rozdział XXII

Usiadłem na ziemi i otarłem pot z czoła. Palce nadal zaciśnięte są na różdżce, jakby w skurczu który nigdy miał nie odpuścić. Cały drżę, zęby zaciskam tak mocno aż bolą.

Jeszcze całkiem niedawno stałem z Potterem przed salą i rozmawiałem z nim o wszystkim i o niczym, zaczynając od obgadywania Gryfonów i kończąc na narzekaniu na napuszonych Ślizgonów. Okazał się świetnym towarzyszem do rozmowy, dużo słuchał i nie przerywał, a sam mówił ciekawie. Dowiedziałem się wielu interesujących rzeczy o niektórych Gryfonach, co prawda nie bardzo istotnych, ale na przykład świadomość że Dean Thomas, czarnoskóry chłopak z dormitorium Harry'ego, jest świetnym artystą jest nawet... satysfakcjonująca. Może kiedyś ta wiedz się przyda.

Ja za to żaliłem się długo na Pansy i na to jak bardzo jest denerwująca. Wreszcie mogłem to zrobić, powiedzieć to osobie która i tak za nią nie przepadała - i choć zaznaczałem kilka razy że to nie jest tak że jej nienawidzę, i że czasami jest okej, to obgadywanie jej w miejscu gdzie nie mogła mnie usłyszeć i nikt by jej o tym nie powiedział było wspaniałe.

Potem przerwał nam Lupin. Przyszedł w tych samych wielokrotnie łatanych ubraniach i z tym samym skórzanym neseserem, i nie prawie się nie odzywając wszedł do sali. Jego oczy błyszczały z opanowanym podekscytowaniem. Odciągnął Pottera na bok, porozmawiał z nim przez kilka minut, a gdy wrócili dowiedziałem się, że jego bogin przybiera postać dementora. Byłem nieźle zdziwiony, Tom tak samo. Lupin powiedział też, że jeśli bogin przybierze postać jakiegoś stwora, to wchodzi w posiadanie części jego umiejętności. Byłem przekonany, że nie było o tym w podręczniku do Obrony, ale Tom potwierdził, więc to pewnie jest prawda.

Kilka sekund po tym jak się dowiedziałem o postaci bogina Pottera zrozumiałem, że tak właśnie będziemy ćwiczyć - nie na prawdziwym dementorze, tylko na boginie. Zarówno ja jak i Tom przyznaliśmy, że to całkiem niezły plan, i że może zadziałać. Lupin zaznaczył, że to Potter będzie musiał być bliżej bogina, bo jeżeli skupi się na mnie, przybierze postać tego czego ja najbardziej się boję. To trochę ostudziło mój zapał. Nie chcę żeby Tom pojawił się na oczach tylko dwóch osób, z czego Potter wie jak wygląda. Co prawda ma wymazane wspomnienia z tyh chwil, ale jeśli by go zobaczył... Kto wie jak by to się skończyło? Dlatego właśnie obiecałem sobie, że będę trzymać się za nim, nawet jeśli będzie mnie ciągnąć do akcji.

Lupin zwrócił uwagę na to, że jeśli bogin będzie Pottera, to na niego będzie głównie skierowana jego moc, więc ja będę miał łatwiej. Trochę mnie to ucieszyło, ale z drugiej strony poczułem się źle. Chcę dać z siebie wszystko! A nie mogę jeżeli nie będę ćwiczył z prawdziwym dementorem.

Weszliśmy do klasy, Lupin kazał nam kilkukrotnie powtórzyć formułkę zaklęcia. Expecto Patronum. Za każdym razem gdy je wypowiadałem czułem jak moja różdżka rozgrzewa się lekko, a po plecach przechodzi dreszcz. Powiedział, że dementorzy i boginy są bardzo podobne. Oba można pokonać śmiechem i radością, choć w przypadku dementorów jest to o wiele trudniejsze.

Nie widziałem nigdzie szafy z boginem na której ćwiczyliśmy na lekcji, więc zacząłem się trochę zastanawiać na czym w końcu będziemy ćwiczyć. Moje wątpliwości rozwiał Lupin, który tuż po tym jak stanął na środku klasy, machnął różdżką. Pod ścianą pojawiła się stara, spróchniała już lekko komoda ze złotymi, matowymi wykończeniami. Nie spytałem skąd ona jest, Potter też nie, a Lupin nie wyglądał jakby miał zamiar to tłumaczyć.

Potem kazał nam się ustawić jeden za drugim, i wyciągnąć różdżki. Harry zapytał, wyglądało jakby z czystej ciekawości, jaką mam. Odpowiedziałem bez wahania, że cis i pióro pegaza, i nie pozostałem mu dłużny. On ma ostrokrzew i pióro feniksa.

Potter wyglądał na trochę zestresowanego, choć zdeterminowanego. Stojąc za nim mogłem przypatrzeć się jemu czarnym, potarganym na wszystkie strony włosom i odrobinę zbyt dużej szacie.

Nie wyglądał najgorzej.

Potem Lupin otworzył górną szufladę komody. Wystrzelił z niej czarny kształt, który chwilę potem przetransformował się w dementora. Gdy tylko zobaczyłem niebieskozieloną, brudną, poobdzieraną szatę, nogi ugięły się pode mną. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, w głębi duszy poczułem ten strach i tą pustkę która nie mogła być niczym innym niż cienką, cieniutką granicą oddzielającą od śmierci. Zacisnąłem wtedy mocniej palce na różdżce i zgiąłem kolana. Dementor uniósł wysuszoną, szarą, szorstką dłoń i wskazał na Pottera. I zaczął lecieć w naszą stronę.

- Expecto Patronum! - krzyknęliśmy jednocześnie, a nasze głosy zlały się w jedno. Różdżka rozgrzała mi się, rozlała po ręce przyjemne ciepło którego nigdy nie chciałem opuścić...

Potem gwałtownie zniknęło, a mnie znowu ogarnął chłód, strach i pustka. 

- Expecto Patronum! - powtórzyłem, chcąc za wszelką cenę wrócić do tego ciepła, przyjemnego stanu w którym znajdowałem się jeszcze przed chwilą. Ramię znowu oblało mi ciepło, ale było zdecydowanie mniejsze i łagodniejsze niż wcześniej. Skrzywiłem się i zacisnąłem powieki.

To był  błąd. Praktycznie od razu przeniosłem się w ciemność, czerń i chłód. Choć bardzo chciałem, nie byłem w stanie uchylić powiek...

- Riddikulus! - zawołał znajomy, silny głos. Odetchnąłem ciężko kilka razy, otworzyłem lekko oczy i rozejrzałem się dookoła.

Bogin wrócił do komody, Lupin grzebał w neseserze zapewne w poszukiwaniu czekolady, Potter opierał się o kolana i pochylał głowę, zupełnie jakby miał zwymiotować.

Potem nieudanych prób było jeszcze cztery - za każdym razem czułem się bardzo podobnie, choć za ostatnią byłem w stanie uchylić powieki i spojrzeć się z nienawiścią na dementora. Ani razu z różdżki nie wystrzeliło mi nic. Ani srebrnoniebieska mgła jaką potrafi wyczarować Tom, ani żaden patronus. Zarówno od Toma jak i od Lupina nieustannie słyszałem, że to naturalne, że nie udaje mi się nic jeszcze wyczarować, ale czułem się z tym okropnie. Zazwyczaj zaklęcia wychodziły mi po drugim, trzecim razie, a jeżeli były bardziej skomplikowane, to zajmowały odrobinę dłużej. Ale teraz? Po każdej próbie Lupin zmuszał nas do kilkunasto minutowego odpoczynku i wmuszał pasek czekolady z orzechami. Podczas normalnego ćwiczenia zaklęć mogłem je rzucać jedno po drugim, aż wreszcie zaczęłyby wychodzić. Teraz nie miałem takiej możliwości, więc moja frustracja sięgała zenitu.

Potter z każdą kolejną próbą wyglądał na coraz bardziej wyczerpanego i ponurego. Jak po pierwszej siedzieliśmy i rozmawialiśmy, tak po czwartej tylko opieraliśmy się o ścianę i ciężko oddychaliśmy.

Wtedy poczułem, jak tłumiona od samego początku złość na samego siebie, na mojego głupiego bogina, na to że głupio boję się odrzucenia przez mojego najlepszego przyjaciela, który przecież nigdzie nie odejdzie bo nie jest taką osobą, na swoją nienaturalną słabość przy dementorach, na tą ciemność i chłód i cienką granicę od śmierci... I czuję jak ta złość wybucha i zaczyna wirować mi w piersi jak szalona. Zacisnąłem wtedy dłonie w pięści i wstałem, a Potter wstał za mną. Widać było, że nie da rady stanąć przed dementorem więcej niż raz, ale czułem, że to będzie wystarczająco. Lupin chciał zaprotestować, ale przekonałem go, że chcę spróbować dzisiaj jeszcze raz. Jeszcze jeden, ostatni raz.

Potter stanął przede mną, a w momencie gdy się odwracał, zobaczyłem jego błyszczące, zdeterminowane, jasnozielone oczy. Widziałem, że on też się nie podda, jeżeli nie pokona wreszcie bogina. Zobaczyłem w jego oczach odbicie swoich uczuć. 

- Pamiętaj, Seth, Harry, że pokonanie dementora nie leży wyłącznie w zaklęciu. Chodzi o waszą silną wolę i pragnienie żeby wydostać się z jego uścisku. Nie możecie stracić nadziei. Myślcie o wspomnieniu, które jest dla was najszczęśliwsze. Pomyślcie o osobie która jest dla was bliska i która was wspiera. Tylko tak będziecie w stanie pokonać dementora. Nie wystarczy krzyczeć zaklęć.

Pamiętam, że choć oczy miałem wtedy zasnute złością i determinacją, coś we mnie drgnęło. Przywołałem obraz Toma. Najsilniejszy jak dotychczas. Przypomniałem sobie jak po raz pierwszy znalazłem dziennik, jak czułem emanujące z niego ciepło. Przypomniałem sobie jak po raz pierwszy, będąc przytomnym, zobaczyłem Toma. Jak nie potrafiłem myśleć o niczym, tylko jak świetny jest, jak zaradny i jak... idealny. Zacisnąłem palce na różdżce i uniosłem rękę do góry, gotowy na wszystko. 

W piersi buchał mi ogień.

Lupin otworzył szufladę, wyleciał z niej dementor. Nie widać było po nim żadnych oznak zmęczenia lub wyczerpania, lub czegokolwiek. Był tylko bytem, którego jedynym pragnieniem było sprawianie cierpienia, przywoływanie najgorszych wspomnień... Nie, nawet nie to. Jego jedynym celem w życiu było straszenie. Dzieci, dorosłych, nieważne.

Jak można się bać stwora, którego cel jest tak żałosny?

Dementor podleciał do nas, jego brudna, porwana szata płynęła za nim, jakby nie poruszał się w powietrzu a w wodzie. Jego wysuszone, szare ręce sięgały do przodu, chcąc złapać swoje ofiary, złapać je i wycisnąć resztkę szczęścia i spokoju...

Przez krótką chwilę wręcz widziałem przed sobą Toma, przez ułamek sekundy zastanawiałem się, czy może on naprawdę się zmaterializował. Ale nie, to była tylko moja wyobraźnia. Zacisnąłem palce mocniej na różdżce i skrzywiłem się. Przypomniałem sobie te wszystkie momenty w których Tom pomagał mi, w których był dla mnie jak starszy brat. Idealny starszy brat.

Ciemność. Zimno. Tak bardzo zimno...

Nie istnieję. Nic nie istnieje.

- Expecto Patronum! - krzyknąłem, wkładając w te słowa tyle Magii ile tylko mogłem. Strużka potu spłynęła mi wzdłuż kręgosłupa. Różdżka rozgrzała się, ciepło przeszyło mi rękę i pierś. Potter stojący przede mną przesunął się o krok w bok. Oczy zaszły mi mgłą...

Nie. To nie oczy zaszły mi mgłą.

Wyczarowałem bezcielesnego patronusa!

Na twarz wypłynął mi nieopanowany, niedowierzający uśmiech. Zachwiałem się i upadłem.

Dementor chwieje się, cofa, potyka o skrawek szaty. Zimno, strach i czerń które tylko czekały żeby mnie zaatakować, gwałtownie znikają i zmieniają się w nic więcej a chłodny, leciutki wiatr który czuję na twarzy. Bogin zaczyna zmieniać kształt, jakby niepewny do tego jaką formę ma przybrać...

- Riddikulus. - mówi stanowczo Potter, jego różdżka w wyciągniętej dłoni prawie dotyka szaty dementora, która powoli transformuje się w niezgrabną, czarną maź. Bogin cofa się gwałtownie, wpada do komody i zaczyna nią trząść.

Zapada cisza.

A ja siedzę na ziemi, ocieram pot z czoła. Palce zaciskają mi się na różdżce w skurczu, który jakby nie chciał odpuścić. Ciepło rozlewa mi się wzdłuż prawego ramienia, przez klatkę piersiową, aż do samej jej środka. Oddycham głęboko, nierówno i z ekscytacją. Zęby bolą mnie od zbyt mocnego zaciskania.

I uśmiecham się szeroko patrząc na srebrną mgiełkę która unosi się przede mną.

^*^*^*^*^

- Ale że patronus?? Taki prawdziwy, ze swoim własnym kształtem? - dopytywał Blaise, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

Przymknąłem oczy i uśmiechnąłem się szeroko, pławiąc w chwilowej sławie. Dopiero po chwili kręcę głową.

- Nie no, nie prawdziwy, ale patronus. Srebrna mgła. - wyciągam przed siebie rękę i zataczam nią łuk. - Taka duża! Bogin-dementor tak się jej przestraszył że aż się o swoją szatę potknął! Uciekł do komody tak szybko że nawet tego nie zobaczyłem! A to zimno i strach natychmiast zniknęły zastąpione przyjemnym ciepełkiem!

...Jesteś prawdziwym utrapieniem, Seth. 

Przecież to cała prawda!

To może powiedz im też o pięciu próbach które zakończyły się twoim wylądowaniem na tyłku i uratowaniem was przez Lupina?

Powstrzymałem się od przewrócenia oczami i przeciągnąłem.

- To może wyczaruj go teraz? - zaproponował Theodore z szerokim, zadziornym uśmiechem. Parsknąłem pod nosem. - Dawaj, Seth, pokaż jaki z ciebie potężny czarodziej!

Poczułem jak na policzki wpływa mi czerwień.

Powodzenia.

Nie potrzebuję twoich powodzeń.

Sięgam po różdżkę, wyjmuję ją i wyciągam przed siebie rękę. Rozglądam się dyskretnie dookoła i widzę naprawdę wiele spojrzeń skierowanych w moją stronę. Marszczę brwi i skupiam się na czubku różdżki, wyobrażając sobie Toma. Proszę, nie zawiedź mnie...

- Expecto Patronum. - mówię stanowczo, i ku mojej uldze i radości, z różdżki wylatuje srebrna mgła. Utrzymuje się przede mną przez kilkanaście cichych sekund, a potem powoli rozpływa się w powietrzu. Zaciskam dłoń w pięść i wyrzucam ją w powietrze. - Takk! Udało mi się! Znowu!

- Podejrzewałeś, że ci nie wyjdzie? - pyta z rozbawieniem Draco i kopie mnie w kostkę. Spoglądam na niego z wyrzutem.

- Absolutnie. Byłem przekonany, że mi wyjdzie. - odpowiadam z największym przekonaniem na jakie mnie stać i siadam ciężko na kanapie. Chowam różdżkę, zakładam ręce za głowę i kładę nogi na stolik. - Czy wyglądam jakby było jakkolwiek inaczej?

Parska i siada obok. Pomimo, że większość osób już się ode mnie odwróciła, czuję na sobie mnóstwo spojrzeń. Na ramionach mam gęsią skórkę i nie jestem w stanie przestać się uśmiechać, choć teraz trochę nerwowo.

- Idziemy na dwór? - pyta Blaise, siadając obok. - Pada śnieg.

- Jutro będzie go więcej. - wzruszył ramionami Draco. - Poza tym, teraz jest już ciemno. Wyjdziemy jutro rano.

- A co jeśli przez noc się roztopi? - wtrąca się nagle Theodore.

- Nie roztopi. - mówię od razu. - Bardziej będzie padać przez całą noc.

- A co jeśli jednak roztopi? Jeśli przestanie padać za kilka minut?

- Nie przestanie. W nocy jest zimno. Będzie padać.

- A co jeśli...

- A co jeśli byś się zamknął? Zabolałoby cię?

Spojrzałem na Draco z rozbawieniem. Wyglądał na zadowolonego z siebie.

- No to wyjdziemy jutro. - decyduję ze wzruszeniem ramion. - Nie żeby to robiło jakąkolwiek różnicę. Już niedługo ferie, i święta...

- Wracacie do domu? - pyta Theodore, nadal trochę naburmuszony.

- No, chyba tak. - kiwam głową z obojętnością. - Ale nie przeszkadzałoby mi, gdybyśmy zostali w Hogwarcie.

- To nie boisz się Syriusza Blacka? - pyta drwiąco Draco. - Przecież on jest taki straszny. A przynajmniej tak wnioskuję po tym jak cała szkoła jest nim przerażona.

- Może naprawdę jest niebezpieczny, nie przyszło ci to do głowy, Malfoy? - usłyszałem głos Adriana Pucey'a za naszymi plecami. Przewróciłem oczami i ciężko wypuściłem z płuc powietrze. - Chyba że uważasz, że jesteś w stanie go pokonać?

- Może jestem. - Draco założył ręce za głowę i odchylił ją do tyłu, tak, żeby spojrzeć na denerwującego chłopaka. - A ty się go boisz? Żartujesz, prawda?

- Nie boję się go.

- A może jednak boisz? - pyta mój brat, teraz już coraz bardziej szyderczo. - Może boisz się, że jest śmierciożercą, co?

- Nie obchodzi mnie czy jest śmierciożercą! Jest dorosłym czarodziejem który zabił dwunastu mugoli naraz.

- Biedni. Czy naprawdę trzeba ci przypominać, że mugole nie są żadnym wyzwaniem dla czarodziei?

Adrian nie odpowiadał przez dłuższą chwilę, i Draco wykorzystał okazję.

- Może jednak naprawdę boisz się, że jest śmierciożercą, co? - podniósł się z kanapy i stanął przodem do Pucey'a. - Boisz się śmierciożerców? Dlaczego?

- Nie boję się, że jest śmierciożercą!

- Merlinie, ty naprawdę jesteś niezdecydowany. - parsknął śmiechem Draco i oparł dłonie na biodrach. Usiadłem po turecku i zacząłem przyglądać się im z rozbawieniem i zaciekawieniem. - Według mnie, właśnie tego się boisz. Widzę to. Boisz się śmierciożerców i Czarnego Pana, prawda?

Twarz Adriana stała się nagle blada i wykrzywiona złością.

- Jesteś głupcem jeśli ty się ich nie obawiasz. - warknął.

Ciekawe jak by zareagował gdyby cię zobaczył i dowiedział się że mam Voldemorta w głowie.

Pewnie by zemdlał.

Albo zacząłby się jąkać i byłby blady jak ściana.

To mogłoby być zabawne.

- Ależ oczywiście, że się obawiam. - Draco wzrusza ramionami niedbale. - Ale...

Ale znam go osobiście i wcale nie jest takim złym gościem!

W głowie rozlega mi się chichot.

- ...To nie jest żaden strach. - dokończył, uśmiechając się połową ust. - Nie wiem, szacunek?

Adrian pokręcił głową z ledwie skrywanym niedowierzaniem.

- Jesteś chory psychicznie. - parsknął.

- Zobaczymy jak będziemy rozmawiać gdy zostanę śmierciożercą.

Zakryłem rosnący uśmiech dłonią.

- Zostaniesz śmierciożercą? Niby z jakiej racji? - brwi Adriana powędrowały mocno do góry.

- Przecież to oczywiste. - Draco uśmiechnął się z wyższością i przez moment nie wyglądał na trzynastolatka, ale na kogoś zdecydowanie starszego. Po plecach przebiegł mi dreszcz. - Mam zamiar iść w stronę którą wybrała moja rodzina i popierać Czarnego Pana. Najbardziej jak będę w stanie.

Adrian nie odezwał się, tylko wpatrywał w niego w milczeniu, z wysoko uniesionymi brwiami. Dyskretnie rozejrzałem się dookoła. Wiele spojrzeń znowu było skierowane na nas, tym razem bardziej dyskretnych. 

- Więc lepiej nie wchodź mi w drogę. Ani Sethowi. Ani Blaise'owi, ani Theodore'owi. Ani Pansy. Bo jeśli to zrobisz, nie obiecuję, że będziesz mieć spokojne życie.

- Czy ty mi grozisz? - oczy Pucey'a zwęziły się, a Tom zaśmiał się w mojej głowie po raz kolejny.

- A na co ci to brzmi? Na rozmowę przy herbacie?

- Jeszcze będziesz tego żałować. - odpowiedział cicho i całkowicie spokojnie Adrian.

Spójrz na jego dłonie.

Mój wzrok bezwiednie powędrował w tą stronę. Uśmiechnąłem się szeroko. Palce miał zaciśnięte w pięść, palce wręcz błyszczące od potu. Drżały mu.

Łatwo jest zapanować nad swoim głosem. Sprawa wygląda gorzej z ciałem. Nie powstrzymasz potu, nie powstrzymasz drżenia nóg i rąk. Ani nie powstrzymasz dreszczu przechodzącego przez plecy.

Pucey odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem odszedł w stronę  wyjścia z Pokoju Wspólnego. Odprowadziłem go wzrokiem, a gdy odwrócił głowę po raz ostatni, przybrałem rozbawiony wyraz twarzy. Wzdrygnął się i szybko wyszedł.

- To było zabawne. - wzruszyłem ramionami i z powrotem założyłem ręce za głowę.

- Tylko z tym zostaniem Śmierciożercą będziesz musiał zaczekać. Czarny Pan raczej nie ma w swoich szeregach nieletnich, albo ludzi którzy nie skończyli szkoły. - zauważył Blaise.

Ma rację. Nie mam intencji w wysługiwaniu się uczniami, choć były dwa takie przypadki.

- A ty skąd to wiesz? - parska Theodore. - Rozmawiałeś z nim?

Po twarzy Blaise'a przebiegł cień, ale szybko zniknął. Tak szybko, że mogę uznać, że mi się przywidział.

- Nie, po prostu używam logiki. - rzucił chłodno. - Na co komu sługa w szkole? Który musi się uczyć, odrabiać lekcje i ma dookoła siebie zbyt dużo nauczycieli żeby cokolwiek zrobić lub gdziekolwiek być przydatnym?

- Ja jestem wyjątkowy. - rzucił z wyższością Draco. - Poza tym mam urok osobisty.

- Twój urok osobisty jest na poziomie żaby. - mruczę pod nosem, a chwilę potem czuję uderzenie w ramię.

- Myślę, że nie powinieneś podchodzić do tej kwestii w taki niedbały sposób. W końcu śmierciożercą zostaje się na zawsze.

- To zaszczyt. Pławić się w zaszczycie do końca życia? Przecież to świetny plan!

Blaise pokręcił głową z niesmakiem.

- Nie wiesz na co się piszesz.

- A ty wiesz? Jakoś nie zauważyłem żebyś był śmierciożercą. - rzuciłem wyzywająco.

Przez kilka długich sekund wpatrywał się we własne dłonie. Wyglądał, jakby intensywnie myślał.

- Nie byłem. - powiedział wreszcie, ale powoli, jakby ważąc każde słowo. - Ale słyszałem jak to wygląda. Czytałem książki o pierwszej wojnie czarodziejów i zeznania świadków. Nie tylko z tej... wygranej strony. Jestem prawie pewien, że rozmawiałem ze śmierciożercą który ukrywał ten fakt, ale nadal jest lojalny... Wyłapałem to spomiędzy wierszy.

- I co dalej?

- No i wiem, że to nie jest bułka z masłem i same przywileje! - warknął ze zdenerwowaniem.

- Ale ja przecież wiem. - zdziwił się Draco. - I nadal mam zamiar się na to zdecydować.

- To nie jest takie proste. - Blaise przesunął dłonią po twarzy ze zrezygnowaniem. - To... Merlinie, ty udajesz takiego ignoranta czy naprawdę nim jesteś?

Zaśmiałem się pod nosem i schowałem twarz w ramiona.

A ty co o tym myślisz, Tom?

Wątpię, żeby się dogadali. Draco wie coś, o czym Blaise nie ma pojęcia. Z drugiej strony, Blaise ma naprawdę dużo racji, i gdyby Draco nie wiedział o moim istnieniu w twojej głowie, uznałbym go za odrobinę szalonego lub zbyt przekonanego o swojej racji.

Może w takim razie można by było powiedzieć o tobie Blaise'owi?

Nie. Im mniej osób o mnie wie, tym lepiej.

Ale on potrafi dotrzymać tajemnicy...

Powiedziałem nie, Seth. Pamiętasz co obiecałeś? Tylko ja mogę decydować kto dowie się o naszej tajemnicy.

Skoro to nasza tajemnica, to dlaczego ty masz o tym decydować?

Minęło kilka długich chwil ciszy, aż zacząłem czuć się niepewnie.

Wszyscy którzy wiedzą o mnie w twojej głowie mogą się przydać, lub zatrzymanie tego przed nimi w tajemnicy byłoby zbyt kłopotliwe żeby podejmować ryzyko. Draco jest twoim bratem i spędzasz z nim najwięcej czasu, a Lucjusz i Narcyza są... twoimi opiekunami, poza tym stoją po mojej stronie.

A Blaise jest moim przyjacielem. Poza tym, jest z nami w dormitorium. Gdyby o tobie wiedział, nie musiałbyś siedzieć nieustannie w mojej głowie i czekać aż wyjdzie! Przecież nie proszę cię nawet o Thedoroe'a! Blaise potrafi dotrzymać tajemnicy!

...Seth, Draco, Lucjusz i Narcyza są twoją rodziną. Mieszkacie w jednym domu. Blaise jest osobą z zewnątrz. Nie zdradzisz mu naszego sekretu. Obiecałeś, Seth.

Poczułem gwałtowną złość. To NASZ sekret, więc oboje możemy o tym decydować! Wiem, że Blaise jest godny zaufania! Zobaczysz sam!

Odwracam się do niego i patrzę na niego poważnie.

- Blaise... - zaczynam, ale głos grzęźnie mi w gardle. Otwieram szerzej oczy, złość jest gwałtownie zastąpiona strachem. Nie jestem w stanie wykrztusić z siebie słowa.

Nie powiesz tego, Seth. głos Toma jest cichy, ale złowrogi.

- Co, Seth? - pyta ze zrezygnowaniem i odsłania twarz.

Poruszam ustami jak ryba wyciągnięta z wody, ale nadal nie jestem w stanie nic powiedzieć. W piersi czuję gwałtowne, nieprzyjemne, parzące ciepło.

Powoli wstaję z kanapy i przeciągam się niedbale. Przełykam ślinę z niepokojem. Nie chciałem tego zrobić.

- Tak właściwie to nic. - mówię, i mówią to moje usta i struny głosowe, ale to nie ja je wypowiedziałem. Dłoń zaczyna mi drżeć. Chowam ją pośpiesznie do kieszeni. - Oboje macie trochę racji, ale jak dla mnie zbyt dużo przykładacie do tego wagi. W końcu Draco ma jeszcze całkiem sporo czasu do pełnoletności. - moje ciało wzrusza ramionami, ale to nie ja to zrobiłem. Przerażenie rośnie w mojej piersi i próbuje wydostać się na zewnątrz, chcę coś powiedzieć, ale nie jestem w stanie. Zupełnie jakbym został odepchnięty od kontroli w tył i nie mógł zrobić ani dosięnąć do czegokolwiek. - Muszę iść do toalety.

Po czym nie czekając na odpowiedź, odszedłem luźnym krokiem, z rękami schowanymi do kieszeni. Po karku spłynęła mi strużka potu.

TOM! Tom, co ty robisz?!

Nie odpowiedział, chociaż poczułem jego obecność w swojej głowie, nadzwyczaj wyraźnie. Spróbowałem coś zrobić, cokolwiek, ale każde spięcie mięśni było czymś od razu neutralizowane. Spróbowałem unieść rękę, ale po ułamku sekundy przestała się mnie słuchać.

Wszedłem do kabiny toaletowej i zamknąłem za sobą drzwi na zasuwkę. Oparłem ręce o drzwi od wewnątrz, a także głowę. Serce bije mi jak szalone. Nagle, zupełnie niespodziewanie, czuję jak znowu mogę się ruszać i normalnie mówić. Odwracam się gwałtownie i staję twarzą w twarz ze zdenerwowanym Tomem.

- Co ty sobie wyobrażasz, Seth? - pyta ze złością i pochyla się do mnie, tak, że nasze oczy są dokładnie na tym samym poziomie. - Myślisz, że to zabawa? Nikt, podkreślam, NIKT, nie może się o mnie dowiedzieć. Gdyby to była sensowna opcja, nie wiedziałby o tym nawet Draco ani Lucjusz, ani Narcyza. Nie ma mowy, żeby kolejne osoby w to wplatać.

- Blaise potrafi dotrzymać tajemnicy! - zaprotestowałem, ale poczułem się niesamowicie przytłoczony. Pierwszy raz jego złość skierowana była w moją stronę. Bezwiednie skuliłem ramiona i cofnąłem się, przyciskając plecy do drzwi.

- Ciszej. Nie rozumiesz, Seth. Tobie wydaje się, że Voldemort w twojej głowie jest czymś normalnym, ale zrozum, że jeśli ktokolwiek dowie się o tym, wsadzą cię do Azkabanu. I każdego kto też o tym wiedział, ale tego nie zgłosił, czyli twojego brata, ojca i matkę. Chcesz wplątywać w tą grę jeszcze Blaise'a? A potem? Chcesz mi wmówić, że zatrzymasz się na nim? Nie będziesz chciał wtajemniczyć Theodore'a? Przecież też jest twoim przyjacielem! Pięć osób to już tłum, w tym przypadku bardzo duży tłum, Seth. Wystarczy, że wygadacie się jednym słowem przy Pansy, a ona będzie drążyć. Nie zapanujesz, ani ty ani ja, nad wszystkimi trzema osobami, czymkolwiek innym a Imperiusem, a ja nie mam wystarczająco sił i Magii żeby utrzymwać trzy na raz. Więc ta wiedza się rozejdzie. Najpierw na cały Slytherin, a potem na inne domy. I w końcu, bez wątpienia, ta informacja dojdzie do Dumbledore'a. A wiesz co on zrobi, Seth? - Tom przysunął się do mnie jeszcze bliżej, tak że poczułem jego oddech, dziwnie pachnący mandarynkami. Przełknąłem ślinę i zsunąłem się trochę w dół, chcąc jak najdalej się od niego odsunąć. - Zabije cię. I twojego brata. I Lucjusza, i Narcyzę. I Blaise'a, Theodore'a, Pansy. Nie zawaha się. Jest szalony. Pomyśl, Seth.

Poczułem kilka łez spływających mi po policzkach.

- Przepraszam, Tom... - jestem w stanie wykrztusić tylko te dwa słowa przed zalaniem się łzami i usilnym tłumieniem płaczu dłońmi. - Ja nie chcę żeby ktoś się dowiedział... Ja po prostu... Po prostu...

Czuję, jak kuca przy mnie. Spinam się automatycznie, gdy kładzie mi dłoń na ramieniu. Chcę przestać płakać, ale nie mogę.

- Seth, proszę, nie zepsuj wszystkiego nad czym pracowałem jednym pochopnym krokiem. Wytrzymaj jeszcze trochę, proszę.

- Ile? - pytam, choć nie wiem dlaczego. Przecież nie chcę, żeby Tom mnie zostawił...

- Nie wiem dokładnie. - powiedział łagodnie i pomógł mi się podnieść z powrotem. - Może rok? Półtora? Dwa lata? Nie więcej. Na pewno nie będziesz musiał się ze mną męczyć do końca życia.

Śmieję się pod nosem i ocieram łzy z oczu i policzków.

- Nie chcę, żebyś mnie zostawiał. - mamroczę. Obejmuje mnie jednym ramieniem.

- Nie zostawię cię, Seth, nawet jeśli opuszczę twoją głowę.

- Obiecujesz? - szepczę. Patrzy na mnie tym intensywnym, czerwonym spojrzeniem. Po chwili kiwa głową.

- Oczwiście. - mówi spokojnie, jakby to była najbardziej wiadoma rzecz na świecie. - Nie widzę innej opcji. Zbyt się do ciebie przywiązałem, żebym miał cię zostawić. Proszę, Seth, nie próbuj więcej powiedzieć o mnie komukolwiek. Dobrze?

- Dobrze.

- Nie robię tego wszystkiego tylko dla siebie, Seth. Robię to też dla ciebie. Zaufaj mi, proszę.

- Ufam ci, Tom.

- To dobrze, Seth. Pamiętaj. Zawsze będę twoim przyjacielem.

- Dobrze. Wiem.

^*^*^*^*^

Nadeszły święta i ferie. Większość uczniów rozjechało się do swoich domów, w tym ja, Draco, Blaise i Theodore. Umówiliśmy się, że jednego dnia spotkamy się na walkę śnieżkami, a jako że my mamy największy dwór, to umówiliśmy się u nas. Ojciec bez problemu się zgodził. W domu atmosfera była bardzo przyjemna i świąteczna, drugiego dnia dekorowaliśmy choinkę, w tym roku na srebrno-zielono. Mama postanowiła, że ugotuj obiad świąteczny, a ja wręcz rzuciłem się żeby jej w tym pomóc, podobnie Draco. Po kilkunastu minutach namawiania Toma on też się zgodził, co prawda był niezwykle zrezygnowany, zupełnie jakby miał coś innego do roboty. No nie wiem, przecież i tak całe dnie spędzał w książkach, co innego miałby robić?

Mama na początku nie do końca potrafiła rozdzielać zadań, może trochę wybijał ją z rytmu fakt, że miała mówić co ma robić Tom, ale po krótkim czasie wczuła się w rolę, i przez kolejne kilka godzin przygotowywaliśmy jedzenie. Dopiero po południu dowiedziałem się, że będziemy mieć jako gościa Ministra Magii i kilka innych ważnych osobistości. Byłem załamany, w końcu gdy są goście ani ja ani Draco nie mamy zbyt dużej swobody. A bo etykieta, maniery, szacunek do starszych... Nieustannie trzeba się pilnować, trzymać widelec w dobrej dłoni i nie wpychać do ust więcej niż trzeba. Nie żeby mi to przeszkadzało, takie rzeczy miałem wbijane do głowy od kiedy skończyłem pięć lat, ale zdecydowanie lepiej się czułem w Hogwarcie, gdzie mogłem nałożyć sobie na talerz całą kupę jedzenia i wypić kilka kubków kawy, bez rodziców mówiących że to niezdrowe i niebezpieczne w takich ilościach. Ja jednak jestem przekonany, że już się na kofeinę uodporniłem.

Koniec końców mieliśmy kilka tac pierogów o najróżniejszych smakach (Tom wymyślił przy tym nowe zaklęcie lepiące pierogi, po tym jak nie wyszedł mu trzeci i wyglądał bardziej jak małża niż pieróg. Jego mina była strasznie zabawna), przygotowanego ogromnego indyka z warzywami do upieczenia, świąteczny budyń z suszonych owoców i orzechów, ciasteczka, też z zuszonymi owocami, sos z żurawiny do indyka, pieczone ziemniaki, brukselkę i misę pieczonych kasztanów. No i jeszcze dobre dwanaście innych potraw które wyglądały naprawdę przepysznie, i tak samo pachniały. Zrobiło mi się żal Toma, że nie będzie mógł przy nas siedzieć i poczuć tych wspaniałych smaków. Przypomniał mi, że i tak nie czuje ani głodu ani najedzenia, więc karmienie go byłoby marnotrawieniem jedzenia. Mama powiedziała mu, że to żaden problem, i bardzo chętnie oddzieli dla niego po trochu z każdej potrawy. Na początku wyglądał na zaskoczonego, potem na obojętnego, a na samym końcu uprzejmie podziękował i powiedział, że woli słuchać rozmów przy stole. Mimo to mama zapewniła go że zadba żeby, gdy goście już wyjdą, zostało dla niego trochę jedzenia. 

Gdy to usłyszał, wyglądał... dziwnie. Jakby nie wiedział jaką maskę założyć, co powiedzieć. W końcu po prostu wzruszył ramionami i rzucił krótkie "dziękuję" towarzyszące obojętnemu wzruszeniu ramion.

Tata przez wszystkie dni do świąt wracał z pracy później niż zwykle. Z Tomem nie zamienił ani jednego słowa i wydawało się, że go unika. A jako że Tom zazwyczaj był przy mnie, to ze mną też nie rozmawiał zbyt wiele. Mimo to zawsze gdy go widziałem uśmiechał się do mnie uspokajająco i przyjemnie. 

Przygotowaniom i dekorowaniu domu jakby nie było końca, tylko dwa razy znalazłem z Draco czas żeby wyjść na zewnątrz i a to zbudować bałwana, a to porzucać się w siebie śnieżkami. Tom stanowczo zaprotestował na propozycję walki my kontra on i schował się w mojej głowie odmawiając zmaterializowania się. Gdy nie przestaliśmy go namawiać zagroził, że pojawi się i zaczaruje śnieg tak, że nie wykopiemy się z niego do wieczora. Odpuściliśmy.

Na dzień przed świętami w piątkę zjedliśmy kolację, a ja i Draco zawiesiliśmy skarpety nad kominkiem. Mama i tata zrobili to samo. Tom stał oparty o ścianę z nieobecnym spojrzeniem. Zaproponowałem, że może też chce swoją skarpetę, ale odpowiedział na to tylko parsknięciem i przewróceniem oczu. No cóż, widocznie jego prezenty będą tylko pod choinką.

Nie mogłem zasnąć przez kilka godzin zastanawiając się nad tym co jutro dostanę. Siedziałem na łóżku, czytałem książkę i bazgrałem węglem w szkicowniku. W końcu poszedłem po trochę Eliksiru Słodkiego Snu, bo Tom zaczął narzekać że będzie jutro zmęczony i nie będzie w stanie się skupić na słuchaniu Ministra Magii i tych wszystkich innych ważnych osobistości. Po wypiciu go ledwo dotarłem do łóżka, a gdy mój policzek dotknął poduszki, od razu zasnąłem.

Obudziłem się wcześnie rano i zbiegłem po prezenty. Byłem pierwszy, a wiadomo że to żadna zabawa kiedy samemu się prezenty otwiera, więc zaszedłem do kuchni i zjadłem kilka ciastek które zrobiliśmy te kilka dni temu. Były przepyszne, zaproponowałem Tomowi jedno, ale chyba nie był do końca przytomny, bo odmruknął coś kompletnie niezrozumiałego. Kilkanaście minut po bezczynnym siedzeniu na fotelu i wyginaniu się we wszystkie strony, na dół zszedł Draco. Wspólnie rozmawialiśmy przez kolejne minuty, aż, wreszcie, rodzice również zeszli na dół.

Dostałem mnóstwo świetnych rzeczy. Książki, przyrządy do pielęgnacji mioteł, słodycze, jeszcze więcej książek, słodycze, płaszcz, trochę ubrań od dalszej rodziny, pelerynę i nowe, czarne, super buty. No i słodycze. Draco dostał bardzo podobne rzeczy. Ja wreszcie zobaczyłem co kupiłem Tomowi, i była to książka o zaklęciach ogrodowych. Śmiałem się z tego przez dobre kilka minut, razem z Draco, który wyglądał na tak samo rozbawionego. Tom patrzył przez minutę pustym wzrokiem na książkę, po czym uznał, że kolejna pozycja w naszej bibliotece raczej nie zrobi nam różnicy, i tak nie miał gdzie indziej jej trzymać.

Po południu przyszedł do nas Minister Magii z żoną, Bartemiusz Crouch Senior oraz Arnold Peasegood, też z żoną. Z tego co słyszałem, jest amnezjatorem, czyli zajmuje się wymazywaniem pamięci mugolom którzy mieli doświadczenie z Magią i nie mogli o tym pamiętać.

Gdy tylko wszyscy weszli do środka, ja i Draco przywitaliśmy ich jak należy, oboje w białych koszulach i czarnych, eleganckich spodniach i butach. Na kilka minut przed tym Tom lustrował mnie wzrokiem przez dobrą minutę i poprawiał każdą zmarszczkę na mojej koszuli, i każde niepoprawne zagięcie kołnierza. Gdy pytałem po co, zgromił mnie spojrzeniem i powiedział, że zawsze mam wyglądać dobrze, a już szczególnie przy wpływowych ludziach. Tata zgodził się z tym, więc zgaduję, że nigdy nie będzie mi dane czuć się wygodnie w ważnych sytuacjach.

Nie obeszło się bez pustych pochwał w stronę moją i Draco ze strony dorosłych, ani bez tych od dorosłych do dorosłych... I bez tych ze strony mojej i Draco w stronę dorosłych... Ogólnie to każdy komplementował każdego.

Przy stole było spokojnie, Bartemiusz Crouch nie wyglądał na do końca zadowolonego z towarzystwa w jakim się znalazł, pewnie dlatego że tata miał kiedyś zarzut bycia Śmierciożercą. Minister dużo mówił, a trzy kobiety rozmawiały i śmiały się razem ze sobą. Ja i Draco trącaliśmy się nogami pod stołem żeby prowokować się nawzajem i sprawdzić który pierwszy pęknie i jakoś zareaguje. A przynajmniej robiliśmy to do momentu w którym Tom nie odezwał się w mojej głowie, po tym jak nie odezwał się ani razu odkąd usiedliśmy przy stole.

A teraz, Seth, spójrz na Croucha.

Posłusznie skierowałem wzrok w jego stronę i przybrałem zamyślony wyraz twarzy, żeby nikt nie uznał tego za podejrzane.

Jest rozproszony. Widzisz, jak sprawia mu problem mówienie jednocześnie do Lucjusza i przysłuchiwanie się rozmowie Draco i żony Peasegooda? Poza tym próbuje wyłapać wzrokiem czarnomagiczne przedmioty, których, oczywiście, tutaj nie znajdzie.

Oookeeej...? I co dalej?

Nadal na niego patrz. Wyobraź sobie, że nie widzisz go jako ciało i kości. Wyobraź sobie, że widzisz jego umysł.

Przez moment nie wiedziałem jakim cudem miałbym to zrobić, ale skupiłem się mocno na słowach Toma. Umysł?

Dobrze ci idzie, Seth. Nie przestawaj. Patrz tylko na niego, najlepiej na jego twarz, ale nie w oczy, bo to poczuje.

Po chwili ze zdziwieniem uznałem, że wszystko dookoła zamazało się, oprócz właśnie Croucha. Zatrzymałem w płucach powietrze i znieruchomiałem. Poczułem łaskotanie z tyłu głowy i w gardle.

Co robisz?

Spokojnie. Nie spuszczaj z niego wzroku. Nie denerwuj się. Nie robię nic złego...

Nagle wodnistoniebieskie oczy spojrzały prosto na mnie, a ja poczułem się gwałtownie odsłonięty i nagi. Moim pierwszym odruchem było wzdrygnięcie się, ale Tom błyskawicznie pomógł mi się opanować i poruszył moimi ustami w szczerym, dziecięcym uśmiechu.

- Słyszałem, że jest pan naprawdę świetny w magicznych pojedynkach! - powiedziałem z pasją i wziąłem niedbałego gryza ciasteczka. Srogi wzrok Croucha gwałtownie złagodniał, ale nadal pozostała w nim stalowa iskra.

- Pamiętaj, chłopcze, że wpatrywanie się w drugiego człowieka jest bardzo nieuprzejme. - powiedział ostro. Spuściłem przepraszająco wzrok.

- Zamyśliłem się, przepraszam. - odpowiedziałem cicho i nieśmiało, ale wyraźnie. Crouch pokiwał głową, teraz już chyba do końca uspokojony. W piersi rozlało mi się uczucie ogromnej satysfakcji.

Co zrobiłeś?

Powiem ci niedługo. Teraz znowu zachowuj się jak całkowicie normalne, nieopętane dziecko.

Uśmiechnąłem się pod nosem.

No i słuchałem. Słuchałem przez resztę spotkania, Tom siedział cicho i też słuchał. W końcu tata nas odprawił mówiąc, że teraz czas na rozmowy dorosłych. Odeszliśmy posłusznie, bez żadnego protestu, a gdy tylko znaleźliśmy się poza polem widzenia dorosłych, Tom zmaterializował się za naszymi plecami.

- Seth, daj różdżkę. - powiedział szybko. Od razu sięgnąłem do kieszeni i podałem mu ją. - Dziękuję.

Po czym wycelował nią w przejście, a dwie sekundy potem opuścił.

- Zaklęcie niewerbalne? - mruknąłem. Kiwnął głową.

- Na podsłuchanie.

- Ale czy tata i tak by ci wszystkiego nie powiedział? - zdziwił się Draco, czym zyskał spojrzenie Toma.

- Wolę usłyszeć wszystko osobiście. - odparł spokojnie i oddał mi różdżkę. Gdy musnąłem jego palce, poczułem ciepło.

- Możemy stąd iść czy musimy tutaj czekać i stać? - mruknąłem przeciągając się i wyciągając koszulę ze spodni, bo zaczęła mnie denerwująco uwierać.

- Zaklęcie będzie działać gdziekolwiek nie znalazłbym się w tym domu, więc myślę, że możemy wrócić do pokoju. - odpowiedział po chwili zastanowienia.

- Czemu chciałeś żebym tak patrzył na Croucha?

Spojrzał na mnie przeciągle, potem na Draco, a potem znów na mnie.

- Legilimencja. - odparł jednym słowem, a ja uniosłem wysoko brwi. - To czytanie umysłu innej osoby. Większość osób musi używać do tego formułki. Dla mnie wystarcza, przynajmniej w tej postaci, skupienie.

- Czyli że możesz zobaczyć co ktoś myśli? - zdziwił się Draco.

- Mniej więcej. - wzruszył ramionami i ruszył do przodu, w stronę schodów. - To nie jest jak książka, którą można przekartkować. Bardziej... Uczucia. Skierowane w konkretne osoby, na przykład zawiść do wroga lub współczucie do dziecka. Niektóre uczucia tkwią w ludziach zawsze, nieważne jak bardzo chcą je ukryć. Tylko najpotężniejsze osoby panujące nad oklumencją są w stanie odepchnąć od siebie legilimencję...

- A nauczysz nas tego?

- Jeszcze nie teraz.

- Czemu?

- Głównie dlatego, bo nie macie na kim ćwiczyć. - odparł, teraz trochę chłodno. - Legilimencja narusza umysł drugiej osoby w perfidny sposób i w świecie czarodziejów jest potępiana, niektóre przypadki są karane Azkabanem.

Po tej krótkiej rozmowie poszliśmy do mojego pokoju i zaczęliśmy się na zmianę nudzić, grać w szachy, eksplodującego durnia i z powrotem nudzić. Reszta dnia minęła wolno i ospale, bo razem z Draco byliśmy cholernie najedzeni i nic nam się nie chciało. Podobnie reszta ferii, oprócz tego dnia w którym odwiedził nas Blaise i Theodore. Wtedy bitwa na śnieżki trwała prawie cały dzień, jedynie z przerwami na jedzenie i gorącą czekoladę. 

Uczenie się wyczarowywania patronusa spłynęło gdzieś w tył mojej głowy i wypłynęło na wierzch dopiero wtedy, gdy zrobiłem krok do środka Hogwartu. Znowu przypomniałem sobie o Syriuszu Blacku, dementorach i tym paskudnym, nieprzyjemnym strachu który nieustannie przy nich czułem. Gdy zobaczyłem kilku w oddali miałem wrażenie, że ich moce dosięgają mnie aż tutaj, oraz że to co powoduje u mnie bogin jest niczym w porównaniu do ich prawdziwych umiejętności.

Nie wiem jakim sposobem udało mi się utrzymać w tajemnicy fakt, że ćwiczyłem patronusa razem z Potterem, więc gdy to wyszło na jaw, ani Draco ani Blaise nie potrafili w to uwierzyć. Theodore wyglądał na obojętnego, choć może trochę rozbawionego ich reakcją. Powiedział, że przecież to było trochę oczywiste, po połączeniu wszystkich faktów, i na pewno nie szokujące.

Po przedświątecznym spokoju uczniów i nauczycieli nie było już śladu, wszyscy zaczęli stresować się nieuchronnie zbliżającymi się egzaminami. Ja byłem spokojny, w końcu miałem Toma, poza tym nadążałem za wszystkimi tematami, może byłem nawet trochę w przód. Oczywiście pomijając eliksiry (te nadal były dla mnie kompletnie niezrozumiałe), ale to drobiazg. Snape i tak mnie lubi. No i mam Toma. Tom mi pomoże.

Tom zawsze będzie moim przyjacielem. Tom mnie nie opuści.





_______
Wiem, że jedną z najbardziej nieprofesjonalnych rzeczy jest zmienianie kanonu w trakcie książki, a już szczególnie kanonu który był zapisany w poprzednich rozdziałach, ale do tego rozdziału zabierałem się naprawdę długo, i dopiero gdy napisałem dużo rzeczy ogarnąłem, że nie zgadzają się z tym co napisałem kilka rozdziałów temu. Zmieniłem tamten rozdział, bo wolałem zamienić jedno zdanie niż pół rozdziału.

No i przepraszam za długą przerwę, po dwutygodniowym wyjeździe straciłem wątek do pisania i nic nie wydawało mi się sensowne. Na szczęście wreszcie się spiąłem i zrobiłem co do mnie należało :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top