rozdział XXIV
Nie rozumiem.
Czy coraz to kolejne rozdziały mają mało gwiazdek przez to, że są coraz gorsze i Wam się to nie podoba? Na przykład ostatni rozdział. Wejrzeń ok. 30, a gwiazdek tylko 3. Czy to dlatego że niektórzy czytają rozdział po kilka razy? Nie mogę wyzbyć się wrażenia że robię coś źle, źle prowadzę jakąś postać lub źle rozwijam akcję. Myślę o tym i myślę, ale nie wiem. Niepewnie się z tym czuję, bo nie wiem czy to co robię jest dobrze przyjęte.
Czy wszyscy którzy przeczytali ten rozdział mogą zostawić gwiazdkę, żebym wiedział ile mam czytelników? Szczerze, jeśli myślę że nikt tego nie czyta, natychmiast opuszczają mnie siły. Naprawdę byłoby miło.
__________________
- Powiedz, co widzisz? - cichy, lekko zniecierpliwiony głos przepływa od jednego ucha do drugiego. Powstrzymuję nieodpartą chęć aby odtrącić twarz Trelawney pięścią i pochylam się nad szklaną kulą.
- Um... - przekrzywiam głowę, marszczę lekko brwi. To nie przypomina niczego co znam.
Mi też niczego nie przypomina.
- Brzytwa. - mówię z udawaną pewnością siebie. - Brzytwa i... eee...
Flaga?
- Brzytwa i flaga. - kiwam głową przybierając mądry wyraz twarzy. Trelawney chyba się nabrała, bo pokiwała głową w zamyśleniu.
- I co one znaczą, panie Malfoy?
- No cóż. - najszybciej jak jestem w stanie próbuję sobie przypomnieć podręcznik w który wpatrywałem się przez pół godziny siedzenia przed salą. - Brzytwa oznacza... mmm... kłótnię. A może to było rozstanie...? Nie, nie. Kłótnia. Kłótnia. A flaga... eeee.... n... nie... niebezpieczeństwo...?
- Jakie niebezpieczeństwo, chłopcze? - zapytała po chwili mojego milczenia. Wziąłem głęboki oddech.
- Wojną...? - wymamrotałem, uchylając lekko powieki. Twarz Trelawney nie wyrażała nic, jej duże oczy patrzyły na mnie uważnie zza grubych szkieł okularów.
- I co jeszcze, panie Malfoy? Widzisz może... jakieś emocje? - kobieta przysunęła się do mnie lekkim ruchem. - Złość? Lub strach? Lub może szczęście? Co się dziś zdarzy? Co będzie dominować w Hogwarcie?
- Um... - wpatrzyłem się głębiej w szklaną, niebieskawą powłokę kuli. Nie zobaczyłem w niej nic oprócz jakiegoś czarnego dymu, czerwonej plamy... Ale żadnych konkretnych kształtów. Przygryzłem na krótką chwilę dolną wargę po czym westchnąłem i odezwałem się. - Dzisiaj... Dzisiaj... będzie... złość. Coś się stanie... coś złego... no. I tyle. Nie widzę nic więcej. - zakończyłem kulawo i zaraz po tym się spoliczkowałem.
- Hm... złość, tak? Złość... Dobrze. Możesz iść. - powiedziała obojętnie i machnęła lekko ręką. Podeszła do stolika przy którym siedziałem i jednym gładkim ruchem zabrała z niego filiżankę. Bez ociągania podniosłem się z fotela, wcisnąłem ręce do kieszeni i ruszyłem do wyjścia.
- No i co, jak ci poszło? - zapytał od razu Draco, unosząc wzrok. On, Blaise i Theodore siedzieli przy ścianie i grali w karty.
- Normalnie. - parsknąłem, zsunąłem torbę z ramienia i usiadłem obok nich. - Powiem tak. Nie jestem stworzony do wróżenia.
- Nie jesteś stworzony do niczego. - rzucił Draco. Posłałem mu mordercze spojrzenie, ale chwilę potem i tak musiałem się uśmiechnąć.
- Ile jeszcze będziemy musieli tutaj siedzieć? - westchnął Theodore, odrzucając swoją ostatnią kartę.
- Aż ja nie pójdę i nie wyjdę. - odpowiedział ponuro Blaise. - Nazwisko na zet jest czasami prawdziwym utrapieniem.
- No, wszędzie ostatni idziesz. - zaśmiałem się głośno, odrobinę zbyt późno zasłaniając usta dłonią.
- Wiem.
- Ja wolałbym iść pierwszy niż ostatni. - powiedział Draco, tasując karty w ręce i rzucając podejrzliwe spojrzenie Theodore'owi.
- Ja nie miałem wyboru, idioto. - parsknął Blaise swoim najbardziej jadowitym głosem.
- Przecież wiem, idioto. Po prostu się z ciebie śmieję.
- Merlinie, zamknij się już.
- Wystarczy Draco.
Blaise przymknął powieki, odetchnął głęboko, po czym otworzył oczy i uśmiechnął się.
- Dureń. - powiedział tryumfalnie. Draco wpatrywał się przez dłuższą chwilę w swoje karty, a potem odrzucił je na kupkę pośrodku naszego kółeczka. Założył ręce na piersi i wydął wargi.
- To niesprawiedliwe, na pewno oszukiwałeś. - mruknął.
- Nie mam po co oszukiwać z tak słabym graczem.
- Zamknij się już.
Blaise zaśmiał się krótko, zebrał karty i zaczął je tasować. Rzucił spojrzenie na wchodzącego do Trelawney Weasley'a, po czym westchnął i zaczął rozdawać.
Całe szczęście był to już ostatni egzamin. Wczoraj na transmutacji musieliśmy przemienić dzbanek do herbaty w żółwia błotnego - mi udało się to prawie perfekcyjnie, pomijając jedynie niewielkie niebieskie zabarwienie na jego brzuchu, ale mam nadzieję, że McGonagall to zlekceważy patrząc na wszystkie szczegóły o które zadbałem, takie jak np. przepiękny wzorek na skorupie. Na sprawdzianie teorii poszło mi świetnie, nie żebym się przechwalał. Wszystkie odpowiedzi przychodziły mi do głowy gładko, skończyłem na kilkanaście minut przed zaplanowanym końcem, dzięki czemu McGonagall nagrodziła mnie trzema dodatkowymi punktami. Czemu nie czterema? Cóż, bo głupia Granger skończyła dwie minuty wcześniej i to ona dostała największą premię.
Po pośpiesznie zjedzonym drugim śniadaniu mieliśmy egzamin z zaklęć. Między innymi musieliśmy rzucić na partnera zaklęcie rozweselające które ćwiczyliśmy na początku roku; też nie był to dla mnie problem, a już szczególnie żeby rzucić je na Draco. Zabawnie było zobaczyć go zginającego się ze śmiechu. Jemu poszło na mnie nieco gorzej, musiałem trochę udawać, ale koniec końców Flitwick obu nas pochwalił.
Potem, już po obiedzie, mogliśmy wrócić na przerwę do dormitoriów, ale tylko po to żeby powtarzać do opieki, eliksirów i astronomii. Opieka była pierwsza, na błoniach. Hagrid zdecydowanie się nie postarał, bo przyniósł nam skrzynkę gumochłonów, rozdał każdemu po jednym i powiedział, że jeśli gumochłon pozostanie żywy po godzinie, to egzamin zaliczony. Większość osób wykorzystała ten czas na jeszcze więcej nauki, czego kompletnie nie mogłem zrozumieć. Przecież uczyliśmy się w trakcie roku, a przynajmniej uczył się każdy kto słuchał na lekcjach.
Eliksiry poszły mi zaskakująco dobrze, musieliśmy uwarzyć miksturę powodującą chaos w głowie. Przez krótki, przerażający moment zapomniałem wszystkiego, ale całe szczęście Tom podpowiedział mi pierwszą linijkę, i wtedy całość do mnie wróciła. Pilnowałem się jak tylko mogłem, pod koniec egzaminu mój eliksir miał dokładnie taki sam kolor jak powinien, tak samo z konsustencją. Snape, przechodząc pod koniec obok mojej ławki, zajrzał do środka, pokiwał głową i uśmiechnął się do mnie samymi kącikami ust co było równoważne z owacją wszystkich klas naraz.
O północy odbył się egzamin z astronomii, a dzisiaj rano z historii magii. Napisałem wszystko co pamiętałem, a było tego sporo. Tylko na kilka pytań nie znalazłem odpowiedzi. Tego samego popołudnia mieliśmy sprawdzian z zielarstwa polegający na przesadzeniu kłujących i trujących roślin.
Przedostatnim egzaminem była Obrona. Lupin wymyślił naprawdę niesamowity sprawdzian: tor przeszkód na wolnym powietrzu. Trzeba było przebrnąć przez sadzawkę z druzgotkiem, pokonać kilka wykrotów z czerwonymi kapturkami, przejść krętą ścieżką przez bagno ignorując zwodnika, a na końcu... wejść do dziupli w starym pniu żeby stoczyć walkę z nowym boginem. Całe szczęście nie wiedziałem o tym wcześniej, bo niepokój na pewno by mnie zestresował.
Naprawdę się przestraszyłem i zaniepokoiłem gdy Tom pojawił się przede mną w pniu. Znieruchomiałem na kilka sekund, wyrwał mnie z tego dopiero głos prawdziwego Toma. Zanim ten fałszywy zdążył zrobić cokolwiek więcej niż otworzyć usta, krzyknąłem krótkie "Riddikulus!". On rozwiał się w dziury pomiędzy drewno, a ja wyszedłem z szerokim uśmiechem na zewnątrz. Lupin pokiwał z uznaniem głową i powiedział, że dostałem najwyższą ocenę. Potem jeszcze dodał że trochę przymknął oko na moje zadrapanie na nodze od ciosu druzgotka, ale powiedział, że mam jak najszybciej je wyleczyć. Zaproponowałem że zrobię to przy nim, a on mi da dodatkowe punkty, ale nie zgodził się i kazał iść do Pomfrey.
Potem mieliśmy dłuższą przerwę, i ostatni sprawdzian z wróżbiarstwa.
- Potter, Harry! - zawołał dźwięczny głos znad klapy. Weasley zszedł z drabiny, rzucił Potterowi kilka słów, po czym odwrócił się i usiadł na ławce z nieobecnym wyrazem twarzy. Po chwili wstał, pokręcił głową, przeciągnął się i ruszył do schodów.
- Merlinieee, ile jeszczeee... - jęknąłem, odchylając głowę do tyłu.
- Chyba idę od razu po Potterze. - mruknął Blaise, rozglądając się dookoła. - Nie widzę żeby ktokolwiek jeszcze czekał.
- Nareszcie. - burknął Theodore i wstał ciężko z ziemi. Jego wzrok latał dookoła po pomieszczeniu. - Chcę już coś zjeść...
- No, ja też. - przytaknąłem mu, i też wstałem. Sięgnąłem po różdżkę. - Wiesz, ostatnio ćwiczyłem fajne zaklęcie zmieniające kolor włosów... Chcesz mieć różowe? - wyszczerzyłem się i wycelowałem różdżką w brata. Zasłonił się rękami i uskoczył w bok.
- Nie! - zawołał z przestrachem. Zaśmiałem się.
- To może ty, Theo?
- Chyba śnisz. - warknął, sięgając po swoją różdżkę.
- Widzę, że chcesz...
- Nie chcę! Odczep się.
- Chcesz!
- Nie!
- Tak, chcesz! Nie opieraj się! Będzie fajnie wyglądać! Zrobię taki różowy bolący w oczy...
Zaczęliśmy się ganiać po całym piętrze, śmiejąc się jak szaleni. W końcu oboje, zdyszani, przestaliśmy. Theodore nadal celował we mnie różdżką, więc wzruszyłem ramionami i pierwszy schowałem swoją. Westchnąłem, otarłem pot z czoła i usiadłem ciężko na schodkach o komnaty Trelawney.
- TO SIĘ STANIE DZISIAJ.
Uniosłem gwałtownie głowę i rozejrzałem się dookoła, zdezorientowany. Poczułem, jak moje myśli nagle się spinają, ale to nie była moja inicjatywa.
- Ktoś coś mówił...?
Cicho.
Zamknąłem usta z kłapnięciem.
- Nie, nikt nic nie mówił... - mruknął Theodore, patrząc na mnie podejrzliwie. - A co?
Powiedz im żeby siedzieli cicho.
- Cicho. - warknąłem ostro. Natychmiast zapadła gwałtowna cisza, nie przerywana nawet oddechem.
- CZARNY PAN SPOCZYWA SAMOTNY, BEZ PRZYJACIÓŁ, PORZUCONY PRZEZ SWOICH WYZNAWCÓW. JEGO SŁUGA BYŁ UWIĘZIONY PRZEZ DWANAŚCIE LAT. DZISIAJ, PRZED PÓŁNOCĄ, SŁUGA ROZERWIE ŁAŃCUCHY PRZY DOMU MAGII I SPOTKA SIĘ ZE SWOIM PANEM. CZARNY PAN POWSTANIE Z POMOCĄ JEGO I SWOJEGO DZIEDZICA, JESZCZE BARDZIEJ POTĘŻNY I STRASZNY NIŻ PRZEDTEM, Z NOWĄ MOCĄ KTÓRĄ GDY ZROZUMIE, STANIE SIĘ CAŁKOWICIE NIEPOKONANY. DZIŚ... PRZED PÓŁNOCĄ... SŁUGA... WYRUSZY... BY POŁĄCZYĆ SIĘ... ZE SWOIM... PANEM...
Chrapliwy, mocno przytłumiony głos zamilkł. Cisza nadal nas otaczała, nikt się nie odezwał, Tom też siedział absolutnie cicho.
W końcu jednak wypuściłem powietrze z płuc, w tym samym momencie co Draco.
- Co słyszałeś? - zapytał cicho, niepewnie.
Uchyliłem usta żeby odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi gwałtownie w gardle.
Wydawało ci się.
- Wydawało mi się. - powiedziałem cicho. - Przepraszam. - wymamrotałem i odwróciłem wzrok. - Wydawało mi się, że coś słyszałem z góry.
- No jest tam Potter i Trelawney, to raczej oczywiste, że można stamtąd coś słyszeć. - mruknął zniesmaczony Blaise. - Następnym razem może nas tak nie strasz?
Pokiwałem głową przepraszająco.
- Postaram się.
Co to było?
Weź Draco i idźcie do łazienki. Theodore i Blaise zostają.
Podnoszę się z drabiny, przeciągam próbując ukryć niepokój i podchodzę do swojej torby.
- Draco, chodź. - rzucam obojętnie. - Do łazienki.
- Ja chyba też pójdę...
- Może lepiej zostań z Blaise'em? - mruknąłem, nie spuszczając wzroku z Draco. Dopiero po chwili jego oczy zabłysły ze zrozumieniem.
- No, dobra. Tylko nigdzie nie idźcie bez nas, może czekajcie na dole wieży czy coś? - mruknął, siadając ciężko na ziemi. Blaise spojrzał na mnie uważnie, odwzajemniłem wzrok. Uśmiechnąłem się lekko.
- Spotkamy się niedługo. - rzucam, wsadzam ręce do kieszeni i ruszam w dół schodów.
- Co jest? Co tam słyszeliście? - mruknął Draco tuż przy moim uchu. Poczułem gęsią skórkę.
- Poczekaj, właśnie po to idziemy do łazienki. - odpowiedziałem zza zaciśniętych zębów i rzuciłem niepewne spojrzenie w górę. Potter właśnie złaził z drabiny, Blaise stał przy barierce, a Theodore patrzył za nami z tęsknotą. Pomachałem mu po czym znów wróciłem do patrzenia pod nogi. - Poczekaj.
Gdy tylko zniknęliśmy im z oczu, ruszyłem truchtem w stronę najbliższej łazienki. Draco, zdziwiony, pobiegł za mną. Otworzyłem drzwi, wskoczyłem do środka i przeszedłem za kabiny. W momencie w którym skręciłem, zobaczyłem jak Tom stoi przy ścianie z założonymi na piersi rękami i skupionym wyrazem twarzy.
- Co tam było? Co słyszeliście? - zapytał już mocno zaniepokojony Draco. Spojrzałem kątem oka na Toma.
- To brzmiało strasznie dziwnie. - mruknąłem, drapiąc się w kark. - To mówiła Trelawney, ale miała taki... chrapliwy, szorstki, nienaturalny głos... Rozumiesz?
- Ja nic tam nie słyszałem, tylko szemranie rozmowy Trelawney z Potterem. - powiedział zdziwiony. - Właśnie nie wiedziałem dlaczego tak nagle warknąłeś żebyśmy byli cicho.
- To była przepowiednia. - powiedział cicho Tom. Oboje zamilkliśmy i spojrzeliśmy na niego. - Trelawney wypowiedziała kolejną przepowiednię...
- Kolejną? - zapytaliśmy jednocześnie. Tom kiwnął głową z ociąganiem.
- Tak, ale nie to jest ważne. Ważna jest ta. Sługa uwięziony przez dwanaście lat... Potter pewnie myśli, że to Black, ale ja wiem, że to Pettigrew...
- A ta część że Czarny Pan powstanie? - wymamrotałem szeptem, bo zyskałem nieprzyjemne wrażenie, że ktoś nas podsłuchuje. - Co to znaczy? Że co z Pettigrew?
- Pettigrew... zerwie łańcuchy...
- Jakie łańcuchy? O co chodzi?
- Pettigrew jest animagiem. - powiedział po dłuższej chwili Tom. Uniosłem wysoko brwi w zaskoczeniu. - Zamienia się w szczura... - zmarszczył lekko brwi, jego wzrok na krótki moment stał się zamglony. - Black... To wszystko łączy się w całość.
- Jaką całość?
- Black uciekł z Azkabanu żeby dorwać Pettigrew. Wszyscy myślą, że poluje na Pottera... Pettigrew musi być w jego pobliżu...
- Tom, a ta ostatnia sytuacja z dormitorium Gryfonów? - odezwał się nagle Draco. Spojrzeliśmy na niego równocześnie. - Black włamał się do dormitorium Pottera, Weasley podniósł alarm, ale Black uciekł. Nie złapali go.
Nagle czerwone oczy Toma rozświetliły się jasnym blaskiem.
- Szczur Weasley'ów. - powiedział, po czym uśmiechnął się lekko. - Tak, Draco, to zdecydowanie ułatwia sprawę. Ten szczur jest Pettigrew...
- Czyli że co, Weasley ma za zwierzątko człowieka w formie zwierzęcia, na dodatek szczura? Brr...
- Najwidoczniej.
- No ale Tom, co znaczy ta część z powstaniem Czarnego Pana?
- To znaczy, że mój plan się uda. - uśmiechnął się jeszcze szerzej, czerwony blask jeszcze bardziej oświetlił mu twarz. - Trelawney jest prawdziwą wyrocznią. To znaczy, że Voldemort wróci do żywych. - zaśmiał się krótko. - Wystarczy, że przed północą Pettigrew do nas dotrze... A dotrze... I wszystko dalej pójdzie gładko.
- A czym jest ta nowa moc którą musisz zrozumieć? - mruknąłem cicho, patrząc na jego zaskakująco żywą twarz. - O co w tym chodziło?
- Jaka moc? - zdziwił się Draco.
- No Trelawney mówiła też o jakieś nowej mocy którą gdy Voldemort zrozumie to stanie się niepokonany. - wytłumaczyłem szybko, nadal obserwując twarz Toma. - Całkowicie niepokonany.
- Myślę, że wiem co to może być. - mówi wreszcie. - Słychać kroki na korytarzu, to pewnie Blaise i Theodore. Dzisiaj, wieczorem przed północą pójdziemy na błonia, przed Hogwart, dom Magii. A gdy Pettigrew wpadnie w nasze ręce... - spojrzał mi prosto w oczy i uśmiechnął się szeroko. - Dalej wszystko pójdzie gładko.
Po czym położył mi dłoń na ramieniu i zniknął.
^*^*^*^*^
- Blaise, śpisz?
Brak odpowiedzi.
Spojrzałem kątem oka na Draco.
- Blaise. - powtórzyłem cicho. Sylwetka na łóżku nie poruszyła się. - Dobra, śpi. Możemy iść.
Powoli złożyłem karty które mieliśmy rozłożone na moim łóżku, odłożyłem je na bok i podniosłem się ostrożnie, uważając żeby materac nie zaskrzypiał. Draco wstał tuż za mną, wcisnął różdżkę do kieszeni prawie identycznym ruchem co ja i podszedł do drzwi. Uchylił je, a gdy nie zaskrzypiały, popchnął je dalej. Zerknąłem na zegarek.
Dwudziesta druga dwanaście.
Prawdę mówiąc to bałem się czy Blaise zaśnie przed północą, czy może będę musiał wymyśleć jakąś wymówkę. Naprawdę nie chciałem więcej nikogo okłamywać w takich sprawach. Całe szczęcie Blaise jednak zasnął, dla pewności sprawdziłem jeszcze czy powieki na pewno mu nie drżą, ale utkwiłem się tylko w przekonaniu że śpi. Chcieliśmy dodać mu do wody lub soku Eliksiru Słodkiego Snu, ale nie mieliśmy żadnego na zbyciu i nie było czasu żeby go uwarzyć, więc musieliśmy polegać tylko na wyczerpujących egzaminach.
We dwójkę wyszliśmy z dormitorium i skierowaliśmy się w stronę Pokoju Wspólnego, próbując wyglądać jak najbardziej niepodejrzliwie. Nikt nie zwrócił na nas uwagi, wszyscy zajęci byli swoimi sprawami, nauką (wyższe klasy egzaminy mają później) lub piciem. Szybko wymknęliśmy się na zewnątrz i powoli ruszyliśmy do wyjścia z zamku.
Gdzie idziemy?
Do Bijącej Wierzby i staniemy w lesie, na brzegu.
Czemu akurat przy niej?
Stamtąd rozciąga się najlepszy widok na całe błonia.
- Hm... okej... - mruknąłem i wcisnąłem spocone dłonie do kieszeni.
Stresujesz się?
No, tak. Jak widać.
Czemu? Przecież wiemy, że wszystko nam się uda. To jest przeznaczone dla Pettigrew, żeby nas spotkać.
To zbyt łatwe.
Tom przez krótką chwilę milczał.
Nie we wszystkim tkwi haczyk.
Ale to nadal zbyt łatwe.
I co myślisz że powinniśmy teraz zrobić, Seth? Odpuścić?
Nie...
Więc?
Przeczesałem włosy dłonią.
Nie wiem.
Jesteśmy Ślizgonami, Seth. Nie boimy się korzystać z najprostszych dróg do sukcesu, ale musimy być gotowi na każdą ewentualność.
Nie można być gotowym na każdą ewentualność, zaprotestowałem od razu. Tom westchnął.
Tak, masz rację, nie ma jak przemyśleć planu na wszystko. Ale...
Więc nie można być gotowym na każdą ewentualność.
Można. Wystarczy mieć wiedzę i potrafić zareagować szybko.
Ale to nadal nie jest bycie gotowym.
Tak bardzo się na to uparłeś, co? No dobrze. Nie będę z tobą dyskutować. Jeśli boisz się, że wszystko idzie zbyt łatwo, zaufaj mi. Jeśli będzie trzeba, obronię całą naszą trójkę.
Nie odpowiedziałem i spojrzałem w milczeniu na Draco który szedł do przodu, niespokojnie się rozglądając, z palcami zaciśniętymi na różdżce. Odwróciłem wzrok.
Okej, zaufam ci, Tom.
Doszliśmy do wyjścia z zamku. Raz prawie wpadliśmy na profesor Sprout, ale nie zauważyła nas, i wyglądała na lekko pijaną. Błonie są ciche, tylko w oddali słychać śmiech bawiących się uczniów. Nie ma wiatru, niebo jest całkowicie czyste, a księżyc świeci żółtawym światłem. Przez krótki moment przypominam sobie jak rok temu szedłem przez trawę chowając się w cieniach rzucanych przez chmury, znowu czuję na dłoniach te paskudne trzaski łamanych kręgosłupów...
Cała Komnata Tajemnic wydaje mi się teraz tak... odległa. Wtedy miałem jeszcze dziennik! Jeszcze rok temu nie było ze mną Toma... W ten sposób w który jest ze mną teraz. Merlinie, ale to było dawno...
Uśmiecham się krzywo pod nosem i wzdycham głęboko, próbując się uspokoić. Ręce mi drżą i pocą się jednocześnie, i choć twarz mam spokojną, fale ekscytacji i podniecenia przebiegają mi co i rusz po całym ciele.
W oddali powoli kołysze się Wierzba Bijąca, jej ogromne, grube gałęzie ciągną za sobą długie liany ciemnych liści. Nie ma wiatru, ale ona nadal się porusza. I to wygląda tak bardzo... upiornie.
Powoli przedzieramy się przez lekko wilgotną trawę, idziemy w stronę lasu który w nocy wygląda jeszcze straszniej niż za dnia. Nagle, zupełnie niespodziewanie, czuję przenikającą mnie falę lodowatego zimna. Zamieram, nogi wrastają mi w ziemię. Przed oczami pojawiają mi się czarne, blade plamki...
- Uważaj. - słyszę spokojny głos tuż obok mojego ucha, a potem czuję jak Tom podtrzymuje mnie za ramiona. Zaczynam się trząść.
Ciemno, ciemno, tak bardzo ciemno. I zimno.
Czy ja nadal istnieję? Czy... ja...
Zimno, tak bardzo zimno...
- Expecto Patronum.
Chłód znika, zastępuje go lekkie ciepło. Ale to wystarczająco. Odzyskuję siły, otwieram oczy które nawet nie wiem kiedy zamknąłem, staję na własnych nogach. Przed nami unosi się srebrna mgła emanująca ciepłem. Uśmiecham się nerwowo.
- Przepraszam. - wymamrotałem.
- Wiemy, że źle znosisz ich obecność, nie masz za co przepraszać. - mówi spokojnie Tom. Przez krótką chwilę patrzę na moją różdżkę którą trzyma lekko w długich, bladych palcach, ale nie upominam się o nią. On zrobi z niej lepszy użytek.
- Merlinie, Seth, wszystko w porządku? - pyta z niepokojem Draco i podchodzi do mnie. Gdy tylko jego dłoń dotyka mojej skóry, czuję jak spocona i gorąca jest. Klepię go w ramię.
- No jasne.
- Na pewno.
- No. Nie jestem aż taki słaby. Poza tym, ślepy jesteś? Tom wyczarował Patronusa. Już dobrze.
Wchodzimy w las, w oddali widzę lewitujących dementorów. Choć ich moc nie sięga aż tutaj, czuję zimno, też pomimo tak ciepłej i przyjemnej nocy.
Siadam ciężko pod jednym drzewem, ze wzrokiem wlepionym w leniwie poruszające się gałęzie Wierzby. Draco kuca obok, opiera się o mnie plecami. Tom stoi, rozgląda się, celuje różdżkę w krzaki dookoła, a potem powoli siada obok nas. Zapada cisza.
I tak siedzimy. I siedzimy. I siedzimy. Pojawiają się chmury, zasłaniają księżyc.
Wsłuchuję się w skrobanie myszy, pohukiwanie sowy, cykanie świerszczy. Ledwie słyszalny szelest liści. Niepokój rośnie mi w brzuchu, zmienia się w zbitą kulkę strachu. Nie powinienem się bać, jest przy nas Tom. Nie ma czegokolwiek co by go przerastało. Będzie dobrze.
Będzie dobrze.
I siedzimy. I siedzimy. Chmury tłoczą się na niebie, ale wygląda na to, że niedługo z powrotem się przerzedzą.
I siedzimy.
- Kot. - mówi Draco.
- Co? - pytam jednocześnie z Tomem.
- Rudy kot, Krzywołap Granger. - powtarza i wstaje. Sekundę później cała nasza trójka stoi i wytęża wzrok przez ciemność.
I faktycznie; spod wierzby, która nagle nienaturalnie zamarła, wychodzi leniwie rudy kot. Idzie powoli, z gracją, zupełnie jakby nic go nie obchodziło. Rozgląda się dookoła w całkowitym spokoju, zatrzymuje się, przeciąga wyginając grzbiet. Wstaje. I idzie dalej.
- To Pettigrew?
- Pettigrew potrafi zamieniać się w szczura, nie w kota.
- Więc co ten kot tutaj robi?
- Chodzi sobie po prostu?
- Cicho. Idą kolejni. - Tom gwałtownie ucina naszą dyskusję. Milkniemy i wpatrujemy się intensywnie w nienaturalnie sparaliżowaną Wierzbę.
Najpierw... Gdzieś spod niej...? Gramoli się męska sylwetka, w której po dłuższej chwili poznaję Lupina. Gdy brwi dosięgnęły mi gdzieś do połowy czoła, potem wychodzi dwójka ludzi, z czego jeden jest korpulentnym, niskim mężczyzną, a drugi Ronem Weasley'em. Brudnym, utykającym Ronem Weasley'em.
A potem zostaje wylewitowany Snape. Wygląda na nieprzytomnego. A mi zaczyna brakować niemych sposobów na wyrażenie zszokowania.
Czy to dziwne, że gdy za nimi wyszedł Potter i Granger, to poczułem takie ogromne zrezygnowanie zamiast zdziwienia? Dlaczego nasze losy muszą się tak często przeplatać?
Obrazka dopełnił Syriusz Black.
Ręka powędrowała mi do ródżki, ale przypomniałem sobie, że ma ją Tom. Teraz on i Draco stanęli ramię w ramię przede mną, i zaczęli w absolutnym milczeniu przyglądać się temu tak bardzo nienaturalnemu zbiorowisku.
Nauczyciel, Potter, Weasley, Granger, związany Pettigrew i nieprzytomny Snape. Czego chcieć więcej?
Nagle Tom drga, prostuje się.
- Seth, jaki był dzisiaj księżyc?
Oblewa mnie fala strachu, ale nie mam pojęcia dlaczego. Może to przez ton jego głosu?
- Pełnia. - odpowiadam na wydechu, przypominając sobie jak wielka, żółtawa tarcza oświetlała błonia. Przełykam ślinę. - pełnia.
I jakby na potwierdzenie moich słów, chmura mija księżyc. Promienie światła padają na błonia, leciutko kołyszącą się trawę. Cichy pochód jaki stworzyli Potter i reszta zatrzymuje się nagle przez Lupina, który zatrzymał się gwałtownie gdy tylko dosięgnęła go jasna poświata.
- Dlaczego pytasz? - słyszę cichszy od szeptu, drżący głos brata. Przełykam ślinę.
- Lupin jest wilkołakiem. - odpowiada Tom. Patrzę na niego znieruchomiały przez dobre dwie sekundy. Strach który czułem zaczyna się powiększać, rozlewać po całym moim ciele, obezwładniać mnie... - Nonidore.
Gdzieś z tyłu głowy wiedziałem, że to zaklęcie od usuwania zapachu, ale w tym momencie nie byłem w stanie zrobić niczego innego a tylko stać w bezruchu i wpatrywać się w przemieniającego się nauczyciela.
Black zamarł, wyciągnął rękę i zatrzymał idących za nim Weasley'a i Granger.
- Och...! - jęknęła Hermiona. - Nie zażył dzisiaj swojego eliksiru! Może być groźny!
Stałem tuż za Tomem, więc bez problemu zobaczyłem jak spina mięśnie i staje stabilniej w ziemi.
- Biegiem! Szybko! - krzyknął nagle Syriusz. Potter zamiast tego wystrzelił do przodu, w stronę skutych razem, jak dopiero zauważyłem, Pettigrew i Weasley'a. W ostatniej chwili Black złapał go w pasie i odciągnął do tyłu. - Zostaw to mnie... UCIEKAJCIE!
Rozległo się ohydne warczenie od którego włoski na plecach stanęły mi dęba. Łzy zaczęły cisnąć mi się do kącików oczu. Tom zrobił lekki krok do przodu i stanął przed Draco.
Twarz Lupina zaczęła się wydłużać, jego ramiona zwisły, gęste włosy zaczęły gwałtownie wyrastać na jego twarzy, dłoniach i każdym widocznym skrawku ciała. Palce zagięły mu się w szpony, przeobraziły w owłosione, buroszare, potężne łapy. On sam skulił się w kulkę, jego stara, wyraźnie połatana wielokrotnie kurtka rozerwała się wzdłuż szwów, spadła z jego rosnącego cielska.
Nagle Black również zniknął. Przeobraził się w wielkiego, czarnego psa. Podczas gdy wilkołak miotał się i skręcał, on chwycił go za kark i odciągnął od Rona i Pettigrew. Chwilę potem zarówno pies i jak i wilkołak zaczęli się tarzać po ziemi, we wszystkie strony leciała krew, bryzgała posoka.
- Nonidore. Draco, rzuć to zaklęcie. Najlepiej jak potrafisz.
- N... n... Nonidore...
Potter stał, osłupiały z przerażenia, i dopiero krzyk Granger go zaalarmował. W tym samym momencie Pettigrew rzucił się w stronę różdżki którą opuścił Lupin. Weasley stracił równowagę, upadł ciężko na ziemię. Coś huknęło, rozbłysnęło jasne, oślepiające światło, i Ron znieruchomiał na trawie. Jeszcze jeden huk i rudy kot, który do tego czasu czaił się gdzieś z boku, również został wyrzucony w powietrze przy wtórze rozbłysku światła.
- Expelliarmus! - wrzasnął Potter w stronę Pettigrew. Różdżka którą trzymał mężczyzna wystrzeliła w powietrze. Nawet w ciemności widać było że jest cały mokry od potu. - Nie ruszaj się! - krzyknął Harry i zaczął ku niemu biec.
Zbyt późno. Pettigrew przemienił się, w miejscu w którym stał się szczurem zaczęła poruszać się trawa. Wilkołak zawył przeraźliwie, odrzucił z siebie czarne cielsko i ruszył biegiem w stronę lasu.
- Nie ruszajcie się, spuśćcie wzrok. Nonidore. - głos Toma brzmi tak bardzo spokojnie... Jakim, cholera, cudem?!
Stwór przebiegł niecałe pięć metrów od nas, poczułem powiew wiatru i odor zgnilizny. Zniknął w lesie, po chwili zamilkły też odgłosy łamanych gałęzi.
Potter i Granger przykucnęli przy bezwładnym ciele Weasley'a skrytym w trawie. Przełknąłem ślinę. Natychmiast zebrało się jej więcej.
Całego obrazu nadal dopełniał Snape, unoszący się w powietrzu w pionowej pozycji, z głową opadającą na pierś. Nieświadomy niczego. Absolutnie niczego. Nagle oboje wstali, popatrzyli po sobie, i zaczęli biec centralnie w naszą stronę.
- Seth, na ziemię. - mówi ostro Tom. - Draco, chodź.
Gwałtownie kucam, a on wychodzi z krzaków.
- No, nieźle. - mówi drwiącym tonem. Mrugam niepewnie kilka razy. Brzmi dokładnie jak ja. Potter i Granger zatrzymują się jak wryci.
- Malfoy! - mówią jednocześnie, z taką samą dawką strachu, obrzydzenia i złości.
Kulę się na ziemi i obejmuję rękami kolana.
- Będziecie mieć prawdziwe kłopoty, hm? - parska, po czym się śmieje. - Lupin wilkołak, atak na nauczyciela, no i Syriusz. Myślałem, że kiedy cię podpuszczaliśmy to się nie dasz. A proszę, jednak jesteś tak głupi.
Uśmiecham się nerwowo i unoszę lekko głowę.
- Odwal się Malfoy, albo nam pomóż! - krzyczy ze złością Hermiona. - To nie jest czas na bycie idiotą!
- Prawdę mówiąc, nie przeszkadzałoby mi gdyby Lupin i Black się wzajemnie powybijali. - Tom wzruszył ramionami. - Chcesz powiedzieć, że stoisz po ich stronie? Ten wilkołak najwyżej cię zabije. W sumie proszę bardzo, rób co chcesz. - po czym stanął bokiem i machnął ręką. - Życzyłbym ci powodzenia, ale nie zależy mi na tobie aż tak, szlamo.
- Jesteś skończonym śmieciem, Malfoy! - wrzeszczy nagle Potter i macha różdżką z której wystrzeliwują czerwone iskry. - Lupin ci tak bardzo pomógł! Był naszym najlepszym nauczycielem! Jesteś śmieciem, idiotą i pieprzonym egoistą!
- Chodź, Harry, musimy im pomóc. I lepiej by było żeby oni tutaj zginęli. - powiedziała chłodno Hermiona, po czym złapała jego rękę i stanowczym krokiem ruszyła przed siebie, mijając Toma i Draco szerokim łukiem.
Trzaskanie gałęzi przeszło zaledwie dwa metry ode mnie, przez cały czas leżałem nieruchomo na ziemi i błagałem żeby mnie nie zobaczyli. Ręce skuliłem przy sobie i zacząłem przeklinać samego siebie za białą koszulę, która przecież odcina się na ciemnym tle. Po dłuższej chwili zapadła cisza, jedynie z oddali dobiegło mnie wycie wilkołaka.
Wytężyłem wzrok i przez krzaki zobaczyłem jak Draco i Tom stoją obok siebie, z czego ten pierwszy na ugiętych nogach, jakby zaraz miał upaść. Tom podtrzymuje go, pochyla do niego głowę, po czym lekko popycha w stronę nieprzytomnego Weasley'a i Snape'a. Nagle uświadamiam sobie, że wszystko ucichło. Nawet nie czuję tego... zimna od dementorów. Ostrożnie podpieram się na łokciach i zaczynam się unosić.
Głuche łupnięcie, bolesne syknięcie, ostre słowa wycedzone przez zęby.
- Co wy tutaj robicie? Wracajcie do zamku, natychmiast!
Zamieram w najbardziej niewygodnej pozycji na świecie i spinam mięśnie, żeby się przypadkiem nie poruszyć ani nie upaść. Oczywiście, ręce i nogi od razu zaczynają mi się trząść.
- Ale Pettigrew...
- NATYCHMIAST, albo was do tego zmuszę. - przerywa Draco Snape, wyraźnie wściekły. Po kręgosłupie spływa mi strużka potu. Powoli zaczynam kłaść się z powrotem na ziemi.
Snape... Snape był po stronie Voldemorta, prawda? Nadal jest? Może... nie zrobi nic złego, może nawet nam pomoże znaleźć Pettigrew? Może właśnie to powinniśmy zrobić, ujawnić się mu...
Gwałtowny szpikulec bólu przeszył mi skronie. Zacisnąłem gwałtownie zęby na języku, upadłem twarzą na ziemię i wcisnąłem brudne już palce w ziemię, byleby nie wydać żadnego odgłosu. Po policzkach spłynęły mi pierwsze łzy.
Tylko Tom może zdecydować czy się komuś ujawni czy nie.
Zapłakałem najciszej jak mogłem i docisnąłem czoło do wilgotnej trawy. Ból powoli zaczął przemijać, rozmywać się. Mimo to, mój oddech pozostał nierówny.
- Chodź, Seth, chodźmy stąd. Jak najszybciej. Nie jest bezpiecznie.
Po raz kolejny uniosłem głowę, kropelki potu od razu wpłynęły mi do oczu. Cały obraz zaczął mi się trząść, czarne plamy przemykały przed oczami we wszystkie strony. Przełknąłem gęstą ślinę nie odważając się nią splunąć. Prawa ręka powędrowała mi do różdżki, ale oczywiście jej tam nie znalazłem. Rozejrzałem się panicznie.
I zobaczyłem parę małych, czarnych, paciorkowatych oczu wpatrzonych we mnie spod jednego z krzaków.
Zamarłem. Nawet nie drgnąłem. Szczur stał jakby miał zaraz odbiec, z ciałem tuż przy ziemi, i nieruchomym, różowym ogonem zawiniętym wzdłuż tylnych łap. Przygryzłem dolną wargę prawie do krwi i powoli wysunąłem przygniecioną moim własnym ciężarem lewą rękę. Szczur drgnął i cofnął się, schował głębiej pod liśćmi. Na krótką chwilę zamknąłem oczy, pozwoliłem kolejnym kilku łzom popłynąć i znowu na niego spojrzałem.
- Nie bój się. - mówię drżącym, chrapliwym szeptem. Szczur przekrzywia łebek, wąsy mu drżą. Oczy są rozbiegane. - Wiem, że jesteś Pettigrew. - patrzę na niego z nadzieją, i nagle czuję się niesamowicie głupio. Co jeśli to najzwyczajniejszy w świecie szczur? Robię z siebie idiotę... Co jeśli ta przepowiednia jest zakłamana, a Pettigrew już dawno uciekł poza teren Hogwartu, wrócił do ludzkiej postaci i się deportował? Co jeśli cały plan Toma był bez sensu od początku?
- Szybciej, chcę widzieć jak wbiegacie do zamku! - warknął Snape, przez co drgnąłem gwałtownie. Szczur zerwał się do biegu i zniknął mi z oczu. Przełknąłem przekleństwo. - Już, Seth! Zaraz was oszołomię i odlewituję do zamku własnoręcznie!
Usłyszałem szybkie kroki oddalające się gwałtownie, potem stęknięcie, wymamrotane przekleństwo. Powoli po raz kolejny uniosłem głowę i wytężyłem wzrok.
Snape przez moment stał nad Weasley'em i przesuwał nad nim różdżką mamrocząc śpiewną formułę, potem wstał i odbiegł, rzucając jeszcze spojrzenie w stronę zamku i oddalających się dwóch sylwetek.
Leżałem czekając aż odgłos łamanych gałęzi i cichych syknięć bólu umilknie, po czym ostrożnie zacząłem się podnosić. Noc stała się nieco zimniejsza, zerwał się lekki wiatr. Przymknąłem powieki, odetchnąłem głęboko kilka razy i ruszyłem na ślepo do przodu. Światło księżyca zasłoniły chmury, niewiele widziałem oprócz samych zarysów. Gdy wyszedłem na polanę, potknąłem się o coś i upadłem na ręce. Otarły mi się o ziemię, chyba do krwi, bo dotkliwy ból przeszył mi dłonie. Zacisnąłem mocniej zęby, podniosłem się i ruszyłem w stronę zamku i majaczących w oddali postaci. Przy okazji próbowałem rozglądać się w poszukiwaniu Pettigrew, ale nigdzie nie zobaczyłem błyśnięcia różowego ogona ani czarnych, paciorkowatych oczu.
W pewnym momencie zacząłem się uspokajać, biec przez cienie zamiast na ślepo. Zamek, Draco i Tom zbliżali się do mnie w satysfakcjonującym tempie. Wreszcie do nich dotarłem, i wtedy uderzyła mnie kolejna fala niepokoju.
Tom jest blady, jak śmierć, po czole spływają mu strugi potu. Oczy ma zamknięte, oddycha ciężko, cały drży. Draco ledwie podtrzymuje go nad ziemią, wygląda na wyczerpanego.
- Co się stało? - spytałem, podchodząc do nich bliżej. Draco stęknął.
- Nie mam pojęcia! Zemdlał! Dwa razy prawie upadł!
W gardle pojawiła mi się gula. Pamiętam, jak na naszym dworze oddaliliśmy się od siebie na zdecydowanie mniejszą odległość, a Tom był całkowicie wyczerpany i słaby jak nigdy. Podbiegłem do niego i położyłem dłoń na ramieniu.
Nie poruszył się. Drżał, jakby miał gorączkę, i zaciskał usta w wąską kreskę. Ciemnobrązowe, prawie czarne włosy przylepiły mu się do czoła i boków głowy. Wygląda tak bardzo bezbronnie i słabo...
Zaciskam zęby, unoszę dłoń i klepię go po twarzy. Szarpie głową, ale nadal nie otwiera oczu.
- Tom! - syczę. - Tom, musisz się ogarnąć! Nie ma Pettigrewa! Tom! Musimy wracać do dormitorium!
Przez przerażającą chwilę nic nie robił, ale po chwili uchylił powieki. Spodziewałem się zobaczyć czerwoną poświatę na jego policzkach, jak zwykle, ale oczy miał puste i bladoczerwone. Jakby całkowcie się wyładował.
- Zdematr... Zde... Zdemr.. Wracaj do mojej głowy, Tom!
Krzywi się, unosi rękę i kładzie mi ją na ramieniu. Chwilę potem już go nie ma, a ja w sobie czuję falę znajomego ciepła. Oddycham z ulgą.
- Dobra, musimy wracać.
- Seth, gdzie Pettigrew?
Spojrzałem w bok.
- Nie ma go. - wymamrotałem. - Nie znalazłem go. Chciałem się do was dostać jak najszybciej.
- Ale widziałeś go??
- Nie wiem, chyba tak. Może coś źle zrobiliśmy?
- Jak to "chyba"?
- Widziałem jakiegoś szczura, nie wiem, patrzył na mnie! To mógł być Pettigrew albo ktokolwiek inny! Jak dla mnie to wszystko bzdura. Może nam się ta głupia przepowiednia przesłyszała! To wszystko nie robi sensu. Wracajmy do dormitorium.
Draco spojrzał na mnie, zlustrował wzrokiem do góry do dołu. Skrzywił się, otrzepał, wzruszył ramionami. Sięgnął za pasek i podał mi różdżkę.
- Wypadła Tomowi z ręki gdy pierwszy raz się przewrócił. Upadł na nią i prawię ją złamał, ale zaczniesz może mu to wyrzucać jak już będzie w lepszym stanie. A teraz wracajmy.
Więc wróciliśmy. Ponuro, w ciszy, bez żadnego entuzjazmu. Z dawno zgaszoną ekscytacją. Czego ja się tak właściwie bałem? Nawet dementorzy zniknęli.
Weszliśmy do zamku, i od razu usłyszeliśmy odgłos kroków. Schowaliśmy się za jedną ze zbroi, po chwili okazało się, że to dwójka jakichś pijanych uczniów, Ślizgonka i Krukon. W rękach trzymali po butelce ognistej, szli oparci o siebie. W pewnym momencie chłopak przesunął dłonią po jej biuście, ale zniknęli nam za rogiem. Chciałem to jak najszybciej wyrzucić z głowy. Mam na niej za dużo rzeczy żeby zastanawiać się i myśleć nad czymkolwiek.
Wróciliśmy do Pokoju Wspólnego, osób było zdecydowanie mniej niż gdy wychodziliśmy, ale nadal trochę siedziało. Gdy tylko wkroczyliśmy do środka, kilka spojrzeń od razu skierowało się w naszą stronę.
- Wyglądacie jakbyście wykąpali się w jeziorze w ubraniach, tylko zdążyliście wyschnąć. - parsknął Flint, odchylając się do tyłu na zielonym fotelu. - Szczególnie ty, Seth.
Wymusiłem na twarz uśmiech. Kompletnie zapomniałem że jestem brudny, cały w ziemi i mokry od trawy. Złapałem za rękę Draco i pociągnąłem go za sobą, w stronę dormitorium, ignorując pozostałe odzywki. Ostrożnie otworzyłem drzwi i zajrzałem do środka. Ciemno, Blaise leży na łóżku z do połowy odkrytą kołdrą i uchylonymi ustami.
- Można wchodzić. - mruknąłem i na palcach podszedłem do łóżka. Zsunąłem buty, odkopnąłem je na bok, zacząłem rozpinać koszulę. Odrzuciłem ją na bok. - Chcę już tylko iść spaść. - mamroczę, czując falę zmęczenia. Ziewam przeciągle. - To wszystko było głupie. Nie powinniśmy nigdzie iść...
Przesuwam różdżką wzdłuż klatki piersiowej i mamroczę pod nosem zaklęcie suszące. Nie chce mi się iść pod prysznic, najwyżej wykąpię się rano. Sięgam do spodni, zsuwam je i odrzucam na bok.
Pisk.
Zamieram, zamiera też Draco. Jedyna świeca stojąca na stoliku mojego brata migocze, oświetlając cały pokój ruchomym światłem. Wlepiam wzrok w zwinięte na podłodze czarne, brudne spodnie.
Które znowu się ruszają.
Spoglądam na brata, bez słowa kiwamy głową. Podchodzę do kupki ubrań, Draco wyjmuje różdżkę i celuje nią w górkę czarnego materiału. Chwytam szlufkę, unoszę ją gwałtownie.
- Petrificus Totalus!
Błysk światła, i szczur którego przed sekundą odsłoniłem upada bez ruchu na ziemię. Tylko jego oczy z przerażeniem rozglądają się dookoła. Patrzę na brata z niedowierzaniem.
- Jednak go mamy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top