Chapter three

Gdy strzały ustały, doszedłem do wniosku, że powinienem wyjść i zobaczyć czy oni w ogóle jeszcze żyją.

Wyszedłem z pokoju, a następnie po cichu zszedłem na dół wprost do salonu.

Był strasznie zdemolowany. Żyrandole na podłodze, popękane wazony, przedziurawione obrazy... idealnie.

Rozejrzałem się po pokoju i szybko uciekłem za kanapę, ponieważ zauważyłem, że z korytarza wyszły dwie postacie. Nie byłem do końca pewien, ale sądząc po sylwetkach byli, to kobieta i mężczyzna. 

-I jak znalazłeś?- spytała.

-Nie- odparł.- Ty sprawdź na górze, a ja jeszcze poszukam.

-Dobra, tylko jak znajdziesz, to nie zabijaj, tylko zwiąż- oznajmiła.

-O kogo może chodzić?- pomyślałem.

Mężczyzna stanął na środku pokoju, po to aby wymienić naboje w pistolecie.

Wykorzystałem moment i chwyciłem wazon (a w zasadzie jego resztki i) i rozbiłem go ja głowie mężczyzny, w wyniku czego zemdlał. Wykorzystałem, to i wziąłem od niego broń.

Gdy na nią spojrzałem, nagle zacząłem mieć flashbacki i czyjegoś zabójstwa. Czułem się... tak jak kiedyś bym to zrobił? Nie, to niemożliwe. Poza tym nigdy wcześniej nie trzymałem broni w ręku.

-Tu jesteś!- z zamyślenia wyrwał mnie krzyk kobiety, a następnie we mnie strzeliła jednak zrobiłem unik. 

Pod wpływem adrenaliny, również strzeliłem jednak chybiłem i szybko schowałem się pod sofę. Nie wiem co mi wtedy strzeliło do głowy.

-Ja pierdole jaki debil- zaśmiała się ironicznie i gdy podeszła do kanapy ja chwyciłem ją za nogę w wyniku czego się przewróciła i uderzyła głową o stolik. Ja na nią skoczyłem i próbowałem wyrwać pistolet, jednak ona niechcący wystrzeliła i kula trafiła sufit. Wtedy z sufitu urwał się żyrandol i...

Nie wiem za bardzo jak, to się stało, ale nagle znalazłem się na drugim końcu pokoju.

-Co jest?- pomyślałem.

Dobra, to skoro ich powaliłem to chyba mogę szukać rodzeństwa.

-Luther! Diego!- krzyczałem.- Allison! Klaus! Vanya!

Nikt nie odpowiadał, co mnie zaniepokoiło.

Wolnym i ostrożnym krokiem udałem się na górę.

-Ej jesteście tu w ogóle?- krzyknąłem.

-Five!- nagle z góry usłyszałem jak ktoś mnie wolał.

Ten dźwięk najprawdopodobniej dochodził ze strychu.

Otworzyłem klapę, a ze środka wypadł Klaus.

-Co? My żyjemy?- wstał uradowany z podłogi.

-Tak jakby- oznajmiłem.

-Jezu Five nic ci nie jest, jak dobrze- powiedziała Vanya.

-Przepraszam, że cię zostawiliśmy, ale poszliśmy z nimi walczyć, jednak baliśmy się ze nia damy sobie rady, więc uciekliśmy na strych- tłumaczyła się Allison.- Po chwili jednak zdaliśmy sobie sprawę, że ciebie tu nie ma i baliśmy się, zwłaszcza jak usłyszeliśmy strzały.

-Powaliłeś ich?- przerwał jej Diego.

-Tak- odparłem skromnie.

-Ooo to gratuluje- poklepał mnie po ramieniu.

-Dzięki.

-Wiecie może, co to byli za ludzie i czego od nas chcieli?- wtrącił się Luther.

-Nie wiem, ale mówili że chcą kogoś zabić, czy coś takiego- odparłem.

-Co? Ale kogo?- spytała Allison.

-Nie mam pojęcia. Nie powiedzieli nawet czy, to chłopak czy dziewczyna.

-Dobra chodźcie na dół, to wszystko jakoś ogarnąć- zarządził Diego.

Wszyscy poszliśmy na dół, licząc może jeszcze ich znajdziemy, jednak okazało się, że najwyraźniej zdążyli uciec.

Zrezygnowani, zaczęliśmy ogarniać dom.

***

W zasadzie tak minęła nam reszta dnia.

Na sprzątaniu, dlatego od razu jak skończyliśmy poszliśmy spać bo byliśmy bardzo zmęczeni.

***

Gdy rano się obudziłem zdałem sobie sprawę, że nie miałem żadnego dziwnego snu o tym. Może, to nawet i dobrze?

Umyłem się, ubrałem i zszedłem na śniadanie.

-Bez kitu będziemy robić dochodzenie?- zaśmiał się Diego, po tym jak Luther powiedział, że musimy się dowiedzieć kto, to był.

-Wiecie, co? Może olejmy sprawę. Jak jeszcze raz zaatakują, to wtedy uderzymy- odparła Vanya.

-Pojebało cię?- odezwała się do niej Allison.- Ewidentnie mówili, że kogoś szukali.

-Właśnie- uśmiechnął się chytrze Luther.

-Ej dobra, może faktycznie dajmy sobie spokój- powiedział Klaus, upijając łyk piwa.- Mamy siedemnaście lat, zostawmy to policji.

-Jasne i, co im powiemy?- zadrwiła Allison.- Może chodzić o jakieś sprawy prywatne i jak policja się dowie, to będziemy mieć jeszcze bardziej przewalone.

-Jezu, ale wy jesteście głupi. Policja właśnie nas ochroni, nie?- wzruszył ramionami Diego.

-Jakbyśmy sami nie umieli- westchnął blondyn, opierając się o krzesło.

-Właśnie, a co ty o tym myślisz Five?- spytał się mnie Diego.

-Właśnie- spojrzała się na mnie Allison. Z resztą podobnie jak wszyscy.

Spuściłem głowę. Nie wiedziałem, co powiedzieć.

-Um... myślę, że nie powinniśmy robić żadnego dochodzenia...- Diego, Klaus i Vanya uśmiechnęli się drwiąco do Luthera i Allison- ale, powinniśmy na siebie uważać- Luther i Allison pokazali im środkowe palce.

-Okej, zgadzam się- spoważniała Allison.

-Dobra, może być- odparł Diego i dodał- Ale jak drugi raz...

-Dobra!- przewrócił oczami Luther.

***

Reszta dnia minęła nam dosyć spokojnie. Rozmawialiśmy i oglądaliśmy filmy.

Pod koniec dnia gdy siedziałem w pokoju postanowiłem wyjść na spacer, bo czemu nie. Przyda mi się trochę świeżego powietrza.

Zszedłem na dół i zakomunikowałem im, że wychodzę.

Gdy wyszedłem chłodne jesienne powietrze owiało mi twarz.

Nie wiedziałem, za bardzo gdzie mam się udać, dlatego chodziłem sobie bez celu po mieście. Było ciemno, więc wiedziałem, że zaraz zaczną się martwić i zejdą na zawał.

Nie jestem małym dzieckiem.

Po kilku minutach zauważyłem przed sobą jakąś kawiarnię. Chciałem tam pójść, bo w sumie napiłbym się czegoś.

Wszedłem i usiadłem przy stole.

Nie musiałem długo czekać na obsługę, ponieważ niemal od razu podeszła do mnie kobieta o jasnych blond włosach, w podeszłym wieku.

-Dobry wieczór, co podać?- zapytała z uśmiechem.

-Po proszę czarną kawę- odparłem.

-Dobrze, zaraz przyjdę- powiedziała i zniknęła na zapleczu.

Oparłem się o kanapę i wbiłem wzrok w stolik.

Nagle poczułem na sobie czyiś wzrok. Podniosłem głowę, a w serwetniku zobaczyłem czwórkę ludzi celujących we mnie karabinami.

-Albo pójdziesz z nami, albo cię zabijemy- powiedział stanowczo jeden z nich.

Dobra, jak ja to zrobiłem z tą teleportacją wczoraj?

Zamknąłem oczy, wziąłem głęboki wdech i nagle znalazłem się na drugim końcu baru.

Zszokowani terroryści zaczęli do mnie strzelać, a ja przeniosłem się gdzie indziej. Następnie jeden stanął za mną, drugi przede mną, a pozostali dwaj byli po bokach.

Nie dowierzałem, że są aż tak głupi. Teleportowałem się do drzwi w momencie kiedy oni jednocześnie wystrzelili. I w taki o, to sposób sami się zabili.

-Dziękuję, do widzenia- pomyślałem wychodząc z uśmiechem z kawiarni.

***

Hejka!

No i kolejny rozdzialik <3

Przyznaję, nie wiem co mnie podkusiło do zrobienia takiej końcówki, ale to mój ulubiony moment w serialu.

Właśnie, ze względu na, to że skończyły mi się wersje robocze, to rozdziały będą pojawiały się nieregularnie ;) Postaram się coś dodać przed Wielkanocą.

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top