Rozdział*22

Ilona wstała niewyspana, przez całą noc męczyły ją słowa króla. Wiedziała, że nie żartował. Niepewnie stanęła na ziemnej podłodze. Zadzwoniła dzwoneczkiem, by wezwać swoje dwórki. Jednak ku swojemu zaskoczeniu do środka weszła nieznana jej kobieta.

– A gdzie Sara i Felicja? – zapytała, chociaż w głębi ducha podejrzewała, że zostały zwolnione.

– Zostały aresztowane, rozkaz króla, od dzisiaj ja będę twoją dwórką, Wasza Królewska Mość.

Ilona domyśliła się, że nowa kobieta, nie opuści jej na krok, a o podejrzanym zachowaniu poinformuje króla. Wiedziała, że będzie musiała uważać, na to co robi.

– Jak się nazywasz?

– Dalia, Wasza Królewska Mość – przedstawiła się, dygając lekko.

– Dobrze, Dalio. Pomóż mi się ubrać, dzisiaj mam ochotę na suknię w odcieniu krwi – rzekła.

– Król przysłał nową, chciał, żebyś dzisiaj ją ubrała, Wasza Królewska Mość – oznajmiła, Dalia podchodząc do krzesła, gdzie leżał prezent od władcy. – Krawcowe w nocy wprowadzały ostatnie poprawki.

– Jest naprawdę piękna. Skoro taka jest wola mojego męża, to ubiorę ją.

Niezwykła suknia w kolorze wzburzonego morza, opadła na ciało królowej. Ciasny gorset pozbawił ją na chwilę oddechu, lecz najgorszy był ból na plecach. Ilona czuła jakby w jej kręgosłup wbijały się malutkie igły, które przy każdym oddechu pogłębiały jej cierpienia. Spojrzała w lustro, by ujrzeć swoją wykrzywioną twarz pod wpływem cierpienia. Jednak poza jej miną nic nie wskazywało, że ta suknia potrafi dostarczyć cierpień, wręcz przeciwnie jej widok był ukojeniem dla oczu.

Idealnie dopasowana do sylwetki królowej, uwydatniała jej atuty i podkreślała niezwykłą urodę. Ilona zrozumiała, że to pierwszy krok na drodze zemsty króla za zabicie królowej. Przybrała na powrót zwyczajny wyraz twarzy, nie chciała, by władca ujrzał, jak wielkie cierpienia sprawia jej każdy oddech.

Dalia upięła włosy Ilony w skomplikowanego koka, którego jedynie szpilki trzymały na głowie. Dodatkowo wypuściła dwa loki po bokach twarzy królowej, by dopełnić jej wizerunek. Wstała od toaletki, po czym obróciła się, by dwórka sprawdziła, czy fryzura nie niszczy się pod wpływem ruchu, a suknia układa się odpowiednio także z tyłu.

– Wyglądasz przepięknie, Wasza Królewska Mość – zauważyła usłużnie Dalia.

– Dziękuję – odpowiedziała, lecz jej głos zagłuszył gong ogłaszający porę śniadania.

Ilona pobladła ze strachu na myśl o posiłku w towarzystwie króla, jednak wiedziała, że jeśli na niego nie pójdzie, wzbudzi kontrowersje, a tego wolała uniknąć. Wyszła w towarzystwie Dalii z komnaty. Wierna straż ruszyła za nią i dopiero, kiedy doszła do jadalni opuścili ją. Ilona wzięła głęboki wdech, czego pożałowała, gdy poczuła igły wbijające się głębiej w jej kręgosłup. Starała się zapanować nad twarzą, kiedy otworzyła drzwi.

Władca już siedział przy stole. Spojrzał na kobietę. W jego oczach Ilona ujrzała czystą nienawiść. Spuściła wzrok, gdy zasiadła przy jego boku. Nie chciała na niego spoglądać.

– Jak ci się podoba nowa suknia, Liliano? – zapytał, przerywając ciszę.

– Jest przepiękna, dziękuję za ten prezent.

– Myślę, że powinnaś odnowić swoją garderobę. Zmiana strojów na pewno poprawi ci humor – rzekł.

Ilona zacisnęła usta, by nie wypowiedzieć słowa za dużo, a cisnęły jej się na nie obraźliwe określenia niegodne królowej. Dopiero po chwili odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.

– Cudowny pomysł – skłamała, siląc się, by nie rozpłakać się bólu, gdy położył jej rękę na plecach.

– To dopiero początek – szepnął – będziesz błagać o śmierć.

Ilona nie wątpiła, że może mieć rację. Chciałaby o wszystkim powiedzieć Ryszardowi i Dorianowi, ale dopóki była obserwowana nie miała szans przedostać się do tajnego korytarza, by opowiedzieć im, że król odkrył, że nie jest królową.

Postawiono przed nimi talerze, Ilona spojrzała na swój, nie było na nim nic. Nawet okruszka, starała się nie patrzyć na talerz władcy. Spoglądała przed siebie, ale dalej słyszała jego głośne mlaskanie, gdy brał kolejne kęsy śniadania.

– Musisz dbać o linię – odezwał się, odrywając Ilonę od myśli, które ją dręczyły – wieczorem mam dla ciebie niespodziankę, więc przyjdź godzinę przed zmrokiem do mnie, dobrze?

– Oczywiście – wycedziła.

– Cieszę się, że się rozumiemy.

Kobieta nie mogła się doczekać, kiedy skończy posiłek. Chciała jak najszybciej znaleźć daleko od niego, a na samą myśl o niespodziance króla miała dreszcze. Nie sądziła, by było to coś przyjemnego. Nie miała jednak pojęcia, z czym to będzie związane. Setki teorii pojawiały się w jej myślach, a wraz z nimi myśl, że to będzie gorsze od jakiejkolwiek z nich.

***

Zofia została trącona przez jedną z kapłanek. Otworzyła oczy, przez chwilę myślała, że to co widziała w nocy, było tylko snem, ale kiedy poczuła na swoich nadgarstkach sznur, zdała sobie, że jednak nie. Kapłanka zaczęła rozwiązywać jej więzy, kiedy skończyła, kobieta z radością roztarła obolałe nadgarstki. W świetle pochodni widziała ślady, jakie po nim zostały, ale sądziła, że znikną w ciągu kilku godzin.

Wstała z krzesła, a swój wzrok skierowała na arcykapłankę. Starsza kobieta trzymała w ręce torbę Zofii, ta przyjęła ją, po czym przełożyła przez ramię.

– Pożegnasz się tylko z synem, a później ruszysz na północ. Dalej poprowadzi cię Amori – rzekła, wyciągając w jej stronę amulet na rzemyku – to symbol bogini, będzie cię chronić w czasie drogi. Podobnie jak ten sztylet – dodała, gdy kapłanka, stojąca obok, podała Zofii broń.

– Dalej niewiele z tego rozumiem – szepnęła.

– Niech dzieje się wola Amori – wypowiedziały jednocześnie kapłanki.

Zofia na myśl o zostawieniu Henia w ich rękach czuła przerażenie, pomimo ich wcześniejszych zapewnień, że nie stanie mu się krzywda, nie ufała im. Na własne oczy widziała, jak oddają Meridę w ofierze swojej bogini. Czy wahałyby się to zrobić z małym chłopcem?

Powoli weszła po schodach. Na powierzchni było już jasno, promienie słońca przechodziły przez okna, gdy szła prowadzona przez kapłankę na zewnątrz. Kiedy przechodziła obok miejsca, gdzie zginęła Merida, zadrżała. Przed oczami widziała jej zakrwawione ciało. Na trawie ledwie widoczne ślady krwi świadczyły o zbrodni, jaka się tu dokonała.

Stanęła dopiero pod bramą, gdzie ujrzała swojego synka, trzymanego za rękę przez kapłankę. Klęknęła przy nim, a serce krajało jej się na myśl o pożegnaniu. Wierzyła, że zdoła szybko wykonać plan Amori, by wrócić do Henia i zabrać go z tego mrocznego miejsca.

– Synku, muszę wyjechać na jakiś czas, ale wrócę.

– Ja nie chcę, żebyś jechała. Zostań! – zażądał malec.

– Naprawdę nie mogę, postaram się wrócić do ciebie jak najszybciej zdołam. Obiecuję.

– Nie! Nie zostawiaj mnie! – Zapłakał. Po policzkach spływały mu słone łzy. Zofia otrała delikatnie jego łzy ręką, lecz malec ją odtrącił.

– Bądź grzeczny. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Wrócę, nim się obejrzysz. – Wstała z ziemi. Po raz ostatni spojrzała na Henia. Jego łzy sprawiały jej ból. Czuła się winna, że go zraniła. Jednak robiła tylko dla niego. Nie mogła pozwolić, by stała mu się krzywda. Zrobiłaby dla niego wszystko. Ruszyła do bramy, właśnie miała przez nią przechodzić, gdy Henryk wyrwał się kapłance i rzucił się by przytulić mamę. Kobieta pogładziła chłopca po głowie, a jej łzy kapały na nie.

– Obiecaj, że wrócisz.

– Obiecuję na bogów, że wrócę do ciebie, Heniu – szepnęła.

Chłopiec dopiero teraz ją wypuścił. Ze smutkiem spoglądał na matkę, która wydawała się coraz mniejsza.

Zofia szła przed siebie. Serce pękało jej z bólu, jednak wiedziała, że było to jedyne wyjście zapewniające jej synowi bezpieczeństwo. Stopy uderzały jej o bruk, gdy szła drogą na północ. Po jej policzkach spływały kolejne słone krople. Spoglądała na swój cień, rzucany przez słońce. Samotny, jak ona.

Pomyślała a o Tormirze, czy on tęsknił za nią i żałował, że jej nie doceniał, chciała w to wierzyć. Jednocześnie czuła się winna, że go zostawiła, ale zarazem zniknął strach, który dusił ją od lat. Nie chciała o nim myśleć, lecz nie potrafiła zapomnieć. Wspomnienia nie pozwalały na to, podobnie siniaki, które wciąż nie zniknęły z jej ciała, po ostatnim przypływie złości mężczyzny.

Dotknęła przymocowanego sztyletu, ukrytego pod torbą. Nie wyobrażała sobie, by mogła go użyć. Później przejechała dłonią po amulecie zawieszonym na szyi, przyglądnęła mu się, by ujrzeć, że z jednej strony medalionu wyryty został symbol jasnej strony bogini, łagodne linie przeplatały się, tworząc koło z półkolami dookoła, natomiast z drugiej strony ostre kształty ułożone zostały w sierp księżyca.

Zofia schowała go pod sukienkę, wolała, by nikt nie zauważył znaku Amori, szczególnie jej ciemniejszej strony. Ludzie zazwyczaj nosili symbole Alunisa mające im przynieść szczęście. Nad morzem królowały symbole odpowiadające Tianis, bogini morza, miały zapewnić udane połowy ryb.

Kobieta, widząc stajnię, postanowiła kupić konia. Liczyła, że kapłanki dały jej wystarczająco dużo pieniędzy. Wyjęła mieszek z torby, spojrzała do środka i ujrzała prawie same złote monety. Nie sądziła, że kapłanki są aż tak bogate. W życiu nie widziała tylu pieniędzy. Wyjęła trzy monety, które powinny starczyć na konia.

Wkroczyła do stajni. W środku ujrzała koniuszego.

– W czym mogę pomóc pięknej pani? – zapytał.

– Chciałabym kupić konia, najlepiej łagodnego, dawno nie jeździłam – odpowiedziała, rozglądając się po stajni.

– Oczywiście.

Zofia wybrała właściwie pierwszego konia, była to kara klacz, która wyglądała na łagodną. Dokupiła dodatkowo siodło i uzdę, wolała nie jechać na oklep.

– To będzie pięć goldenów – powiedział, wyciągając w jej stronę rękę.

– No nie, dwa.

– Cztery, i tak idę pani na rękę.

– Niech będą – odparła, wyjęła z mieszka jeszcze jednego goldena, starając się, by stajenny nie widział, ile tak naprawdę ma pieniędzy. Podała mężczyźnie zapłatę. Ten uśmiechał się szeroko, chowając zarobione pieniądze.

Zofia wsiadła na konia i odjechała, kierując się na północny-zachód. Nie wiedziała, kiedy skontaktuje się z nią Amori i czy w ogóle to zrobi. Niepewność nie pozwalała jej się cieszyć pięknymi widokami, a tereny w blasku słońca zachwycały. Lekki wiatr poruszał długą trawą, na horyzoncie dostrzegła drzewa, a nad nimi ku swojej zgrozie niewielką postać smoka.

Wielki gad znajdował się daleko od niej, ale z każdą chwilą zbliżał się coraz bardziej do niej. Zofia rozglądnęła się za kryjówką, wolała nie stanąć oko w oko ze smokiem. Z tego, co widziała był to jeden ze smoków samotników. Nie widziała, żeby miał stado, natomiast na ogonie posiadał kolce, mogące przebić bez problemu ciało człowieka. Potrafił strzelać nimi jak pociskami.

Zofia sprawdzała swoje szansę na dotarcie do lasu przed smokiem. Innego schronienia nie widziała, więc przyspieszyła konia początkowo do galopu, a później do cwału. Przylgnęła do jego szyi, chcąc zmniejszyć jak najbardziej opór powietrza.

Koń dawał z siebie, ile mógł, by dowieźć kobietę na czas. Odgłos skrzydeł, które unosiły się i opadały w równych odstępach czasu, stawał się coraz głośniejszy. Pędziła podobnie jak serce, które próbowało wyrwać się z jej piersi. Spojrzała w górę, by ujrzeć, że jest tuż nad nią. Zaryczał i rzucił się w kierunku przestraszonej Zofii. Ta skręciła unikając kolców wymierzonych wprost w nią. Drzewa znajdowały się już naprawdę niedaleko.

Smok zaryczał głośno, płosząc jej konia. Omal nie spadła, gdy ten stanął dęba, a później rzucił się jeszcze szybciej przed siebie. Nawet między drzewami pędził jak szalony. Omijał je w ostatniej chwili. Dopiero gdy znalazł się w gęstszej części lasu stanął. Zofia pogładziła go delikatnie po szyi.

– I co teraz? – zapytała samą siebie. Podróż lasem wydała się nie najlepszą opcją, gdyż wiedziała, aż za dobrze, ile niebezpieczeństw kryje się między drzewami w głębi puszczy. O samej możliwości zgubienia się nie wspominała. Postanowiła poczekać, aż smok odleci, by wyjść na światło słońca.

– Nie, Zofio, musisz pojechać lasem – usłyszała głos, nie musiała zgadywać do kogo należy.

– Amori, dlaczego? – zapytała.

– Wszystko w swoim czasie.

– Ja go nie mam, bogini. Musze wrócić do syna!

– Nic mu nie grozi z moimi służebnicami. Zadbam o to – zapewniła Amori.

Zofia westchnęła głośno. Trąciła klacz pietami i ruszyła przed siebie. Im dalej zapuszczała się w las, tym większy czuła niepokój. Wydawało jej się, że ktoś ją obserwuje. Jednak nie mogłam dostrzec kto. Ledwie widoczne ruchy liści równie dobrze mógł spowodować wiatr.

Jechała powolnym tempem, rozglądając się dookoła. Zauważyła, że przed nią pojawili się dwaj mężczyźni, których uznała za leśne elfy. Jeden posiadał uszy podobne do lisa i ogon z tyłu, natomiast drugi wyróżniał się łuskami w kolorze turkusu.

– Zsiądź z konia, śmiertelniczko – rozkazał jeden, celując w nią z łuku. – Czego tu szukasz? – zapytał, gdy już znalazła się na ziemi.

– Ja... tak szczerze mówiąc, nie wiem. Amori kazała mi jechać lasem – wyjaśniła.

Elfy spojrzały po sobie. Po kilku wymienionych słowach jeden z nich zwrócił się ponownie do Zofii:

– Chodź z nami, kobieto. Tylko spuść wzrok! – Wysłanniczka Amori wysłuchała polecenia. – A konia zostaw, nasze elfy się nim zajmą.

– Dobrze – odpowiedziała, chociaż nic z tego nie rozumiała.

Ruszyła za dwójką elfów, pilnując się, by nie patrzeć na nich. Chociaż ich widok był zachwycający. Mogłaby im się przyglądać godzinami, ale się powstrzymała, zdając sobie sprawę, że to musi być względem nich nieuprzejme, wręcz obraźliwe.

– Pamiętaj, że przed władczynią masz paść na kolana, człowieku, i nie waż się nawet na nią spojrzeć. Jej widok nie jest dla śmiertelników – poinformował ją elf, Zofia wyczuła w jego głosie pogardę. Zrozumiała, że ich rasa nie przepada za ludźmi.

– Spokojnie, nie zrobię nic, co mogłoby urazić waszą królową.

– Zwracaj się do niej Wasza Wysokość i odzywaj się tylko wtedy, gdy zada ci pytanie.

– Postaram się – odpowiedziała, ale w jej głosie słychać było irytację zachowaniem elfa.

Przeszli przez wielki łuk i skierowali się tuż przed tron. Władczyni obrzuciła spojrzeniem Zofię. Nie była jednak zaskoczona jej przybyciem, co najwyżej wyglądem. Nie spodziewała się, że wybrana przez Amori będzie tak zwykłym człowiekiem. Dopiero po chwili dotarło do niej, że widzi w niej podobieństwo do niedawnego gościa w Elfickim Lesie.

– Córka Artura – bardziej stwierdziła niż zapytała władczyni – Amori ma niezwykłe poczucie humoru, skoro to właśnie ciebie wybrała. Spotkałam go niedawno, podróżował razem z Ksawierem.

– Tak, to mój ojciec, Wasza Wysokość – odpowiedziała, wciąż trzymając spuszczoną głowę.

– Zatem wysłała cię Amori, wiele wieków temu przekazała naszej rasie proroctwo, które właśnie zaczyna się spełniać. Równowaga zaczyna się chwiać. Musimy jak najdłużej ją utrzymać, inaczej zapanują wieki mroku.

– Nic z tego nie rozumiem, Wasza Wysokość.

– Amori jest boginią równowagi przez to, że ma dwie twarze. Dba, by żadna ze stron nie przeważyła. Na razie są to ledwie zauważalne zmiany, ale wkrótce może się to zmienić. Samo proroctwo mówi o powstrzymaniu mrocznych elfów, które chcą przejąć energię Połączonej ze Smokiem – wyjaśniła w skrócie – to zdecydowanie przeważyłoby szalę na ich stronę.

– Dalej nie rozumiem, dlaczego ja tutaj jestem, Wasza Wysokość.

– Właśnie ta część była dosyć niejasna, przez lata głowiliśmy się nad twoją rolą. Jej przybycie znakiem zmian będzie, z lasu nad morze przeniesiona, odmieni los ruchem sztyletu, poświęci swe serce, by ocalić co najcenniejsze – wyjaśniła.

– Kapłanki dały mi sztylet – rzekła, pokazując go królowej.

– Niezwykły. Wręcz na pewno magiczny. Sądząc po znakach został wykonany przez mroczne elfy i to wieki temu – powiedziała królowa, przyglądając się bliżej broni. – Nie wątpię, że jest cenny, podobnie jak amulet, który próbujesz chować. Służba Amori to zaszczyt. Wielu chciałoby go dostąpić.

– Ja to robię tylko dla syna – wyznała Zofia.

– Jedno jest pewne, musisz przejść przez portal, by jak najszybciej przybyć na miejsce z przepowiedni. Amori cię poprowadzi. Tymczasem my opuścimy Elficki Las po raz pierwszy od wieków.

Zofia kiwnęła tylko głową. Wyglądało na to, że nie będzie jeszcze przez kilka dni wrócić do synka. Powstrzymała się od głośnego westchnięcia. Królowa kiwnęła głową, po czym poprowadziła kobietę wprost do portalu, który lśnił jasnym światłem.

– Przeniesie cię wprost na plażę – wyjaśniła, gdy Zofia zawahała się, czy przez niego przejść. Pomyślała o Henryku, gdy wkroczyła wprost do światła. Zachwiała się lekko, gdy jej stopa trafiła na miękki grunt. Nie tylko ono się zmieniło, ale również powietrze, wyraźnie czuła morską bryzę na twarzy. 

Hejka, Słodziaki! To mi się tak dobrze pisało, że nawet nie zauważyłam, kiedy przekroczyłam 2500 słów, więc musiałam potem lekko podzielić, więc dalsza część pojawi się w kolejnym rozdziale, który już jest zaczęty. 

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nagle nie wpadła na nowy pomysł na powieść, ale staram się powstrzymać przed jej pisaniem, dopóki nie skończę chociaż Rudej, powstrzymywanie zaczęło się po napisaniu 6600 słów, więc słabo mi poszło, czyli tak jakby 3 rozdziałów Smoczej krwi. Cóż... zdarza się. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top