Rozdział*36

Daimon spojrzał na Werbena. Za chwilę mieli wejść do miasta, a on dalej nie wiedział, co powinien zrobić ze zwierzęciem. Pogłaskał go między uszami, starając się wymyślić plan, który zapewniałby bezpieczeństwo towarzyszowi. Myślał, żeby zaczekać do zmroku, ale wiedział, że bramy miasta będą zamknięte aż do świtu, więc odrzucił ten pomysł.

– Chyba będziesz musiał tutaj na mnie zaczekać. Nie mogę ci ściągnąć opaski z oczu, jeszcze słońce by cię poraziło. Postaramy się szybko wrócić, a ty się schowaj. Lepszego rozwiązania nie znajdę – rzekł, gładząc łuski na grzbiecie Werbena. Liczył, że stworzenie go zrozumie. – Idź, schowaj się.

Werben nie ruszył się jednak z miejsca.

– Nie możesz iść ze mną, nie wiem, jak zareagowaliby ludzie – wyjaśnił. – Nie mogę już dłużej czekać, jeśli chcę wyjść przed zamknięciem bram. Proszę, schowaj się.

Tym razem Werben skierował się do najbliższej kryjówki, która stanowiły gęste zarośla. Daimon odetchnął z ulgą. Miał tylko nadzieję, że będzie tam nadal, kiedy wróci. Spojrzał jeszcze raz, sprawdzając, czy nie widać Werbena, gdy go nie zauważył, delikatnie się uśmiechnął. Pewnym krokiem skierował się do miasta. Liczył, że wizyta u mędrca nie zajmie więcej niż dwie godziny, gdyż słońce zbliżało się coraz bardziej do linii horyzontu.

Przywitał się ze strażnikiem przy bramie, który wydawał się znudzony. Daimon domyślił się, że rzadko tutaj pojawiają się smoki oraz inne zagrożenia. Strój strażnika został ubrany niechlujnie i już dawno nie był prany, a w pochwie na miecz nawet nie znajdowała się broń, co zdziwiło Daimona. Jednak uznał, że nie będzie tego komentować. Nie chciał sobie robić wroga z mężczyzny. W mieście jeszcze panował gwar, ludzie kończyli codzienne czynności, a inni już pędzili do domów, by spotkać się z rodziną. Daimon rozpoznawał ulice, które kiedyś odwiedzali z tatą dwa razy w roku. Skręcił w jedną z bocznych ulic, która nie była w tak idealnym stanie jak główna. Kostki brukowej miejscami brakowało, a zapach śmieci unosił się w powietrzu. Daimon zdecydowanie, nie mógł zrozumieć, czemu ludzie chcieli mieszkać w takim miejscu.

Minął parę zakochanych, którzy szeptem ze sobą rozmawiali i kalekę, stojącego pod ścianą nim dotarł pod budynek, gdzie mieszkał mędrzec. Zapukał trzy razy. Cierpliwie czekał, w głowie nucąc balladę o pierwszym łowcy.

– Kto tam?

– Daimon z Atarich – odpowiedział.

Kliknął zamek, a po chwili ujrzał znajomą twarz starca, który od lat wyglądał niemal tak samo. Biała broda, w której nie raz znajdowały się resztki jedzenia, pomięta koszula, spodnie, które już dawno powinny zostać wyrzucone i pomarszczona twarz, na której widniał szeroki uśmiech. W jasnych oczach tlił się błysk, jak gdyby właśnie starzec wpadł na genialny pomysł.

– Proszę, wejdź – zaprosił Daimona do środka. To w przeciwieństwie do wyglądu mędrca zawsze prezentowało się nienagannie. Lśniące podłogi, obrazy na ścianach przedstawiające głównie fantastyczne stworzenia i oczywiście – perła domu – biblioteka wypełniona po sufit księgami zawsze wprawiały Daimona w zachwyt.

– A gdzie wódz? Liczyłem, że zagra ze mną w szpony.

– Niestety zginął w zasadzce smoków – wyjaśnił.

– Wielka szkoda, a co u twojej siostry? Liczyłem, że jeszcze mnie odwiedzi, chociaż jej tu zawsze się nudziło. Wulkan energii. Kiedy ostatni raz ją widziałem, sięgała mi do pas. –Pokazał ręką, jak wysoka była.

– Wiele się pozmieniało w ostatnim czasie, ale jest cała i zdrowa.

Mędrzec kiwnął głową.

– Rozumiem, że nie przywiodła cię do mnie chęć rozmowy. Czego potrzebujesz?

– Chciałbym zerknąć do Księgi Ras – powiedział krótko, nie chciał wdawać się w dyskusję.

– No tak, dla was to niemal święta księga. Mój pradziadek ją stworzył. Jak doskonale wiesz, moja rodzina od wielu pokoleń szczyci się wiedzą o niezwykłych stworzeniach. Żałuję, że nie przyszło mi nigdy poznać smoka – rozmarzył się. – Wiele o nich czytałem – mówił, zdejmując z półki książkę. – Kiedyś smoki i ludzie żyli w pokoju. Nadal liczę, że jeszcze możliwy jest powrót do tego stanu rzeczy. Odbyliśmy wiele dyskusji z twoim ojcem o smokach. Ale ciebie pewnie nudzi moja gadanin. – Podał książkę Daimonowi.

– Ależ skąd! Uwielbiam twoje historie i mam nadzieję, że nie mylisz się i faktycznie możliwy jest powrót pokoju między smokami a ludźmi.

– Coś mi się wydaje, że zmieniło się więcej, niż mi się wydawało. Takich słów się po tobie nie spodziewałem. Wiesz, studiowałem wiele ksiąg, próbując dość, dlaczego smoki zaczęły atakować. Jednak nie znalazłem nic. Miałem kilka teorii i wiesz, co je łączy?

– Nie, co takiego?

– Że to wina ludzi... Jednak nie wiem, co takiego zrobili. Masz jakiś pomysł?

Daimon walczył ze sobą, nie wiedział, czy powiedzenie starcowi, co wie, jest właściwie. Jednak kiedy spojrzał na niego, nie potrafił się powstrzymać i rzekł:

– Nie tylko pomysł, ja wiem, dlaczego smoki zaczęły atakować. Ludzie ukradli jaja smoków.

Starzec otworzył usta i krzyknął:

– Teraz to wszystko ma sens! Te ataki smoków, teraz chyba atakują częściej... nie, one na pewno atakują częściej! Ach, i Mroczne Elfy one też już musiały tutaj przybyć. Tak, tak... Gwiazdy nie kłamały, to już się zaczęło. Spójrz, na to – rzekł, pokazując kulę, w której biała i czarna część walczyły ze sobą. –To Kula Równowagi, mój ojciec stworzył ją lata temu. Widzisz, równowaga jest zachwiana.

Daimon spojrzał na starca, nie spodziewał się po nim takiej reakcji, na informację o powodzie ataków smoków.

– Wiesz, już od lat widziałem, że coś jest nie tak, ale w ostatnim czasie to tylko się spotęgowało. Szukałem odpowiedzi, czym mogło to być spowodowane i znalazłem... W jednym z tekstów była mowa o Połączonej ze Smokiem. Nie rozumiałem, o co chodzi aż do teraz – mówił podekscytowany, wchodząc na drabinę. – Nie, nie... Gdzie to jest?

Daimon wędrował wzrokiem za mężczyzną, który otwierał kolejne książki. Zastanawiał się, czy jednak nie popełnił błędu, zdradzając informacje o smoczych jajach, jednak kiedy ujrzał szeroki uśmiech starca, wszystkie wątpliwości znikły.

– Ha! Znalazłem! – krzyknął. Zszedł na dół. Rozłożył księgę na biurku tuż przed Daimonem. – Wiesz, kilka razy spotkałem się z nazwą Połączona ze Smokiem, nie rozumiałem, kto to taki jest i dlaczego jest taką ważną postacią aż do teraz, ale chyba powinienem zacząć od początku – rzekł. Wskazał ręką na stronę z trzema symbolami. – Smocza krew, łza i dusza te trzy elementy sprawiają, że jest taka wyjątkowa. Podejrzewam nawet, że one mogą dać jej jakąś moc, by mogła wykonać misję. Nie raz spotykałem się ze słowem zadanie. Teraz już wiem, że musi oddać jaja smokom. Teraz pytanie, skąd ty wiesz, co zostało skradzione smokom?

– To trudno wyjaśnić i chyba nie powinienem tego robić – odpowiedział ostrożnie.

– Atarich i ich sekrety. Ważne, że mam element układanki, chociaż dalej zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Znalazłem także teksty o Wybrance Amori, to też mnie zafascynowało, ale nie o tym chciałem... Bardziej chciałbym wiedzieć, o co chodzi z jednym zdaniem związanym, które początkowo wydawało mi się wyrwane z kontekstu. Posłuchaj: Z jednej drogi zawrócony, więzami krwi związany z wybraną, dar serca da, by gest dobroci dopełnić. Chciałbym wiedzieć, o jaki gest dobroci chodzi.

Daimon popatrzył na mędrca. Podrapał się po karku, ale nie odpowiedział.

– Masz jakiś pomysł?

– Nie – skłamał – za niedługo zamkną bramy, powinienem wracać.

– Ach, młodzi, zawsze tacy niecierpliwi. Czego potrzebujesz z księgi?

– Takie jednej informacji. Szybko ją znajdę – zapewnił.

– Dzisiaj wyjątkowo tajemniczy jesteś. Coś przede mną ukrywasz? Na przykład, że Astrid jest Połączoną ze Smokiem?

Daimon otworzył szeroko oczy.

– Ty wiesz?

– Ależ oczywiście, że tak. Biorąc pod uwagę listy gończe za twoją siostrą i to, że wiedziałeś, dlaczego smoki atakują, to wiedziałem niemal od początku. Ach, i powinieneś bardziej panować nad mimiką, drogi chłopcze. To teraz może, mi powiesz wszystko?

– Ja szczerze wielu rzeczy nie wiem, ale tak, Astrid jest Połączoną ze Smokiem, kiedy ostatnio ją widziałem, utworzyła ścianę ognia, przez którą niemal zużyła całą swoją energię. Chciałem pomóc, więc razem z Groudem ruszyliśmy po Owoc Małego Słońca – wyjaśnił, a z jego torby wystawił pyszczek maluch.

– Dzień dobry, jestem Groud – przedstawił się. – Oczywiście, go zdobyliśmy, ale wredne Mroczne Elfy schwytały Astrid i nie mogliśmy go jej przekazać.

– Smoczek! – krzyknął podekscytowany, a kiedy się uspokoił, dodał: – To prawdziwy zaszczyt cię spotkać. A więc o ten gest dobroci chodziło. Daimon odprowadza cię do domu.

– Zgadza się i nie tylko mnie. Jeszcze Werbena, ale jesteśmy tu z innego powodu. Nie wiem, co mogę zjeść, a jestem taki głodny.

– Tyle lat w jaju, nie dziwię się, że musisz być głodny. Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą. Od której zacząć?

– Od złej – rzekł Daimon.

– Od dobrej – powiedział Groud.

– To sam wybiorę. Dobra jest taka, że wiem, co jedzą smoki ziemi. Kamienne Jagody, ale występują tylko na pustyni i to właśnie ta zła wiadomość.

– Może jakiś handlarz będzie je miał?

– Małe szanse, Daimonie. Nawet bardzo małe szanse. Kamienne Jagody wartość przedstawiają tylko dla smoków ziemi. Dla ludzi są niejadalne, a wręcz trujące.

– Nie ma jakiegoś zamiennika? Maluch nie wytrzyma drogi bez jedzenia.

– Jestem Groud, a nie maluch! – zaprotestował.

– Wybacz, Groudzie.

– Zamiennik... może istnieć, wręcz na pewno istnieje. Musiałbym przejrzeć księgi, ale jestem pewien, że widziałem w jednej z nich roślinę o podobnych właściwościach. Potrzebuję trochę czasu.

– Wyrobisz się do rana?

– Postaram się. Teraz już idź, bo nie zdążysz przed zamknięciem bram – rzekł.

Daimon kiwnął głową. Skierował się do wyjścia. Miał nadzieję, że nie popełnił błędu. Szedł szybkim krokiem, chciał jak najszybciej wrócić do Werbena. Liczył, że zdąży, zanim bramy miasta się zamkną. Z niepokojem patrzył, jak słońce powoli chowa się za horyzontem. Pod koniec niemal biegł, widząc, jak strażnik zamyka bramę.

– Aua! To boli – zaprotestował Groud na zbyt szybkie tempo. Jego schronienie opadało i się unosiło. Torba uderzała o nogi Daimona.

– Przepraszam – rzucił, ale nie zwolnił. – Zaczekaj! – krzyknął do strażnika.

– W ostatniej chwili, jesteś pewien, że chcesz wychodzić na noc? Tam nie jest bezpiecznie.

– Jestem z Atarich – stwierdził, jakby to wszystko tłumaczyło.

– Spokojnej nocy!

Daimon pomachał strażnikowi. Usłyszał, jak brama się zamyka.

– Chcę wyjść – zażądał malec. – Mam już dość tej cuchnącej torby.

– Poczekaj jeszcze chwilkę, lepiej, żeby nikt cię nie zauważył.

– I już nigdy więcej nie biegnij, gdy jestem w torbie. To bolało!

– Przepraszam, wiesz, że musiałem. Za chwilę by zamknął bramę, a nie chciałem zostawić Werbena samego na całą noc. O wilku mowa! – rzucił, gdy zwierzę do niego podbiegło. Ukląkł przy nim i ściągnął z jego oczu przepaskę. W tym czasie Groud wyszedł z torby.

– Wreszcie! – ucieszył się Groud, kładąc się wygodnie na ziemi.

Daimon wyjął koc i opatulił się nim.

– Dobranoc – rzucił.

Obok niego położył się Werben, lecz nie zasnął. Czuwał nad bezpiecznym snem towarzyszy.

***

Astrid zauważyła, że coś się dzieje w obozowisku. Słyszała głosy, śmiechy i ku swojemu zdziwieniu także śpiew. Nie przypominał niczego, co znała wcześniej. Ostre słowa wraz z głębokimi i szorstkimi głosami przyprawiały ją o dreszcze.

– O czym śpiewają?

– O bogini nocy, wychwalają ją – wyjaśnił w skrócie.

Nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo do namiotu wkroczył Darknes.

– Słońce już zaszło, czas rozpocząć uroczystość – rzekł, po czym rzucił krótki rozkaz strażnikowi.

Mężczyzna podszedł do niej i zapiął na jej nadgarstkach ciężkie kajdany. Nim zorientowała się, co się dzieje, strażnik uniósł ją. Nie próbowała się wyrywać, nie widziała w tym sensu. Zrezygnowana pozwoliła się nieść na ucztę na cześć Darknesa, który kroczył dumnie przed nią. Elfy wiwatowały, tupiąc nogami i krzycząc jedną frazę, mogłaby przysiąc, że znaczyła Niech żyje. Rozglądnęła się dookoła, szukając, chociaż jednej przyjaznej twarzy. Strażnik wypuścił ją z objęć tuż przy Darknesie, który siedział na kamieniu, który nie wyglądał naturalnie. Miał liczne żłobienia, które ostrymi krawędziami przypominały zęby czy szpony. Zastanawiała się, ile zajęło zrobienie go. Zrezygnowana patrzyła po zgromadzonych. Natrafiała na dumne spojrzenia elfów, które z odrazą spoglądały na jej osobę.

Darknes wstał ze swojego miejsca i zaczął do nich przemawiać. Astrid chciałaby wiedzieć, co takiego powiedział.

– Artosie, przetłumaczysz?

– To już zaczyna być nużące. Przypomnij mi, żebym nauczył cię języka elfów.

– Nie będzie takiej potrzeby, mam nadzieję, bo naprawdę mam dość ich towarzystwa. To co on mówi?

– W skrócie to chwali się swoim sukcesem, opowiada, jak wiele to znaczy dla Mrocznych Elfów i że dzięki mocy mrok obejmie rządy we świecie. Wspomina, że skończył się czas ukrywania i życia w ciemnych jaskiniach. No i zaprosił ich do świętowania tego zwycięstwa. Czyli nic nowego.

Astrid przyznała w duchu rację Artosowi. Popatrzyła na świętowanie elfów i musiała przyznać, że niewiele się różniło od świąt u ludzi. Jedli, pili, część nawet tańczyła, ale był to taniec ostrzy, który obserwowała z fascynacją. Idealnie zgrane ruchy do tempa nadawanego przez bęben. Dopiero kiedy skończyli pokaz, rozejrzała się po okolicy, starając się zauważyć coś, co mogłoby jej pomóc.

Poczuła na sobie wzrok Mrocznego Władcy. Popatrzył na niego, gdy podniósł ją za ramię. Astrid słaniała się na nogach, nie miała siły nawet na nich ustać.

– Wkrótce będę mógł się pożywić twoją energią.

– Wolę umrzeć, niż pozwolić ci na to – wysychała.

– O nie, moja droga. Na to nie mogę ci pozwolić. Pora, żebyś zasnęła – powiedział, przyłożył do jej czoła dłoń.

Dziewczyna próbowała oprzeć się zaklęciu, lecz była zbyt słaba. Zamknęła oczy.

***

Leśne elfy znajdowały się na stanowiskach już od kilku godzin. Iluzja utkana przez nie oplatała całą polanę. Czekały cierpliwie na znak od swojej królowej. Wiedziały, co miały zrobić, kiedy nastanie odpowiedni czas. Obserwowały sytuację w ciszy. Nie zareagowały, nawet kiedy Darknes położył Astrid na wielkim głazie.

– Teraz! ­– rozkaz rozbrzmiał w ich głowach. Jednocześnie wszystkie leśne elfy ukazały się Darknesowi.

Władca spoglądał na nie z mieszanką szoku i niedowierzania. Dopiero po chwili się uśmiechnął. Nie spodziewał się tego, ale nie zamierzał tego po sobie poznać. Zaczynał rozumieć, że nie ma szans. Dookoła widział tylko sylwetki elfów, które celowały do niego z łuków. Ostre groty delikatnie błyszczały w świetle księżyca.

– Miałeś opuścić te ziemie – odezwała się władczyni.

– Jak widzisz, los chciał inaczej.

– Oddaj ziemi energię, inaczej moje elfy skrócą twój żywot – zapowiedziała. – Jesteś na straconej pozycji. Twoje elfy nie przybędą na ratunek.

– Bariera energetyczna? – zapytał z nadzieją, bo ona mogłaby wzmocnić jego elfy.

– Odwrotna bariera energetyczna – stwierdziła, zabierając mu resztkę nadziei na ratunek ze strony swoich podwładnych­ – a teraz oddaj energię ziemi. Więcej nie powtórzę.

Darknes spojrzał po twarzach elfów. Nie cierpiał przegrywać. Uklęknął jednak i skierował swoją energię do ziemi. Dopiero teraz Klarion podeszła na wyciągnięcie ramienia do władcy.

– Na Amori, boginię równowagi, oskarżam cię o złamanie ustalonych świętych zasad. Do czasu sądu kajdany ze srebra powstrzymają cię przed ucieczką – rzekła, zapinając na nadgarstkach mężczyzny srebrne bransolety.

– A co z moimi wojownikami?

– Moje elfy się nimi zajmą. Jeśli nie będą stawiać oporu, nie stanie im się większa krzywda. Stałeś się nieostrożny.

– I już za to zapłaciłem.

– Działamy zgodnie z wolą Amori, ty także powinieneś. Gdybyś posłuchał przy pierwszym ostrzeżeniu, nie doszłoby do takiej sytuacji. Zabierzcie go. Wybranka Amori go osądzi – rzekła.

Elfy podeszły do Darknesa, by go poprowadzić, lecz ten wyprostował się dumnie i sam ruszył przed siebie. Raz spojrzał za siebie na dziewczynę, nieświadomą całej sytuacji. On jednak zdawał sobie sprawę ze swojego położenia. Wyrzucał sobie swoją nieostrożność. Wcześniej nie popełnił nigdy tego błędu, a teraz gdy był tak blisko wygranej, stracił wszystko. Teraz mógł liczyć tylko na łaskę bogini.

Przeszli przez portal wprost do królestwa leśnych elfów. Myślał, że to tutaj zostanie uwięziony. Na sekundę wróciła mu nadzieja, lecz królowa zabrała mu ją słowami:

– Nie, nie pozwolę, byś znalazł się tak blisko energii – szepnęła, jakby czytała mu w myślach. – Będziesz musiał przejść jeszcze raz przez portal. Twoje więzienie czeka po drugiej stronie.

Darknes spojrzał na jasny portal i wszedł przez niego. Nie chciał, żeby pomogli mu w tym strażnicy. Przewrócił się wprost na kamienne podłoże. Nie rozpoznawał tego miejsca, ale ze zdziwieniem dostrzegł, że przez przezroczyste ściany, może dostrzec krajobraz. Dotknął kryształu. Nie wyczuwał żadnej energii. Przeklął w myślach królową. Nie widział możliwości ucieczki z tego miejsca. Nawet najmniejszej szansy. Usiadł na ziemi i spoglądał na nocne niebo. 

Hejka, Słodziaki! Najpewniej nie tego sie spodziewaliście, jeśli chodzi o pokonanie Darknesa, ale postanowiłam zamiast epickiej walki, dać sprytny plan, ktory zrealizowała Klarion wraz z elfami. Najpewniej przy drafcie zmienię tę scenę, chociaż w sumie mi się podoba... :D A co Wy o niej sądzicie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top