rozdział XXXVII

Ten z drugim zadaniem


Rześkie powietrze. Podekscytowane głosy, rozmowy, kroki setek ludzi dookoła.

Uniosłem rękę i spojrzałem na nią. Drżała nieopanowanie. Odruchowo chciałem zrozumieć, jak się tutaj znalazłem, ale po sekundzie zrozumiałem, że znów straciłem pamięć. Kolejna część życia wypadła mi z głowy.

"Tom, to się znowu stało" – poinformowałem go, czując narastający lęk. Wiedziałem, że jeśli jeszcze przez chwilę będę nad tym myślał, to stracę panowanie nad sobą, więc czym prędzej zacząłem się rozglądać.

Śniegu nie było już tyle, co wcześniej. Teraz na błoniach tylko w niektórych miejscach znajdowały się białe plamy i tak nie pokrywające do końca szarej trawy. Było też trochę cieplej, choć palce miałem zimne. Niebo było niebieściutkie i pełne chmur, a wiatr łagodnie poruszał koronami drzew na których nieśmiało wyrastały pierwsze pączki kwiatów. Dookoła mnie zaś było setki uczniów, którzy kierowali się w stronę jeziora, nad którym zobaczyłem ustawione trybuny. Przełknąłem ślinę. Czy to już drugie zadanie?

Znowu? – głos Toma wydawał się poważnie zaniepokojony. Pokiwałem głową. Choć miałem na sobie ciepły, ciężki płaszcz, nie mogłem powstrzymać się od drżenia.

"Co mam robić?" – spytałem, mając ogromną ochotę wrócić do dormitorium, zwinąć się pod kołdrą w kulkę i już nigdy spod niej nie wyjść. – "Merlinie, Tom, co z Tracey? Czy my nadal jesteśmy razem? Co się działo przez te... ponad dwa miesiące? Prawie trzy... T– Tom, co ja mam robić?!"

Po pierwsze, uspokój się. Po drugie, znajdź Barty'ego. Będzie musiał uwarzyć dla nas eliksir. My nie zdołamy zdobyć kilku kluczowych składników. Po trzecie, wszystko będzie dobrze, pamiętaj.

– Tak... tak... – wymamrotałem, prostując się i rozglądając dookoła. Co i rusz ktoś mnie popychał, aż wreszcie postanowiłem zejść z głównej ścieżki i stanąć z boku. Stamtąd miałem lepszy widok na przechodzących ludzi, więc łatwiej mogłem zauważyć Moody'ego.

"Co... co się działo przez ten czas, Tom...?"

Cóż, nie było to nic bardzo wartego uwagi... – odparł po krótkiej chwili zawahania. – Rita Skeeter napisała artykuł w którym zdemaskowała Hagrida. Odkryła, że jest półolbrzymem i oskarżyła jego matkę, która była olbrzymką, o wielokrotne morderstwa. Mieliście kilka lekcji z zastępczynią, ale po jakimś czasie Hagrid wrócił. Sklątki dały wam w kość, ale zaczęły się wzajemnie wybijać i zostało tylko kilka na całą klasę...

Zaśmiałem się cicho i nerwowo.

"To ona nie wiedziała, że Hagrid jest półolbrzymem?" – spytałem, lekko rozbawiony. – "Nie było jej chyba trudno do tego dojść..."

Była w Hogwarcie i rozmawiała z kilkoma Ślizgonami. Głównie z Draco i Pansy, ale z tobą też zamieniła kilka słów. Widocznie chciała jakiegoś potwierdzenia i czegoś mocnego do artykułu, bo zamieściła tam, że Theodore'a pogryzły gumochłony.

"Przecież one nie mają zębów!" – parsknąłem, czując, jak rozmowa skutecznie odwróciła moją uwagę od tych bardziej niepokojących rzeczy. – "A co z Tracey?"

Nadal jesteście razem... a przynajmniej tak mi się wydaje. Cztery dni temu mieliście kłótnię, bo wreszcie powiedziałeś jej, że nie chcesz, by wszędzie za tobą chodziła, szczególnie do łazienki. No i zdenerwowałeś się, że po raz trzeci weszła do dormitorium bez pukania.

Westchnąłem ciężko.

"Czyli przez prawie trzy miesiące z nią byłem?"

Tak. W pewnych momentach wydawałeś się nawet zadowolony. – Czyżby w głosie Toma brzmiała zazdrość? Nie, pewnie mi się wydawało...

"A w innych chwilach?"

Jakbyś chciał ją rzucić. Ze schodów.

Zaśmiałem się głośno, dopiero po sekundzie zasłaniając usta dłonią. Nie spodziewałem się żartu...

Nagle, mniej więcej na końcu tłumu, spostrzegłem Szalonookiego, który szedł przez siebie chwiejnym krokiem, podpierając się laską. Kręcił swoim niebieskim okiem dookoła, a czarnym wpatrywał się w... Karkarowa idącego obok. Widocznie o czymś rozmawiali.

Od razu poczułem się trochę niezręcznie. Obserwowałem, jak znajdują się coraz bliżej i bliżej mnie. Barty zauważył mnie od razu, wlepił we mnie spojrzenie tego swojego sztucznego oka, Karkarowi zaś zajęło to nieco dłużej, bo jak zauważyłem, nie wyglądał na zbyt pewnego siebie i pewnie rozmawiał z "Szalonookim" tylko dlatego, bo z jakiegoś powodu musiał.

Gdy tylko na mnie spojrzał, zmarszczył brwi i sięgnął do tej swojej śmiesznej koziej bródki, nakręcając ją na palec. Ruszyłem w ich stronę, nie spuszczając z niego wzroku.

– Muszę... z panem porozmawiać – mruknąłem, zerkając na Moody'ego.

– Nie wiesz chłopcze, że dorosłym się nie przerywa? – odparł zamiast niego Karkarow. Patrzył na mnie z tak głęboką pogardą, aż poczułem, że cały mój stres zaczął przeobrażać się w złość. Mimowolnie zacisnąłem dłonie w pięści.

Nie odpowiedziałem i uparcie patrzyłem na nauczyciela od Obrony. Uśmiechnął się krzywo.

– Sam nie byłeś lepszy w jego wieku, Igorze – odparł drwiąco. Karkarow zamaszystym ruchem poprawił rękaw swojej szaty i przyspieszył.

– Pilnuj swoich spraw – rzucił jeszcze do mnie lodowato. Powiodłem za nim niedowierzającym wzrokiem.

– Przecież nawet nie podsłuchiwałem! – wykrzyknąłem ze złością. Miałem już tego dosyć. – Jaki ma pan ze mną problem?!

Seth...

Karkarow zatrzymał się jak wryty. Odwrócił się do mnie powoli, skrzywiony tak bardzo, jakbym mu obraził rodzinę cztery pokolenia wstecz. Nadal patrzyłem na niego wyzywająco.

– Jak ty się do mnie odzywasz? – wycedził. – Jeszcze nauczę cię szacunku do starszych...

Nie umknęło mi, że sięgnął za pazuchę.

– Mam szacunek, jeśli ktoś nie patrzy na mnie jakbym mu zrobił coś okropnego! – odparsknąłem, powstrzymując chęć, by przysunąć się bliżej Moody'ego. – A pan ciągle tak na mnie patrzy!

– Jesteś bezczelnym dzieckiem – warknął, krzywiąc się jeszcze mocniej, choć nie podejrzewałem że to było możliwe. – Gdybym chciał, już by cię w tej szkole nie było!

Zaśmiałem się.

– Oh tak? – odparłem wściekle. – Proszę bardzo, niech pan próbuje! Ale konfrontacji z L... moim ojcem to pan nie przetrwa!

Parsknął pogardliwie. Czy tylko mi się wydawało, czy mina mu trochę zrzedła?

– Muszę porozmawiać ze swoim nauczycielem, więc niech już pan da mi spokój – rzuciłem, patrząc na niego z wysoko uniesioną brodą.

– Lepiej żebyś się tak do mnie nie odzywał, Malfoy! – zagrzmiał, ale nie brzmiało to nawet w połowie tak strasznie jak Moody na początku każdej lekcji. Uśmiechnąłem się drwiąco pod nosem.

– Bo co mi pan zrobi? Przeklnie mnie?! Przecież widzę jak pan na mnie patrzy! Boi się mnie pan! I przy nauczycielu nic pan nie zrobi!

Zbladł odrobinę.

– Wystarczy – rzucił stanowczo Szalonooki. Spojrzałem na niego ponuro, po czym odwróciłem głowę i założyłem ramiona na piersi.

Karkarow rzucił mi ostatnie, mordercze spojrzenie.

– Chodź, Wiktorze, idziemy – zarządził, a ja dopiero teraz się zorientowałem, że za nimi stał jeszcze Krum. Odwróciłem się gwałtownie w jego stronę.

– Nieźle mu powiedziałeś – mruknął z lekkim uśmiechem, po czym kaczkowatym chodem ruszył za swoim dyrektorem. Patrzyłem za nim z szeroko otwartymi oczami, a kąciki ust lekko podskoczyły mi do góry. To było... niespodziewane...

– Bardzo głupio zrobiłeś – burknął Moody, ruszając do przodu. Rozejrzałem się jeszcze żeby się upewnić, że nikt nas nie podsłuchuje, po czym też zacząłem iść.

– To nie moja wina – zacząłem się bronić. – To on ciągle na mnie patrzy jakbym był... nie wiem, jakimś robakiem który w ogóle śmiał się na niego spojrzeć! Niech się wypcha.

Barty i Tom westchnęli w tym samym momencie.

Powinieneś nauczyć się samokontroli.

– Sam mi mówiłeś, że mam robić co chcę – wymamrotałem.

Nie przypominam sobie. Mówiłem, że zawsze będziesz podejmować decyzje i że musisz w nie wierzyć. Czasami nadal postępujesz idiotycznie.

– Dlaczego chciałeś ze mną rozmawiać? – spytał nagle Szalonooki.

"Ile mogę mu powiedzieć?"

Nie przychodzi mi do głowy nic czego byś nie mógł. Jakby co, dam ci znać.

– No więc straciłem pamięć – burknąłem po chwili. – Już drugi raz. – Po czym zerknąłem w bok, chcąc zauważyć jakąś reakcję.

Niestety, żadnej nie było. Czarne oko nadal po prostu na mnie patrzyło, a niebieskie wirowało dookoła.

– Pierwszy raz... zapomniałem rzeczy jakoś pomiędzy listopadem a Balem – kontynuowałem niechętnie. – A przed kilkunastoma minutami ocknąłem się drugi raz. Od Balu nic nie pamiętam.

Brwi mojego rozmówcy lekko się zmarszczyły.

– To... nie za dobre wieści. Czego potrzebujesz?

– Um...

"Tom??"

Co? A, tak. Eliksir... Herbaria. Ale słuchaj mnie uważnie, bo muszę wprowadzić do niego pewne zmiany.

"Okej..."

Od razu powtarzaj wszystko Barty'emu. Herbaria ważona przez pierwszą godzinę w sposób zgodnie z przepisem... Następnie porwane płatki z jednego pojedynczego kwiatu czerńca... Jedna gałązka z czterema kwiatkami warzuchy... Mieszać w lewo osiem razy... W prawo cztery... Dwie gałązki waleriany... Pół łyżeczki wywaru z kichawca i lubczyku... Dwie krople wody z rzeki Lete... Zostawić na noc... Kolejnego dnia zanurzyć cztery jagody z jemioły na dokładnie osiem i pół minuty i natychmiast wyjąć.

Słuchałem, z każdą przerwą przekazując kolejne części wiadomości Barty'emu. Obserwowałem go przy tym uważnie, bo miałem dziwne przeczucie, ale on nie miał żadnej ciekawej reakcji. Gdy skończyłem, pokiwał po prostu głową.

– Rozumiem – przytaknął.

– I co to zrobi? – spytałem bardziej Toma niż Moody'ego.

Pomoże ci. Powiedz, żeby powtórzył.

– Tom mówi żebyś powtórzył – westchnąłem. Barty posłusznie wyrecytował cały przepis.

Doskonale. Teraz rozejdźcie się, żebyście nie stali razem zbyt długo. Jakby ktoś pytał, rozmawiałeś z nim o Zaklęciu Oszałamiającym, które niedawno odkryłeś i nie do końca je rozumiałeś. Powiedz mu to.

Powiedziałem. Barty pokiwał głową.

Przez moment staliśmy, patrząc to na siebie, to na trybuny, do których już doszliśmy. Dobiegały z nich odgłosy emocji setek uczniów.

– To dlaczego tak właściwie Karkarow mnie nie lubi? – spojrzałem na niego.

– Cóż...

– Tylko nie mów mi, że nie możesz mi powiedzieć – ostrzegłem, unosząc palec.

Jego mina świadczyła o tym, że właśnie to chciał zrobić. Jęknąłem, opuszczając rękę.

"Tom, czemu Karkarow mnie nie lubi?!"

Um... Pewnie dlatego, że jesteś... Malfoy'em... A on nigdy nie dogadywał się z Lucjuszem...

Zamrugałem, po czym powoli kiwając głową, odwróciłem się.

– Tak, to by miało sens... – wymamrotałem, odchodząc w stronę trybun.

^*^*^*^*^

– Jestem, jestem! – zawołałem radośnie, machając wysoko wyciągniętą ręką do moich siedzących już przyjaciół. Przepchnąłem się przed trójką głośno gadających pierwszaków, całkiem przypadkiem nadeptując jednemu z nich na stopę. Gdy spojrzał na mnie gniewnie, rzuciłem mu tylko spojrzenie mówiące "no co mi zrobisz?". Odwrócił wzrok.

– Już myśleliśmy że nigdy nie dojdziesz! – odparł Theodore, wyciągając się na swoim miejscu. – Chociaż i tak jeszcze chwilę zajmie zanim się zacznie, tak mówił Dumbledore.

– Jak zwykle wielki i wspaniały Dumbledore wszystko wie – zaśmiałem się krótko i spojrzałem po miejscach które były wolne.

W rzędzie bliżej jeziora siedzieli kolejno Blaise, Theodore, Draco i Pansy, a w rzędzie wyżej usadowiły się Tracey i Dafne – ta pierwsza siedziała nad Theo, a ta druga nad moim bratem. Zarówno obok jak i nad Blaise'em było po jednym wolnym miejscu.

"Kłótnia, hm...?"

Westchnąłem w duszy i zrobiłem krok, gramoląc się do rzędu wyżej. Tracey zmierzyła mnie złym wzrokiem, ale się nie dałem i siadając uśmiechnąłem się szeroko.

– No weź, nie obrażaj się już na mnie – rzuciłem radośnie. – Nie psuj sobie rozrywki.

Zawahała się, a potem pufnęła pod nosem i przysunęła się do mnie odrobinę. A więc moje przeczucie było prawidłowe, tak naprawdę wcale nie była zła! Tylko czemu udawała, że się złości? A, kto by zrozumiał kobiety...

Otoczyłem ją ręką i przysunąłem bliżej do siebie. Nie opierała się i położyła mi głowę na ramieniu. Posłałem przedniemu rzędowi tryumfalne spojrzenie.

– Jak myślicie, kto tym razem będzie mieć najwięcej punktów? – spytał Theodore.

Postawiłem na Kruma wszystkie drobne, jakie tkwiły mi w kieszeniach. Okazało się, że jako jedyny byłem o jego zwycięstwie tak bardzo przekonany. Draco i Theo obstawili Cedrica, dziewczyny Fleur i tylko Blaise postawił na Pottera. Zdziwiło mnie to, ale gdy tylko o tym usłyszałem, poważnie zacząłem rozważać, czy może nie powinienem zmienić swojego wyboru. Jeśli Blaise coś obstawiał, to musiał być naprawdę pewien. Pytałem też Toma na kogo by stawiał, a on powiedział, że na Cedrica na pierwszym miejscu, oraz na Harry'ego na drugim.

Niestety, było już dla mnie zbyt późno by zmienić decyzję. Uczestnicy stanęli na niewielkiej plaży przed jeziorem i czekali na znak, że mogą zaczynać.

Najpewniej wyglądał Krum i Cedric. Mieli luźne, porozpinane szaty, by móc je prędko zdjąć. Dłonie trzymali przy kieszeniach w których mieli różdżki. Fleur, choć dobrze trzymała uśmiechniętą twarz, trzęsła się z zimna i zerkała niepewnie na ciemną, ponurą wodę, która już po kilku metrach traciła przejrzystość. Potter stał ostatni. Nawet z tej odległości widziałem jego głębokie cienie pod oczami i rozbiegane spojrzenie. Wyglądał jakby w nocy nawet nie zmrużył oka. Zaśmiałem się krótko i trochę z niedowierzaniem. Czemu Blaise i Tom stawiali go tak wysoko? Ja uważałem, że zajmie ostatnie miejsce.

Ah, no i jeszcze jedno. W tłumie cały czas widać było błyskające plakietki, które robił w listopadzie Draco. To jeszcze pamiętałem. Wtedy wybierał kolory i czcionkę do napisu, ale teraz widocznie wszystko było już od dawna gotowe. Co i rusz rzucały mi się w oczy napisy "POTTER CUCHNIE" oraz "GŁOSUJ NA CEDRICA DIGGORY'EGO". Z tego co zauważyłem, to wiele osób brało je na poważnie i nie miało zamiaru dawać Wybrańcowi żadnych szans.

"No tak, oni nie wiedzą" – przemknęło mi przez myśl. – "Myślą, że ma zbyt duże ego i że sam się zgłosił."

Stanowisko sędziów znajdowało się tuż nad wodą, kilka metrów od plaży. Spostrzegłem, że nie było przy nim Croucha Seniora, tylko Weasley, który widocznie go zastępował. Nie wydawało mi się to zbyt sprawiedliwie. Wszyscy wiedzieli, że Weasleyowie uwielbiają się z Potterem.

Chwilę potem jeden z sędziów, Ludo Bagman, wycelował różdżką w swoje gardło, a potem jego głos rozniósł się po wodzie i błoniach.

– Nasi wspaniali reprezentanci są już gotowi do rozpoczęcia drugiego zadania! – zawołał radośnie. Rozległa się fala krzyków, klaskania i gwizdów, która przepłynęła potężną, ogłuszającą falą przez trybuny. – Mają dokładnie godzinę na odzyskanie tego, czego najbardziej będzie im brakować! Na trzy zaczynacie, moi drodzy! Raz... dwa... TRZY!

Kłujący w uszy dźwięk gwizdka rozdarł zimne powietrze.

Cedric i Krum jednocześnie zszarpnęli z siebie szaty i odrzucili je na bok. Gdy wyciągali różdżki, Fleur zanurzyła czubek stopy w wodzie i po jej ciele przemknął dreszcz. Potter zaś zdjął niezdarnie buty i skarpetki, po czym sięgnął do kieszeni. Nie wyglądał na gotowego do akcji, wręcz przeciwnie. Miałem wrażenie, jakby miał chęć po prostu pójść spać.

Cedric machnął różdżką, błysnęło, i dookoła jego twarzy pojawiła się nieregularna bańka schodząca nieco na szyję. Tuż za nim Krum rzucił się do przodu, prosto w wodę, w ostatniej chwili robiąc zamaszysty ruch różdżką. Zanim zniknął pod powierzchnią jeziora dało się jeszcze dostrzec błysk czegoś ciemnoniebieskiego.

Zaklęcie bąblogłowy. Banalne – usłyszałem głos Toma pełen dezaprobaty. – Tramsutacja za to zbyt skomplikowana i co gorsze niepełna.

Fleur rzuciła to samo zaklęcie co Cedric, choć jej bańka wydawała się nieco cieńsza i bardziej delikatna. Dziewczyna, zarzucając za sobą swoimi mieniącymi się, jasnymi włosami, przeszła w wodzie kilka kroków i zanurzyła się z gracją. Po trybunach przeszła fala głośnej aprobaty za styl.

Doprawdy, kolejna bąblogłowa...

"Sam pewnie zrobiłbyś lepiej, co?"

Oczywiście – w głosie Toma rozbrzmiał wyrzut jak w ogóle mógłbym pomyśleć inaczej. Uśmiechnąłem się krzywo.

Potter nadal stał na brzegu z wodą sięgającą mu do kostek. Nawet nie zdjął szaty, tylko patrzył w taflę jeziora nieobecnym spojrzeniem. Zacząłem się śmiać.

– NURKUJ, POTTER! – ryknąłem, przykładając do ust dłonie złożone w rulon, by mój głos do niego dotarł. Drgnął i odwrócił głowę. – JAK NIE ZANURKUJESZ TO NIE ZAJMIESZ NAWET OSTATNIEGO MIEJSCA!

Krótka fala śmiechu z trybun widocznie go otrząsnęła, bowiem ruszył dalej i uniósł dłoń do ust. Zaczął coś rzuć, jednak nic się nie działo. Woda sięgała mu do pasa, jego ubrania wirowały w wodzie, a sam zaczął się trząść. Wiatr uderzył go w plecy, popychając go nieco do przodu. Wyglądał bardzo zabawnie.

– NO DALEJ! – zawołałem, akurat w momencie, gdy gwałtownie drgnął, sięgając dłonią do gardła. Oczy rozszerzyły mu się, zaczął kaszleć i przesuwać palcami po bokach szyi. Przez moment wszyscy wpatrywali się w niego w napiętej ciszy, a gdy wreszcie rzucił się do wody głową naprzód, trybuny zadrżały od okrzyków.

Opadłem z powrotem na miejsce i odetchnąłem głośno. Odruchowo przyciągnąłem do siebie Tracey.

– Idiota nawet nie potrafił zanurkować! – rzuciłem głośno. – I ty na niego postawiłeś, Blaise.

On jednak tylko spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, aż poczułem się niepewnie.

– Ty wiesz, co zrobił? – spytała zdezorientowana Dafne. W ręce trzymała puderniczkę i przeglądała się w lusterku, nawet nie patrząc na jezioro.

– Zjadł skrzeloziele – wytłumaczył Blaise, na pewno zauważając kilkanaście innych osób, które zamilkły, by go słyszeć. – Jego działanie trwa około godzinę i jest najlepsze do takiego zadania. Potterowi wykształciły się skrzela oraz błony pomiędzy palcami, więc ma przewagę nad resztą uczestników, którzy muszą posługiwać się ludzkimi kończynami...

– Przecież to bardzo rzadka roślina! – zaprotestował jakiś siódmoklasista z góry. – A Potter nie jest nawet w połowie tak mądry by to wymyśleć!

Po tym komentarzu rozpętała się cała dyskusja na temat tego, jak mógł na to wpaść i jakim cudem zdobył roślinę, którą można było dostać tylko na specjalne zamówienie lub samodzielnie zebrać w Grecji. Ze zdziwieniem zauważyłem, że po krótkim czasie był to główny temat na całych trybunach. Słyszałem też spekulacje na temat tego, co tak naprawdę zrobił Krum.

Tom, jak zwykle, też miał do powiedzenia kilka rzeczy.

Bąblogłowa Fleur jest zbyt cienka i przy mocniejszym nacisku może pęknąć – tłumaczył wszystkowiedzącym tonem. – W jeziorze na pewno natrafi na przeszkody, które będą chciały ją powstrzymać przed wykonaniem zadania. Takie niezręcznie rzucone zaklęcie może dla niej być niebezpieczne, dodatkowo pokryła nim zbyt małą część twarzy. Cedric przynajmniej zakrył sobie oczy, przez co będzie lepiej widzieć, dla niej zaś świat pod wodą jest zapewne rozmazany poza akceptowalną granicą. Korzystanie z jeszcze innego zaklęcia na polepszenie wzroku byłoby z jej strony bardzo głupie, jeśli może to uzyskać samą bąblogłową...

Z mądrą miną powtarzałem to wszystko, obserwując rosnący podziw w obserwujących mnie parach oczu. Jak mógłbym nie skorzystać z takiej okazji?

"A co powiesz o Krumie?" – spytałem wewnętrznie, gdy tylko zobaczyłem, że uwaga się ode mnie odwraca.

A co, chcesz się znowu popisać własną i ogromną wiedzą przed słuchaczami? – odparsknął, ale słyszałem, że miał ochotę dalej mówić. Nie mógł przepuścić takiej okazji popisania się swoją wiedzą. – Jego transmutacja jest godna pożałowania. Nie był w stanie nawet zmienić swoich kończyn. Głowa rekina, chyba rekina, nie widziałem zbyt dobrze, pomoże mu tylko w oddychaniu pod wodą. Co prawda może przerazić niektóre stworzenia, co w sumie też zadziała na jego korzyść, a to jest duży plus, jednak niepełna transmutacja? Merlinie, on ma siedemnaście lat. Nie powinien mieć z nią problemu.

"No właśnie" – rzuciłem z rozbawieniem. – "Ma siedemnaście lat. Jaki siedemnastolatek potrafiłby całkowicie zmienić swoje ciało w rybę?"

Ja.

"NORMALNY siedemnastolatek, Tom."

Jestem pewien, że gdy skończysz siedemnaście lat to też będziesz w stanie się przetransmutować w rybę.

"Nie mam zamiaru."

To już twój problem.

Parsknąłem cicho.

"A Potter?"

Potter wybrał najlepszą opcję – powiedział od razu Tom. – Blaise dobrze wymienił zalety tego sposobu. Błony pomiędzy palcami, poprawiony wzrok i przede wszystkim skrzela. Cofnąć działanie skrzeloziela może jedynie potężne zaklęcie lub pewien typ wodorostu, również z Grecji, na dodatek po obróbce w niezwykle słonej wodzie. Żadne stworzenie z jeziora nie będzie w stanie tego zrobić...

"Za dużo go chwalisz" – burknąłem niezadowolony.

Nie, nie chwalę Pottera – w głosie mojego rozmówcy od razu pojawiła się uraza. – Chwalę fakt jak skuteczne jest skrzeloziele na to zadanie. Potter na pewno sam na to nie wpadł.

"Więc jakim cudem tego użył?"

Barty mu jakoś pomógł, oczywiście. Przecież wiesz, że jego zadaniem było właśnie przeprowadzenie Pottera przez wszystkie zadania.

"No tak..."

– Na pewno ukradł – Draco pokiwał głową z zapałem. – Nie ma innego wyjścia.

– Może wymknął się do Hogsmeade i tam je kupił? – odezwała się nagle Dafne, co było zaskakująco dobrym pomysłem z jej strony. Nie podejrzewałem nawet, że słucha, bo ciągle wpatrywała się w lusterko.

– To ma sens! – zgodziłem się z szerokim uśmiechem.

– Naprawdę? – zdziwiła się Tracey, patrząc na mnie z dołu. – Jak mógłby opuścić Hogwart bez niczyjej wiedzy? Przecież ktoś by zauważył...

– Na pewno znalazł jakiś sposób – rzucił Draco. – Ale możemy powiedzieć o tym Snape'owi, to mu nigdy nie odpuści!

– A co jeśli – odezwał się nagle Theodore, otwierając szeroko oczy. – Ukradł to Snape'owi?

Zapadła cisza.

– To też ma sens – wyszeptałem.

Wszyscy popatrzyliśmy po sobie.

– Ale żeby ukraść coś Snape'owi? – przestraszyła się Tracey. – To jak samobójstwo!

– To prawda – zgodził się Draco. – Ale jak inaczej mógłby je zdobyć? Przecież możliwe, że w Hogsmeade nawet by skrzeloziela nie było!

– Może ktoś mu je tam kupił...

– Kto niby?

– Hagrid? Nie wiem, Potter lubi tego półolbrzyma – parsknęła Pansy. – On może sobie chodzić gdzie chce. Tak czy inaczej to Potter nieźle się wkopuje, coraz głębiej i głębiej.

I tak, w pełnych emocji rozmowach, przeszła nam cała godzina. Co i rusz patrzyliśmy na taflę jeziora, próbując wyszukiwać wzrokiem ciemniejszych plam, które mogłyby oznaczać, że ktoś zaczyna się wynurzać. Pod koniec godziny ludzie siedzieli na samym skraju swoich siedzeń, patrząc intensywnie w wodę. Wiedzieliśmy, że zbliża się koniec czasu. Kto wynurzy się pierwszy, a kto ostatni? Co tak naprawdę musieli uratować? Czy im się uda? A może w pewnym momencie na powierzchnie wypłyną tylko ciała?

Gdy emocje sięgały zenitu i każdy co chwila unosił rękę, by spojrzeć na zegarek, rozległ się pierwszy krzyk, a potem drugi. Potem Tom powiedział, że ktoś wypływa. I dopiero wtedy zobaczyłem, że znacznie dalej od brzegu niż się spodziewałem, pojawił się pod wodą ciemniejszy kształt. Po sekundzie woda rozbryzła się na wszystkie strony i spod powierzchni wynurzył się... Cedric!

Theodore i Draco przybili sobie piątkę.

– To jeszcze nie koniec – rzuciłem niechętnie. – Może Krum wynurzy się bliżej brzegu i pierwszy wyjdzie...?

Tak się jednak nie stało. Cedric, ciągnąc za sobą ciało czarnowłosej dziewczyny, dopłynął prędko do brzegu i wygramolił się na niego. Od razu podbiegło do niego kilka osób, w tym pani Pomfrey, która od razu podała mu jakiś eliksir. Nie wyglądała na zadowoloną.

Po trybunach rozszedł się ryk radości. Ja też się cieszyłem, bo w końcu jako pierwszy wynurzył się przedstawiciel Hogwartu! Zagwizdałem głośno, obserwując, jak Cedric macha widzom i uśmiecha się szeroko. Po chwili odwrócił się i przykucnął przy dziewczynie, po czym mocno ją przytulił. Otworzyła oczy i chyba zaczęła płakać, bo wtuliła twarz w ramię... chyba swojego chłopaka.

– To takie piękne... – westchnęła Tracey, ocierając łzę z kącika oka. – Piękna historia...

Spojrzałem na nią.

– Tak, piękna... – przytaknąłem, choć tak naprawdę tak nie myślałem. Historia jak historia... po prostu wyciągnął ją z wody. – To co, Blaise, przegraliśmy, nie? – rzuciłem z krzywym uśmieszkiem. Spojrzał na mnie z dziwnym spokojem.

– Obstawiałem, że Potter będzie jako pierwszy – powiedział. – Niekoniecznie po tym zadaniu, ale po podsumowaniu punktów.

Zamrugałem.

– To tak nie działa...

– Działa – uśmiechnął się lekko i wrócił do oglądania.

Chwilę potem woda znów zrobiła się ciemniejsza, kilkanaście metrów bliżej brzegu od miejsca w którym wynurzył się Cedric. Na trybunach zapanowała krótka, pełna napięcia cisza... a potem, gdy spod powierzchni wytrysnął Krum, nadal z głową rekina, rozległ się kolejny aplauz. Za nim wynurzyło się też kilka trytonów o "włosach" koloru rdzy, które spływały im na twarze. Nadal byli prawie w całości zanurzeni i tylko ich duże, migdałowe, żołte oczy tkwiły nad powierzchnią.

Krum zaczął holować w stronę brzegu dziewczynę o brązowych włosach, które w całości zakrywały jej twarz, aż zacząłem się niepokoić, że zaraz się udusi. Obserwowałem jak wychodzi na brzeg, trzymając ją w ramionach, ale odkłada ją, gdy pani Pomfrey podbiegła do niego, podała mu eliksir i okryła go ręcznikiem.

Nagle powierzchnia wody rozdarła się po raz trzeci i wynurzyła się Fleur. Plątała się we własnych włosach, ledwie utrzymywała się na wodzie. Przez trybuny przeszedł pomruk niepokoju.

Wtedy Krum zrzucił z pleców ręcznik i z powrotem wskoczył do wody. Pani Pomfrey złapała się za głowę i próbowała go zatrzymać, ale on dalej płynął w stronę szamoczącej się przedstawicielki Beauxbatons. Zrobił dookoła niej kółko i po chwili głowa rekina w mgnieniu oka powróciła do bycia zwyczajną głową człowieka. Krum coś powiedział, po czym zaczął holować uspokojoną już Fleur w stronę brzegu. Gdy wyszli na ląd, dziewczyna od razu zaczęła się rozglądać i wyglądała, jakby miała się rozpłakać. Zaczęła coś mówić, pani Pomfrey podała jej eliksir i nakrzyczała na Kruma, którego jednak nie bardzo to obeszło.

– Potter wypłynie ostatni – parsknąłem głośno, zarówno do Toma jak i do Blaise'a. Od jednego poczułem rozbawienie, a na twarzy drugiego zobaczyłem uśmieszek. Przewróciłem oczami. – Nic się nie stanie co mogłoby sprawić, że Potter wygra! Nawet skrzeloziele mu nie pomoże!

Po krótkim czasie woda zaczęła się robić ciemniejsza, jak dotychczas najdalej od brzegu, po raz czwarty. Miałem wrażenie jakby Potter wynurzał się dłużej niż reszta uczestników. Gdy jego głowa z czarnymi włosami przylegającymi do twarzy wydostała się na powierzchnię, przez trybuny przeszły brawa i trochę krzyków. Gdy zaś za Harrym pojawiła się rudowłosa głowa... a potem nieco mniejsza, z blond włosami...

Przez sekundę było cicho, a potem trybuny zadrżały od krzyków, braw i gwizdów. Większość osób zerwało się z krzeseł, z niedowierzaniem obserwując, jak Potter i Weasley zaczynają płynąć do brzegu, ciągnąc za sobą małą dziewczynkę. Dookoła nich powoli przesuwały się głowy trytonów. Fleur, która to zobaczyła, od razu pobiegła do brzegu, wcześniej wyrywając się madame Maxime.

– Hej, czy ta dziewczyna którą wyciągnął Krum to nie jest ta szlama z naszej klasy? – rzuciła nagle Tracey. Poczułem w ciele wibracje jej głosu. Natychmiast skierowałem wzrok na miejsce gdzie wszyscy się zebrali po wyjściu z wody...

Tak, to była ona. Hermiona wyciskała wodę z włosów, patrząc z niepokojem na Pottera, który właśnie był przykrywany kocem przez Pomfrey.

Poczułem w piersi dziwne ukłucie. Opadłem z powrotem na miejsce.

"...Krum musiał uratować Hermionę...? Dlaczego...?"

"...na odzyskanie tego, czego najbardziej będzie im braknąć..." – przypomniało mi się. Skrzywiłem się.

– Czemu on wypłynął z dwoma osobami? – krzyczeli ludzie, co pomogło mi odwrócić uwagę od nieprzyjemnych myśli zaczynających napływać mi do głowy.

Spojrzałem na Blaise'a i trąciłem go nogą, może trochę zbyt mocno.

– Jesteś ekspertem od Pottera – parsknąłem. – Mów co zrobił.

– Uratował dwie osoby zamiast jednej – odparł, nie spuszczając wzroku z sędziów, którzy zebrali się przy uczestnikach. Po chwili Dumbledore wstał i skierował się w stronę jeziora. Przykucnął przy brzegu i zaczął rozmawiać z trytonami. – Domyślam się, że znalazł ich pierwszy dzięki skrzelozielu, ale czekał, aż reszta uczestników uratuje swoich... zakładników.

– To głupie!

– No jasne, że głupie – odparł Blaise, patrząc na mnie nieodgadnionym wzrokiem. – Ale zobaczymy jak skuteczne.

Dumbledore wrócił znad jeziora i powiedział coś do reszty sędziów. Po chwili wszyscy zbili się w ciasną grupkę i rozmawiali, rozprawiając nad czymś zawzięcie. Wszyscy, oprócz Karkarowa, kiwali z uznaniem głowami.

W międzyczasie uczestnicy i zakładnicy rozmawiali o czymś w swojej niewielkiej grupie. Rozejrzałem się po trybunach i zobaczyłem, że pomiędzy wieloma rękami już przechodzą drobne monety i słodycze. Gdy napotkałem wyczekujący wzrok Draco, pokazałem mu język.

– Poczekajmy lepiej na punkty – parsknąłem.

Sędziowie rozdzielili się, Ludo Bagman uniósł różdżkę do gardła i po raz kolejny jego głos zaczął się nieść przez jezioro, trybuny i błonia.

– A więc, moi drodzy widzowie, podjęliśmy już decyzję! – zawołał, a jego głos przepełniała ekscytacja. – Przywódczyni trytonów dokładnie opisała nam co wydarzyło się na dnie jeziora i dlatego postanowiliśmy przyznać reprezentantom następujące liczby punktów na pięćdziesiąt możliwych. Ekkhm, ekkhm... A więc w kolejności... Panna Fleur Delacour, pomimo doskonałego zaklęcia Bąblogłowy...

Bardzo niedoskonałego i słabego...

– ...została zaatakowana przez druzgotki i nie odzyskała swojej zakładniczki! – po trybunach, szczególnie w miejscu, gdzie siedzieli uczniowie z Beauxbatons, rozległ się jęk współczucia. – Dostaje dwadzieścia pięć punktów! Pan Cedric Diggory, który także wspaniale rzucił zaklęcie Bąblogłowy, a dodatkowo wynurzył się jako pierwszy z ogromną przewagą, jednak spóźniony o minutę, zyskuje... czterdzieści siedem punktów!

Trybuny zatrzęsły się ze szczęścia.

– Pan Wiktor Krum, wraz ze swą imponującą, jednak niepełną trasmutacją w rekina wrócił drugi, jednak ze stylem! Dostaje czterdzieści punktów! Gratulujemy! – Kolejna fala oklasków. Z rozbawieniem zauważyłem, że Karkarow klaskał najgłośniej i wyglądał, jakby jego podopieczny już wygrał. – I nasz ostatni zawodnik, pan Harry Potter! Użył skrzeloziela z doskonałym skutkiem! Wrócił jednak ostatni, znacznie przekraczając limit czasu... To jednak nie wszystko, panie i panowie! Po rozmowie z przywódczynią trytonów zrozumieliśmy sytuację i okazało się, że pan Potter jako pierwszy dotarł do zakładników, a opóźnienie miał tylko dlatego, że chciał uwolnić ich wszystkich, a nie tylko swojego!

Spojrzałem w szoku na Blaise'a, podobnie jak kilka innych osób.

– Większość sędziów – w tym momencie Bagman rzucił zdegustowane spojrzenie w stronę Karkarowa, na które rozległo się kilkanaście śmiechów – uważa, iż takie zachowanie jest doprawdy godne niesamowitej aprobaty i pochwały! Świadczy o doskonałym instynkcie moralnym i właściwych wartościach! Tak więc pan Potter dostaje... czterdzieści pięć punktów! Proszę o brawa!

Mógł sobie odpuścić ten ostatni komentarz, bo wszyscy (pomijając Karkarowa) zerwali się z miejsc i zaczęli tupać, krzyczeć, gwizdać i bić brawo, zagłuszając ostatnie słowa Bagmana. Przez moment miałem wrażenie, jakby było tak głośno jak na stadionie podczas Mistrzostw. Sam się nie powstrzymywałem, gwiżdżąc głośno przez palce.

– Tak więc jak widzicie, całkowite wyniki po dwóch zadaniach mają się bardzo ciekawie! – mówił dalej Bagman, wyciągając z kieszeni zmiętą kartkę. – Na... ostatnim miejscu pani Fleur Delacour z łączną liczbą pięćdziesięciu siedmiu punktów! Na kolejnym pan Wiktor Krum z łączną liczbą osiemdziesięciu punktów! I, uwaga uwaga, na pierwszym miejscu zarówno pan Cedric Diggory jak i pan Harry Potter z liczbą osiemdziesięciu pięciu punktów!

Jęknąłem głośno i przeciągle, chwytając się za twarz. Tom śmiał się, Blaise też chichotał pod nosem. Jak oni to przewidzieli?! Jakim cudem wiedzieli?!

Jak wcześniej miałem wrażenie, że trybuny się trzęsą, tak teraz wyglądało na to, że naprawdę zaczynają się chwiać. Kątem oka dostrzegłem kilka opadających na ziemię desek. Nauczyciele, którzy również na nich siedzieli, od razu się zerwali i zaczęli zgarniać uczniów do zejścia na ziemię.

– Bardzo serdecznie dziękuję za uwagę! – dodał jeszcze Bagman, gdy aplauz trochę się uspokoił i został zastąpiony tupaniem setek nóg. – Trzecie i zarazem ostatnie zadanie Turnieju Trójmagicznego odbędzie się dwudziestego czwartego czerwca! A to co uczestników czeka zostanie tajemnicą do miesiąca wcześniej! Dziękuję wam raz jeszcze za dzielne i gorące wspieranie wszystkich uczestników! Do zobaczenia! – po czym pomachał, szczerząc się szeroko i opuścił różdżkę.

^*^*^*^*^

– Wiedziałeś, że Potter wygra? – spytałem Barty'ego, gdy tylko drzwi do jego "apartamentu" się otworzyły. Przekrzywił lekko głowę.

– Nie – odparł, przesuwając się trochę w bok. Zamaszyście wkroczyłem do środka, rozglądając się po gabinecie. Od razu zobaczyłem niezliczoną ilość urządzeń i przedmiotów o niewiadomym działaniu. Stało tam też biurko wraz z fotelem wyglądającym na całkiem wygodny, kilka regałów z książkami i papierami, jakaś doniczka z roślinką i dwa krzesła przed biurkiem. Na przeciwległej od wejścia ścianie były kolejne drzwi, prowadzące zapewne do dalszej części mieszkanka.

– O, czyje to prace? – mruknąłem, zerkając z powątpiewaniem na metaliczną kulkę leżącą obok stosu wypracowań, z czego to na samym wierzchu mniej więcej do połowy było pozaznaczane w kilkunastu miejscach czerwonym atramentem. – ktoś się chyba nie postarał...

– Szósty rok, Gryffindor – odparł Moody, zbierając sękatymi palcami kartki i odkładając je na bok. – To akurat była praca Freda Weasleya, a przynajmniej tak świadczy podpis. Jestem przekonany, że oba ich wypracowania należą do George'a.

Zaśmiałem się.

– Ty w ogóle ich rozróżniasz?

– Owszem – przytaknął obojętnie.

Otworzyłem szerzej oczy. Mógłbym przysiąc, że są całkowicie identyczni!

– Co? Jak?!

Uśmiechnął się krzywo i postukał palcem obok swojego sztucznego oka, które na moment się zatrzymało.

– To ustrojstwo ma wiele możliwości. Widzi zdecydowanie więcej niż może się wydawać.

– Dobra, dobra, nie przechwalaj się tak już – rzuciłem, po czym ruszyłem w stronę drzwi do części mieszkalnej.

Tutaj było nieco przyjemniej. Ściany miały kolor przytłumionej czerwieni i w połowie wyłożone były ciemnym drewnem. Pomieszczenie nie było duże, znajdowała się w nim wygodna kanapa na dwie osoby, fotel, stolik, radio, komoda i dwie wysokie biblioteczki. Po prawej stronie było przejście do maleńkiej kuchni w której stał blat z jednym palnikiem, a pod sufitem zawieszona była szafka. Tutaj też znajdowało się mnóstwo urządzeń, ale mniej niż w gabinecie. Porozstawiane były na każdej wolnej przestrzeni półek.

– Przyniosę eliksir – powiedział Barty, po czym skierował się do jeszcze kolejnych drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Ruszyłem za nim z ciekawością.

To była jego sypialnia. Podwójne łóżko z baldachimem i wyblakłą, zieloną pościelą stało naprzeciwko wejścia, a po obu jego stronach znajdowały się szafki z ciemnego drewna. Po prawej na ścianie stał kolejny regał z książkami, a na lewo stał... kufer. Ogromny i z wieloma zamkami.

Zamrugałem. "Czy ja go kiedyś już nie widziałem?"

– Widziałeś – odparł Tom. Podskoczyłem i spojrzałem na niego przez ramię z wyrzutem.

– Nie strasz mnie tak!

– To nie moja wina, że nie jesteś czujny – odgryzł się, na pewno zupełnym przypadkiem trącając mnie łokciem.

Przewróciłem oczami.

Moody kucnął i sięgał właśnie do przedostatniego zamka. Patrzyłem zafascynowany jak wieko uniosło się powoli, ukazując drabinkę. Nie wytrzymałem i podszedłem bliżej, zaglądając ostrożnie do środka.

Od razu uderzył we mnie ciężki zapach eliksirów. Skrzywiłem się i zasłoniłem nos oraz usta rękawem, ale nie odwróciłem się, chcąc się dowiedzieć, co jest w środku.

Barty wlazł do środka i zaczął schodzić. To wyglądało niezwykle dziwnie – jakby zanurzał się w kufrze bez dna, choć doskonale widać było pod nim ciemną, drewnianą podłogę. Obserwowałem z szeroko otwartymi oczami jak Szalonooki stanął na kamiennej podłodze i wszedł głębiej do środka. Wyglądało to jakby właśnie zszedł do piwnicy. Sięgnął po coś, po czym wrócił na drabinkę i chwilę potem był już z powrotem w pokoju. Zakaszlał, zasłaniając usta rękawem.

– Łaaaał! – zawołałem, wychylając się do środka i opierając się brzuchem o twarde drewno wyłożone metalem. – Niesamowite! Jak ty to zrobiłeś?!

Złapał mnie za kołnierz i odciągnął.

– Nie ja, tylko Moody – mruknął. – Wpadniesz jeśli będziesz tak robić.

– Merlinie, to jest świetne! Co jest w innych komorach?

– Książki, zepsute fałszoskopy, pergaminy, pióra... – zaczął wyliczać. – Peleryna niewidka. Skrytka na książki, nie do końca legalne. No i sam Szalonooki.

Zamarłem.

– Co? Szalonooki tam jest? – spytałem z nagłym niepokojem, znów zaglądając do środka. Po raz kolejny musiał mnie odciągnąć.

– W ostatniej komorze. Jest nieprzytomny.

– Ale po co...?

– Żebym miał jego materiał do eliksiru wielosokowego – westchnął Barty, chyba zmęczony takim przepytywaniem. Odwróciłem głowę i spojrzałem radośnie na Toma.

– Super, nie?

Pokiwał głową bez uśmiechu.

– Tak, super.

Zmarszczyłem lekko brwi i podszedłem do niego.

– Co jest? Nie wyglądasz dobrze – zauważyłem, patrząc mu w oczy. Przewrócił nimi i na jego ustach pojawił się drwiący uśmieszek.

– Ty mi będziesz mówił jak się czuję? – trącił mnie lekko ramieniem. – Nie przesadzaj. Chodź, musisz zażyć eliksir.

Po czym odwrócił się i wyszedł za Moodym do salonu. W ostatniej chwili dostrzegłem, że gdy tylko myślał, że na niego nie patrzę, uśmiech spłynął mu z twarzy. Patrzyłem za nim przez chwilę, ale również ruszyłem do przodu. Podszedłem do kanapy i usiadłem na niej ostrożnie. Była miękka i niesamowicie wygodna.

– Dobra, dawaj ten eliksir i miejmy to już za sobą! – westchnąłem, przeciągając się.

Nie mogłem się doczekać aż wszystko mi się przypomni.

^*^*^*^*^

/Tom/

Patrzyłem w milczeniu jak Barty wyciąga przed siebie rękę z butelką, w której znajdowała się bladozielona, gęsta substancja. Seth wziął ją, obrócił we wszystkie strony, po czym wyjął korek i powąchał. Od razu się skrzywił.

– Dziwnie pachnie... – mruknął, wyraźnie nieprzekonany.

– Wszystko oprócz amortencji dziwnie pachnie – parsknąłem, nie spuszczając z niego wzroku. – Pij.

Gdy posłusznie uniósł butelkę do ust, po ramionach przemknął mi dreszcz. Zacisnąłem mocniej pięści w kieszeniach spodni i patrzyłem, jak pije. Na początku szybko, potem coraz wolniej. Eliksir nie przyklejał się do szkła, w całości spłynął do jego ust. Gdy opuścił rękę i odstawił butelkę ze stuknięciem na stół, zapadła cisza.

– I co, kiedy mi to... – zaczął, ale nie skończył. Przez moment tkwił bez ruchu, jego wzrok zamglił się, a potem uniósł gwałtownie głowę z szeroko otwartymi oczami, które nagle wszystko wiedziały. – Tom...! – zawołał ze zgrozą.

Doskoczyłem do niego w dwa susy i położyłem mu dłonie na głowie, z kciukami na czole i palcami otaczając resztę jego czaszki, włącznie z uszami. Nie czekając na nic więcej przymknąłem oczy, posyłając w jego stronę falę Magii.

Otworzył usta, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk. Zatrzepotał powiekami, wzrok po raz kolejny mu się rozmazał. Mięśnie na jego twarzy zadrżały po raz ostatni, po czym opadł bez przytomności na bok.

Zadziałało.

Ulga oblała mnie w całości. Uśmiechnąłem się z niedowierzaniem i wyprostowałem.

Zadziałało.

Od razu jednak spoważniałem. To była dopiero ta łatwiejsza część.

Wziąłem Setha jedną ręką pod nogi, a drugą pod plecy i uniosłem go do góry. Był ciężki, ale nie aż tak. Bez problemu mogłem go przenieść. Głowa opadła mu do tyłu, otwierając powieki i ukazując przekrwione białka.

– Otwórz drzwi – rozkazałem Barty'emu, robiąc ruch głową w stronę jego sypialni. – Kanapa jest za mała. Zrobię to na łóżku.

– Jak sobie życzysz, panie – Moody skłonił głowę. To był bardzo surrealistyczny widok. Podczas wojny Szalonooki sprawiał Czarnemu Panu i jego Śmierciożercom niesamowity problem. Oh, tyle razy Voldemort próbował go zabić... Nigdy się nie udało. Zawsze był o jeden przeklęty krok przed wszystkimi. Nabawił się przy tym traumy do końca życia i stał się szaleńcem, co można było uznać za plus. Tak czy siak, widok, jak mi się kłaniał, powodował we mnie ogromne uczucie satysfakcji.

Podszedł do drzwi do sypialni i otworzył je na oścież. Wszedłem do środka, zrobiłem kilka kroków i odłożyłem Setha ostrożnie na łóżko.

– Zamknij drzwi i nie przeszkadzaj.

– Oczywiście, panie.

Zamek kliknął.

Zostałem sam.

Wyjąłem z kieszeni jego spodni różdżkę, po czym sam usiadłem na pościeli. Krótkim machnięciem ręki sprawiłem, że jego ciało ułożyło się wyprostowane, z głową na moich skrzyżowanych nogach.

Przesunąłem po nim wzrokiem. Wyglądał na tak spokojnego... Zaufał mi. Ciągle mi ufał. Nie próbował się szarpać, gdy go złapałem. Wszystko zaczęło mu się przypominać, jednak nadal nie zrobił nic, co mogłoby zaszkodzić mojemu planowi.

Obawiałem się, że się zorientuje, w końcu w pierwszej klasie przerabiał eliksiry zapomnienia i wiedział z jakich składników się je warzy. Na pewno wiedział też, że kichawiec i lubczyk jątrzą mózg oraz osłabiają umysł, nie wspominając już o czerńcu i truciźnie, który wydzielał ze swoich płatków.

Ja jednak musiałem to zrobić. Rana, którą cały czas robiłem w jego umyśle, czy to specjalnie czy nie, stawała się coraz bardziej i bardziej niebezpieczna. Gdybym nadal próbował ją to łatać, to znów otwierać, mogłoby się skończyć na tym, że Seth zapomniałby kim jest. Zapomniałby swoje dzieciństwo, zapomniałby swoje imię, pochodzenie i wartości, a wtedy jego dusza byłaby już nie do naprawienia.

Do tego nigdy w życiu nie mogłem doprowadzić.

Teraz była moja ostateczna szansa by zrobić to, co powinienem już dawno, zanim stracił pamięć po raz pierwszy.

Teraz musiałem wprowadzić ostateczne zmiany w jego umyśle, po czym zasklepić ranę z nimi w środku i już nigdy się jej nie dotknąć. Nigdy nie mieszać w jego umyśle, nigdy nie wpływać na jego wspomnienia i uczucia. Wszystko, czego nie mógł pamiętać musiałem ostatecznie przykryć, oraz przywrócić to, co już zapomniał i o czym powinien wiedzieć.

Byłem pewien, że nikt nigdy wcześniej nie musiał ingerować w czyjś umysł aż w takim stopniu. Nikt nigdy nie był świadomą częścią duszy największego czarnoksiężnika na świecie w głowie czternastolatka.

Przymknąłem powieki, uspokajając swoje zszargane nerwy. "Jeśli istnieje ktokolwiek, kto jest w stanie to zrobić, to ja jestem tą osobą. "

Położyłem palce na skroniach Setha i odetchnąłem głęboko po raz ostatni. Zacząłem zanurzać się w jego przytępiony, osłabiony, skrzywdzony umysł.

Wszystko inne przestało mieć znaczenie.

Musiałem to zrobić.

Musiałem odnieść sukces.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top