Rozdział*29

Daimon i Groud nie odzywali się do siebie, ciszę przerywały jedynie ich oddechy i ledwie słyszalne szmery, które świadczące, że nawet w nocy w Fantazji tętniło życie. Małe istotki przypominające wróżki, lecz o skórze ciemnej a oczach i skrzydłach świecących, latały tuż nad trawą. Delikatnie nuciły, jakby usypiały roślinność do snu.

Jedna przysiadła na ramieniu Daimona, lecz ten niemal od razu ją zrzucił. Mała istotka w odwecie obrzuciła go świecącym proszkiem, który wpadł mu do oka.

– Na Karakala! – przeklął, przetarł nerwowo powiekę, lecz to tylko pogorszyło jego stan. Na prawe oko widział tylko jasny blask. Chciał wyciągnąć bukłak z wodą, lecz na trafił na grzbiet Grouda. – Wyjdź z torby.

– To ładnie poproś! – polecił malec.

– Proszę – powiedział cicho.

– Głośniej, nic nie słyszę!

– Proszę, wyjdź z tej torby, potrzebuję wody.

– To postaw ją na ziemi, ja nie mam skrzydeł – poprosił maluch.

Daimon położył przedmiot na ziemi. Smoczek wyszedł z niej i zatuptał radośnie o ziemię. Chłopak wyjął bukłak i z ulgą przepłukał sobie oko, które jednak dalej go piekło.

– Głupia nocna wróżka – mruknął do siebie.

– Wcale nie głupia! Zasłużyłeś sobie!

Daimon spojrzał z po wątpieniem na smoczka, który spoglądał na niego swoimi niewinnymi ciemnymi oczami.

– Nieważne, musimy ruszać dalej. Wchodź z powrotem do torby.

– Nie, ja chcę chodzić po ziemi – zaprotestował malec.

– Niech będzie, ale masz nas nie spowalniać.

Smoczek przytaknął, ruszył radośnie przed siebie. Przyglądał się ciekawie wszystkim roślinom, skałom i istotom, które mijali w czasie drogi. Od czasu do czasu przystawał, co irytowało Daimona, ale malec zawsze go doganiał, więc pozwalał mu na to. Jednak gdy smoczek zatrzymał się, by zerknąć do otworu w ziemi, chłopak nie wytrzymał.

– Możesz wreszcie przestać?

– Przecież nas nie spowalniam – zaprotestował malec.

– Ale przez twoje zatrzymywanie się tracę cię z oczu.

– Nie lubisz smoków, więc powinieneś się cieszyć, że mnie nie widzisz.

– Ale ciebie...

– Lubisz mnie? A ja ciebie nie, śmierdzisz śmiercią – odparł szczerze.

– ...toleruję i potrzebuję. Wiele smoków zgładziłem, ale wszystkie wcześniej atakowały. Astrid mówiła, że ludzie zabrali jaja smokom, wtedy jej nie uwierzyłem. Chciałbym, żeby to się skończyło, chociaż zabijanie smoków to jedyna rzecz, na jakiej się znam.

Groud zatrzymał się i popatrzył na Daimona, a w jego oczach pojawiło się zrozumienie.

– Ja też nie mogłem uwierzyć, gdy ludzie zabrali mnie z mojego domu. Początkowo byłem przestraszony, nie wiedziałem, co się dzieje, bałem się. Próbowali różnych sposobów, by zmusić mnie do wyklucia się – wyznał maluch – lecz nie udało im się. Kiedy Astrid do mnie przemówiła, bałem się, że to podstęp, lecz ona była inna.

– W końcu jest w połowie smokiem, chociaż dalej dla mnie to niepojęte.

– To tutaj – stwierdził nagle Groud.

Daimon musiał przyznać mu rację. Wkroczyli na kamienisty teren pośród traw. Pod butami młodzieńca pojawiły się kamienie i piasek. Nieprzyjemny wiatr targał jego włosy, gdy kierował się do środka Kamiennej Wyspy. Zdziwiło go, że był on ciepły.

– Wejście do tunelu jest niedaleko. Wiem to – rzekł Groud, pędząc przed siebie. Ziemia mówiła do niego i kierowała wprost do środka wyspy, na której środku znajdował się otwór. Stanął tuż przed nim.

– Zatem czas zejść do podziemi – stwierdził Daimon.

Groud nie odpowiedział, lecz wszedł do dziury. Nie potrzebował nawet świecących kamieni, które oświetlały drogę młodzieńcowi czołgającemu się za nim. Smoczek dzięki połączeniu z ziemi, doskonale orientował się pod nią, bardziej czuł, niż widział ciągnące się tunele, które raz były węższe, innym razem szersze. Te mniejsze poszerzał, aby Daimon był w stanie przez nie przejść. Do jego nozdrzy dotarł słodki zapach, domyślił się, że to musi być Owoc Małego Słońca. Jego przypuszczenia potwierdziła woda, która znajdowała się pod nimi i która płynęła w kierunku, w którym zmierzali. Maluch nie musiał oglądać się, by zorientować się, że Daimon dalej za nim podąża. Głośne dyszenie chłopaka nie pozostawiało wątpliwości.

Młodzieniec czołgach się przez kolejny węższy fragment, z trudem przesuwał się do przodu. Jego całe ubranie było oblepione ziemią, podobnie jak dłonie, którymi zgarniał kolejne jej warstwy. Patrzył na światełko w dłoni, starając się odpędzić od siebie uczucie strachu, które narastało z każdą chwilą. Zdawał sobie sprawę, że jeśli się zatrzyma, to wpadnie w panikę, nie mając drogi odwrotu. Spojrzał na postać małego smoczka, który poruszał się szybko tunelami.

– Już niedaleko – poinformował chłopaka Groud.

Daimon ucieszył się w duchu. To dodało mu otuchy. Lekko przyspieszył, gdy korytarz zrobił się na tyle szeroki i wysoki, że mógł wstać i iść normalnie. Oświetlił sobie ściany i ku swojemu zdziwieniu zauważył, że znajdują się na nich malowidła. Przedstawiały one historię powstania Owoców Małego Słońca i Kamiennej Wyspy. Pamiętał, jak szamanka kiedyś opowiedziała ją przy ognisku.

Dawno, dawno temu kiedy jeszcze ludzie i smoki żyli w pokoju, na świecie można było jeszcze spotkać lud, zwany Earthani. Istoty te poruszały się podobnie jak ludzie czy elfy, na dwóch nogach. Ich zielona skóra zapewniała im niezwykłą zdolność kamuflażu na łąkach, gdzie mieszkali. Jednak nie potrafili się dzielić. W czasie pory suchej, gdy wszyscy cierpieli z powodu upału. Ludzie i elfy poprosili o dostęp do ich źródła, które jako jedyne w okolicy nie wyschło. Jednak Earthani odmówili, nie przejęli się losem potrzebujących, chociaż mieli wody dość, by pomóc innym.

Bogini Gajusja, widząc ich egoizm, zdecydowała się ich ukarać. Kiedy susza się skończyła, całą wodę skierowała w głąb ziemi, tworząc Kamienną Wyspę, a Earthanów uczyniła wrażliwymi na promienie słońca, tak że musieli zamieszkać pod ziemią. Ubłagali oni boginię, by dała im chociaż namiastkę słońca. Gajusja zlitowała się nad nimi i podarowała swojemu ludowi Owoc Małego Słońca, który w ciemności świecił.

Nasiona z małego drzewa podziemnymi źródłami dotarły do Kamiennej Pustyni, gdzie pojawiło się więcej tych niezwykłych roślin. Eartheni zaakceptowali swój los i obecnie zamieszkują także tereny pod nią, gdzie tworzą kolejne kolonie oświetlane przez drzewa Owocu Małego Słońca.

– Idziesz, czy nie? – zapytał Groud.

– Idę, już idę – odpowiedział, a jego głos niósł się echem po tunelach.

Smoczek ruszył dalej przodem.

– Daimonie! Musisz to zobaczyć!

Młodzieniec ruszył biegiem, ciesząc się, że korytarz był dostatecznie wysoki. Zatrzymał się jak wryty, gdy ujrzał bramę wyrytą w kamieniu. Nad nią znajdował się napis w nieznanym języku. Smoczek patrzył na światło, które znajdowało się za łukiem. Ruszył pewnie do przodu, a tuż za nim Daimon, który ostrożnie stawał kolejne kroki w ciemności. Kamienie, które trzymał w ręce, wydawały się lekko przygasnąć.

Nagle usłyszeli czyjś głos, brzmiał szorstko. Groud odpowiedział w podobny sposób. Daimon zauważył mężczyznę dużo niższego od niego z włócznią i skórą barwy przypominająca kamienie. Zamiast włosów mieli kępę zielonych roślin, które opadały na twarze. Oczy błyszczały się nienaturalnie, co jak pomyślał chłopak pomagało tym dziwnym istotą widzieć w ciemności. Przez myśl mu przeszło, że to muszą być zmienieni przez wieki Eartheni, którzy, jak głosiła legenda, za karę stali się wrażliwi na światło słoneczne.

– Powiedział, że musimy udać się z nim do Króla Podziemi – poinformował go Groud. – I może dla odmiany odpowiesz mi w myślach, oni nie lubią hałasu, a ty dużo go robisz.

– Słyszysz mnie? – zapytał niepewnie.

– Tak.

– Wcale nie hałasuję tak bardzo i trochę nie rozumiem, po co mamy udać się do Króla Podziemi, chcemy przecież tylko Owoc Małego Słońca.

– Nie chcę kłótni – stwierdził Groud, który nie zamierzał wdawać się w dyskusję z Daimonem.

Chłopak niepewnie podążał za małymi mężczyznami, którzy prowadzili ich tunelami. Światło, które wcześniej widzieli, teraz stało się jaśniejsze. Daimon schował kamienie, bo przestały być mu już potrzebne. Ujrzał gigantyczne drzewo, z których gałęzi zwisały kryształowe liście i świecące owoce. W ścianach znajdowały się domy wykute w kamieniu. Eartheni spoglądali na przybyszy z zaciekawieniem, a niektórzy także z wrogością. Chrzęszczące głosy obijały się od ścian jaskini, w której się znajdowali. Schodzili w dół po długich schodach. Daimon zauważył podziemne źródło, które okrążało korzenie drzewa. Światło z Owoców Małego Słońca odbijało się w wodzie. Widok ten zachwycił chłopaka. Groud także był pod wrażeniem, radośnie spoglądał na cuda, które ich otaczały.

Z zachwytu wyrwała ich włócznia strażnika i jego chrzęszczący głos. Daimon domyślił się, że właśnie dotarli do zamku władcy. Wykute w kamieniu płaskorzeźby nad wejściem sprawiały, że zamarł, nie wyglądały przyjaźnie. Przedstawiały krwiożercze bestie z ogromnymi kłami, na których czerwonym barwnikiem domalowano krew. Ślepia również zamalowano tym barwnikiem. Nie przyglądał się dłużej maszkarom, lecz wkroczył do środka kamiennego pałacu, który nie przypominał nic, co kiedyś widział. Surowe ściany z niewielkimi malunkami, proste schody, które prowadziły wprost przed tron. Nigdzie nie było żadnych drzwi, co uświadomił sobie właśnie teraz.

Spojrzał na mężczyznę. Młodzieniec po zachęcie ze strony strażników, którzy włóczniami dźgnęli jego łydki, opadł na kolana i spuścił głowę, Nie był przyzwyczajony do kłaniania się innym. Jako Atarich nie byli poddanymi żadnego władcy, stanowili osobny lud, który współpracował z innymi ludźmi. Byli szanowani za swoją pracę, ale wielu się ich obawiało, gdyż prowadzili koczowniczy tryb życia jak rabusie. Teraz właśnie Daimon czuł się jak przestępca, gdy surowy wzrok władcy spoglądał na niego.

– Kim jesteście i czego szukacie w Earthanii? – zapytał cichym głosem, od którego po plecach młodzieńca przeszedł dreszcz. Nie spodziewał się, że usłyszy z ust Earthena wspólną mowę.

– Nazywam się Daimon z plemienia Atarich, A to jest Groud smok ziemi – zaczął – przybyliśmy tu, ponieważ moja siostra potrzebuje Owocu Małego Słońca. Tylko z...

– Nie dostaniecie go. Odejdźcie – rzekł stanowczo.

– Wasza Wysokość, Astrid uratowała mnie, gdyby nie ona dalej siedziałbym w jaskini, samotny i w ciemności, nie wiedząc, kiedy ujrzę ponownie blask słońca – wtrącił się Groud.

– Macie tu wiele Owoców Małego Słońca, a nam jest potrzebny tylko jeden. Wystarczy najmniejszy.

– Nie! Nie dostanie żadnego. Odejdźcie, nim każę was zostawić na pożarcie Werbenowi – rzekł.

– Nie odejdziemy bez Owocu Małego Słońca, przeszliśmy wiele kilometrów, by go zdobyć. Moja siostra ryzykuje, by naprawić błąd ludzi sprzed wieków, ale wy Eartheni pomimo szansy okazujecie się tak samo egoistyczni jak przed wiekami.

– Milcz! Nic nie wiesz!

– Ależ wiem, szamanka opowiedziała nam historię o Earthenach, którzy skazali się na życie pod ziemią przez swój egoizm. Bogini Gajusjo, wzywam cię na mojego świadka, że po raz drugi Eartheni odmówili ludziom pomocy – powiedział pewnie.

– Czekaj, może ubijemy interes. Owoce Małego Słońca są dla naszego ludu bardzo cenne.

– Czego chcesz w zamian za Owoc Małego Słońca? – zapytał Daimon.

– Chcę, żebyście pokonali Werbena. Pojawił się wiele lat temu, od tamtej pory nie możemy odwiedzać naszej rodziny, żyjąca pod pustynią. Jedynie światło z drzewa Owocu Małego Słońca chroni nas przed tą bestią. Dziwię się, że was nie napadł w drodze tutaj.

– Widocznie mieliśmy szczęście – stwierdził Daimon – przyjmuję tę ofertę, pokonamy Werbena.

– Jesteś pewny? – zapytał Groud.

– Jeśli w ten sposób pomogę Astrid, jestem gotów zaryzykować. Nie sądzę, żeby był gorszy od smoków. Bez urazy – odparł.

– Moi strażnicy zaprowadzą was na granicę. Niech Gajusja ma was w opiece – rzekł władca.

Daimon wraz z Groudem ruszyli za mężczyznami. Mijali kolejne domy, a z każdym krokiem zdawali sobie sprawę, że za chwilę przyjdzie im się zmierzyć z bestią. Liczyli, że dadzą radę ich pokonać.

– Groud, może lepiej, żebyś został tu, gdzie jest bezpiecznie? Astrid by mi nie wybaczyła, gdyby coś ci się stało.

– Nie, pomogę ci. Ziemia to mój świat, będzie potrzebna ci pomoc.

– Ale ty jesteś jeszcze dzieckiem.

– Żyję dłużej od ciebie, chociaż przez długi czas byłem uśpiony. To moja decyzja. Wiesz, chyba zaczynam cię lubić.

– To miłe – odparł, stając na granicy światła. Za chwilę mieli wkroczyć w mrok. Daimon wyciągnął swój miecz, a z kieszeni wyjął świecący kamień. Tak uzbrojony skierował się w ciemność. Tuż za nim podążał Groud.

Kroczyli przed siebie, niepewni, kiedy coś ich zaatakuje. Jednak nic się nie działo. Daimon zaczął się zastanawiać, dlaczego Werben się nie pokazuje. Spojrzał na kamień, który oświetlał mu drogę. Schował go do kieszeni. Zapanowała całkowita ciemność.

– On tu jest – poinformował go Groud – patrzy na nas.

– Dlaczego nie atakuje? – zapytał Daimon, zaciskając dłoń na mieczu.

Stwór podszedł bliżej, jednak dalej nie atakował.

– Nic nie rób – polecił Groud. – Chyba jest nas ciekawy.

Daimon najchętniej zignorowałby tę uwagę, ale nic nie widział, jednak zdawał sobie sprawę, że Werben jest blisko. Czuł ciepło jego ciała i zapach oddechu, a także poruszanie torby. Jakby próbował się do niej dostać. Usłyszał charakterystyczne chrupanie, gdy zwierzę zaczęło jeść suchary. Wojownik w nim kazał mu atakować, ale tym razem posłuchał serca. Daimon uśmiechnął się i schował miecz do pochwy. Uklęknął na ziemi i wyjął z torby kawałek zasuszonego mięsa.

– Chcesz trochę? – zapytał szeptem. – Nie zrobię ci krzywdy.

Groud nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Nie spodziewał się, że Daimon nie tylko nie zaatakuje, ale również nakarmi Werbena. Stworzenie niepewnie podeszło do niego. Ostre kły porwały trzymany przez chłopaka kawałek mięsa.

– To dlatego ich atakowałeś, prawda? Chciałeś trochę jedzenia. Pod ziemią ciężko jakieś znaleźć, prawda?

Werben nie odpowiedział. Zamiast tego, jak kot zaczął łasić się do nowego znajomego. Daimon dziwnie się czuł, czując ostre łuski na swojej skórze. Wielki kot pokryty łuskami zjadł kolejny kawałek podany przez chłopaka.

– Kiedyś nie wiedziałem, że każdy ma jakiś powód, by atakować, lecz teraz wiem. Chyba nienawiść do smoków mnie zaślepiała. Proszę, weź kolejny kawałek – rzekł, podając zwierzęciu kolejny smaczny kąsek. – Szkoda tylko, że przez to nie zdobędziemy Owocu Małego Słońca.

– Może zdobędziemy.

– Mieliśmy go pokonać, ale to byłoby... nieludzkie z mojej strony. On mi zaufał.

– Jeśli go zaprowadzimy przed oblicze władcy, to może go przekonamy – zaproponował Groud.

Daimon musiał przyznać, że propozycja smoczka, nie wydawała się tak absurdalna, a wręcz mogłaby się powieść, chociaż, jak podejrzewał, władca łatwo nie ulegnie. Jednak nie sądził, żeby Werben zaufał mu na tyle, aby pozwolił sobie zawiązać oczy, ale nie zaszkodziło spróbować. Domyślał się, że to właśnie światło stanowi barierę dla stworzenia.

– Posłuchaj, Werbenie, będziesz musiał mi zaufać. Obiecuję, że nie spadnie ci ze grzbietu żadna łuska, ale będę musiał ci zakryć oczy, żeby światło cię nie poraziło. Dobrze? – zapytał.

Zwierzę wydawało się wahać, lecz podeszło bliżej i położyło głowę na kolanach chłopaka. Również Groud do nich podszedł. Daimon ściągnął z siebie płaszcz i oderwał z niego kawałek materiału, by obwiązać oczy werbena. Zwierzę nie wyrywało się, pozwoliło mu na to.

– Dziękuję. Nic ci nie będzie. Będę tuż obok. Groud też – zapewnił, wstając ziemi.

Razem ruszyli w kierunku podziemnego miasta. Daimon trzymał swoją dłoń na grzbiecie olbrzymiego Werbena. Czuł, jak mięśnie stworzenia pracują pod łuskami. Szli przed siebie, a Eartheni spoglądali na nich, nie mogąc uwierzyć w to, co widzą.

– Wszystko dobrze – uspokoił go, gdy wchodzili po schodach wprost przed tron władcy.

– Złapaliście werbena?

– Przyszedł tu z własnej woli. On był głodny, wyczuwał jedzenie, które przynosiliście z powierzchni. Jeśli będziecie go karmić, to nie będzie sprawiał problemów.

– Karmić tę bestię? Zabijcie ją!

– Nie pozwolę ci na to! – rzekł, wyciągając miecz. – Chcecie go pozbawić życia tylko dlatego, że nie chcecie się dzielić niewielką częścią pożywienia? Myślałem, że wieki pod ziemią czegoś nauczyły wasz lud. Najwyraźniej się myliłem.

– Lepiej chodźmy stąd – rzekł Groud, widząc zbliżających się strażników. Zbliżył się bardziej do nogi chłopaka.

– Musisz uciekać, Werbenie – szepnął do zwierzęcia Daimon. Stworzenie jednak nie ruszyło się nawet o krok. Stało tuż przy chłopaku. – Wasza Wysokość, pozwól nam odejść, inaczej zabiję twoich ludzi.

– Ty i smok możecie odejść, ale Werben tu zostaje. Musi zapłacić za ataki na moich ludzi.

– Nie, Wasza Wysokość. – Zamilkł na chwilę, po czym wbił miecz w ziemię. Wiedział, że pomysł, który przyszedł mu do głowy, jest lekko szalony, ale pamiętał reakcję króla na poprzednie powołanie na świadka nieśmiertelnej. – Bogini Gajusjo, Pani Ziemi, Lasów i Łąk wzywam cię, byś stała się świadkiem, że ta gleba nasiąknie krwią nie z mojej winy, lecz przez egoizm twego ludu. Jeśli przyjdzie mi tu umrzeć, niech pochłonie ich ziemia, której jesteś panią.

– Czekaj! – niemal krzyknął przestraszony władca, bardzo bał się bogini, podobnie jak reszta jego ludu. – Dobrze, odejdźcie wszyscy.

– A co z Owocem Małego Słońca? Mieliśmy umowę. Pokonaliśmy Werbena.

– Dobrze, już dobrze. Weźcie go. Tylko odejdźcie już – powiedział mężczyzna. – Ale już nigdy nie wracajcie, bo od razu każę was zabić.

– Dziękuję, Wasza Wysokość – odpowiedział Daimon, odbierając od strażnika Owoc Małego Słońca.

Cała trójka ruszyła do wyjścia z podziemnego miasta. Jednak to nie zmieniało faktu, że nie wiedzieli, co powinni zrobić z Werbenem. Bali się, że gdyby go zostawili, w końcu Earthani mogliby go zabić, jednak powierzchnia to też nie było dobre miejsce dla zwierzęcia.

– No i co my z tobą zrobimy? – zapytał stworzenia.

– Może na pustyni będzie mu dobrze – rzekł Groud, który szedł tuż za nimi.

– Miałby środowisko podobne do tego, więc ma to sens. Musiałby pójść z wami.

– Ale mieliśmy lecieć na gryfach – zaprotestował maluch.

– Co? Astrid do reszty zwariowała. Gryfy to niebezpieczne stworzenia, podobnie jak...

– Smoki, chciałeś powiedzieć smoki! Myślałem, że myślisz już o nas inaczej.

– Groud, nie jest łatwo pozbyć się przyzwyczajenia. Przecież wiesz, że już tak nie myślę.

– Nie wiem. Nie wiem, co myślisz, ale ratując Werbena, pokazałeś, że nie jesteś taki zły. Chociaż dalej śmierdzisz śmiercią. 

Hejka, Słodziaki! Ale miałam flow, gdy pisałam ten rozdział, pewnie dlatego, że uwielbiam relację Daimona i Grouda. Uroczy są <3 A tu cały rozdział tylko dla nich! I do tego Eartheni, ale oni egoistyczni, no nic się nie nauczyli, chyba że strachu przed Gajusją. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top