Rozdział*11
Ilona podeszła do królowej. Ta nie obdarzyła jej nawet jednym spojrzeniem. Ruszyła do wyjścia. Dwórki szły tuż za nią.
– Nie czuję się dzisiaj zbyt dobrze. Nudności nie dają mi spokoju – szepnęła królowa.
– Mam wezwać medyka? – zapytała Ilona.
– Nie ma takiej potrzeby. To zupełnie normalne w moim stanie. – Dotknęła swojego brzucha. – Mam ochotę na ogórki kiszone. Mogłabyś mi je przynieść, Saro?
– Oczywiście, pani – odpowiedziała. Ukłoniła się nisko, nim ruszyła do kuchni. Kiedy ta znikła za zakrętem, królowa spojrzała na swoją drugą dwórkę.
– Wiem wiele rzeczy. O twojej przejażdżce konnej również – powiedziała. – Czy myślałaś, że się nie dowiem? Podobnie jak o twojej wizycie w lochu? Byłaś dobrą dwórką, lecz teraz zawiodłaś moje zaufanie.
– Wybacz, pani – odpowiedziała, a jej serce biło jak szalone.
– Wiesz, że nigdy tego nie robię. Spokojnie, nie zabiję cię. – Przerwała na chwilę. – Jesteś dziewicą, prawda?
– Tak, pani – odpowiedziała, a jej policzki stały się czerwone. Królowa ruszyła przed siebie. – Co się ze mną stanie?
– Przecież wiesz. Dołączysz do mojej kolekcji. Może nie jesteś niezwykłym stworzeniem, lecz twoja krew odmładza – rzekła z przekonaniem. Ilona zatrzymała się nagle. Królowa spojrzała na nią. – Przy okazji możesz pomóc Ryszardowi, na pewno się ucieszy.
– Dobrze, pani. Jak sobie życzysz – szepnęła Ilona, spuszczając głowę. Razem z władczynią ruszyły do tajemnego korytarza.
Przerażonym wzrokiem spoglądała na królową, otwierającą drzwi. Od razu pojawił się opiekun, który ukłonił się nisko przed kobietą. Ta uśmiechnęła się lekko.
– Kojarzysz Ilonę, pomoże ci. Nie może opuszczać tego miejsca, jeśli spróbuje, możesz ją zabić w dowolny sposób – rzekła.
– Dobrze, Wasza Królewska Mość.
Królowa, słysząc jego zapewnienia, odeszła, zamykając za sobą drzwi. Ilona spojrzała na Ryszarda. Ten dał jej gest ręką, by ruszyła za nim.
– Znasz to miejsce, więc nie będę cię oprowadzał. Właśnie jest pora karmienia, więc od razu cię wdrożę – stwierdził. Wziął z ziemi wiadro pełne glonów. – To dla syren. Daj im, tylko zatkaj sobie uszy woskiem. Już nie raz próbowały mnie potopić swoimi głosami.
Dziewczyna kiwnęła głową. Pomyślała, że nie będzie aż tak źle. Lepsze to niż śmierć, stwierdziła. Żałowała tylko, że nie będzie miała kontaktu z innymi ludźmi. Nigdy już nie odwiedzi taty, mamy, brata.
Wzięła wiadro. Nie było zbyt ciężkie. Przed wejściem do celi skorzystała z rady Ryszarda i zatkała sobie uszy woskiem, który od niego dostała. W środku znajdował się zbiornik wodny. Nie był zbyt duży, wykonany z kamieni. Kiedy tylko podeszła bliżej ujrzała syrenę. Miała długie czarne włosy. Jej oczy wyrażały smutek.
– Nowa, jak widzę. Czyżby Ryszard już nie dawał rady? – usłyszała w swojej głowie głos. Ilona spojrzała na nią przerażona. – Nie bój się, podejdź bliżej. Czyżbyś nigdy nie słyszała o mentalnym porozumiewaniu się? To nic trudnego.
– Jestem Ilona – pomyślała.
– Widzisz, jednak potrafisz. Daj mi te glony.
Ilona podeszła do krawędzi basenu. Dała wiadro syrenie. Ta uśmiechnęła się lekko. Dotknęła włosów przerażonej dziewczyny. W tej chwili pojawiły się dwie inne syreny. Nie spojrzały nawet na Ilonę, tylko próbowały wyrwać wiadro pierwszej syrenie. Ta trzymała je mocno.
Ilona czym prędzej wycofała się z celi. Ryszard dotknął jej ramienia niespodziewanie. Ta aż podskoczyła ze strachu. Wyjęła zatyczki woskowe z uszu.
– Nigdy nie dawaj wiadra jednej syrenie. Spójrz, co się dzieje – powiedział, wskazując na wnętrze. Woda wylewała się z basenu, gdy syreny walczyły o glony. Ku swojemu zdziwieniu i przerażeniu ujrzała niebieską krew. Było jej naprawdę dużo.
– Czy one ją zabiły?
– Nie, raczej nie, ale mało brakowało. Były zazdrosne o jej względy u ciebie.
– To straszne – odezwała się cicho.
Ten tylko wzruszył ramionami. Ruszył przed siebie. Wszedł do wielkiego pomieszczenia. W środku znajdowały się różnego rodzaju skrzynie i słoiki.
– Teraz pójdziemy do orka. Jest nowy, więc na pewno będzie agresywny. Ostatnim razem prawie złamał mi rękę, dobrze że umknąłem. Dzisiaj odwrócisz jego uwagę, żebym mógł wejść do celi. Dasz radę?
– Myślę, że tak – odpowiedziała.
– Byłaś dwórką królowej, więc jesteś twarda. Tylko najlepsi mają zaszczyt służyć u niej – stwierdził.
Mężczyzna zarzucił sobie worek na plecy. Dziewczyna nie wiedziała, co jest w środku, ale domyślała się, że to mięso. Z tego, co czytała w Księdze ras to właśnie nim orki się żywiły. Nie tylko zwierzęcym, lecz także ludzkim.
– Gotowa? – zapytał, stając przy drzwiach.
– Dam radę – rzekła pewnie. Stanęła tuż przed orkiem. Ten z bliska był dużo bardziej przerażający. Spoglądał na dziewczynę swoimi małymi oczami. Przełknęła ślinę, nim zaczęła mówić.
– Witaj, jestem Ilona. Jak widzisz, dopiero zaczęłam tutaj pracę. A ty jak się zwiesz? – zapytała. Wiedziała, że nie odpowie. W każdym razie na pewno nie w znanym dziewczynie języku. Ten coś mruknął. – Niestety, nie rozumiem twojej mowy. Wiem, że tu ci się nie podoba. Nie tylko tobie. Ja też jestem tutaj uwięziona. Zdradziłam i to moja kara. – Wskazała na miejsce dookoła.
– Dobra robota – usłyszała za sobą. Ryszard uśmiechnął się lekko. Dziewczyna uniosła lekko kąciki ust. Pomachała orkowi na pożegnanie. Ten ku jej zdziwieniu odwzajemnił gest. – Masz podejście do zwierząt, ale nie radzę się do nich przywiązywać.
– Przez zabiegi upiększające królowej?
– Między innymi. Pokażę ci coś – rzekł.
Wziął z podłogi kosz owoców. Ruszył z nim przed siebie. W ciemnej celi siedziała skulona postać. Sam jej widok sprawił, że Ilona zaczęła współczuć istocie. Był to elf, którego skóra obwisła, a jego oczy straciły blask.
– Jest tu pięć lat. Ostatnio nic nie chce jeść. Jego dni zbliżają się do końca – stwierdził.
– Przecież elfy żyją wieki – rzekła.
– Nie poza lasem. Usychają z tęsknoty – stwierdził.
– To straszne.
– Mi też się to nie podoba, ale nie mogę sprzeciwić się królowej. Czuję ich cierpienie jak swoje własne. Kiedyś byłem badaczem, przemierzałam lasy, góry, a nawet nurkowałem w jeziorach. Obserwowałem te niezwykłe istoty, lecz nie krzywdziłem – wyznał.
– Jak to się stało, że pracujesz dla królowej?
– Dowiedziała się o moich badaniach. Zagroziła rodzinie. Na początku było mi bardzo ciężko, teraz jest łatwiej.
– Widujesz żonę i dzieci?
– Tak, dwa razy w tygodniu, wieczorami. Teraz będę mógł zostawić te stworzenia pod twoją opieką bez strachu, że coś się stanie – rzekł. – Jestem już starym człowiekiem, brakuje mi sił. Nauczę cię wszystkiego, później to ty będziesz się nimi opiekowała. Z czasem odzyskasz zaufanie królowej.
– Oby. Nie chcę spędzić tu całego życia – powiedziała, zataczając ręką łuk.
– Uwierz, mógł cię spotkać o wiele gorszy los.
– Masz rację. Co teraz robimy? – zapytała.
– To ci się spodoba. Królowa jest w posiadaniu jednorożca. Damy mu trawy. Rano osobiście zbierałem – stwierdził.
Ze schowka wziął kosz z trawą, która już trochę wyschła. Mężczyzna szedł pewnie przed siebie. Ryszard skręcił nagle w boczne przejście. Tam było dosyć spore pomieszczenie. Większe od pozostałych cel.
Dziewczyna otworzyła szerzej oczy z zachwytu. Uśmiechnęła się, widząc tak idealnie białą grzywę. Kiedy podbiegł bliżej, zauważyła ślady piłowania na jego rogu. Wiedziała, że proszek z niego ma ogromną magię w sobie. Może wzmocnić zaklęcia i usunąć truciznę z napojów.
– Proszę, kolego. Poznaj Ilonę – odezwał sie starzec do jednorożca, dając do jego celi trawę. Ten pokręcił grzywą i cicho zarżał. Podszedł bliżej dziewczyny. Był na wyciągnięcie ręki. Ilona chciała go dotknąć. Po chwili poczuła miękką sierść na swojej dłoni. – Polubił cię.
***
Zofia z małym Henrykiem stanęli przed bramą świątyni Amori, bogi miłości, rodziny i płodności. Kobieta trzymała chłopca za dłoń, gdy zadzwoniła dzwonkiem, wiszącym po prawej stronie wejścia.
Otworzyła jej kapłanka w zwiewnej białej szacie. Siwe włosy miała splecione z tyłu w długiego warkocza. Dziewczyna ukłoniła się przed nią z szacunkiem. Ta uśmiechnęła się lekko.
– Proszę wejdźcie, świątynia Amori jest zawsze otwarta dla potrzebujących – rzekła, wpuszczając ich do środka.
– Dziękujemy – odezwała się Zofia.
– Siostro Sylwio, zaopiekuj się tym uroczym młodzieńcem – poprosiła inną kapłankę, która właśnie przechodziła w okolicy.
– Oczywiście, siostro przełożona – zgodziła się.
Henryk spojrzał na matkę. Ta kiwnęła głową i wypuściła małą dłoń chłopca z uścisku. Patrzyła, jak jej syn odchodzi z kapłanką w stronę wysokiego drzewa.
– Jak się zwiesz?
– Zofia Filikowa. Mój syn to Henryk – odezwała się nieśmiało kobieta.
– Widzę, że wiele przeszłaś. Tu znajdziesz schronienie, ty oraz twój syn. Jednak wiedz, że będziesz musiała pracować.
– Oczywiście, to dla mnie żaden problem. Jak tylko będę mogła, opuszczę świątynię – zapewniła, spoglądając w oczy starszej kobiety.
– Wierzę. Pokażę ci twój pokój, a w drodze opowiem o życiu w tym miejscu. – Ruszyła przed siebie pewnym krokiem. Zofia musiała stawiać długie susy, by za nią nadążyć. – Codziennie o świcie wstajemy, po półgodzinie modlimy się do Amori o dobry dzień. Zaraz po modlitwie jest śniadanie. Po nim praca. Mamy tu różne zajęcia do wyboru. Coś potrafisz poza gotowaniem, praniem czy sprzątaniem? – zapytała prosto z mostu.
– Znam się na ziołach. Mój tata jest medykiem – odezwała się. – Trochę mnie nauczył.
– Wspaniale. Później przedstawię cię siostrze Hildegardzie, na pewno chętnie przyjmie pomoc. – Weszły do sporego budynku, wybudowanego z kamienia. W środku znajdował się długi korytarz. Po jego obu stronach widniały drzwi, wszystkie jednakowe. Miejsce oświetlały pochodnie. Stanęły przed jednymi. Kobieta otworzyła je jednym ruchem reki. – Tutaj będziesz mieszkać.
– A co z moim synem? – zapytała.
– Nie musisz się o nic martwić. W sąsiednim budynku śpią dzieci. Siostra Sylwia na pewno go właśnie tam zabrała.
– Miewa w nocy koszmary – poinformowała ją Zofia.
– Na pewno coś na to zaradzimy. Wiem, ze bardzo go kochasz i chcesz, żeby był blisko ciebie, ale musisz się przyzwyczaić do zasad panujących tutaj.
– To kiedy będę mogła go widywać? – zapytała.
– Przy śniadaniu, obiedzie, kolacji i w wolnych chwilach. Nie będzie ich wiele, ale uwierz mi, to w zupełności wystarczy – zapewniła Zofię kobieta. Ta jednak nie była do końca przekonana. Z Heniem nigdy nie rozstawali się. – Przyzwyczaicie się i docenicie. Henryk stanie się bardziej samodzielny, a to pomoże mu w dorosłym życiu. Poza tym mamy tutaj szkołę, więc będzie mógł się uczyć.
– Cieszę się. Mogę zostawić tu rzeczy? – zapytała.
– Oczywiście. Pokażę ci resztę terenu – powiedziała.
– Świetny pomysł. Jeszcze raz dziękuję za schronienie – rzekła.
– To nasz obowiązek pomagać potrzebującym – stwierdziła. – Na czym skończyłam opis dnia?
– Na pracy – podpowiedziała kobieta.
– W czasie niej dokładnie w południe odbywa się modlitwa. Dwie godziny później jest obiad. Po nim są dwie godziny wolnego. Możesz w tym czasie odwiedzić swojego syna.
– Bardzo się cieszę.
– Po tym czasie praca, modlitwa, kolacja i sen. Pokoju nie można opuszczać po zachodzie słońca. To bardzo ważne – rzekła siostra przełożona.
– Dlaczego? Są ku temu jakieś przyczyny?
– To ze względu na komfort innych mieszkańców – stwierdziła, lecz Zofia zbytnio w to nie wierzyła. Przeczuwała, że chodzi o coś innego. Minęły właśnie kamienną studnię. – Stąd możesz czerpać wodę do mycia. Inne potrzebne rzeczy znajdziesz w pokoju. Ten wielki budynek po prawej to stołówka. Tutaj jemy – rzekła, wskazała ręką na olbrzymia budowlę. – Ta wieża. To jedno z ważniejszych miejsc, wyznacza rytm naszej pracy i odpoczynku. Jednak najważniejszą częścią jest świątynia. Ma dwa wejścia. Jedno wychodzi na ogród, w którym właśnie jesteśmy, a drugie na ulicę miasta. Sama jest podzielona na dwie części, by ludzie nie przeszkadzali kapłankom.
– Rozumiem.
– Teraz zaprowadzę cię do siostry Hildegardy, byś wiedziała, gdzie masz się udać jutro po śniadaniu. Jest bardzo uzdolnioną zielarką. Niestety niezbyt przepada za ludźmi – wytłumaczyła kapłanka.
Zofia szła za kobietą. Zatrzymały się przy malej chatce, z której wydobywał się zapach ziół. Do kobiety wróciły wspomnienia wspólnych wieczorów z tatą, gdy razem tworzyli maści, syropy.
W środku ujrzała pochyloną kobietę nad moździerzem, ucierała w nim jakieś zioła.
– Kogóż do mnie znowu przyprowadziłaś?
– To Zofia, mówi, że zna się na ziołach.
– Tak powiadasz? Ostatnia nawet nie potrafiła rozróżnić bazylii od mięty – stwierdziła, odrywając wzrok od zawartości moździerza. Spojrzała na Zofię. – Wiesz, co to jest Anthodium Chamomillae?
–To koszyczek rumianku. Może być stosowanych przy problemach z oddychaniem, poza tym przyspiesza gojenie ran – powiedziała bez zająknięcia Zofia.
– Dobrze. Zaskoczyłaś mnie. Przyjdź jutro – stwierdziła siostra Hildegarda.
Rozległ się donośny dźwięk dzwonka.
– Pora na modlitwę – powiedziała kapłanka.
Razem wyszły z chatki. Zofia ujrzała jak ludzie napływają do świątyni. Zdziwiła się, że ich jest aż tak dużo. Wśród tłumu dzieci ujrzała bujna czuprynę Henia. Razem z innymi szedł na miejsce.
Świątynia prezentowała się skromnie, co zaskoczyło dziewczynę. Ściany były puste, a jedyną ozdobą był posąg Amori, znajdujący się w samym centrum. Prezentował kobietę o dwóch twarzach. Z tego, co pamiętała Zofia jedna była dobra, a druga zła.
Według legendy Amori kiedyś była boginią tylko miłości, rodziny i płodności, lecz przez zazdrość swojej siostry Kali, bogini zemsty dostała drugą twarz w nocy. Siostra wymyśliła spisek, wykorzystując słabość Amori do piękna. Podarowała jej zaczarowane lustro.
Amori, gdy się w nim przejrzała, ujrzała paskudną istotę. Przerażona tym widokiem stłukła lustro, uwalniając tym samym swoją ciemną stronę. Od tego czasu Amori w dzień jest dobrą boginią, lecz w nocy staje się czymś na kształt demona, który rozsiewa nienawiść i niezgodę.
Kapłanki zaczęły śpiewać pieśń w dziwnym języku. Ich głosy wznosiły się i opadały w całkowitej harmonii. Kobieta słuchała tego zachwycona. Później dwie z kapłanek pod pomnikiem postawiły koszyk z kwiatami. Ku swojemu zaskoczeniu te zaczęły rosnąć. Oplotły pomnik.
Później głosy kobiet stały się niższe i głośniejsze. Zofia czuła od nich moc, która rozchodziła się po całej sali, otaczając ludzi przyjemnym ciepłem. Kobieta odczuwała radość, przez którą uśmiechała się szeroko. To było takie wspaniałe uczucie. Chciała, żeby się nie kończyło.
Kapłanki nagle przerwały swą niezwykłą pieśń.
– O Amori, bogini nasza. My twe wierne sługi, składamy ci cześć i chwalimy pod niebiosa. Bogini o dwóch twarzach, okaż nam swą dobrą i obdarz nas miłością – mówiła jedna z kobiet. Miała niezwykle czarne włosy, które splecione w warkocze opadały na jej plecy. Patrzyła na posąg Amori.
Zgromadzeni zaczęli powtarzać po niej. Zofia dołączyła do tego chóru głosów. W całej świątyni odbijały się echem słowa modlitwy. Kobieta zauważyła, że ludzie zaczęli łapać się za ręce. Uczyniła, co inni. Trzy okręgi ludzi ustawionych wokół posągu powtarzały modlitwę raz za razem.
Zofia nie potrafiła stwierdzić, ile razy to już zrobili, ale nagle na głowie posągu zapalił się płomień. Kobieta spojrzała na to zaskoczona.
– Dziękujemy Amori za twą łaskę – powiedziały kapłanki. Pokłoniły się nisko bogini. Inni poszli w jej ślady. Później zaczęli się rozchodzić.
Zofię nadal rozpierało to niezwykłe uczucie. Z rozmyśleń wyrwał ją dźwięk dzwonu, który ogłaszał, że czas na kolację. Ruszyła za tłumem ludzi. Weszli do wielkiego budynku. Kobieta rozglądnęła się dookoła, szukając wzrokiem syna.
Nie było to wcale takie proste, gdyż w środku panował tłok. Ludzie kręcili się i zajmowali miejsca, niektórzy żywo dyskutowali. Nagle usłyszała znajomy głos. Heniu stał tuż za nią. Siostra Sylwia trzymała go za rękę.
– Tu jest świetnie – powiedział radośnie. – Znalazłem nowego przyjaciela, nazywa się Janek.
– Zajmijmy miejsca i wszystko mi opowiesz – rzekła z uśmiechem.
Po tym jak usiedli chłopiec, zaczął mówić, co się działo i jakie ma plany na jutro. Kobieta wiedziała, że powinna się cieszyć, że chłopiec tak dobrze się czuje w nowym miejscu, jednak trochę ją zabolało, iż nawet się nie zmartwił, tak małą ilością czasu, jaką miał spędzić z nią.
Hejka, Słodziaki. Przybył kolejny rozdział. Czy ktoś mi może wytłumaczyć, dlaczego dodałam wątek Zofii? Ale w sumie podoba mi się, bo mogę troszeczkę więcej opowiedzieć o wierzeniach :P
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top