Rozdział 14

Dany chodziła po dziwnie opustoszałym ośrodku Callahan Resort. Wszędzie zalegał kurz i nie widziała wokół żywej duszy. Każdy jej krok wzbijał tumany kurzu, osiadła warstwa unosiła się, po czym ponownie opadała na posadzkę.

Różowowłosa z coraz większym niepokojem spacerowała po korytarzach, które były skąpane w mroku. Co któraś lampa z kolei nie świeciła, a za oknami nie widziała niczego poza aksamitną ciemnością. Niektóre lampy migały się w ten upiorny sposób, który od razu przywodził na myśl horrory. Tylko czekać aż z ciemności coś na nią wyskoczy i ją zaatakuje, zje lub zadźga... Chyba za dużo strasznych filmów naoglądała się w swoim życiu, bo pod tym względem jej wyobraźnia potrafiła być niezwykle kreatywna.

W końcu dotarła na dół schodów, chociaż potykała się po drodze. Światło nad schodami oczywiście nie działało... Kilka razy była przekonana, że sturla się na sam dół i skręci sobie kark, ale, o dziwo, tak się nie stało. Zobaczyła Owena, więc natychmiast do niego podeszła. Ogarnęła ją ulga.

- Owen, tak się cieszę, że cię widzę! Nikogo tutaj nie ma! Co się stało?!- spytała, dotykając lekko ramienia blondyna. Ten był odwrócony do niej tyłem, ale nie miała najmniejszych wątpliwości, że to był on. To musiał być on.

Radość ze znalezienia kogoś znajomego opuściła ją w momencie, gdy Owen obrócił się w jej kierunku. Tak, to był on. Tyle że jego lewa strona twarzy to była jedna wielka krwawa miazga. Nie miał oka, a reszta była mieszanką krwi, mięsa i kości... Widok był na tyle przerażający, że cofnęła się, zakrywając usta dłonią. Starała się nie zwymiotować. Po policzkach popłynęły jej łzy. Chciała zapytać kto mu to zrobił.

Nagle zobaczyła Maię i Matteo. Stali na drugim końcu pomieszczania. Stone minęła Owena, jednocześnie przepraszając go, że nic nie może dla niego zrobić, po czym ruszyła w kierunku rodzeństwa Callahan. Dojście do nich wcale nie było takie proste. Całe pomieszczenie spowijały pajęczyny i ona musiała się przez nie przedrzeć, mimo że nienawidziła pająków. Cały czas miała wrażenie, że coś po niej chodziło, ale w końcu dotarła do końca.

- Widzieliście Owena? On...- Dany nawet nie potrafiła opisać tego brakującego, wyrwanego kawałka z jego... Twarzy. Z ulgą zauważyła, że Maia i Matteo byli cali i zdrowi. Nikt ani nic ich nie zaatakowało, z czego bardzo się cieszyła.

- On tutaj jest- oznajmiła Maia spokojnie, spoglądając na nią chłodno. Różowowłosa nie rozumiała, o co jej chodziło. Mówiła o Owenie?

- Kto? Owena widziałam gdzieś tam- odparła, wskazując pajęczyny za sobą. Dziwne, pomyślała. Przecież dopiero co tędy przeszła, a one już pojawiły się z powrotem. W ogóle nie wyglądały tak jakby przed chwilą ktoś się przez nie przedzierał.

- Jak możesz mi to robić, Dany? Miałam cię za przyjaciółkę- kontynuowała Maia, ignorując jej pytanie. Jej głos brzmiał ozięble, wręcz emanował z niego chłód, co było tak niepodobne do brunetki. Różowowłosa odczuła jej słowa jakby ktoś uderzył ją w głowę. Zatoczyła się do tyłu.

- Ale... O czym ty mówisz, Maia? Przecież go odepchnęłam... Nic się nie wydarzyło- powiedziała Stone, próbując zrozumieć co się działo. Przecież Maia nie wiedziała o tamtym pocałunku, do którego nie doszło. Skąd miałaby o tym wiedzieć?

- No błagam. Nawet ja widzę, że coś się między wami dzieje. Jak mogłaś mi to zrobić?! W CR grasuje morderca kanibal, a ty romansujesz z moim bratem?!

Tym razem głos Maii brzmiał bardziej wrogo, wręcz ociekał wściekłością i wyrzutami. Różowowłosa chciała coś powiedzieć, ale z jej ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Złapała się za gardło i wtedy poczuła pod palcami jakąś lepką ciepłą ciecz. Odsunęła dłoń od szyi i spojrzała na nią. Była cała we krwi. Obróciła się do tyłu i zobaczyła czarną sylwetkę z ogromnym zakrwawionym tasakiem w dłoni. To tym zrobił jej krzywdę?! Kiedy?! Zakrwawiona dłoń zaczęła jej drżeć ze zdenerwowania.

Była przerażona i nawet nie mogła zawołać po pomoc! Obróciła się w kierunku Maii i Matteo, licząc że jakoś jej pomogą uciec od atakującego ją mężczyzny. Matteo gdzieś zniknął, chociaż był tutaj przed momentem. Gdzie on się podział?! Tymczasem Maia tylko stała, kręciła głową z dezaprobatą i wpatrywała się w nią z pogardą. Nie zamierzała jej pomóc. Wolała patrzeć jak ten psychol pozbawia ją życia! Dany chciała uciekać, ale napastnik był szybszy. Podstawił jej nogę, poleciała na ziemię, po czym zobaczyła opadające w jej stronę ociekające krwią ostrze. Była przekonana, że to koniec...

W ostatnim momencie, kiedy ostrze miało jej dosięgnąć, obudziła się. Niemal popłakała się z ulgi, gdy zobaczyła, że znajduje się we własnym łóżku i nic jej nie grozi. Była spocona, a serce biło jej tak mocno, że myślała, że zaraz wyskoczy jej z klatki piersiowej. Przeklęła pod nosem. To było mocne i na szczęście było jedynie sennym koszmarem.

Zastanawiała co miała w głowie, że takie rzeczy jej się śniły. Może po prostu naoglądała się za dużo horrorów? Pewnie cała ta sprawa mordercy kanibala też nie pomagała. Sny w pewnym stopniu odzwierciedlały lęki i obawy, ale mieszały się z dużą ilością fikcji. Totalnie losowych elementów, które nijak nie składały się w logiczną całość po przebudzeniu. Jak na przykład ten kiepsko i wybiórczo działający prąd w rzekomo opuszczonym CR w jej śnie. To bez sensu. Zresztą Matteo zniknął, niemal dosłownie wyparował, bo pajęczyny wyglądały wokół na nienaruszone.

To był tylko koszmar, pomyślała z ulgą opierając głowę o zagłówek łóżka. Maia nie wie o tym, co wydarzyło się między nią a Matteo i całe szczęście. Musiała dopilnować, żeby tak pozostało. Zresztą nawet gdyby wiedziała, to Dany zachowała się wyjątkowo rozsądnie, odsuwając się od bruneta, co wcale nie było takie łatwe. Różowowłosa musiała porozmawiać z Matteo. Wyjaśnić sprawę i ustalić z nim, że najlepiej byłoby o tym zapomnieć. Wrócić do momentu, gdy nic między nimi nie było i zostać kimś na kształt przyjaciół. No dobra, może przyjaźń to za wielkie słowo. W każdym razie należało jasno określić, że nie wydarzy się między nimi nic więcej.

Gdyby tylko Danielle miała ochotę na tę rozmowę... Łatwo to wszystko powiedzieć czy wymyśleć teraz, ale nie była pewna jak zachowa się przy brunecie. Jego obecność dziwnie na nią wpływała. Na przykład tamta wycieczka turystyczna. W ogóle nie powinna była dać się na nią zaprosić. To samo w sobie było kiepskim i z góry skazanym na podobne zakończenie pomysłem. Chociaż musiała przyznać, że bawiła się zaskakująco dobrze... Aż za dobrze, bo straciła czujność.

Różowowłosa postanowiła zjeść coś na szybko w restauracji, po czym od razu iść na basen. Poszłaby na plażę, ale cóż, nie kojarzyło jej się ona najlepiej. W końcu znaleziono na niej już drugie szczątki... W każdym razie ubrała strój kąpielowy i narzuciła na niego pierwszą lepszą bluzkę i jeansowe szorty. Może i była w ośrodku wypoczynkowym z basenem i dostępem do jeziora, ale nie zamierzała parafować w kostiumie po restauracji. Szybko spakowała do torby potrzebne rzeczy takie jak ręcznik, okulary przeciwsłoneczne, krem z filtrem i książkę. Zabrała ze sobą kilka książek. Ta akurat była romansem biurowym, o ile dobrze pamiętała. Tym razem chciała coś lekkiego. Miała wystarczająco emocji w prawdziwym życiu i jeszcze ten koszmar...

Zanim wyszła z pokoju przez ułamek sekundy martwiła się czy to przypadkiem ciągle nie był sen. Obawiała się wyjść na korytarz, bojąc się powtórki. To idiotyczne, skarciła się w myślach, po czym szybko nacisnęła klamkę. Uśmiechnęła się, dostrzegając zadbane, pozbawione tumanów kurzu i pajęczyn korytarze. Wymieniła krótkie "cześć" z kimś z obsługi. Kojarzyła go z imprezy w Midnight, ale niestety nie potrafiła przypomnieć sobie jego imienia. W każdym razie facet był zajęty pracą i tylko się minęli.

Dany zeszła do restauracji już w zdecydowanie lepszym humorze. Zaczynał się nowy, piękny dzień. Pogoda była niezła. Świeciło słońce i było dość upalnie. Zamierzała wyjaśnić sytuację z Matteo, co było akurat najmniej przyjemnym aspektem tego dnia, a później już z czystym sumieniem poświęcić czas Maii. Po to tutaj w końcu przyjechała, no nie? Chciała odnowić z nią kontakt. Kto wie, może po jej powrocie do Nowego Jorku dalej będą utrzymywać kontakt? Telefonicznie to nie będzie to samo, ale co jakiś czas mogły się odwiedzać. Na szczęście, Matteo sam mówił, że tutaj nie mieszka, więc pewnie następnym razem go nie spotka w CR. Taka wizja przyszłości jej się podobała.

- Jak dobrze cię widzieć- powiedziała Dany na widok Owena. Od razu przysiadła się do jego stolika. Mimowolnie uświadomiła sobie, że parafrazuje siebie ze snu, ale to była zupełnie inna sytuacja. Owen miał się świetnie, był cały i bez... Eee... Śladów napaści? Nie przychodziło jej do głowy żadne określenie, które byłoby adekwatne dla braku połowy twarzy.

- Nie mam pojęcia skąd ten przypływ entuzjazmu na mój widok, ale też dobrze cię widzieć. Akurat brakowało mi kogoś, z kim mógłbym poplotkować przy śniadaniu- odparł blondyn z uśmiechem.

- Możesz na mnie w tej kwestii liczyć. Idę po jedzenie i zaraz opowiem ci, co mi się śniło. Nie uwierzysz w to.

Owen skinął głową, bo akurat przeżuwał kęs swojego śniadania, więc nie mógł jej odpowiedzieć. Tymczasem różowowłosa podeszła do stołu szwedzkiego i zaczęła szukać wzrokiem czegoś, co by chętnie zjadła. Ostatecznie zdecydowała się na płatki z mlekiem. Powinna skończyć ze śniadaniami w postaci naleśników czy gofrów z bitą śmietaną i owocami... Nie myśl o tym Stone, poleciła sobie w myślach. Trochę diety jej nie zaszkodzi, prawda?

Dany zrobiła sobie kawę, po czym wróciła do stolika i opowiedziała Owenowi o swoim szalonym śnie, pomijając oczywiście udział Maii i Matteo. Inaczej musiałaby wyjaśnić mu sytuację z poprzedniego dnia, a właściwie wieczoru. Ograniczyła się do opuszczonego CR, obecności Owena i mordercy z tasakiem.

- To wszystko przez tego Smakosza- stwierdził blondyn, krzywiąc się lekko przy mówieniu tego pseudonimu.- Wszyscy przez niego wariują ze strachu, chociaż starają się udawać, że nic się nie dzieje. Spójrz na tamtą kobietę.

Owen dyskretnie wskazał na starszą panią w zbyt kolorowej i bardzo kwiecistej sukience. Na głowie miała ogromny kapelusz.

- Co z nią?- spytała Dany, nie rozumiejąc co konkretnie chciał jej pokazać rozmówca. Nie widziała nic poza kiepskim gustem, jeśli chodzi o wybór ubrań.

- Kiedy tylko ktoś koło niej przechodzi, to jej dłoń zbliża się do torebki. Założę się, że ma tam gaz pieprzowy.

Stone przyglądała się kobiecie przez chwilę, po czym przyznała blondynowi rację. Faktycznie, jej dłoń cały czas oscylowała pomiędzy sztućcami i torebką. Naprawdę sądziła, że ktokolwiek zaatakowałby ją w restauracji na oczach tylu ludzi? Trochę przesadzała, ale sam pomysł posiadania gazu pieprzowego nie był zły.

- Rozsądnie, chociaż sądzę, że prędzej czy później użyje gp na przypadkowej osobie, która zdecydowanie nie będzie jej atakować. O ile rzeczywiście ma gaz pieprzowy.

- Tak, zazwyczaj tak to się kończy. W każdym razie niezły sen. Świetna sceneria. To by się nadało na film, nie sądzisz?

- Hej, ja tam umierałam ze strachu!- zwróciła uwagę Dany, nie mogąc uwierzyć w to, że jej znajomy docenia "scenerię". Może i po przebudzeniu sen nie wydawał się tak straszny, ale będąc tam... Wtedy definitywnie nie był przyjemny.

- No sorki, ale spójrz na to z innej perspektywy. Mi się nic nie śni i bardzo tego żałuję, bo tyle zajebistych rzeczy mnie omija. Mógłbym nawet zdobyć główną rolę w tym twoim koszmarze.

Stone skrzyżowała ramiona na piersi. Była przekonana, że gdyby to on miał ten koszmar, to nie byłby z tego powodu zadowolony. Uciekanie przed mordercą miałoby być ciekawe? Nie dla niej.

- Byłeś tam, chociaż nie miałeś głównej roli- rzuciła różowowłosa. Wzdrygnęła się, przypominając sobie widok zmasakrowanej połowy twarzy Owena. Wolałaby tego nie pamiętać.

- To normalne- mruknął blondyn, na co uniosła powątpiewająco brwi. Co było "normalne" jego zdaniem? Bo na pewno nie jej sen.- No nie patrz już tak na mnie. Czytałem gdzieś, że to normalne, że w snach pojawiają się osoby, które znasz. Mózg nie potrafi wymyśleć nowych twarzy, więc korzysta z tego co zna. Czuję się wyróżniony, że trafiło akurat na mnie.

- No nie wiem czy powinieneś się z tego powodu cieszyć- zauważyła ostrożnie Dany. W każdym jego wyjaśnienie mogło mieć sens. Faktycznie jakby się nad tym zastanowić to w jej snach pojawiały się głównie znane twarze, ewentualnie niektórzy byli przedstawieni jak goniący ją w śnie zabójca. Nie widziała jego twarzy, bo była ukryta w cieniu kaptura.

- Ale wracając do tematu Smakosza... To musiało być creepy. Kości i jedna rozkładająca się dłoń... Po jaką cholerę robić coś takiego?

Różowowłosa wzruszyła ramionami, ale tak, to musiało być przerażające. Ona wiedziała jedynie czarny worek i wcale nie czuła się z tego powodu zawiedziona, a raczej wręcz przeciwnie - cieszyła się, że nie przyszła wcześniej.

- Gdyby to było takie oczywiste, to policja już by go miała, co nie?

- Pewnie masz rację. Jakieś ciekawostki z policji? Jako że twój kuzyn prowadzi śledztwo, to powinnaś mieć jakieś nowinki. Będę milczał jak grób.

- Może daruj sobie tego rodzaju porównania?- zasugerowała Dany. Nie chciałaby widzieć jego grobu. Nigdy w życiu. Ogólnie nie lubiła cmentarzy i grobów, tym bardziej jeśli miały należeć one do osób, które znała. Swoją drogą, ciekawe czy odbył się już pogrzeb Ashy. Na pewno nie zamierzała iść na uroczystość. Pchanie się na pogrzeb osoby, której nie znała było naprawdę kiepskim pomysłem. Miała patrzeć na cierpienie innych i wyrażać głębokie, aczkolwiek sztuczne współczucie? To znaczy, przykro jej było z powodu rodziny Ashy, która na pewno teraz mocno cierpiała, ale opłakiwanie obcej osoby czy przytakiwanie jaka to była dobra nie leżało w jej guście.- Nic nie wiem. Kuzyn nie dzieli się ze mną postępami w śledztwie.

- Nie dogadujcie się czy chodzi o...

- Przesadzone poczucie obowiązku i zasad tajemnicy zawodowej. Rich już taki jest, ale to świetny policjant. Zrobi wszystko, żeby dopaść mordercę- przerwała mu różowowłosa.

Dopiła kawę, tym samym kończąc śniadanie. Owen też już zjadł swoje, ale nie wyglądał jakby mu się śpieszyło. Po chwili Stone zauważyła Matteo za przeszkloną ścianą restauracji. Pośpiesznie wstała od stołu, przepraszając Owena i wyjaśniając że ma coś do załatwienia. Blondyn uniósł lekko brwi.

- Czy to coś do załatwienia ma trochę ponad metr osiemdziesiąt, jest totalnie hot i właśnie przeszło koło restauracji?

Różowowłosa przeklęła w myślach. Wiedziała, że blondyn jest spostrzegawczy, ale żeby aż tak?! To niewiarygodne! Jak miała mu to wyjaśnić?!

- To skomplikowane- oznajmiła Dany, decydując się na w miarę bezpieczną odpowiedź.

- No dobra leć już, bo przystojny współwłaściciel CR ci ucieka. Wisisz mi wyjaśnienia.

- No dobra. Widzimy się później- rzuciła Dany, po czym szybko odniosła naczynia i wyszła z restauracji, szukając wzrokiem bruneta. Gdzie on mógł pójść? Stosowała się do zasady jeden problem na raz, więc teraz chciała znaleźć Matteo i wyjaśnić nieporozumienie, a później będzie zastanawiać się ile powiedzieć Owenowi. Już sam jego ton sugerował, że między nią, a Matteo coś się dzieje i blondyn chce poznać wszystkie pikantne szczegóły.

W końcu zobaczyła idącego wgłąb hotelu bruneta. Pośpieszyła za nim, jednocześnie powtarzając w głowie, co chciała mu powiedzieć. Da radę. Zresztą ze względu na Maię Matteo też powinien chcieć zapomnieć o tym incydencie. Tak byłoby najlepiej dla ich obojga.

- Możemy chwilę porozmawiać, Matteo?- zapytała Dany, kiedy zdołała go dogonić. Z każdą chwilą, zwłaszcza w jego obecności, czuła się coraz mniej pewnie. Musiała tak to rozwiązać. Nie miała innej opcji.

- A mamy o czym rozmawiać, Dany?- odparł brunet, krzyżując umięśnione ramiona na piersi. Skup się Stone, poleciła sobie stanowczo. To nie był odpowiedni moment, żeby gapić się na jego mięśnie. Jak zwykle miał koszulkę bez rękawów, co nie ułatwiało sytuacji.

- Aha. Czyli nie uważasz, że powinniśmy wyjaśnić sytuację z wczoraj?

Tym razem brunet nawet nie silił się na lekki uśmiech. Jego twarz była kompletnie pozbawiona wyrazu, a jego ton był oschły. Przyzwyczaiła się do tego ciepła, uśmiechów i dobrego humoru, którymi zazwyczaj emanował. Ta zmiana wydawała jej się nie na miejscu, jakby miała przed sobą zupełnie inną osobę.

- Jasno postawiłaś sprawę. Naruszyłem twoją przestrzeń osobistą, źle odczytałem sygnały i mam więcej nie próbować cię pocałować. Chcesz coś jeszcze dodać?

To podsumowanie zbiło ją z tropu. Nie sądziła, że ta rozmowa obierze taki kierunek.

- Nie mówmy Maii o wczoraj, dobrze?

Brunet przytaknął. Różowowłosa odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie. Nie tak wyobrażała sobie tę rozmowę. Nie sądziła, że Matteo będzie w stosunku do niej taki zimny i pozbawiony emocji. Zabolało ją to, chociaż nie wiedziała dlaczego. Przecież sprawa się rozwiązała bez żadnych komplikacji. Maia o niczym się nie dowie. Nie powinno jej obchodzić nic więcej, prawda?

Szkoda tylko że w jej głowie ciągle odbijały się echem słowa Matteo z poprzedniego wieczoru.

Długo czekałem na ten moment. Wyobrażałem go sobie od kiedy zobaczyłem cię w Callahan Resort z tymi twoimi różowymi włosami...

Też długo czekała na tamten moment. Całe liceum. Marzyła o tym, że ktoś taki jak Matteo zwróci na nią uwagę zwłaszcza kiedy dowiedziała się, że jest bratem jej koleżanki. Tyle że teraz to już nie było możliwe. Cokolwiek między nimi było nie miało przyszłości. Ona za niedługo wracała do Nowego Jorku, a Matteo mieszkał w Las Vegas. Nawet pomijając wątek Maii, odległość sprawiała, że to nie miało najmniejszego sensu. Dany nie zamierzała bawić się w związek na odległość. Zaangażowałaby się, a później i tak nic by z tego nie wyszło. Dlatego to nie miało sensu.

Różowowłosa była tak zamyślona, że nawet nie zauważyła jak omal na kogoś nie wpadła. Przeprosiła odruchowo, dopiero po chwili uświadamiając sobie że ma przed sobą Maię. Brunetka obrzuciła ją zatroskanym spojrzeniem.

- Hej, w porządku? Wydawałaś się trochę nieobecna. Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać o wszystkim?- zapytała brunetka, lustrując ją wzrokiem.

- Tak, jasne. Wszystko w porządku- mruknęła Dany, siląc się na lekki uśmiech.- Zamyśliłam się i tyle. Miałam dzisiaj bardzo dziwny sen...

Stone uraczyła rozmówczynię tą samą wersją snu, którą przekazała Owenowi. Spora część jej zmartwień dotyczyła Smakosza, ale to nie było wszystko. Niestety nie mogła jej nic więcej powiedzieć.

*****

Claus widział wiele osobliwych przypadków w swojej karierze zawodowej, ale pierwszy raz zetknął się z czymś tak nielogicznym. Mordercy i psychopaci z reguły byli nieobliczalni, ale to?! Smakosz, jak okrzyknęły go media, zostawił im dłoń do identyfikacji?! Po co zabijać, oczyszczać szkielet, co znacząco spowalniało proces identyfikacji, a później zostawić praktycznie nienaruszoną dłoń, z której z łatwością można było zdjąć odciski palców?! To nie miało najmniejszego sensu, do cholery!

- Dzwonił koroner z zakładu medycyny sądowej. Udało mu się zidentyfikować ofiarę- poinformował młody policjant o nazwisku Smith, wchodząc do ich gabinetu. Montero był wielce niezadowolony z faktu, że musiał dzielić swój gabinet ze Stonem. Niestety, takie było polecenie Hurley, jego przyłożonej. Musiał jakoś zacisnąć zęby i przetrwać współpracę z nowojorczykiem. Tym bardziej miał motywację, żeby jak najszybciej znaleźć mordercę i pozbyć się tego gliniarza ze swojego biura i miasta.

- Facet z trupiarni?- spytał zdziwiony Montero, marszcząc brwi.- A nie wysłaliśmy tam przypadkiem dłoni? Samej dłoni?

Smith wzruszył ramionami.

- To wy prowadzicie to śledztwo, ale tak, koroner mówił o ręce. Ciekawe czy morderca inspirował się Wednesday...

- Czym się inspirował?- przerwał mu Montero, który naprawdę starał się być tolerancyjny wobec młodszych niedoświadczonych jeszcze policjantów. Tak go ten młodzik denerwował. Mimo tego starał się powściągnąć targającą nim złość. Na swoje nieszczęście miał z nim już do czynienia.

- Wednesday. Taki serial. Całkiem niezły, chociaż pod względem retorycznym główna bohaterka popełnia pewien rażący błąd. Rzekomo zabezpiecza dowody, wsadzając je do specjalnych foliowych torebek bez rękawiczek. Śmiechu warte. W prawdziwym życiu do dupy byłby zabezpieczony w ten sposób dowód. Ewentualnie sama na siebie sprawdziłaby podejrzenia czymś takim. Technicznie rzecz biorąc, wszędzie byłyby jej odciski palców.

Smith teatralnie przewrócił oczami. Faktycznie bardzo podstawowy błąd, ale to nie zmieniało faktu, iż Montero nie znał owego serialu. Nie miał czasu na oglądanie takich bzdur. Za to ten młodzik miał go aż nadto. Już chciał przypomnieć mu tylko przy pomocy kilku niecenzurowalnych słów, żeby wziął się do pracy, gdy przerwał mu Richard.

- Mniejsza o serial. Daj mi numer do koronera. Zadzwonię i zapytam, co zdążył ustalić.

Smith podyktował numer, po czym wyszedł z gabinetu.

- Nie lepiej tam pojechać?- zapytał Claus, widząc że współpracujący z nim policjant przymierza się do wybrania numeru koronera. Też chciał uczestniczyć w tej rozmowie, a przez telefon to byłoby trudne i niewygodne. Zresztą Montero był zwolennikiem tradycyjnych metod kontaktu.

- I stracić godzinę na korki? Mamy wystarczająco czasochłonne śledztwo. Telefon będzie szybszy- zauważył Stone.

Claus chciał kontynuować tę dyskusję, ale Richard po prostu wybrał numer i przystawił telefon do ucha. Montero starał się nie pokazać po sobie jak bardzo wkurzył go takim zachowaniem Stone. W ogóle nie brał pod uwagę jego zdania, do kurwy nędzy!

- Daj na głośnik- wycedził Claus przez zaciśnięte ze złości zęby. Stone wyglądał jakby przez chwilę się wahał, ale w końcu skapitulował. Włączył głośnik i położył telefon na blacie.

- Ja mówię, a ty się nie odzywasz. Chyba że będziesz miał jakieś pytania na koniec- rzucił Richard tonem nie znoszącym sprzeciwu. Montero przewrócił oczami. Nie skomentował tego na głos, bo nie chciał zostać oskarżony o znieważenie funkcjonariusza. Nie wiedział czego spodziewać się po tym cholernym nowojorczyku.- Dzień dobry, mówi Richard Stone.

Koroner również się przedstawił, chociaż to było zbędne. Wiedzieli z kim rozmawiają.

- Nie rozumiem skąd ten telefon. Rozmawiałem już z pańskim kolegą. Takim młodym. Przekazałem wszystkie posiadane przeze mnie informacje.

- Wolałbym usłyszeć je od pana. Proszę powiedzieć, co zdołał pan ustalić.

- No dobrze- zgodził się bez przesadnego entuzjazmu koroner. Ręka była osobliwym przypadkiem, ale z pewnością nie jedynym, jakim musiał się zajmować, a Stone odrywał go od pracy.- W chwili znalezienia ręka mogła mieć dziesięć do dwunastu godzin. Już na pierwszy rzut oka można było powiedzieć, że to kobieta. Smukłe palce, zadbane paznokcie, różowy lakier... Rozumie pan, skąd ten wniosek.

Płeć była wiadoma praktycznie od razu, pomyślał Claus. Nie dla niego oczywiście, ale kiedy rozmawiał z technikami, ci od razu stwierdzili, że to kobieta. Podobno łatwo to było poznać po kształcie miednicy, a ta była doskonale odsłonięta. Montero wykonał przy okazji szybkie obliczenia w głowie i dotarło do niego, że ofiara zginęła... Dwa dni temu. W wieczór przed znalezieniem jej szczątków. O kurwa, szybki ten morderca.

- Przepraszam, ale mam pytanie- wtrącił się Montero, przedstawiając się i wyjaśniając że koroner jest na głośniku, a on również prowadzi tę sprawę.- Czy to możliwe, żeby ta dłoń przeleżała kilka godzin w lodówce? No wie pan, dla zmylenia czasu zgonu.

Patolog przez chwilę milczał, zastanawiając się nad jak najbardziej zbliżoną do prawdy odpowiedzią.

- Interesujące pytanie. Takich rzeczy nie da się określić z całą pewnością... Przetrzymywanie zwłok lub ich fragmentów w niskiej temperaturze faktycznie spowalnia proces rozkładu i nie zostawia żadnych śladów. No chyba że temperatura zwłok jest niższa niż na zewnątrz. W każdym razie myślę, że najrozsądniej byłoby dowiedzieć się kiedy ostatnio widziano ofiarę.

Co za błyskotliwa rada, pomyślał ironicznie Montero. Jasne, że o tym pomyślał. Po prostu chciał wiedzieć czy trzymanie trupa w lodówce zostawia jakieś ślady.

- Dziękuję za radę, ale wiem jak wykonywać swój zawód. Pytałem o to pana, żeby mieć pewność.

- Na ręce znaleziono ślady zębów. Ludzkich, rzecz jasna. Nie muszę tłumaczyć, dlaczego tak myślę?

- Nie musi pan- odpowiedział Stone.

Montero pomyślał, że chyba nawet Rachel mu to tłumaczyła. Na początku śledztwa odwiedził antropolożkę bez wiedzy Stone'a. To był naprawdę piękny moment tego śledztwa, przez chwilę mógł się poczuć jakby wcale nie zmuszono go do współpracy z jakimś dupkiem z Nowego Jorku.

- Za to może pan określić czy owe ugryzienia powstały przed czy po śmierci- dodał Richard. Trafne pytanie, ocenił Claus, chociaż głośno nie przyznałby, że sam na to nie wpadł. Na kościach nie można było tego określić. Za to na dłoni... To miało sens.

- Post mortem na szczęście, o ile można tak rzec, biorąc pod uwagę, że finalnie denatka nie przeżyła... Czy mają panowie jeszcze jakieś pytania? Obawiam się, że nie mam nic więcej do powiedzenia poza nazwiskiem. Denatka to Tracey Parkin.

Montero zapisał sobie imię i nazwisko ofiary. To będzie ich klucz do znalezienia dalszych odpowiedzi. Musieli dokładnie odtworzyć jej ostatni dzień życia. Co, gdzie robiła i z kim się widziała. Czy ktokolwiek z jej znajomych wiedział o jakichś problemach lub nowej znajomości? Zazwyczaj ofiary znały swoich oprawców, chociaż biorąc pod uwagę podobieństwa do poprzedniej zbrodni, istniały dwa prawdopodobne scenariusze. Zaczynała się seria albo mieli do czynienia z naśladowcą. Być może naśladowcą był jakiś mężczyzna ze skłonnością do przemocy, który "przypadkowo" doprowadził do śmierci Tracey. Chcąc zatuszować zbrodnię, upozorował ją na wzór poprzedniej, a dłoń zostawił z powodu wyrzutów sumienia. Być może chciał ułatwić rodzinie identyfikację.

- Ja mam jeszcze jedno pytanie. Czy na dłoni widać ślady walki? Cokolwiek, co wskazywałoby na to, że ofiara się broniła czy uciekała?- odezwał się Stone.

Jedno musiał mu Montero przyznać. Miał głowę na karku. Jego pytanie były logiczne. Że też sam na to nie wpadł...

- Jeśli pyta pan czy miała naskórek napastnika za paznokciami, to muszę pana rozczarować. Tak dobrze nie jest. Za to miała trochę grudek ziemi za paznokciami. Wysłałem je do analizy. Niebawem powinien skontaktować się z państwem specjalista i określić, skąd mogła być pochodzić ta ziemia. Brzmią panowie kompetentnie. Tracey jest w dobrych rękach albo ręce...

Stone podziękował koronerowi, nie wdając się w dyskusję. Nawet nie próbował komentować tego żartu na koniec czy cokolwiek to miało być. Facet miał osobliwe poczucie humoru.

- Może podzielimy się obowiązkami, co Stone?- zaproponował Montero. Byłby wdzięczny za trochę spokoju. Nie ukrywał, że nie lubił towarzystwa jego nowego współpracownika.- Ty zajmiesz się internetowym researchem, a ja porozmawiam z rodziną i bliższymi znajomymi, chłopakiem. Później wymienimy się informacjami?

- Nie ma mowy. Chcę być przy tym obecny- zaoponował Richard.

Claus kiwnął głową. Wiedział, że jeśli by się odezwał, to pewnie jego usta opuściłoby przekleństwo. Starał się powstrzymywać przy tym policjancie, dając mu jak najmniej powodów do kłótni.

Montero pomyślał o tym, co go, a raczej ich czekało. Rozmowa z bliskimi. Szok, rozpacz, wybielanie ich niewinnej córeczki, która została zabita przez jakiegoś pomyleńca. Claus współczuł tym rodzinom, naprawdę. Tyle że nikt nie był krystalicznie czysty. Poza tym rodziny zawsze oburzały się przy pytaniach o skłonności samobójcze. To było wręcz rutynowe pytanie, a oni zawsze odbierali je źle. W tym przypadku Tracey sama się nie zabiła, ale i tak musieli ustalić co się faktycznie wydarzyło. Rodziny rzadko kiedy na serio pomagały. Ofiary zwykle coś przed nimi ukrywały.

Montero i Stone'a czekał bardzo pracowity dzień. Przynajmniej nie siedzieli bezczynnie, czekając na kolejne zabójstwo Smakosza. To byłoby dużo gorsze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top