Rozdział 30
POV Max
-Sala operacyjna. Ostatnie drzwi po lewej.
Bez zatanowienia ruszyłem w tamtą stronę. Słyszałem jak brunet biegnie za mną. Musiał też bardzo przejmować się stanem mojej Carm. Kogo ja okłamuję, ona nie jest moja. Może bardzo bym chciał, ale nie wiem czy ona mi wybaczy.
Najważniejsze jest to, żeby przeżyła ten cholerny wypadek. Uhh, jak znajdę tego barana, który ją potrącił to chyba urwę mu głowę.
Zatrzymałem się przed wielkimi białymi drzwiami. Miały przyciemniane szyby, więc gówno widziałem.
Chciałem tam wejść, ale powstrzymał mnie lokowaty. Miałem ochotę mu przywalić, tak poprostu, bez żadnego konkretnego powodu.
-Nie możemy im przeszkadzać.-powiedział stłumionym głosem i popchnął mnie na jedno z zielonych krzeseł po ściną.
-Muszę tam być.-odparłem przez zaciśniętę zęby. Już wstawałem ale ten osioł mnie przytrzymał.
-W ten sposób jej nie pomożesz.
-Nie obchodzi mnie to!-krzyknąłem, poprostu nie mogłem pochamować złośći.-Muszę widzieć co z nią!
Byłem tak cholernie wściekły, że miałem ochotę się z kimś pobić. Byłem wściekły na siebie, za moją naiwność i głupotę.
Siedziałem na tym krześle ze zwieszoną głową między nogami. Te kafelki naglę zrobiły się naprawdę mega interesujące.
W mojej głowie wciąż widniał jeden obraz. Carm jak wybiegała zapłakana z naszego domu. Tak naszego domu, ten dom jest tak samo jej jak i mój.
Nie chciałem, żeby to tak się skończyło. To nie mogło być nasze ostatnie wspólne wspomnienie.
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos skrzypiących drzwi. Zerwałem się jak strzała z miejsca.
Z pomieszczenia wyszła pilegniarka, miałam obojętny wyraz twarzy. Stanełem na przeciwko niej, uniemożliwiając się odejście.
-Co jest z Carm?-spytałem naprawdę poważnie.
-Ktoś z rodziny?-spytała ziewając.
-Tak! Co jest?
-Przykro mi ale i tak nie mogę udzielać, żadnych informacji.
-Powiedz, błagam.
-Mogę powiedzieć tylko tyle, że operacja trwa.
Powiedziała znudzona i odeszła. Zostawiając mnie, nas bez słowa wyjaśnienia. Chłopak siedział na jednym z krzeseł bacznie mi się przyglądając.
Miałem nie przeparte pragnienie jebnięcia w kogoś krzesłem.
Chodziłem po tym cholernym korytarzu. Mijały minuty, które wydwały się być wiecznością.
Tak strasznie się bałem, że ją stracę. Mogłem już nigdy nie usłyszeć jej cudownego śmiechu, już nigdy nie zobaczyć jak zagryza dolną wargę.
Z natłoku myśli wyrwał mnie brunet.
-Max! Możesz wrócić do żywych?! No kurwa.-Krzyczał, wydawał się zirytowany.
-O co Ci chodzi?
-Przez to, że tak bardzo zamknąłeś się w sweże swojej wyobraźni nie zauważyłeś lekarza i.-nie mogłem się powstrzymać, przerwałem mu.
-I co? Mów. Błagam.-podszedłem do lokowatego i ścisnęłem jego ramie.
-No Carm.-zaciął się, w jego oczach było tyle smutku, że sam zacząłem wątpić. Chodź wcześniej myślałem, że bardziej sie nie da.
-Co?-głos mi zadrżał.
-Operacja tak jakby się udała.
-Co to znaczy tak jakby?-delikatnie mówiąc byłem już wkurwiony. Jak ja nie lubie jak ktoś unika odpowiedzi.
-Nie wiedzą czy się wybudzi.
Jego słowa dotarły do mnie z opóźnieniem. Zanim zrozumiałem sens tych słów, mineło chyba pare minut. Upadłem na kolana, chowając twarz w dłoniach. Już nie chamowałem łez.
Rozumiałem słowa chłopaka, aż za dobrze. Carm mogła się nigdy nie obudzić. Zostać warzywem.
To jest nie możliwe, ona musi przeżyć. Ja muszę jej wszystko wyjaśnić.
Poczułem jak chłopak przytula mnie do siebie. Próbował mnie pocieszyć, ale nie okłamujmy się czym że jest uścisk geja, jak już kiedyś przytulałeś Carm?
-Obudzi się.-powiedział pewnym głosem, nadal trzymająć mnie w uścisku.
-Nie wiem.
-Ale ja wiem. Może nie znam jej długo, ale tak łatwo się nie podda.
Poczułem jak brumet podnosi mnie z ziemi i przytrzymuje, abym nie upadł.
-Ona chciałaby obudzić się przy tobie.-powiedział zachęcająco.
-To moja wina.-powiedziałem bardziej do siebie niż do niego.
Taka była smutna prawda. Gdybym jej nie wyrzucił i gdybym nie gadał tych wszystkich bzdur, ona by została w mieszkaniu. Ze mną, żadne cholerne auto by jej nie walneło.
-Nie, to moja wina. Gdybym nie wyszedł z mieszania, ona by nie poszła za mną.
-W ogóle kim ty jesteś?-serio mnie to nurtowało.
-Isaac.-uśmiechnął się blado. Ale było widać, że się o nią martwi.
-Skąd.-nie dokończylem, bo on wszedł mi w zdanie.
-Zobaczyłem ją w parku w strasznym stanie i tak jakby, no nie mogłem jej tam zostawić.-zaczął się jąkać ,co za tym idzie denerwować.
-Dziękuje.
-Nie ma za co. A teraz chodź.
Skierowaliśmy się w strone mniejszych białych drzwi. Muały tabliczke z napisem ,,sala pooperacyjna". Ciekawe jak ona miała tam być skoro cały czas jestem tu, a jej nie przewozili przez korytarz.
Szliśmy w milczeniu, ale nie była to krępująca cisza, tylko taka kojąca. Musiałem się uspokić zanim tam wejdę. Wdech, wydech, wdech, wydech.
Już dobrze Max, tam jest dziewczyna twoich marzeń, będzie dobrze.
Moja podświadomość się odezwała. Ale jebana miała rację. Ona była dziewczyną z moich snów, a teraz nie mogę jej stracić.
Otworzyłem drzwi, pocichu wchodząc, Isaac wszedł centralnie za mną.
Wtedy ją zobaczyłem. Była tak spokojna, niewinna. Leżała bez życia do połowy przykryta białym materiałem. Była blada jak te ściany, jej brązowe włosy, rozrzucone wokół głowy, w idealnym nieładzie. Mimo tego, że była w opłakanym stanie była piękna. Patrzałem na nią i zrozumiałem, że nie mogę jej stracić.
Czułem jak w kącikach moich oczu ponownie zbierają się łzy. Podszedłem powoli i nie pewnie.
Położyłem jej rękę na policzku. Była tak zimna. Usiadłem na krześle obok jej łóżka i położyłem głowę obok niej. Wtyliłem się w jej zimne i wykończone operacją ciało.
Zamknąłem oczy z nadzieją, że otworzymy je razem.
Zasąłem.
†††
Podoba się?? Mam nadzeje, że tak:)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top