w kawiarni "chwast"
„Chwast". Nazwa kawiarni bardzo dobrze oddawała stan jej wnętrza; roślinne pasożyty już dawno wypleniły piękne kwiaty i zielone liście, zadamawiając się w dziesiątkach doniczek na dobre. Ostatnie pozostałości roślin dekoracyjnych nie uschły tylko z litości. Dlaczego nikt nie podjął się usunięcia chwastów? To dobre pytanie, wręcz wybitne. Jest ono tak błyskotliwe, że nikt jeszcze nie znalazł na nie równie inteligentnej odpowiedzi.
Jakby tego było mało, zachwaszczonego lokalu nie ratowały inne jego aspekty; zieleń odpadającej ze ścian farby wydawała się zgniła, meble pamiętały rewolucję francuską, losowo położone płytki pokrywały tylko połowę podłogi. Rolę baristy pełnił za to gburowaty osiłek, tak krzepki, że mógłby komuś skręcić kark bez większego trudu. Groźny wygląd podkreślały jego liczne tatuaże i gęsta broda. Każdy człowiek z działającym instynktem samozachowawczym unikał zarówno tego człowieka, jak i tej kawiarni, chyba że na drugie imię mu kłopoty.
Co ciekawe, Gabriel Agreste nigdy nie podzielił się z opinią publiczną swoim drugim imieniem. Może to wiele wyjaśniać.
Mężczyzna za ladą spojrzał na niego spode łba, mamrocząc pod nosem coś, czego nie powinny słyszeć dzieci.
- Powiedziałbym, że debili w cosplayach nie obsługujemy, zwłaszcza gdy są tak paskudne - powiedział głośniej. Zmarszczył nos, nie ukrywając niechęci do tego stroju, tej pracy i, prawdopodobnie, swojego życia. - Tak karzą grzeszników w dziewiątym kręgu piekła. Niestety, jesteś pierwszym klientem tej ruiny od czasów wycieczki szkolnej, która zwiała stąd z krzykiem, więc jestem zmuszony cię opierdolić co do centa. Trzeba z czegoś wyżyć, stary, inflacja, wszystko drożeje.
- Daruj sobie - powiedział zażenowany Agreste. Rozmowa z wulgarnym barmanem w obskurnym lokalu nie należała do jego ulubionych zajęć. - Poproszę cappuccino.
- Że co prosisz? - Gabriel doszedł do wniosku, że może jego syn nie był tak głupi, jak wszyscy przypuszczali. Może poprzeczka leżała niżej, obecnie uosobiona w postaci potężnego baristy. - Aha, kawę prosisz! Kurwa, włoskich słówek mu się zachciało. Kawa to kawa, nie jakieś pucino. Francuzi nie gęsi, co będziemy słowa od Włochów kraść!
- Tak, poproszę kawę. - Agreste taktownie przemilczał kolejne przekleństwa. Stanowczo żałował wyboru kawiarni. Mógł wsadzić to cholerne piórko w łyżkę albo długopis, ale nie, to by było za łatwe! Musiał się popisać, musiał pójść po kawę.
Barman zniknął za ladą. Gabriel z ulgą zauważył, że bez ochrypłych wulgaryzmów rzucanych co chwilę dało się w kawiarni wytrzymać dłużej niż dziesięć sekund. Atmosfera i kolory działały kojąco, może nawet zasługiwałyby na klientów. Wypadałoby tylko tu posprzątać. I pozbyć się zwiędniętych roślin. I może wymienić meble. I odmalować ściany. A może najlepiej zburzyć ten lokal i zbudować od nowa, po co marnować czas na remonty.
- Złe wieści są takie, że naczyń nie mamy. Dobre wieści są takie, że byłem wczoraj w Starbucksie i mam kubek. - Wyjął pognieciony papierowy kubek z nagryzmolonym „Grom" na boku, wielce zadowolony z siebie. Rozciągnął pomięty karton, aby przypominał naczynie do picia, ale to nie pozbawiło go zagięć ani bakterii. - Mogła być na nim krew, a poza tym to jak nowiutki, praktycznie nieśmigany.
Na widok twarzy klienta wybuchł śmiechem, dumny ze swego niebanalnego dowcipu, i ponownie zniknął za kontuarem. Przecież nie oddałby kluczowych dowodów w sprawie losowemu przechodniowi!
Gabrielowi z każdą sekundą coraz trudniej było utrzymać śniadanie w żołądku. Kusiło go zadzwonić po sanepid. Gdzie jakiekolwiek standardy BHP? Ciekawe, jak zareagowaliby na naczelnego złoczyńcę Paryża, przerażonego brakiem higieny w jakimś podrzędnym budynku. Jeszcze by jego oskarżyli o sianie zamętu. Nie licząc momentów, gdy zajmuje się magicznym terroryzmem, jest ułożonym, przestrzegającym prawa obywatelem. Byleby skarbówka się nim nie zainteresowała...
- Kurwa, ja żartowałem! - przerwał jego rozmyślania barista. - Mam kubki. Czyste kubki, słyszysz? Czyste, hi-gie-nicz-ne! Żartowałem z tym poprzednim. Wyglądasz, jakbyś miał zejść z tego świata, a mnie notowali już zbyt często na zawiasy.
Okej, przynajmniej nie odniesie najbardziej żenującej porażki wszechczasów.
Barista przypomniał sobie, że aby zaserwować klientowi kawę, musi potrafić ją przygotować. Przeklinając swój los („czemu to mnie przypadła tak syzyfowa praca, no kurwa, no!"), otworzył Google pod ladą, a znad lektury przepisu Ani Gotuje zerkał na gościa, który zajął miejsce przy rozlatującym się stoliku. Ich spojrzenia się wtedy spotykały, ponieważ klient ten, jakimś cudem, serio czekał na kawę i z uporem maniaka obserwował dobijającą bezczynność baristy. Szaleniec. Albo uciekinier z psychiatryka. Kto normalny wyszedłby w czymś tak okropnym z domu? Przecież projektant tego kostiumu nie ma za grosz gustu ani wyczucia stylu. Może to ojciec tego plastusia z reklam, co nosi czerwone rurki? To by się zgadzało. (Czerwone rurki to zbrodnia na dobrym smaku)
- Czy otrzymam swoją kawę - zagrzmiał w końcu Gabriel znad stolika, z pewnością wyczuwszy niemiłą uwagę dotyczącą jego hot i classy czerwonych rurek - czy mam posłać akumę prosto w ciebie?
Na te słowa otworzył swoją laskę i uwolnił białego motylka, po czym naładował go mroczną energią. Mężczyzna patrzył na fioletowego owada przez parę dobrych sekund, a wyraz jego twarzy płynnie przeszedł od znużenia, przez zdziwienie, aż do zrozumienia.
- To ty jesteś tym palantem, który niszczy miasto! - zawołał. - To by się zgadzało, mało jest ludzi na tyle zjebanych, żeby nosić takie gówno w miejscu publicznym - dodał po krótkim namyśle, prowokując bardzo alarmujące westchnienie ze strony Agreste'a. - Powinienem ci teraz obić ryj. Jest to nawet mój moralny obowiązek, bo niedawno opętałeś mojego chłopaka. Ale masz dziś szczęście, wyrok zabrania mi działać w imię sprawiedliwości. Psy nie kupią, że to dla dobra wszechświata.
- Możesz zrobić mi tę kawę?
- A po co?
- Bo ci za to płacą?
- Optymistycznie zakładasz, że mi za to płacą. Ty się rozejrzałeś po lokalu czy ślepy jesteś?
- Nie obchodzi mnie to, po coś tu przyszłem.
- Mówi się przyszedłem.
- Będziesz mnie pouczać?
- Jak będziesz kaleczył język, to tak. W ogóle nie dbasz o mowę ojczystą.
- Idź robić tę cholerną kawę, bo nie wytrzymam.
- Masz jakiś problem, frajerze?
- Ciebie w kadrze. Rozejrzałeś się po lokalu?
Mężczyzna zniknął na zapleczu, rozmyślając o tym, czy nie oceniał skłonności samobójczych bohaterów romantycznych zbyt pochopnie. Siły wyższe dały mu siłę i dały mu mafię, dla której pracował, ale na cierpliwość już punktów doświadczenia zabrakło. Ileż przyjemności sprawiłoby mu obicie mordy największego (i prawdopodobnie jedynego) superterrorysty świata! Niestety, nie powstrzymywało go ani wewnętrzne poczucie sprawiedliwości, ani wcześniejsze notowania. O, nie, nie był już młokosem, osiągnął mistrzostwo w swoim fachu, potrafił pozbyć się ciała i dowodów. Temperowała go obawa o stanięcie w szranki z osobą na magicznym dopingu. Czasem oglądał tych nastoletnich cyrkowców w telewizji, może i były to dwa głąby bez doświadczenia w walce, ale z ciałami ze stali. Przecież Władcy Ciem dałoby się co najwyżej zarysować wypolerowaną, łysą czaszkę. A z jego kostiumem gorzej nie można wyglądać, więc jaki jest cel?
W każdym razie, niestety kawy w lokalu brakowało, podobnie jak mleka, łyżeczkopodobnych i jakiejkolwiek ludzkiej godności. Ani Ania, ani Dorotka nie zaradziłaby tak fundamentalnej przeszkodzie bez konieczności wyjścia z kawiarni, czego osiłek wolał nie robić pod obecność naczelnego złoczyńcy Paryża. Na szczęście, lata eksperymentów z różnymi substancjami (które nie zostaną sprecyzowane bez adwokata) dały mu cenną wiedzę. Z ich pomocą przygotował zatem do złudzenia przypominającą cappucino mieszaninę, do której, rzecz jasna, nie omieszkał dodać aromatu własnej śliny. Pozostałe składniki postanowił zachować dla siebie, zabrać ze sobą do grobu, ale nie tego samego, w którym spocznie Gabriel po wypiciu specyfiku. On pewnie będzie umierać w rowie, jak w końcu ktoś go dorwie za maltretowanie motyli.
- Kawa raz dla Władcy Ciem! - krzyknął barista, wychodząc z hukiem z zaplecza. Jego entuzjazm nie wynikał bynajmniej z radości obsługiwania nowego klienta; bardziej z faktu, że nie będzie musiał go po tym oglądać.
Gabriel uniósł brew, wyciągnąwszy dłoń po napój.
- Nazywam się Władca Mroku, plebsie - mruknął. Peleryna mu załopotała teatralnie, gdy opuścił kawiarnię czytać kolejne fanfiki... TO ZNACZY WALCZYĆ O MIRACULA PARYSKICH SUPERBOHATERÓW.
___
ayo wyczołgałem się ze swojej nory, miło było, wracam na AO3 bawić się w Biedronkę własnym zegarem biologicznym
/edit: otrzymałem wspaniałą ilustrację od Emi ♡, zasługujecie na to, by ją ujrzeć, jest to arcydzieło reprezentujące drugie arcydzieło. enjoy
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top