rozdział XXXVIII

Ten, w którym sobie przypomniał


Ciemno. Totalna cisza.

"Dlaczego nic nie widać?"

Ruszyłem przed siebie i od razu na coś wpadłem. Cofnąłem się, ale znowu coś kopnąłem, tym razem na poziomie stóp. Przykucnąłem i przesunąłem ręką, wyciągając ją do tyłu... Dotknąłem czegoś. Było suche, gąbczaste i zdecydowanie nieprzyjemne.

Wzdrygnąłem się i gwałtownie wstałem, przyciskając ręce do piersi. Usiłowałem wysilić wzrok by cokolwiek dostrzec, ale czerń była nieprzenikniona. Pomachałem dłonią tuż przed twarzą, ale nie byłem w stanie dostrzec nawet jej zarysu, zupełnie jakby nie istniała.

Ale przecież musiała istnieć.

Przez dłuższy moment stałem, próbując zebrać myśli, ale nic z tego nie wyszło. Nie wiedziałem gdzie jestem, nie wiedziałem dlaczego było ciemno, nie wiedziałem... nie wiedziałem...

Nagle poczułem się jakby ze wszystkich stron coś na mnie naciskało.

Nie wiedziałem jak się nazywam.

Przełknąłem głośno.

Tylko jedno było pewne – nie mogłem tutaj zostać. Nie wiedziałem dlaczego, ale czułem, że muszę iść. Dalej, szybciej, głębiej.

Ruszyłem do przodu, wyciągając przed siebie ręce, żeby poczuć i odepchnąć wszystko na co mogłem trafić. Spodziewałem się łoskotu upadających rzeczy, ale nawet gdy coś odpychałem, nie było żadnego odgłosu, zupełnie jakby odlatywało.

Parłem dalej i dalej. Nie wiedziałem czy idę w dobrą stronę, czy nie skręcam i czy kiedykolwiek dokądś dojdę. Szedłem jednak, nie zatrzymując się. Czułem, że powinienem.

W pewnym momencie drgnąłem, bowiem w oddali dostrzegłem białe światło. Niewielkie i przytłumione, ale światło. Zatrzymałem się i wlepiłem w nie zachwycone spojrzenie. Nawet z tej odległości czułem jego ciepło i dopiero teraz zrozumiałem, jak bardzo marzłem.

Prędko ruszyłem, co i rusz odpychając na boki najróżniejsze rzeczy. Niektóre były gładkie, niektóre szorstkie, a niektóre miękkie. Miałem wrażenie jakbym widział zarys swoich rąk, które rozgarniały przeszkody, ale mogło mi się tylko wydawać, bo pomijając rosnącą plamkę jasności nadal było całkowicie ciemno.

Z każdą chwilą poruszałem się coraz szybciej i szybciej, aż w pewnym momencie zrozumiałem, że nigdy tak naprawdę nie poruszałem nogami. Nie miałem nóg. Nie miałem też rąk. W jakiś sposób byłem samym umysłem... Parłem do przodu, bo chciałem przeć. Wydawało mi się, że idę, bo byłem do tego przyzwyczajony. Teraz jednak... po prostu parłem, dalej i dalej, bliżej i bliżej światła, które stawało się coraz większe, jaśniejsze i gorętsze.

Nagle, gdy z niesamowitą prędkością pędziłem w jego stronę, czas na ułamek sekundy zatrzymał się, a przez to, czym byłem, przeszedł impuls.

"Jestem

Seth"

^*^*^*^*^

/Barty/

"Czarny Pan w miejscu w którym przyszło mi mieszkać... Pracujący tam, gdzie ja zazwyczaj przebywam..."

Dla Croucha Juniora to doświadczenie było spełnieniem wszystkich marzeń. Od zawsze chciał najlepiej służyć Voldemortowi i podczas tego roku był najprzydatniejszym Śmierciożercą jakiego jego pan kiedykolwiek posiadał.

Przebywanie w Hogwarcie przez cały rok jako ktoś zupełnie inny i to na dodatek auror, który wsadził Barty'ego do Azkabanu... Oh, na samą myśl przez ciało młodszego Croucha przechodziły dreszcze wściekłości. Nienawidził Szalonookiego z całego serca. Nie dość, że ten śmieć podczas wojny sprawiał niezliczone kłopoty, tak jeszcze przerwał jemu, Bellatrix, Rudolfusowi oraz Rabastanowi poszukiwanie Czarnego Pana, który zaginął prawie trzynaście lat temu.

Tak więc Barty w ciele Moody'ego czuł się na swój sposób zarówno okropnie i doskonale. Nienawidził przebywania w takiej postaci, ale mógł robić co tylko chciał: nakierować wizerunek Szalonookiego w jakąkolwiek stronę, zniszczyć jego życie prywatne... na stałe okaleczyć...

Na razie jeszcze tego nie zrobił. Musiał być na tyle sprawny, by wykonywać wolę Czarnego Pana, co było absolutnym priorytetem. Pragnienia Barty'ego nie były nawet odrobinę tak ważne jak rozkazy jego pana, co Śmierciożerca doskonale wiedział i nie chciał się temu opierać. Był jego uniżonym sługą, żył wyłącznie po to, by służyć Czarnemu Panu i karać tych, którzy byli zbyt głupi, by akceptować jego potęgę...

Nagle rozległo się ciche pląpnięcie i na kolana Szalonookiego spadło niebieskie oko.

Barty spojrzał w dół, czując się nienaturalnie, bo jego umiejętność by zobaczyć wszystko nagle zniknęła. Wziął gałkę oczną do ręki i obtoczył ją w palcach. Była szklana, gładka i zimna, próbowała się kręcić, ale nie mogła, co powodowało zabawne uczucie na opuszkach dotykających jej powierzchni.

Nagle, gdy jego ubrania zaczęły być nieco za duże, zrozumiał. Zapomniał zażyć w tej godzinie eliksiru Wielosokowego!

Prędko sięgnął po piersiówkę, którą zawsze trzymał w kieszeni. Odkręcił ją pośpiesznie i chciał się napić, ale na jego język spadła tylko jedna kropla kwaśnej, gęstej, pomarańczowej substancji.

Barty patrzył w milczeniu na swoje ręce, a po chwili na kanapie nie siedział Szalonooki, a Śmierciożerca, który zinfiltrował Hogwart.

Musiał pójść po więcej eliksiru... Ale nie mógł. Zapasy znajdowały się w kufrze, by żadna niepożądana osoba nie mogła do nich dotrzeć. Jedyne porcje, które były poza nim, tkwiły zazwyczaj w piersiówce... która teraz była pusta. A do kufra nie miał jak się dostać, bo Czarny Pan wyraźnie powiedział, by mu nie przeszkadzać.

Crouch Junior, czując ogarniający wstyd, wcisnął się głęboko w fotel. Jego pan będzie zły, ale lepiej, by był zły na to, że Barty zapomniał eliksiru niż za to, że przeszkodził mu w pracy nad Sethem.

Seth... Śmierciożerca wlepił wzrok w swoje szorstkie dłonie. Nadal nie do końca rozumiał jak powinien o Secie myśleć. Z jednej strony za każdym razem, gdy ten dzieciak zwracał się do Czarnego Pana na ty, było to perfidną oznaką braku szacunku, z drugiej jednak był jego synem i jak się wydawało... przyjacielem.

To była dziwna, nienaturalna myśl. Czarny Pan nie potrzebował przyjaciół, a według Barty'ego nie powinien mieć też syna – w końcu miał żyć wiecznie i nigdy nie potrzebować potomka. A jednak. Śmierciożerca niejednokrotnie widział, jak wzajemnie się do siebie zwracają i jak Czarny Pan dba o Setha i mógł pomyśleć tylko o jednym: ten dzieciak miał niesamowite szczęście i nawet nie podejrzewał jak ogromne.

Przez kilkanaście kolejnych minut Barty po prostu siedział, z głową na oparciu, wpatrzony w biały sufit. Pomiędzy palcami toczył różdżkę i rozpamiętywał wszystkie sytuacje w których przydał się Czarnemu Panu. Mógł o nich myśleć dniami i nocami i nigdy ani mu się nie nudziły, ani nie traciły na sile.

Żył po to, by mu służyć.

Nagle rozległo się ciche pukanie. Crouch Junior przeklął w duszy i niechętnie podniósł się z miejsca. Będzie musiał udawać, że go nie ma... co nie powinno być problemem, o ile nagle nie zrobi hałasu na pół zamku.

Ruszył do drzwi wejściowych, podwijając rękawy zbyt dużego ubrania. Wziął do ręki różdżkę i przesunął wzrokiem po wszystkich urządzeniach, które porozstawiane były po gabinecie w którym właśnie się znalazł. Przynajmniej jedna rzecz była w Szalonookim skuteczna – miał taką obsesję na punkcie niebezpieczeństw, że zawsze wiedział gdy ktoś na niego czyha.

"A jednak nadal nie zdołał się obronić przed Czarnym Panem" – przemknęło Barty'emu przez myśl, uśmiechając się z satysfakcją.

Pochylił się do drzwi i wyjrzał na zewnątrz przez judasza, którego widać było jedynie od wewnątrz.

Zobaczył dwójkę uczniów – z przodu stał syn Lucjusza, a z tyłu czarnoskóry Blaise Zabini. Oboje mieli zacięte miny jakby coś sobie postanowili.

Śmierciożerca czekał przez dłuższą chwilę, obserwując ich i czekając aż odejdą lub zapukają ponownie. Miał nadzieję, że sobie odpuszczą, ale Malfoy po raz kolejny uniósł rękę.

Barty uniósł rękę i machnął krótko różdżką.

– Nie ma go – dobiegło go mruknięcie Zabiniego.

– Musi tam być! – zaprotestował agresywnie syn Lucjusza. – Sam mówiłeś, że widziałeś jak Seth tutaj szedł.

– Może gdzieś wyszli?

– Żartujesz sobie chyba! Dokąd mieliby iść?

– Nie wiem przecież! – czarnoskóry wydawał się poddenerwowany. – Nikt nie może nas zobaczyć. Pukaj jeszcze raz, a jeśli nie otworzy, idziemy.

– Nigdzie nie pójdę – odwarknął Malfoy, pukając po raz trzeci. – Ten idiota będzie musiał mi otworzyć, czy tego chce...

Barty machnął różdżką, zamek kliknął i drzwi otworzyły się.

– ...czy nie – dokończył niemrawo syn Lucjusza, patrząc niepewnie na Śmierciożercę, który nad nim górował, zaraz jednak opanował się i zmarszczył brwi. – Gdzie Seth?

Crouch Junior zastanowił się przez moment. Czego chciałby Czarny Pan? Na pewno nie chciałby, by ci chłopcy odkryli, że robi coś teraz z Sethem. Jednak Barty wiedział, że nie może długo tak stać, z drzwiami otwartymi na oścież, bez swojego przebrania.

– Czemu nie jesteś Szalonookim? – spytał Zabini.

– Wchodźcie – odpowiedział Śmierciożerca, kompletnie go ignorując. Nie miał zamiaru przyznawać się przed dwójką dzieci, że zapomniał uzupełnić swój eliksir gdy miał okazję.

Gdy tylko wkroczyli do środka, po raz kolejny machnął różdżką i zamek w drzwiach kliknął.

– Czego chcecie? – Barty zmierzył ich ponurym spojrzeniem. Nie podobało mu się, że dwie samodzielne osoby wiedziały o jego pobycie w Hogwarcie, ale nie miał na to wpływu. Jedynym pocieszeniem było to, że Czarny Pan również uważał ich za problematycznych.

– Gdzie Seth? – powtórzył syn Lucjusza. Oh, był dokładnie taki, jak jego tchórzliwy, zdradziecki ojciec. W szarych oczach z odbłyskami niebieskiego błyszczała ta durna pewność siebie, a cała postawa jego ciała krzyczała "myślę, że jestem ważniejszy od ciebie!".

– Dlaczego go szukacie? – odparł pytaniem na pytanie Śmierciożerca. Miał ochotę zetrzeć tą samozadowoloną minę z twarzy tego dzieciaka, który powinien nauczyć się pokory przed ważniejszymi od siebie.

– To... trochę skomplikowane – odpowiedział Blaise, stojąc nieruchomo tuż obok drzwi. Ręce miał w kieszeniach i patrzył prosto w oczy Barty'ego. On też był denerwujący, choć całe szczęście mniej. Zdecydowanie więcej myślał i był rozważniejszy, nadal jednak był dzieckiem. Głupim, naiwnym dzieckiem, które powinno zostać nauczone manier. Najgorsze w nim było jego spojrzenie, jeszcze pewniejsze niż to Malfoya, jakby sam fakt, że myślał logicznie mógł sprawić, że zawsze będzie mieć rację. – Musimy porozmawiać z nim i... Czarnym Panem.

Draco zerknął na swojego towarzysza z lekkim zdziwieniem, ale się nie odezwał.

– O czym mielibyście chcieć z nim rozmawiać? – spytał Crouch Junior, przekrzywiając głowę i zakładając ręce na piersi.

– Chcemy z nim rozmawiać właśnie! – burknął Malfoy. – Nie z tobą!

Barty siłą powstrzymał rosnącą w sobie wściekłość. Bezczelny dzieciak...

– Musimy porozmawiać z nim o pamięci – pośpieszył z wytłumaczeniem Zabini. Stał pewnie i lekko gestykulował, podkreślając swoje słowa. Jak na czternastolatka dawał bardzo dojrzałe wrażenie. – My... On... – uśmiechnął się z zakłopotaniem. – Jak mówiłem, to skomplikowane. Z grubsza to chcemy dojść z Czarnym Panem do porozumienia.

Przez kilkanaście sekund panowała całkowita cisza. Wreszcie Barty bez słowa odwrócił się, przerywając kontakt wzrokowy, który nawiązał z czarnoskórym, przeszedł dookoła biurka i otworzył drzwi do dalszej części mieszkania. Ruszył w stronę fotela, przysłuchując się cichemu szeptowi Zabiniego.

– To Śmierciożerca idioto, nie zachowuj się tak bezmyślnie! – syczał do swojego towarzysza.

Przynajmniej jeden z nich miał jeszcze trochę zdrowego rozsądku.

– To gdzie jest Seth? – spytał Malfoy obserwując, jak Crouch Junior podchodzi do regału, po czym wybiera z niego jakiś wolumin.

– Tam – odparł Śmierciożerca, robiąc ruch głową w stronę drzwi. – Jednak teraz tam nie wejdziecie.

– Dlaczego? – spytał Zabini, a w jego głosie drgnęła nuta niepokoju.

Barty przesunął po nich chłodnym wzrokiem.

– By nie przeszkadzać Czarnemu Panu, cokolwiek robi – wycedził. – Zachowujcie się cicho. Woda jest w dzbanku jeśli chce wam się pić. Czytajcie co chcecie.

Po czym opuścił wzrok na księgę, którą otworzył sobie na kolanach.

Blaise i Draco wymienili się spojrzeniami i podeszli do losowej półki.

– To nie jest dobry pomysł – szepnął w pewnym momencie Malfoy. Mówił tak cicho, że Barty nie był pewien, czy tak naprawdę go usłyszał.

Zabini spojrzał na swojego przyjaciela z cichym wyrzutem.

– Teraz się nie wycofamy – odparł jeszcze ciszej. – Musimy postawić czoło temu w co się wpakowaliśmy.

– Wiedziałem, że coś kręcisz...

– Oj cicho! Sami się na to zdecydowaliśmy!

Czarnoskóry wziął zamaszyście jedną z książek, skierował się do kanapy i klapnął na niej. Dopiero wtedy spojrzał na tytuł i prawie jęknął widząc napis "Pasjonujące Wojny Goblinów Przez Wieki". Nie mógł wybrać gorzej.

Malfoy znalazł dla siebie coś lepszego, choć wyglądało na to, że cały regał był w książkach historycznych. Blondyn usiał w milczeniu obok swojego przyjaciela i też zaczął czytać.

Pół godziny minęło w ciszy.

Draco zaczynał się niecierpliwić. Wiercił się, skrzypiąc sprężynami, co działało Barty'emu na nerwy. Śmierciożerca obiecywał sobie od dziesięciu minut, że za kolejnym skrzypnięciem da mu popalić, jednak gdy ono nadchodziło, rezygnował. W końcu jego reakcja mogła być zbyt głośna i mogła przeszkodzić Czarnemu Panu, do czego nie mógł dopuścić.

Kolejne kilkanaście minut szurania kartek z trzech książek. Blaise zagłębiał się w historię goblinów i z każdym kolejnym słowem napisanym starym, trudnym językiem tonął głębiej w przekonaniu, że gobliny to najnudniejsze stworzenia w całym czarodziejskim świecie. Chłopak już wolałby posłuchać Binnsa, który przynajmniej mówił na głos.

Przez głowę Draco przemknęło, że dobrze, że była niedziela, bo nie musieli być na żadnych lekcjach. To by było problematyczne, bo miał wrażenie, że Barty nie wypuściłby ich stąd gdyby spróbowali wyjść.

Gdy od kiedy przyszli minęła godzina, Draco wstał i poszedł sobie nalać wody. Napił się i wrócił na miejsce.

I kolejne piętnaście minut...

Zabini poddał się już, teraz tylko wpatrując się pusto w misternie zrobiony rysunek, gdzie cztery gobliny celowały w siebie wzajemnie z dubeltówek. Jeden stał z tyłu na pagórku i unosił do góry flagę z gwiazdą na środku. Co ona znaczyła? Blaise nie miał pojęcia. Miała jednak krzywo narysowane prawe górne ramię, a goblin, który trzymał tą flagę, miał sześć palców zamiast pięciu.

Rysownik się nie postarał.

Gdy minęło półtorej godziny Zabini głowę miał na podłokietniku kanapy i spał sobie w ciszy, Draco bawił się odstającym guzikiem na mankiecie od koszuli, a Barty dalej czytał, wyglądając jakby ten stan rzeczy całkowicie mu odpowiadał.

Nagle rozległy się kroki zza drzwi gdzie znajdowała się sypialnia.

Crouch Junior drgnął i spojrzał w tamtą stronę, Malfoy szarpnął głową w górę, a Blaise otworzył oczy udowadniając, że wcale nie spał, tylko cały czas był czujny. Powoli się wyprostował, ignorując mocniejsze bicie serca.

Klamka opadła i z pomieszczenia wyszedł Tom. Był trochę spocony, jego ciemnobrązowe, prawie czarne kosmyki przylepiły mu się do czoła. Odgarnął je do tyłu. Gdy tylko zrobił krok do środka salonu, zmarszczył swoje idealne brwi i powiódł czerwonym spojrzeniem po pomieszczeniu.

– Co wy tu robicie? – rzucił w stronę chłopców, całkowicie ignorując Barty'ego, który zerwał się ze swojego miejsca i skłonił głowę.

– Musimy porozmawiać – odparł Blaise, również się podnosząc. Draco, niechętnie, postąpił tak samo.

– Oh? – głos Toma był lodowaty i pobrzmiewało w nim zmęczenie zasłonięte niesmakiem. – O czym? Skąd wiedzieliście, że tu jestem?

– Śledziłem Setha – powiedział bez ogródek Zabini, patrząc w czerwone oczy. – I o Secie musimy też porozmawiać.

– Wspaniale, więc mów – teraz słowa Toma ociekały jadem, jakby nawet nie chciało mu się nawet sprawiać pozorów uprzejmego. Wyszedł z sypialni zamykając za sobą drzwi i ruszył w stronę maleńkiej kuchni. Sięgnął do dzbanka stojącego na blacie, drugą ręką wziął kubek i nalał sobie wody po sam brzeg.

– Dobrze... – Blaise wydawał się trochę zbity z tropu jego zachowaniem. – Więc my sobie...

– Wiemy co robisz Sethowi i to że wymazywałeś nam pamięć nic nie zdziałało! – wypluł nagle Draco, widocznie nie mogąc się już dłużej powstrzymywać. Jego głos drżał od emocji, przede wszystkim od złości. Jego szare oczy błyszczały wściekle. – Przypomnieliśmy sobie wszystko!

Tom spojrzał na Barty'ego i kiwnął lekko głową. Śmierciożerca rozpromienił się i to było wszystko co młody Malfoy zobaczył zanim w jego pierś uderzyła klątwa Cruciatus.

Krzyk rozbrzmiał tylko przez ułamek sekundy, bo Tom sam szarpnął różdżką, uciszając go. Spojrzał wściekle na Barty'ego.

– Seth śpi – warknął. Śmierciożerca skłonił się wpół. – Jeśli się teraz obudzi, cała moja praca pójdzie na marne.

– Wybacz, panie...

– Zamknij się. Blaise, mów dalej.

On jednak nie był w stanie. Patrzył szeroko otwartymi oczami na swojego przyjaciela, który zwijał się na ziemi w niemej agonii: kulił nogi, a ręce wbijał w ciemną podłogę, łamiąc sobie paznokcie i raniąc opuszki. Twarz Dracona zrobiła się cała czerwona, a jego usta rozwarły się na całą szerokość i jeszcze trochę. Rzucił się w jedną stronę, a potem w drugą, podcinając Zabiniego. Chłopak upadł na ziemię, patrząc w szoku na blondyna, który wrzeszczał w całkowitej ciszy.

– Wystarczy – rzucił Tom, a Barty natychmiast cofnął zaklęcie. Młody Malfoy opadł bez sił na ziemię, z jego oczu płynęły łzy. Chłopiec skulił się żałośnie. – Blaise. Wstań i postaw go na nogi. Blaise! – warknął ostro.

Zabini spojrzał na niego, a potem na Barty'ego, który stał w bezruchu, wpatrując się wręcz z ciekawością w obu chłopców, jakby obserwował ich reakcję i był gotów ich ukarać za każdy, nawet najmniejszy błąd. Po chwili, używając całej swojej siły woli, czarnoskóry kucnął na wyraźnie drżących nogach, wziął Dracona za ramiona i się wyprostował. Od razu się zachwiał, bowiem sam był przerażony, a blondyn nie mógł ustać o własnych siłach, nikt jednak nie zaoferował mu pomocy – ani Crouch Junior, powoli toczący różdżkę pomiędzy palcami, ani Tom, który właśnie dopijał wodę.

– Mów – głos Toma był nieznoszący sprzeciwu, a czerwone oczy na zniesmaczonej twarzy tylko dopełniały obrazu. Riddle nie wyglądał nawet na poruszonego – ot wreszcie doprowadził do porządku osobę, która denerwowała go od samego początku.

– M... m... mogę u... usiąść? – wyjąkał Blaise, chwiejąc się na nogach. Myślał, że jeśli spyta, będzie mógł.

Mylił się.

– Blaise. – Tom po raz kolejny sięgnął po dzbanek i nalał sobie do niego wody. Nie śpieszył się. Nie miał po co. – Jesteś jeszcze dzieckiem, więc udam, że tego nie słyszałem. Teraz mów, zanim stracę cierpliwość.

"Sami do niego przyszliśmy" – przeszło przez na wpół zamroczony umysł chłopca. – "Sami się na to skazaliśmy..."

– M... my... – Zabini w całości był skupiony na Tomie i jego czerwonych jak krew oczach. Głęboko w środku wiedział, że powinien sensownie się odezwać i wytłumaczyć sytuację, ale fakt, że trzymał na wpół przytomnego Draco, którego właśnie potraktowano Cruciatusem, a na dodatek sam zaraz mógł nim oberwać, nie pozwalał mu zrobić czegokolwiek. Chwiał się tylko, a z jego ust wydostawało się tylko urywkowo powietrze.

Riddle odetchnął głęboko, przymykając powieki.

– Daj mu wody – rzucił do Barty'ego, który natychmiast wykonał zadanie. Przywołał do ręki szklankę i rzucił Aguamenti, które w kilka sekund ją wypełniło. Następnie zrobił krok do przodu i podał ją czarnoskóremu.

Ten uniósł drżącą rękę, którą nie trzymał swojego przyjaciela i zacisnął palce na szkle aż do białości. Wylał sporo na ziemię oraz na siebie próbując się napić, ale i tak trochę chłodnego płynu spłynęło mu przez gardło. Gdy szklanka łagodnie wyleciała z jego dłoni poczuł, jak umysł odrobinę mu się rozjaśnił.

Tom nalał sobie wody po raz trzeci, opróżniając dzbanek do końca.

– Czy teraz będziesz łaskaw wreszcie powiedzieć mi po co tu przyszliście? – spytał lodowato, po czym zaczął pić.

– M... My... Zno... Znowu nam się przypomniało, p... panie – wymamrotał. Starał się mówić wyraźnie, ale język odmawiał mu posłuszeństwa. Rozpraszał go też nierówny oddech Draco. – Chcie... liśmy... chcieliśmy... mm... mmh...

Wszystko, co całkiem niedawno miał przygotowane do mówienia nagle stało się całkowicie bez sensu. Bo jak miał powiedzieć Czarnemu Panu, że chcieli uzgodnić o czym powiedzą Sethowi, co zostanie w tajemnicy i jak będzie wyglądać przyszłość? Jeszcze rano pomysł by na spokojnie porozmawiać z Tomem zamiast podejmować z nim walki wydawał się idealny. "On uniknie problemów, my będziemy wolni" – wymieniali się opiniami, kompletnie zapominając kim tak naprawdę był Tom i jak ogromną miał nad nimi władzę. Co za ironia – wcześniej mówili sobie, że nie mogą mu się postawić, bo mogą ucierpieć wszyscy, więc zdecydowali się na rozmowę, która i tak zakończy się źle.

"Mogę go najwyżej błagać by zastanowił się nad zmianą zdania" – pomyślał słabo Blaise.

– Znowu sobie przypomnieliśmy o tym, że wymazywałeś nam pamięć, panie – wymamrotał. – My... nie chcieliśmy, żeby to znowu miało miejsce. Chcieliśmy z tobą porozmawiać i coś uzgodnić, żebyś nie musiał się zajmować naszym... naszym wścibstwem...

Tom milczał przez moment. Dopił resztkę wody, odstawił szklankę na blat i ruszył do przodu, wpatrując się w ciemne oczy chłopca, który w pewnym momencie nie wytrzymał i spuścił wzrok na swoje buty. Nigdy wcześniej się tak nie czuł. Zobaczył, jak Riddle zatrzymał się mniej niż metr przed nim.

– Draco nie brzmiał jakby chciał dojść do porozumienia.

Blondyn, nadal uwieszony na ramieniu czarnoskórego, drgnął i uniósł lekko głowę. Jego jasne włosy przylepiały mu się do twarzy, a szare oczy pełne łez skierowały się bezwiednie w stronę tych czerwonych, zaraz jednak zawróciły z powrotem na ziemię.

– Chciał, panie, przysięgam... – jęknął Zabini, nie będąc w stanie powstrzymać się od drżenia.

– W takim razie niech sam mi to powie. – Tom zrobił krótki ruch ręką, a Draco drgnął.

– Chciałem dojść do porozumienia – wyszeptał ledwie słyszalne. Riddle powoli uniósł rękę, złapał brodę blondyna i uniósł jego głowę tak, by musiał spojrzeć w czerwone oczy.

– Głośniej. I poprawnie zakończ zdanie.

Blaise poczuł na swoim ciele spięcie mięśni swojego przyjaciela. Ścisnął jego dłoń, czując narastający niepokój.

– Chciałem dojść do porozumienia... panie – Draco powtórzył nieco głośniej, choć nadal słabo. Spojrzał na Toma w sposób, który w innej sytuacji mógłby zostać uznany za wyzywający... ale jak mógłby być wyzywający jeśli osoba która patrzyła jeszcze przed kilkoma chwilami zwijała się z bólu, a teraz ledwo stała?

– Doskonale. Nawiasem mówiąc, krzyknąłeś znacznie głośniej niż Lucjusz – dodał jeszcze Riddle, po czym puścił jego brodę i otarł dłoń o spodnie. – Więc sami do mnie przyszliście. Powiedz, Blaise, jak tym razem do tego doszliście?

– Wiedziałem, że coś jest nie tak, panie – odparł słabo chłopak, starając się nie myśleć o ostatnim komentarzu rzuconym tak lekceważącym tonem. – Czułem się dziwnie. Tak, jak wtedy, gdy wymazałeś mi pamięć na początku trzeciego roku, w pociągu. Po ostatnim razie gdy to zrobiłeś, zostawiłem kilka rzeczy w dziwnych miejscach. Gdy Seth był z Tracey, rozmawiałem o tym z Draco... Wspólnie znowu sobie o wszystkim przypomnieliśmy.

– A dokładnie?

– O tym, że manipulujesz Setha, że wymazywałeś nam pamięć już pięć lub sześć razy, że... że już kilka razy Seth też sobie o wszystkim przypominał... – zaczął wymieniać Blaise, z całych sił starając się nie pomylić, a Tom kiwał powoli głową.

– Rozumiem – powiedział, po czym skierował się w stronę fotela. Rozsiadł się na nim, nie przejęty niczym innym, a za nim stanął Barty. – Wytłumaczę wam teraz kilka rzeczy.

Przez chwilę Zabini znów chciał spytać czy może usiąść, ale w ostatniej chwili całe szczęście ugryzł się w język.

Potem Tom zaczął mówić. Wytłumaczył, jak umysł Setha na początku doskonale uginał się do manipulacji, gdyż był jeszcze dziecięcy i słaby; jak potem zaczął twardnieć i coraz trudniej było w nim tworzyć sztuczne przekonania oraz emocje; jak zaczął się buntować, próbując wyrzucić z siebie obecność, którą po latach uznał za pasożyta, a to wszystko bez wiedzy swojego właściciela. Mówił, że oczywiście Seth zaczął do tego dochodzić, raz po raz, aż w końcu cała ta manipulacja niebezpiecznie zmieszała się z poważnym modyfikowaniem pamięci i zaczęły się jej zaniki, które trzeba było powstrzymać, by Seth nie stracił swojej tożsamości. Na końcu z uśmiechem oznajmił, że zrobił to, co powinien zrobić już dawno: opuścił podświadomość Setha, z pomocą eliksiru pozostawił za sobą najważniejsze zmiany, po czym zasklepił ranę.

Z każdym jego kolejnym słowem obaj chłopcy czuli narastający niepokój. Blaise pod naporem przyjaciela chwiał się coraz mocniej, ale zacisnął zęby i utrzymał się na nogach, Draco zaś odzyskiwał siły i stopniowo stawał bez pomocy. Oboje wiedzieli, że nie słyszą tego wszystkiego bez powodu.

Wreszcie Tom skończył. W pomieszczeniu zapadła cisza.

Zabini i młody Malfoy spojrzeli po sobie.

– Panie... – zaczął ostrożnie czarnoskóry – ...dlaczego nam o tym mówisz?

Riddle zaśmiał się krótko i bez uczucia.

– Chcieliście dojść do porozumienia, prawda? – spytał drwiąco. – Tak więc was do niego prowadzę. Obawiam się, że chcieliście negocjować... Tak myślałem – rzucił, widząc, jak oboje zacisnęli usta. – Ze mną się nie negocjuje. Moich słów się słucha, a rozkazy wykonuje, nie kwestionuje. Czy to jasne?

– Tak, panie – odparli jednocześnie. Blaise odezwał się trochę głośniej.

– Miło, że się rozumiemy – na przystojnej twarzy pojawił się chłodny uśmiech, który nie objął oczu. Tom podniósł się z fotela. – Czy któryś z was słyszał kiedyś o Przysiędze Wieczystej?

Oboje popatrzyli po sobie, a potem pokręcili przecząco głowami. Riddle westchnął z irytacją.

– Jest to zaklęcie, które łączy dwie osoby, zobowiązując ich do dotrzymania słowa – powiedział. – Zaklęcie rzuca trzecia osoba, zwana Gwarantem.

– Jak zobowiązuje? – spytał Draco. Tom zmierzył go spojrzeniem.

– Jeśli złamiecie obietnicę czy przysięgę złożoną pod tym zaklęciem – wycedził – umrzecie.

Pod Blaise'em po raz kolejny ugięły się kolana. Młody Malfoy przełknął głośno ślinę.

– Nie wymagam od was zbyt dużo – mówił dalej Riddle, widocznie rozbawiony ich reakcjami. – Nie mogę ryzykować, że zaczniecie gadać, czy to z Sethem, czy z kimś jeszcze innym. Uwierzcie, to nie jest wysoka cena – dodał jeszcze chłodno. – Czy macie jakieś... obiekcje?

Nie mieli. Znaczy, może mieli, ale nie śmieli o nich wspomnieć.

– Doskonale. Barty, będziesz gwarantem. Rzucałeś ją już kiedyś, prawda?

– Tak, panie – przytaknął gorliwie Śmierciożerca. – Na Bellatrix i Rabastana, gdy cię szukaliśmy, panie...

– O to nie pytałem – warknął Tom. – Nie ma na co czekać. Draco, ty pierwszy.

– Dlaczego? – wyrwało mu się. Zabini spojrzał na niego z niedowierzaniem. Dlaczego on tak bardzo nie potrafił po prostu pochylić głowy?

– Ponieważ jesteś znacznie mniej odpowiedzialny i możesz spróbować czegoś tak głupiego jak na przykład ucieczka – odparł chłodno Riddle. Poprawił rękawy koszuli, po czym wyciągnął przed siebie rękę ze smukłymi, długimi palcami i spojrzał z wyczekiwaniem na blondyna.

Ten zrobił krok do przodu. Na początku się zachwiał, ale utrzymał równowagę. Blaise puścił jego dłoń i obserwował, jak unosi ją przed siebie i zaciska palce na dłoni Toma.

Barty przygotował swoją różdżkę i do nich podszedł.

– Wypowiem warunek, a ty odpowiesz, wymawiając swoje pełne imię i nazwisko, że przysięgasz – mówił Riddle, wpatrując się w oczy chłopca stojącego przed nim. Blondyn używał całej swojej siły woli by odwzajemnić spojrzenie i nie odwrócić głowy. Barty czekał. – Draco, czy przysięgasz, że nigdy nie poinformujesz Setha ani nikogo innego w jakikolwiek sposób o manipulacjach, które tworzyłem w jego umyśle oraz o rzeczach, które przed chwilą usłyszałeś?

– Ja, Draco Lucjusz Malfoy, przysięgam – odparł chłopak najchłodniej jak był w stanie, lekko chwiejąc się na nogach, jednak to była jedyna oznaka świadcząca o jego wyczerpaniu, bowiem utrzymywał całkowicie kamienną twarz.

Z czubka różdżki Barty'ego wystrzeliła ognista linka, która oplotła ciasno obie dłonie.

– Czy przysięgasz, że nie poinformujesz o moim istnieniu nikogo oprócz osób, których jesteś pewien, że wiedzą?

Blondyn drgnął i zbladł tracąc kolory, które wróciły na jego twarz po oberwaniu Cruciatusem.

– Ja, Draco Lucjusz Malfoy, przysięgam...

Kolejna linka, tląc się nieco mocniej niż poprzednia, otoczyła blade palce zaciskające się na sobie wzajemnie. Czerwone oczy nagle zabłysły.

– Czy przysięgasz, że natychmiast wykonasz każdy mój rozkaz, jakikolwiek by on nie był?

Chłopiec nie odpowiedział. Patrzył w czerwone oczy i czuł, jakby podłoga się pod nim zapadała. Dlaczego w ogóle tutaj przyszedł?! Dlaczego nie mógł tego przewidzieć? "Oczywiście, że Tom wykorzysta taką okazję... Bez Setha obok nic go nie powstrzymuje." Draco doskonale widział niewielki uśmiech, który pojawił się na ustach Riddle'a i czuł z tego powodu coraz bardziej narastającą wściekłość.

Nie mógł odmówić. Jeśli by to zrobił, nadeszłaby kolejna fala bólu. I kolejna i kolejna, dopóki nie zmieniłby zdania... Chociaż nie był do końca pewien która opcja była głupsza – zgodzić się czy protestować.

– Ja, Draco Lucjusz Malfoy, przysięgam – wycedził wreszcie, a wtedy trzecia i ostatnia ognista linka wydostała się z czubka różdżki i otoczyła najciaśniej obie dłonie. Było czuć od niej lekkie ciepło.

Przez chwilę nic się nie działo, tylko migotały, jak ogień, po czym wchłonęły się w skórę zarówno Toma jak i Draco.

– Teraz ty – rzucił Riddle w stronę Blaise'a. Otarł nadgarstek o spodnie i wyciągnął rękę w jego stronę.

Zabini patrzył na niego, czując się coraz gorzej. Chciał tu przyjść by porozmawiać, a nie by zobowiązać się do czegoś już na zawsze. Tego nie planował. Nie chciał być zależny od Toma; nie chciał być zależny od nikogo. A przysiąc, że będzie wykonywał czyjś każdy rozkaz było po prostu... idiotyczne. Tak niebezpieczne, że nigdy sobie tego nawet nie wyobrażał.

Mimo to uniósł rękę i zacisnął palce na zimnej, smukłej, gładkiej dłoni.

Przysięga przeszła w taki sam sposób jak u Dracona – te same ogniste nitki, te same słowa. Ten sam ledwie widoczny uśmiech zadowolenia na przystojnej twarzy Toma.

"Teraz jestem prawie jak Śmierciożerca" – pomyślał tępo Blaise, obserwując, jak nitki wnikają w jego dłoń. – "W wieku czternastu lat..."

– Ostatniej przysięgi nie będę używał, o ile nie dacie mi powodu – rzucił Riddle, odchodząc w stronę sypialni. Uśmiechnął się lodowato. – Uznajcie to za zabezpieczenie.

Po czym zniknął w pomieszczeniu i zamknął za sobą drzwi. Chłopcy spojrzeli po sobie.

– Jak się czujesz? – mruknął Zabini, podchodząc do przyjaciela. Zmierzył go wzrokiem.

– Doskonale – odwarknął młody Malfoy. Czarnoskóry skrzywił się.

– Widzę, że się trzęsiesz.

– Nienawidzę go – wyszeptał Draco, a w jego głosie faktycznie brzmiała złość. – Nienawidzę go całym sobą i jeszcze trochę...

– Przestań! – syknął Blaise. – Wpakujesz się tylko w większe kłopoty! Chcesz znowu dostać Cruciatusem? Jesteś kompletnym debilem!

– Odwal się!

Przez ciało czarnoskórego przeszedł gwałtowny impuls. Złapał on swojego towarzysza za ramiona i potrząsnął nim, zbliżając się do niego na kilkanaście centymetrów.

– Przed chwilą podnosiłem cię po tym, jak skręcałeś się na ziemi w agonii – wymamrotał, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w szare, zaszklone, a jednak pełne emocji. – Widziałem, jak Toma zupełnie to nie obeszło. Patrzył na ciebie, jakbyś był tylko robakiem. – Przysunął się jeszcze bliżej. – Barty tak samo. I zrobią tak jeszcze raz, jeśli tylko dasz im szansę. Draco, błagam, nie dawaj jej im. Nie chcę... nie chcę znowu patrzeć na ciebie jak chcesz krzyczeć w cierpieniu, ale nie możesz! Rozumiesz?!

Dopiero po chwili Blaise zobaczył, że blondyn, na którego krzyczał najciszej jak mógł, płakał w ciszy i z otwartymi oczami, zaciskając z całych sił zęby oraz dłonie w pięści.

Nagle Zabini zrozumiał. Draco zawsze mówił co chciał, bo nigdy nie musiał tego ukrywać. Jego rodzice, Lucjusz i Narcyza, zapewne zawsze słuchali jego napadów złości i spełniali jego zachcianki. Młody Malfoy nigdy wcześniej nie musiał trzymać w sobie swoich uczuć i emocji w przeciwieństwie do Blaise'a, który żył w cieniu i wolał cierpieć w ciszy, zamiast rozmawiać z pretensjonalną matką czy z ojczymami, którzy jedyne czego mieli dużo to pieniędzy, a empatia dla dziecka była im całkowicie obca.

– Przepraszam – wymamrotał Draco, ocierając wściekłym ruchem policzek. – Postaram się... Naprawdę się postaram...

^*^*^*^*^

/Tom/

Usiadłem na łóżku obok Setha, który spokojnie sobie spał. Leżał na plecach z rękami wzdłuż ciała, z głową przechyloną nieco na bok i z miarowo unoszącą się klatką piersiową. Wyglądał tak spokojnie...

Miałem nadzieję, że wyszło mi to, co usiłowałem zrobić.

Podciągnąłem kolana do piersi i objąłem je. Czułem się dziwnie – co i rusz łapałem się na tym, że drżały mi ręce lub nogi, stresowałem się niemiłosiernie i nieustannie wracałem myślami do Setha. Nie mogłem powstrzymać się od myśli takich jak czy mi się udało, czy może jednak wszystko zepsułem i gdy Seth się obudzi, nie będzie pamiętać nawet swojego imienia.

Przesunąłem dłonią, tą, którą jeszcze przed chwilą trzymałem najpierw Draco, a potem Blaise'a, po ramieniu Setha. Oby wszystko było z nim dobrze...

Draco i Blaise...

Uśmiechnąłem się lekko.

Nie byłem dumny z tego, że trochę straciłem nad sobą panowanie, ale oh, jak wspaniałym widokiem był syn Lucjusza, który rzucał się na ziemi z bólu. Szkoda mi trochę było Zabiniego, ale miałem pewność, że na dobrze zrobiło mu to doświadczenie. Może przestanie być taki pewny siebie.

Poza tym wreszcie miałem ich całkowite posłuszeństwo... Sami do mnie przyszli.

Drugą ręką przeczesałem włosy i przymknąłem powieki. Nie było mi ich szkoda. Gdy sam uczyłem się w Hogwarcie, zbierałem popleczników w ich wieku. Trzeba się było nie wciskać na siłę w to, co robiłem, to zostawiłbym ich w spokoju.

Nagle poczułem poruszenie. Drgnąłem i spojrzałem na Setha, który, nadal z zamkniętymi oczami, zmarszczył lekko brwi i przerzucił głową na drugą stronę. Wpatrzyłem się w niego z napięciem.

Otworzył oczy i spojrzał na mnie.

Przez chwilę była całkowita cisza.

– Jak się czujesz? – spytałem cicho, obserwując go uważnie. Zamrugał.

– Ja... – zaczął, siadając. Spojrzał najpierw na swoją jedną dłoń, potem na drugą. Poruszał palcami, uszczypnął się w przedramię.

Nie odpowiedział.

– Seth?

Nie spojrzał na mnie. Poczułem ukłucie niepokoju.

– Seth, potrzebujesz czegoś? Wody? Chcesz coś zjeść?

Pokręcił powoli głową.

Cisza.

"Uspokój się" – nakazałem sobie. – "Wszystko zrobiłeś dobrze. On... musi się po prostu przyzwyczaić. Od ponad dwóch lat nie był w stanie tak bliskim normalności."

Spojrzał na baldachim, na ściany, na kufer, na drzwi, a potem na mnie.

– Tom... – zaczął cicho, wlepiając we mnie spojrzenie jasnobrązowych oczu. Przekrzywiłem głowę.

– Tak?

– Pamiętam.

^*^*^*^*^

Pamiętałem.

Uśmiechnąłem się lekko.

Pamiętałem. Pierwsze zadanie, jak Draco, Blaise i Theodore dokuczali mi przez to, że nie miałem dziewczyny, jak dzięki Tomowi zaprosiłem Tracey na bal i zyskałem dziewczynę, jak przegrywałem z Draco w szachy, jak Tom niechętnie uczył mnie tańczyć i jak poszedłem do Barty'ego by zobaczyć Mapę, którą wziął od Pottera.

Pamiętałem.

Tom uśmiechnął się z niedowierzaniem.

– Naprawdę? – ucieszył się, pochylając się do przodu. Jego czerwone oczy z radością rozbłysły.

– Tak! – krzyknąłem, a potem się zaśmiałem. Uniosłem dłoń i przeczesałem nią włosy. Czułem pod palcami ich szorstkość i jednocześnie miękkość; czułem pojedyncze włosy i ich kępki. Wyczuwałem ich fale. – Merlinie, Tom... Ja... Czuję się jak nowo narodzony...!

– To świetnie! – powiedział, a w jego głosie zabrzmiała widoczna ulga.

Przez klatkę piersiową przeszedł mi impuls. Zignorowałem go.

– To uczucie... – jęknąłem, z powrotem opadając na łóżko. – Merlinie...

– Nawet nie wiesz jak się cieszę...

Uśmiechnąłem się do niego.

– Po namyśle to napiłbym się wody – przyznałem. Od razu wstał.

– Tak, jasne, chodź. Szklanki są w kuchni – rzucił, po czym ruszył do drzwi. Też się podniosłem...

...i od razu prawie upadłem. Spojrzał na mnie czujnie.

– Co jest?

– Po prostu... – zawahałem się na moment. – Oh, Tom, wyobraź sobie, że nagle wyszedłeś z ciasnego, ciemnego, dusznego pudła prosto na czystą łąkę gdzie wieje cudowny wiaterek. Kręci mi się w głowie od... od wolności...

– Ah... – mruknął, odwracając wzrok i opierając dłoń na biodrze. Drugą miętlił swoją koszulę.

Przymknąłem powieki. Impuls w piersi powtórzył się. Zacisnąłem zęby i odepchnąłem go jak najdalej od siebie, po czym wyprostowałem się i wziąłem głęboki, bardzo głęboki oddech. Gdy wypuściłem z płuc powietrze, uśmiechnąłem się szeroko.

Tom odwzajemnił grymas, sięgnął do klamki i nacisnął ją. Drzwi otworzyły się na oścież. Wyszedłem za nim do salonu.

I zatrzymałem się.

– Draco? Blaise? – zdziwiłem się, podbiegając do nich. Spojrzeli najpierw po sobie, potem na mnie. – Co wy tu robicie?

Przez chwilę nie odpowiadali, potem jednak Blaise drgnął.

– Śledziłem cię – powiedział z krzywym uśmiechem. Zamilkł na dłuższy moment, uśmiech spłynął mu z twarzy, jednak chwilę potem wrócił. – Chcieliśmy...

– ...wiedzieć czemu tu przyszedłeś – dokończył Draco. Też się uśmiechnął. – Więc? Co tu robiłeś?

– Ja... no, cóż... – podrapałem się w głowę i wyszczerzyłem zęby. – Pamiętam.

Oboje zamarli. Sekundę potem wrócili do normalności. Zmierzyłem ich wzrokiem.

– Dobrze się czujecie...?

– Tak, tak – zapewnił mnie Blaise, kładąc mi rękę na ramieniu. – A... co pamiętasz?

– A, bo wy nie wiecie... – mruknąłem. – Ja... ee... nie pamiętałem kilku okresów czasu... Miałem dziwne zaniki pamięci... Ale Tom dał mi jeden eliksir i teraz jest wszystko dobrze!

W tym momencie, jak na zawołanie, poczułem dotyk na ramieniu. Odwróciłem głowę i zobaczyłem szklankę.

– Dzięki! Hej, Draco, wydajesz się blady. Chcesz się napić? – spytałem, patrząc na niego podejrzliwie. Przesunął na mnie wzrok. – Co jest?

– Po... kłóciłem się z Tomem – odparł po dłuższej chwili. Parsknąłem.

– Ale to nie było nic poważnego, nie? – mruknąłem po pierwszym łyku.

– Nie, skąd.

Zapadła cisza. Piłem i piłem. Gdy odjąłem szklankę od ust i spojrzałem najpierw na Draco, potem na Blaise'a, Toma i Barty'ego, zrozumiałem, że coś przede mną ukrywają.

Przez chwilę myślałem, ale zaraz potem uśmiechnąłem się ciepło.

– Dobra, to skoro wszystko wyjaśnione, możemy wrócić do Pokoju Wspólnego! – zawołałem radośnie. – Zagramy sobie w szachy. Nie, w Eksplodującego Durnia! Albo w Magiczny Monopol...

To trochę złagodziło napiętą atmosferę. Skierowałem się do wyjścia, ciągnąc za sobą Blaise'a i brata. Zacząłem gadać o nowej taktyce, którą wymyśliłem i miałem zamiar wprowadzić w życie, by już zawsze wygrać każdą rozgrywkę Durnia. Blaise oczywiście od razu zaczął protestować i kontrować moje wymysły, a Draco nieustannie mnie drażnił, doszukując się najmniejszych pomyłek. Zanim wyszliśmy, Tom wrócił do mojej głowy. Tak jak zwykle gdy to robił, poczułem się nieco ciężej. Odwróciłem się jeszcze do Barty'ego, pomachałem mu i zamknąłem za sobą drzwi.

Poszliśmy w stronę Pokoju Wspólnego. Ciągle wieszałem się na bracie, próbując poprawić mu humor i nieustannie słyszałem w głosie Blaise'a dziwne, nienaturalne nuty.

Nie mogłem jednak mieć do nich wyrzutów.

Nie byli jedynymi, którzy musieli coś ukrywać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top