rozdział XX
Brata odwiedzałem w Skrzydle Szpitalnym najwięcej razy ile tylko mogłem, czyli mniej więcej sześć razy dziennie. Na więcej pani Pomfrey mi nie pozwoliła. Nie wydawała się mocno przejęta 'wypadkiem' Draco, chyba podejrzewała że zrobił to specjalnie, ale ani razu nie usłyszałem żeby komukolwiek to sugerowała.
Rana nie była ani głęboka, ani paskudna, ani zakażona. Zwykłe, proste cięcie przechodzące wzdłuż przedramienia na długość jakichś dwunastu centymetrów. Draco, gdy był ze mną sam na sam, ewentualnie jeszcze z Blaise'em i Theodore'em, ani trochę nie przypominał człowieka którego udawał gdy wchodził jakiś nauczyciel lub Pansy. Przy nas bez problemu posługiwał się prawą ręką, pisał nią wypracowania i normalnie jadł, ale gdy tylko wchodził ktoś inny, od razu oddawał mi pióro, krzywił się i udawał niesamowicie pokrzywdzonego. Ledwie powstrzymywałem wtedy śmiech.
Tak samo z Pansy. Draco widocznie chciał się jej przypodobać, lub cokolwiek, nie wiem, nie znam się na dziewczynach, ale przy niej też udawał, z tym że udawał takiego odważnego. Och, tak, boli mnie bardzo, ale daję radę. To mnie śmieszyło najbardziej, bo w końcu kilka minut temu widziałem go używającego tą rękę bez najmniejszego problemu.
W Skrzydle Szpitalnym musiał siedzieć przez trzy dni, licząc ten w którym został zraniony, ale nie wyglądał jakby mu to przeszkadzało. Długie przerwy nadal spędzaliśmy razem, we czwórkę, okazjonalnie w piątkę, z tym że nie w Pokoju Wspólnym ale w Skrzydle Szpitalnym. Niewielka zmiana, tylko krzesła może mniej wygodniejsze. Opowiadaniem o tym co robiliśmy na lekcjach zajmowałem się ja, niestotne szczegóły dodawał Theodore, a Blaise najczęściej w ciszy pisał swoje wypracowania.
Po kilku takich wizytach i nieobecnościach Draco na lekcjach zacząłem się orientować, że ja ich wszystkich bardzo, naprawdę bardzo lubię. Nawet Pansy, choć nadal mnie denerwowała. Nie wyobrażam sobie siedzenia i odrabiania lekcji, bezsensownego gadania, bez kogokolwiek. Theodore zawsze rzuca jakieś śmieszne i celne komentarze, Draco i ja mówimy najwięcej, i wszyscy nas słuchają. Blaise najczęściej milczy, ale gdy się w czymś mylimy, poprawia nas, nawet w takich rzeczach jakich ja bym nigdy nie zauważył. A Pansy... Pansy ma ładny śmiech. I widocznie poprawia Draco humor. Może jednak zacznę ją bardziej znosić?
Draco napisał też list do taty, opisując jak nie zrobił nic złego, a hipogryf go zaatakował. Nie wiem czy widać było że coś kręcimy, ale w dniu w którym Draco miał wyjść ze Skrzydła, dostaliśmy krótki list. Tata upomniał nas, oczywiście nie bezpośrednio, że gdy następnym razem coś wpadnie nam do głowy to mamy postarać się bardziej żeby nikt się nie zorientował. Napisał też, że zrobi co może żeby pozbyć się tego hipogryfa.
Strzelam, ale mam wrażenie jakby nie tylko nie przepadał za Potterem, ale też za Hagridem. No, cóż, to tylko wyjdzie mi na dobre.
W końcu pani Pomfrey pozwoliła Draco wyjść. Założyła mu temblak i poleciła nie nadwyrężać się za bardzo. Już wtedy widziałem w jego oczach psotliwe błyski, ale gdy zapytałem co planuje, uśmiechnął się tylko tajemniczo i nie odpowiedział. Dowiedziałem się dopiero na eliksirach, gdy wszedł spóźniony o kilkanaście minut i usiadł przy stoliku tuż obok Pottera, Weasley'a i Granger. Na początku nie rozumiałem o co mu chodzi, dopiero po chwili, gdy się odezwał, wiedziałem że będę miał niezły ubaw.
Ciągle narzekał, że boli go ręka, i że nie może czy to kroić czy miażdżyć składników. Snape od razu na to zareagował i kazał Weasley'owi i Potterowi mu pomóc. Nie wyglądali za zachwyconych, nie to co ja. Potem Draco rozmawiał z nimi przyciszonym głosem, po lekcji wytłumaczył, że chciał jeszcze bardziej im dopiec, na co zareagowałem nieopanowanym, radosnym śmiechem.
Nie tylko to było interesujące na lekcji eliksirów. Neville, pomimo szeptanych podpowiedzi Hugo, kompletnie nie radził sobie ze swoim eliksirem. Zamiast jadowitozielonej barwy, jego wywar stał się pomarańczowy. Pominę fakt, że gdyby Theodore nie trącał mnie ramieniem, mój też by przybrał taki kolor. No, ale Snape naprawdę dał dopiec Neville'owi. I przy okazji Granger, która odezwała się bez pytania.
Usłyszałem też jak Gryfoni ze stolika obok rozmawiają szeptem o tym, że podobno jakaś mugolka zobaczyła Syriusza Blacka, niedaleko Hogsmeade. Zanim zjawili się pracownicy Ministerstwa, on już uciekł. Z tego co potem mówił Draco, Potter też usłyszał, i mój brat oczywiście nie mógł odpuścić okazji i trochę go podpuścić do znalezienia go na własną rękę. To też mnie nieźle rozbawiło. Oni wszyscy nadal myślą, że Black jest śmierciożercą. Nie mam zamiaru wyprowadzać ich z błędu, zresztą i tak by mi nie uwierzyli. Bo kto by uwierzył, że mam w głowie Voldemorta i on sam mi to powiedział?
Pod koniec lekcji Snape wypróbował eliksir Longbottoma na jego ropusze. Miałem nadzieję, że zobaczymy jakieś fascynujące wybuchy lub przemianę (robiliśmy eliksir powodujący kurczenie się ludzi i zwierząt), ale rozległo się tylko ciche pyknięcie i ropucha zmieniła się w kijankę. Snape odebrał Gryfonom pięć punktów za to, że Granger i Hugo pomogli Neville'owi, pomimo tego że miał robić eliksir samotnie.
Gdy wszyscy poodnosili już swoje fiolki z próbką eliksiru na biurko Snape'a (kolor mojego był zaskakująco prawidłowy, może to dzięki Tomowi który nieustannie przywoływał moją uwagę z powrotem do lekcji), nadeszła przerwa podczas właśnie której Draco opowiedział nam o wszystkim co robił, a ja i Theodore ledwo powstrzymywaliśmy się od śmiechu. Blaise też był widocznie rozbawiony.
I poszliśmy na Obronę, wszyscy niemało podekscytowani.
- Ciekawe kiedy przyjdzie. - powiedziałem, odchylając się na krześle mocno do tyłu. Założyłem ręce za głowę i westchnąłem głęboko. - Nie ma to jak spóźnić się na swoją pierwszą lekcję.
- Wolałbyś nadal mieć punktualnego Lockharta? - parsknął jakiś Gryfon. Zaśmiałem się.
- Nie no, co ty. Nigdy w życiu. Lockhart to przeszłość, i niech lepiej tak zostanie. - odparłem i z nudów zacząłem przewracać kartki w wyłożonym już na ławkę podręczniku.
Wszystkie rozmowy gwałtownie się urwały gdy drzwi do klasy otworzyły się, a do środka wkroczył Lupin, w tej samej wyświechtanej szacie i z podniszczonym neseserem. Zrobiło mi się go trochę żal, w końcu wydaje się niezłym nauczycielem, ale wyraźnie nie ma pieniędzy.
Nie daj się zwieść.
Dobra, dobra, nie dam się. Spokojnie.
- Dzień dobry. - powiedział z uśmiechem. - Pochowajcie książki i przybory do pisania. Dzisiejsza lekcja będzie miała charakter praktyczny. Wystarczą wam różdżki.
Ciszę wypełniło wyraźne podekscytowanie. Wszyscy prędko chowali swoje rzeczy, Draco wyszczerzony przesunął mi po ławce swój podręcznik który wcześniej wyjąłem. Przewróciłem oczami i łaskawie go schowałem. Obejrzałem się przez ramię.
Wszyscy w całej klasie wyglądali na mocno zaintrygowanych. Od czasów pamiętnej lekcji z chochlikami w drugiej klasie, obronę przed czarną magią przerabialiśmy tylko teoretycznie, bez żadnych ćwiczeń lub praktyki.
- Wspaniale. - oznajmił Lupin, gdy już wszyscy byli gotowi. Mnie już zaczęło boleć ramię od dwóch niesionych toreb naraz. - A teraz proszę za mną.
Na krótki moment mnie zatkało, ale ruszyłem razem za nim z resztą klasy. Poprowadził nas pustym korytarzem, zza wielu drzwi słychać było głosy nauczycieli i krzyczane zaklęcia. Za którymś rogiem natrafiliśmy na Irytka który wisiał głową w dół i zapychał gumą do żucia najbliższą dziurkę od klucza. Zaczął krzyczeć jakieś obrazy do Lupina, co mnie trochę zdziwiło. Prawda, Irytek jest chamski i bezczelny, ale nauczycielom zazwyczej okazuje szacunek. Lupin tylko się uśmiechnął, odezwał się do niego uprzejmie, a gdy to nie zadziałało, krzyknął krótkie 'Waddiwasi!'. Kulka gumy do żucia wystrzeliła z dziurki i trafiła prosto w lewą dziurkę nosa Irytka, który odkręcił się i przeklinając odleciał.
- Genialne. - wyszeptałem, trącając najbliżej stojącego Blaise'a ramieniem. Pokiwał głową, w jego oczach też błyszczała fascynacja.
- Kiedy też tego użyjemy. - przytaknął z cieniem uśmiechu na ustach.
Ruszyliśmy dalej, wszyscy rozmawiali z podekscytowaniem, a Lupinowi widocznie to nie przeszkadzało. Wszyscy, włącznie z Draco, zaczęliśmy patrzeć na niepozornego nauczyciela z rosnącym szacunkiem. W końcu pierwszy raz widziałem żeby ktoś tak dał Irytkowi popalić.
Zatrzymaliśmy się przed drzwiami pokoju nauczycielskiego.
- Proszę do środka. - powiedział i otworzył drzwi na oścież. Przytrzymał je i odsunął się lekko na bok żeby nas przepuścić.
W środku siedział Snape i mierzył nieprzychylnym wzrokiem całą klasę. Pomachałem mu dyskretnie, oczywiście nie odmachał. W pewnym momencie jego ciemne oczy rozbłysły, a na ustach pojawił się drwiący uśmiech. Kiedy na końcu do środka wszedł Lupin i chwycił klamkę żeby zamknąć za sobą drzwi, Snape mu przerwał.
- Proszę nie zamykać, Lupin. Nie mam ochoty tego oglądać. - Powstał i szybkim krokiem opuścił pokój. W drzwiach jeszcze odwócił się na pięcie. - Obawiam się, że nikt pana nie ostrzegł, Lupin, ale w tej klasie jest niejaki Neville Longbottom. Radziłbym nie powierzać mu żadnego trudniejszego zadania. Chyba że panna Granger lub pan Vaivin będą na tyle blisko, żeby szeptać mu do ucha instrukcje.
Zobaczyłem jak oboje wymienionych czerwienią się gwałtownie, podobnie jak Longbottom. Lupin jednak nie okazał po sobie żadnych emocji oprócz uprzejmości i uniesienia brwi.
- Miałem nadzieję, że Neville będzie mi pomagał w pierwszej fazie ćwiczenia. - powiedział. - i jestem pewny, że wywiąże się z tego znakomicie.
- No ale bawić to on się nie potrafi. - usłyszałem zdegustowane mruknięcie Draco. Pokiwałem głową.
A zapowiadało się tak fajnie. No ale skoro chce Neville'a za pomocnika... Widocznie ta lekcja nie będzie tak fajna.
Snape zatrzasnął za sobą drzwi, a Lupin gestem wezwał wszystkich w kąt pokoju, gdzie stała tylko stara szafa, jednak kiedy stanął obok niej, zakołysała się gwałtownie, a z wnętrza dobiegło mnie głośne łomotanie, aż cofnąłem się o krok.
- Nie ma się czym niepokoić. - powiedział spokojnie. - W środku jest upiór.
Musnąłem palcami różdżkę.
No, tak, oczywiście, ani trochę nie ma się czym niepokoić, pomyślałem na skraju uderzenia paniki, które zaraz odrzuciłem. Lupin nie przyprowadziłby nas tutaj gdyby nie był pewny, że to bezpieczne.
- To upiór zwany boginem, który lubi ciemne, zamknięte przestrzenie. - powiedział Lupin, nadal spokojnie. - Szafy, miejsca pod łóżkami, szafki pod zlewami... Raz spotkałem jednego, który zadomowił się w zegarze ściennym. Ten wprowadził się tutaj wczoraj, a ja poprosiłem dyrektora, aby zostawiono go w spokoju, bo chcę wykorzystać jego obecność na lekcji z trzecią klasą. Postawmy więc sobie pierwsze, podstawowe pytanie. Czym jest bogin?
Po krótkiej sekundzie w której przypominałem sobie podręcznik, moja ręka powędrowała gwałtownie do góry. Rękę podniosła również Granger. Westchnąłem zdenerwowany. Lupin powiódł po nas wzrokiem.
Pamiętam jak kiedyś, gdy miałem jakieś sześć lat, u nas w domu był bogin. W szafie, która prawie wogóle nie otwierana, stała na końcu korytarza i kurzyła się tylko. Bawiłem się z Draco w chowanego i otworzyłem ją, chcąc się tam wcisnąć. Gdy tylko to zrobiłem, poczułem gwałtowny wiatr, i wyszedł z niej przeogromny, włochaty pająk. Zacząłem wrzeszczeć, bo gdy byłem mały to panicznie bałem się pająków, teraz mi już przeszło. Tata przybiegł najszybciej jak potrafił, odsunął mnie do tyłu i wyciągnął swoją różdżkę.
Pamiętam, jak przez mgłę, że pająk zmienił się wtedy w wysokiego, bladego, łysego mężczyznę który mówił coś złowieszczym głosem. Tata wykrzyknął zaklęcie, a bogin zmienił się w biały dym i rozpłynął. Potem przybiegł też Draco, niemal tak samo przestraszony jak ja. Uspokoiliśmy się dopiero wtedy, gdy mama przyniosła nam lody.
- Panna Granger? - spytał Lupin, kiwając głową w stronę dziewczyny. Opuściłem bezwładnie rękę wzdłuż ciała, a drugą oparłem na biodrze i spojrzałem krzywo w jej stronę.
- Bogin to widmo, które potrafi przybierać każdą postać, jaką w danym momencie uważa za najbardziej przerażającą dla otoczenia.
- Sam nie mógłbym tego lepiej zdefiniować. - pochwalił ją Lupin, a ja poczułem zazdrość. Też bym tak powiedział. - Tak więc bogin siedzący sobie gdzieś w ciemności nie ma żadnej widzialnej postaci. Jeszcze nie wie, co najbardziej przestraszy osobę stojącą na zewnątrz. Nikt nie wie jak bogin wygląda gdy jest sam, ale kiedy wychodzi, natychmiast staje się tym, czego najbardziej się boimy. A to znaczy, że mamy nad nim w tym momencie bardzo dużą przewagę. Czy domyślasz się jaką, Seth?
Drgnąłem i odwróciłem wzrok od zadowolonej Granger.
- Ee... Ponieważ jest tu tak dużo osób że bogin nie wie jaką postać powinien przyjąć? - wyrzuciłem po krótkiej chwili. Z satysfakcją spotrzegłem, że Granger opuściła rękę z zawodem.
- Tak jest. - pokiwał głową Lupin. Uśmiechnąłem się szeroko. - Kiedy ma się do czynienia z boginem, zawsze dobrze jest mieć towarzystwo, to go wyprowadza z równowagi. Nie wie czym ma się stać, jaką postać przybrać. Kiedyś widziałem, jak bogin chciał przestraszyć dwie osoby naraz i stał się wpół ślimakiem, wpół dzieckiem. To nie było przerażające, bardziej obrzydliwe. Ale obrzydzenie łatwiej pokonać niż przerażenie. Zaklęcie obezwładniające bogina jest bardzo proste, ale wymaga pewnej siły wyobraźni. Tym co naprawdę wykańcza bogina jest śmiech. Wystarczy wyobrazić sobie jakiś kształt, który uważacie za zabawny. A teraz przećwiczmy zaklęcie bez różdżek... Proszę powtórzyć za mną. Riddikulus!
- Riddikulus! - ryknęła klasa w jednym momencie, aż podłoga zadrżała.
- Dobrze. - powiedział z aprobatą Lupin. - Niestety, to jest ta łatwa część ćwiczenia. Przejdziemy do trudniejszej. Samo słowo nie wystarczy. I tu właśnie będzie mi potrzebny Neville.
Chłopak wystąpił do przodu. Wyglądał jakby szedł na szubienicę. Hugo poklepał go po ramieniu i wyszeptał kilka słów których nie dosłyszałem.
- A teraz posłuchaj, Neville. - zaczął Lupin i pochylił się przy nim. - Zastanów się, co najbardziej cię przeraża?
Usłyszałem tylko jakieś mamrotanie, pomimo tego jak bardzo wytężyłem słuch. Syknąłem na jakichś Gryfonów którzy kompletnie nie zwracali uwagi na lekcję.
- Przepraszam, Neville, nie dosłyszałem. - powiedział Lupin zachęcającym tonem.
- Profesor Snape. - wyszeptał Longbottom.
Wybuchnąłem śmiechem, podobnie jak prawie wszyscy dookoła. -
Potem Lupin zaczął z nim o czymś rozmawiać po cichu, powiedział mu kilka słó na ucho i odszedł do szafy z boginem. Zacisnąłem palce w podekscytowaniu. Szafa zatrzęsła się gwałtowniej.
- Jeśli Neville'owi się uda, upiór zajmie się po kolei innymi osobami. - powiedział Lupin, podchodząc do szafy i kładąc na niej dłoń. - Chciałbym, żeby teraz każde z was pomyślało o czymś najbardziej przerażającym, a później wyobraziło sobie jak zamienić to w coś śmiesznego, zabawnego.
Zapadła cisza w której każdy zaczął się zastanawiać. Ja też.
Ja w szczególności.
Przełknąłem ślinę.
Czego ja się tak właściwie boję najbardziej?
Jako pierwsze pomyślałem o dementorach. Są okropni, obrzydliwi, zimni. Ale... Czy to ich się boję? Czy to nie jest tak, że boję się... tego uczucia które we mnie wywołują...?
Po plecach przebiegł mi dreszcz. Zacisnąłem zęby.
Nic nie ma, nic nie istnieje.
Ja nie istnieję.
Posłałem myśl w stronę Toma, ale jako odpowiedź dostałem tylko poczucie obecności, zupełnie jakby był pogrążony we własnych myślach. Przełknąłem ślinę po raz kolejny, nie byłem w stanie odepchnąć od siebie myśli które mnie nawiedziły.
Ciemno, zimno. Nic nie ma. Nie mam rąk, nie ma niczego.
Nie istnieję. Nic nie istnieje.
Rozejrzałem się dyskretnie dookoła. Większość osób miała mocno zaciśnięte powieki i pięści. Blaise oczy miał tylko przymknięte. Draco wyglądał na znudzonego.
- Nie boję się niczego. - parsknął i odgarnął włosy z czoła. - Nic mnie nie przeraża. Idiotyczna ta lekcja. Może drugiego nauczyciela też się pozbędziemy? - dodał nieco ciszej, żebyśmy tylko ja, Blaise, Theodore i Pansy go usłyszeli. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Gotowi? - zapytał Lupin, ignorując komentarz mojego brata.
Pokiwałem głową jak reszta, ale w środku czułem wręcz przeciwnie. Nie chcę znowu się poczuć jakby... nic nie istniało. Jakbym ja nie istniał. Ja naprawdę chcę istnieć, chcę żyć. Lewą ręką zacząłem nerwowo miętlić skrawek szaty, a prawą zacisnąłem na różdżce.
Cała klasa odsunęła się o kilka kroków i zaczęła obserwować Neville'a. Lupin pokiwał głową i zaczął odliczać. Na trzy. Raz... Dwa...
Trzy.
- Teraz! - krzyknął i machnął swoją różdżką. Klamka szafy opadła, drzwi otworzyły się szeroko. Poczułem jak żołądek jednocześnie zjeżdża mi do gardła i jak jednocześnie chcę się zaśmiać.
Z szafy wyszedł Snape, z oczami groźnie wlepionymi w Neville'a. Ten cofnął się o krok, podniósł różdżkę i poruszył bezgłośnie ustami. Snape zbliżył się do niego, jednocześnie poruszając nogami, ale jakby przesuwając się w powietrzu.
- R... r... riddikulus! - zapiszczał Longbottom. Chciałem się zaśmiać, ale nie udało mi się.
Rozległ się suchy dźwięk przypominający trzask z bicza. Snape zachwiał się, i oto miał na sobie długą, ozdobioną koronkami suknię i wysoki kapelusz z wypchanym, zjedzonym przez mole sępem na czubku, a na ręce dyndała mu olbrzymia szkarłatna torebka.
Chyba byłem jedynym który głośno się nie zaśmiał, stać mnie było tylko na nerwowy uśmiech.
Nie ma mnie, nie ma nic, nie ma niczego.
- Parvati! Naprzód! - zawołał Lupin, a dziewczyna wyskoczyła do przodu. Miała bardzo zdecydowaną minę.
Trzask, Snape zmienił się w zakrwawioną mumię. Bardzo, bardzo realistyczną. Przełknąłem ślinę.
Jak niby bogin może sprawić, że poczuję się jakbym nie istniał? głos w mojej głowie nie należał do Toma, ale do mnie. Przygryzłem dolną wargę. Przecież to bogin. Zmienia się w to, czego się człowiek boi. Nie może zrobić tak, że poczuję jakbym nie istniał. Prawda?
- Riddikulus! - krzyknęła dziewczyna. Mumia zaplątała się we własne bandaże i upadła na ziemię. Głowa odczepiła się jej od ciała i odturlała na bok.
- Seamus!
Gryfon wybiegł do przodu. Opuściłem wzrok. Nie chcę na to patrzeć.
Jak zmienić stan w coś śmiesznego, pomyślałem panicznie. Przecież to niemożliwe. Jak? Czym odróżnić prawdziwy stan od takiego wywołanego przez dementora? Przed czym, do cholery, mam się bronić? Co ma być śmieszne? To, że nie istnieję?
Kolejne i kolejne osoby podchodziły do bogina, rzucały zaklęcie i odchodziły na drugą stronę pokoju nauczycielskiego. Pierwsi byli oczywiście bezmyślni i "odważni" Gryfoni, dopiero potem przyszła kolej na Ślizgonów.
Próbowałem schować się za kimś, ale Theodore tylko się ze mnie zaśmiał i odepchnął mnie z powrotem na moje miejsce. Poczułem narastający strach.
Nie chcę znowu tego czuć. Wystarczą mi dwa razy.
Przyszła kolej na Blaise'a. Ruszył do przodu z wyciągniętą różdżką i zaciętym wyrazem twarzy. Bogin zmienił się z pożółkłego szkieleta w raczej niskiego, ale umięśnionego mężczyznę z nieprzychylnym uśmiechem i ciemnym spojrzeniem. Zobaczyłem na ciemnych ramionach ciarki i sam się wzdrygnąłem.
Czego boi się Blaise?
- Chodź do mnie, chłopcze. - powiedział mężczyzna ochrypłym głosem w którym coś zdecydowanie mnie odrzucało. - Nie bój się.
Ręka Blaise'a zadrżała, ale doskonale nad sobą zapanował.
- Riddikulus! - powiedział donośnie.
Mężczyzna zakręcił się, rozległ się trzask, jakby z bicza, i zmienił się w małe dziecko, bobasa. Uśmiechnąłem się lekko, choć nerwowo. Blaise odszedł na bok. Ruszył Theodore.
Bobas zmienił się w... jakby... duży, czarny, obsydianowy, wysoki budynek. U jego stóp kotłowała się ciemnogranatowa woda, na niebie błyskały błyskawice. Dookoła budynku latały małe... małe stworzenia...?
Wytężyłem wzrok i poczułem gwałtowny dreszcz.
Dementorzy.
To jest Azkaban.
Theodore zacisnął lewą dłoń w pięść, skrzywił się i krzyknął zaklęcie.
Obsydianowy blok jakby zmienił się w płyn i rozprysł na podłodze zmieniając w kałużę. Theodore uśmiechnął się usatysfakcjonowany i odszedł na bok.
Rozejrzałem się. Ja, Draco, Potter, dwóch Ślizgonów. Reszta klasy już stała po drugiej stronie pomieszczenia, a Lupin nadal wywoływał imiona.
- Draco!
Mój brat przewrócił oczami i trzymając różdżkę lewą, zdrową ręką podszedł do kałuży. Wyglądał na naprawdę niedbałego, zupełnie jakby... nie chciał przyznać, że może się czegokolwiek bać...?
Kałuża gwałtownie zawirowała i wystrzeliła w powietrze. Fala strachu i niepewności opłynęła mnie od góry do dołu.
Kałuża zmieniła się w tatę, patrzącego ze złością na Draco, który gwałtownie zbladł i opuścił rękę. Zadrżał, otworzył usta, ale nie wydał żadnego odgłosu.
- Jak mogłeś to zrobić? - dobiegł mnie zawiedziony i wręcz wściekły, znajomy głos. Skuliłem ramiona i wbiłem palce w ramię. - Miałem o tobie lepsze mniemanie.
Draco zadrżał, cała klasa milczała wpatrzona w niego. Skrzywiłem się, zamknąłem na chwilę oczy.
- Riddikulus, Draco! - wykrzyknąłem, zbierając się w sobie.
Brat spojrzał na mnie, przez pierwszą sekundę bezbronnie, ale w drugiej widocznie nabrał pewności siebie, odwrócił się z powrotem do taty... nie, nie do taty, do bogina. To bogin.
- Riddikulus! - ryknął wściekle i machnął różdżką.
- Seth! - zawołał Lupin, choć już się nie uśmiechał, jak wcześniej. Bardziej wyglądał na zatroskanego.
Ale nadal zdeterminowanego.
Poczułem jak nogi mi drżą, ale zmusiłem je do ruchu i stanąłem przed szafą. Czułem spływającą po plecach strużkę potu. Zacisnąłem zęby żeby nie drżała mi szczęka.
Trzask!
I zobaczyłem...
Siebie.
Wszystkie myśli gwałtownie mnie opuściły. Poczułem tylko pustą głowę. I trwogę.
Ja?
Nie. Nie ja.
Tom.
Oblał mnie lodowaty pot. Chciałem się rozejrzeć, chciałem coś zrobić, ale nogi jakby wrosły mi w ziemię. Nie potrafię odwrócić wzroku od jego czerwonych, żarzących się oczu. A on patrzy na mnie... Ze złością?
Czemu jest na mnie zły?
Kulę ramiona, czuję jak ręka z wyciągniętą różdżką mi drży.
Bogin. Bogin. Riddikulus. Śmieszne. Pomyśl o czymś śmiesznym.
Otwieram usta żeby powiedzieć zaklęcie.
- Zawiodłeś mnie. - powiedział cicho, złowieszczym tonem. Słowa utkwiły mi w gardle i nie chcą przejść dalej. Patrzę na niego, patrzę jak powoli kręci głową i uśmiecha się drwiąco. - Wiedziałem, że tak to się skończy. Nawet szlama byłaby lepsza od ciebie.
Czy to na pewno bogin? Wygląda prawdziwie... Taka sama twarz, takie same oczy... Może... może Tom naprawdę się pojawił...?
- Nawet nie dziwię się, że się nie odzywasz. - mówi z szyderczym rozbawieniem i robi krok do przodu. Pewny, duży krok. Cofam jedną nogę. Czemu? Czemu jesteś na mnie zły? Co takiego zrobiłem?
- Nie zrobiłem nic źle... - wykrztuszam, czując napływające do oczu łzy. Jednak nie pozwalam im płynąć dalej.
- Jeszcze nie rozumiesz? - pochyla się do przodu, zniżając do mojej wysokości, tak, że różdżka której kurczowo się trzymam celuje dokładnie w środek jego twarzy. - Zostałeś wykorzystany. - powiedział cicho. - Od początku cię wykorzystywałem, wiesz? - wyszeptał. Ręka widocznie mi zadrżała. - Wiesz to. Widzę to w twoich oczach.
Śmieszne. Jak zmienić Toma w coś śmiesznego? Co zrobił śmiesznego? Nie byłem na niego przygotowany. Śmieszny Tom? On nie jest śmieszny. On jest poważny.
Nigdy mnie nie zawiodłeś, słyszę głos, ale jakby z oddali. Nigdy.
Ręka stabilizuje mi się. Nagle czuję gwałtowny, choć chwiejny spokój, gotowy w każdej chwili runąć.
Przypominam sobie śmiech. Radość, zadowolenie. Przecież Tom zawsze był ze mną, prawda? Przecież Tom jest tak jakby mną, prawda? Czyli rzeczy, które mi się przydarzyły, przez które ja byłem śmieszny...
- Riddikulus. - mówię stanowczo, z nadzieją.
Bogin nagle otwiera szerzej oczy, potyka się i upada na ziemię. Odsuwam się w ostatnim momencie, parskam śmiechem gdy widzę wyprostowane ciało które runęło jak długie na ziemię. Odchodzę na bok, nie spuszczając z niego wzroku i staję obok Draco, Blaise'a i Theodore'a którzy patrzą na mnie z zainteresowaniem.
Dobra robota.
- To byłeś ty? - pyta Theodore, trącając mnie ramieniem. Lupin wykrzykuje imię kolejnej osoby która rusza do przodu. Odwracam wzrok od bogina dopiero wtedy gdy zmienia się w ogromnego szczura. - Wyglądało jak ty z przyszłości.
Znowu przez moment z głowy uciekają mi wszystkie myśli, a ciało po raz kolejny oblewa pot.
- Ee... - wyrywa mi się. Zaraz potem uświadamiam sobie, że podsunął mi doskonałe wytłumaczenie. - No... tak... To byłem ja z przyszłości. - mówię i czerwienię się.
- Pamiętam jak przed egzaminami w drugiej klasie mówiłeś mi że musisz dużo się uczyć żeby w przyszłości mieć dobrą pracę i nie pluć sobie w brodę czy coś takiego. - rzucił pozornie niedbale Draco, ale w jego oczach zobaczyłem jednocześnie złość, determinację i chęć natychmiastowego porozmawiania w sześć oczu.
- Naprawdę jesteś aż takim kujonem? - parsknął jakiś Gryfon zza moich pleców. Spojrzałem na niego ze złością.
- No tak, bo przecież jeżeli będziesz mieć same Zadowalające to na pewno dostaniesz świetną i dobrze płatną pracę. - warknąłem. - Nie wiem jak ty, ale ja mam zamiar mieć dobre życie.
- Jesteś cholernym Malfoy'em, pieniędzy starczy ci do końca życia i na jeszcze trochę. - rzucił czarnoskóry Gryfon. Spojrzałem na niego spode łba.
- To że mam zagwarantowany dobry start to nie znaczy że nie mam zamiaru się uczyć.
- Mogę się założyć że czegokolwiek nie będziesz chciał, ojciec ci to załatwi. - przewraca oczami Weasley, wtrącając się do dyskusji.
- Co jest złego we wtykach w ministerstwie? - pyta Theodore ze zmarszczonymi brwiami. - Jesteście po prostu zazdrośni.
- Większość z nas polega na własnych umiejętnościach, nie na kontaktach. - mówi znowu czarnoskóry Gryfon. Zaciskam dłonie w pięści. Świetnie, w co ja się wpakowałem? Teraz wszyscy Gryfoni będą mnie uważać za idiotycznego kujona.
Co cię obchodzą głupi Gryfoni?
Nie twoja sprawa!
- To nie jest wina czystokrwistych że mają pieniądze i kontakty. - do dyskusji włączył się kolejny Ślizgon. - Nikt nie wybierał w jakiej rodzinie się urodzi.
- Ja tam się cieszę, że moja mama i tata przynajmniej mają dla mnie czas. - rzuca lekceważąco kolejny Gryfon.
- Nasi rodzice mają dla nas czas! - krzyczę ze złością, pochylając się do przodu. Z różdżki którą nadal trzymałem w prawej ręce wytrysnęły czerwonozłote iskry. Wszyscy cofnęli się o krok lub dwa.
Opanuj się.
- Koniec tej dyskusji. - powiedział ostro Lupin, podchodząc do nas. Wyprostowałem się i rozejrzałem. Każdy miał już za sobą walkę z boginem, wszyscy przysłuchiwali się tworzącej się kłótni. - Nie na lekcji. Seth, jeżeli jeszcze raz zobaczę że rzucasz jakieś zaklęcie, dostaniesz szlaban.
Otwieram szerzej oczy i odwracam się do niego gwałtownie.
- Nie rzucałem żadnego zaklęcia! - mówię wściekle, różdżka rozgrzewa się ponownie.
- Musisz nauczyć się panować nad swoją magią. - odpowiada ostro, ale nie ze złością. Co tylko jeszcze bardziej mnie denerwuje. - Takie wybuchy mogą się źle skończyć. Jeżeli chcesz, mogę ci w tym pomóc.
- Nie potrzebuję pomocy. - warknąłem i założyłem ręce na piersi. Wbiłem wzrok w okno.
Lupin nie odpowiedział i zaczął dalej prowadzić lekcję. Zadawać pytania, pytać o wrażenia. Mówił dużo i z sensem. Ale jakoś odechciało mi się go słuchać. Nie chciało mi się nic, ani rozmawiać z Draco, ani z Tomem, ani nawet patrzeć na nikogo. Jestem zły.
Zły na siebie.
^*^*^*^*^
- Chodź. - Draco wstał z kanapy i pociągnął mnie za ramię. Spojrzałem na niego nieprzychylnie i odłożyłem karty do Durnia na bok.
- Nie chce mi się. - mówię niechętnie.
Musimy porozmawiać.
Zaciskam mocniej zęby i nie odpowiadam. Draco wzdycha lekko, odciąga mnie trochę na bok i pochyla się do mnie z poważnym wyrazem twarzy.
- Musimy porozmawiać. - mówi cicho i stanowczo. Przewracam oczami. - Ty, ja i Tom.
- Nie chce mi się. - powtarzam i strącam jego rękę ze swojego ramienia.
Widzę, że postać jaką przybrał bogin naprawdę tobą wstrząsnęła.
Zatrzymałem się gwałtownie ze wzrokiem wlepionym w ziemię.
Chciałbym wytłumaczyć ci trochę rzeczy.
- Widzisz moje myśli? - mamroczę, udając że drapię się w nos.
Mówiłem to nie raz, Seth. Czuję emocje które tobą targają.
- A gdy się materializujesz? Widzisz je?
Tak, ale mniej intensywnie... O wiele trudniej mi je zroz...
- Chodź. - tym razem to ja łapię Draco i ruszam szybkim krokiem w stronę dormitorium. Odwracam się jeszcze i macham do zdezorientowanego Theodore'a. - Niedługo wrócę!
Wchodzimy do korytarza z dormitoriami, idziemy przez chwilę, aż w końcu odwracam się i otwieram gwałtownie drzwi. Wkraczam do środka, Draco tuż za mną.
- Wychodź. - mówię chamując złość i zbieram myśli w stronę wyrzucenia Toma ze swojej głowy.
Po kilku sekundach pojawia się obok, na jego twarzy maluje się lekkie zdezorientowanie. Nie patrzę na niego dłużej, idę w stronę swojego łóżka, siadam na nim, podkulam nogi i chowam twarz w ramiona, ale tak żebym nadal widział ich kątem oka.
Oboje milczą. Tom patrzy na Draco. Ten drugi wzrusza lekko ramionami i zakłada ręce na piersi. Tom wkłada ręce do kieszeni i zaczyna patrzeć w sufit.
Kulę ramiona i wpatruję się w ciemną przestrzeń pomiędzy moimi nogami a buzującym ciepłem torsem. Różdżka którą mam w kieszeni również jest nienaturalnie rozgrzana.
- Nie wiedziałem. - słyszę głos Toma i czuję, jak łóżko w nogach nieco się zagłębia. Zaciskam palce na łokciach. - Naprawdę, nie wiedziałem. W twojej głowie kołatało się jedno, uczucie które wywołują w nas dementorzy. Bycie martwym, a jednak tylko trochę żywym. Zaskoczyłeś mnie.
Nie odpowiadam.
Z drugiej strony łóżko również się zapada.
- Ja... - Draco zaczyna z wahaniem. - Widziałeś jaką postać przybrał bogin. Też się tego nie spodziewałem. - wręcz czuję w powietrzu niezręczność która go ogarnęła. - Nie zrozum mnie źle, ja naprawdę kocham naszego ojca, ale... boję się, że jeżeli będę robił coś źle, nie... nie sprostam jego oczekiwaniom i będzie niezadowolony. - milczy przez moment. - boję się co mógłby zrobić gdybym okazał się porażką.
Zapada cisza. Czuję, że złość się ze mnie ulatnia, a oczy stają się wilgotne.
- Nawet jeżeli nie chcesz mnie teraz słuchać, Seth, to ani razu mnie nie zawiodłeś. - mówi Tom. - I nigdy nie zawiedziesz...
- Nie wiesz tego. - unoszę głowę i patrzę na niego. - Nie wiesz tego.
- Ale...
- Nie wiesz tego! - opuszczam nogi i zaciskam palce na pościeli. - Zapomniałeś kim jesteś? Częścią Czarnego Pana! Voldemorta! A kim ja jestem? Trzecioklasistą! Skąd możesz wiedzieć, że cię nie zawiodę?
Tom przekrzywia głowę.
- Bo cię znam, Seth. - mówi cicho. Jego czerwone oczy błyszczą. Bogin był naprawdę identyczny. - Wiem że potrafisz się słuchać, a chwilę potem improwizować. Masz nieprzeciętny umysł, wybrała cię potężna różdżka.
- To o niczym nie świadczy. - protestuję i przeczesuję nerwowo włosy. - Co jeżeli pomyślisz, że będę w stanie coś zrobić, ale ja nie dam rady? Co jeżeli będziesz oczekiwał zbyt wiele?
- Nie będę.
- A co jeżeli się pomylisz? - pytam buntowniczo. - Albo zrobię coś niespodziewanego? Coś, czego nie przewidzisz? Albo, nie wiem, nagle Draco się znajdzie w niebezpieczeństwie i będę musiał wybrać pomiędzy nim a tobą? Skąd wiesz, co wybiorę?
- To czego ja chcę nie koliduje w żaden sposób z twoim bratem. - odpowiada stanowczo.
- Super. - parskam drwiąco i nerwowo jednocześnie. - Wspaniale.
- Nie zawiedziesz mnie w żaden sposób.
- Nie wiesz tego. - powtarzam łamiącym się głosem. - Nikt tego nie wie.
- Ale dlaczego jesteś zły? - pyta Draco, zupełnie jakby nie rozumiał.
- Bo mój durny strach mógł wszystko zniszczyć! - zrywam się z łóżka i staję na ziemi. Dłonie miętlą koszulę, stopy tupią nerwowo. - Co jeżeli Lupin cię poznał? Co jeżeli dojdzie to do nauczycieli? Dumbledore wie jak wyglądasz, Tom! Co jeżeli Lupin tak cię opisze? Co jeżeli wszystko legnie w gruzach przez mój jeden, głupi, idiotyczny strach?!
- Po pierwsze. - Tom również wstaje z łóżka i podchodzi do mnie. Cofam się o krok. - Wydaje ci się, że wszyscy dookoła wiedzą tyle samo co ty, a to nieprawda. Wiedzą bardzo, bardzo mało. Każdy w szkole myśli, że byłeś opętany. Nikt nie wie o tym co stało się w Komnacie Tajemnic, nikt. Po drugie, nawet jeżeli w ostateczności ktokolwiek zacząłby coś o mnie podejrzewać, to byłyby tylko podejrzenia. Jesteśmy pierwszymi osobami w historii gdzie jeden umysł gości w swoim ciele drugi umysł. Nikt z tym nic nie zrobi. Nikt nie ma tego nawet jak udowodnić.
Ale co... co jeżeli... Dumbledore... Pozna... Dumbledore wie jak wygląda Tom. Tom... Tom wygląda jak...
Tom robi krok do przodu i kładzie mi dłonie na ramionach. Są ciepłe. Ciepłe. Wzrok mi się rozmazuje.
Ciepłe. Ciepło. Przyjemnie?
- Nigdy mnie nie zawiodłeś. - słyszę głos, ale jest jakby przytłumiony, daleki... Jakby ktoś mówił przez poduszkę. - I nigdy nie zawiedziesz, Seth.
Nie myśl zbyt wiele.
- Nie... myśleć... - mamroczę.
- Tak, Seth. - mówi łagodnie Tom i ostrożnie prowadzi mnie do łóżka. Siadam na materacu i chowam twarz w dłoniach. Czuję jak ktoś przede mną kuca. - Nie myśl zbyt wiele. Nie martw się przyszłością. Patrz na to, co jest teraz, dobrze? Zapewniam cię, Seth. Nie zawiedziesz mnie. Myśl o nauce. O wypracowaniach, eliksirach dla Snape'a. Niczym więcej nie musisz się przejmować, uwierz mi.
Przełykam ślinę, odsuwam ręce od twarzy i patrzę na niego. Na czerwone, błyszczące oczy. Ciemnobrązowe, zaczesane nad lewym okiem włosy. Ostre rysy twarzy. Zarysowaną szczękę. Idealny przedziałek. Wąskie usta, podłużny nos. Oczy. Czerwone oczy. Czerwone jak krew.
- Nie zawiedziesz mnie nigdy, Seth.
^*^*^*^*^
- Wyjście do Hogsmeade odbędzie się po drugim śniadaniu. - mówi Dumbledore, a jego głęboki głos roznosi się po całej Wielkej Sali. - W związku z Syriuszem Blackiem będącym na wolności i polującym na jednego z naszych uczniów, na wycieczce pilnujcie się swoich opiekunków. Mam nadzieję, że pamiętacie kto jest opiekunem waszego domu, ale dla pewności przypomnę. Gryfonami zajmie się profeosr McGonagall, Puchonami profesor Sprout, Krukonami profesor Flitwick, a Ślizgonami profesor Snape. Przed wyjściem opiekunowie waszych domów będą zbierać zgody na wyjście do Hogsmead, osoby bez zgody oczywiście nie mogą wyjść na wycieczkę. A teraz nie zabieram wam więcej ze śniadania, smacznego!
Po czym usiadł i zaczął zajadać się smażonymi kiełbaskami. Spojrzałem na stół Slytherinu, nagle wypełniony śniadaniowym jedzeniem, i uśmiechnąłem się pod nosem.
Żal mi każdego kto nie może wyjść do Hogsmeade. Kilka razy byłem tam z ojcem, Draco i mamą, i za każdym było wspaniale.
Wziąłem półmisek z jajkami sprzed nosa jakiegoś pierwszaka i nałożyłem sobie dużą porcję. Obok mnie Draco dyskutował zawzięcie z Flintem na temat eliksirów i tego który jest najlepszy do usypiania. Całkiem nieźle sobie radził jak na pięcioletnią różnicę wieku.
Szybko zjadłem i jeszcze szybciej wstałem od stołu, tak się złożyło, że mniej więcej w tym samym momencie co Blaise. Wspólnie, wolnym krokiem, wróciliśmy do Pokoju Wspólnego. Rozmawialiśmy o tym do jakich sklepów pójdziemy i co kupimy; kolejne wyjście będzie dopiero w przyszłym roku, po Gwiazdce, więc większość prezentów też trzeba będzie dzisiaj kupić. Kilka dni temu dostałem list w którym tata pisał, że na te święta i ferie wrócimy do domu, tak jak zwykle.
W pokoju wspólnym ruszyłem do swojego dormitorium, wziąłem książkę, rozłożyłem się na łóżku i czytałem ją w spokoju. Po pewnym czasie wrócił Draco, poprzedrzeźnialiśmy się trochę, porzucaliśmy poduszkami i porozwalaliśmy ubrania na wszystkie trzy łóżka (jedne spodnie przykeliły się do sufitu, nie mam pojęcia jakim sposobem). Gdy nadeszła pora na drugie śniadanie, pochłonęliśmy je i nadal przepychając się łokciami wróciliśmy do Pokoju Wspólnego. Snape już tam czekał i zbierał z kamienną miną kwitki ze zgodą na wyjście. Jestem prawie pewien, że nawet gdybyśmy nie mieli zgód to by pozwolił nam iść. W końcu jest ojcem chrzestnym Draco.
Na zewnątrz już było trochę chłodno, więc do Hogsmeade wybrałem się w nowym, czarnym, skórzanym płaszczu. Draco śmiał się, że wyglądam głupio, ale sam szedł w szmaragdowozielonym, co uznałem za zdecydowanie bardziej idiotyczne.
Snape, oczywiście, pozwolił nam na więcej swobody niż inni opiekunowie pozwalali swoim uczniom. Widocznie dobrze wiedział, że nikt nie chce zobaczyć go rozzłoszczonego ani zdenerwowanego zgubieniem jednego ucznia.
Najpierw poszliśmy do Miodowego Królestwa i nakupywaliśmy słodyczy; wziąłem kilka dużych tabliczek czekolady z orzechami laskowymi i obiecałem sobie, że nauczę się zaklęcia chłodzącego, żeby nie były ciepłe. Theodore spojrzał na mnie wtedy jak na wariata i powiedział, że jestem psychiczny jeżeli jem chłodną czekoladę. Odparłem, że ciepła czekolada jest dobra tylko wtedy, gdy jest płynna. Chyba nie zrozumiał. No cóż, nie spodziewałem się, że zrozumie prawdziwy arystokratyczny smak.
Potem kupiłem cztery książki. Jedną dla siebie, jedną dla Blaise'a, jedną dla Theodore'a i jedną dla Toma. Tą ostatnią wymacałem z zamkniętymi oczami, co Tom skwitował śmiechem. Ale co innego mogłem zrobić? Tylko w taki sposób to będzie dla niego niespodzianką. A że przy okazji dla mnie...? Nic nie poradzę. Przy kasie specjalnie odwróciłem od niej wzrok, a Tom znowu zaczął się śmiać. No i nadal był rozbawiony gdy odwróciłem się tyłem gdy sprzedawca pakował książki do mojej torby.
Gdy Draco, Blaise i Theodore poszli do pubu na kilka kufli miodowego piwa, ja odłączyłem się od grupy i wskoczyłem do sklepu z miotłami. Kupiłem Draconowi jakiś zestaw najwyższej jakości witek do wymiany.
Potem zaszedłem jeszcze do jakiegoś sklepu z biżuterią, i kompletnie nie wiedząc co lubią dziewczyny takie jak Pansy, kupiłem pierwsze lepsze kolczyki na które natrafiłem palcami. Po chwili zastanowienia wziąłem też coś dla Daphne Greengrass i Tracey Davis. Przestały się z nami tak bardzo trzymać odkąd dowiedziały się, że "byłem opętany" na drugim roku, ale nadal czasami można było z nimi porozmawiać lub pograć w Eksplodującego Durnia w Pokoju Wspólnym.
Ruszyłem szybkim marszem w stronę pubu. Zapytałem Toma czy teoretycznie też chciałby napić się kremowego piwa, odpowiedział, że nie pije alkoholu. Zdziwiłem się, no bo przecież kremowe piwo upić może tylko skrzata, ale uparł się, że alkohol to alkohol i nie będzie go pić. Szkoda. Ciekawe jak wyglądałby pijany Tom.
W sumie to chyba wolę nie wiedzieć.
W pubie było mnóstwo uczniów, od trzeciej klasy wzwyż, a także sporo nauczycieli. Zobaczyłem górującego nad większością Hagrida, srebrną brodę Dumbledore'a i spięte w zwyczajowego, ciasnego koka włosy McGonagall, która widocznie odpuściła sobie trochę pilnowanie uczniów, a także kilku innych.
Podszedłem do stolika przy którym siedzieli Draco, Blaise i Theodore razem z kilkoma starszymi uczniami, w tym z Adrianem Pucey'em, który zmierzył mnie nieprzyjaznym spojrzeniem, ale nie odezwał się. Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie wydarzeń z Komnaty Tajemnic, ale Tom uspokoił mnie, że gdyby cokolwiek pamiętał, powiedziałby to już dawno. Teraz widocznie pozostało w nim samo gorzkie, nieprzyjemne uczucie, którego źródła nie potrafił zlokalizować.
Kremowe piwo piło się świetnie, choć było trochę gorzkawe. Flint, który był już pełnoletni, kupił sobie butelkę Ognistej Whiskey, i uważając żeby żaden nauczyciel nie zauważył, puścił ją w kółeczko dookoła stolika. Blaise napił się, chyba nawet chętnie, Theodore też, choć mniej, Draco zawahał się przez dłuższy moment, ale też pociągnął łyk i od razu się skrzywił. Pansy odmówiła, Daphne też, ale Tracey zdecydowała się na małego łyczka. Gdy oddała mi butelkę, obok przechodziła barmanka, więc szybko schowałem butelkę pod stół i przybrałem niewinną minę. Nawet nie zwróciła na mnie uwagi, więc gdy odeszła, bez wahania się napiłem. No i od razu prawie wypłułem. Flint, Adrian i kilku innych zaczęło się śmiać, otarłem zaczynające łzawić oczy dłonią i oddałem butelkę.
Chyba wezmę przykład z Toma i też nie będę pił. Alkohol jest ochydny. Zdecydowanie bardziej wolę kawę.
Gdy zaczęło robić się ciemno, wszyscy Ślizgoni zaczęli się zbierać przy Snape'ie i wracać do Hogwartu. Byliśmy ostatnim domem, który wrócił, i wszystkie inne widocznie nam zazdrościły.
Potem nadeszła noc, i kolejny dzień weekendu, niedziela. Podroczyłem się z Draco, poczytałem książkę, odrobiłem lekcje. Poszedłem na obiad, potem na kolację. I poszedłem spać.
I nadszedł poniedziałek.
Śniadanie, chwila przerwy, lekcje, drugie śniadanie, chwila przerwy, lekcje, obiad, przerwa, lekcje. Koniec lekcji, czas wolny. Odrabianie prac domowych. Kolacja. Czas wolny. Sen.
I wtorek. I środa. I czwartek. I piątek.
Potem kolejny weekend. I kolejny poniedziałek.
I tak dalej, i tak dalej.
Aż do Nocy Duchów.
____________
Dopiero po napisaniu ostatniej części rozdziału zorientowałem się, że pierwsze wyjście do Hogsmeade było w dzień przed Nocą Duchów. To chyba nie jest aż tak duża niezgodność z kanonem żeby to zmieniać, prawda?
Po drugie, to jak Tom manipuluje Setha, napisane wygląda o wiele lepiej niż w mojej głowie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top