Rozdział*20
Zofia nie potrafiła zasnąć. Przewracała się z jednego boku na drugi. Martwiła się o Meridę, która postanowiła rozwiązać zagadkę dziwnych dźwięków i śladów na terenie świątyni. Kobieta doskonale zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie czyhało na jej nową przyjaciółkę.
Co chwila rozlegały się dziwne dźwięki, wycie i odgłosy łamania gałęzi. Jednak najgorszy był dźwięk, który pojawił się całkowicie nagle. Krzyk Meridy, wszędzie rozpoznałaby ten charakterystyczny głos. Natychmiast zerwała się z łóżka. Musiała jej pomóc. Chwyciła klamkę, by wyjść, lecz drzwi zostały zamknięte od zewnątrz.
Ojciec nauczył ją posługiwania się wytrychami, sam poznał tę wiedzę wcześniej od swojego ojca, który również był medykiem. Czasami było konieczne otworzenie zamkniętych na klucz drzwi, by udzielić pomocy, z tego co pamiętała tylko raz mu się przydała ta umiejętność, gdy chory zaczął mieć urojenie przez gorączkę i zamknął się od środka.
Zofia wyjęła ze swojej torby wytrychy. Zaczęła mocować się z zamkiem, który ku jej uldze okazał się niezbyt skomplikowany, lecz ciemność utrudniała jej zadanie, więc musiała opierać się tylko na swoim wyczuciu. Z ulgą usłyszała znajome kliknięcie. Drzwi stanęły przed nią otworem. Zofia żałowała, że nie ma broni.
Ruszyła biegiem korytarzem, a odgłosy jej kroków roznosiły się po budynku. Wypadła na zewnątrz. Serce biło jej w piersi jak szalone, gdy skradała się w stronę dziwnych dźwięków. Słyszała warczenie i głośne dyszenie, po chwili również szepty kobiet. Nie wyszła zza rogu, jedynie wychyliła się, by zobaczyć, co się dzieje.
Usta otwarły jej się ze zdziwienia, kiedy ujrzała trzy kapłanki. Otaczały kręgiem nieruchome ciało Meridy, jednak najbardziej dziwny był olbrzymi szary wilk, który cofał się pod wpływem słów szeptanych przez kobiety. Ogon wyraźnie podwinięty, jakby kulił się przed nimi i się ich bał.
Wilk niespodziewanie zaczął się wyginać, a jego kończyny wydłużać. Z gardła drapieżnika wydostawały się chrapliwe dźwięki. Zofia zakryła usta dłonią, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Sierść znikała stopniowo, ukazując skórę człowieka. Po chwili i pysk zaczął przybierać kształt twarzy.
Zofia kojarzyła tę osobę jedynie z wyglądu. Jednak kapłanka podała kobiecie ubranie, ta zaczęła przyodziewać na siebie szaty. Nie zwracała uwagi zupełnie na ciało nie ruchomej Meridy, na której szyi znajdowały się wyraźne ślady ugryzień. Krew wypływała z ran.
– Musimy się pospieszyć zaraz księżyc się schowa – powiedziała arcykapłanka szeptem.
Cztery kobiety uniosły ciało i zaczęły ją nieść w kierunku głównej świątyni Amori. Zofię najbardziej zaskoczyło, że nie przejęły się śmiercią Meridy, jakby już wcześniej zdarzały się podobne wydarzenia. Zofia nie potrafiła opanować swojej ciekawości i ruszyła za nimi, jak najciszej potrafiła. Bose stopy łaskotała trawa, kiedy szła pomiędzy drzewami. Chłodny wiatr przedzierał się pod jej koszulę nocną.
Wkroczyła do świątyni chwilę po kapłankach. Za filaru oglądała całą scenę. Położyły ciało Meridy tuż pod posągiem Amori. Zaczęły intonować swoją pieśń. Potężne głosy wypełniały pomieszczenie, kolejne kapłanki wchodziły do środka, jakby zostały wezwane za sprawą niezwykłej siły. Wszystkie śpiewały utwór, który wydawał się Zofii mroczny i przerażający. Zupełnie inny od tego, który słyszała pierwszego dnia.
Na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka. Utkwiła wzrok w pomnik, który otoczyła ciemna mgła, która rozchodziła się na wszystkie strony, docierając do kolejnych kapłanek. Zofia cofnęła się delikatnie, lecz i do niej dotarła gęsta czarna mgła. Kobiecie zakręciło się w głowie, gdy usłyszała głos, który wydawał się dobiegać ze wszystkich stron.
– Któż wszedł w ciemną noc do mojej świątyni? Któż śmiał wedrzeć się do środka? Czuję cię, twój strach, jak słodko smakuje. Jesteś moja! Odnajdę cię wszędzie, przede mną nie ma ucieczki! – krzyczała bogini. Zofia czym prędzej wybiegła z świątyni. Musiała znaleźć Henryka i jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce. Raz na zawsze.
Zdecydowała się jeszcze na wzięcie swojej torby, musieli mieć za co żyć, gdy już stąd odejdą. Ubrała się w kilka sekund, po czym ruszyła po synka. Liczyła, że kapłanki, jeszcze znajdowały się w świątyni albo że od razu poszły spać.
Niemal wybiegła z pokoju, a później z budynku mieszkalnego. Księżyc schował się już za chmurami, co sprawiło, że wpadła na drzewo. Potarła czoło, usiłując sobie przypomnieć, jak trafić do Henia. Jedynymi jasnymi punktami były gwiazdy, które nie sprawiały, że była w stanie znaleźć drogę.
Ogarniała ją coraz większa panika. Usłyszała cichy szelest za sobą. Chciała się odwrócić, lecz nim zdążyła, straciła przytomność pod wpływem uderzenia. Stanęła nad nią arcykapłanka, w ręku trzymała sztylet. Z drugiej strony nadeszły dwie inne wyznawczynie Amori. Złapały Zofię i razem z nią podążyły do podziemi świątyni. Schodziły po kolejnych stopniach. Kiedy znalazły się na samym dole przywiązały ją do krzesła.
– Co teraz?
– Amori dała jasne polecenia, nie uśmiercać jej pod żadnym pozorem. Dopóki mamy jej syna nie zagrozi nam, wręcz przeciwnie może nam pomóc – odpowiedziała arcykapłanka – ocućcie ją.
Siostra Sylwia pospieszyła wykonać polecenie. Kilka razy uderzyła w policzek nieprzytomnej Zofii. Ta powoli zaczynała się budzić. Słyszała wokół siebie kroki, otworzyła oczy. Zmrużyła je, gdyż światło pochodni okazało się zbyt jasne. Mrugnęła kilka razy.
Z początku nie wiedziała, co się dzieje. Wszystko wydawało jej się nierealnym snem. Jednak ból z tyłu głowy i sznur wbijający się w jej ręce świadczyły o czymś innym. Przypomniała sobie, co widziała. Wilk, Merida, wszystko wracało i układało się w całość. Wielkimi oczami ze strachu przypatrywała się kobietom, które wcześniej wydawały jej się świętymi. Teraz jednak w myślach nazywała je potworami.
– Zofio, uspokój się. Nie zrobimy ci krzywdy – odezwała się arcykapłanka. Spojrzała wprost w oczy przerażonej Zofii.
– Zabiłyście Meridę i oddałyście w ofierze. Jesteście potworami! – krzyknęła.
– Och, to wcale nie tak, jak ci się wydaje, kiedy jesteśmy wilkami nie panujemy nad swoimi żądzami. Właśnie dlatego nie wolno opuszczać wam pokojów w nocy. Dla bezpieczeństwa, jednak tak złożyłyśmy ją Amori.
– Zasłużyła na godny pochówek.
– Trafiła wprost do bogini, powinna być nam wdzięczna. Każda z nas chciałaby dołączyć do Amori – odpowiedziała.
Zofia pokręciła głową. Uznała, że te kobiety były wariatkami.
– Dlaczego zmieniacie się w wilki?
– To cena, którą każda z nas musi zapłacić, lecz nie po to tu jesteś, Zofio. Amori ma dla ciebie zadanie. Żadna z nas nie może opuszczać terenu świątyni, lecz ty tak.
– Nie będę wam pomagać. Jesteście morderczyniami!– krzyknęła.
Arcykapłanka wzruszyła ramionami. Miała, co do tej sprawy inne zdanie. Służyła Amori, a jeśli chciała śmierci to znaczy, że tak powinno być.
– Możesz tak uważać, nikt ci nie broni, ale będziesz robić, co ci każe bogini, inaczej twój syn zginie. Czy to jasne?
– Zostawcie go w spokoju! On nie jest niczemu winny – błagała, a w oczach pojawiły się łzy bezsilności i wściekłości.
– Dopóki będziesz posłuszna woli Amori, Henryk będzie bezpieczny. Jutro się z nim pożegnasz, a zaraz potem wyjedziesz.
– Dobrze – odpowiedziała. Spojrzała prosto w oczy arcykapłanki, nie ujrzała w nich nawet odrobiny współczucia, zamiast tego iskrzyła się w satysfakcja. – Gdzie będę musiała pojechać? – zapytała.
– Amori cię poprowadzi – zapewniła – a teraz spróbuj zasnąć. Do świtu pozostało jeszcze kilka godzin. Kiedy wstanie słońce, uwolnimy cię. Wolę nie ryzykować.
***
Astrid nie zamierzała dłużej czekać, w głowie miała zarys planu, który liczyła, że uda jej się zrealizować, a co najważniejsze uciec. Efilias był pochłonięty zaklęciami, co ujrzała kątem oka. Lepszej okazji nie będzie, stwierdziła, po czym przygotowała się do ataku. Liczyła, że klątwa od morskiej wiedźmy zadziała tak, jak się spodziewała.
Na cel wzięła młodego rycerza, wyraźnie bez większego doświadczenia. Nie ujrzała na jego ciele żadnych blizn, a miecz wyglądał na nieużywany. Nikt nie spodziewał się, że nagle skoczy na niego z łańcuchem, jako bronią. Założyła mu go na szyję, wykorzystując, że był do niej odwrócony tyłem. Od razu usiłował się obronić, lecz nim go poddusiła, magia zadziałała tak, jak się spodziewała, zmieniając kajdany w kwiat.
Uśmiechnęła się do siebie. Miała wreszcie wolne ręce. Rozglądnęła się szybko za ewentualną drogą ucieczki. Rycerze nadbiegali ze wszystkich stron, a im więcej czasu traciła, tym jej szanse stawały się mniejsze. Nie mogła czekać. Rzuciła się biegiem w stronę, gdzie było najmniej rycerzy.
– Nie przejdziesz – ostrzegł Artos.
– Mylisz się – odpowiedziała pewnie.
Nim smok zdążył zareagować, zaczęła przywoływać chwile wściekłości. Fale gniewu budziły się w niej, a wraz z nią moc, która sprawiła, że pojawił się ogień tańczący na jej dłoniach. Rycerze ze strachem odsunęli się od niej, lecz Efilias postanowił zareagować. Stanął przed dziewczyną mrucząc pod nosem słowa w nieznanym języku.
– Nie taki był plan!
– Mam nowy. Zaufaj mi! – Wiedziała, że gdyby smok znał jej prawdziwy plan, nie pochwaliłby go. – Czarowniku, oboje wiemy, że mnie nie zabijesz, ale ja takich skrupułów nie mam – skłamała, tak naprawdę nie była pewna, czy dałaby radę go uśmiercić.
Efilias spojrzał na Astrid, przerwał zaklęcie. Twarz dziewczyny lśniła w płomieniach, dając przerażający efekt, lecz czarodziej nie bał się. Młoda Atarich skupiła się, by schować ogień. Zajęło jej to chwilę, ale zdecydowanie krócej niż za pierwszym razem.
– Śmiesz mi grozić?!
– Nie, ja tylko cię informuje o przewadze, jaką posiadam – powiedziała spokojnie, podchodząc bliżej czarownika.
Efilias spojrzał na nią, nie rozumiał, do czego dąży wojowniczka. Rycerze patrzyli na całą scenę zdziwieni, panowała absolutna cisza, gdy Astrid mierzyła mężczyznę wzrokiem.
– Do czego zmierzasz? – zapytał.
– Do układu – odpowiedziała – korzystnego dla obu stron. Oboje wiemy, że ucieknę prędzej czy później. Nie wiem, do czego jestem ci potrzebna, ale domyślam się, że do jakichś zaklęć.
– Nie mogę zaprzeczyć. Mów dalej – poprosił szeptem.
Oddalili się trochę od rycerzy, by nie podsłuchali ich rozmowy. Astrid poczekała aż znajdą się w odpowiedniej odległości, nim dotknęła naszyjnika z perłą a następnie Efiliasa.
– Zrobisz wszystko, co ci każę?
– Tak, pani – odpowiedział.
– To był twój plan? Zahipnotyzować go? – zapytał Artos. – Nie lepiej było zostawić perłę na inną ewentualność?
– To da nam kilka godzin – stwierdziła. – Potrzebujemy ich. Poza tym rzeczy też będą mi potrzebne, a tym sposobem je dostanę. Inaczej nie mielibyśmy szans. Poprzedni plan był dobry, ale zakładał pościg, który zakończyłby się naszą porażką.
– Ale perła mogła być nam jeszcze potrzebna.
– Teraz jest nam potrzebna! – odpowiedziała twardo. Westchnęła głęboko. – Efiliasie, daj znak rycerzom, że wszystko w porządku.
Czarownik wykonał polecenia.
– To chociaż mogłaś jej użyć rankiem – odparł. – Zyskalibyśmy całą dobę.
– Artosie, wiem, o tym, ale w dzień za dużo się dzieje. Od razu odgadliby, że coś z nim nie tak, a po drugie w nocy łatwiej znikniemy w ciemności.
– Dobrze, to ma jakiś sens, ale dalej nie uważam, że to dobry pomysł. Dary należy zachowywać na sytuacje naprawdę kryzysowe – odezwał się – nie wolno ich marnować.
– Nie zmarnuję go. Za to czas właśnie tracimy.
– Niech ci będzie – mruknął.
Astrid zaczęła dokładnie krok po kroku tłumaczyć Efiliasowi, co ma zrobić, co powiedzieć i jak się zachowywać aż do świtu. Dbała o najdrobniejsze szczegóły, nawet o charakterystyczne dla czarodzieja gesty, które zauważyła w czasie podróży, jak chociażby poprawianie kołnierza. Dopiero kiedy wszystko bezbłędnie powtórzył, ruszyła tuż obok niego do rycerzy. Teraz była najtrudniejsza część. Jeden niewłaściwy ruch czarodzieja i zostałaby złapana. Tego wolała uniknąć.
– Przynieście jej buty, torbę i prowiant – polecił pewnie dwóm rycerzom.
– Ale jak to? – zapytał odważniejszy z nich.
– Rób, co mówię – warknął Efilias.
Astrid delikatnie się uśmiechnęła, na razie wszystko szło zgodnie z planem. Starała się wyglądać swobodnie, ale serce w piersi biło jej jak szalone, a oczy czujnie obserwowały otoczenie. Dwóch rycerzy, którym Efilias kazał przygotować prowiant i znaleźć buty dziewczynie, nie spieszyli się.
Czarodziej zachowywał się w miarę naturalnie. Oczywiście było to dalekie od ideału, ale osobom, które by się nie przyglądałyby się cały czas wydałoby się normalne. Tymczasem do dziewczyny podszedł Wincenty.
– Całkiem dobry plan – odezwał się szeptem.
– Może i tak – odparła ostrożnie. – Wybacz, przynieśli mi rzeczy. – Podeszła do rycerzy i odebrała od nich buty oraz torbę. Nie podziękowała, gdyż ci od razu odeszli do swoich zajęć. Dała dyskretny znak Efiliasowi. Ten kazał przygotować się im do wymarszu.
Dziewczyna ubrała szybko buty i udała się w stronę przeciwną do kierunku podróży rycerzy. Dopóki znajdowała się w zasięgu ich wzroku czuła niepokój, ale wiedziała, że bieg sprawiłby, że coś mogliby podejrzewać. Bała się, że za chwilę zawrócą, jednak nic takiego się nie stało. Wkrótce weszła między drzewa, gdzie poczuła się bezpieczniej. Dopiero teraz zdecydowała się skupić na wołaniu smoczątka.
– Astrid, smoki ziemi są dosyć nieufne, więc postaraj się być delikatna w szukaniu miejsca jego ukrycia.
– Dam radę – zapewniła. Zamknęła oczy i wyrównała oddech. Siedziała na ziemi, pod palcami czuła jej przyjemny chłód. Zaczęła nasłuchiwać wołania. Ciemność przytłaczała ją, gdy zagłębiała się coraz bardziej. Poczuła ból, gdy natrafiła na barierę. Zrozumiała, że to mały smok stworzył ją jako ochronę.
– Delikatnie, spróbuj przekonać go o swoich dobrych intencjach – poradził Artos.
Dziewczyna usiłowała przekazać mentalny przekaz do smoczątka, lecz wciąż natrafiała na barierę, która uniemożliwiała jej dostanie się do środka. Nagle jakaś siła zaatakowała ją. Poczuła atak na swój umysł. Skupiła się na sprawdzeniu, kto ja atakuje. Myślała, że smok, lecz gdy ujrzała niemal ludzką istotę zrozumiała, iż to nie on.
Jego skóra miała kolor ziemi, a oczy odcień czerni. Ubranie fakturą przypominało korę. W ręku dzierżył włócznię, którą usiłował przebić się przez skupisko drzew, które stworzyła.
– Kim jesteś? – zapytał donośnym głosem, który rozchodził się w jej głowie.
– Za niedługo się przekonasz – odpowiedziała tajemniczo – a teraz wynoś się z mojej głowy.
– Wcześniej odpowiedz na moje pytanie – zażądał.
– Pomysły, Artosie? – zapytała z nadzieją.
– Poradzisz sobie, to tylko strażnik. Nieidealny twór czarnoksiężników – odparł smok ze spokojem.
Astrid zebrała się w sobie, po czym zaatakowała mężczyznę wilkiem, którego stworzyła. Czarna sierść lśniła podobnie jak ostre zęby, zwierzę wyszczerzyło je, a z jego gardła dobiegło warknięcie. Nie czekała aż włócznia dopadnie stworzenie. Zębami wyrwała ją z rąk strażnika.
– Więcej nie powtórzę. Wynoś się z mojej głowy – rozkazała.
Dla większego efektu przybliżyła trochę wilka do mężczyzny. Ten rozpłynął się jakby w powietrzu.
– Mówiłem, że dasz radę. Jednak na żywo będzie stanowił większy problem – stwierdził Artos.
– Powiesz mi coś więcej, o tym strażniku? – zapytała, gdy ruszyła w kierunku, z którego jak uznała wcześniej wyczuła wołanie małego smoczka.
– To twór ulepiony z gliny, w którego została tchnięta magia. Zwykle wykonują proste polecenia, ten jednak jest na wyższym poziomie. Na pewno stworzył go więcej magów niż jeden. Potrafi sam myśleć i nawet atakować umysły, z czym pierwszy raz się spotykam.
– Król musiał za to nieźle zapłacić, usługi czarodziejów nie są tanie.
– Skoro na to się zdobył to znaczy, że prawdopodobnie dostanie się do miejsca przechowywania nie stanowi problemu, dla nas to lepiej, o ile przy morskim smoku ochroną było zarówno miejsce – mówił – jak i moc smoka, o tyle w tym wypadku potrzebna była dodatkowa ochrona.
Astrid uznała te wieści za pocieszające, ale zarazem bała się starcia ze strażnikiem, o ile w umyśle nie wydawał się jej straszny, o tyle na żywo mógł stanowić spore utrudnienie.
– Jeszcze jedno pytanie – rzekła. – Dlaczego król nie trzyma ich wszystkich w zamku, przecież to byłoby chyba bezpieczniejsze i miałby jak przeprowadzać kolejne próby z zmuszeniem ich do wyklucia.
– Dobra uwaga, Astrid. Powiedziałbym, że nawet bardzo dobra, ale myślę, że sama do tego dojdziesz w swoim czasie.
Hejka, Słodziaki! Śmieszna w sumie sytuacja związana z tym rozdziałem. Miałam go napisanego od tygodnia i byłam pewna, że go opublikowałam, a tu spojrzałam wczoraj i zorientowałam się, że o nim zapomniałam, bo chciałam go jeszcze sprawdzić, a że byłam zajęta shotami to, nie otwierałam SK. Wybaczcie ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top