13
- Może i w porządku, ale nadal za wielki jak dla mnie jednej - uśmiecha się słabo, a w jej nastroju jest wyczuwalny, smutek?
- Ej, to wcale nie jest takie złe - kładę dłoń na jej kolano - Wiesz... Później nie będziesz musiała się martwić o pokoje dla dzieci, czy coś - staram się wysnuć jakieś plusy pozytywu takiego domu po chwili ruszając.
- Kiedy się jest samotnym już trochę to ciąży - mruczy, a ja wzdycham.
- Akurat niestety na temat samotności wiem aż za wiele - gdybyś nie zabijała wszystkich którzy pójdą Ci pod rękę to na pewno by tego nie było psyholu.
- Uważaj! - w ostatniej chwili mocno naciskam na pedał hamulca. Od razu zerkam w stronę Camili, która patrzy na mnie z przerażeniem, a moja głowa zaczyna pulsować. Po chwili czuję już spływającą ciecz po czole - Jesteś ranna - w pośpiechu zaczyna przeglądać swoją torebkę i od razu delikatnie przyciska mi chusteczkę do czoła. Obserwuje uważnie jej każdy ruch. Jej skupione oczy by nic mnie znów nie zabolało, jej wargi, które przygryza. Łagodny, ale nadal zmartwiony wyraz twarzy - Jesteśmy niedaleko mnie. Gdy dojedziemy zrobię Ci opatrunek - praktycznie nie zrozumiałam co do mnie powiedziała. Za bardzo skupiłam się na obserwacji jej ust.
- Co?
- Ruszaj, zielone - mówi z łagodnym uśmiechem - U mnie zrobię Ci opatrunek - przytakuje tylko lekko głową i ruszam w stronę domu brunetki.
Cała dalsza droga minęła nam spokojnie, a ja nie oderwałam nawet na chwilę oczu z jezdni, aż po kolejnych piętnastu minutach staje pod domem dziewczyny. Ona gorączkowo podbiega do drzwi i stara się je jak najszybciej otworzyć gdy ja blokuje samochód pilotem.
- Spokojnie - kładę dłoń na jej plecach - To nic takiego Camila. Uwierz - staram się ją uspokoić, ale gdy tylko otworzyła drzwi wciąga mnie do środka i dosłownie niedługą chwilę później siedzę już na kanapie nie wiedząc jakim cudem siedzi mi na kolanach opatrując mi ranę
- No nie wierć się tak - wzdycha.
- Ale to szczypie - skarze się.
- Nie jest tak źle nie przesadzaj.
- Camz - mrucze gdy zakleja mi plastrami ranę - Będę wyglądała jak jakiś przypał.
- Jestem pewna, że w szpitalu by zrobili nie...
- Żadnych szpitali! - zaczyna się ze mnie głośno śmiać - No co?
- Taka duża dziewczynka, a boi się lekarzy ? - patrzy na mnie rozbawiona.
- Nie lubię szpitali - mamrocze.
- Oj no już - cmoka mnie w nosek, a z niewiadomych powodów moje policzki zaczęły okropnie palić - Jak słodko się rumienisz - mówi z zachwytem - Skończone - uśmiechnęła się delikatnie - Chyba nie było tak źle, huh? - pyta, a ja kręcę głową przecząco. Doprawdy nie wiem co ta kobieta ze mną robi, ale to jest zabawne i jednocześnie przerażające, a z jeszcze innej strony tak bardzo pociągające...
- Chcesz może coś do picia? - wyrwała mnie z zamyślenia, a ja znów kręcę głową w przeczeniu.
- Wypiłam już pięć kaw dzisiaj - uniosła jedną brew.
- Oszalałaś? Chcesz paść na zawał? - zapytała panicznie.
- Od lat tyle jej pije i nic się nie stało - wzruszam ramionami.
- Lauren - wzdycha - Proszę Cię, ja wiem, że nie znamy się długo, ale nie chciała bym by coś Ci się stało przez twoje nadmierne pochłanianie kofeiny - patrzę jej w oczy oniemiała. Nikt nigdy się mną aż tak nie zainteresował.
_______________________________________
To koniec z zawieszeniem. Postaram się dodawać co tydzień rozdziały, ale może być też tak, że będę dodawać nawet po dwa w tygodniu. Kolorowych ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top