rozdział XXXVI

Ten z dziewczyną


Jedna, ciepła dłoń w mojej, a druga na moim karku. Przymknięte powieki, usta na ustach.

Zamarłem i sekundę później otworzyłem oczy.

Twarz Tracey Davies odsunęła się od mojej. Widniał na niej uśmiech oraz pełne radości i podniecenia spojrzenie, a jej policzki płonęły czerwienią.

Rozejrzałem się prędko dookoła, samym ruchem oczu. Wielka Sala była rozświetlona białym światłem, przy ścianach porozstawiane były choinki udekorowane na czerwono–złoto, zielono–srebrno, brązowo–niebiesko i czarno–żółto. Pod jedną ścianą stał rząd lodowych rzeźb iskrzących się w świetle, a pod drugą cudownie pachnące stoły z bufetem oraz ławy do siedzenia. Po całej Sali tańczyli uczniowie z partnerami: chłopcy w garniturach i smokingach trzymali dziewczyny w balowych sukniach i kręcili nimi w piruetach. Piękna muzyka dobiegała od strony stołu nauczycielskiego. Zdążyłem jeszcze zauważyć Dumbledore'a, który tańczył razem z profesor McGonagall, gdy poczułem, jak Tracey lekko odwróciła mi głowę z powrotem w swoją stronę.

Zmusiłem się, by z powrotem spojrzeć w jej miodowe oczy. Nadal czułem na ustach jej smak.

"Czy ja ją właśnie... pocałowałem...?"

– Zróbmy to jeszcze raz – powiedziała cicho, znów się do mnie zbliżając.

Nie wiedziałem co się dzieje i chyba tylko dzięki wpojonym zasadom dobrego zachowania nie odepchnąłem jej od siebie. Posłusznie pochyliłem głowę i dotknąłem ustami jej ust, jednak wyraźnie jej to nie usatysfakcjonowało, bo gdy znów się odsunęła, spojrzała na mnie z lekko zmarszczonymi brwiami.

– Co się stało? – spytała. Po chwili jej konsternacja ustąpiła niepokojowi. – Nie podobało ci się?

– Ja... – wykrztusiłem, z całych sił starając się, by nie zabrzmieć nieprzyjemnie. Uśmiechnąłem się ostrożnie i odsunąłem się o krok na drżących nogach. – Przepraszam, muszę na chwilę...

Po czym nie czekając na nic więcej odwróciłem się na pięcie i odszedłem szybkim krokiem w stronę stołów.

"Tom? Tom?!" – zawołałem w myślach, czując coraz bardziej narastający niepokój. Ręce również zaczęły mi się trząść, więc zacisnąłem je na materiale spodni. – "Tom?!"

Co się stało? – usłyszałem jego zaniepokojony głos. Choć bardzo chciałem, żeby mnie uspokoił, nadal byłem tak samo zdenerwowany.

Zatrzymałem się przy stole, opierając się o niego rękami i pochylając nad dzbankiem z ponczem. Czerwony sok z pływającymi w nim kawałkami pomarańczy, grejpfrutów oraz cytryn zawirował mi przed oczami. Chwyciłem szklankę i chochlą nalałem do niej napoju, przy okazji całkiem sporo rozlewając dookoła. Uniosłem ją i zacząłem łapczywie pić.

"Tom, co się ze mną stało?" – spytałem z trwogą, próbując zapanować nad paniką. W piersi wirowały mi emocje. – "Tom?"

Nie rozumiem, Seth – odpowiedział mi, zaniepokojony. Chciało mi się krzyczeć. – O co chodzi?

Po raz kolejny rozejrzałem się dookoła. Choinki, lodowe rzeźby... Tańczący ludzie...

"Bal Bożonarodzeniowy" – pomyślałem i w tym samym momencie po plecach przebiegł mi dreszcz. – "Przed chwilą był listopad! TOM!"

Wyjdź z Sali – zarządził nagle, a stanowczość, która rozbrzmiała w jego głosie sprawiła, że moje spięte mięśnie odrobinę się rozluźniły. – Zmaterializuję się i porozmawiamy.

Pokiwałem odruchowo głową i odwróciłem się, nadal opierając się o stół, jakby był on jedyną rzeczą, która była stała. Zacisnąłem zęby, odstawiłem szklankę z głuchym tąpnięciem i chwiejnym krokiem ruszyłem do wyjścia.

Bal Bożonarodzeniowy. Co się stało? Dlaczego nic nie pamiętałem? Dlaczego w jednej chwili byłem na śniadaniu, a w drugiej całowałem się z Tracey? To nie miało sensu... Nie miało żadnego sensu!

Idąc tak i przepychając się pomiędzy tańczącymi parami oraz rozmawiającymi ludźmi nagle poczułem, jak ktoś na mnie wpadł – albo to ja na kogoś wpadłem. Odwróciłem się gwałtownie i w ostatniej chwili złapałem tego kogoś za rękę. Spojrzałem na jego twarz i poczułem, jak serce zabiło mi szybciej.

– Hermiona! – jęknąłem, ciągnąc ją do góry. Przez ciało przeszedł mi impuls, aż się wzdrygnąłem. Otworzyłem szerzej oczy, czując napływającą, morderczą wiedzę. Popatrzyła na mnie zaniepokojona, ale bez strachu czy obrzydzenia. Poczułem napływające do oczu łzy i zanim zdążyła się odezwać, przyciągnąłem ją bliżej i pochyliłem się do niej, tak, że nasze twarze dzieliło ledwie kilka centymetrów. – Hermiono, błagam, pomóż mi – mamrotałem jak opętany, błagając, żeby zrozumiała. – Boję się, on mną manipuluje, nie mogę nic zrob–

Uniosłem głowę znad deski klozetowej i spojrzałem nieprzytomnie w bok. Tom pochylał się nade mną i patrzył na mnie z niepokojem.

– Będziesz wymiotować? – spytał ostrożnie, próbując ukryć obrzydzenie. Widziałem to w jego oczach.

Milczałem przez moment, próbując wydostać coś, cokolwiek, z zamętów własnego umysłu, ale nie udało mi się. Przełknąłem gęstą gulę śliny i pokręciłem powoli głową. Po twarzy Toma przemknęła ulga.

– Na wszelki wypadek nie wstawaj – zarządził, kładąc mi ręce na ramionach i popychając lekko w dół. Westchnąłem cicho, gdy poczułem znajome, przyjemne ciepło rozchodzące się od jego dłoni po całym moim ciele, po czym odsunąłem się trochę i oparłem bokiem o ścianę.

Spojrzałem na siebie. Jedną nogę miałem niewygodnie uniesioną, na drugiej siedziałem, a moje ręce leżały na desce, całe szczęście czystej. Ubrany byłem w białą, rozpiętą na dwa pierwsze guziki koszulę, czarną szatę wyjściową i zielony krawat. Przymknąłem oczy, próbując uspokoić rozdygotany oddech.

– Tom – zacząłem słabo, gdy poczułem, że jestem w stanie mówić. Zerknąłem na niego do góry. – Nie pamiętam jak tu przyszliśmy. Nie pamiętam jak zaczął się Bal, nie pamiętam nic pomiędzy listopadem a Balem. W jednej sekundzie jadłem śniadanie, a w drugiej całowałem się z Tracey. – Spojrzałem na niego błagalnie, jednak twarz z czerwonymi, błyszczącymi oczami była nieprzenikniona. – Co się dzieje?

Odpowiedział dopiero po chwili.

– Nie jestem pewien – przyznał. Zachciało mi się płakać. – To nie brzmi dobrze. Naprawdę niczego nie pamiętasz?

Pokręciłem głową i po raz kolejny przełknąłem gęstą, lepką ślinę.

– A ty pamiętasz? – spytałem słabo. Spojrzał na mnie uważnie.

– Nie mam żadnych luk w pamięci – odparł po kilku chwilach zastanowienia. – Pamiętam bardzo dokładnie czas od listopada do Balu. Odbyło się pierwsze zadanie, w którym uczestnicy Turnieju musieli walczyć ze smokami...

– Smokami... – przerwałem mu cicho, patrząc na niego szeroko otwartymi, niedowierzającymi oczami. – Merlinie... dlaczego tego nie pamiętam, Tom?

Choć zmiana jego wyrazu twarzy była minimalna, to dostrzegłem, że też był zdenerwowany.

– Nie wiem – powtórzył. – Jutro możemy pójść do biblioteki i coś znaleźć.

– Dlaczego nie wiesz? – jęknąłem, czując powoli napływającą panikę. – Tom, przecież ty tyle wiesz i potrafisz...

– Nie wiem wszystkiego – rzucił, trochę ostro. Patrząc na niego z dołu poczułem ciarki. Odwróciłem wzrok na ścianę. – Jak się czujesz? Lepiej? – spytał, po czym przykucnął. Nie spojrzałem na niego. – Seth?

– Dziwnie się czuję – powiedziałem po chwili. Próbowałem dogłębniej zbadać swoje wspomnienia i myśli, ale nie byłem w stanie się skupić. Wszystko mnie rozpraszało. Od Toma kucającego obok, przez zapach łazienki, aż po nieprzyjemny ból w skroniach i piersi.

Przymknąłem oczy, oparłem się o ścianę i zacząłem się wyciszać. Niestety, nie udało mi się. Czułem się źle. Dziwnie. Czułem się brudny.

– Chodźmy już – mruknąłem, otwierając oczy. Podparłem się o toaletę i spiąłem mięśnie, a następnie spróbowałem wstać. Tom zerwał się z kucek i pomógł mi zachować równowagę.

– Na pewno dasz radę sam iść? – spytał z powątpiewaniem. Choć nie byłem pewien, pokiwałem głową. Na pewno nie chciałem tutaj zostawać.

Po chwili już go nie było, a ja poczułem się trochę cięższy. Sięgnąłem do drzwi kabiny, przesunąłem zamek, otworzyłem je i wyszedłem, kierując się do umywalek, by porządnie umyć ręce. Wytarłem je w spodnie, nie zwracając uwagi na ręcznik, który wisiał obok, po czym odwróciłem się do wyjścia.

I stanąłem twarzą w twarz z Crabbem. Albo Goylem. Oboje byli tak samo zwaliści, grubi i ścięci na jeża. Nie byłem w stanie ich rozpoznać, nawet pomimo tego, że kilkukrotnie byli u nas... u Malfoy'ów... w domu. Mało z nimi rozmawiałem i to Draco jeśli już miał z nimi jakąś głębszą relację.

Zatrzymałem się jak wryty, patrząc trochę do góry, na skrzywioną twarz osiłka. Nie do końca wiedziałem czego się spodziewać, więc zrobiłem pewny krok do przodu, ale zastąpił mi drogę.

– Co zrobiłeś Tracey? – burknął. Zamrugałem raz, a potem ponownie.

– Ja zrobiłem coś Tracey? – odpowiedziałem zdziwiony pytaniem na pytanie, mimowolnie lustrując wzrokiem ubranie Crabbe'a lub Goyle'a. Miał na sobie typowy, granatowy garnitur, oraz białą koszulę, pomiętą i poplamioną sokiem z winogron. Z jego ust nie pachniało dobrze.

Zrobił krok do przodu, całkiem nade mną górując. I jakby to było mało, poczułem ukłucie bólu w piersi. Z całych sił starałem się powstrzymać od zachwiania się.

– Zostawiłeś ją – powiedział, patrząc na mnie spode łba. – Sama została. Płakała. Zraniłeś ją.

– To pójdę ją przeprosić – mruknąłem, kierując się w bok, by ominąć go dookoła, ale po raz kolejny zastąpił mi drogę.

Tym razem poczułem zalążek złości.

– Czemu to zrobiłeś? – burknął Goyle. Tak, to chyba był Goyle.

– Słuchaj, chcę wracać na Bal – powiedziałem, starając się zachować spokój. – Pójdę ją przeprosić i zapomnimy o sprawie, dobra?

– Nie. Nie może tak być. – A może jednak Crabbe? – Ładnych dziewczyn się nie rani.

Odetchnąłem głęboko, czując, jak iskierka złości zaczęła przeradzać się w płomień. Otworzyłem oczy i uśmiechnąłem się chłodno.

– Zejdź mi z drogi – rzuciłem, wpatrując się w niego i udając, że wcale nie jestem zmęczony, a moje kolana nie chcą zadrżeć i się ugiąć, byle tylko odpocząć. – Nie będę się z tobą ujadał. Zresztą Tracey i tak ciebie nie chce – dodałem, nie mogąc się powstrzymać.

Chłopak trochę poczerwieniał na twarzy. Nie umknęło mi, że zacisnął dłonie w pięści.

– Dam ci nauczkę, to mnie polubi – burknął, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Ja też nadal na niego patrzyłem. Przez krótką chwilę miałem nadzieję, że się zawaha, a potem odpuści, ale ku mojemu zawodowi, ruszył do przodu zamachując się pięścią.

W ostatnim momencie uskoczyłem w bok, ale i tak poczułem na policzku powiew powietrza. Sięgnąłem prędko po różdżkę za pazuchę i wyszarpnąłem ją, ale Goyle, bo to prawie na pewno był Goyle, okazał się zaskakująco szybki. Zamachnął się po raz kolejny, ale całe szczęście posadzka była śliska, bo znów nie trafił. Rzuciłem szybkie spojrzenie w stronę drzwi, ale przecież miałem i różdżkę w gotowości i pozycję. Nagle ucieczka wydała mi się nudną opcją. Tchórzliwą.

"Crucio" – przemknęło mi przez myśl. To samo w sobie było straszne, ale moja reakcja jeszcze bardziej mnie zdziwiła, bowiem poczułem, że na tą myśl uśmiech chciał mi wypłynąć na twarz.

"Nie, nie ma mowy" – warknąłem na siebie, robiąc kolejny unik. Całe to zastanawianie się dało Goyle'owi kolejną okazję na cios. – "Ale przecież nie mogę go unieruchomić i po prostu zostawić..."

"Z drugiej strony, jak on w ogóle śmie się tak do mnie odzywać?" pomyślałem ze złością. "Za kogo on się uważa? Czy nie ma w ogóle zdrowego rozsądku? I na dodatek atakuje mnie jeszcze na durny, mugolski sposób, zamiast walczyć jak czarodziej! Przydałaby mu się naucz–"

Aż ugiąłem się pod ciosem, który został mi zadany w brzuch. Wymioty, które wcześniej jak mi się zdawało przeszły, teraz gwałtownie powróciły i chciały zwrócić cokolwiek zjadłem, zanim straciłem pamięć. Zgiąłem się, chwytając za swój brzuch, ale nie dałem sobie długo czasu na użalanie się nad sobą. Wyciągnąłem przed siebie rękę z różdżką i czując ogarniającą wściekłość wycelowałem ją w pierś zwalistego chłopaka, który już ruszał w moją stronę.

Drętwota.

Drętwota! – krzyknąłem odruchowo, wypowiadając zaklęcie, które podpowiedział mi Tom, zamiast tego, które miałem zamiar. Czerwony promień wystrzelił z mojej różdżki i uderzył w Goyle'a, który zachwiał się i chwilę potem upadł z hukiem na ziemię.

Szybko wyjdź i nie daj po sobie poznać, że ty to zrobiłeś.

Przyznałem mu rację i bez wahania rzuciłem się do wyjścia. Najciszej jak potrafiłem zamknąłem za sobą drzwi i cały w emocjach ruszyłem w stronę Wielkiej Sali.

– Naprawdę się zakochał w Tracey – mruknąłem, raz po raz zaciskając i rozluźniając dłonie w pięści.

Czy ty naprawdę chciałeś rzucić na niego Cruciatusa? – spytał Tom z lekkim niedowierzaniem. – W łazience, w Hogwarcie?

"Na to wygląda" – odparłem niechętnie. – "Jak poszło pierwsze zadanie?" – spytałem, chcąc jak najszybciej zmienić temat.

Było całkiem ciekawe. Potter wylosował rogogona węgierskiego i przywołał miotłę z zamku, po czym zrobił kilka zwodów i wykradł złote jajo z leża smoka. Wywerny, jeśli chodzi o ścisłość, smoki mają cztery nogi i dwa skrzydła...

Zatrzymałem się na moment.

"Co zrobił z miotłą?!" – wykrzyknąłem w myślach, wytrzeszczając oczy. – "Z zamku?! Przeleciał koło smoka?!"

Tak, bardzo imponujące, doskonały Potter jak zwykle górą – rzucił sarkastycznie Tom. – Ogień osmalił mu ramię. To już nie było takie ładne.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Trochę z rozbawieniem, a trochę ze smutkiem.

"Tom, czy ja odzyskam kiedyś te wspomnienia?" – spytałem nagle, marszcząc ze zmartwieniem brwi. Poczułem wkradającą mi się do serca niepewność, a tuż po niej strach. – "Merlinie, Tom, czy ja już nigdy nie będę tego pamiętać?!"

Spokojnie – odpowiedział, choć sam wcale nie brzmiał tak bardzo spokojnie. – Powinniśmy coś zdziałać. Teraz daj mi pomyśleć, muszę się zastanowić co powinniśmy zrobić.

Pokiwałem odruchowo głową i odetchnąłem głębiej kilka razy. Tak, na pewno odzyskam te wspomnienia i nie będę mieć żadnych dziur.

Doszedłem do wejścia do Wielkiej Sali. Uśmiechnąłem się na jej widok i wzrokiem zacząłem wyszukiwać w tłumie Draco i Blaise'a...

Lepiej im nie mów – ostrzegł jeszcze Tom. – A przynajmniej... nie teraz.

Przez chwilę chciałem spytać dlaczego, ale westchnąłem po raz ostatni i postanowiłem się nie kłócić. Na pewno odzyskam wspomnienia. Na razie mogłem tylko korzystać z tego, co mi jeszcze zostało... W końcu Bal wyglądał niesamowicie!

A to wszystko, co zapomniałem... wróci. Musi wrócić.

Tom na pewno coś wymyśli.

^*^*^*^*^

/Tom/

"Wali się. Wszystko się wali!" – krzyczałem ze złością w myślach i gdybym mógł, chwytałbym się za głowę. – "Co ja mam robić?!"

Za dużo zaklęć zapomnienia. Za dużo modyfikowania umysłu. Za dużo, za dużo, za dużo...

Rozglądałem się, o ile można to tak nazwać, po głowie Setha. Jak zazwyczaj umysły są raczej przejrzyste, a już szczególnie takie, które zna się kilka lat, tak ten przestał trzymać się kupy już jakiś czas temu. To, co kiedyś rozumiałem, teraz zaczynało tracić sens, a to, nad czym stosunkowo niedawno całkowicie panowałem, zaczęło wymykać mi się spod kontroli w najmniej oczekiwany sposób.

Seth już pięć razy doszedł do tego, że nim manipuluję, a raczej manipulowałem, bo teraz tylko próbowałem zatrzymać to, co jeszcze się trzymało. Za każdym razem musiałem wymazywać jego pamięć. Rok temu nawet bym o tym nie pomyślał, wydawało mi się, że wszystko mam pod kontrolą i jeśli już, to do modyfikacji pamięci zaklęciem dojdzie najwyżej raz. Ale mniej więcej kiedy Blaise dołączył do grona, które wiedziało, moja kontrola zaczęła się walić.

Nigdy nie lubiłem pracować w chaosie i zdawać się na szczęście, jednak w tym przypadku nie miałem innego wyjścia. Dziecięcy umysł Setha wydawał mi się tak prosty i nieskomplikowany... Przyzwyczaiłem się do niego, więc gdy zaczął wchodzić w stan dojrzewania, zaczął się rozszerzać i zmieniać, straciłem panowanie i nie byłem już w stanie go odzyskać. Musiałem bezsilnie obserwować, jak osoba, na której tak bardzo mi zależało, raz za razem dochodzi do tych samych wniosków.

"Tom mną manipuluje."

Spróbowałem się uspokoić, ale nie mogłem. Fakt, że umysł Setha podświadomie zaczął się orientować, że ma w sobie coś na kształt pasożyta, a następnie próbował, i to całkiem skutecznie, uodparniać się na niego, doprowadzał mnie do bezsilniej złości.

Jak niby miałem dotrwać w takim stanie rzeczy do końca roku? Przynajmniej do końca roku...

Nie, dość. Jeśli będę za dużo myśleć, za bardzo będę się rozpraszać. Muszę się skupić. Trzymać umysł Setha na tyle, by się nie rozpadł, oraz zrobić coś z jego zanikami pamięci. Potem będę się zastanawiał nad tym, co planuje Voldemort.

Przez chwilę w milczeniu łamałem swoje postanowienie i zastanawiałem się co mu siedzi w głowie, potem jednak odepchnąłem od siebie te myśli i wróciłem do tego, co ważne.

"Robię to dla ciebie, Seth" – myślałem, z determinacją naprawiając wpływy, które jego umysł nieustannie niszczył. – "Robię to, byś był szczęśliwy jeszcze przez chwilę."

"Naprawdę jestem twoim przyjacielem."

^*^*^*^*^

– Tracey! – zawołałem, przeskakując pomiędzy dwoma tańczącymi partnerami. Udało mi się to w ostatniej chwili, bowiem sekundę później znaleźli się tak blisko siebie, że nie miałbym żadnych szans.

Dziewczyna spojrzała na mnie i od razu zaczęła się zbierać z ławy. Siedziała na końcu sali, przy samej ścianie, i chyba płakała, bo oczy miała lekko podpuchnięte i czerwone. Obok niej stała butelka, która zawierała prawdopodobnie Ognistą Whiskey, bo sama Tracey lekko się zachwiała, gdy wstawała.

– Tracey, przepraszam – zacząłem gorączkowo, podbiegając do niej. Odwróciła się do mnie ostentacyjnie plecami. – Nie chciałem, żeby to tak wyszło...

– Ty mnie wcale nie lubisz, prawda? – spytała, brzmiąc jakby miała się za chwilę rozpłakać.

Zmierzyłem ją wzrokiem. Miała na sobie turkusową sukienkę z wyciętymi plecami, na które spływały brązowe loki. Nawet od tyłu wyglądała bardzo ładnie, miała wyprostowaną posturę i długie nogi. Nie powinienem mieć problemów, by przemówić jej do rozsądku, ale tak jakoś nagle zabrakło mi słów w gębie.

"Merlinie, Tom, jak ja ją zaprosiłem na Bal?" – spytałem bezradnie, a moje myśli w międzyczasie pędziły, zastanawiając się nad tym, co powinienem zrobić.

Hm? Oh, Draco i Blaise nabijali się z ciebie, że nie masz partnerki, więc pod wpływem chwili ją zaprosiłeś...

"Co ja mam teraz robić?" – jęknąłem z coraz większą desperacją. Davies odwróciła się do mnie i patrzyła na mnie ze złością, która rosła z każdą sekundą.

Akurat od spraw sercowych nie jestem ekspertem...

– Nie zależy ci na mnie! – krzyknęła, zwracając przy tym uwagę kilku osób dookoła. Ruszyła do przodu, próbując przejść obok, jednak w ostatniej chwili położyłem jej dłoń na ramieniu. Zatrzymała się i zarzuciła włosami.

– Nie, Tracey, to nie tak – zacząłem, usiłując wtłoczyć w te słowa jak najwięcej emocji. – Bardzo cię lubię! Jesteś przepiękna, mądra i cudowna! – rzuciłem kilka komplementów, by trochę się jej przypodobać. Rumieniec złości, który wcześniej gościł na jej twarzy, teraz zmienił się w wypieki zadowolenia.

– Naprawdę tak myślisz? – złapała mnie za ręce i przysunęła się do mnie tak blisko, aż poczułem jej oddech pachnący miętą zmieszaną z alkoholem. Zmusiłem się, by na mojej twarzy nie wystąpił żaden znak obrzydzenia.

"Czy wszystkie dziewczyny tak szybko się zmieniają...?"

– Jasne! – pokiwałem zapalczywie głową, uśmiechając się i patrząc głęboko w jej oczy.

"Tom, czy ja zaczynam przesadzać?" – spytałem na szybko, ale nie dostałem odpowiedzi.

– Seth, czyli chcesz ze mną być?! – ucieszyła się, a resztki negatywnych emocji, które jeszcze były na jej twarzy, gwałtownie zniknęły. – Oh, Seth!

Po czym rzuciła mi się na szyję, próbując mnie pocałować.

"O, nie nie nie..."

Wzrok kilkunastu osób dookoła dobitnie uświadamiał mi, że jeśli odmówię, to mogę przestać być tak bardzo lubiany, a na korytarzu okazjonalnie może we mnie uderzyć klątwa. Nie mogło być przecież z dziewczyną tak źle, prawda? Tracey była w porządku... Dało się z nią dogadać... Poza tym poszedłem z nią na bal. Nie bez powodu wybrałem ją spośród wszystkich osób w Hogwarcie. Nie mogła być taka zła...

Westchnąłem w duchu, po czym najlepiej jak potrafiłem odwzajemniłem pocałunek.

Dobre kilka razy słyszałem, że pocałunki powinny wywoływać w brzuchu motyle i sprawić, że w głowie zakręci się od szczęścia, ja jednak czułem tylko lekki smak alkoholu i przejmujące poczucie, że właśnie wpakowałem się w coś, w co nie powinienem.

Tracey odsunęła się ode mnie, otarła rozmazany makijaż z policzków, po czym chwyciła mnie za ręce i zaciągnęła do skocznego kawałka, który właśnie się rozpoczynał. Wpadliśmy pomiędzy tancerzy i sami zaczęliśmy się kręcić dookoła, całe szczęście nie szło mi tak tragicznie, jak się obawiałem.

W pewnym momencie kątem oka zobaczyłem Draco, który trzymał Pansy tak, że ona wirowała w piruetach, kręcąc swoją długą, zieloną suknią. Wyglądał na bardzo zadowolonego, więc gdy zareagował na mój "taniec" śmiechem, rzuciłem mu mordercze spojrzenie. Uśmiechnął się tylko do mnie drwiąco, po czym wrócił do zajmowania się swoją partnerką.

Bal trwał i trwał, a mnie nogi bolały coraz bardziej. W pewnym momencie poprosiłem Tracey o przerwę, a ona niechętnie się zgodziła. Podeszliśmy do jednego ze stołów z przekąskami, gdzie nalałem sobie szklanki ponczu, ale w ostatniej chwili podałem ją Tracey, a sobie wziąłem następną. Siorbiąc swój napój patrzyłem jak ona, nadal z wypiekami na twarzy, piła swój. Rzucała mi spojrzenia i nawet nie udawała, że tego nie robi.

Z każdą chwilą czułem się coraz dziwniej i choć nie przestawałem się uśmiechać, to po krótkim czasie grymas na mojej twarzy był już bardziej zaniepokojony niż radosny.

Bo ja przecież kompletnie nie miałem pojęcia jak mieć dziewczynę.

^*^*^*^*^

W drugi dzień świąt wszyscy spali dłużej niż zwykle. Jak tu nie korzystać z takiej okazji? Śniadanie było na stołach prawie do dwunastej, więc nie trzeba było się zrywać z łóżek prosto w lodowate, zimowe powietrze.

Ja też nie wstałem prędko. Nie chciało mi się wychodzić spod wspaniałej, cieplutkiej kołdry, która otaczała mnie jak kokon, więc tylko nos i oczy wystawały mi na zewnątrz, a wszystko inne wzajemnie się grzało. Z tego co zobaczyłem, to Draco też się nie chciało wstać, bo robił identycznie jak ja. Blaise'a nie widziałem, bo leżałem do niego plecami, ale też miałem wrażenie, że nic mu się po wczorajszym balu nie chce.

Kilkukrotnie chciałem się spytać o podstawowe rzeczy, których nie wiedziałem przez ten dziwny zanik pamięci, ale w ostatnim momencie zawsze się powstrzymywałem. Nie mogłem na przykład od tak zapytać jak im się podobało pierwsze zadanie, bo przecież na pewno już o tym wcześniej rozmawialiśmy. Bardzo musiałem się pilnować żeby nic mi się nie wyrwało. Co prawda nic specjalnego pewnie by się nie stało, ale Tom tego nie chciał.

Właśnie, Tom. Jak on w ogóle był w stanie tak po prostu siedzieć sobie przy biurku i pisać?! W dormitorium było niesamowicie zimno, a on zupełnie jakby tego nie zauważał. Opierał łokieć lewej ręki o blat, czoło na dłoni, i pisał zawzięcie. Wyglądał na zmęczonego i nie zwracał uwagi na nikogo dookoła.

– Jak ci się tańczyło z nową dziewczyną? – spytał Draco, uśmiechając się krzywo. Rzuciłem mu spojrzenie na które tylko się zaśmiał.

– A jak tobie ze starą?

– Oh, doskonale, dzięki za troskę! – odparł, jakby spodziewał się, że go o to spytam. – Bardzo dobrze się bawiliśmy! Bardzo się wzajemnie lubimy, miło spędzamy czas...

– Ja też miło spędzam czas z Tracey – burknąłem. Tym razem usłyszałem jeszcze parsknięcie Blaise'a.

– Nie było tego tak do końca widać – powiedział gdzieś zza moich pleców. Jęknąłem głośno.

– A ty się nie odzywaj, bo jak zwykle nikogo nie masz!

– Wolę nie mieć niż użerać się z dziewczyną.

– Nie wiesz co tracisz – rzuciłem, chcąc brzmiąc na pewniejszego niż tak naprawdę się czułem.

– Oh, widziałem twoją minę. Doskonale wiem, co tracę. – Wręcz widziałem twarz Blaise'a, na którą na pewno wystąpił uśmieszek samozadowolenia.

Zaczerwieniłem się lekko. Jak niby inaczej miałbym reagować gdy Tracey ciągle mnie gdzieś ciągnęła i nieustannie przyciągała do pocałunków? Przez resztę Balu kręciło mi się w głowie od jej perfum i zapachu alkoholu, który dochodził z jej ust i którego nie miałem odwagi jej wytknąć.

– Nie masz pojęcia – postanowiłem trzymać się przy swoim. Po tych słowach mocniej zawinąłem się w kołdrę, jeszcze bardziej nie chcąc nigdy wychodzić. Draco zaczął się śmiać.

Nagle Tom uniósł głowę i skierował ją w stronę drzwi. Wszyscy zamarli, obserwując go. W pewnym momencie westchnął, a ja usłyszałem kroki na korytarzu.

Spojrzał na mnie.

– Powodzenia – rzucił tylko, po czym zniknął.

Drzwi do naszego dormitorium otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich szatynka, z którą wczoraj byłem na Balu. Otworzyłem szeroko oczy.

– Tracey! – wykrzyknąłem, kuląc się pod kołdrą jeszcze bardziej. Miałem nadzieję, że nie zobaczy mojej czerwonej twarzy. – Nie wchodź tak bez ostrzeżenia! To nie twoje dormitorium!

– Jesteś moim chłopakiem – usprawiedliwiła się, zakładając ramiona na piersi. Patrzyła na mnie z wyrzutem, ale trochę też z rozbawieniem, co przyjąłem z ulgą. – Czemu nie przyszedłeś?

– Przyjść? Na co przyjść? – zdziwiłem się. – Poza tym co by było gdybym nie miał ubrań na przykład?!

– Jesteś moim chłopakiem.

– A co gdyby to... eee... Blaise nie miał ubrań, hm?

To ją chyba przekonało, bowiem zawahała się i zrobiła krok w tył. Nie zamknęła jednak drzwi.

– Mieliśmy się spotkać w Pokoju Wspólnym i razem iść na śniadanie, a potem na spacer – powiedziała oskarżycielsko. – Czekam na ciebie i czekam!

"Merlinie, Tom, czy ja coś takiego powiedziałem?" – spytałem panicznie w myślach. "Czy ja znowu zapomniałem?!"

Nie, spokojnie – odmruknął. – Pytała cię czy będziecie chodzić na spacery a ty, zmęczony, odparłeś, że nie ma problemu.

Otworzyłem usta by zaprotestować, ale jakoś mi się nie uśmiechało kłócić się z Tracey pierwszego dnia związku, w piżamie i spod kołdry. Westchnąłem ciężko i uśmiechnąłem się.

– Dobra, już idę – rzuciłem, a ona się rozpromieniła.

– Masz pięć minut! Będę czekać! – pomachała mi jeszcze, po czym zamknęła drzwi... a raczej tylko je przymknęła, bo nie usłyszałem kliknięcia klamki.

Przez chwilę w całym dormitorium panowała cisza, a potem Draco zaczął szaleńczo chichotać, a Blaise cicho śmiać.

– Oh, zamknijcie się! – zawołałem, po czym na raz odrzuciłem z siebie kołdrę, zanim coś mnie mogło od tego pomysłu odwieść. Od razu uderzyło we mnie zimno, a nos aż zakręcił mi się od chłodu, ale nie zatrzymałem się i w kilku skokach dotarłem do drzwi. Zamknąłem je, przekręciłem klucz w zamku i odetchnąłem głęboko.

– Czy teraz wiem, co tracę? – spytał niewinnie Blaise. Rzuciłem mu mordercze spojrzenie.

– Nie – odpowiedziałem, unosząc wysoko brodę. – Ani trochę nie wiesz.

Odpowiedział mi śmiechem.

Czując się jak ostatni worek kartofli podszedłem do kufra i wyjąłem ubranie. Tak bardzo mi się nie chciało... Zerknąłem na zegarek i gdy zobaczyłem, że była zaledwie dziewiąta, poczułem się jeszcze gorzej. Blaise i Draco rozmawiali i co chwila śmiali się, że tak wcześnie musiałem wstać. Już nawet odpuściłem sobie rzucanie im spojrzeń i chciałem tylko jak najszybciej się przygotować i mieć to już za sobą.

Zapinając koszulę na ostatni guzik ruszyłem do drzwi. Tam zerwałem z wieszaka płaszcz i narzuciłem go na siebie. Gdy sięgnąłem do klamki, zatrzymałem się na moment.

– Merlinie, czy ja tak będę musiał codziennie? – zapytałem nagle, odwracając głowę i wędrując przestraszonym wzrokiem od Draco do Blaise'a i z powrotem.

Mój brat uśmiechnął się krzywo.

– Jeśli będziesz pantoflem to tak.

– Pansy tak z tobą nie robi – zaprotestowałem.

– Bo ja z nią o tym porozmawiałem. No i tak naprawdę nie jesteśmy... parą. – Uniosłem brew w niemym sarkazmie, ale zbył ją samym uśmieszkiem. – Poza tym to ja się z nią przyjaźniłem zanim... uhm... staliśmy się...

– Parą – podpowiedziałem tryumfalnie. Skrzywił się.

– Bliżsi – poprawił.

– Podsumowując, tak, będziesz musiał sobie z tym radzić do końca życia – rzucił Blaise. Spojrzałem na niego. Tak jak podejrzewałem, również był zakopany pod kołdrą. To nie sprawiło, że poczułem się lepiej. – Powodzenia!

– O, tak, powodzenia! – zawtórował mu ze śmiechem Draco.

– Oh, odwalcie się już – jęknąłem. – Serio pytałem!

– A my ci serio odpowiadamy!

Westchnąłem głośno i ostentacyjnie, po czym zatrzasnąłem za sobą drzwi.

^*^*^*^*^

Nigdy nie podejrzewałem, że "spacer" może oznaczać dwugodzinne przebywanie na zewnątrz nawet jeśli wiało, a śniegu było po kolana. Nie spodziewałem się też, że to na moich barkach spocznie zapewnienie Tracey ciepła, jakby nie mogła się lepiej ubrać. Całe szczęście jeszcze zanim straciłem pamięć to przerabialiśmy zaklęcia ocieplające, więc nie musiałem nawet prosić o pomoc Toma, jednak i tak niemiłosiernie zmarzłem i tyle nasłuchałem się głosu Tracey, że powoli zaczynał mi grać w głowie nawet gdy się nie odzywała. Poza tym było przyjemnie. Podczas śniadania, tknięty przeczuciem, wcisnąłem do kieszeni zawinięte w serwetki dwie bułeczki. Okazało się, że dobrze zrobiłem, bo Tracey, gdy szliśmy wzdłuż Zakazanego Lasu (a raczej ona szła; ja przedzierałem się przez śnieg, robiąc jej drogę), oznajmiła mi, że jest głodna. Koniec końców sam zjadłem tylko pół swojej bułki, i to nie całe, bo mi je ukradła i oddała zdecydowanie mniejsze.

Gdy wróciliśmy do Zamku ona oznajmiła mi, że będzie chciała to robić codziennie. Najdelikatniej jak potrafiłem odwiodłem ją od tego pomysłu mówiąc, że jak zaczną się lekcje, to byśmy musieli budzić się o piątej. Uległa. Całe szczęście, bo jeśli by tego nie zrobiła, to poważnie zacząłbym rozważać ekspresowe zerwanie.

Potem, w Pokoju Wspólnym, miałem nadzieję, że na jakiś czas trochę się od niej oderwę i spędzę czas na przykład czytając książkę lub odrabiając lekcje, ale moje oczekiwania zawaliły się jak domek z kart. Tracey nie odstępowała mnie o krok, cały czas idąc zawieszona mi na ramieniu. Gdy siedzieliśmy, kładła mi głowę na ramieniu. Gdy próbowałem grać w Eksplodującego Durnia, to zaglądała mi w karty i chichotała się, gdy potem wygrywała. To mnie trochę denerwowało, ale nie protestowałem. Nie chciałem jej zranić.

Raz, cudem, udało mi się pobyć trochę samemu. Mocno mnie cisnęło i wstałem z zamiarem pójścia do toalety, a Tracey już się zrywała z fotela by iść razem ze mną, jednak zatrzymała ją Dafne, jej przyjaciółka. Wspólnie zaczęły się chichotać, a ja byłem w stanie się wymknąć.

Wychodząc z Pokoju Wspólnego kątem oka zauważyłem, jak Goyle (prawdopodobnie), wpatrywał się we mnie spode łba. Nie słyszałem żadnych zarzutów, więc widocznie nikomu nie powiedział, że zostawiłem go nieprzytomnego w łazience, ale wiedziałem, że powinienem mieć się na baczności jeśli nie chciałem oberwać. Sama myśl sprawiała, że w piersi rozrastała mi się złość, jednak nic dalej z tym nie zrobiłem. Nie chciałem narobić sobie kłopotów.

Gdy myłem ręce w cudownie cichej łazience bez nieustannego trajkotania Tracey, zatrzymałem się na moment i wpatrzyłem w płynącą z kranu wodę.

"Tom, czy ty jej nie lubisz?" – spytałem, nabierając na dłonie mydło. – "Mało się dziś odzywasz."

Czemu miałbym jej nie lubić? Jest czystej krwi – odpowiedział bezbarwnie, ale coś w jego głosie dało mi znać, że faktycznie nie był zadowolony.

"Mam takie wrażenie..."

Nie odpowiedział. Westchnąłem, zakręciłem kurek i spojrzałem na siebie w lustrze.

Nie zmieniłem się specjalnie przez ten czas którego nie pamiętałem. Co prawda miałem wrażenie, że w moich oczach przybyło brązu, takiego, jakie kiedyś były całe, ale pewnie po prostu mi się wydawało.

"To dlaczego jej nie lubisz?"

To nie jest tak, że ja jej nie lubię...

"Więc jak?"

Po prostu... nie przepadam za związkami.

Przekrzywiłem głowę, obserwując, jak moje ciemnobrązowe, prawie czarne włosy zsuwają się na jedną stronę. Grzywka, którą zawsze sobie układałem, chcąc jak najbardziej upodobnić się do Toma, połaskotała mnie w czoło.

"Czemu? Co ci w nich nie pasuje?"

Dzielenie siebie z drugą osobą.

"Przecież to całkiem normalne... Ludzie dobierają się w pary."

I to jest w ludziach żałosne.

Skrzywiłem się lekko.

"Właśnie nazwałeś całą populację żałosną."

Wiem, dokładnie tak uważam – w jego głosie zabrzmiały stanowcze nuty. Nie podobał mu się ten temat. – Ludzie są słabi i dlatego się zakochują. Nie widzą jak bardzo jest to głupie.

"To nie jest głupie."

Jest.

"Dlaczego?"

Nie odpowiadał przez kilka chwil.

Zakochanie sprawia, że jesteś słaby. Przestajesz widzieć to, co ważne i zaczynasz się skupiać wyłącznie na jednej osobie, zaniedbując samego siebie i ludzi dookoła.

"A co jeśli ta osoba jest tego warta?"

To nigdy nie jest warte. Nigdy.

"To... bardzo duże słowo, nigdy, wiesz? ...Tom, czy ty nigdy nie byłeś zakochany?"

Cisza.

"Tom, czy ty w ogóle kiedykolwiek kogoś kochałeś?" – spytałem, patrząc w lustro, głęboko w swoje oczy, jakbym miał nadzieję, że zobaczę swoją duszę. Pochyliłem się do przodu, chcąc lepiej widzieć swój kolor tęczówek. Bursztyn, odrobina czerwieni i... brąz. Ciemny brąz, taki, jaki kiedyś.

Tak, na pewno jest go więcej.

Do czego dążysz?

"Po prostu pytam."

Nie. Nigdy nikogo nie kochałem... – powiedział, a sekundę później poczułem jego niepokój.

"W takim razie dlaczego tu jestem?"

Kapanie wody do umywalki zaczęło dudnić mi w głowie jakby było dziesięć razy głośniejsze niż naprawdę. Wpatrywałem się w lustro.

"Tom, dlaczego w takim razie jestem dzieckiem Voldemorta?"

Brak odpowiedzi.

"Czemu Czarny Pan mógłby chcieć dziecko? Przecież to tylko dodatkowy obowiązek. Kolejny problem."

Przysunąłem się bliżej lustra, patrząc na siebie poważnie i próbując wyszukać w moich oczach Toma. Musiał tam być. Wiedziałem, że gdzieś tam jest.

"Coś musiało się zdarzyć."

Co chcesz osiągnąć, Seth? – głos Toma był lekko poddenerwowany. – Udowodnić mi coś? Dowiedzieć się czegoś? Powiedz lub zapytaj wprost, nie baw się ze mną w gry.

Wyprostowałem się, nie spuszczając z siebie wzroku.

– Po prostu zacząłem się zastanawiać – powiedziałem cicho. – Jeśli nikogo nigdy nie kochałeś, to dlaczego tu jestem? Jeśli to było tak, jak z niektórymi rodzinami, gdzie nie ma miłości, ale jest dziecko, byleby był potomek... to dlaczego Voldemort tego chciał... i dlaczego tu jestem?

Nagle poczułem, jak w głowie zaczęło mi się kręcić. Złapałem mocno za umywalkę, ale nie odwróciłem wzroku od siebie z lustra. Patrzyłem, jak się chwieję, jak próbuję zachować czysty umysł...

– Dlaczego tu jestem, Tom? – powtórzyłem, zaciskając zęby. Mój oddech stał się nierówny, a zawroty mocniejsze. – Powiedz mi, proszę cię!

Nie mogę.

– Jedną rzecz. Chociaż jedną rzecz – poprosiłem, czując, jak do oczu napływają mi łzy. Słabnąłem w zastraszającym tempie, widziałem i czułem jak moje ciało przesuwa się bezwładnie to w jedną, to w drugą stronę. – Kim była moja mama? Prawdziwa mama?

Nie mogę ci tego powiedzieć, Seth. Przykro mi.

Pochyliłem się do przodu, oddychając ustami, byleby tylko skupić się na czymś innym niż zawroty głowy i tej przejmującej bezradności. Zacisnąłem zęby.

– Powiedz mi... chociaż... jedno... – mamrotałem, wzrok to mi się rozmazywał, to wyostrzał. – Jak... miała na... imię...?

Nie.

Zacisnąłem prawą dłoń w pięść i z całej siły uderzyłem nią w ścianę. Fala bólu zalała mnie od nadgarstka po ramię i jeszcze dalej; w głowie od razu mi się rozjaśniło. Zacisnąłem mocno zęby i szybko oddychając przysunąłem rękę do piersi.

– Dlaczego ciągle to robisz?! – wykrzyknąłem zrozpaczony, czując na policzkach łzy. – Dlaczego ciągle próbujesz mną manipulować?! Wyjdź z mojej głowy, teraz, i porozmawiaj ze mną twarzą w twarz!

Czułem zawroty, które próbowały przejąć nade mną władzę, ale ręka, którą walnąłem, tak mnie bolała, że nie byłbym w stanie odwrócić od niej uwagi nawet gdybym chciał.

Tom się nie pojawiał, więc przymknąłem oczy i całą siłą woli skupiłem się na tym, by go wyrzucić. Po chwili poczułem powiew powietrza, uchyliłem powieki i zobaczyłem, jak cofa się, krzywiąc się lekko.

Przez chwilę patrzyliśmy po sobie w milczeniu. Poczułem zimny pot spływający mi po plecach – Tom patrzył na mnie ponuro i w już wiedziałem, że zrobi wszystko, bylebym tego nie zapamiętał. Tak, jak przedtem.

– Zamknij drzwi – rozkazał, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Zaklęciem.

Drżącą ręką, również nie przestając na niego patrzeć, wyciągnąłem różdżkę i wycelowałem nią w drzwi za Tomem. Kliknięcie zamka oznaczało, że rzuciłem zaklęcie poprawnie.

Znowu popatrzyliśmy po sobie.

– Dlaczego to robisz? – spytałem, próbując zachować spokój. Dłoń nadal bolała mnie jak diabli. – To przez ciebie straciłem pamięć, prawda? Rzuciłeś na mnie Obliviate, i to kilka razy. Bo na pewno nie był to tylko raz, prawda?

Zmarszczył brwi.

– I będę robić to dalej.

Zaśmiałem się z niedowierzaniem.

– Dlaczego?! – krzyknąłem, a w moim głosie rozbrzmiała desperacja. – Tom, ile razy powtarzałeś, że jesteśmy przyjaciółmi?!

– Jesteśmy.

– Tak nie postępują przyjaciele – warknąłem, ale słabo. I tak samo odzywanie się w ten sposób do Toma sprawiało, że czułem się dziwnie.

– Oddaj mi różdżkę i miejmy to już za sobą...

– Nie.

– Nie bądź głupi – w głosie Toma pojawiło się ostrzeżenie. Na sam jego dźwięk nogi mi się ugięły. – Nie wiesz co robisz.

– Doskonale wiem co robię! – zaprotestowałem głośno. – Chcę cię powstrzymać od manipulowania mną jak... jak jakąś ofiarą...!

– Nie jesteś ofiarą – powiedział, nagle spokojnie. – Robię to dla ciebie. Ufałeś mi przez tyle czasu i zawsze wszystko dobrze się kończyło, prawda? Nie musisz tego robić, Seth. Odpocznij.

Drgnąłem. Przypomniałem sobie, jak wtedy, jeszcze zanim straciłem pamięć, wyszedłem z dormitorium, żeby porozmawiać z Draco... A potem wróciłem, bo Tom mi kazał. Przypomniałem sobie również uczucie, jakim mnie skusił. Wspaniała nieświadomość... Cudowna niewinność...

Cofnąłem się, opierając o umywalkę, gdy dotarło do mnie, że Tom podszedł bliżej. Wycelowałem w niego różdżkę, która wyraźnie drżała. Nie zatrzymał się, nadal posuwał się powoli naprzód, unosząc lekko ręce.

– Nie... nie idź dalej... – zacząłem mamrotać. Oczywiście się mnie nie posłuchał. Znowu był na szczycie, znowu miał całkowite panowanie nad sytuacją... – ZATRZYMAJ SIĘ!

Zamarł. Czubek mojej różdżki drżał może dwadzieścia centymetrów od jego piersi.

"Mów coś. Mów coś..." – myślałem do siebie panicznie.

– Nie, Tom – powiedziałem, patrząc na niego. – To ty nie musisz tego robić.

Coś na jego twarzy drgnęło. Zanim zdążył się odezwać, kontynuowałem.

– Nie musisz ciągle decydować co mam myśleć i czuć – mówiłem zduszonym tonem, trochę za szybko, ale nie byłem w stanie się zmusić, by zwolnić. – To musi być wyczerpujące. Tom, proszę, przecież to nie musi tak wyglądać. Możemy być... – przełknąłem ślinę. – Możemy prawdziwymi przyjaciółmi, Tom.

Na chwilę odwrócił spojrzenie czerwonych oczu w bok. Na ten krótki moment poczułem nadzieję, ale gdy zmarszczył brwi, cała uleciała.

– Nie. Nie wiesz co mówisz.

– WIEM co mówię, Tom – uparłem się, cofając się jeszcze bardziej, wręcz siadając na umywalce. On był coraz bliżej i bliżej, zaczął unosić powoli ręce, jakby doskonale wiedząc, że nie dam rady rzucić na niego jakiegokolwiek zaklęcia. – W przyjaźni jedna osoba nie kontroluje drugiej. Przyjaźń jest obustronna. Merlinie, Tom, ja naprawdę cię lubię. Nawet teraz... – wykrztusiłem, obserwując, jak delikatnie wyciąga różdżkę z moich palców i obraca ją pomiędzy swoimi – ...myślę sobie, że to nie musi tak być. Proszę, Tom, nie rób tego, możemy zająć się tym dlaczego to robisz razem, możemy współpracować, nie musisz mną manipulować... – z moich ust wylewał się potok słów, ale nie wyglądało, jakby jakiekolwiek uderzyło Toma głębiej. Mój oddech stawał się coraz bardziej zdesperowany. – Tom, jak myślisz, dlaczego nie walczę? Dlaczego nic nie robię, nie próbuję jakoś temu zapobiec? Tom, widzę, że się wahasz, Tom, proszę, robię to dla ciebie, pozwól mi pokazać ci co to znaczy prawdziwa przyjaźń... Tom... Proszę... Możemy być przyjaciółmi...

Celował we mnie różdżką, a jego usta zadrżały. Nadal jednak wydawał się zdeterminowany by to zrobić.

Przełknąłem głośno ślinę i siłą zmusiłem się od odwrócenia wzroku od patyka, który znajdował się kilka centymetrów od mojej piersi. Spojrzałem w czerwone oczy Toma, najgłębiej jak byłem w stanie.

– Tom – wyszeptałem – Tom, nie rób tego. Jeśli kiedyś, kiedykolwiek, byliśmy przyjaciółmi, to nie rób tego. Czego się boisz? Tom, widzę, wiem, że coś cię trapi. Co to takiego? Razem możemy to obejść. Tom, ja chcę być twoim prawdziwym przyjacielem. Nie takim, którego kontrolujesz, jak wszystko inne w swoim życiu!

Patrzył na mnie przez chwilę, ale potem pokręcił powoli głową.

– Wiem, co robię – powiedział cicho. – Daję ci jeszcze chwilę niewinności, moment spokoju. Nie będziesz tego miał za mniej niż rok, Seth. Powinieneś być mi wdzięczny. Nawet nie podejrzewasz ile osób chciałoby znowu być niewinnymi.

– Nie chcę spokoju – odparłem szybko. – Chcę wolności.

Przez kilka sekund mierzyliśmy się wzrokiem.

– Nie – pokręcił powoli głową. – Nie wiesz co mówisz. Nie chcesz wolności. Teraz żądasz, bym rzucił cię prosto w świat pełen cierpienia i bólu. Nie możesz tego chcieć.

– Jeśli cierpienie i ból to wolność, to tak, tego właśnie chcę! – podniosłem głos, aż rozległo się echo.

Słyszałem uderzenia swojego serca. Czułem je w swoim ciele.

Tom otwierał usta, by rzucić Obliviate. Wiedziałem to gdy tylko zobaczyłem pierwsze drgnięcie jego szczęki, poruszenie palców zaciśniętych na różdżce, których kłykcie były prawie białe. Wiedziałem w ułamek sekundy.

– Tom – zacząłem zmienionym głosem, chwytając się ostatniej deski ratunku, którą miałem pod ręką. Wszystko inne zatonęło.

Zamarł.

– Tom, jeśli teraz rzucisz na mnie zaklęcie zapomnienia to przysięgam, że jeśli kiedykolwiek sobie to przypomnę, znienawidzę cię. I już nigdy, przenigdy nie zapomnę, że mi to zrobiłeś.

Z jego twarzy zniknęły wszelkie emocje. Poczułem się, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Zacisnąłem palce na umywalce do białości i zacisnąłem zęby na sobie wzajemnie tak, że poczułem to w dziąsłach. W piersi szamotała mi się nadzieja, okrutnie tłumiona tym, co widziałem.

– W takim razie to zaklęcie musi być najsilniejsze, jakie kiedykolwiek rzucę – powiedział smutno.

Poczułem się jakbym spadał. Ruszyłem do przodu, ale było już zbyt późno, żebym cokolwiek mógł osiągnąć.

Ostatnie co widziałem to jego czerwone oczy.

– Obliviate.

Obliviate.

"Obliviate."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top