Rozdział*2
Trzy dni później otrzymali pilne wezwanie od wioski na północy. Astrid od razu zgłosiła się do wyprawy. Diamon, który po śmierci ojca przejął władzę, wyraził zgodę. Sam został w obozowisku. Kiwnął głową na pożegnanie Astrid, ta odwzajemniła gest.
Dziewczyna bez problemu dotrzymywała kroku doświadczonym myśliwym. Większość najlepszych łowców zginęła tamtej felernej nocy, ale kilku się ostało. Droga do wioski była krótsza niż ostatnim razem. Mogli dzięki temu lepiej zbadać okolicę i zjeść ciepły posiłek. Trawa tutaj była wyjątkowo niska. Niedaleko ujrzała piękny zagajnik pełny zachwycających drzew. Ich wszystkie kwiaty właśnie kwitły. Postanowiła oglądnąć to miejsce, korzystając z okazji. Przywódca grupy po długich prośbach dziewczyny, stwierdził, że może tam pójść. Ruszyła sama pewnym krokiem.
Kiedy tylko weszła do środka, ujrzała kwiaty. Było ich mnóstwo, wszystkie kolorowe. Widziała zarówno niebieskie, czerwone, jak i fioletowe. A ich zapachy! Nie sądziła, że coś może tak cudnie pachnąć.
Uklękła, by się im bliżej przyjrzeć, chciała jednego dotknąć. W tej chwili pojawiła się mała wróżka, zaczęła coś mówić swoim piskliwym głosikiem, ale Astrid nic nie mogła z tego zrozumieć.
– Spokojnie, ja chciałam tylko dotknąć – rzekła. – Są bardzo piękne, ale nie tak jak ty.
Wróżka wydawała się zadowolona z jej odpowiedzi. Zaczęła prezentować swoje motyle skrzydełka, w odcieniach intensywnej żółci.
– Piękne, są takie barwne – rzekła Astrid, uśmiechając się miło.
Wróżka zbliżyła się do niej i zaczęła latać wokół, jakby chciała jej się przyjrzeć. Po zakończonych oględzinach usiadła na ramieniu dziewczyny.
– Jestem Astrid, a ty? – Wróżka odpowiedziała jej coś, lecz nie sposób było pojąć co takiego. – Nic nie rozumiem, niestety.
Mała istotka odleciała na chwilę. Wojowniczka patrzyła na oddalającą się sylwetkę. Astrid powoli wstała.
Wróżka powróciła. Coś niosła w swoich rączkach. Dziewczyna wyciągnęła niepewnie dłoń. Ujrzała coś, co wyglądało na jakiś miód. Wróżka na migi pokazała, że ma to zjeść. Astrid nie chciała urazić tej istotki, szczególnie że wróżki należały do jednych z najbardziej pamiętliwych ras.
Zjadła miód. Był bardzo słodki z nutką kwiatową. Astrid spojrzała na wróżkę, ta zaczęła do niej mówić.
– Teraz zrozumiesz, co do ciebie mówię. Jestem Słoneczna, naprawdę uważasz, że jestem piękna?
– Oczywiście, ja nigdy nie kłamię. Twoje skrzydła są zachwycające, wspaniałe, odbijają promienie zachodzącego słońca. A twoja cera? Nieskazitelna.
– Ty potrafisz prawić komplementy. Polubiłam cię. Możesz mnie jeszcze kiedyś odwiedzić, a jeśli spotkasz inne wróżki, to powiedz im, że Słoneczna pozdrawia.
Mała wróżka o blond włosach i miłym uśmiechu, w którym ukazała wyjątkowo białe zęby, machała swoimi skrzydełkami, próbując jej jak najlepiej zaprezentować nowej znajomej.
– Nie omieszkam. Niestety, muszę już iść. Do zobaczenia, Słoneczna, miło się z tobą rozmawiało – rzekła Astrid. Wyszła z zagajnika i ruszyła do obozowiska. Na samą myśl o Słonecznej uśmiechnęła się, jak na wróżkę nie była zła, wydawała się nawet miła.
Kiedy tylko wkroczyła do obozu. Przywitał ją przywódca. Poinformował, że teraz ona trzyma wartę. Dziewczynie to nie przeszkadzało. Ruszyła zastąpić jednego z wartowników, gdy rozległ się alarm.
Na horyzoncie ujrzała smoka i dym. Zebrali się w kilka sekund, pognali na jego spotkanie. Ustawili się w półokręgu wokół bestii. Ta unosiła się w powietrzu. Jej wspaniałe czerwone łuski nawet w świetle księżyca się mieniły.
Wokół ludzie z wioski uciekali w popłochu. Łowcy nie zwracali na nich uwagi. Uderzali raz za razem toporami o tarcze. Smok patrzył na nich z pogardą. Astrid spojrzała wprost w jego ślepia. Ujrzała w nich jakiś błysk. Chwila minęła, gdy rzuciła włócznią. Spudłowała jednak. Dziewczyna chwyciła za łańcuch, by przyciągnąć włócznię. Owijała ją wokół ramienia. Smok to zauważył i złapał broń w ogromne szpony, uniósł się wysoko. Dziewczyna zaparła się nogami. Czuła jak łańcuch ciągnie ją ku górze. Nie poddawała się, lecz stworzenie było zbyt silne.
Nim się zorientowała, znajdowała zbyt wysoko, aby skoczyć. Wojownicy spojrzeli na nią. Zaczęli biec za smokiem. Dziewczyna pięła się wyżej po łańcuchu w stronę łapy potwora. Szykowała się do ciosu. Wyjęła miecz i ugodziła poczwarę. Smok zawył z bólu. Krew leciała prosto na dziewczynę. Czuła metaliczny smak w ustach, zacisnęła powieki, by nie dostała się jej do oczu, lecz na darmo. Widziała tylko czerwień. Smok spadał z zawrotną szybkością, a dziewczyna razem z nim. Tuż przed uderzeniem w ziemię zeskoczyła z łapy potwora, tylko dlatego jej nie przygniótł. Jej serce biło jak szalone. Towarzysze rzucili się, by dokończyć dzieła. Astrid chciała odczołgać się na bezpieczną odległość. Posuwała się strasznie wolno, lecz smok ujrzał ruch. Zamachnął się wielką łapą. Astrid poczuła rozrywający ból w nodze. Później zapanowała ciemność.
Ocknęła się w namiocie. Nad nią pochylała się szamanka. Jej siwe włosy spięte w warkocze, delikatnie łaskotały, gdy sprawdzała jej temperaturę. Chciała usiąść, lecz ta ją powstrzymała. Dopiero po chwili dotarł do niej ból. Noga paliła żywym ogniem. Spojrzała na nią. Miała bandaż, przez który przesiąkała krew.
– Szamanko, ile tak leżę?
– Od dwóch dni, a krew wciąż nie chce przestać lecieć. To cud, że się obudziłaś – powiedziała.
– Zabili go? – zapytała, przypominając sobie wielkiego, czerwonego smoka.
– Tak. Nie chciał Łowców do ciebie dopuścić. Odwracali jego uwagę, tylko dlatego przeżyłaś.
– Muszę im podzięko... – zaczęła, ale nie dokończyła, bo znowu zapadła ciemność.
Szamanka spojrzała na nią zmartwiona. Z butelki na szyi do ust dziewczyny wprowadziła smocze łzy.
Astrid nękały sny. Przed oczami ujrzała smoka, z którym walczyła. Jego piękne łuski wydawały się lśnić w świetle księżyca. Miały intensywnie czerwony kolor. Oczy patrzyły prosto na nią. Nie z nienawiścią, lecz z czymś, czego nie potrafiła zrozumieć. Powoli zbliżyła się do niego. Nie czuła strachu, wiedziała, że jej nie skrzywdzi. Czuła to całą swoją osobą.
– Astrid z Atarich, czeka na ciebie zadanie, któremu tylko ty możesz podołać. – Przerwał na chwilę, jakby chciał stopniować napięcie. Astrid miała ochotę krzyknąć, by mówił dalej. Ugryzła się w język w ostatniej chwili, gdyż ten na nowo się odezwał. – W tobie połączyła się smocza krew, łza i dusza. Tuż przed moją śmiercią tchnąłem w twe serce cząstkę siebie. Zgodnie z pradawną przepowiednią, to ty odzyskasz, co zostało skradzione przed wiekami – usłyszała głos w swojej głowie. Mówił to z takim przekonaniem, że nie potrafiła mu nie wierzyć.
– Smoki zabiły moich rodziców. Nie zamierzam im pomagać!
– Głupie dziecko! – warknął wprost do jej głowy. Pod Astrid ugięły się nogi. – Tylko ty możesz uratować ludzi. Smoki nie zamierzają dłużej bezczynnie patrzeć na śmierć ich pobratymców, zaatakują bez litości. Posłuchaj mnie uważnie, ludzie lata temu skradli pięć jaj smoków, jeśli je odzyskasz, uratujesz miliardy istnień ludzkich.
– Załóżmy, że ci wierzę, gdzie mam ich szukać? – zapytała, chcąc wybadać sytuację. Ten spojrzał na nią poirytowany, nie rozumiejąc, jak może nie wiedzieć.
– Skup się, a ujrzysz. Wsłuchaj się w wołanie duszy smoka. Słyszysz, jak błaga o pomoc? – Astrid starała się znaleźć, to o czym mówi istota, lecz nie potrafiła.
– Nic nie słyszę – stwierdziła. Smok wydał z siebie gniewny pomruk. Astrid spojrzała na niego i cofnęła się z lękiem.
– Nie uszami słuchaj, lecz sercem. Wybija równy rytm, a pomiędzy kolejnymi uderzeniami usłyszysz wołanie o pomoc. Wsłuchaj się – polecił smok.
Dziewczyna wykonała polecenie. Słyszała bicie swojego serca, które uderzało w szybkim tempie. Im dłużej się na nim skupiała, tym lepiej słyszała ciche pomruki i jęki. Wytężyła umysł. Zaczęła rozróżniać poszczególne dźwięki. Słyszała krzyk mewy, szum fal i ich uderzenia o skały. Wśród tego rozlegało się błaganie. Zamknęła oczy. W ciemności ujrzała jaskinię. Wkroczyła do środka. Napłynęła woda. Jej poziom podnosił się szybko, pomimo to kroczyła dalej.
W końcu je ujrzała. Jajo. Było duże, o błękitnym kolorze. Miało strukturę, od której nie można było oderwać wzroku. Nie zwracała uwagi na wodę, która sięgała jej już do szyi. Wkrótce zakryła ją całą. Poczuła, jak zaczyna brakować jej tlenu. Płuca błagały o oddech.
Obudziła się, łapczywie pochłaniając powietrze. Znachorka dotknęła delikatnie jej czoła. Uśmiechnęła się.
– Gorączka spadła, a rana się zasklepiła. Łzy smoka uratowały ci życie i nawet nie masz śladu po ranie. Możesz już wstać.
– Dziękuję – powiedziała Astrid. Nadal była trochę otępiała po dziwnym śnie. Chciała go zignorować, ale nie mogła, to wszystko wydawało się takie realne. Nadal czuła zapach morza i wodę wciskającą się do jej ust.
Wyszła z namiotu. Zaraz po tym wydarzeniu podbiegł do niej Diamon. Widziała szczęście i ulgę wypisane na twarzy. Przytulił ją.
– Tak się o ciebie martwiłem. Nigdy więcej mi tego nie rób – powiedział.
Astrid spojrzała na niego i zapewniła, że nie zamierza. Odprowadził ją do namiotu, gdzie czekał na nią już ciepły posiłek. Z apetytem zajęła się rosołem, czuła się, jakby nie jadła całe wieki. Brat również zajął się posiłkiem. Zaraz po zjedzeniu postanowiła się ulotnić, nim zacząłby zadawać jej pytania. Poszła prosto na pole do treningu. Stanęła, patrząc na tarczę. Rzuciła włócznią, którą znalazła na ziemi. Trafiła lekko na prawo od środka. Chciała wziąć kolejną włócznię, gdy rozległ się głos ze snu.
– Nie masz wiele czasu – powiedział.
– Zamknij się, jesteś tylko złudzeniem – warknęła, licząc, że nikt jej teraz nie obserwuje.
– To też jest złudzeniem?! – zapytał.
Astrid poczuła ból, który wydawał się rozrywać jej głowę. Błagała w myślach o koniec.
– Nie jest. Przestań! – poleciła. Poczuła natychmiastową ulgę. – Jak ty w ogóle się nazywasz?
– Artos – odpowiedział smok. Astrid zdziwiła się, że ma takie proste imię. Nie skomentowała tego jednak na głos. Ruszyła przed siebie, oddalając się od obozowiska. Ukryła się w lesie.
– Teraz możemy swobodnie porozmawiać – poinformowała smoka. Mówiła szeptem, bo nawet wśród drzew mogły znaleźć się jakieś ciekawskie uszy.
– Wiesz, że nie musisz używać ust, by się ze mną kontaktować?
– Naprawdę? – Wyraźnie się zdziwiła tym odkryciem.
– Spróbuj – zachęcił ją smok.
– Udało się? – zapytała, próbując skierować przekaz do Artosa. Nie liczyła na powodzenie.
– Tak – odpowiedział.
Astrid uśmiechnęła się do siebie. To nie wydawało się trudne. Szkoda, że inne rzeczy nie przychodzą tak łatwo, pomyślała.
– Świetnie, rozumiem, że mam odnaleźć pięć smoczych jaj, żeby uratować ludzkość. Pierwsze znajduje się nad morzem w jaskini i ma jakąś hipnotyzującą moc.
– Lepiej bym tego nie ujął. Nawet jajo wodnego smoka ma część jego mocy. Dorosły osobnik potrafi sparaliżować ofiarę, a nawet pokierować jej poczynaniami – wytłumaczył.
– Nie brzmi to zbyt zachęcająco. Nie możesz znaleźć kogoś innego?
– Oczywiście, że nie. Wiesz, jak trudno było wejść do twojego ciała? Miałem szczęście, że tamta starucha podała ci łzy smoka.
– To nie jakaś tam starucha, lecz szamanka. Jest bardzo ceniona wśród Atarich – zwróciła mu uwagę. – Szamanka nie raz ratowała życie członków mojego plemienia, odbierała porody, bez niej ludzie z mojego klanu nie byliby tak liczni i umieraliby na najbardziej błahe choroby.
Ten coś mruknął w odpowiedzi.
– Ludzie to proch dla smoków. Jesteście za to strasznie irytujący.
– Pragnę zauważyć, że ludzie cię zabili – podkreśliła. Nie mogła się powstrzymać. Oczami wyobraźni widziała wściekłość smoka.
– Wszystko przez ciebie, gdybyś mnie nie ugodziła, zabiłbym ich wszystkich bez trudu – powiedział.
– Chyba za późno na takie gdybanie, prawda? Nie żyjesz i nic tego nie zmieni – odpowiedziała.
– Przyznaję, skończmy ten temat. Musisz odnaleźć te pięć jaj i oddać je w łapy królów odpowiednich klanów smoków.
– Nic nie muszę! – zaprotestowała. Nigdy nie należała do szalonych osób, a to ocierało się o wariactwo. – Mam się zbliżyć sama do króla smoków? Zabije mnie od razu, przy odrobinie szczęścia bezboleśnie.
– Nie zabije. Na razie nie musisz się tym martwić. Najważniejsze, żebyś nie uśmierciła żadnego smoka. Wyczują to.
– Jak mam się w takim razie bronić?
– Kryj się, rozmawiaj, uciekaj, możliwości jest wiele – odpowiedziała Artos.
– Tobie łatwo mówić, byłeś gigantycznym smokiem.
– W porównaniu do władców raczej mizernym – odpowiedział. – Dużą przewagę daję ci to, że masz w sobie smoka. Będą zaciekawione, przy okazji uodporniłaś się na część ich toksyn i uroków.
– Cieszmy się i radujmy. Najpierw ze mną pogadają, a potem zjedzą, bo nie mogę żadnego zabić. Nie do tego zostałam stworzona! Miałam zostać Łowczynią Smoków, by ojciec był ze mnie dumny. Smoki go zabiły, powinnam go pomścić. Nie wiem, dlaczego w ogóle z tobą rozmawiam.
– Życie różnie się układa – odparł. Astrid przewróciła oczami w odpowiedzi na to. – Taka prawda. Myślę, że powinnaś zacząć się zbierać. Droga będzie długa.
– Ja się nie zgodziłam! – krzyknęła. Jak on śmiał jej rozkazywać! Nie cierpiała, gdy ktoś to robił, a w wykonaniu smoka z głowy tym bardziej.
– Zlituj się, dziewczyno! Wiem, nienawidzisz smoków, ale spójrz na to z naszej perspektywy. Przed wiekami zabraliście nasze dzieci. Ukryliście przed światem, a potem zaczęliście na nas polować, gdy próbowaliśmy odzyskać to, co do nas należy.
– Jak do tego doszło? Ludzie musieli mieć jakiś cel.
– Mieli, chcieli stworzyć Jeźdźców, nie wzięli jednak pod uwagę, że nawet nienarodzone smoki wyczuwają ich intencje – odpowiedział Artos.
– To okropne. Jak w ogóle im przyszło do głowy coś tak głupiego?
– Nie jest to tak głupie, jak myślisz. Kiedyś żyliśmy w pokoju. Czasem któryś z nas pozwalał latać jakiemuś człowiekowi na grzbiecie. To się skończyło – odpowiedział.
Astrid jeszcze przez pewien czas nie wracała do wioski. Chciała przemyśleć słowa smoka. Wiedziała, że nie kłamał, czuła to w kościach, ale zarazem myśl o pomocy Artosowi ją zniechęcała. Nadal przed oczami miała śmierć ojca. Chciała go pomścić, ale z drugiej strony na szali znajdowały się życia milionów ludzi. W głowie miała zupełny mętlik. Jej serce krzyczało, że powinna zemścić się, lecz rozum był za zwróceniem jaj. Dlaczego musiało się to przytrafić akurat jej?
Rozumiała stanowisko smoków, chcieli odzyskać swoje dzieci. Pokolenia smoków nigdy nie były liczne, natomiast żyły niezwykle długo. Stąd też brała się ich niezwykła mądrość.
Zastanawiała się nad tym kilka godzin. Nawet nie zauważyła upływu czasu, tak bardzo była zamyślona. Dopiero kiedy spojrzała na położenie słońca, zorientowała się, że już późno.
Podszedł do niej brat, gdy tylko znalazła się w wiosce. Weszła między znajome namioty. Czuła zapach przygotowywanej rybnej zupy. Właśnie kierowała się do namiotu, by pomóc kobietom, gdy ją złapał za ramię. Wiedział, że coś ją dręczy.
– Widzę, że czymś się martwisz. Powiesz mi czym?
– Nie powinnam. Znienawidziłbyś mnie – odpowiedziała.
– To nie prawda. Jesteś moją siostrą, będę cię zawsze kochał.
Astrid spojrzała prosto w jego zielone oczy. Chciała mu wierzyć i wyrzucić z siebie to wszystko.
– Przysięgnij, że nikomu nie powiesz – poprosiła.
– Obiecuję. – Dziewczyna złapała głębszy oddech, nim zaczęła mówić. Ten patrzył na nią, jakby oszalała. Wraz z jej opowieścią w jego oczach rósł coraz większy gniew na siostrę. – Jak w ogóle możesz myśleć o pomocy smokom? Zabiły naszych rodziców!
– Wiem, ale jeśli mówił prawdę i zginą miliony, gdy odmówię? Nie chcę mieć ich na sumieniu.
– Jak ty możesz wierzyć smokowi? Ilu zabiły?
– Wielu. Wiem, ale on nie kłamał. Wierzył w to, co mówił – odpowiedziała.
– Ty nie jesteś moją siostrą, ona nigdy nie pomogłaby smokom! Zdradziłaś swój lud, nie masz prawa nazywać się Atarich. Dobrze, że rodzice tego nie widzą. Wieczorem ma cię tu nie być – rzekł.
Astrid czuła ból w sercu, z każdym słowem brata wzbierał się w niej gniew i smutek. Odeszła bez słowa. Zacisnęła dłonie w pięści, a obraz zamazał jej się przez łzy. Skierowała się do namiotu, skąd wzięła potrzebne rzeczy. Z tyłu głowy miała słowa brata, które tak bardzo ją zraniły. Później opuściła wioskę, idąc w stronę zachodzącego słońca.
– Podjęłaś dobrą decyzję – powiedział Artos.
– Nie ja ją podjęłam, lecz mój brat. Wygnał mnie. To boli – rzekła.
– Mogłaś mu nie mówić – odpowiedział smok.
– Żałuję, że to zrobiłam. Nawet nie wiesz jak bardzo. Gdybyś nie pojawił się w moim życiu, nigdy by do tego nie doszło – warknęła wściekła.
– Czasu nie cofniesz. Nie myśl już o tym. Skup się na celu – podpowiedział smok.
– Masz rację, nie powinnam patrzeć wstecz. Straciłam wszystko, na czym mi zależało. Nie myśl, że wybaczyłam smokom, ale zrozumiałam coś. Wiem, dlaczego to robiliście – powiedziała.
– Cieszę się. Jesteś inna, niż myślałem. Powtarzano mi zawsze, że ludzie są źli do szpiku kości, nie jest tak jednak, a ty jesteś na to dowodem.
– Skoro myślałeś, że ludzie są źli, dlaczego oddałeś mi cząstkę siebie? – zapytała. Smok chwilę nie odpowiadał.
– Miałaś to coś w spojrzeniu. Nie wiem, jak to określić.
– Pomimo tego chciałeś mnie zabić – odparła.
– Gdybym chciał, już byś nie żyła. Zraniłem cię lekko – wytłumaczył. – Niech będzie mocno, ale gdy już wiedziałem, że umrę, nie chciałem, by moja ofiara poszła na marne.
– Skoro tak mówisz – mruknęła. Pokręciłam głową, nie dowierzając, że rozmawia ze smokiem, który stał się częścią niej.
Dziewczyna szła równym krokiem przed siebie, kierowana uwagami Artosa. Trawa uginała się pod jej stopami, by po chwili powrócić do poprzedniej pozycji. Od czasu do czasu jej stopy natrafiały na błoto, które lepiło się do jej butów. Widziała ślady działalności burzy.
Zatrzymała się na chwilę, by po raz ostatni zobaczyć wioskę, która stanowiła jej dom przez tyle lat. Nie chodziło o same namioty, lecz ludzi. Będzie tęskniła za ciotką, szamanką, nawet za Diamonem, pomimo że ją zranił. Myślała, że może mu ufać, wyglądało na to, że się myliła.
Ruszyła dalej. W czasie marszu jej myśli wracały do ostatnich wydarzeń. Uczucia atakowały ją, chciały wcisnąć łzy w jej oczy. Wiedziała, że powinna zostawić to za sobą. Straciła wszystko, na czym kiedykolwiek jej zależało. Cieszyła się przynajmniej, że ma jakiś cel. Inaczej załamałaby się. Była tego pewna.
Nagle usłyszała dźwięk. Skrzydła. Zdecydowanie smok. Znajdowała się na otwartej przestrzeni. Jej ojciec zawsze jej powtarzał, że najlepiej położyć się na ziemi i się nie poruszać. Zrobiła to. Dźwięki wydawane przez smoka się nasilały. Zbliżał się coraz bardziej. Wylądował na ziemi. Słyszała charakterystyczny odgłos uderzeń łap o podłoże.
– Wiem, że tutaj jesteś. Gdzie się schowałaś? – wysłał mentalny przekaz. Astrid starała się go zignorować. Skąd wiedział, że jest dziewczyną? Smoki to wyczuwają? – Odpowiedz.
– Ona nie zrezygnuje – stwierdził Artos, prosto do jej głowy.
– Może jednak? – zapytała z nadzieją. Ten wydawał się westchnąć zirytowany. Astrid stwierdziła, że skoro tak twierdzi, niech będzie. – Co mam zrobić twoim zdaniem?
– Odpowiedz, najlepiej zagadkowo – podpowiedział.
– Skrywa mnie mrok, ciemność przyjaciółką moją. Okryła mnie z radością – odpowiedziała do nieznanej smoczycy. Ta mruknęła niezadowolona.
– Tajemniczo prawisz. Kim jesteś? Twój zapach jest dziwny – stwierdziła. Astrid chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Artos postanowił jej nie pomagać, za co przeklinała go w myślach.
– Nie smok, nie człowiek, nie dobra, nie zła, jestem wszystkim i niczym. – Artos pochwalił ją w myślach.
– Kim zatem? Może elfem? Krasnoludem? – Astrid szukała w myślach sensownych słów. Adrenalina pobudziła ją, ale także pomogła skoncentrować. Nie zwracała uwagi na wiatr, który zaczął szybciej wiać, lecz na rozmowie ze smoczycą.
– Elfickich czarów nie znam, sztuka krasnoludów obcą. Jakie zamiary masz? – zaryzykowała, zadając pytanie. Smoczyca znajdowała się naprawdę niedaleko. Rozglądała się dookoła, próbując dostrzec schowana dziewczynę.
– To zależy od ciebie. Mówisz, żeś nie zła, ale też nie dobra, jaka będziesz dla mnie? – Smoczyca zrobiła kilka kroków naprzód. Jej kroki nie wydawały większych odgłosów, jakby miała na stopach miękkie poduszki. Kryształowy wzrok śledził ruch wysokiej trawy.
– Ja atakować nie pragnę, pozwól odejść w spokoju.
– Pokojowe masz zamiary? Zatem moje takie będą. Prośbę mą spełnij i ukaż się.
– Co mam zrobić? – zapytała Artosa. Ten milczał. – Obiecaj, że krzywdy mi nie uczynisz.
– Przysięgam na honor smoka – powiedziała. Astrid powoli wstała z ziemi. Smoczyca wyraźnie zdziwiła się tak zwyczajnym wyglądem osoby, stojącej niedaleko od niej.
– Oto ja, spełnij swą obietnicę i pozwól mi odejść w spokoju.
– Wyglądasz jak człowiek, ale nim nie jesteś. Wyczuwam w tobie smocze ja. Idź swoją drogą, niech wiatr ci sprzyja – powiedział smok, wzbijając się do lotu. Astrid odetchnęła z ulgą.
– Dobrze ci poszło – stwierdził Artos.
– Ty się nawet do mnie nie odzywaj. Mogłeś mi pomóc.
– Świetnie ci szło. Masz do tego talent – powiedział. Astrid uśmiechnęła się przelotnie. Cieszyła się, że nie uważa ją za całkowite beztalencie. – Poćwiczmy jednak nad barierami umysły. Wiem, że się denerwowałaś, że nie odpowiadałem, ale utrzymywałem twoją barierę. U kogoś jest to dużo bardziej kłopotliwe.
– Jak takie coś stworzyć?
– Stworzenie nie jest problemem, gorzej z utrzymaniem i powstrzymywaniem ataków. Zacznijmy jednak od początku. Wyobraź sobie bezpieczne miejsce – polecił. Astrid myślała przez chwilę. Nic nie przychodziło jej do głowy. Wszędzie mógł nastąpić atak smoków. W końcu jednak zdecydowała się na las.
– Las? Ciekawy wybór. Ludzie zazwyczaj decydują się na zamki. Niech będzie las, ale z drzewami, które są odporne na ogień. Czujesz wiaterek, leciutki, słyszysz szelest liści. Widzisz drzewa, może jakieś zwierzęta. Bardzo dobrze, nie rozpraszaj się. Spróbuję wedrzeć się do twojego umysłu, a ty będziesz mnie powstrzymywać. Używaj wszystkiego, co tylko możesz – powiedziała.
Astrid pierwsze, co poczuła to jakby wstrząs. Nie wiedziała, skąd dochodzi. Otoczyła się drzewami, które szczelnie zagrodziły drogę intruzowi. Czuła kolejne wstrząsy. Później ból. Rozproszyła się.
– Jak na pierwszy raz nie było źle. Spróbuj wykorzystać zwierzęta, nie tylko drzewa. Musisz wiedzieć, co się dzieje – wytłumaczył.
Astrid tym razem była przygotowana. Wstrząs był mniejszy. Otoczyła się drzewami. Na zewnątrz pozostały zwierzęta. Poleciła im szukać intruza. Artos był w swojej smoczej formie. Atakował ogniem drzewa, później uderzał w nie ogonem. Uznała, że przydaliby się Łowcy. Zwierzęta się w nich zamieniły. Rzucili w smoka oszczepami. Poczuła jego ból, nie straciła jednak koncentracji. Smok zaczął wzbijać się w niebo, próbując uciec. Uśmiechnęła się do siebie.
– Oto właśnie chodziło. Widzę, że zrozumiałaś. Teraz tylko musisz pamiętać, by las zawsze był z tyłu twojej głowy – powiedział.
– Postaram się – odpowiedziała. Artos wydawał się zadowolony. Astrid ujrzała przed sobą miasto. Chciała tam pójść. Artos nie był zachwycony jej pomysłem, ale nie zaprotestował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top