Rozdział 44

Pov Carm

Obudziło mnie zimne powietrze bijące od przestrzeni wokół. Leniwie otworzyłam oczy i mogłam stwierdzić tyle, że jestem niesiona, prawdopodobnie przez Dylana.

Chciałam uciec, zwiać gdzie tylko będę bezpieczna, ale wiem, że nie mogłam.
Wiem co mnie czeka. Czy się boje? Nie, nie wiem. Samej śmierci nie, ale tego, że może być naprawde bolesna już bardziej. Wiem jakim sadystą jest Dylan i wiem, że to wcale nie wróży mi dobrze.
Mam tylko nadzieje, że po tym wszystkim Jazz z Max'em wrócą do normalnego życia. No właśnie Max... Boli mnie to, że musiałam odejść, ale najwyraźniej tak musi być. To co do niego napisałam szczerze, kochałam go i to naprawdę bardzo mocno. On i Jazz. Tylko oni mi zostali, a teraz ich zostawiam. Wiem, że obaj będą na mnie źli, ale mnie to nie obchodzi, wiem, że postępuje słusznie i chciałabym żeby było mi to wybaczone.

Poczułam jak uścisk na moicu nogach się wzmacnia, dlatego podniosłam wzrok na chłopaka. On też patrzył na mnie.

-Widzę, że się wyspałaś?-powiedział z uśmiechem.

-Cokolwiek.-obojętność w moim głosie, aż mnie przeraziła.

-Podziwiam Cię mała.-mówiąc to zagryzł wargę i powiódł wzrokiem pi mnie.

-Super.

-Nie boisz się. Poświęcasz się dla przyjaciela i chłopaka, chodź mogłaś ich zlać i wyjechać. Większość ludzi chroni tylko swoje tyłki.-po tych słowach postawił mnie na ziemie. A ja dopiero teraz zdałam sobie sprawe, że stoimy przed wielkim magazynem.-No wchodzi.-powiedział to bez jakiego kolwiek uczucia i popchnął w strone drzwi.

Przez ewidentny brak koordynacji.  wpadłam przez drzwi, które otworzyły się pod moim ciężarem. Głośny huk, który rozniósł się echem po pomieszczeniu był nie dozniesienia.

A ja sama leżałam na pół siedząc przed drzwiami i zamiast rozejrzeć się po pomieszczeniu, zajełam się oglądaniem mojego zakrwawionego kolana, które pod wpływem uderzebia zalało się szkarłatną cieczą. Co dziwne nie bolał, ale natomiast wydawało się strasznie ciekawe.

Poczułam mocny ucisk na barku i natychmiast zostałam pociągnięta w góre.

-Szef chce Cię osobiście poznać.-powiedział prowadząc mnie w głąp pomieszczenia.

-Zaszczyt.-powiedziałam sarkaztycznie.

-Żebyś wiedziaia.

-Nie obchodzi mnie to.-warknęłam i wyrwałam się z jego uścisku.-Umiem chodzić.-sama nie wiem skąd takie zachowanie u mnie.

-Lubie jak taka jesteś.-powiedział i mimo tego, że na niego nie patrze mogę dać sobie rękę uciąć, że uśmiecha się łobuziarsko.

-Gówno mnie obchodzi co lubisz.-wysyczałam i zatrzymałam się na chwile. Obrócona już do niego przodem dźgnełam go palcem w klatke piersiową.-Macie mnie, to macie teraz wypóścić Jazz'a.-powiedziałam twardo.

-Mała to nie ty tu stawiasz warunki.-powiedział chwytając za palec, który miałam przy jego torsie.

-Była umowa. Ja za Jazz'a.-głos mi się załamał.

-Nie powiedziałem kiedy go wypuszcze.-obojętność w jego głosie zabolała.

Wiedziałam, że dla niego życie moje czy Jazz'a nic nie znaczy, ale bynajmniej mógł być słowny.

-Nie nawidze Cię.-powiedziałam a po mojej twarzy spłyneły łzy. Nie chciałam żeby to zobaczył dlatego obróciłam się na pięcie i zaczęłam iść w kierunku, którym wcześniej mnie prowadził.

-Nie wierze. Carmen Schmidt się złamała. Ta silna i nie zależna dziewczyna.-powiedział z ironią w głosie.

-Nic nie wiesz.-powiedziałam szeptem, żeby nie dać mu satysfakcji, że mnie złamał.

-Może i masz racje.

Dalej szliśmy w ciszy, zdążyłam się już uspokoić. Wyprałam się z jakich kolwiek emocji. Już nikomu nie dam satysfakcji, będę silna. Jakoś nie będę musiała długo udawać.

Dopiero teraz zwróciłam uwage na pomieszcze. Duży stary magazyn, który z zewnątrz wyglądał na opuszczony, jednak w środku wyglądał naprawde dobrze. Może i było ciemno, ale mimo tego można było dostrzec pożądek i wystrój. Dwie duże skórzane kanapy i duży szklany stół pomiędzy nimi, na którym stały chyba puste butelki po jakiś alkoholach. Nie okłamując nikogo, to wszystko wyglądała jak kryjówka jakiegoś gangu.

Ciągle idąc do przodu, w końcu dostrzegłam wielkie metalowe drzwi, które jak podejrzewam były naszym celem.

Dopiero kiedy stanełam przed nimi, zrozumiałam jak bardzo boje się tego kogoś, kto jestbw środku. To może być mój niedoszły morderca. Jak miło spodkać się z kimś takim i porozmawiać o śmierci.

Nie ważne kto to był, kto tak bardzo pragnie zniszczyć Max'a, że posunie się do tego aby mnie zabić. To już mnie nie obchodzi, tylko przed pożegnaniem się z tym zjebanym światem, chciałbym pożegnać się ze swoim przyjacielem.

Dylan zapukał w metalową powłokę i po donośnym ,,proszę" pchną drzwi.

Jak się okazało prowadziły one do biura. Na samym środku stało wielkie dembowe biurko, za nim w skórzanym fotelu siedział dość przystojny mężczyzns na około trzydzści lat. Na jego twarzy widniał zwycięski uśmiech.

-Witaj Carmen.-odezwał się w końcu, kiedy stałam zaledwie pare metrów przed jego biurkiem.-Dylanie, zostaw nas samych.-zwrócił się do chłopaka za mną. A mnie nawiedziła dziwna potrzeba, żeby on tu zemną został. Mimo tego, że wiedziałam, iż to totalny psychol to bynajmniej wiedziałam kim jest.

Kiedy się obejrzałam zobaczyłam już tylko drzwi, które się zamknęły i poczułam lekki uścisk na biodrze, przez co przeszedł mnie zimny dreszcz.

-No mała jak się czujesz?-zapytał wprost przy moim uchu.

-A jak myślisz?-postarałam się, żeby to zabrzmiało obojętnie, ale sama nie wiem czy wyszło.

W tym momenice jego druga ręka wylądowała na moich biodrach. Poczułam jego oddech na szyji, a on sam przyciągnął mnie bliżej.

Nie, nie, nie. On miał mnie tylko zabić, a nie się mną bawić.

-Te łapy.-warknęłam.

-Och, spokojnie mała.-szepnął.

-Zostaw mnie w spokoju.-głos mi zadrżał.

-Zrobie z tobą to na co będę miał ochote.

Zaczął błądzić swoimi wielkimi wstrętnymi łapami po moim ciele. Stałam nie ruchomo, starałam się nie reagować, ale kiedy ścisnął moją pierś to nie wytrzymałam i moja ręka spotkała się z jego policzkiem.

Pod wpływem mojego uderzenia zatoczył się lekk do tyłu trzymając się za policzek.

-Ty mała dziwko!-wrzasnął i skierował się w moją strone.

Obróciłam się i zaczełam biec, bałam się tego co może się teraz stać.  Nie chciałam tego, kiedy poczułam jego silne ramiona na moim ciele nie marzyłam o niczym innym jak o śmierci. Chciałam, żeby mnie zabił szybko i bezboleśnie.

-Teraz pożałujesz.-powiedział i popchnął mnie na kanape, której swoją drogą wcześniej nie zauważyłam.

-Zostaw, zostaw!-krzyczałam przez łzy.

W tym momencie siedział na mnie, moje nadgarstki w jego rękach niemiały możliwości się poruszać.

Patrzył na mnie jak na kawałem mięsa, jak na jakąś dziwke.

-Słyszałem, że jesteś twarda, że nie dasz się tak łatwo zniszczyć. A tu, wystarczył jeden mój dotyk, a ty już płaczesz. Tak bardzo boisz się zbliżenia?-zapytał ze śmiechem. A ja już wiedziałam, że jest gorszy od Dylana czy od Davida. Szczerze się go bałam, bałam się tego, że mogę nie wytrzymać psychicznie.

-Ja niczego się boje.-odpowiedziałam pewnie.

-Czyżby?-zaśmiał się, a ja pisnęłam gdy jego dłoń wślizgneła się pod moją koszulke.-Widze, że się boisz.-powiedział zwycięsko po czym dodał ciszej.-I cholernie mnie to podnieca.

***

1125 słów! W jeden dzień! Szok... Podoba się? Mam nadzieje, że tak. Licze na gwiazdki i komentarze, bo to właśnie one prowokują do dalszego pisania:'))

Chciałam zaprosić na nowe opowiadanie ,,Obchodzisz Mnie" mam nadzieje, że zajrzycie!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top