rozdział XXXV

Ten z kolejną małą bitwą


– Harry Potter.

Głos Dumbledore'a rozbrzmiał echem po Wielkiej Sali. Najpierw głośno, potem miarowo coraz ciszej, aż w końcu całkowicie zamilkł, pozostawiając tylko pełną szoku ciszę. Twarze uczniów zarówno Hogwartu, Beauxbatons jak i Durmstrangu, a także wszystkich nauczycieli, powoli odwróciły się w stronę tak samo oszołomionego (jak nie bardziej) chłopaka siedzącego przy stole Gryffindoru.

Odkąd wczoraj wieczorem Czara Ognia została ustawiona w przedsionku Hogwartu, była prawie non-stop oblegana przez uczniów. Wszyscy chcieli zobaczyć kto zdecyduje się zgłosić. Ja przyszedłem tam tylko z Blaise'em, bo Theo, Draco i Pansy nie chcieli odpuścić rozgrywki w Eksplodującego Durnia, którą prowadzili wyjątkowo długo. Uczniowie Durmstrangu równo dwie godziny po swoim powrocie na statek wrócili do zamku, po czym ustawili się w kolejce i po kolei podchodzili do Czary, wrzucając do niej karteczki z nazwą szkoły, swoim imieniem oraz nazwiskiem, które zostawały pochłonięte przez płomienie kilka sekund później. Krum podszedł jako ostatni, kompletnie ignorując piszczące dookoła niego dziewczyny, oraz chłopaków którzy wydawali się chętni by zrobić wszystko, byle porozmawiać z nim o Quidditchu. Karkarow szedł tuż za nim i nie zwracał uwagi na resztę swoich uczniów. Miałem wrażenie, jakby to właśnie on był największym "fanem" Kruma i jednocześnie najbardziej go denerwował. Ciągle pytał go, czy nie jest mu za zimno, czy coś by zjadł, a może się czegoś napił i tak dalej, i tak dalej... Stałem wtedy niedaleko i udało mi się złapać spojrzenie Kruma ponad głowami kilkunastu drugoklasistek ze wszystkich domów, które oblegały go i podsuwały mu pod nos kawałki pergaminów oraz pióra. Uśmiechnąłem się do niego, przesunąłem wymownie wzrokiem po wszystkich osobach które go otaczały, po czym przewróciłem oczami. Widocznie zrozumiał, bo potem miałem wrażenie, że tylko na mnie nie patrzył tak ponuro jak na wszystkich innych.

Oczywiście w środku miałem wielką ochotę porozmawiać z nim jak najszybciej, ale miałem wystarczająco rozumu by wiedzieć, że ma już pewnie po dziurki w nosie wszystkich ludzi, którzy czegoś od niego chcieli.

Gdy Krumowi udało się wydostać z oblegających go fanek, Durmstrang zebrał się i wrócił na statek, nadal kołyszący się na skraju jeziora. Potem kilka osób z Hogwartu wrzuciło swoje karteczki, głównie Gryfonów, ale znaleźli się też ludzie z innych domów. Kilku poznałem, kilku widziałem na korytarzach, o kilku nie wiedziałem nawet że istnieją. Potem tłum zaczął się przerzedzać, bo wyglądało na to, że dzisiaj nie stanie się już nic ciekawego. Prawie wszystkie światła powozu w którym przebywali uczniowie Beauxbatons pogasły, więc uznałem, że oni będą zgłaszać się dopiero jutro. Wróciłem więc do dormitorium (znów tylko z Blaise'em – Theo, Draco i Pansy nadal grali, z tym, że opadły ich emocje i widocznie chcieli skończyć grę tylko z uwagi na honor) i położyłem się spać.

Kolejnego dnia lekcje były skrócone, więc gdy tylko na zaklęciach rozbrzmiał dzwonek, poszedłem do przedsionka z Czarą Ognia. Tym razem ze wszystkimi, nawet obecność Pansy mi nie przeszkadzała, bo wydawało mi się, że dzięki niej Draco był jakiś pogodniejszy. Usiedliśmy na jednej z ławek i rozmawialiśmy, obserwując zgłaszających się ludzi i głośno ich komentując. Każdego Ślizgona zachęcaliśmy krzykami, Krukonów tylko tych, którzy wydawali się faktycznie ogarnięci, a z Puchonów i Gryfonów się śmialiśmy.

W pamięć zapadło mi kilka osób. Jedną z nich był Cedric Diggory, tuż po mnie najprzystojniejszy chłopak w całym Hogwarcie. Wszedł do pomieszczenia otoczony swoim fanklubem pełnym zarówno dziewczyn jak i innych chłopaków, jak z jakąś obstawą, choć wiedziałem, że to pewnie jego przyjaciele. Gdy zaczęliśmy się z nich nabijać, to nie zaczął na nas źle patrzeć, ale zwyczajnie zaczął śmiać się razem z nami. Zrobiło mi się trochę głupio, ale wydawało się, że nie zwrócił na to uwagi i po prostu się z nami pożegnał, mówiąc, że jakby co to zawsze możemy z nim pogadać. Potem razem ze swoją grupą po prostu odszedł. Żadnych złośliwości, nic.

Drugą, a raczej drugą i trzecią, które zapamiętałem, byli rudzi bliźniacy. Muszę przyznać, że byli oni jedynymi Weasley'ami, którzy aż tak mnie nie denerwowali. Ron jakimś cudem był dla Pottera lepszy niż ja i Draco, Percy, prefekt Gryffindoru, był najbardziej wkurzającym prefektem (jeśli nie człowiekiem) w całym Hogwarcie, a ich siostra, ta, od której kiedyś zabrałem dziennik, zawsze wydawała mi się jakaś... dziwna.

Bliźniacy, jak zauważył Blaise, nie mieli jeszcze siedemnastu lat. Wszyscy popatrzyliśmy na niego, nie wiedząc dlaczego o tym wiedział, ale nie zapowiadało się na to, żeby chciał nam wytłumaczyć, tak więc zamiast tego wstałem, podszedłem do nich i spytałem, dlaczego chcą się zgłosić jeśli nie są jeszcze dorośli. Popatrzyli najpierw na siebie wzajemnie, potem na mnie, a następnie znów na siebie i bez słowa sięgnęli do toreb.

Wyjęli z nich identyczne fiolki z zielonym płynem, który wyglądał bardziej na... wirujący pył.

Gdy na głos zauważyłem, że to eliksir postarzający, oraz w głowie, już nie na głos, dodałem, że taki sam wypiłem przed spotkaniem z Voldemortem, zacząłem się zastanawiać, jakim sposobem zrobili go z dnia na dzień. Wtedy Tom rzucił krótki, zupełnie niepotrzebny komentarz:

Słuchaj na lekcjach, to się dowiesz. Jestem pewien, że Severus już kiedyś o tym mówił. Musisz bardziej się skupiać na tym, co mówią nauczyciele.

Miałem wtedy straszną ochotę go uderzyć, ale nie miałem jak, więc tylko parsknąłem pod nosem i wróciłem do patrzenia na bliźniaków. Dookoła zebrał się już mały tłum, bo po całym Hogwarcie krążyły przecież legendy o tym, jakie rzeczy ta dwójka identycznych rudzielców potrafiła zrobić. Głównie tyczyło się to dowcipów i żartów, ale nie wątpiłem, że byli sprytniejsi i bardziej kreatywni niż wielu Krukonów.

Napili się jedocześnie, po czym odrzucili fiolki za plecy, odczekali kilka sekund i wskoczyli w Linię Wieku, która otaczała Czarę. Przez kilka sekund nic się nie działo, więc wydali z siebie okrzyk triumfu, przybili piątkę i sięgnęli po karteczki do zgłoszenia.

Właśnie w tym momencie trzasnęło i oboje przelecieli kilka metrów w tył, po czym identycznie wylądowali na ziemi. Wszyscy dookoła, włącznie z nimi, zaczęli się śmiać, gdy okazało się, że na ich twarzach wyrosły bujne, szare brody i wąsy sięgające prawie do pasa.

Potem zgłaszało się jeszcze sporo innych osób, ale wreszcie znudziło nam się siedzenie i nabijanie się ze zgłaszających, więc wyszliśmy z zamku żeby się przejść. Powietrze było chłodne i rześkie, wiał mocny wiatr, a słońce skryło się za chmurami. Na zewnątrz spędziliśmy resztę czasu, aż do Uczty, na której mieli być wybrani zawodnicy Turnieju.

Cały Zamek, jak zwykle na Halloween, był udekorowany najróżniejszymi ozdobami. Najbardziej w oczy rzucały się dynie, które znajdowały się dosłownie wszędzie – przed wejściem, na korytarzach, w klasach, wyrzeźbione w ciekawe, niektóre straszne i niektóre zabawne, wzory. Porozwieszane zostały sztuczne pajęczyny i nietoperze, a także porozstawiane świeczniki. Było pięknie.

Tym razem Durmstrang i Beauxbatons nie musieli wciskać się na miejsca Ślizgonów i Krukonów, bo ktoś wykazał się wystarczającym sprytem, żeby dostawić dwa stoły. Przyszedłem zbyt późno i jacyś siódmoklasiści usiedli obok nich, zajmując ich rozmową. Nie żeby bardzo mi to przeszkadzało, nie chciało mi się znowu być źródłem rozrywki.

Cała Uczta była większa i bardziej wykwintna niż zwykle, chociaż nie powinno to być zaskoczeniem, w końcu kto nie chciałby zrobić wrażenia na gościach? Jedzenie było tak pyszne, że nawet nie przemknęło mi to przez myśl, by jakkolwiek narzekać.

Gdy wszyscy już się napełnili, zaczęli z jeszcze większym podekscytowaniem rozmawiać o potencjalnych zawodnikach. Ja byłem coraz bardziej przekonany, że to Krum zostanie przedstawicielem Durmstrangu – był w końcu całkiem zdolny.

I tak właśnie się stało. Gdy Filch przyniósł Czarę, Dumbledore podszedł do niej i czekał przez chwilę, aż wybuchł z niej niebieski ogień. Osoby siedzące najbliżej cofnęły się przerażone, ale żaden płomień nawet nie znalazł się blisko nich. Potem ze środka wystrzeliła karteczka, lekko dymiąca, ale w całości; zawirowała w powietrzu i idealnie wsunęła się do wyciągniętej ręki dyrektora. Gdy przeczytał, co było na niej napisane – Durmstrang, Wiktor Krum – po całej Wielkiej Sali rozległ się wiwat. Jeśli ktoś jeszcze nie wiedział, że najlepszy szukający na świecie jest w Hogwarcie, to teraz na pewno zdał sobie z tego sprawę. Trochę było mi go żal, bo od teraz fanów na korytarzach miał mieć jeszcze więcej.

Potem okazało się, że przedstawicielem Beauxbatons będzie jedna z dziewczyn, Fleur Delacour. Gdy wstała ze swojego miejsca i skierowała się tam, gdzie wcześniej odszedł Krum, kilka osób aż westchnęło. Miała w sobie coś niesamowitego. To, jak jej odrzucone na plecy srebrno–blond włosy zamigotały, jej spojrzenie, które wydawało się płonąć, przesunęło się po ludziach dookoła – wydawało mi się, że nie była tak do końca normalnym człowiekiem. Tom powiedział mi wtedy, że prawdopodobnie ma w sobie krew wili, czyli magicznego stworzenia, które widziałem na Mistrzostwach jako maskotkę Bułgarii.

Gdy zniknęła w sali, która znajdowała się za stołem nauczycieli, Czara Ognia po raz trzeci – i wszystkim wydawało się, że ostatni – rozbłysła niebieskimi płomieniami. Wtedy emocje sięgnęły zenitu, gdyż każdy uczeń chciał wiedzieć, kto będzie reprezentował Hogwart. Cisza stała się tak napięta, że wydawało mi się, jakby miała pęknąć za najdrobniejszym dotknięciem. Usłyszałem, jak kilka osób wstrzymało oddech. Wszyscy patrzyli na Dumbledore'a, który czytał, a potem uniósł wzrok.

– Reprezentantem Hogwartu będzie Cedric Diggory – powiedział, nawet nie musząc podnosić głosu.

Wtedy stół Hufflepuffu zaczął tak głośno i radośnie bić brawo oraz krzyczeć, aż zadrżały wszystkie szklanki. Sekundę później zerwał się Gryffindor, a potem Slytherin i Ravenclaw. Kilka osób wyglądało na zawiedzione, ale ja ani trochę się tak nie czułem. Cedric był odpowiednią osobą na stanowisko reprezentanta, a już na pewno był lepszy niż jakiś rozwrzeszczany Gryfon.

Cedric, którego wszyscy, którzy mogli go dosięgnąć, poklepywali po ramionach, wreszcie wydostał się spomiędzy ludzi i ruszył w stronę pomieszczenia, gdzie zniknęli poprzedni zawodnicy. Szedł tyłem, nadal machając i uśmiechając się szeroko. Na twarz wystąpiły mu rumieńce, które próbował ukryć, ale oczywiście mu się nie udało.

Gdy wszyscy zaczęli z podekscytowaniem rozmawiać, omawiać wybór przedstawicieli, oraz odbierać należne z zakładów, których było całkiem sporo, Czara niespodziewanie znów zaczęła mocniej płonąć niebieskim ogniem. Zapadła zdziwiona cisza, nikt nie wiedział, co się dzieje.

Pojedyncza kartka wystrzeliła w powietrze i opadła do ręki Dumbledore'a, którą wyciągnął przed siebie wyraźnie odruchowo. Złapał ją i marszcząc lekko brwi, przeczytał na głos to, co było na niej napisane.

Harry Potter, który jeszcze przed chwilą rozmawiał z Granger i Weasley'em, teraz bardzo zbladł i patrzył przerażony dookoła, jakby z całych sił pragnął, żeby wszyscy po prostu wrócili do swoich spraw i o wszystkim zapomnieli. Tak się oczywiście nie stało, wszyscy nadal wlepialiśmy w niego oczy.

– Harry, dołącz proszę do pozostałych zawodników – powiedział Dumbledore, a jego głos nawet nie zadrżał. Zerknąłem na niego kątem oka. Schował karteczkę do kieszeni i spojrzał wymownie na Pottera. Chłopak zerwał się z miejsca i nerwowo ruszył tam, gdzie kilka minut temu wszedł Cedric. Gdy tylko zniknął za drzwiami, wszyscy jednocześnie zaczęli mówić.

– Będzie czwartym zawodnikiem?

– Oczywiście, że jak coś się dzieje, to zawsze z Potterem w samym środku!

– Jak oszukał Czarę?

– Geniusz! Musiał zrobić coś niesamowitego, nie?

– Nie wystarczyło mu tyle sławy ile już ma?

– Ale idiota!

I wiele, wiele innych komentarzy. Sam uśmiechałem się szeroko, bo w końcu plan wyszedł, a ukrywałem to jako radość z tego, że Potter niby durnie wpakował się w coś tak niebezpiecznego.

– Jeśli weźmie udział w Turnieju – uśmiechnąłem się złośliwie i pochyliłem się do przodu – to przegra w przeciągu pierwszych piętnastu sekund.

– Dziesięciu – poprawił Draco. – Lub nawet siedmiu.

– Ciekawe jak niskie będzie miał wyniki – parsknęła Pansy, kładąc dłoń na ręce Draco. Odwróciłem od tego wzrok w sam raz aby zobaczyć, jak nauczyciele wstają pośpiesznie ze swoich miejsc i część poszła do pokoju gdzie znajdowali się reprezentanci, a reszta próbowała zapanować nad chaosem, który panował w Wielkiej Sali. Najbardziej wkurzeni zdawali się Madame Maxine i Karkarow, jednak też zniknęli za drzwiami.

"Nikt nie podejrzewa, że to nie Potter wrzucił swoje zgłoszenie" – powiedziałem Tomowi.

Bardzo dobrze – odparł pogodnie. – To mu trochę uprzykrzy życie w tym roku.

Parsknąłem śmiechem.

"I bardzo dobrze. Niech ma trudno, przeklęty wybawiciel świata."

Tym razem to Tom się zaśmiał.

Jedynym opiekunem, który nie wszedł do pomieszczenia za stołem nauczycieli, był Flitwick, tak więc miał on do opanowania jeszcze większy zamęt niż zwykle. Całe szczęście do kilku osób dotarły jego krzyki, żeby kierować się do Pokojów Wspólnych, i kilka minut później do wyjścia z Sali kierował się już tłum ludzi.

Ja razem z Draco zostaliśmy na naszych miejscach i obserwowaliśmy, jak Wielka Sala powoli pustoszeje. Uczniowie z Durmstrangu oraz Beauxbatons zbili się w oddzielne kupki po obu stronach pomieszczenia, widocznie czekając zarówno na swoich dyrektorów jak i reprezentantów. Rzucali do siebie wzajemnie ponure, wrogie wręcz spojrzenia, ale wydawało mi się, że najkrzywiej patrzą na nas. W pewnym momencie, gdy jedna z dziewczyn z Beauxbatons spojrzała na mnie wyjątkowo nieprzyjemnie, parsknąłem głośno.

– Nie lubię Pottera tak samo jak wy – powiedziałem i machnąłem lekceważąco ręką. – Jak dla mnie coś jest zdecydowanie nie tak.

– Jest oszustem – rzuciła ze złością dziewczyna, zamaszystym ruchem poprawiając swoją niebieską bluzeczkę. Miała ciężki akcent, ale dało się ją zrozumieć. – Nie powinien brać udziału w Turnieju.

– Oczywiście, że nie – tym razem odpowiedział Draco. – Ale Dumbledore mówił, że gdy Czara wyrzuci imię, to ta osoba nie można się wycofać.

– Dumblidore też za to zapłaci! Jest pewnie w to tak samo zaplątany!

– Rozumiem pani obawy – po opustoszałym pomieszczeniu rozniósł się głos dyrektora. – Na ten moment mogę jedynie zapewnić, iż nie wiem, kto mógł to zrobić, jednak użyję wszystkich środków, by się dowiedzieć.

Wszyscy jednocześnie spojrzeli w stronę z której mówił. Wyszedł z pomieszczenia, a za nim przecisnęła się Madame Maxine z Fleur oraz Karkarow z Krumem, McGonagall, Snape, Sprout z Cedrickiem, Moody, Ludo Bagman, oraz Crouch Senior, a dopiero na samym końcu wlókł się Potter. Wszyscy wyglądali na złych lub zdenerwowanych.

Dyrektorka Beauxbatons bez słowa machnęła ręką na swoich uczniów, którzy momentalnie ruszyli za nią. Karkarow zrobił podobnie, jeszcze w międzyczasie rzucając mi krzywe spojrzenie. Zignorowałem go i uśmiechnąłem się do Kruma.

– Gratulacje! – rzuciłem radośnie. Kiwnął mi głową, ale Karkarow pociągnął go za rękaw, jak na mój gust trochę zbyt agresywnie.

– Panowie Malfoy, myślę, że powinniście kierować się do swojego Pokoju Wspólnego – powiedział Dumbledore głosem uprzejmym i jednocześnie nie znoszącym sprzeciwu.

– Chcieliśmy pogratulować Cedrickowi – odparł Draco. – To w końcu duże wyróżnienie.

– I może dowiedzieć się dlaczego imię Pottera wyleciało z Czary – dodałem z uśmieszkiem, znajdując wzrok zielonych oczu bruneta. Nie wyglądał na zadowolonego, ale wyraźnie głównym uczuciem, które go ogarnęło, była konfuzja.

– Chodźcie – rzucił do nas Snape, ruszając do przodu i wymijając dyrektora. Wymieniłem z Draco spojrzenia, po czym podniosłem się z miejsca.

– No cóż, gratulacje, Cedrick! – pomachałem mu z uśmiechem. – Obyś wygrał!

Zdążyłem jeszcze wymienić spojrzenia z Szalonookim, a potem wyszliśmy z Wielkiej Sali.

– No to co będzie z Potterem? – spytał od razu Draco. – Będzie brać udział w Turnieju?

– Musi wziąć. Jego imię zostało wyrzucone przez Czarę – mruknął Snape, idąc szybkim krokiem w stronę Pokoju Wspólnego Ślizgonów.

– Czyli Hogwart będzie mieć dwóch reprezentantów? – zdziwiłem się.

– Nie do końca. Na kartce ze zgłoszeniem nie było Hogwartu, więc Potter nie może być jego reprezentantem.

– To kogo on będzie reprezentował?

Snape przez chwilę się zastanawiał.

– Prawdopodobnie samego siebie – powiedział wreszcie. – Szkoła, która została zapisana na zgłoszeniu, nie istnieje... – znów zamilkł na dłuższą chwilę. – Chłopcy, jeśli coś wiecie, musicie mi powiedzieć. To ważne.

Uniosłem wysoko brwi.

– Nie mamy o niczym pojęcia – odpowiedziałem od razu, choć serce zaczęło bić mi trochę szybciej. Snape westchnął.

– Wszyscy są zdenerwowani – wytłumaczył ponuro. – Musimy dowiedzieć się, kto to zrobił. Nie podejrzewam was, ale moim obowiązkiem jest spytać.

– Karkarow i Maxine wydawali się źli – zauważył Draco.

– Oczywiście, że są źli. W ich oczach Hogwart ma dwóch uczestników, co sprawia, że ich szkoły mają mniejszą szansę na wygraną. Nie wiem, dlaczego tak bardzo boją się Pottera, podczas gdy ich zawodnicy są starsi i bardziej doświadczeni. Seth, nie znalazłeś się sam na sam z Karkarowem, prawda?

– Mówiłeś żebym tego nie robił, no to nie robię – odparłem, przewracając oczami.

– Karkarow? Dlaczego? – zaczął dopytywać Draco. Uśmiechnąłem się pod nosem.

– Nieważne dlaczego. Nie jest to człowiek godny zaufania – ton głosu Snape'a wyraźnie mówił, że to koniec dyskusji.

– Mhm, jasne – rzuciłem. – Przedłużysz mi termin na wypracowanie...?

Merlinie, Seth, przecież miałeś je napisać wczoraj!

– Znowu? – spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. – Nie przesadzasz?

– Przecież byłem podekscytowany co będzie dzisiaj! – od razu zacząłem bronić swojego stanowiska.

– Już raz przedłużyłem ci termin.

– No proszę, jeszcze tylko trochę... – jęknąłem, czując, że nadzieja mnie opuszcza.

– Obawiam się, że nie mogę tego zrobić. Nie żeby zrobić ci na złość, jednak powinieneś nauczyć się odpowiedzialności – westchnął Snape.

– Jestem odpowiedzialny – burknąłem. Spojrzał na mnie wymownie, ale tego nie skomentował.

– Całe szczęście już jesteśmy, bo jeszcze bardziej byś się pogrążył. Idźcie. Masz mi oddać to wypracowanie jutro.

– Ale termin był na pojutrze! – zaprotestowałem, odwracając się do niego gwałtownie. Usłyszałem ciche, rozbawione parsknięcie Toma i spojrzałem na niego z wyrzutem oczami wyobraźni.

– Termin był trzy dni temu – poprawił mnie i popchnął lekko w stronę wejścia. Rzuciłem mu jeszcze rozeźlone spojrzenie i przeszedłem do Pokoju Wspólnego.

^*^*^*^*^

Przez kolejne dni coraz bardziej i bardziej wzrastała ekscytacja związana z pierwszym zadaniem. Podczas jednej z lekcji eliksirów na której Snape, jak zwykle, znęcał się nad Gryfonami (co było oczywiście strasznie zabawne), do klasy wpadł jakiś pierwszak i powiedział, że musi wziąć Pottera na zdjęcia uczestników oraz sprawdzanie różdżek. Zauważyłem, że Weasley, który zazwyczaj zachowywał się całkiem pogodnie, teraz rzucił Harry'emu spojrzenie spode łba. Dodatkowo dostrzegłem, że nie siedzieli razem. Nie wiedziałem o co chodziło, więc spytałem Blaise'a, który, jak byłem przekonany, zawsze miał odpowiedź na wszystkie rzeczy związane z ludźmi dookoła. Najpierw spojrzał na mnie, chyba niedowierzając, że nie wiedziałem, po czym westchnął głęboko i wytłumaczył mi jak dziecku (co mnie wkurzyło, więc kopnąłem go pod ławką), że zapewne Weasley jest po prostu zazdrosny, bo myśli, że Potter znalazł jakiś sposób na wrzucenie swojego zgłoszenia do Czary, ale nikomu o tym nie powiedział. To miało sens.

Blaise'owi, jako, że dowiedział się zarówno o Tomie i Bartym, oczywiście powiedziałem też jak to się stało, że nazwisko Pottera znalazło się w Czarze.

Kilka dni później w Proroku Codziennym pojawił się artykuł, teoretycznie o wszystkich uczestnikach, ale Krum, Fleur i Cedric mieli dla siebie po jednym akapicie, a Potter aż kilka stron. Rita Skeeter opisywała go jako biednego, szukającego atencji dzieciaka, który maże się za swoimi martwymi rodzicami i nikomu nie chce zdradzić jak tak naprawdę znalazł się w turnieju. Razem z Draco czytaliśmy te artykuły na głos podczas przerw, gdy dookoła nas zbierał się całkiem spory tłumek słuchaczy. Z radością obserwowałem, jak Potter patrzył na nas ponuro i czym prędzej odchodził jak najdalej, czasami ze szlamą Granger, a czasami samotnie. Dobrze mu tak.

Kilka razy, gdy szedłem samotnie do biblioteki, wpadałem na Kruma, który zadziwiająco często spędzał tam czas. Zastanawiało mnie jakim sposobem nie było dookoła niego tłumu fanów, ale widocznie miał jakieś sposoby. Gdy widział mnie, nie próbował się ulatniać, tylko normalnie ze mną rozmawiał. Z całych sił powstrzymywałem się od zachowywania jak te wszystkie dziewczyny, które błagały go o podpisy. Pomyślałem, że znacznie lepiej byłoby mieć Kruma jako przyjaciela, niż tylko zebrać jego parafkę i zaprzepaścić szansę na normalną relację nie opartą na uwielbianiu go tylko dlatego, bo świetnie grał w Quidditcha.

Zauważyłem chociażby, że bardzo nie przepadał za rozmowami o tej grze, jakby miał ich już wystarczająco w swoim kraju. To trochę bolało, bo tak bardzo chciałem spytać go o opinię na temat mojej gry szukającego, ale cóż mogłem poradzić? Poza tym, o innych rzeczach też mówił ciekawie. Na przykład dowiedziałem się, że plotki okazały się prawdą i w Durmstrangu faktycznie uczyli Czarnej Magii, choć w nieco innym wydaniu niż widzi się ją w Wielkiej Brytanii. No i tam "czarną" jej nie nazywają. Różniła się tym, że do rzucania zaklęć korzystających z niej należało wykorzystywać więcej emocji, pasji. Nieustannie przypominało mi to o Zaklęciach Niewybaczalnych, które przecież opierały się na dokładnie tym samym – negatywnych emocjach.

Kilka razy widziałem, że Krum wolał zostać sam, tak więc nie wciskałem się na siłę w jego przestrzeń i po prostu wracałem do Pokoju Wspólnego. Czułem, że robię dobrze. Nie naciskałem, polepszałem naszą relację... Mogłem przecież go spytać o opinie na tematy związane z Quidditchem później.

A Draco...

...

...Muszę przyznać, że to było trudne. Draco od dłuższego czasu zachowywał się dziwnie. Uśmiechał się zdecydowanie mniej, chodził kilka kroków przede mną, Blaise'em i Theodorem, jakby nie chciał mieć z nami wiele wspólnego. Na lekcje chodził sam i na nas nie czekał, a potem tłumaczył się, że musiał jeszcze iść do toalety lub porozmawiać z profesorem. Nie wiedziałem co powinienem robić, bo wydawało mi się, że przecież nie miałem czego w sobie zmienić. Próbowałem spędzać z nim więcej czasu, a to odrabiając lekcje, a to proponując różne gry, ale często po prostu się wymigiwał najróżniejszymi wymówkami, które w końcu zaczęły się powtarzać. Nie wiedziałem jak się zachować. Spytać go wprost? Na samą myśl ogromnie się wahałem. Co jeśli uznałby mnie za natrętnego? Może po prostu chciał spędzać sam trochę czasu? Na początku tak myślałem, ale po tym, jak nadal się od nas izolował, nie byłem tego już taki pewien.

Raz, gdy zobaczyłem, że bez słowa wstał ze swojego łóżka i z dłońmi wciśniętymi do kieszeni wyszedł z dormitorium, poczułem ukłucie w piersi. Patrzyłem w ciszy przez kilka minut na zamknięte drzwi, myśląc o rzeczach, o których nie było łatwo się zastanawiać.

Zacząłem się podnosić, gdy Tom odsunął się od biurka i spojrzał na mnie, odwracając w moją stronę głowę. Machnął piórem, wskazując nim na swój notatnik.

– Seth, pomógłbyś mi w jednej rzeczy? – spytał, uśmiechając się lekko. Czerwień jego oczu sprawiła, że na moment zapomniałem co chciałem zrobić.

Powoli podniosłem się na nogi i przesunąłem wzrokiem po jego notatniku, kusząco otwartym, z niedokończonym zdaniem. Pomóc Tomowi... To mogło być tak bardzo ciekawe! Poza tym, on tak rzadko prosił o pomoc. Tak rzadko miałem okazję coś z nim porobić... Szczególnie jeśli chodziło o jego notatki na temat Magii Bezróżdżkowej...

Spojrzałem na drzwi.

"Przecież mogę z nim porozmawiać jutro..." – pomyślałem niepewnie. Zapał, który przed chwilą czułem, powoli zaczął mnie opuszczać. – "Jutro... lub pojutrze..."

"Kiedyś..."

– Popatrz, nie do końca rozumiem część w której wtedy, u Moody'ego... – zaczął Tom, ale zauważył, że go nie słuchałem. Przekrzywił głowę i uniósł brew. – Seth?

Przeszyła mnie fala zmęczenia i chęci pozostania w dormitorium zamiast wyjścia i ganiania za bratem. Od Toma mogłem się tyle dowiedzieć! Tyle rzeczy zrobić! Powoli odwróciłem się w jego stronę...

...i zanim zdążyłem nad sobą zapanować, powiedziałem:

– Ja bardzo chętnie, ale trochę potem – wypaliłem, odsuwając się o kilka kroków. – Dam ci znać kiedy będę mógł!

Po czym w kilku susach dotarłem do drzwi i otworzyłem je prędko, po czym wypadłem na korytarz, zanim zdążyłem zmienić zdanie.

– Se...! – usłyszałem jeszcze, ale drzwi się zamknęły. Nie czekając na nic więcej ruszyłem w stronę Pokoju Wspólnego. W momencie gdy przechodziłem przez skrzyżowanie, gdzie łączyły się korytarze dormitoriów dziewczyn i chłopaków, wpadłem na kogoś. Próbowałem tego kogoś wyminąć, ale złapał mnie za rękaw...

– Hej, uważaj! – zawołała Pansy. Zatrzymałem się i spojrzałem na nią, czując się... dziwnie. Dziwnie lekki.

– Co? – wymamrotałem, ale zaraz się zreflektowałem. – Widziałaś Draco? Gdzieś wyszedł...

– Teraz pytasz? – parsknęła, unosząc brew z pogardą. – Nie mam pojęcia.

– Kłamiesz – stwierdziłem bez myślenia. Wydęła wargi i oparła ręce na biodrach.

– I co mi zrobisz?

Patrzyłem na nią przez kilka sekund.

– Um... – zawahałem się. – Nic? No proszę, Pansy, powiedz mi gdzie on jest, muszę z nim pogadać... – jęknąłem.

– Teraz to się możesz wypchać.

– Co? Dlaczego? – Coraz mniej rozumiałem. Pansy nigdy nie była dla mnie aż tak wredna... Znaczy, no zawsze trochę była, jak na dziewczynę przystało, ale nie pamiętałem żeby kiedykolwiek powiedziała do mnie bym się wypchał. Może dawno, jak byliśmy małymi dziećmi...

Zaśmiała się krótko i z niedowierzaniem, po czym przesunęła po mnie wzrokiem, chyba upewniając się, że nie rżnąłem głupa, tylko naprawdę nic nie rozumiałem. Zamilkła i przez moment się nie odzywała.

– Nie zauważyłeś, że Draco już od długiego czasu chodzi strasznie przybity? – spytała niechętnie. Uśmiechnąłem się niezręcznie, choć do śmiechu mi nie było.

– Zauważyłem... – mruknąłem, przeczesując nerwowo włosy.

– I nic z nim nie porozmawiałeś?! – zbulwersowała się nagle, aż cofnąłem się o krok. Jakiś szósto– lub siódmoklasista przeszedł obok nas, mierząc nas niechętnym spojrzeniem i rzucając krótkie "nie wrzeszczcie tak". Żadne z nas nie zwróciło na niego uwagi.

– Zbierałem się do tego! – odparłem głośno, ale czułem, że to nie było zbyt dobre wytłumaczenie. – I teraz właśnie chcę z nim porozmawiać!

– Obawiam się, że on może tego nie chcieć – wycedziła przez zęby. Zamrugałem.

– Czemu nie? – parsknąłem, ale przecież się domyślałem.

Nie chciał ze mną rozmawiać.

Odetchnąłem głęboko i zanim zdążyła mi odpowiedzieć, odezwałem się.

– Słuchaj, Pansy – zacząłem. – Wiem, że powinienem porozmawiać z nim wcześniej, naprawdę. Ale nie mogłem się do tego zebrać. Przepraszam. Właśnie teraz chcę do niego iść żeby wytłumaczyć z nim cokolwiek co jest do wytłumaczenia...

Zmierzyła mnie nieprzyjemnym spojrzeniem, aż po plecach przebiegł mi dreszcz.

– Ty niczego nie widzisz, co? – spytała z obrzydzeniem. – Jesteś okropny. Jak wszyscy mężczyźni.

– Draco też jest... – zacząłem, ale widząc, jak spojrzała na mnie z politowaniem, zamknąłem usta z cichym kłapnięciem.

Przez moment patrzyła się w korytarz z dormitoriami dziewczyn, zacisnęła usta. Widocznie biła się z myślami. Wreszcie spojrzała na mnie groźnie.

– Jest w Pokoju Wspólnym – powiedziała niechętnie. – Nie zachowaj się jak idiota, to cię nie przeklnę.

Popatrzyłem na nią z szeroko otwartymi oczami. Ona zmrużyła swoje, po czym odeszła w stronę swojego pokoju.

Nie czekając na nic, ruszyłem sprawnym krokiem przez korytarz. Gdy wyszedłem na dużą przestrzeń Pokoju, od razu zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu brata. Przez głowę przemknęło mi, czy Tom da radę spędzić trochę czasu z dala ode mnie, ale zacisnąłem zęby i nie zawróciłem, choć miałem ogromną ochotę. Musiałem wreszcie porozmawiać z Draco, nie mogłem tego dalej odwlekać.

Na początku patrzyłem głównie na pojedyncze fotele, więc nie spostrzegłem go od razu. Dopiero po chwili zorientowałem się, że siedział przy kominku w otoczeniu kilku innych osób, które kojarzyłem. Zaskakująco, byli w różnym wieku. I wszyscy pochylali się nad stołem.

Trochę się zawahałem, ale prędko do nich podszedłem. Przez krótką chwilę nie zwracali na mnie uwagi, więc mogłem trochę przyjrzeć się temu co robili...

Na blacie podłużnego, niskiego stołu leżało kilkanaście małych krążków w kolorach od jasnożółtego do kanarkowo–zielonego. Niektóre błyszczały brokatem, na niektórych były napisy "śmierdzi", "głosuj" i "Potter", gdzie czasem litery były czarne, a czasem kolorowe. Jeden chłopak z szóstej klasy wodził różdżką nad krążkiem który przed nim leżał, a tam, gdzie dotykał go jej czubkiem, pojawiały się wyżłobione napisy.

– O, cześć! – Theodore jako pierwszy podniósł głowę i krótko mi pomachał. – Chcesz nam pomóc?

Zamrugałem kilka razy. Zanim zdążyłem się odezwać, Draco również na mnie spojrzał. Przez chwilę wydawało mi się, że był smutny, ale to musiała być tylko gra cieni. Uśmiechnął się ostrożnie.

– Chodź, siadaj – powiedział bez zapału, przesuwając się trochę w bok i robiąc mi miejsce. Od razu usiadłem na miękkiej kanapie, nie spuszczając z niego wzroku. To było dziwne uczucie. Miałem wrażenie, jakbym widział go po raz pierwszy od dawna... Ale przecież wyglądał tak samo jak zawsze. Platynowe włosy znajdowały się kilka centymetrów nad jego szaroniebieskimi oczami, miał minę trochę jakby nic mu się nie podobało, ale jednocześnie kąciki jego ust znajdowały się w górze, czyli był zadowolony. Koszulę miał zapiętą pod szyję, zielony krawat Slytherinu trochę sobie rozluźnił, a na to założony miał jeszcze ciemny sweter.

Wyglądał normalnie.

Więc dlaczego nie byłem w stanie oderwać od niego wzroku?

– Robimy to już od jakiegoś czasu – zaczął tłumaczyć. – Codziennie siadami i robimy takie przypinki. Na razie jeszcze jesteśmy w fazie testów, ale niedługo będziemy mieć dokładny projekt, który będziemy powielać. Chcesz nam pomóc? Bo wiesz, jeśli nie, to nie musisz... – dodał, zerkając na mnie kątem oka i uśmiechając się lekko.

– Ja... ee... chciałem z tobą porozmawiać, Draco – wykrztusiłem, ciągle wodząc po nim wzrokiem.

Patrzył na mnie przez chwilę podejrzliwie, ale potem z zaciekawieniem.

– O czym?

Otworzyłem usta żeby się odezwać, ale zabrakło mi słów. Udałem, że był to tylko oddech i zamknąłem je, marszcząc lekko brwi. Zacząłem zastanawiać się nad tym, co chciałem powiedzieć, ale w pewnym momencie po prostu wstałem, złapałem brata za rękaw i pociągnąłem go za sobą.

Stanęliśmy kilka metrów dalej, pod ciemnozieloną ścianą. Milczałem przez kilka sekund, wpatrując się w swoje dłonie, które nagle wydały mi się bardzo interesujące. Z całych sił oderwałem od nich swoją uwagę i skupiłem ją ponownie na Draco.

– Słuchaj – powiedziałem z trudem, bo słowa zaczęły mi przychodzić na język coraz mniej płynnie. – Zauważyłem, że przez ostatni czas byłeś bardzo... smutny. I taki... przygnębiony. I nie wiem co się dzieje. Draco, co się dzieje? – spojrzałem prosto w jego oczy.

Patrzył na mnie uważnie.

– Seth... Czy Tom jest teraz w twojej głowie? – spytał cicho i powoli, jakby ważąc słowa. Zamrugałem.

– Nie... – odparłem zdawkowo. – Został w dormitorium...

^*^*^*^*^

/Blaise/

Chłopak bardzo dobrze czuł, że atmosfera w dormitorium znacząco zgęstniała gdy tylko Seth wyszedł za zewnątrz. Zabini spokojnie siedział sobie na łóżku i czytał podręcznik do transmutacji, gdy nagle brunet wstał i skierował się do wyjścia. Tom próbował go zatrzymać, ale Seth się nie posłuchał i poszedł. Gdy Riddle chciał go jeszcze zawołać, ale odpowiedziało mu tylko trzaśnięcie drzwiami, temperatura w pokoju spadła o kilka stopni. Taka zmiana nie mogła być tylko wyobrażeniem.

Dotychczas Blaise ani razu nie został z nim sam na sam. Wcześniej zawsze był jeszcze Seth, a raz, tego pamiętnego razu, był też Draco. Zabini powoli zaczynał rozumieć w co tak naprawdę się wpakował, ale utrzymywał dobrą twarz do złej gry. I tak nie mógł się teraz sprzeciwiać, nie mówiąc już o wycofaniu się. Musiał brnąć i brnąć i brnąć...

Nagle Tom, który od kiedy Seth wyszedł, siedział na krześle i patrzył pusto w przestrzeń, wyprostował się i skierował spojrzenie na czarnoskórego.

– Idź po nich, Blaise – powiedział. Po prostu powiedział. Nie musiał podnosić głosu, nie musiał mówić groźnie. Już sam fakt, że się odezwał, powinien znaczyć, że należało się go słuchać. Już sam fakt, że odezwał się do niego bezpośrednio sprawił, że Zabini poczuł dreszcz.

Chłopak, nawet nie myśląc o tym, że mógłby się nie posłuchać, zagiął róg na dwieście pierwszej stronie książki, odłożył ją na bok i podniósł się z łóżka. Materac cicho skrzypnął. Gdy Blaise dotarł do drzwi i położył dłoń na klamce, coś w jego umyśle przeskoczyło.

Zatrzymał się, popatrzył na swoje ciemne palce zaciskające się na srebrze, po czym powoli odwrócił głowę.

Tom patrzył na niego uważnie.

Potem, zupełnie jak nie Ślizgon i trochę wbrew sobie, Blaise się odezwał:

– To już się działo, prawda?

Intensywne, czerwone spojrzenie było wystarczającą odpowiedzią.

Zabini nacisnął klamkę i wyszedł.

^*^*^*^*^

Gdy tylko powiedziałem, że Tom został w dormitorium, w postawie Draco coś się zmieniło. Może trochę się rozluźnił? Ucieszył? Nie do końca potrafiłem określić, ale na pewno było to coś pozytywnego.

– Czemu od dawna byłeś taki przygnębiony? – powtórzyłem pytanie.

– Ja... – zawahał się przez moment. Potem jego oczy zabłysły. Po sekundzie zorientowałem się, że od dawna nie widziałem, żeby jego spojrzenie aż tak się rozświetliło. Rozejrzał się dookoła, jakby upewniając się, że nikt nas nie podsłuchuje. – Seth, czy myślisz, że Tom naprawdę jest takim dobrym... przyjacielem?

Zamrugałem, patrząc w jasne oczy mojego brata. Wpatrywał się we mnie i przez moment miałem wrażenie, jakby patrzył w moją duszę. Zaśmiałem się krótko i niepewnie na takie dziwne... pytanie...

– No jasne, że jest – odpowiedziałem, przypominając sobie o wszystkich dobrych chwilach, które miałem z Tomem, na przykład jak gdy się przedrzeźnialiśmy, dokuczałem mu lub walczyliśmy na poduszki. – Czemu... czemu miałby nie być? I jaki to ma związek z twoim samopoczuciem? – z każdą chwilą byłem coraz bardziej zdezorientowany.

"Po co Draco mnie o to pyta?" – myślałem, nie mogąc dojść do logicznej odpowiedzi. – "Dlaczego?" – zastanawiałem się, znów obserwując jego twarz, jakbym zobaczył ją po raz pierwszy od dawna. Ale przecież to było takie głupie! Widziałem ją nie raz! Miałem całe życie, żeby się jej przypatrzeć.

A jednak wydawało mi się, jakbym widział go po pierwszy. To uczucie było wręcz obezwładniające. Gdy uśmiechał się lekko, przyłapałem się na tym, że moje kąciki ust również chciały się unieść. Gdy oparł się o ścianę, zrobiłem odruchowo to samo. Mimowolnie go naśladowałem.

– Seth, naprawdę myślisz, że Tom jest w porządku? – odezwał się po chwili Draco, a jego głos zabrzmiał wyjątkowo gorzko. Drgnąłem, przestałem wodzić po nim wzrokiem i skupiłem się na jego twarzy. Zmarszczyłem lekko brwi.

– Tak... – mruknąłem, ale po chwili spojrzałem na niego w milczącym pytaniu. Uniósł brwi w drwinie.

– Oh, proszę cię – machnął ręką, zbliżając się do mnie. – Naprawdę jesteś aż tak zaślepiony?

Poczułem rosnący niepokój w piersi.

– Czy to przez Toma byłeś taki? – zapytałem, nie do końca wierząc, że właśnie wypowiedziałem te słowa. Nie chciałem ich mówić, smakowały... dziwnie.

"No tak" – pomyślałem. – "Przecież nigdy wcześniej nie mówiłem o Tomie źle..."

Draco odetchnął i uśmiechnął się słabo. Pochylił się lekko do przodu i położył mi rękę na ramieniu. Jej ciężar był bardzo przyjemny i taki... pokrzepiający. Odruchowo uniosłem dłoń i położyłem palce na jego. Były ciepłe i lekko drżały.

– Tak – odpowiedział, wpatrując się głęboko w moje oczy, a ja wpatrywałem się w jego. Poczułem, jak serce zaczęło nieco szybciej bić mi w piersi. Na początku miałem wrażenie, że z niepokoju, ale potem uznałem, że to było coś pozytywnego. Jakbym się z czegoś ucieszył... Nie, bardziej, jakby część mnie, która była gdzieś głęboko ukryta, się ucieszyła. – Merlinie, Seth! Tom nie jest dobrą osobą! – szept Draco był pełen emocji. – Zapomniałeś już, kim tak naprawdę jest?

Rozejrzałem się nerwowo dookoła, ale nie wyglądało, jakby ktoś nas słuchał.

– Nie zapomniałem – mruknąłem niepewnie. – Ale co w związku z tym? Przecież Tom zawsze był w porządku...

Ucisk dłoni Draco stał się trochę bolesny.

– Żartujesz sobie? – spytał z niedowierzaniem. – Jest okrutny! Używa Zaklęć Niewybaczalnych, Seth. Robi okropne rzeczy. Robił, robi i będzie robić.

Zamrugałem po raz kolejny.

– Używa... – powtórzyłem, jak echo.

Przypomniałem sobie swoje odczucia do Cruciatusa, Imperiusa i Avada Kedavry. Żadne z tych zaklęć nie było dobre, to nie podlegało dyskusji. Wszystkie trzy były niebezpieczne, okrutne i ludzie nie powinni ich używać. Nie powinien używać ich Barty, nie powinien używać ich tata, nie powinien używać ich Tom...

Poczułem, jak wzrok zaczął mi się rozmazywać. Zacisnąłem palce na materiale spodni. Raz Tom chciał tylko wypróbować te Zaklęcia, czy działają, kiedy jest w takiej postaci... Raz tylko rzucił Imperiusa na Croucha Seniora...

Ale rzucił. Rzucił i mnie to nie obeszło. Dlaczego mnie to nie obeszło...?

"Zaklęcia Niewybaczalne nie muszą być używane w złych celach" – powiedział cichy głosik w mojej głowie, ale to tylko sprawiło, że zmarszczyłem brwi.

"Czy zniewolenie kogoś jest... dobrym celem?"

Ale przecież Tom... Nie był zły...

Dopiero głos Draco przywołał mnie do rzeczywistości.

– Seth, widzisz to, prawda? – mówił, wręcz emanując nadzieją. – Widzisz, że Tom nie jest dobry, prawda?

– Każdy robi czasem złe rzeczy – próbowałem go bronić, ale nie czułem żadnego zapału. Oderwałem wzrok od brata i teraz wodziłem nim tępo dookoła Pokoju Wspólnego, zbierając myśli, które zaczęły napływać mi do głowy w żółwim tempie, jednak z każdym momentem coraz szybciej.

– Tom jest Czarnym Panem. Naprawdę go bronisz?

– Jest moim przyjacielem – powiedziałem słabo. – Dlaczego tak się zmieniłeś, Draco? – spojrzałem na niego. – Przecież jeszcze całkiem niedawno mówiłeś, żebym... opiekował się Tomem...

Milczał przez dłuższą chwilę.

– Chciałem, żebyś ty był bezpieczny. Na Tomie mi nie zależy. Zależy mi na tobie.

– Draco...

– Seth, nieważne, co wszyscy dookoła mówią, jesteśmy braćmi. Czy Tom tego chce, czy nie. On tobą manipuluje. Sprawia, że jesteś taki... dziwny! I zdezorientowany, nie wiesz co się dzieje! Często nic nie pamiętasz! To wszystko przez Toma, Seth, błagam cię, zrozum to! – Twarz Draco, która znalazła się zaskakująco blisko mojej, wykrzywiona w bólu. – Proszę, otrząśnij się...!

– Draco... – powtórzyłem słabo, czując narastający ból w głowie. Jedyną ostoją były szare oczy mojego brata. Próbowałem złapać się ich jak koła ratunkowego na niebezpiecznym morzu, jednak nie potrafiłem, ciągle wymykały mi się spod rąk, nie mogłem się skupić, woda wlewała mi się do gardła, uszu i oczu... Płuca pękały mi, pragnąc zaczerpnąć powietrza...

– Chodźcie do dormitorium – usłyszałem głos tak blisko ucha, że poczułem, jakby wybuchał mi w głowie milion razy głośniej. Jednocześnie przywrócił mnie do rzeczywistości. Spojrzałem w bok i zobaczyłem ciemnobrązową twarz Blaise'a, który wodził uważnym wzrokiem ode mnie po Draco i z powrotem.

Mój brat nie wydawał się zachwycony tym pomysłem. Skrzywił się i odsunął o krok. Chwilę zajęło mi przetworzenie, że spojrzał ze złością na Blaise'a, jak zwykle spokojnego.

– A ty co? – wysyczał Draco, pochylając się do przodu. – Początkujący Śmierciożerca?

Blaise zesztywniał.

– Wróćcie do dormitorium – powtórzył, a w jego głosie rozbrzmiał rozkaz.

Wróć do dormitorium.

Wyprostowałem się lekko i spojrzałem w bok, w stronę korytarza, który prowadził właśnie do sypialni chłopców i skąd wydawało mi się, że dobiegł ten głos. Ten... rozkaz.

Nie potrafiąc się powstrzymać, ruszyłem powoli w jego stronę.

– Teraz, kiedy mam mojego brata z pow... – usłyszałem głos Draco, który zamarł wpół słowa. – Seth!

Ale ja szedłem dalej. Moje nogi wpadły w rytm, wrócił ból głowy, rozrastając się jeszcze dalej, na pierś. Zapomniałem o oczach brata, jedyne, co mogło w tym momencie sprowadzić spokój był Tom. Tom, którego zostawiłem gdzieś tam w dormitorium. Tom, który był moim przyjacielem. Tom, który o mnie dbał. Tom, Tom, Tom...

Właśnie wchodziłem do korytarza, gdy poczułem, jak coś złapało mnie za rękaw. Nie odwróciłem się, wyszarpnąłem się z uścisku i szedłem dalej przed siebie. Usłyszałem jakiś głos, ale zginął on w bólu i pojedynczej myśli, która zalewały mi umysł. Tom. Tom...

"Już wracam, Tom"

– Seth, poczekaj! – krzyknął Draco i coś w jego głosie sprawiło, że zatrzymałem się i spojrzałem przez ramię. Stał, oddychając ciężko, a za nim znajdował się Blaise, jak ściana odgradzający nas od Pokoju Wspólnego. – Seth!

– Wszystko musimy sobie wytłumaczyć – powiedziałem tępo, chcąc jedynie, by ten ból, który tarmosił mi wnętrzności, się uspokoił. Położyłem dłoń na czole i odetchnąłem nierówno. – Tom zrozumie. Musimy... muszę porozmawiać z Tomem... Draco, chodź, ty też porozmawiasz z Tomem. On zrozumie. Musimy mu wszystko wytłumaczyć. Będzie dobrze. Choć ze mną...

Słowa same wypadały mi z ust. Nie chciałem im się opierać, jednak poczułem z tyłu języka nieprzyjemny, gorzki posmak.

Wyciągnąłem przed siebie rękę. Draco popatrzył na nią ze złością, ale też z bezradnością.

Nagle Blaise pochylił się do niego i powiedział mu coś na ucho. Zasłonił sobie przy tym usta, więc nie mogłem nic wyczytać z ruchu warg... jednak wcale nie chciałem. Chciałem tylko porozmawiać z Tomem i wreszcie zaznać spokoju...

Draco spuścił głowę.

– Nie chcę tego oddać... – warknął słabo. Blaise powiedział coś jeszcze, a wtedy zobaczyłem pojedynczą łzę spływającą po policzku mojego brata. Miałem wrażenie, jakby minęła wieczność, ale Draco wreszcie uniósł rękę i złapał moją. Miał ciepłe, miękkie palce. Uśmiechnąłem się z ulgą, odwróciłem się i ruszyłem w stronę naszego dormitorium.

"Już prawie jestem, Tom" – powiedziałem, czując, że właśnie za tymi drzwiami, przed którymi stanąłem, znajduje się to, czego tak bardzo pragnąłem. Spokój, niewinność... Ta przewspaniała niewinność, gdy nic nie wiedziałem, nic nie rozumiałem, nie musiałem się o nic martwić. Gdy

byłem

manipulowany.

Zatrzymałem się z lewą dłonią tuż nad klamką. Spojrzałem na swoje długie, blade palce, które lekko drżały, jakby wahały się przed naciśnięciem. W drugiej ręce czułem ciepłą dłoń, która zaciskała się na mojej z trwogą.

Wzrok mi się zamglił.

"Nie chcę nic czuć."

"To jest tak przyjemne..."

Nacisnąłem klamkę i zrobiłem krok do środka.

Obliviate.

^*^*^*^*^

/Draco/

Ostatnim, co wypełniało mu głowę, zanim uderzyło go zaklęcie, były słowa Blaise'a.

"To już się działo. Teraz nic nie zrobisz. Bądź Ślizgonem."

"Już raz to odkryliśmy. Zaufaj mi, Draco. Zrobimy to ponownie."

A potem była już tylko błoga pustka.

^*^*^*^*^

/Blaise/

Gdy otworzył oczy, było ciemno.

Po krótkiej chwili zorientował się, że leżał na łóżku w dziennym ubraniu. Ostrożnie się uniósł i przesunął dłonią po piersi. Wyczuł koszulę, wyprasowaną, ale rozpiętą na ostatni guzik na dole. Zawsze zostawiał ją tak rozpiętą. Zmarszczył brwi. Dlaczego położył się spać w dziennym ubraniu?

Rozejrzał się skrycie dookoła, jednak nie migotał żaden płomień świecy, więc Tom widocznie wrócił do głowy Setha.

Blaise, przeklinając ciche skrzypnięcia materaca, usiadł i wyciągnął się przed siebie. Przesunął dłonią po stoliku obok łóżka. Gdy natrafił na szklankę, zacisnął wokół niej palce i przyciągnął ją do siebie. Wziął małego łyka.

Woda miała w sobie kilka kropel soku z cytryny. Tak, jak zawsze to robił.

Napił się więcej, aż całkowicie ją osuszył. Otarł rękawem usta, bo nie chciało mu się szukać chusteczki. Potem wpatrzył się w swoje dłonie, które zaczęły wtapiać się w ciemne tło. Po chwili nie było ich widać.

Nagle po raz kolejny wyciągnął przed siebie ręce i jedną dłonią złapał książkę, a drugą różdżkę, które także leżały na stoliku.

Lumos – wyszeptał cicho jak powiew wiatru, wkładając w zaklęcie jak najmniej Magii. Czubek patyka rozświetlił się leciutko, ledwie rzucając białą poświatę na książkę. Blaise ostrożnie wsunął różdżkę do ust i rękami zaczął przewracać kolejne kartki.

Chłopak czuł w piersi coś dziwnego, coś, co zmuszało go, by to robił. Podchodził do tego sceptycznie, ale przecież nie raz słuchanie się ciała i przeczucia przynosiło mu bardzo pozytywne skutki. Tak więc dalej przeglądał książkę, czekając, aż uczucie albo minie, albo coś się stanie.

Nagle zamarł.

Dwieście pierwsza strona.

Przesunął brązowymi palcami po kartce, poczuł pod opuszkami każde zagłębienie i gładsze połacie czarnego tuszu. Zaczął czytać, ale nic mu to nie mówiło. Przecież jeszcze nawet do tego miejsca nie dotarł.

Gdy przeszedł na prawą stronę, jego wzrok automatycznie powędrował do górnego rogu. Uniósł książkę, czując nieco szybsze bicie serca. Przesunął po nim ostrożnie palcem, po czym zmarszczył lekko brwi.

Strona była całkowicie gładka.

Opuścił książkę na kolana, czując się nagle okropnie zmęczony. Serce mu się uspokoiło, tak samo jak myśli. Zaczął myśleć tylko o tym, by wrócić do snu.

Skarcił się w duchu za to, że głupio przerwał sobie odpoczynek, żeby... no właśnie, żeby co? Żeby przeczytać miejsce w książce, którego nawet na oczy nie widział?

"Durne" – pomyślał niechętnie.

Westchnął i zaczął rozpinać koszulę, a potem zdjął spodnie. Nie chciało mu się szukać piżamy, więc w samych bokserkach wgramolił się pod kołdrę i skulił się, chcąc zachować jak najwięcej ciepła. Poduszka, na której położył głowę, była cudownie miękka i chłodna. A kołdra... też była... cudowna...

Nie było potrzeby myśleć o rzeczach, które nie miały znaczenia.

Zasnął. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top