Chapter six

*Allison Hargreeves*

Ledwo, co podniosłam głowę, a od razu wpadł na mnie Klaus.

-Ej, uważaj trochę- burknęłam.

-Gdzie jest Five?!- krzyknęła przejęta Vanya.

-Był tu przed chwilą, nie?- spytał retorycznie Diego, a my skinęliśmy głowami.

-Czyżby kosmici go znowu porwali?- spojrzał na nas znacząco Klaus.

-Dobra, skończ!- krzyknął na niego zirytowany Luther.

-Po pierwsze chodźmy do środka, a po drugie musimy wykombinować, co się z nim stało- zarządziła Vanya i otworzyła drzwi do akademii.

***

*Five Hargreeves*

Nagle ja i ta kobieta znaleźliśmy się przed jakimś dużym budynkiem.

-Witaj w Komisji Numerze Piąty- powiedziała i uśmiechnęła się do mnie.

-Jeżeli planujesz zrobić ze mnie mordercę, to...- zacząłem, jednak mi przerwała.

-Oczywiście, że nie planuję- zaśmiała się, chociaż ja doskonale pamiętałem, że mówiła coś o tym, że potrzebują równie dobrego mordercy jakim jestem ja.

-Dobra- odpowiedziałem.

-Okej, to- zaczęła jak weszliśmy do budynku.- Wchodząc na piętro są wszelkiego rodzaju pokoje. W tym tutaj- wskazała na jedno z pomieszczeń- pracownicy zajmują się wszelkimi rodzajami spraw. Jest, to bardzo ważne zadanie, ponieważ bazują na tym nasi mordercy- oznajmiła.- Tu z kolei- powiedziała gdy doszliśmy na koniec korytarza- są wysyłane zgłoszenia do zabójców. Muszą jak najszybciej zabijać, aby nasze ofiary za bardzo nie zmieniły biegu naszej historii.

Pokazała mi jeszcze kilka innych sali, co z resztą jakoś za bardzo mnie nie obchodziło. Na końcu zaprosiła mnie (jak mi wcześniej powiedziała) do swojego biura.

-Proszę usiądź tutaj- odchyliła krzesło po drugiej stronie biurka.- Witaj w Komisji Numerze Piąty! Masz jakieś pytania?- spytała.

-Tak. Jakie zadanie będę wykonywał?- rzuciłem, siadając na krześle.

-Ty na razie będziesz zajmował się sprawami- uśmiechnęła się.

-Okej- skinąłem głową.- Kiedy zacznę?

-A możesz nawet teraz- powiedziała i wstała z fotela.

-Dobra- wstałem i udałem się za nią na korytarz.

Chwilę później siedziałem przy biurku i myślałem nad jakąś sprawą.

Cholera, jakie to było trudne.

-Skończyłem- powiedziałem gdy wszedłem do jej biura.

-Mh...- mruknęła, gdy patrzyła na napisaną przeze mnie kartkę.- Jestem pod wrażeniem, to ma sens- uśmiechnęła się do mnie.- Idź wysłać, to do tuby, a później przyjdź tutaj, dam ci nowe zlecenie- powiedziała, a ja wyszedłem z pomieszczenia.

Dobra, była zdecydowanie za miła. Czułem, że to cisza przed burzą. Na pewno, będzie zaraz jakiś dramat. Poza tym czułem się zagubiony. Tęskniłem za rodziną i bałem się, że jak cokolwiek zrobię źle, to mogę się z nimi pożegnać. Może i ze swoim życiem też.

Nie wiem.

W każdym razie wydaje się być nieobliczalna, dlatego się boję.

Poszedłem do niej zrobiłem kolejne zlecenie, wysłałem i tak dalej, i tak dalej. W zasadzie tak minął mi cały dzień.

***

Po skończonym dniu pracy, udałem się do pokoju, który mi przydzielono i zacząłem ogarniać się na kolację.

Gdy się przebierałem, do pokoju (bez pukania oczywiście, bo to taka trudna czynność), wpadła Handler.

-Numerze Piąty- zaczęła.- Och, przepraszam- odwróciła wzrok gdy mnie zobaczyła.- Wstaw się proszę dzisiaj na kolacji u mnie w biurze. Musimy coś omówić- nawet nie czekając na moją odpowiedź, wyszła.

Eh, ciekawe o, co znowu może chodzić.

Gdy się ubrałem, udałem się do jej biura.

Zapukałem, a gdy usłyszałem "proszę", wszedłem.

-Dobry wieczór- przywitałem się.

-Miło cię znowu widzieć. Usiądź- wskazała na fotel na przeciwko siebie.

-Dzięki- rzuciłem i usiadłem.- To... czemu mnie po raz drugi dzisiaj zaprosiłaś?

-Chciałabym z tobą omówić twoją karierę w Komisji- powiedziała zawijając makaron na widelec.

-Co masz na myśli?- spytałem.

-Nie będę owijała w bawełnę- westchnęła.- Chciałabym abyś zaczął u nas działać jako morderca.

Zatkało mnie.

-To wykluczone- rzuciłem jej pełne nienawiści spojrzenie.- Nie będę tego robił.

-Okej, to w takim razie pożegnaj się z rodziną- wzruszyła ramionami, a ja ze strachu przełknąłem ślinę, jednak starałem się po sobie nie pokazywać, że się boję.- Także wybieraj albo zabijanie innych, albo ja zabiję ci rodzinkę- uśmiechnęła się wrednie.- Pamiętaj Five, że ja wiem o was więcej niż wy.

-Na pewno?- uniosłem jedną brew uśmiechając się sarkastycznie.

-Tak, ale o tym nie teraz- kaszlnęła.- W każdym razie wybieraj.

Wstałem z fotela, przybliżyłem swoją twarz do niej i chwyciłem ją za kołnierz płaszcza.

-Dobra, będę tym pierdolonym mordercą, ale ostrzegam cię. Jeśli mojej rodzinie coś się stanie, to ja zabiję ciebie i już nie będzie tak fajnie- wysyczałem, patrząc na nią oczami pełnymi nienawiści.

-Świetnie i, to to ja rozumiem- uśmiechnęła się i odepchnęła mnie tak, że upadłem na siedzenie.

-Smacznego życzę- uśmiechnąłem się wrednie i opuściłem pomieszczenie.

Szybkim krokiem szedłem korytarzem do mojego pokoju. Miałem ręce zaciśnięte w pięści, a usta tworzyły wąską linię.

To, że byłem wściekły, to za mało powiedziane. Nie, nie zostanę mordercą! Ale... muszę zrobić wszystko, żeby moja rodzina była bezpieczna, nie chcę przysparzać im więcej problemów.

-Walka dopiero się zaczyna Handler- pomyślałem.- Chcesz wojny? To będziesz ją miała. Zobaczymy kto się zaśmieje ostatni.

***

Hejka!

Dzisiaj taki króciutki rozdzialik, bo nie miałam za bardzo pomysłu ;)

Do następnego! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top