rozdział XXXIII
Ten z frustracją
– Hej, Seth! – usłyszałem wołanie gdzieś z tyłu. Za szybko zdecydowałem, że chcę się obrócić i dopiero po chwili uznałem, że najpierw jednak lepiej by było się zatrzymać. Przez to odwróciłem się zamaszyście na pięcie i straciłem równowagę. W panice spróbowałem zachować twarz i w ostatnim momencie oparłem się o ścianę, wskutek czego skończyłem w bardzo niewygodnej pozycji z jedną ręką nad głową i prawą nogą na skraju stracenia równowagi. Miałem wrażenie, jakby jeden powiew wiatru mógł sprawić, że się wywrócę.
Draco i reszta mojej klasy czekała już pod salą lekcyjną w której mieliśmy mieć kolejne zajęcia, a ja miałem do nich dołączyć nieco później, bo kończyłem jeszcze pisanie wypracowania z eliksirów, o którym kompletnie zapomniałem, a Tom nie raczył mi przypomnieć pod pretekstem, że "muszę nauczyć się pilnować swoich spraw". Zerknąłem prędko na zegarek upewniając się, że jest jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia lekcji, po czym spojrzałem na osobę, która mnie zawołała.
Od razu rzuciła mi się w oczy chmura brązowych, napuszonych włosów. Zanim się obejrzałem, Hermiona z twarzą zarumienioną od biegu dotarła do mnie i uśmiechnęła się szeroko. Na moje usta również wypłynął lekki uśmiech, którego nie potrafiłem i nie chciałem powstrzymywać.
Merlinie... Seth, idź do Draco... Nie rozpraszaj się... Masz lekcje...
– Hej! Co tam? – spytałem, nie mogąc spuścić wzroku z jej gęstych rzęs, które okalały brązowe, ciepłe i pełne życia oczy.
Dziewczyna odetchnęła kilka razy, uspokajając się po biegu, nadal radośnie uśmiechnięta. Na jej policzkach wystąpiły rumieńce zmęczenia.
– Oh, trochę rzeczy się dzieje, przecież wiesz, Turniej Trójmagiczny który ma się odbyć, nadal się zastanawiam jakie będą w nim zadania i kto będzie reprezentantem Hogwartu... Lekcje... Mam do napisania esej z numerologii, który jest ciekawy, ale wymagający. To dopiero początek roku, a ja mam tyle na głowie... – świergotała, grzebiąc w torbie zawieszonej na ramieniu. Kiwałem głową, słuchając brzmienia jej głosu. Mógłbym tak stać latami...
Seth. Idź. Stąd.
Skrzywiłem się lekko i odepchnąłem natarczywe myśli, które kłębiły mi się w głowie. Ustawiłem się tak, żeby już nie wyglądać, jakbym miał zaraz upaść i się połamać. Bez przerwy wpatrywałem się w Hermionę.
– Oh! Wreszcie cię mam! – zawołała po kilku minutach grzebania. Wyprostowała się z tryumfalnym uśmiechem na twarzy i podsunęła mi pod nos puszkę oraz jadowicie zieloną odznakę z napisem "WESZ". Uniosłem brwi, lekko zdziwiony. – Chciałbyś się zapisać?
– C... Co? – wymamrotałem, nie do końca rozumiejąc. Zacząłem zezować na puszkę, próbując cokolwiek z niej wyczytać, niestety miała napisane to samo, co plakietka i ani litery więcej. – Co to jest...?
Seth.
Hermiona uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– WESZ!
– To... widzę... Ale co to jest...? – bąknąłem, nie chcąc rzucić czymś w stylu "jaka wesz? Taka we włosach?", żeby nie zrobiło się jej przykro.
– Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych – odpowiedziała radośnie, zupełnie nieprzejęta moją niewiedzą. Cofnęła obie ręce i spojrzała na rzeczy, które w nich trzymała. – Założyłam je całkiem niedawno, mam kilku członków, ale potrzebuję ich jeszcze więcej, żebyśmy mogli cokolwiek zdziałać.
Zamrugałem kilka razy, całkowicie zszokowany. Walka... o skrzaty? Takie skrzaty domowe?
– Przeprowadziłam badanie w bibliotece i doszłam do wniosku, że zniewolenie skrzatów trwa już kilkaset lat, co jest niedopuszczalne! Nie mogę myśleć o tym, jak bardzo te stworzenia cierpią, musząc usługiwać czarodziejom... Moim celem jest zapewnienie skrzatom wynagrodzenia i warunków do pracy, na początku nie musi być wysokie, jednak mam nadzieję, że w przyszłości zdołam to naprawić. Do tego chcę również znieść zakaz używania przez nich różdżek i wprowadzić co najmniej dwóch przedstawicieli skrzatów, każdego z jednej płci, do Urzędu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, by mogły decydować o swoich rodakach. Co o tym sądzisz? Wpisowe kosztują dwa sykle, a odznaka jednego. Posiadanie w tej organizacji przedstawiciela takiego rodu jak Malfoyowie byłoby wspaniałe! Mógłbyś naprawdę mi pomóc w dotarciu do celu! To jak? – zakończyła swój wywód, po czym po raz kolejny uśmiechnęła się szeroko, błyskając zębami. Przekrzywiła głowę. Gęste włosy spływały jej falami na ramiona, a oczy migotały.
Otworzyłem usta, ale nie wydostał się z nich żaden odgłos. Zamknąłem je więc i spróbowałem ponownie, ale nie potrafiłem się odezwać...
Nagle poczułem nieprzemożną chęć, by przyjrzeć się tej puszce i plakietce.
Bez słowa wyjąłem je z rąk dziewczyny i przysunąłem je nieco bliżej oczu. Zajrzałem do małej puszki. Była całkowicie pusta. Obejrzałem ją ze wszystkich stron, przesunąłem wzrokiem po krzywych literach wymalowanych czarną farbą oraz po nieco wystrzępionej krawędzi. Potem obejrzałem odznakę. Również nie była duża, a jasnozielony kolor sprawiał, że bolała mnie głowa.
– Specjalnie wybrałam dla ciebie taki kolor, no bo wiesz, jesteś Ślizgonem, lubisz zielony... – Hermiona kołysała się na piętach, wyraźnie zadowolona z siebie. – To jak? Chciałbyś dołączyć? Byłabym bardzo wdzięczna! Harry i Ron już dołączyli, będę musiała przekonać Rona, że nie jesteś aż taki zły, ale na pewno dam radę...
Nagle poczułem, jak na twarz wypłynął mi drwiący uśmieszek. Zmarszczyłem lekko brwi, ale prędko się rozluźniłem. Przecież to, co chciałem zrobić, nie było złe. Wystawiłem przed siebie ręce i gdy dziewczyna chciała odebrać rzeczy z powrotem, wypuściłem je.
Puszka uderzyła z brzękiem o kamień, a plakietka odbiła się kilka razy i potoczyła w stronę schodów.
Zacząłem się śmiać. Najpierw cicho i lekko, a potem głośniej i głośniej. Oparłem się o ścianę jedną ręką, a drugą złapałem za brzuch. Po chwili, gdy poczułem, że już wystarczy, wyprostowałem się i otarłem łzę z kącika oka.
– Dziewczyno, co ty wygadujesz? – parsknąłem, odkopując puszkę w bok. Podszedłem bliżej do Granger i spojrzałem w dół, na jej twarz zastygłą w szoku. – Emancypacja skrzatów domowych? Chyba żartujesz! To najgłupszy pomysł, jaki słyszałem od dawna! Nie wierzę, że wymyśliłaś coś tak naiwnego.
W śmiechu, który znów wydostał się z moich ust, było coś obrzydliwego. Coś, czego się wstydziłem i czego nie chciałem czuć. Miałem ochotę splunąć w bok, jednak tego nie zrobiłem.
– Skrzaty domowe to niewolnicy! – machnąłem ręką. – Istnieją po to, żeby służyć czarodziejom. Niby dlaczego miało by być inaczej? Mam się pozbawić wygody? Im to się podoba! – pochyliłem się do oniemiałej Gryfonki i pokręciłem głową. – Niektórzy są stworzeni, żeby im służyć, a niektórzy są stworzeni do służenia. Lepiej porzuć te swoje głupie plany. Nigdy w życiu nie słyszałem nic tak durnego, Merlinie!
Pod wpływem impulsu podszedłem do puszki, która odtoczyła się trochę na bok, spojrzałem na nią z pogardą, po czym uniosłem nogę i tupnąłem na nią obcasem. Ze zgrzytem zgniotła się wpół. Czarna farba zaczęła odłazić.
– Nie wiem, dlaczego w ogóle z tobą rozmawiam, szlamo – wycedziłem przez zęby, odwracając do niej głowę. – Zachowujesz się jakbyś była wybawicielką świata. Jesteś nikim, Granger. Jeszcze trochę i byłabyś jak te skrzaty.
Ruszyłem gwałtownie tam, gdzie kierowałem się wcześniej. Moje palce były zaciśnięte na pasku od torby aż do białości. W ustach miałem okropny posmak, jakbym zjadł coś zepsutego.
Nie martw się tą głupią szlamą, Seth. Nie jest ci potrzebna do niczego. Dobrze zrobiłeś, wiesz to, prawda?
Bez słowa szedłem dalej. Jedyne, na czym skupiona była moja uwaga, to cichnący szloch.
Przez kolejne tygodnie nie czułem się dobrze. W głowie cały czas łupało mi to, co powiedziałem Hermionie. Gdzieś się cieszyłem, że tak ją potraktowałem, bo niby jej się należało, ale z drugiej strony... brzydziłem się sobą. Ona była taka zadowolona, taka radosna ze swojego pomysłu... Może i był naiwny, ale przecież nikomu nie chciała źle, wręcz przeciwnie, chciała tylko pomóc. Uratowanie skrzatów domowych... to przecież było takie szlachetne! Głupie, ale szlachetne...
– Oj przestań – parsknął lekceważąco Tom. Uniosłem głowę, tym samym odsuwając twarz od poduszki. Spojrzałem na niego smutno. Siedział przy biurku i robił sobie przerwę od pisania. Teraz, gdy wszyscy z dormitorium wiedzieli o jego istnieniu, nie musiał się już kryć tak, jak wcześniej. Chociaż teraz i tak nie było tu ani Draco, ani Blaise'a. Prawdopodobnie grali w coś w Pokoju Wspólnym.
– Ale ja naprawdę się źle czuję z tym co powiedziałem... – mruknąłem.
– Uwolnienie skrzatów domowych? To najgłupsza rzecz, jaką słyszałem od dawna – odparł drwiąco. – Jeśli ta szlama wpadła na taki pomysł, to jednak nie jest tak inteligentna jak myśleliśmy.
Słysząc jak ją nazwał, skrzywiłem się lekko.
– Nie mów tak na nią... – powiedziałem, poprawiając się na pomiętej pościeli.
Spojrzał na mnie kątem oka.
– Sam tak ją wtedy nazwałeś.
– I żałuję – odciąłem się, trochę ostrzej niż zamierzałem. – Nie powinienem tak na nią mówić.
– Przecież ona właśnie tym jest – powiedział i odwrócił się do mnie na krześle. Pochylił się nieco do przodu i oparł przedramionami o kolana. Jego czerwone oczy zabłysły. – Szlamą, niczym więcej.
Poczułem ukłucie w piersi. Nie spuszczając z niego wzroku powoli usiadłem na materacu i skrzyżowałem nogi. Również pochyliłem się do przodu i z całych sił próbując zachować kamienną twarz, odezwałem się.
– Nie mów tak na nią.
Przez długą, okropną chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Nie chciałem się kłócić z Tomem, ale nie mogłem słuchać, jak ciągle tak na nią mówi.
– Zasługuje na to.
– Dlaczego?! – wykrzyknąłem, nieumyślnie pozwalając, by emocje na krótki moment przejęły nade mną panowanie. – Bo była urodzona przez mugoli?!
– Bo nie zna swojego miejsca
– Ty też jesteś na wpół mugolem – odgryzłem się i prędko tego pożałowałem. Tom wyglądał, jakby to go naprawdę zabolało. – Przepraszam, ale... nie chcę jej tak nazywać.
Mój rozmówca pokręcił tylko głową z dezaprobatą i odwrócił się z powrotem do biurka. Opadłem bezsilnie na łóżko i odetchnąłem ciężko.
"Zbyt ostro ją wtedy potraktowałem... Powinienem po prostu z nią porozmawiać..."
– Seth.
Otworzyłem oczy i zerknąłem w bok.
– Co? – mruknąłem.
– Odpuść ją sobie. Szczególnie po tym, co powiedziałeś, ona nigdy cię nie polubi.
– Ja wcale nie...
– Przecież cię znam. Widzę twoje emocje. Lubisz Granger i chcesz, by ona również cię lubiła. Ale postawię ci sprawę jasno, nie chcę się bawić w podchody. Nie chcę, żebyśmy przestali być przyjaciółmi. – Tom znów się do mnie odwrócił. – Odpuść ją sobie. Nie będziecie razem. Nigdy.
Nigdy
Nigdy.
^*^*^*^*^
Przez Wielką Salę, tak jak zwykle podczas śniadania, przemknęły setki sów. Sklepienie, po którym przed chwilą przesuwały się puszyste, bielutkie chmury, zostało zasłonięte przez brązowo–kremową chmarę pełną skrzydeł i papieru, która wleciała przez wysokie okna. Większość osób uniosło głowy, by choćby z samej ciekawości odnaleźć coś, co mogłoby być przeznaczone dla nich.
Ja do nich nie należałem. Całkiem niedawno wysłałem list do... Lucjusza i Narcyzy... w którym mniej więcej opowiadałem o tym, jak idzie mi nauka. Wspomniałem też o Bartym, ale nie chciałem, żeby na niego naskakiwali, więc zataiłem część, w której przemienił Draco w fretkę. Nadal pamiętałem spojrzenia, którymi wzajemnie obdarzali się Crouch Junior i... Lucjusz...
A jednak jakaś sowa do mnie podleciała i wysunęła w moją stronę nóżkę z przywiązaną do niej zwiniętą w rulon karteczką. Uniosłem wzrok znad owsianki z orzechami i zamrugałem kilka razy, widząc przekrzywiony, jasny łepek szkolnej płomykówki oraz jej ciemne, podkreślone oczy. Przełknąłem i pośpiesznie odwiązałem wiadomość od nóżki, bowiem stworzenie zaczęło się już niecierpliwić. Odwinąłem prosty sznurek i rozłożyłem kawałek pergaminu.
Dzisiaj na lekcji Imperius, przygotuj się.
Zamrugałem ze zdziwieniem.
"Tom...?"
Widocznie Barty ma ciekawe plany.
"Co? Skąd wiesz, że to Barty?"
Widzę po piśmie. Poza tym, kto inny mógłby chcieć rzucać Imperiusa na lekcji? – zaśmiał się krótko i mógłbym przysiąc, że gdyby był obok, pokręciłby głową.
"Imperiusa? Na lekcji?!" – wykrzyknąłem w myślach z niedowierzaniem. Draco siedzący obok spojrzał na mnie i trącił mnie w bok.
– Co na lekcji? – mruknął, przysuwając się do mnie.
Uświadomiłem sobie, że byłem tak zdziwiony, aż wypowiedziałem swoje myśli na głos. Bez słowa włożyłem kawałek pergaminu w dłoń złożoną w muszelkę, tak, żeby nikt oprócz Draco nie mógł jej zobaczyć. Gdy ją przeczytał, jego oczy rozszerzyły się.
– Co on, zwariował? – wymamrotał, wracając do jedzenia owsianki.
Spostrzegłem, że Blaise rzucił mi spojrzenie, więc ku niemu również wyciągnąłem rękę. Samym ruchem oczu przeczytał wiadomość, a jego reakcja była bardzo podobna do tej mojego brata.
– To może być ciekawe – mruknął po chwili. Zaśmiałem się nerwowo i wróciłem do grzebania w owsiance.
Powiedziałem Blaise'owi o tym, kim tak naprawdę był Barty i jak tak do tego wszystkiego doszło. Pokazałem mu też bliznę na plecach. Był nieźle zszokowany, choć oczywiście próbował tego nie pokazywać. Ja jednak widziałem, jak z każdą chwilą jego oczy były otwarte coraz szerzej i szerzej.
Musiałem przyznać, że się z nim zgadzałem. Byłem ciekaw jak pójdzie mi i reszcie osób z klasy, zarówno Ślizgonom, jak i Gryfonom.
Po śniadaniu mieliśmy jeszcze zaklęcia z Flitwickiem, a ja jak zwykle się na nich nudziłem. Nie pamiętałem ostatniej lekcji na której nie wypełniłem zadania o połowę szybciej niż wszyscy dookoła i po prostu czytałem sobie w ciszy książkę, lub pisałem wypracowania, których z każdym dniem mieliśmy coraz więcej, nie wspominając nawet o sennikach, które zadała nam Trelawney. Tych nie chciało mi się robić tak bardzo, że wszystko, co tam wpisywałem, było zmyślone.
Prędko opanowałem zadane nam zaklęcie i wyciągnąłem się na krześle, zastanawiając się nad nadchodzącą lekcją. Gdy wreszcie rozbrzmiał dzwonek cała nasza trójka oraz zdezorientowany Theodore popędziliśmy pod salę od Obrony. Nie mogliśmy mu zdradzić dlaczego, ale nie wyglądał, jakby specjalnie się tym przejął.
Od pamiętnej lekcji na której Moody zaprezentował nam Zaklęcia Niewybaczalne nie było już nic tak ekscytującego, ale zawsze mówił ciekawie i sensownie. Jak Lupin dobrze prezentował nam obronę przed czarnoksięskimi stworzeniami, tak Barty wydawał się specem od klątw i zaklęć, które były skierowane na krzywdę. Uczył nas jak się przed nimi bronić i okazjonalnie jak je rzucać. Był dobry.
Po dzwonku wszyscy wlali się do sali i usiedli na swoich miejscach. Na początku każdej lekcji Barty wymyślał coś, żeby zaprezentować uczniom, jak bardzo są nieprzygotowani na potencjalny atak. Chował się za otwartymi drzwiami, wychodził ze schowka z donośnym krzykiem "STAŁA CZUJNOŚĆ", lub nawet rzucał na siebie zaklęcie które sprawiało, że nikt go nie zauważał, podkradał się do jakiegoś ucznia i straszył go, przykładając mu różdżkę do gardła.
Dzisiaj dwójka Gryfonów (oczywiście, że to byli Gryfoni) nie uważało i beztrosko rozmawiało ze sobą w ostatniej ławce. Pokazywali sobie wzajemnie zeszyty i chichotali na zawarte w nich rysunki.
Dopiero po dobrych dwóch minutach zorientowali się, że w sali zapadła cisza przerywana jedynie kuksańcami w bok, żeby nic nie mówić, a ich ławka była nienaturalnie zacieniona. Zamilkli, przesunęli wzrokiem po reszcie klasy, a potem spojrzeli się po sobie. I powoli odwrócili głowy.
Nad nimi stał Moody i wpatrywał się w nich swoimi oboma oczami, co samo w sobie było strasznym widokiem. Jego mina oznaczała tylko jedno – dezaprobatę.
– Stała czujność – warknął, wymijając zamaszystymi krokami ławkę i ruszając w stronę swojego biurka. Jego sztuczna noga stukała o podłogę i był to jedyny odgłos, który niósł się po sali. – Dziś... Dzisiaj będę rzucać na każdego z was zaklęcie Imperius, byście mogli poznać jego moc i skutki, a także zrozumieć jak słabi jesteście.
Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc, jak wszyscy dookoła popatrzyli po sobie z najróżniejszymi emocjami, od strachu, przez niedowierzanie, aż po ekscytację. Wymieniłem spojrzenia z Draco siedzącym obok. Trąciłem go nogą, a on mi oddał.
– Ale... ale to niezgodne z prawem... – bąknęła Hermiona siedząca na samym przedzie. Spojrzałem na jej puszyste, brązowe włosy, po czym szybko odwróciłem wzrok na ścianę.
"Nigdy nie będziemy razem."
– Dumbledore chce, żebyście poznali, jak człowiek się wtedy czuje – wytłumaczył Moody, przesuwając na dziewczynę swoje niebieskie oko. – Jeśli wolisz, by jakiś Śmierciożerca rzucił na ciebie to zaklęcie i miał nad tobą całkowitą kontrolę, proszę bardzo. Droga wolna, możesz wyjść, i to tyczy się każdego.
Jego sztuczne oko zmierzyło wzrokiem milczącą klasę. Nikt się nie ruszył, choć zauważyłem, że Longbottom wyglądał, jakby chciał, ale zabrakło mu odwagi.
"I on jest Gryfonem, ha!"
Barty sprawdził listę obecności, po czym zarządził, by przesunąć ławki na bok, aby stworzyć na środku klasy przestrzeń. Potem stanął na samym środku i zaczął wywoływać poszczególne osoby, aby do niego podeszły.
Na pierwszy ogień poszedł czarnoskóry Gryfon, który na początku lekcji nieuważnie rozmawiał ze swoim kolegą. Szalonooki zmierzył go wzrokiem ciemnego oka, po czym wycelował w niego różdżkę i wypowiedział zaklęcie.
– Imperio.
Po plecach przebiegły mi ciarki, gdy chłopak zatrzymał się jak wryty, a potem rozluźnił. Nie mogłem spuścić z niego wzroku, obserwowałem w napięciu jak okrążał trzykrotnie klasę, za każdym razem inaczej. Raz na jednej nodze, raz skacząc jak balerina i raz wyprostowany jak struna, wyśpiewując hymn narodowy. Gdy zaklęcie zostało z niego zdjęte, zatoczył się i złapał za głowę.
Potem jedna z Gryfońskich dziewczyn naśladowała wiewiórkę, przekrzywiając głowę gwałtownymi ruchami i przebierając palcami, jakby obtaczała w nich wielkiego orzecha. Gdy Tracey Davies została zmuszona do zrobienia kilkunastu piruetów pod rząd, a Longbottom do wykonania serii ćwiczeń gimnastycznych z włączeniem gwiazdy oraz półszpagatu, większość klasy zaczęła się rozluźniać i uważać to za jako wyłącznie kolejną rozrywkę oraz powód do śmiechu.
Widocznie zapomnieli o lekcji z pająkami.
Hermiona, pomimo, że przez krótki moment na samym początku widać było, że się waha, zaczęła skakać jak żaba, a Weasley udawał ptaka i biegł po ławkach, machając rękami. Wtedy i ja zacząłem cicho chichotać, choć nadal pamiętałem o okropnościach, które to zaklęcie potrafiło wyrządzić.
Gdy większość Gryfonów doświadczyła już Imperiusa, przyszła kolej na Ślizgonów. Blaise stał przez chwilę bez ruchu, ale potem zaczął śmiać się jak opętany. Gdy zaklęcie zostało z niego zdjęte, rzucił tylko bezbarwne spojrzenie Barty'emu i wrócił na swoje miejsce. Widziałem, że był zawiedziony, że mu się nie udało. Usiadł na jednej z ławek i przysunął kolana do piersi. Zastanawiał się intensywnie nad tym, co właśnie przeżył.
Potem był Draco. On też nie podołał. Zrobił kilka przewrotów w przód i w tył. Gdy wstał, był cały spocony czerwony na twarzy. Łypnąłem nieprzychylnie w stronę Barty'ego akurat w momencie, w którym wywoływał moje imię.
– Seth. Teraz ty.
Przełknąłem ślinę i ruszyłem do przodu. Stanąłem przed nim na lekko rozstawionych nogach i z zaciśniętymi pięściami...
Przez krótki moment znów nie widziałem Szalonookiego, a Barty'ego Croucha Juniora, który spędził pół swojego życia pod wpływem zaklęcia, które właśnie miał na mnie rzucić. Nie widziałem aurora na emeryturze, ale Śmierciożercę, który zinfiltrował Hogwart.
Przez krótki moment nie widziałem jednego czarnego i jednego jasnoniebieskiego oka – widziałem brązowe oczy ogarnięte szaleństwem.
Wypuściłem powietrze z płuc, uspokajając się. "Dam radę. To nie może być takie trudne, wystarczy zachować spokój..."
– Imperio.
To uczucie było czymś, czego nie doświadczyłem nigdy wcześniej.
Opuściły mnie wszelkie troski, myśli i uczucia. Moja głowa w mgnieniu oka stała się całkowicie pusta. Z ust wydostało mi się zaskakująco głośne odetchnięcie, jakby było jedynym, co pozostało w moim umyśle, a teraz odbijało się po nim łagodnym echem.
Poczułem niesamowitą ulgę, jakiej nie czułem od bardzo, bardzo, bardzo dawna. Od lat. Kojarzyła mi się ze spokojem i dziecięcą niewinnością.
Rozluźniłem się, odchyliłem głowę lekko do tyłu i przymknąłem powieki. Rozkoszowałem się spokojem, jaki mnie ogarnął. Świat dookoła przestał istnieć. Wszystko przestało istnieć. Poczułem się... Tak wolny... Lekki...
"Proszę, niech to się nigdy nie kończy..."
Nie skończy się, jeśli wskoczysz na biurko – usłyszałem cichy, spokojny głos, który skądś znałem. Przez moment zastanawiałem się, skąd, i nagle sobie uświadomiłem.
Tom.
Uśmiechnąłem się lekko, ugiąłem nogi i skoczyłem. Lekko wylądowałem na drewnianym blacie, jakbym był trzy razy lżejszy niż wcześniej. Odetchnąłem po raz kolejny, bo uczucie ulgi nie zniknęło, a wręcz przeciwnie: pogłębiło się.
Przekaz był banalnie prosty – wykonuj rozkazy, a spokój cię nie opuści.
Zrób salto w tył.
Podniosłem się na nogi, idealnie zachowując równowagę, po czym po raz kolejny zgiąłem kolana i wyskoczyłem w powietrze. Na krótki moment straciłem świadomość gdzie góra a gdzie dół, jednak bezpiecznie wylądowałem na ziemi. Wyprostowałem się, nadal rozkoszując pustką, która ogarnęła całe moje myśli, cały umysł... Przykryło wszystko, czym byłem, a także to, czym nie byłem...
Nagle zamrugałem i uniosłem głowę. Rozejrzałem się dookoła, zdezorientowany.
"Czy ja..."
Nie udało ci się – poinformował mnie bezbarwnie Tom.
Zmarszczyłem lekko brwi i cofnąłem się o krok. Moody wywołał kolejnego Ślizgona, który ruszył do przodu, nawet nie zwracając na mnie uwagi.
– Jak to, nie udało mi się? – warknąłem cicho pod nosem.
Ciszej. Po prostu ci się nie udało. To wcale nie jest zaskakujące, niewiele osób jest w stanie...
– Chcę jeszcze raz – podszedłem do przodu i spojrzałem mu wyzywająco w magiczne oko. Szarpnął lekko różdżką i cofnął zaklęcie, a Ślizgon przestał kręcić piruet w połowie i zatrzymał się koślawo, zataczając i przykładając dłoń do ust, jakby powstrzymywał wymioty.
– Nie wygłupiaj się, chłopcze – zagrzmiał Moody, kręcąc głową z dezaprobatą. Poczułem narastającą złość. – Inni czekają na swoją kolej, a ty nie miałeś żadnej wyjątkowej reakcji.
– Chcę jeszcze raz – powtórzyłem już chłodniej, nie mając zamiaru ustępować.
Seth... Odpuść. To nie jest dobry pomysł. Imperius to nie zabawka.
– Obawiam się, że twoje zachcianki nie będę tutaj spełniane – odparł Szalonooki, po czym odwrócił się ode mnie i wywołał kolejną osobę. – Imperius to nie zabawka, z której możesz sobie korzystać ile chcesz.
Powiodłem za nim wściekłym wzrokiem.
Seth, nie zachowuj się jak dziecko – dobiegł mnie lekko zdenerwowany głos. – Zrozum, że on nie może tego zrobić na oczach wszystkich. Poza tym, to nadal jest zły pomysł. Jeśli za pierwszym razem nie zdołałeś się oprzeć Imperiusowi, nigdy ci się nie uda.
"Skąd wiesz?! Po prostu nie byłem przygotowany, nie spodziewałem się, że tak to będzie wyglądać!"
Uspokój się.
Zagryzłem zęby, wcisnąłem ręce głęboko do kieszeni i cały naburmuszony podszedłem do ściany. Oparłem się o nią plecami i zsunąłem o kilka centymetrów. Obserwowałem ponuro, jak kolejne osoby znajdują się pod wpływem Imperiusa, wykonują jakieś dziwne rzeczy, a potem wracają na swoje poprzednie miejsce i z ekscytacją rozmawiają o wrażeniach ze swoimi znajomymi.
Miałem ochotę coś uderzyć. Złość buzowała we mnie jak szalona i miałem wrażenie, że zaraz zacznie ze mnie wypływać.
– Harry Potter.
Spojrzałem na chłopaka z czarnymi, potarganymi włosami i zielonymi oczami, który wyszedł na środek sali i stanął prawie tak samo jak ja – jedynie jego ręka znajdowała się bliżej kieszeni w której miał różdżkę. Miał lekko podekscytowany wyraz twarzy, ale przede wszystkim wyglądał na czujnego. Barty wycelował różdżkę prosto w środek jego piersi.
– Imperio.
Na krótki moment twarz Pottera rozluźniła się, rozchylił lekko usta i odwrócił się powoli w stronę biurka. Jego ręka, która wcześniej była gotowa do chwycenia różdżki, teraz opadła i zaczęła się lekko kołysać. Zrobił krok do przodu, po czym przykucnął...
I zatrzymał się.
Jego brew zadrżała, tak samo usta, jednak oczy pozostały wlepione pusto przed siebie. Wyprostowałem się powoli, z niedowierzaniem przypatrując się, jak Gryfon szarpie lekko głową, jakby w niemym proteście.
Nagle zgiął kolana bardziej, po czym zrobił coś... dziwnego. Jednocześnie podskoczył i próbował powstrzymać się od skoku, przez co jego kolano łupnęło w biurko, a druga stopa nie oderwała się od ziemi.
Odwróciłem się gwałtownie i ruszyłem wściekłym krokiem w stronę drzwi.
"Najpierw ten idiota jest w stanie wyczarować Patronusa lepiej ode mnie, a teraz jeszcze potrafi postawić się pieprzonemu Imperiusowi?!"
Seth... – zaczął Tom.
– Malfoy! – warknął Szalonooki.
– Cicho bądź! – odkrzyknąłem ze złością i wypadłem na korytarz. – Mam tego dosyć! Żaden głupi Gryfon nie będzie ode mnie lepszy! Nawet przeklęty, wywyższany Chłopiec, Który Przeżył! Nienawidzę go!
Już miałem skręcić za róg, a potem ruszyć biegiem w bliżej nieokreśloną stronę, ale poczułem, jak nagle moje ruchy gwałtownie się spowolniły. Nieważne jak bardzo się spiąłem, moje nogi nie chciały się poruszyć szybciej niż w ślimaczym tempie.
– Slytherin traci dwadzieścia punktów – usłyszałem głos Moody'ego wypełniony dezaprobatą. – A ty zarobiłeś sobie wizytę u opiekuna domu, Malfoy.
– Zostaw mnie! – wrzasnąłem, próbując się szarpać, ale czułem się, jakbym tonął w smole. – Zostaw! Bo zaraz...
Zanim zdążyłem dokończyć, przed oczy wystąpiła mi ciemność.
^*^*^*^*^
Jęknąłem, czując nawał dziwnych, kręcących w nosie zapachów. Odwróciłem głowę, chcąc od nich uciec, ale nadal były tak samo intensywne.
Choć moja złość opadła, nadal czułem się... źle. Dziwnie. Miałem wrażenie, jakby do klatki piersiowej przykleiło mi się od środka jakieś dziwne, nieprzyjemne uczucie, które chciałem z siebie zerwać jak najszybciej, ale nie mogłem go dosięgnąć. Nie chciałem się tak czuć, bo wydawało mi się, że jestem brudny.
Otworzyłem oczy i rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w długim pomieszczeniu, gdzie po jednej stronie, wzdłuż całej ściany, stał stół pełen małych kociołków, fiolek, szklanych rurek i paczuszek ze składnikami do eliksirów. Leżało na nim także kilka ksiąg, z czego dwie były otwarte. Przypominał mi biurko na którym pracował Tom. Ten był co prawda większy, ale nawet poziom chaosu był prawie taki sam.
Ja sam leżałem na dwuosobowej kanapie obitej czarną skórą, z nogami na podłokietniku. Odchyliłem głowę lekko do tyłu i moje spojrzenie napotkało spojrzenie ojca chrzestnego Draco.
– Obudziłeś się – powiedział chłodno, aż poczułem ciarki.
Bez słowa usiadłem normalnie, oparłem łokcie o kolana i oparłem głowę na dłoniach. Nigdy nie byłem w takich okolicznościach w gabinecie Snape'a, zawsze przychodziłem tutaj albo aby dał mi jakąś poradę w związku z eliksirami, albo żeby go przebłagać, by przedłużył mi termin oddania pracy. Nigdy, oprócz pamiętnego razu w pierwszej klasie, gdy razem z Draco mieliśmy walczyć w nocy z Potterem i Weasleyem, nawet go nie zezłościłem. Teraz też nie wydawało mi się, żeby był naprawdę wkurzony, ale dezaprobata, która błyszczała w jego oczach, była bardzo, bardzo nieprzyjemna. Na pewno gorsza od krzyku.
– Czy ty zwariowałeś, Seth? Zachowywać się w taki sposób, nie dość, że przy ludziach, to jeszcze przy kimś takim jak Szalonooki? Co się dzieje?
– Nic.
– Mam napisać do Lucjusza?
– ...nie...
– Więc powiedz dlaczego to zrobiłeś.
– Co powiedział ci Moody...? – mruknąłem, wiercąc się w miejscu. Snape zmierzył mnie przenikliwym spojrzeniem.
– Podobno straciłeś panowanie nad sobą i wybiegłeś z sali, gdy on odmówił rzucenia na ciebie Imperiusa po raz drugi.
Opis sytuacji był prosty, a jednak tak niepełny. Bo przecież nie chodziło tylko o to, że chciałem pokonać wpływ Imperiusa jeszcze raz. To przez Pottera, któremu oczywiście musiało się udać! I o Barty'ego, który się mnie nie słuchał. I o Granger, z której zadrwiłem kilka tygodni wcześniej...
Paskudne uczucie urosło.
– Może i tak było – wymamrotałem, odwracając głowę.
– Co ty sobie wyobrażałeś?
– Zdenerwował mnie! Potterowi się udało, wiesz? – wyplułem, zakładając ręce na piersi. – Udało mu się nie poddać Imperiusowi!
– Oh, nawet powiem więcej, potem Szalonooki rzucał na niego Imperiusa jeszcze kilka razy, i z każdym kolejnym szło mu coraz lepiej – odparł zimno Snape. – Jednak to nie jest usprawiedliwienie dla takiego zachowania, przed kimkolwiek. Jesteś Ślizgonem, tak?
– No jestem – mruknąłem z niezadowoleniem.
– Więc zachowuj się jak Ślizgon i nie każ profesorowi lewitować ciebie nieprzytomnego, bo ci się zachciało zezłościć jak dziecko.
– To nie moja wina!
– Absolutnie jest to twoja wina.
Pufnąłem pod nosem i odchyliłem się do tyłu, opierając o kanapę. Oczywiście, wszystko zawsze spada na mnie. Nic by się przecież nie stało, gdyby Barty rzucił na mnie Imperio po raz drugi!
Oh tak? I po drugim razie byłbyś usatysfakcjonowany? – spytał nagle Tom. – Nie chciałbyś kolejnego, i kolejnego, i kolejnego, aż padłbyś wyczerpany na ziemię i nie mógł wstać? Tak, jak gdy trenowałeś Patronusa?
Poczułem się jeszcze gorzej niż przed chwilą.
– Nie zachowuj się tak więcej, Seth – głos Snape'a stał się łagodniejszy. – Następnym razem pomyśl, czy takie zachowanie ci się opłaci.
– Nie dostanę szlabanu? – burknąłem, nie patrząc na niego.
– Nie, o ile nie zrobisz czegoś takiego po raz drugi.
– Ile czasu byłem nieprzytomny?
– Niedługo, ledwie kilkanaście minut – odparł i wstał, po czym podszedł do stołu i zamieszał w gęstym, niebieskim eliksirze. – Ale jeśli chcesz, zostań chwilę.
Po czym przestał na mnie zwracać uwagę. Westchnąłem i położyłem się na kanapie, uśmiechnąłem się lekko. Nie było tak źle, jak podejrzewałem.
"Tom?"
Tak?
"Czy Snape był... Jest Śmierciożercą?"
Dlaczego pytasz?
"Przecież znasz moje myśli, nie?" – odpowiedziałem ironicznie. Wręcz poczułem, jak Tom przewrócił oczami.
Tak, ale czuję się zobowiązany rozmawiać z tobą jak człowiek – odgryzł się.
"No to jest?"
Tak, jest. A to, o czym myślisz, to bardzo nierozmyślny...
– Rzucisz na mnie Imperiusa? – wyprostowałem się i spojrzałem na Snape'a. Zatrzymał się z fiolką pełną srebrnego proszku przechyloną tak, że jeszcze stopień w bok i zaczęłoby się w niej sypać. Nauczyciel eliksirów zamarł w tej pozycji, ręka nawet mu nie drgnęła. Po sekundzie potrząsnął buteleczką i do kociołka wpadło trochę proszku. Wcisnął we fiolkę korek, odstawił ją i dopiero wtedy na mnie spojrzał?
– Niczego się nie nauczyłeś? – spytał, po czym uniósł brew.
– Ja naprawdę chcę pokonać jego działanie! – uderzyłem pięścią w podłokietnik. – Wiem, że mi się uda!
– Seth, przykro mi to mówić, jednak jesteś w błędzie – jego głos stał się ostrzejszy. – Nie jesteś wystarczająco silny. Nie dasz rady pokonać działania Zaklęcia Niewybaczalnego tylko dlatego, bo ktoś je na ciebie rzuci setkę razy.
– Ale ja WIEM, że mogę to zrobić! – nadal się upierałem.
Severus ma rację...
"Nie, ja mam rację!"
– Znów zaczynasz? – westchnął Snape, kręcąc głową. Nie wyglądał na zadowolonego, ale ja nie miałem zamiaru odpuszczać.
– Udało mi się z Zaklęciem Patronusa – wstałem z kanapy i zacząłem energicznie gestykulować, święcie wierząc w to, co mówiłem. – Ćwiczyłem, ćwiczyłem, i w końcu zaczął mi wychodzić na tyle, że byłem w stanie odepchnąć dementora...
– To nie to samo. To jest Zaklęcie Niewybaczalne, Seth, zrozum to wreszcie. Gdyby można było je przezwyciężyć, uczono by tego. Ale się nie da. Albo jesteś jak Potter, od początku potrafisz zachować rozum, albo jesteś jak reszta społeczeństwa.
– Nie jestem jakimś normalnym czarodziejem – zaprotestowałem. – Na pewno są ludzie, którzy mogą pokonać Imperiusa!
– Znam dwie osoby, którym się to udało. Trzy, jeśli zaliczyć Pottera – odciął się Snape tonem, jakby to miał był ostateczny argument.
– Tak? Jakie? – spytałem wyzywająco, mając wrażenie, że wiem, co odpowie.
– Dumbledore oraz Czarny Pan – odpowiedział niechętnie, uważnie mnie obserwując.
– Wiedziałem!
Nie wygadaj się.
"Przecież jeśli Czarny Pan jest moim ojcem, to ja też będę w stanie przezwyciężyć to przeklęte zaklęcie!"
To nie jest dziedziczne...
– Poza tym, Dumbledore udzielił specjalnie pozwolenie dla Moody'ego, by mógł na was rzucić po jednym Imperiusie. Prawdopodobnie będzie musiał się solidnie tłumaczyć, że rzucił na Pottera więcej.
– Ale Dumbledore nie musi się o tym dowiedzieć!
– Dumbledore wie o wszystkim, co dzieje się w tej szkole.
"Ta. Nie wie, że mam w głowie Toma Riddle."
Bo... nie wie, prawda?
Nie miał jak się dowiedzieć.
Prawda?
Skrzywiłem się odrobinę, czując chwilowy ból w skroniach.
Seth, myślę, że powinieneś odpuścić i iść na kolejną lekcję – głos Toma zagłuszył resztę myśli. Drgnąłem. – Nie przesadzaj. Snape tego nie zrobi. Idź już.
– Ale ja...
– Seth, posłuchaj mnie – Snape podszedł do mnie i stanął przede mną. Lekko zadarłem głowę, by na niego popatrzeć. Miałem ochotę dalej się wykłócać, żeby wreszcie mnie przeklął i dał mi pokazać, że potrafię się postawić. – Jesteś mądry i zdolny. Potrafisz myśleć. Ale to, że wymyśliłeś sobie, że możesz pokonać Imperiusa wyłącznie dlatego, bo tak sobie postanowiłeś, jest mylne. Nie jesteś w stanie tego zrobić. Nikt nie jest. Znam dużo ludzi, i tylko trójka potrafi...ła je przezwyciężyć. Choć jesteś na swój sposób wyjątkowy, to nie pod tym względem. Rozumiesz?
Zacisnąłem zęby i odwróciłem wzrok.
– Ja naprawdę... – zacząłem mamrotać, ale potrząsnął głową.
– Nie, Seth – uciął dyskusję dwoma słowami. Wypuściłem z płuc nazbierane powietrze.
Nagle poczułem się bardzo zmęczony.
– Dobra – burknąłem i cofnąłem się o krok. Nie spojrzałem na niego. – Super.
Przesunąłem ponurym wzrokiem po kanapie. Nie było tam mojej torby, więc założyłem, że Draco ją weźmie gdy wyjdzie z klasy. Bez słowa ruszyłem do drzwi, chcąc jak najszybciej uciec od chociaż jednej osoby, która we mnie nie wierzyła. Od drugiej nie miałem jak.
Miałem nadzieję, że Snape może jednak da mi kilka słów pocieszenia, może nawet powie, że jednak mam szanse, tyle że bardzo, bardzo nikłe, ale on również się nie odezwał. Popchnąłem drzwi i zanim miały szansę otworzyć się szerzej, wyskoczyłem na zewnątrz, po czym zamknąłem je za sobą.
Powoli zacząłem iść.
Nie obrażaj się – mówił Tom. – Nie musisz pokonać działania Imperiusa by być wyjątkowym. Już jesteś lepszy niż większość.
Nie odpowiedziałem.
Powtarzam, to mogłoby pozostawić na twoim umyśle tak poważną skazę, ak jest to w stanie zrobić Cruciatus. Mógłbyś zwariować. Każde zaklęcie w nadmiarze jest niebezpieczne, Flitwick wielokrotnie to powtarzał. Doskonale to wiesz.
Nie odpowiedziałem.
...Przecież widzę, że chcesz z tą prośbą, albo nawet rozkazem, pójść do Barty'ego.
– A żebyś wiedział, że pójdę – burknąłem.
Zmaterializuję się i powiem mu, żeby tego nie robił.
– W takim razie Barty będzie mieć problem kogo posłuchać.
Przestań mówić na głos.
– Przestań się mnie czepiać! – warknąłem zdecydowanie na głos. Rozejrzałem się, upewniając, że nikt mnie nie podsłuchiwał. – I przestań mnie kontrolować.
Znów lekki przebłysk bólu w skroniach.
Nie kontroluję cię.
– Jak kiedyś próbowałem o tobie powiedzieć Blaise'owi to mnie kontrolowałeś – odparłem, niewiele myśląc. Mówiłem cicho, ale na głos, żeby zrobić Tomowi na złość.
To była krytyczna sytuacja.
– Skąd wiem, że nie zrobisz tego znowu? – parsknąłem i momentalnie się zatrzymałem.
No właśnie.
Skąd wiem?
Jesteśmy przyjaciółmi – Tom pośpieszył z odpowiedzią. – Tak nie zachowują się przyjaciele. Ja ciebie nie kontroluję, ty nie rozpowiadasz po całym Hogwarcie, że siedzę w twojej głowie.
"Ale możesz w każdej chwili..."
Ty też.
Pufnąłem pod nosem i ruszyłem dalej. Wcisnąłem ręce głęboko do kieszeni.
Seth, myślisz, że robię to tobie na złość – głos Toma zabrzmiał trochę smutno. – Ale tak wcale nie jest. Chcę uchronić cię przed niezdrową obsesją. Może tego nie widzisz, ale to będzie jak uzależnienie. Będziesz chciał więcej i więcej.
"Aż nie zwyciężę."
Nie zwyciężysz. Utoniesz w swoim przekonaniu, że możesz go pokonać, aż w końcu stracisz zmysły.
Przewróciłem oczami, ale się nie odezwałem.
Przecież nie mogłem pozwolić, by Potter był lepszy ode mnie. Nie w kolejnej rzeczy, w kolejnym aspekcie. Co prawda pokonywałem go miażdżąco w wynikach na zaklęciach oraz podczas transmutacji, ale to mnie nie satysfakcjonowało.
Bo on był lepszy we wszystkim, czego nie było w programie nauki. Gdy oboje zdecydowaliśmy się na naukę Patronusa to byłem pewien, że będę od niego lepszy i szybciej opanuję to zaklęcie. Wątpliwościom podchodziło tylko to, jak bardzo będę nad nim górował. Ale później okazało się, że podczas gdy ja nie byłem w stanie pójść ani o kawałeczek dalej niż bezcielesna mgiełka, Potter potrafił wyczarowywać ogromnego jelenia. Wysilałem się tak bardzo, dawałem z siebie wszystko, a on nadal bezkompromisowo mnie pokonał.
Tak samo z Imperiusem. Choć wiedziałem, że nie pokonam go za pierwszym razem, to byłem święcie przekonany, że jednak odrobinę się zawaham. Ale nie, wykonałem każdy rozkaz Barty'ego. Nie wspominając już o tym, że wiedziałem, że znajdę się pod wpływem Imperiusa, i to przez cały dzień... Miałem czas się przygotować.
Ale nie.
Pomimo tak dobrego startu mój sukces i tak nie nadszedł. Za to pokonał mnie Potter, który, ze znacznie mniejszym czasem na przygotowanie, już za pierwszym razem miał dobry wynik.
Kopnąłem ze złością w kamyczek, który leżał sobie spokojnie na podłodze. Potoczył się z echem w dal.
Potter, cudowne dziecko. Wszystko potrafi. Wszystko umie.
Niecierpię go.
^*^*^*^*^*^
/Tom/
Nie spodziewałem się, że zobaczę coś takiego u Setha.
Stałem, tak to chyba można nazwać, bo w umyśle wszystko wygląda nieco inaczej. Ale tak, załóżmy, że stałem w głowie Setha i zajmowałem się sobą, podczas gdy nagle na coś natrafiłem.
Nie robiłem nic inwazyjnego, jak to mi się okazjonalnie zdarzało. Nie, po prostu patrzyłem za rzeczami, które już zrobiłem, minimalnie poprawiałem zaszczepioną przeze mnie złość Setha w stosunku do szlamy Granger. Obserwowałem niezmiennie silną miłość do Draco i zaczynające załamywać się przekonanie, że jesteśmy przyjaciółmi, z czego całe szczęście Seth jeszcze nie zaczął zdawać sobie sprawy.
Ale w momencie gdy chciałem dotknąć niechęci do Pottera, coś mnie zatrzymało. Nic wielkiego, mógłbym to roznieść w strzępy w kilka sekund, ale i tak mnie zaniepokoiło.
To była ściana.
Niewielka, jakby ledwie się pojawiła. Słaba.
Ale ściana.
Stałem i patrzyłem na nią, nie do końca rozumiejąc.
Seth... zaczynał się ode mnie odgradzać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top