Chapter one
Straszliwie bolała mnie głowa. Czułem jakby ktoś przywalił mi z całej siły kamieniem. Słyszałem tylko jakieś głuche dźwięki... syren? Nie wiem za bardzo co to było.
- Halo słyszysz mnie, halo?- czułem, że ktoś mną potrząsa.
- Mamy go!- krzyknął ktoś inny.
- Five, Five!- ktoś bardzo przejęty krzyczał.- Karetka jest niepotrzebna zabieramy go do akademii- po tych słowach kompletnie straciłem orientację, co się w ogóle dzieje.
***
Obudziłem się w jakiejś dziwnej sali, a obok mnie siedziało pięcioro ludzi, patrzących się na mnie z przejęciem.
- Obudził się- oznajmiła brunetka, siedząca najbliżej mnie.
-Kim... jesteście?- spytałem zdezorientowany.
- Nie pamiętasz nas?- wtrąciła się ciemnoskóra blondynka.
- Kogo mam pamiętać?
- O cholera...- odparł wysoki blondyn, który chodził z przejęciem po pokoju.- Five weź się nie zgrywaj co?- zaśmiał się nerwowo.
- Five? Jak numer?- zdziwiłem się.
- Luther, on serio nic nie pamięta. Przestań go testować- odezwał się umięśniony brunet.
- Idziemy po Pogo?- spytała blondynka.
- Nie wiem jest prawie trzecia w nocy- odezwał się ktoś, nawet już nie zakodowałem kto.
- Klaus, gdzieś ty do cholery był?- oburzył się blondyn.
- Koks wziąłem i napiłem się trochę, bo tego na trzeźwo nie można- odparł niewzruszony.
- Jezus Maria twój brat się obudził a ty...- wtrącił się mięśniak.
- Możecie przestać? Na pewno go to stresuje!- krzyknęła blondynka, a następnie zwróciła się do mnie z ciepłym uśmiechem na twarzy.- Jak się czujesz?
- Strasznie boli mnie głowa- odparłem, bo w zasadzie tylko (albo aż) tyle.
- To damy ci odpocząć, ale najpierw przeniesiemy cię do twojego pokoju- spojrzała na blondyna.
Chłopak wziął mnie na ręce i zaniósł do przestronnej sypialni.
- Jakbyś czegoś potrzebował, to zawołaj- oznajmiła z uśmiechem blondynka i wyszła.
***
*Allison Hargreeves*
Zamknęłam drzwi od pokoju Five'a i poszłam na dół na zebranie rodzinne.
- To co robimy?- zaczął Klaus.
- Nie wiem, rano powiadomimy Pogo i zobaczymy, może on wie co robić- powiedział Luther.
- Okej, ale... zastanawia mnie to gdzie był przez ten cały czas. Co robił?- odezwała się Vanya.
- Dokładnie, ale czemu nic nie pamięta? A poza tym był jakby przerażony na nasz widok nie zauważyliście?- dodałam.
- Kosmici go porwali- powiedział Klaus upijając łyk wódki.
- Klaus, ty tak na serio?- załamał się Diego.
- Dobra, ale jak powiemy mu o tym, że ojciec nie żyje?- spytała nagle Vanya.
- Ze wszystkich z nas, najbardziej go nienawidził. Na pewno się ucieszy- zaśmiał się ironicznie Diego.
- O ile go pamięta- westchnęłam i wbijam wzrok w drewniany stół.
- Wiecie, co? Myślę, że powinniśmy iść już spać, a rano postarać się nie zamęczać go pytaniami- wzruszył ramionami Diego.- Myślę, ze patrzył się na nas tak, bo jeżeli faktycznie nas nie pamięta, a my zachowujemy się, jak się zachowujemy, to czego się dziwić?- wyjaśnił.
- Ej, to ma sens- skomentował Klaus, patrząc to na mnie, to na Luthera, Vanye i pokazując na Diego.
- Dobra, serio idźmy już spać i rano się tym zajmiemy- oznajmiła brunetka ziewając.
Pożegnaliśmy się i poszliśmy do swoich pokoi.
***
*Five Hargreeves*
Obudziłem się i lekko przekręciłem głowę w bok czego od razu pożałowałem.
Znowu zaczęło boleć mnie jak ostatnio, cudownie.
- Dzień dobry- weszła z uśmiechem tym razem brunetka do pokoju i odsłoniła rolety.- Chcesz jeszcze odpocząć, czy wolisz już coś zjeść?
- Mogę iść zjeść- zebrałem w sobie wszystkie siły i wstałem.
- Mogę też przynieść ci śniadanie tutaj jeśli chcesz- wyskoczyła z propozycją.
- Nie, zejdę. Tylko gdzie macie łazienkę?- spytałem.
- Tutaj, masz w pokoju- wskazała na brązowe drzwi.
- Okej, dzięki zejdę na 20 minut.
Gdy wychodziła z pokoju dodała jeszcze, że są tam ręczniki, a w szafie mam ubrania na zmianę, gdybym chciał się przebrać.
Dobrze, że maja ubrania dla mnie, bo naprawdę chciałem przebrać się w coś wygodniejszego.
Po porannej toalecie, na trzęsących się nogach, zszedłem na dół do jadalni.
- Hej- przywitałem się.
- Ooo cześć, nie sądziliśmy ze zejdziesz- odezwał się chłopak trzymający piwo w ręce.
- A jednak- odparłem zajmując jedyne wolne miejsce czyli obok blondyna i alkoholika.
- Jak się czujesz?- próbowała nawiązać ze mną rozmowę blondynka.
- Trochę lepiej- skłamałem, żeby na chwile dali mi spokój. Nie znałem ich... w sensie może znalem, ale nie pamiętałem. Nie ufałem im, po prostu. W ogóle nie wiedziałem komu ufać.
- Mamy dla ciebie dobre wieści- uśmiechnął się brunet siedzący na przeciwko mnie. W tym samym momencie blondynka szturchnęła go w ramię.- Nasz ojciec nie żyje.
Co? W sensie, nie pamiętam go, ale czemu dobre wieści? Raczej czyjaś śmierć jest powodem do żałoby, nie?
- Co w tym wesołego?- spojrzałem na niego.
- Och uwierz mi gdybyś go pamiętał, to byś się cieszył- powiedział, a następnie ugryzł kawałek tostu.
- Okej...- odparłem zmieszany.- A może najpierw mi się przedstawicie?- wypaliłem.
- Spoko, ja jestem Allison- zaczęła blondynka- to Luther, Vanya, Diego i Klaus- oznajmiła pokazując na poszczególne osoby.
- A ty jesteś Five- zaśmiał się głupkowato Klaus.
- Kumam- spojrzałem na niego i wróciłem do jedzenia śniadania.
- Dzień dobry wszystkim- nagle jakby znikąd wyszedł... szympans?
- Co tu się dzieje?- pomyślałem.
- O Boże numerze piaty wróciłeś! Bardzo tęskniliśmy- powiedziało zwierzę i widząc moje zmieszanie na twarzy dodał- to ja Pogo. Nie pamiętasz mnie?
- Właściwie, to... musimy ci coś powiedzieć, ale to później- powiedział Luther.
- Dobrze, w każdym razie po śniadaniu szykujcie się na trening, wiem, że jest wam przykro z powodu ojca, ale...- powiedział, ale Diego mu przerwał.
- Nie, nie jest nam przykro- oznajmił, a reszta skinęła głowami.
- Dobrze, w takim razie skończmy jeść- odparł zmieszany.
- Po jedzeniu pokażemy ci całą akademię Five. Będziesz zachwycony!- rzuciła ciepło blondynka, aby ocieplić atmosferę.
- Dobrze- mruknąłem.
***
Hej!
Dobra pierwszy rozdział za nami ;)
Właśnie, chciałabym wam podziękować za sześć gwiazdek pod prologiem, wiem że to mało, ale mnie bardzo dużo, naprawdę nie sądziłam, że Wam się spodoba haha <3
A jak wam się podoba rozdział?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top