Chapter ten

Na 10 komentarzy next dzisiaj w nocy!

Chwilę później wszyscy staliśmy przed Komisją.

-Woo, jakie to wielkie!- krzyknął Klaus.

-Wiem, a teraz idziemy- powiedziałem i zacząłem iść, jednak się zatrzymałem.- Idźcie cały czas za mną i róbcie, co mówię- dodałem i weszliśmy do środka.

-Jezu, ale on się poważny zrobił- szepnął Diego do Luthera, co usłyszałem.

Szliśmy korytarzem i na pewno wyglądaliśmy jak banda kretynów. Ja szef, najwyższa pozycja w Komisji (zaraz po Handler), jarający się wszystkim Klaus, plotkujący Diego i Luther, no i Allison i Vanya, które w zasadzie zachowywały się normalnie.

Gdy podeszliśmy do jej biura, zapukałem a gdy usłyszałem "proszę", otworzyłem drzwi.

-Jesteśmy- powiedziałem.

-Wspaniale!- krzyknęła, gdy nas zauważyła.

-Czego od nas chcesz?- spytałem oschle, patrząc się na nią złowrogo.

-Właśnie, usiądźcie- powiedziała i pokazała na dwie nieduże sofy przy stoliku kawowym.

-Mmm... wygodnie tu- rzucił Klaus, popijając wódkę.

-Tylko nie rozlej- szepnął do niego Diego.

-To chciałam abyś ich tu przyprowadził, ponieważ chcę wam zaproponować pracę w Komisji- uśmiechnęła się.

-Ale, że my?- zdziwił się Luther, a ja oburzony wstałem.

-Słuchaj, co jak co ale oni się do tego nie nadają- powiedziałem stanowczo, a potem żeby nie było, to patrząc na nich dodałem.- Bez obrazy.

-Za późno, podjęłam już decyzję- oznajmiła upijając łyk herbaty.

-Musimy porozmawiać- powiedziałem i chwyciłem ją za rękę.

-Dobra, dobra- burknęła i wyszliśmy na korytarz.

-Słuchaj, nie wiem co kombinujesz, ale cokolwiek, to jest, to nie mieszaj w to mojej rodziny!- krzyknąłem stanowczo.

-Nic się wam nie stanie- przewróciła oczami.- Ufasz mi?- spytała.

Szczerze? Zawahałem się. Okej, załatwiła mi dobrą pozycję, ale to nie wszystko. Nie mogłem powiedzieć, że jej ufam bo w zasadzie nigdy jej nie testowałem.

-Ufam.

-Właśnie, to mogę obiecać, że nigdy w życiu nic wam się nie stanie- uśmiechnęła się, a następnie schyliła do mnie i położyła mi ręce na ramionach- Five, Komisja was ochroni.

-Na pewno?- rzuciłem.

-Tak! A teraz chodź do nich- powiedziała i weszliśmy do jej biura.

-Będziecie pracować w Komisji- odparłem uśmiechając się do nich zaciskając wargi.

-Ale...- zaczął Diego, jednak ja mu przerwałem.

-Zaraz przydzielimy Wam zadania- oznajmiłem.- Wyjdźcie na chwilę- dodałem i rzuciłem im spojrzenie w stylu "zaraz was stąd wyciągnę, obiecuję".

-To przejdźmy do rzeczy- zaczęła siadając na fotelu.- Opisz mi po krótce swoje rodzeństwo.

-Um... Luther jest wrażliwy, ale umie sobie radzić w życiu. Diego, to kozak. Allison, z charakteru jest podobna w zasadzie do Luthera. Eh... Klaus jest... średnio zorganizowany. A Vanya, cicha ale jak trzeba coś zrobić, to to robi- opisałem.

-Świetnie, w takim razie Diego i Klaus pójdą z tobą na misję, a Vanya, Luther i Allison będą zajmowali się sprawami- powiedziała po chwili namysłu.- Masz- wręczyła mi świstek i teczkę- tym się dzisiaj zajmiecie.

-Moim zdaniem...- zacząłem, jednak jak zwykle mi przerwała.

-Nie dyskutuj, tylko im, to powiedz- rzuciła, a ja przewróciłem oczami i wyszedłem.

-Dobra. Diego i Klaus idziecie ze mną, Vanya, Allison i Luther zostajecie- ogłosiłem i zabrałem wyróżnioną trójkę ze sobą.

-Five...- Allison chwyciła mnie za nadgarstek, a w jej oczach zobaczyłem przerażenie.

-Dacie radę, zaraz wrócimy- uśmiechnąłem się lekko na dodanie jej otuchy, chociaż sam w środku nie czułem się najlepiej.

-Dokąd my właściwie idziemy?- spytał mnie Diego.

-Zabijać ludzi- uśmiechnąłem się sztucznie.

-Co?- zszokował się Klaus.

-Tak i przestań wreszcie chlać!- krzyknąłem, wyrwałem mu wódkę i rzuciłem ją na chodnik. Butelka się rozbiła, a Klaus podbiegł do niej, uklęknął i... zaczął nad nią płakać.

Poważnie?

-Kurwa, wstawaj nie mamy czasu!- podszedłem do niego i podniosłem go z ziemi.- Chcesz mieć jeszcze bardziej przewalone niż teraz?

-Już mam przewalone, bo ją zabiłeś!- uderzył mnie w twarz, co mnie bardzo zdziwiło.

-Diego, weź go ogarnij, idziemy do 1950 zabijać ludzi- rozkazałem, a brunet podniósł go z ziemi.

-Jak znajdziemy i będzie jakiś sklep, to kupimy ci nową- rzucił, a Klaus wydał z siebie ryk radości. W zasadzie nawet nie wiem, co to było. W każdym razie przypominało krzyk pterodaktyla.

Wziąłem teczkę do ręki i jeszcze raz spojrzałem się na kartkę.

Zabij czteroosobową rodzinę (1950).

Nieźle.

-Dobra, chodźcie już!- niecierpliwiłem się. Chciałem mieć, to już za sobą.

Chłopaki, zauważyli że jestem już bardzo wkurzony, więc podeszli do mnie i się mnie złapali.

***

W mgnieniu oka znaleźliśmy się przed małym domem jednorodzinnym na obrzeżach miasta.

-Dobra zaczekajcie tu, ja pójdę ich zabić- oznajmiłem.

-Nie, pójdziemy z tobą- powiedział Diego.

-Dobra- wywróciłem oczami.- Ustawcie się za mną, będzie demolka.

Oczywiście, na misję wziąłem swoją ukochaną kosę, bo bez niej ani rusz.

Już chciałem wywarzać drzwi, jednak Diego mnie powstrzymał.

-Słuchaj, lepiej wejść ciszej, żeby ich nie wystraszyć. Będziemy mieli okazję zaatakować ich z zaskoczenia- oznajmił.

-E w sumie- wzruszyłem ramionami.- Kto umie otwierać drzwi?

-Można oknem- zauważył Klaus, a my wszyscy popatrzeliśmy na siebie.

Chwilę później ustawiliśmy w piramidkę i zaczęliśmy się po sobie wpinać. Nie ukrywam, że miałem najłatwiej, bo mogłem się po prostu teleportować.

Gdy wreszcie udało nam się wejść na górę, odkryliśmy, że jesteśmy w sypialni dorosłych.

Całe szczęście spali.

Pokazałem im gestem, że mają tu zaczekać, bo ja poszukam reszty.

Przeszedłem z dwa pokoje i znalazłem dwójkę śpiących dzieci w łóżkach obok siebie.

Teleportowałem się do chłopaków, żeby poinformować ich, że ich znalazłem oraz jak odliczą dziesięć sekund, to że możemy ich zabić.

Ponownie udałem się do sypialni dzieci, a gdy moje dziesięć sekund się skończyło, zabiłem ich. Nie usłyszałem jednak żadnych dźwięków z sypialni rodziców, więc pomyślałem, że Diego i Klaus już wyszli, jednak gdy wszedłem do pokoju serce mi stanęło...

***

Hejka!

Postanowiłam zrobić Polsacik, bo czemu nie ;)

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top