SMOCZĄTKO część 1

SMOCZĄTKO

Archiwum i zbiory Ludzi Pisma w Bunkrze sprawiły Samowi kolejną niespodziankę. W piątkowe, kwietniowe południe - ciepłe i rozkwitające świeżą zielenią na zewnątrz, Dean wybrał się na zakupy, a Sam zabrał się do następnych pudeł i szpargałów pochowanych w zakamarkach Bunkra. Postanowił zrobić to ostrożnie, by znowu nie natknąć się na jakiś nieprzyjemny gadżet zostawiony przez Ludzi Pisma, którzy byli amatorami i zbieraczami różnych magicznych dziwactw. Nie to, żeby ich za to potępiał, osobiście też był ciekawy najróżniejszych rzeczy, wiadomości i tajemnic, które chętnie zgłębiał i zapamiętywał. Bo nie wiadomo co może przydać się w trakcie polowania, nieprawdaż?

Niemal od razu zaintrygował go znaleziony w jednej z szuflad ciężki woreczek, niby sakiewka z miękkiego zamszu, ściągnięty jedwabnym sznurkiem. Rozwiązał sznurek i delikatnie wysunął z niego na blat stolika, ciemnozielony, połyskujący złotem, podłużny, chropowaty kamień. Dotknął go. Kamień nie wydawał się zimny - przeciwnie, był jakby ciepły, lekko wilgotny i zdawał się lgnąć mu do skóry, lśniąc przy tym jaśniej, jakby ciepło wzmagało jego blask.

W pierwszym odruchu, wiedziony zdrowym rozsądkiem Sam chciał odłożyć fascynujący przedmiot tam, gdzie go znalazł, ale zaintrygowany, jednak uległ ciekawości i zabrał go do swojego pokoju, cały czas trzymając ów dziwny kamień – nie-kamień w dużej, ciepłej dłoni. Najpierw położył go na nocnym stoliku, ale potem przeniósł na łóżko i miękko ułożył w zagłębieniu poduszki, wyczuwając pod palcami lekką, przyjemną wibrację, czającą się pod zielono-złotą powierzchnią. Przyłożył ucho do kamienia - choć domyślał się, że to raczej nie jest kamień - i nasłuchiwał cichuteńkiego ni to szelestu, ni skrobania...

Minął tydzień.

Dean zauważył, że od kilku dni Sam na dłużej znika w swoim pokoju. Wspólne posiłki zjadał w pośpiechu, nie chciał z bratem oglądać meczy ani filmów, nie siadał z nim do piwa. Wydawało się nawet, że znacznie krócej przesiaduje w archiwum wśród mnóstwa książek, pism i innych szpargałów Ludzi Pisma, a przecież zwykle to uwielbiał. Owszem, zdarzało się, że Sam brał pod pachę jakąś książkę, jednocześnie niosąc w ręku talerz z górą jedzenia, ale zabierał wszystko do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi - na zamek. A kiedy Dean próbował wyciągnąć go do miasteczka, Sam, pokasłując za zamkniętymi drzwiami, stwierdził, że się trochę przeziębił i musi poleżeć.

Doprawdy, takie cackanie się z samym sobą było do Sama raczej niepodobne. W Deanie budziły się podejrzenia, zwłaszcza, że tego ranka brat wszedł do kuchni i zauważył wyraźne, jakby wypalone i osmolone dziurki w materiale flanelowej koszuli w pomarańczową kratę. W dodatku wokół Sama unosił się lekki zapach... dymu.

- Sammy, co ty - kopcisz w pokoju? - zagadnął starszy Winchester. – Ukradkiem popalasz papierosy, czy ćwiczysz jakieś mroczne zaklęcia z kadzidełkami?

Roześmiał się, próbując namówić brata do zwierzeń.

- Acha, popalam papierosy – zgodził się spokojnie Sam, nawet nie patrząc na osłupiałego Deana, tylko w pośpiechu kładąc na ogromny talerz górę najróżniejszych przekąsek z lodówki - małe paróweczki, jajka na twardo, korniszonki, kawałki pleśniowego sera, nóżkę wędzonego kurczaka, plastry szynki... Choć przecież jak do tej pory, nie był wielbicielem szynki.

- Palisz fajki? - Dean próbował raz jeszcze się roześmiać, ale mu nie wyszło. Zdumienie odebrało mu mowę.

- A co... nie mogę? - wzruszył ramionami Sam. - Co za różnica, czy wykończy mnie wilkołak, demon, czy rak płuc.

To mówiąc, skinął starszemu bratu głową i skierował się do swojego pokoju. Dean ruszył za nim, już naprawdę zirytowany. Próbował wejść do pokoju za Samem, ale ten szybko wszedł do środka i zamknął się - na klucz!

- Sammy, co się wygłupiasz! Otwórz mi – zażądał Dean, mocno pukając do drzwi.

- Dean, proszę cię, daj mi trochę prywatności, dobrze? – rozległ się zniecierpliwiony głos Sama. - Za jakiś czas wszystko ci wyjaśnię. Pogadamy sobie i w ogóle...

Zagniewany i zaniepokojony jednocześnie starszy Winchester walnął kłykciami w nieposłusznie zamknięte drzwi.

- Dobra, miłego oglądania porno! Tylko się nie przemęcz, stary – burknął, postał chwilę pod drzwiami, a potem powoli wrócił do kuchni, napić się kawy i pomyśleć.

W pokoju Sam wziął z talerza małą parówkę i cicho zagwizdał.

- Iskierko, smakołyk! – zawołał, podnosząc rękę w górę.

A później z przyjemnością spoglądał, jak siedzący do tej pory na szafce mały, smukły, lśniący smok podlatuje bliżej i odgryza kęs parówki. I następny. Apetyt dopisywał smoczątku nadzwyczajnie. Wszystkie parówki zostały zjedzone w mgnieniu oka.

Maleństwo wykluło się cztery dni wcześniej.

Najpierw skorupa zaczęła się rozgrzewać i pękać - wtedy Sam włożył jajo do dużej miedzianej misy, potem ukazały się większe pęknięcia, a następnie jajo rozpadło się na kilka błyszczących kawałków i na świat wyjrzał długi, nieco krokodyli w kształcie pyszczek, pazurzaste łapki i całe, smukłe ciałko ze sprężystym, długim ogonem. Ku pewnej uldze Sama, stworzonko nie okazało się wielkim, lepkim, włochatym pająkiem, ani wężem, tylko... najprawdopodobniej z braku innego określenia - smokiem. Takim jak z baśni i legend. W dodatku smoczątko było niezaprzeczalnie pełne wdzięku i magii.

Stworzonko pokrywały delikatne łuski w kilku odcieniach zieleni, mieniące się złotem, jakby posypane delikatnym, złotym piaskiem. Jego złote ślepka o wąskich, czarnych źrenicach przez dłuższą chwilę wpatrywały się w oczy Sama, a później nowo wyklute smoczątko znienacka wykonało skok w powietrze - przy okazji prezentując całkiem pokaźne, półprzejrzyste, lśniące skrzydełka, i wylądowało zaskoczonemu Samowi na ramieniu. Pisnęło, niby mały pisklak, owiewając policzek i ucho człowieka gorącym oddechem.

Sam powolutku, ze smoczątkiem na ramieniu, podszedł do lustra. Mały, na widok swego odbicia, prychnął niczym kociak a z nozdrzy i pyszczka buchnęły mu chmurki dymu i malutkie iskierki.

- Ojej, jaka z ciebie iskierka, mały - przemówił czule Sam. - Lepiej trzymać książki z daleka od ciebie, no nie? Ciekawe, co ty lubisz jeść... mam nadzieję, że z tymi dziewicami, to taka bajka, hm?

Okazało się, że smoczątko - jak dotąd, nie żądało dziewic, za to było właściwie wszystkożerne. Sam przynosił z lodówki talerze przekąsek, a Iskierka - bo tak dał smoczątku na imię, pochłaniał jedzenie z apetytem. Najchętniej oczywiście mięso, ale nie gardził także serem, jajkami, a nawet korniszonami - ku rozbawieniu Sama.

Mały smok jadł i podrastał. Nabierał sił. Jego skrzydełka wzmocniły się i po kilku dniach oblatywał pokój szybko niczym połyskliwy pocisk, jednak gdy tylko Sam wyciągał przed siebie rękę, Iskierka natychmiast posłusznie na niej lądował. Sam musiał poszukać zimowych rękawiczek, bo smoczątko miało ostre pazurki i silny uścisk łapek.

Właśnie stał na środku pokoju, na ramieniu trzymając Iskierkę, a drugą ręką podając mu plastry szynki. Sądził, że szynka smakowała małemu smokowi nadzwyczajnie, bardziej niż parówki, bo pochłaniał ją łapczywie, nieomal z mlaskaniem. Czasem smoczątko podskakiwało lekko na ramieniu Sama, jakby trudno było mu usiedzieć spokojnie na jednym miejscu.

- Jaki z ciebie łakomczuch – zaśmiał się Sam, czule głaszcząc go po lśniącym łebku dodatkowo ozdobionym małymi, guzowatymi wypustkami. - Zjesz całą szynkę Deanowi, Iskierko?

Wyglądało na to, że tak.

- Lepiej mi doradź, dzieciaku, jak niby mam przedstawić cię bratu... – westchnął Sam, pochmurniejąc. - I w ogóle co mamy z tobą zrobić? Co będzie, gdy urośniesz wielki jak dom? I gdzie ja cię schowam przed łowcami?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top