dala ode mnie.

– Oczywiście, właśnie, miałam przekazać pozdrowienia od Słonecznej – rzekła.

– Słoneczna? Dawno jej nie widziałam. Wyjaśniło się też, dlaczego mnie rozumiesz. Na pewno dała ci trochę miodu, zawsze jest porywcza. Nasz cenny skarb, dać byle śmiertelniczce.

Astrid nie przejęła się jej słowami, wiedziała, że wróżki nie należą do najuprzejmiejszych, gdy kogoś nie lubią. Dziewczyna nie zamierzała się z nią kłócić, więc tylko się pożegnała z istotką, która wróciła do pielęgnowania kwiatów. Te kwitły pięknie, przez mrok nie widziała kolorów, lecz ich kształty ją zachwycały.

Rozglądnęła się za smokiem, który zniknął jej z oczu. Zaklęła pod nosem, gdy usiłowała go wypatrzeć, jednak ten wydawał się bawić z nią w chowanego.

– Groud! Gdzie jesteś? – krzyknęła w ciemność.

– Z tym maluchem same kłopoty. Smoczek morski chociaż się nas słuchał – zrzędził Artos.

– Groud! – krzyknęła jeszcze raz, nim do jej uszu doleciał odgłos skrzydeł smoka. – Na Karakala! Musimy go znaleźć, nim ten smok nas zauważy lub – co gorsza – jego. Groud, masz natychmiast do mnie przyjść. Liczę do trzech. Jeden... Dwa...

– O co ten cały krzyk? – zapytało smoczątko, które pojawiło się tuż obok niej.

– Groud, nigdy więcej nie znikaj – zwróciła się do dziecka. – Musimy się ukryć.  

Hejka, Słodziaki! Nowy rozdział zawitał. I kolejny smoczek doszedł. Groud jest taki kochany i niesforny, a jak Wam się podoba? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top