Rozdział 24

Usłyszałam otwieranie frontowych drzwi. Było ciche, jakby ktoś kto wchodzi, chciał zostać niezauważony. Odruchowo chwyciłam telefon, godzinę, którą pokazał, zbiła mnie z tropu. Max powinien przyjść dopiero za jakieś czterdziści minut. A może chce mi zrobić niespodziankę, czy coś innego.

Dalej siedziałam wpatrując się w ekran telewizora, na którym leciała bajka. Wiem, że mnie nie interesowała, ale chciałam zobaczyć co chłopak zrobi. Dlatego też nie obróciałam się w jego stronę.

Słyszałam jak ktoś delikatnie stawia kroki, idąc w moją strone. Mówiąc szczerze nie było to do niego podobne. Zawsze gdy wracał, dawał o sobie znać. Mianowicie, głośnym trzasknięciem drzwi i jeszcze głośniejszym krzykiem.

Teraz było inaczej, było cicho, niemal niesłyszalnie.

Zobaczyłam jak coś srebnego przelatuje mi przed oczami. Poczułam jak ten, prawdopodobnie ostry przedmiot przyciska się do mojej szyji.

Momentalnie sparaliżował mnie strach, nie byłam w stanie drgnąć, ani nawet się odezwać. To nie był Max, to nie mógł być on.

Zaczęłam szybciej oddychać, czułam jak serce próbuje wyskoczyć mi z klatki piersiowej.

Wtedy usłyszałam ten znajomy głos.

-Hej maleńka.-powiedział, wręcz przesłodzonym głosem. Położył mi drugą rękę na barku i mocno ścisnął.

Nadal nie byłam w stanie nic odpowiedzieć. Każdy mój ruch, mógł spowodować moją śmierć. Co w tej chwili nie wydawało się wcale takim złym rozwiązaniem.

Chłopak opszedł kanape i usiadł obok, zdejmując w tym samym momencie nóż z mojego gardła. Jedną rękę położył na moim udzie, a drugą na karku. Zamknęłam oczy, pierwszy raz tak się bałam. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje.

-Mała, boisz się. Właśnie tego chciałem.-powiedział, a przez ton jego głosu, odczytałam, że się uśmiecha.

Czyli był to jeden z tych słynnych psycholi, których jara strach. No czego chcieć więcej. A ja kiedyś narzekałam, że mam nudne życie, a tu proszę.

Nic nie odpowiedziałam, bo wiem, że głos by mi się załamał, a nie chciałam dać mu satysfakcji.

-Jestem Dylan.-przedstawił się, tak poprostu.

Mam rozumieć, że lubi poznać osobę przed tym jak już z nią skończy? Ah co za zaszczyt.

-Czego chcesz?-udało mi się z siebie wydusić. O dziwo głos mi nie zadrżał. Byłam dumna z siebie.

-Ej mała nie spinaj się tak.

-Kurwa, żadna mała.-odpyskowałam, wiedziałam, że zrobiłam źle. Powinnam się zamknąć, bynajmniej nie miał by takiej satysfakcji.

-Spokojnie, złość piękności szkodzi.-powiedział miłym tonem i pogłaskał mnie po włosach.

Nadal nie drgnęłam siedziałam w tej samej pozycji.
Ponownie odpowiedziała mu cisza.

-Wiesz twoja matka była bardziej rozmowna przed końcem.-stwierdził przewracając oczami.

-Jakim końcem?-wyszeptałam, tak chciałam teraz uciec, znaleźć się w bezpiecznych ramionah Max'a.

-Maleńka ty nie wiesz?-spytał z udawaną troską. Po czym dodał.-No wiesz, przed śmiercią.

W tym monenice się załamałam, mogłam znieść, że mnie zostawili, że już mnie nie chcieli. Ale śmierć? Mimo tego, że nie było między nami najlepiej, kochałam ją. Była naprwdę ważna.

Czułam jak mimowolnie zaczęłam się trząść i szlochać. Już nie mogłam się opanować, emocje, które skrywałam, nareszcie ujrzały światło dzienne.

-No przepraszam mała, robota to robota.-powiedział spokojnie Dylan.

Mam przez to rozumieć, że to on ją zabił, że to on mi ją zabrał. Zaczęłam go okładać pięściami, chodź wiedziałam, że go to nie boli. Musiałam się wyładować. Po chwili zamknął mnie w szczelnym uścisku, gładził mnie po włosach. Chyba próbował mnie uspokoić.

Brzydziłam się go, nie chciałam by mnie dotykał. Jak można zabić tak z zimną krwią, bez jakiegokolwiek powodu? Nie nawidziłam tego człowieka, całą sobą.

-Lubiłem ją.

-Co ty kurwa nie powiesz.-powiedziałam sarkastycznie, mimo tego, że z moich oczu nadal płynęły łzy. Po czym dodałam.-Ja ją kochałam.
Mimo tego, że mnie zostawiła.

-Dla twojego dobra.

Już nie rozumiałam jego słów, chciałam zapaść się pod ziemię, zniknąć.

-Przestań! Nie znałeś jej!

-Znałem, naprawdę zabiłem ją z ciężkim żalem.

-Nie masz serca!-krzyczałam, już się nie opanuję. Próbowałam się wyrwać z jego objęć, ale na darmo.

-Mam!-próbował się bronić, ale ja go nie słuchałam.

Nienawidziłam go tak jak nikogo wcześniej.

-Słuchaj mała. Myślałem, że jak rodzice Cię zostwią to będę mógł dać Ci spokój. Ale ty najwidoczniej nie masz szczęścia do ludzi

-Co ty pierdolisz?

-Max.-powiedział niemal, że odrazu.-Najpierw twoi starzy, teraz twój chłopak. Biedna mała.

-Max?-zdziwiłam się.

Myślałam, że te problemy mają się tylko mnie. A teraz okazało się, że on też jest w to wplątany. Tylko w co, bo sama już nie wiem.

-Masz dopiero pietnaście lat, prawda?-zapytał się, a w jego oczach było można dostrzec smutek.

O czym ja myślę, ten chuj nie miał uczuć, ani serca. Był niczym.

-Nie powinno Cię to obchodzić.-odpowiedziałam na tyle opanowana, na ile było to możliwe.

-Szkoda mi Ciebie. Płacisz za błędy tych których kochasz.

-Co Max zrobił?-zapytałam twardo.

-Niech sam Ci powie. Ja jestem tylko kurierem.

Milczał przez chwilę, patrząc prosto na mnie. Uśmiechał się jak mysz do sera. Zauważyłam, że nawet był przystojny, nie, był słodki. Zupełnie nie pasował do tego co robił.

-Wiesz na czym to polega?-zapytał z iskierką w oczach. -Każą mi zabijać bliske im osoby, bo to sprawia większy ból, niż gdyby samemu się umarło. No pomyśl sama. Wolałabyś umrzeć, czy patrzeć na smierć osoby którą kochasz?

-Umrzeć.-stwierdziłam, bez chwili zawahania.

-Jestem ciekawy, którego z was będę musiał zabić.-powiedział bardziej do siebie.

-Z nas?-udało mi się wyjąkać.

-Ciebie, czy tego, no jak mu tam? Jems? Jes? Nie czekaj wiem Jazz.

-Jazz?-zapytałam, a po moich policzkach znów zaczeły płynąć łzy.

-O ile się nie mylę, tylko na was mu zależy.-stwierdził, miał głos bez wyrazu, tak jak robot. Był maszyną, która tylko wykonywała polecenia.

-Nie masz serca.-powiedziałam oschle.
-Nie mam?

Spytał zdenerwowany, po czym przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Próbowałam go odepchnąć, ale to mijało się z celem. Byłam za słaba dla niego. W końcu, gdy się ode mnie oderwał powiedział.

-Mam uczucia, tylko posiadam pracę gdzie muszę je wyłączyć.

-Dupek.-skwitowałam.

-Wiem. Powinnaś odejść, zacząć od nowa. Tak jak radziła twoja matka. Chyba do końca życia zapamiętam jej ostatnie słowa. Gdy mierzyłem do niej z pistoletu, ona wiedziała co się stanie i nie bała się tego. Pamiętam jak obok stał twój brat, płakał, krzyczał, wręcz błagał bym ją oszczędził. Ale ja nie mogłem. Pamiętam to dokładnie, słowo w słowo to co powiedziała: ,,Mam nadzieje, że moje słońce będzie żyć normalnie. Odchodzę ze świadomością, że robię to dla niej." wtedy padł strzał. Ona mówiła to o tobie.

Załamałam się, już nie chciałam żyć. Marzyłam o tym by mnie zabił, nie mogłabym żyć ze świadomością, że zginęła za mnie. Mój biedny mały Zek, patrzył na jej śmierć, musiał to naprwdę bardzo przeżyć.

-Zabij mnie!-krzyknęłam w jego stronę.

-Nie.

-Tak będzię najlepiej.-mówiłam przez szloch.-Proszę.

-Ona chciała, żebyś była szczęśliwa. A ty zamierzasz to zniszczyć.

-Nie! Chcę być z nią.

-Mała, całe życie przed tobą.

-Nie chcę.

Jestem okropną córką, ona tak bardzo mnie kochała, oddała za mnie życie. Dla mojego pieprzonego dobra wyjechała, a ja? Byłam na nią zła, obrażałam ją, byłam najgorszą córką na świecie. To będą moje ostatnie wspomnienia, to jak mówiłam jej że jej nienawidzę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top