rozdział XLI

...i ten, w którym stracił.


Tak jak zwykle po użyciu świstoklika, ledwo byłem w stanie utrzymać równowagę. Zamachałem rękami, zaciskając kurczowo palce na uchu kubka. Przez moment byłem wręcz przekonany, że zaraz upadnę, ale rozstawiłem nogi i łapiąc równowagę stanąłem pewniej. Oddech miałem ciężki i głęboki, ale usiłowałem się uspokoić.

Wypuść mnie – zażądał od razu Tom. – To, co robisz, jest bardzo głupie i niebezpieczne...

– Oh, bądź już cicho! – warknąłem, przymykając powieki i kierując całą swoją wolę oraz Magię, by odsunąć jego obecność w dal. – Nie będę się już ciebie słuchać, Tom, rozumiesz? Nie masz nade mną władzy!

Nie wiesz co robisz – nie przestawał się upierać, choć jego głos rozbrzmiewał teraz gdzieś z tyłu mojej głowy, znacznie słabiej niż wcześniej. Jak nic nie znaczący szum dobiegający z oddali. – Nie masz żadnego planu... Nie wiesz na co się piszesz!

Poczułem ukłucie niepewności. Nie mogłem zaprzeczyć, że miał rację. Wiedziałem jedynie, że Voldemort chciał, żebym był przy tym, jak odzyskuje swoją dawną formę... Ale nie miałem pojęcia jak chciał do tego doprowadzić, dlaczego tak właściwie miałem tam być... Szedłem prosto do paszczy lwa, naiwnie licząc, że mnie nie ugryzie.

Ale czy miałem inny wybór? Musiałem się z nim spotkać tak czy inaczej, a teraz dodatkowo nie mogłem liczyć na Toma...

Możesz na mnie liczyć – odezwał się prędko. Skrzywiłem się lekko. Czy on nie mógł dać mi pomyśleć w spokoju? – Seth, naprawdę mi na tobie zależy. Naprawdę jesteś dla mnie ważny. Nigdy nie zrobiłem niczego co mogłoby cię zranić...

– Zniewoliłeś mnie! – syknąłem, jednak puścił to mimo uszu.

Nie rozumiem dlaczego jesteś zły, ale mogę ci pomóc, Seth. Jestem częścią duszy Voldemorta, wiem, co ma w planach. Znam go tak samo jak on zna mnie... jesteśmy tą samą osobą!

– W takim razie powiedz mi co wiesz.

Ja... nie mogę.

Zaśmiałem się krótko.

– Jeśli naprawdę ci na mnie zależy, Tom, to możesz – odgryzłem się gorzko.

Zamilkł.

Na usta wypłynął mi ponury uśmiech.

Uniosłem głowę i rozejrzałem się dookoła po raz pierwszy.

W powietrzu roznosił się zapach lata, powietrze było nieruchome i ciężkie. Słońce wisiało nad horyzontem, zabarwiając niebo na pomarańczowy, intensywny kolor. W tym miejscu nie było chmur, co przyjąłem z lekkim niepokojem. Musiałem być naprawdę daleko od Hogwartu. Dookoła mnie znajdowały się bujne drzewa i krzewy, całkowicie zasłaniające pole widzenia. Były strasznie rozrośnięte i nierówne, więc pewnie nikt o nie nie dbał, a na jednej koronie dostrzegłem stare gniazdo od którego dochodziło dźwięczne ćwierkanie. Czyżbym był w lesie?

Zrobiłem krok do przodu i poczułem pod podeszwą zgrzyt szkła. Spojrzałem prędko pod nogi i zobaczyłem przezroczyste kawałki do złudzenia przypominające jakiś rozbity przedmiot.

Nagle coś mnie tknęło. Odwróciłem się gwałtownie na pięcie.

Zobaczyłem nagrobek.

Przez kilka sekund wpatrywałem się w zamszone słowa już nie do odczytania, oraz większe, wyryte w kamieniu litery "RIP" na samym szczycie kamiennego bloku. Serce opadło mi do żołądka, rzuciłem się naprzód, żeby jak najszybciej zejść z płyty nagrobnej. W głowie zacząłem przeklinać Barty'ego za to, że ustawił współrzędne świstoklika prosto na czyjś grób!

Gdy tylko znalazłem się na ziemi, przyłożyłem dłoń do piersi i odetchnąłem głęboko. Każdy wiedział, że nie można chodzić po grobach, bo można zdenerwować duchy, poza tym było to bardzo niekulturalne w stosunku do właściciela. No i najgorsze – Magia martwego mogła się obudzić i stworzyć upiora, a niektóre być niesamowicie groźne. Lupin nas o nich uczył.

Dopiero po chwili zorientowałem się, że nigdy nie wypuściłem kubka, którego trzymałem kurczowo w dłoni od samego początku. Ostrożnie odstawiłem go na ziemię pod jednym z drzew, po czym wyprostowałem się i odetchnąłem głęboko.

Tom siedział cicho.

Rozejrzałem się, teraz z innej pozycji. Stałem w wysokiej trawie, ale kilka metrów dalej, za ścianą splątanych ze sobą gałęzi, znajdowało się coś na kształt drogi. Westchnąłem, sięgnąłem po różdżkę i machnąłem nią krótko, a gałęzie zaczęły się rozsuwać. Przeskoczyłem przez nie szybko i stanąłem na dróżce.

"Prawo czy lewo?"

Stałem przez chwilę na rozwidleniu, patrząc to w jedną, to w drugą stronę. Żadna nie wyglądała zachęcająco, obie były równie zarośnięte i zacienione.

Prawo.

Zamrugałem.

– Oh, jednak nadal jesteś? – burknąłem. Nie odpowiedział. – Nie wypuszczę cię dopóki mi nie powiesz, Tom.

Powiem – rzucił nagle z niesmakiem. – Muszę się tylko... zastanowić.

– Jak znowu mnie zmanipulować? – wycedziłem, patrząc na niego drwiąco oczami wyobraźni. Poczułem jego dyskomfort, ale nie dotarła do mnie żadna odpowiedź.

Po krótkiej chwili schowałem różdżkę, wcisnąłem dłonie do kieszeni i ruszyłem w prawo. I tak nie miałem lepszej opcji, a coś musiałem przecież zrobić.

Choć chciałem iść powoli, to cały czas przyspieszałem. W piersi wirował mi niepokój, a nogi chciały odmówić posłuszeństwa. Naprawdę o niczym nie miałem pojęcia... Voldemort i jego akcje były dla mnie jedną wielką niewiadomą. Niby znałem Toma, ale oni na pewno nie byli tym samym. Różniły ich przede wszystkim intencje. Tom chciał mnie chronić, w ten swój dziwny, pokrętny, niezrozumiały sposób... A Voldemort...

On chciał wrócić do żywych, ale czy coś jeszcze? Dlaczego chciał, żebym przy tym był? Co planował w stosunku do mnie? Cała ta niepewność sprawiała, że robiło mi się niedobrze. Nienawidziłem bezradności, nienawidziłem nie móc myśleć. Chciałem być przygotowany.

Nawet nie zauważyłem kiedy znalazłem się tuż obok części cmentarza, która była znacznie mniej zarośnięta. Tutaj groby poustawiane były w eleganckich odstępach, choć też były stare i pokryte mchem. Na żadnym nie palił się znicz. Trochę dalej znajdowała się kolejna połać drzew i krzewów, tak samo gęsta jak ta z której przyszedłem, może nawet bardziej.

Przełknąłem ślinę.

– Więc, Tom? – spytałem cicho, zatrzymując się w cieniu krzewów i lustrując przestrzeń w poszukiwaniu czegoś. – Co tu się będzie działo?

Seth, proszę, wypuść mnie...

– Powiedz mi.

Szarpał się przez moment, ale nic nie zdziałał. Stałem bez ruchu, wodząc tylko dookoła wzrokiem. Słońce chyliło się ku ognistemu zachodowi. Plecy omiótł mi lekki, chłodny wiaterek wzbudzający korony drzew w szeleszczący ruch.

Gdy drgnąłem by zrobić krok, Tom wreszcie zaczął mówić.

Nie wiem co konkretnie planuje Voldemort – przyznał. – Znam tylko jego odczucia i to, co decyduje żeby mi przekazać. Wiem, że chce odzyskać ciało. Wiem... że chce użyć do tego krwi swojego wroga, ciała sługi i kości ojca.

– Kość ojca...? – wyszeptałem, czując dreszcz idący mi wzdłuż kręgosłupa.

Tak. Jesteśmy na cmentarzu w Little Hangleton, który jest niedaleko tego domu, w którym przebywał Voldemort... I który kiedyś należał do Toma Riddle Seniora, ojca Voldemorta, który teraz tutaj spoczywa.

Po plecach przeszedł mi dreszcz.

– A ciało sługi?

Glizdogon zapewne gdzieś tutaj jest – mruknął Tom.

– Okej – odparłem drżącym głosem. – A ja... dlaczego tu jestem?

– Oh... tym na razie... się nie przejmuj... – usłyszałem cichy głos zza pleców rozbrzmiewający zarówno fizycznie, jak i bezpośrednio w mojej głowie. Zesztywniałem, krew odpłynęła mi z twarzy. Nie stać mnie było na nic więcej niż powolny obrót.

Voldemort stał tuż za mną. Nie metr, nie pół, ale tak blisko, że czułem zimno, którym intensywnie emanował. Był tak blisko, że gdy patrzyłem centralnie przed siebie, cień którym był zajmował prawie całe moje pole widzenia. Zacząłem w nim tonąć, tonąć w nieprzeniknionej, lodowatej, bezuczuciowej czerni otaczającej mnie w całości...

Uszczypnąłem się w udo i cofnąłem o krok, unosząc wzrok i patrząc prosto w czerwone, rozżarzone jak węgielki oczy.

"Mogłem się tego spodziewać" – pomyślałem niemrawo, nie będąc w stanie się odezwać. – "Już raz to zrobił."

– Gdzie... Tom? – spytał, przekrzywiając głowę na bok. Stał wyprostowany, górował nade mną. W jego głosie nie było żadnych emocji, jakby był tylko czarną skorupą człowieka.

– W mojej głowie – odparłem, gdy nieco się już uspokoiłem. Mój głos zabrzmiał tak pewnie, aż sam się zdziwiłem.

Tym razem przekrzywił głowę na drugą stronę. Przełknąłem ślinę i ukradkowo wytarłem dłonie w spodnie.

Jego czerwone oczy przeszywały mnie na wylot.

Wypuść mnie – zarządził w pewnym momencie Tom. Przez krótki moment się opierałem, ale stojąc twarzą w twarz z Voldemortem czułem się... nie najlepiej. Obecność Toma na pewno nie mogła mi zaszkodzić... prawda?

Ciężar z moich ramion zniknął, Tom pojawił się obok i od razu wszedł pomiędzy mnie a Voldemorta, kładąc mi zimną rękę na piersi i odsuwając mnie do tyłu. Spojrzał do góry.

– Doskonale idzie ci straszenie – wycedził. – Czy to jedyny sposób w jaki potrafisz wzbudzać emocje?

Voldemort zmrużył oczy.

– Tobie zaś doskonale idzie tracenie kontroli – odparł cicho, patrząc na mnie ponad jego ramieniem. Zaczerwieniłem się lekko. – Widzę, że mieliście... kłótnię...

Zesztywniałem.

– Skąd wiesz? – spytałem, robiąc krok do przodu i zyskując sobie przy tym ostre spojrzenie Toma.

– Powiedz, Seth – zaczął Voldemort, odwracając się ku mnie, ale kompletnie ignorując moje pytanie. – Czy to nie jest... męczące?

Miałem wrażenie, jakby serce podsunęło mi się do gardła.

– Słucham? – wymamrotałem, nagle chcąc znaleźć się stąd jak najdalej. Nagle byłem gotowy zrobić wszystko byle tylko nie musieć go słuchać... Ale to oczywiście nie było do zrobienia.

– Czy to nie jest męczące, by tak usilnie ratować kogoś, kto... nie chce... być uratowany?

Jego czerwone oczy wiedziały wszystko.

– Nadal tutaj jestem – wycedził Tom, po raz kolejny stając między nami.

– I co w związku z tym? – Teraz w tym dziwnym głosie rozbrzmiało szyderstwo.

"Czy to nie męczące?"

"Kogoś, kto nie chce być uratowany?"

Wpatrzyłem się w tył głowy Toma. Znałem go bardzo dobrze, w końcu rezydował w mojej głowie od dwóch lat... a nawet dłużej, jeśli liczyć czas pisania w dzienniku. Jeśli to, co czułem było prawdą, to od samego początku wiedziałem, że chcę w jakiś sposób go... ocalić? Uratować? Przez prawie trzy lata traciłem siebie, licząc, że Tom zobaczy, że robię to dla niego. Raniłem przez to swoich bliskich, raniłem Draco, Lucjusza i Narcyzę. Rozwaliłem naszą rodzinę i sprowadziłem na nią Czarnego Pana. Byłem nieprzyjemny dla Hermiony tylko dlatego, bo Tomowi nie podobało się, że ją lubię. Potem sam zacząłem tracić wspomnienia...

...tylko po to, żeby Tom tylko nabrał niezdrowej obsesji w stosunku do mnie?

W oczach zawirowały mi łzy. Zrozumiałem, że wszystko, co robiłem, nie było w stanie go zmienić. Nigdy go nie zmieniłem. Już od początku mógł wybrać kogoś na kim by się skupił, na kogo punkcie dostałby obsesji, kogoś, kogo chciałby "chronić" i najlepiej pozbawić wolnej woli. Padło na mnie.

Nie byłem ani trochę specjalny.

– To, że Seth jest mój – odpowiedział lodowato Tom. Od jego słów po plecach przeszedł mi dreszcz. Tak właśnie mnie widział. Jak przedmiot, jak własność, którą można zmieniać wedle własnych zachcianek.

Cofnąłem się o krok.

– Twój? – głos Voldemorta był rozbawiony. – Od kiedy?

Zrobiłem następny krok w tył. I kolejny.

– Od kiedy sam to powiedziałeś.

Wyszedłem na otwartą przestrzeń.

"Nie chcę być niczyją własnością" – pomyślałem panicznie, wpadając na jeden z nagrobków. Przycisnąłem plecy do zimnego, zamszonego granitu. – "Nie chcę być przedmiotem..."

– Oh, Tom, obawiam się, że się mylisz – odparł cicho Voldemort, jednak jego głos nadal wyraźnie rozbrzmiewał w mojej głowie.

– Nie mylę się! Seth... jest mój. Wie, że tak jest najlepiej. Czegokolwiek nie zrobisz, nie przejmiesz nad nim władzy! Będę go chronić, dobrze wiesz, że będę...

Zamilkł. Przez krótki moment trwała cisza przerywana jedynie odległym ćwierkaniem ptaków. Potem drgnął i zaczął się obracać. Cały się spiąłem.

Spojrzał na mnie, najpierw nie rozumiejąc. Potem jego oczy rozszerzyły się, a na przystojnej twarzy pojawiło się poczucie zdrady, które prawie zmiotło mnie z nóg.

Voldemort wyminął go i zaczął powoli iść w moją stronę.

^*^*^*^*^

/Tom/

Seth... Merlinie, Seth...

W piersi rozkwitło mi tak silne uczucie, że nie byłem w stanie drgnąć. Miałem wrażenie jakbym przy najmniejszym ruchu miał upaść.

"Dlaczego nie rozumiesz, Seth?" – myślałem z rozpaczą, obserwując, jak Voldemort podchodzi do niego coraz bliżej. – "Dlaczego myślisz, że jestem przeciwko tobie? Wszystko, co robię, jest dla ciebie! Poświęcam się dla ciebie tak, jak dla żadnej osoby wcześniej! Dlaczego uważasz, że Voldemort jest dla ciebie lepszy?"

"Dlaczego uważasz mnie za wroga?!"

^*^*^*^*^

Spojrzałem do góry na czerwone, nieprzeniknione oczy. Nie ufałem swojemu głosowi, nie mogłem się odezwać.

– Widzę, że wszystko wiesz – powiedział cicho Voldemort. – Tom... wykorzystywał cię tyle czasu... To musiało być naprawdę... trudne...

Zacisnąłem zęby.

– Widzę... że masz wątpliwości... do tego, co robisz...

– Czyli do czego? – spytałem cicho, jeszcze mocniej przyciskając plecy do kamienia.

– Do tego czy Tom... jest wart... ocalenia...

Nie odpowiedziałem.

– Nie jesteś jeszcze przekonany – zauważył, pochylając się do mnie bliżej. Jego twarz znalazła się ledwie kilka centymetrów od mojej. Jego czerwone oczy były tak samo pochłaniające i uzależniające jak czerń z której się składał.

– Oczywiście, że jest wart... – odpowiedziałem, ale w moich słowach nie było żadnej pewności.

Voldemort przysunął się jeszcze bliżej, przekrzywiając lekko głowę. Palce zaczęły drętwieć mi z zimna. Gdybym drgnął, dotknąłbym go.

– Czy wiesz, jakie rzeczy robił? – wyszeptał, ale dla mnie jego słowa były tak głośne jak huragan. Poczułem ciarki.

Powoli pokiwałem głową.

– Wiem, kim jest – odpowiedziałem. – I co ze mną robił...

– Oh, Seth, nie chodzi mi tylko o to, co robił tobie – mógłbym przysiąc, że uśmiechnął się lekko, choć nie widziałem nawet zarysu jego ust. – Tylko co zrobił... Lucjuszowi... i Draco...

– Dosyć! – głos Toma przebił się przez mroczny głos, zarówno fizycznie i mentalnie. Drgnąłem i spojrzałem w bok. Stał ze wściekłym spojrzeniem wlepionym w Voldemorta, z moją różdżką wycelowaną w jego pierś. "Kiedy ją wziął...?"

Cień przekrzywił głowę w drugą stronę.

– Czyżbyś obawiał się co mogę powiedzieć? – zaśmiał się krótko. – Czyżbyś obawiał się, że gdy Seth się dowie, to przestanie mieć do ciebie resztki jakiegokolwiek szacunku?

Czerwone, ludzkie oczy zabłysły, ale odpowiedź nie nadeszła.

Zapadła pełna napięcia cisza. Powiodłem wzrokiem od Voldemorta do Toma i z powrotem. Mierzyli się spojrzeniami, gdzie jedno było wściekłe, a drugie wręcz rozbawione.

W brzuchu kołatał mi się strach.

"Co Tom mógł zrobić Draco i Lucjuszowi?"

Szczęka mi zadrżała.

– Tom – zacząłem niepewnie, wlepiając w niego intensywne spojrzenie. – Co im zrobiłeś...?

– Nic – odpowiedział od razu, trochę zbyt szybko. Ani trochę nie poczułem się uspokojony.

– Tom – powtórzyłem, robiąc na drżących nogach krok do przodu. – Co zrobiłeś?

Nerwy na jego twarzy zadrgały.

– Nic – wycedził, mierząc spojrzeniem Voldemorta. – Nic im nie zrobiłem.

Zrobiłem kolejny krok, a potem jeszcze jeden, aż stanąłem pomiędzy nimi, mając za plecami Czarnego Pana i różdżkę wycelowaną tym razem we mnie. Patrzyłem z napięciem w czerwone oczy.

– Nie wierzę ci, Tom.

Odetchnął nierówno, ale zanim zdążył się odezwać, zrobił to Voldemort. Poczułem na ramionach lodowaty dotyk jego czarnych, nieprzeniknionych dłoni. Wzdrygnąłem się, ale nie ruszyłem z miejsca.

– Oh, Tom! – zaśmiał się cień, krótko i mrocznie. – Doprawdy, cudowna przyjaźń, która opiera się całkowicie na kłamstwach i oszustwach! Seth, popatrz na niego i zastanów się, czy naprawdę chcesz pozwalać mu, by wszystko ci zabierał... Masz nadzieję, że go zmienisz, a jednak on cały czas jest taki sam.

– Zamknij się! – wykrzyknął Tom, krzywiąc się w złości. – Przestań mu mieszać w głowie! Seth, on próbuje zmienić twoje myśli!

Kątem oka spojrzałem na dłonie nadal spokojnie leżące mi na ramionach. Przełknąłem ślinę.

– Ty też je zmieniałeś – wymamrotałem.

– Tom nie jest w stanie być niczyim przyjacielem – kontynuował Voldemort, zupełnie nieprzejęty. – Nawet teraz, gdy wie, że ty wiesz, nieustannie kłamie. On nie jest zdolny do... przyjaźni... ani do miłości... Nie jest nawet pełnym człowiekiem.

– Co im zrobiłeś, Tom? – powtórzyłem, czując zbierające mi się w oczach łzy.

– Nic! – odkrzyknął, ale jego głos drżał.

– Jesteś kłamcą! – zawołałem słabo. – Jak mogę ci wierzyć?!

– Wolisz wierzyć mnie, czy jemu?! – odgryzł się natychmiast, robiąc gwałtowny ruch ręką z różdżką, aż trzasnęły czerwone iskry.

– ON MNIE PRZYNAJMNIEJ JESZCZE NIE OKŁAMAŁ! – wrzasnąłem, zaciskając dłonie w pięści. Pierwsze łzy zaczęły spływać mi po policzkach. – Powiedz mi prawdę, Tom! CO IM ZROBIŁEŚ?!

Od środka rozsadzał mnie smutek. Jedyną ostoją był chłód rozchodzący mi się po całym ciele, od ramion, przez pierś i do wszystkich kończyn.

Odpowiedź nie nadeszła. Zobaczyłem jedynie, jak usta Toma ułożyły się w słowo "nic".

Voldemort zaśmiał się cicho. Poczułem powiew powietrza, pochylił się do mnie i jego głowa znalazła się tuż obok mojej. Czułem rozlewające się od niego zimno.

– Widzisz, Seth... nie jest zdolny do przyznania się do winy nawet gdy wszyscy wiedzą, co zrobił! – mówił Czarny Pan prosto do mojego ucha. Jego głos stał się wszystkim, co było ważne. – Jak możesz myśleć, że zdołasz go uratować? On nie jest w stanie się zmienić... Seth, chcesz wiedzieć, co zrobił?

Odetchnąłem nierówno.

– Tom – wyszeptałem. – Powiedz mi. Powiedz, co im zrobiłeś. Powiedz...

Wpatrywał się we mnie czerwonymi oczami w których nie było ani grama skruchy.

– Lucjusz... – głos Voldemorta rozbrzmiewał w mojej głowie, tłumiąc wszystko inne. – Rzucił Cruciatusa na Lucjusza, wtedy, gdy po raz pierwszy się z nim ujawniłeś. Wtedy, gdy chciał z nim porozmawiać na osobności...

Oblał mnie lodowaty pot.

– Draco zaś... Hm... Tom rozkazał Barty'emu... by rzucił na niego... Cruciatusa...

Wszystko ucichło. Nawet drzewa. Nawet ptaki. Jakby wszystko przysłuchiwało się temu, co mówił Voldemort.

"Cruciatus..."

"Klątwa cierpienia."

Zimno spłynęło wzdłuż mojej ręki, po czym otoczyło moją dłoń, zaciskając na czymś moje drętwiejące palce.

– Zrobiłeś to, Tom? – spytałem głucho, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.

Ręka mu zadrżała, tak samo jak usta i brew. Pierś opadła mu nieco, jakby ktoś bezlitośnie wycisnął z niej powietrze. Nadal celował we mnie czubek mojej różdżki.

Nic nie odpowiedział.

W piersi wybuchła mi wściekłość.

Machnąłem zdrętwiałą z zimna ręką.

CRUCIO! – wrzasnąłem, ruszając do przodu. Tom w ostatnim momencie uchylił się, unikając zaklęcia. Natychmiast odwrócił się do mnie i spojrzał na mnie z przestrachem. – TOM! JAK MOGŁEŚ?! CRUCIO!

Rzucił się w bok, za jeden z nagrobków. W dwa susy dotarłem do jego kryjówki i po raz kolejny machnąłem różdżką.

– CRUCIO! – zaklęcie uderzyło kamień i odprysnęło z niego całkiem spory kawałek. – TOM, TY ŚMIECIU!

^*^*^*^*^

/Tom/

Zaciskałem palce na różdżce Setha najmocniej jak byłem w stanie. Po raz pierwszy od sytuacji z dementorami w pociągu na początku trzeciego roku Setha byłem tak przestraszony. Nogi i dłonie mi się trzęsły, ledwo stawiałem kroki i prawie wypuściłem różdżkę.

Voldemort zapanował nad nim tak łatwo, jak nigdy bym się tego nie spodziewał. Serce waliło mi w piersi jak szalone, a przez żyły pędziła adrenalina.

Nie mogłem mu powiedzieć... Nie mogłem! Jak mógłbym przyznać co robiłem?! Wtedy nigdy by mi już nie zaufał i nie byłbym w stanie już nic zrobić!

Voldemort, przeklęty Voldemort... Dlaczego to robił? Po co?! Dla satysfakcji, żeby zobaczyć, jak Seth mnie niszczy? Żeby zobaczyć jak cierpię widząc, że się ode mnie odsuwa? Przecież to, co robiłem mu nie przeszkadzało! Nasze plany pozostawały takie same... by przywrócić mu ciało. On chciał ciało, a ja Setha – nic nie kolidowało!

Złapałem się za włosy i zacisnąłem powieki. Nie płakałem, ale miałem wrażenie, jakbym zaraz miał się zalać łzami. Seth był jedyną osobą, na której mi tak bardzo zależało... a teraz był blisko żeby całkowicie mnie znienawidzić. Wcześniej już pokładał naszą przyjaźń w wątpliwości, ale teraz? Całkowicie zbłądził!

– CRUCIO! – wykrzyknął po raz kolejny. Zasłoniłem się ramieniem, po czym natychmiast przeskoczyłem za inny nagrobek. Wychyliłem się i omiotłem spojrzeniem cmentarz.

Zobaczyłem go od razu. Był blady, z jego twarzy odeszły kolory. Za nim był Voldemort, jak chmura cienia przylegający do niego od tyłu. Nie wiedziałem że może tak robić. Ciemność otaczała ręce Setha, a także zaczynała otaczać jego twarz. On zdawał się tego nie zauważać; był zaślepiony złością.

Spojrzałem na jego różdżkę, która pulsowała mi w dłoni to ciepłem, to chłodem. Protestowała na zaatakowanie swojego właściciela, nie mogłem się nią skutecznie bronić.

Odetchnąłem, przełykając ślinę. Seth miał do dyspozycji, jak się wydawało, całą Magię Voldemorta, dodatkowo jeszcze swoją. Nie mogłem go pokonać z niesprawną różdżką.

– Wyjdź z ukrycia, Tom! – zawołał, choć nie tak wściekle jak wcześniej. – Jak mogłeś mi to zrobić?!

Zacisnąłem zęby. "Nie zrobiłem nic tobie, Seth!" – pomyślałem. – "Doprowadzałem tylko Lucjusza i Draco do porządku! Powinieneś to zrozumieć! "

– Może teraz na mnie rzucisz Cruciatusa?! – zaśmiał się głośno i nienaturalnie. – Tom, pomyśl czasem nad tym, co robisz!

Choć zachowywał się trochę jak Voldemort i na pewno znajdował się pod jego wpływem, to nadal był sobą. Z bólem uznałem, że naprawdę był na mnie wściekły i tylko dlatego Voldemort był w stanie go skierować na uwolnienie całej swojej złości. To jednak znaczyło, że mogłem go uspokoić – tylko jak?

Kolejne zaklęcie uderzyło w grób za którym się chowałem i odrąbało od niego nierówny kawałek, który spadł głucho na ziemię. Nie ruszyłem się z miejsca.

Co mogłem zrobić żeby Seth zrozumiał, że nie jestem jego wrogiem?

Po raz kolejny odetchnąłem głęboko, uspokajając się. Co mogłem zrobić?

Tom – usłyszałem nagle w głowie i prawie podskoczyłem. Spiąłem się momentalnie.

"Voldemort" – wycedziłem, rozglądając się dookoła samym ruchem gałek ocznych. – "Zostaw Setha! Mieliśmy umowę! Miał być mój! Przestań nim manipulować!"

Oh, Tom, jesteś taki zabawny – odparł. – Nie jesteś w pozycji do negocjacji. Zresztą nie po to się do ciebie odezwałem...

"Doskonale, bo nie mam zamiaru z tobą negocjować" – warknąłem. – "Zniszczę cię zanim..."

Seth miał rację, ty zupełnie nic nie rozumiesz... rób co mówię, Tom, a oddam ci Setha i będzie twój... już na zawsze.

^*^*^*^*^

– Wyłaź, Tom! – krzyknąłem po raz kolejny. Zrobiło mi się bardzo zimno, nie do końca wiedziałem dlaczego, w końcu było lato... Jednak nie mogłem się nad tym dłużej zastanawiać. Wściekłość, która wirowała mi w piersi była wystarczająco gorąca. – Wyłaź i sam zobacz, jak to jest oberwać Cruciatusem! Założę się, że nigdy tego nie doświadczyłeś...

– Seth – usłyszałem jego głos na lewo od miejsca w które patrzyłem. Od razu odwróciłem się w jego stronę i zobaczyłem, że Tom stał z pustymi rękami na poziomie ramion, wnętrzem zwróconym do mnie. Na twarzy miał...

...poczucie winy zmieszane z determinacją...?

Zaklęcie, które już układało mi się na ustach, zamarło.

– Seth, powiedziałeś kiedyś, że dzień, w którym rzucisz Cruciatusa na drugiego człowieka będzie ostatnim, w którym będziesz mieć dla siebie jeszcze jakąś wartość – powiedział, odwracając wzrok i biorąc głęboki oddech. – Nie chcę żebyś... Żebyś musiał przeze mnie to zrobić.

Zatrzymałem się.

Tak, kiedyś... to powiedziałem...

Zadrżałem.

"To, że Tom używał Cruciatusa... nie znaczy, że ja też... muszę to robić..."

Wypuściłem nie swoją różdżkę z dłoni. Spadła na ziemię.

Do oczu podeszły mi łzy.

Zimno zaczęło mnie opuszczać.

Nic nie mogłoby mnie usprawiedliwić jeśli rzuciłbym Cruciatusa, a już na pewno nie ta wściekłość która mnie wtedy ogarnęła.

Zachwiałem się, w ostatniej chwili opierając się o nagrobek. Do ust podeszły mi wymioty.

"Znowu... znowu..."

"Jak znowu mogłem na to pozwolić?!" – zawołałem rozpaczliwie w myślach, odwracając głowę. Voldemort górował nade mną, jego czerwone oczy błyszczały.

Nie mogłem się zebrać żeby cokolwiek mu powiedzieć.

Zacisnąłem powieki, łzy zaczęły spływać mi po policzkach.

Myślałem, że jestem wystarczająco silny, żeby oprzeć się jakiejkolwiek manipulacji... Ale Voldemortowi udało się to praktycznie bez problemu.

On jednak przynajmniej nigdy nie udawał, że jest moim przyjacielem.

Podszedł do mnie powoli, a ja odruchowo się spiąłem, ale on tylko przykucnął, wziął z ziemi swoją różdżkę i obejrzał ją ze wszystkich stron. Rzucił mi jeszcze nieodgadnione spojrzenie, po czym odwrócił się i odszedł, nie poświęcając mu już ani grama uwagi więcej.

Zacisnąłem zęby i z całych sił starałem się wyregulować swój oddech, ale z każdym momentem czułem się coraz gorzej. Zacisnąłem palce na kamieniu i powoli zsunąłem się na ziemię, nie mogąc dalej ustać na nogach.

Słońce schowało się za horyzontem, niczym nie przejęte. Nagrobki i pojedyncze drzewa rzucały podłużne, ciepłe cienie, a po niebie przelatywał klucz ptaków.

"Jestem bezużyteczny."

"Jak mogłem myśleć, że uda mi się górować nad samym Voldemortem?"

Schowałem głowę pomiędzy kolanami i wplotłem palce we włosy. Płakałem w ciszy, zaciskając zęby tak mocno, aż bolały mnie dziąsła. Moje łzy skapywały na ziemię i prawie od razu w nią wsiąkały.

"Co ja mam

teraz

zrobić"

Poczułem na sobie czyjeś spojrzenie. Usiłowałem je zignorować, ale było zbyt intensywne. Powoli uniosłem głowę i spojrzałem w bok.

Tom.

"Chcę go nienawidzić" – myślałem rozpaczliwie. – "Nie chcę mu współczuć. Nie chcę, żeby było mi go żal..."

Odwróciłem głowę z powrotem w dół i pociągnąłem się za włosy. Miałem ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, płakać, zawodzić. Miałem ochotę przestać istnieć, żeby tylko nie musieć się tym wszystkim zajmować.

Miałem tego wszystkiego tak bardzo dosyć...

Nagle rozległ się trzask. Uniosłem gwałtownie głowę i spojrzałem mniej więcej w miejsce gdzie go usłyszałem, czyli w drugi gąszcz po drugiej stronie cmentarza. Spojrzałem z niepokojem na Toma i od razu zacząłem się podnosić.

Czy widziałem tam błysk...?

Ruszyłem do przodu, ocierając łzy wierzchem dłoni. W piersi znowu zaczął mi się rodzić niepokój. Widziałem Voldemorta, który wpatrywał się w gąszcz, oraz jeszcze jedną, niską postać w kapturze, która szła w tamtą stronę.

Przyśpieszyłem. Za sobą słyszałem kroki Toma.

– Zabij niepotrzebnego... – rozległ się głos Czarnego Pana, przeszywający zarówno powietrze jak i umysł.

Na ułamek sekundy zamarłem. Wnętrzności opadły mi gwałtownie, a z ust wydostał się krzyk.

Ruszyłem biegiem w stronę postaci, która właśnie wchodziła w gęstwinę, jednak dzieliło mnie od niej zbyt wiele grobów. Przez jeden przeskoczyłem, a przez dwa przebiegłem, jednak nadal byłem zbyt daleko. Nie miałem też swojej różdżki.

– NIE RÓB TEGO! – krzyknąłem, potykając się o wyjątkowo duży i ciężki znicz. Cudem w ostatnim momencie odzyskałem równowagę i biegłem dalej. Niska postać zatrzymała się i obejrzała z niepokojem do tyłu.

Zobaczyłem wodniste oczy, rzadką czuprynę i szczurzą twarz.

– Zabij – powtórzył lodowato Voldemort. Pettigrew odwrócił się z powrotem do gęstwiny i wyciągnął przed siebie rękę z różdżką...

Dzielił mnie od niego jeden grób. Jeden. Niespecjalnie wysoki, z ciemnego granitu i z dawno zwiędłym bukietem na samym środku. Potem było jednak jeszcze kilka metrów pustej przestrzeni, której nigdy nie byłbym w stanie przebiec zanim Pettigrew rzuciłby zaklęcie.

W ostatniej chwili wyciągnąłem przed siebie rozpaczliwie prawą rękę, panicznie wysyłając do niej Magię tak jak wtedy, gdy przelewałem ją do dziennika. Wpadłem z rozpędu na nagrobek, który wbił mi się w brzuch i wycisnął powietrze z płuc, aż stęknąłem.

Pomiędzy palcami rozkwitł mi gorąc, poczułem też swąd palonego ciała, ale nie stało się nic więcej.

– NIE!

Avada Kedavra!

Zielony promień rozświetlił drzewa, zobaczyłem w nim dwie sylwetki, z czego jedna upadła z głuchym łupnięciem na ziemię.

– HARRY! UCIEKAJ! – ryknąłem, zbierając się do przeskoczenia nagrobku, popędzenia do Pettigrewa i uderzenia go z całej siły. Już miałem zeskakiwać na płytę nagrobną, gdy głos Toma przebił się przez przestrzeń.

Drętwota!

^*^*^*^*^

Czerwień, pomarańcz, żółć... Ogień. Coś czarnego... kocioł? Bardzo, bardzo duży kocioł... Taki, który mógłby pomieścić człowieka...

Cień. Czarna sylwetka z czerwonymi jak węgielki oczami... Rozglądał się przez moment. Mówił coś...? Tak, chyba mówił... słyszałem, że mówił. Jednocześnie normalnie i w mojej głowie...

Wszedł do kotła. Chociaż nie, nie wszedł, bardziej... wpłynął do niego...

– Kości ojca, dana nieświadomie, odnów swego syna...

Odgłos pękającego kamienia, jakby ktoś coś łupał. Biała smuga...?

– Ciało... sługi... dane z ochotą... ożyw... swego pana... – głos, który to wypowiadał, drżał niemiłosiernie i był wyraźnie przerażony.

Pettigrew.

Na samą myśl tego imienia czułem złość.

Uniósł jedną rękę, coś błysnęło w świetle płomieni. Potem opuścił ją gwałtownie i ciszę rozdarł kłujący w uszy krzyk agonii.

Drgnąłem.

– K... krwi wroga... odebrana siłą... wskrześ swego przeciwnika... – skamlał dalej, znikając mi z pola widzenia. Usłyszałem stłumiony jęk, Glizdogon odwrócił się i z powrotem podszedł do kotła. Słaniał się na nogach, dostrzegłem, że jego prawa ręka krwawi... dopiero po chwili zrozumiałem dlaczego.

Odciął sobie dłoń.

Poruszyłem jedną nogą, a potem drugą.

Kocioł do którego wszedł wcześniej Voldemort zaczął strzelać diamentowymi iskrami na wszystkie strony. Gdy niektóre dotykały trawy, rozbłyskała ona niewielkim, niebieskim ogniem, który sekundę później gasł. Po chwili z bulgoczącego eliksiru zaczęła się wynurzać jakaś sylwetka...

Zacisnąłem palce na ziemi. Podparłem się i spróbowałem wstać, ale nadal byłem zbyt słaby. Przełknąłem gęstą ślinę.

W kotle stanął wysoki, chorobliwie blady, nagi mężczyzna z szerokimi ramionami i wąskimi biodrami. Był wychudzony i wystawały mu żebra oraz wszystkie kości, ale stał pełen pewności siebie i arystokratyczności, którą nie raz widziałem u Lucjusza czy Narcyzy i którą sam starałem się naśladować. Powiódł dookoła zimnym wzrokiem szkarłatnych oczu otoczonych gęstymi, ciemnymi rzęsami. Brodę naturalnie trzymał uniesioną, miał wąskie usta i wysokie, zarysowane kości policzkowe. Ciemnobrązowe, prawie czarne włosy opadały mu na czoło, kręcąc się lekko.

Uniósł dłonie z długimi, chudymi palcami przywodzącymi na myśl pająka i spojrzał na nie. Powoli przesunął nimi po swoich rękach, piersi i brzuchu, obojczykach i szyi.

Uśmiechnął się lekko.

Voldemort wrócił do życia.

^*^*^*^*^

/Tom/

"Rób co mówię, a oddam ci Setha."

Tak bardzo pragnąłem, żeby był mój. Był pierwszą osobą, na której kiedykolwiek tak bardzo mi zależało, a każdy scenariusz w którym go traciłem rozrywał mnie od środka. To był mój największy koszmar, a zbliżał się w okrutnym tempie. Voldemort mógł go ode mnie zabrać od tak, nie było szans, żebym go pokonał, a już na pewno nie gdy odzyskał fizyczne ciało. Podjąłem decyzję wcześniej, a teraz... Nie miałem już wyboru.

Więc dlaczego czułem wątpliwości?

Wiedziałem, że zrobiłbym dla Setha wszystko. Na początku, kiedy byłem jeszcze w dzienniku, tak nie było. Wtedy chciałem tylko zyskać kogoś, kogo mógłbym opętać, by znaleźć Voldemorta i przywrócić go do życia. Takie coś wymagało jednak sporo czasu, bo osoba pisząca w dzienniku musiała wlewać do niego swoje uczucia i musiała mnie ożywić własną siłą życiową.

Seth to robił. Nie miał żadnych wątpliwości, uważał mnie za swojego przyjaciela. Pisał mi o wszystkim, miałem nad nim doskonałą kontrolę.

Nie wierzę, że robił to całkowicie nieświadomie, a już szczególnie gdy wlewał do dziennika swoją Magię, abym mógł z niego wyjść.

Mogłem go wtedy zabić, przejąć jego ciało i znaleźć Voldemorta.

Ale tego nie zrobiłem.

Myślę, że już wtedy stał się dla mnie kimś ważnym. A potem, przez dwa lata, to uczucie się powiększało, aż znalazłem się w tym miejscu: nie chciałem pozwolić, żeby cokolwiek mu się stało. Chciałem być z nim już na zawsze.

Współpraca z Voldemortem to był mój jedyny wybór.

"Więc dlaczego

mam

wątpliwości?"

^*^*^*^*^

Podniosłem się na czworaka, patrząc spode łba na Voldemorta, który zwrócił się właśnie do Glizdogona i odezwał się twardym, nieznoszącym sprzeciwu głosem bardzo dobrze pasującym do całej jego aparycji.

– Moje ubranie, Glizdogonie. – Pettigrew był pewnie zbyt przestraszony, żeby nawet pomyśleć o nie wykonaniu jego rozkazu.

Zacisnąłem zęby. Musiałem się szybko podnieść... Nie mogłem pozwolić, żeby do mnie dotarł.

Powoli wyprostowałem plecy i oparłem się na najbliższym nagrobku. Spiąłem mięśnie rąk i pociągnąłem się do góry. Przez chwilę moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa, ale udało mi się stanąć.

Voldemort zaczął się ubierać.

Musiałem dotrzeć do Pottera i go uwolnić...

– Seth – usłyszałem zza moich pleców. Zesztywniałem.

– Tom? – odpowiedziałem cicho, odwracając głowę. Tak, to był on. Stał kilka metrów dalej ze zmarszczonymi brwiami i dziwnym spojrzeniem. W opuszczonej luźno ręce trzymał moją różdżkę.

– Seth, ja... – zaczął, ale nie powiedział nic więcej. Zacisnął usta i odwrócił wzrok.

– Tom, dlaczego mnie obezwładniłeś? – spytałem, odwracając się do niego całym ciałem. – Tom, przez ciebie ktoś właśnie umarł! Co on ci zrobił? Tobie, Voldemortowi? Nic!

– Nie było innego wyjścia...

– Mogliście wymazać mu pamięć! – wysyczałem, czując napływające mi do oczu łzy. Świadomość, że któryś z reprezentantów był martwy chciała mnie rozbić od środka, tylko cudem powstrzymywałem się od płaczu.

– Seth... – odezwał się nagle, a w jego głosie brzmiała niepewność. Przez moment patrzył na ziemię, ale po chwili spojrzał mi prosto w oczy. – Seth, czy ja mogę się mylić?

^*^*^*^*^

/Tom/

Widziałem przepływające przez jego twarz liczne uczucia. Niedowierzanie, niepewność, zwątpienie, niepokój, a potem nieśmiała nadzieja.

Na rękach wystąpiły mi ciarki.

– Każdy czasem się myli, Tom – odpowiedział, obserwując mnie uważnie.

Ręce zaczęły mi drżeć.

– Seth, to ważne. Tu chodzi o ciebie. Czy... – skrzywiłem się. Te słowa ledwie przechodziły mi przez gardło – czy ja jestem w błędzie? Teraz, tutaj? Czy ja... powinienem... postawić się Voldemortowi?

W jego oczach pojawiły się łzy.

– Tak, Tom. Proszę, zrób to...

Drgnąłem i spojrzałem ponad jego ramieniem.

Voldemort szedł w naszą stronę.

Wychyliłem się do przodu i złapałem Setha za rękę, po czym pociągnąłem go tak, by stanął za mną. Nie opierał się, nadal był osłabiony po zaklęciu które na niego rzuciłem. Odwróciłem głowę i spojrzałem mu głęboko w oczy.

– Seth, uciekaj. Będziesz wiedział kiedy – szepnąłem. Chciał zaprotestować, ale było już za późno.

Prawdziwy Tom Marvolo Riddle stanął przed nami i spojrzał na nas z góry z szyderczym uśmiechem błądzącym po przystojnej twarzy. Mierzyliśmy się przez moment spojrzeniem – czerwień spotkała czerwień, dusza spotkała swoją zbuntowaną cząstkę. Przez krótki moment zastanawiałem się jak bardzo musiałem się od niego oddalić, żeby być w stanie go zaatakować.

W jego oczach rozbłysło wyzwanie.

Tuż zanim machnąłem zamaszyście ręką, wykrzykując w głowie zaklęcie niewerbalne, wiedziałem, że był przygotowany.

Rozbłysło światło i rozległ się głośny trzask, a tuż po nim kolejny, o wiele bardziej ogłuszający. Jedno z zaklęć, które odbiło się rykoszetem od drugiego, uderzyło w najbliższy nagrobek i przerąbało go na pół.

Kolejny błysk, kolejny trzask. Uderzaliśmy w siebie wzajemnie zaklęciami, które rozpryskiwały się o siebie wzajemnie różnokolorowymi iskrami. Nie było czasu na wypowiadanie formułek; wszystkie były niewerbalne i tak szybkie, że były jedynie momentalnym pragnieniem.

Trzask, błysk. Byłem szybki, ale on był jeszcze szybszy. Jego zaklęcia przebijały się przez moje i w pewnym momencie czułem nawet ich gorąc na wyciągniętej dłoni.

Wiedziałem, że nie mogę wygrać.

Zrobiłem krok do tyłu, a potem kolejny.

"Ucieczka?"

Tak zrobiłby Ślizgon. Ci, których Slytherin był domem, nie wahali się uciekać, jeśli to znaczyło, że później mogli odnieść zwycięstwo.

A jednak nie uciekłem.

Stanąłem twardo i spiąłem się, rzucając kolejne zaklęcie. Pomiędzy błyskami światła dostrzegałem błysk szkarłatnych, ludzkich już oczu, wypełnionych rozbawieniem zmieszanym ze skupieniem.

On tylko się sprawdzał. Przed momentem wrócił z martwych, a teraz tylko się ze mną bawił.

Zacisnąłem zęby.

"Czy tego właśnie chciałeś, Seth?"

W pewnym momencie, gdy w przypływie energii chciałem rzucić kolejne zaklęcie, poczułem falę odrętwienia rozpływającą się po moim ciele od ramienia, do piersi i dalej. Zachwiałem się, opuszczając nagle bezwładną rękę.

Spojrzałem w górę.

– A więc zajęło ci tylko trzydzieści sekund żeby mnie pokonać – rzuciłem, uśmiechając się ponuro. Palce odmówiły mi posłuszeństwa i różdżka Setha zaczęła powoli się z nich wysuwać.

Seth...

– Jesteś ledwie jednym horkruksem, Tom – powiedział Voldemort, stając przede mną i przekrzywiając lekko głowę na bok. Nie był ani trochę zmęczony. – Naprawdę podejrzewałeś, że będziesz w stanie mnie, swojego właściciela, pokonać?

Spiąłem się gwałtownie, zacisnąłem palce na różdżce i machnąłem nią zamaszyście.

Zablokował zaklęcie bez żadnego problemu, a kontratak dotarł do mnie w mniej niż sekundę, w to samo miejsce.

Opadłem na jeden z nagrobków.

– Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tego po tobie, Tom – zaczął cicho, lustrując mnie wzrokiem. Po plecach przeszedł mi dreszcz. – Choć nie widzę, jak w ten sposób możesz... sprawić, żeby Seth był twój.

Nie odpowiedziałem. Miał rację: to, co robiłem nie miało sensu. Nie mogłem wygrać. Nie mogłem go pokonać, Seth nie mógł być po tym wszystkim mój.

Ale... nie bolało mnie to tak bardzo, jak się obawiałem.

Spojrzałem na niego.

Wyglądał jak ja.

Wyglądał jak Seth.

"Mam nadzieję, że udało ci się uciec" – pomyślałem, patrząc na człowieka, który nade mną górował. Uniósł powoli rękę i wycelował we mnie swoją różdżkę, mrużąc lekko oczy, jakby obserwując moją reakcję. Czy myślał, że stracę nad sobą panowanie?

– Jesteś tylko horkruksem, który nigdy nie powinien nawet zyskać świadomości – wyszeptał, a potem jego usta zaczęły układać się w zaklęcie.

Uśmiechnąłem się.

"Jeśli to dla ciebie, Seth... to mo–"

^*^*^*^*^

Odetchnąłem ciężko, gdy znany ciężar Toma zwalił mi się na ramiona.

Zrobiłem tak, jak powiedział – gdy on i Voldemort zaczęli rzucać na siebie wzajemnie zaklęcia, od razu odwróciłem się i zacząłem biec ile sił w nogach tam, gdzie Potter przywiązany był do jednego z grobów. Nie myślałem zbyt wiele i sprintowałem przez płyty, a obchodziło mnie jedynie uwolnienie Harry'ego i ucieczka.

W pewnym momencie jednak trzaski ustały, a ja zorientowałem się, co zrobiłem.

Zostawiłem Toma, i to tuż po tym, jak wreszcie stanął po mojej stronie.

Zatrzymałem się wtedy gwałtownie, prawie upadając. Moim oczom ukazał się Tom opierający o nagrobek i z różdżką wypadającą mu z dłoni, a nad nim stał Voldemort.

Patrzyłem jak unosi rękę i zaczyna układać usta w zaklęcie, a przez tą okropną sekundę nie wiedziałem co zrobić. Chciało mi się krzyczeć.

Potem drgnąłem i wyciągnąłem przed siebie rękę, skupiając się w całości na wpakowaniu Toma z powrotem do mojej głowy.

Udało mi się.

Voldemort stał przez moment, patrząc w miejsce, gdzie znajdował się jeszcze przed chwilą Tom, ale zaczął obracać się w moją stronę.

Nie czekając na nic więcej szarpnąłem ręką do tyłu, tym razem wyrzucając z siebie Toma. Po raz kolejny odniosłem sukces, jego ciężar opuścił moje ramiona. Nie chciałem spuszczać wzroku z nadchodzącego przeciwnika, więc musiałem zaufać sobie, że wyrzuciłem go w dobre miejsce, czyli obok Harry'ego.

Zatrzymałem się na lekko rozstawionych nogach, ze spojrzeniem wbitym w nadchodzącego po żwirze Voldemorta. Ja na jego miejscu śpieszyłbym się, ale on stawiał powolny krok za krokiem jakby właśnie miło spacerował po parku.

Przełknąłem ślinę.

Zatrzymał się metr przede mną i spojrzał na mnie z góry.

– Ciekawe – powiedział, przekrzywiając lekko głowę. Było już całkiem ciemno, ale jego oczy zdawały się emanować własnym światłem. To zdecydowanie nie było naturalne. – Powiedz, jak zamierzasz mnie powstrzymać?

Nie odpowiedziałem.

Zmrużył oczy.

– Szkoda. Spodziewałem się po tobie nieco więcej.

^*^*^*^*^

/Tom/

Od całego tego przerzucania mnie z jedno miejsce w drugie kręciło mi się w głowie. Najpierw byłem tam, potem u Setha, a sekundę później już tutaj.

Na widok Voldemorta górującego nad Sethem przez całe ciało przeszły mi ciarki, ale bez różdżki, która została w miejscu, gdzie jeszcze całkiem niedawno stałem, nie miałem jak mu pomóc. Zmusiłem się od odwrócenia od nich głowy i znalezienia czegoś użytecznego...

Potter.

Podbiegłem do niego, prawie upadając po potknięciu się o kamień. Spojrzał na mnie kątem oka – nie mógł odwrócić głowy, był przywiązany.

– Glizdogon zabrał ci różdżkę? – spytałem, przysuwając się do niego.

– hh... – odparł, starając się wypluć knebel z ust. Wyszarpnąłem go i odrzuciłem na bok, nie zwracając uwagi na ślinę. – S... Seth...?

"No tak, wyglądam jak on... nie, to on wygląda jak ja."

– Różdżka – powtórzyłem, przysuwając się jeszcze bliżej niego. Stęknął cicho, kątem oka zobaczyłem strużkę krwi spływającą mu po ramieniu. – Potter!

– Mam w kieszeni... – wymamrotał, szarpiąc się i starając wydostać z więzów.

Wepchnąłem do jego kieszeni rękę i prawie od razu natrafiłem na drewno. Zacisnąłem na nim palce, wyszarpnąłem je i czym prędzej odwróciłem się z powrotem w stronę Setha.

– Uwolnij mnie! – rzucił desperacko Potter zza moich pleców. Zatrzymałem się.

Czy tego właśnie chciał Seth? Żebym... uratował swojego największego wroga? Czy po to mnie przy nim wyrzucił, a nie żebym zyskał różdżkę by się bronić?

Przekląłem pod nosem, zawróciłem i podbiegłem do nagrobka do którego przywiązany był Harry.

Diffindo! – syknąłem, robiąc zamaszysty ruch ręką. Rozległ się świszczący odgłos, sznury pękły z trzaskiem i uwolniły chłopaka. – Zwiewaj, Potter!

^*^*^*^*^

Powietrze przeszył świszczący odgłos. Voldemort spojrzał nad moją głową w stronę, gdzie wyrzuciłem Toma, a potem powoli opuścił wzrok z powrotem na mnie.

– To całkiem zabawne – powiedział spokojnie, obracając różdżkę pomiędzy długimi, wychudzonymi palcami. – Jak szybko oboje się zmieniacie i jak... głupie decyzje podejmujecie. Widzisz, Seth, nie jesteście w stanie wygrać. Jesteście zbyt... – zrobił lekki gest dłonią, jakby szukając słowa. W piersi wrzała mi narastająca złość – ...nierozważni. To smutne, jak bardzo oddalił się ode mnie Tom.

– Jest lepszy niż kiedyś – odwarknąłem, nie ruszając się z miejsca. Musiałem grać na czas i czekać aż podejdzie bliżej.

Zrobił krok w moją stronę.

– Tak, tak, oczywiście – odparł lekceważąco. Miał talent do wzburzania emocji. – Ja jednak myślę, że nigdy nie powinien nawet zyskać samoświadomości. Widzisz, Seth, horkruks nigdy nie powinien być żywy. Nie ma jak zostać żywym. Prawdę mówiąc myślę, że twoje doświadczenie jest absolutnie jedynie w swoim rodzaju. Niestety, Tom stał się bezużyteczny... – kolejny krok. Stał tak blisko, że gdybym chciał, mógłbym go dotknąć – więc doświadczenie należy zakończyć.

Gdy zaczął unosić różdżkę wiedziałem, że nie mogę dłużej czekać.

Przez ostatnie chwile kiedy mówił, zbierałem z siebie całą Magię i przesuwałem ją do swojej prawej dłoni. Z każdym wydechem zgarniałem ją, a z wydechem wpychałem do ręki, aż palce zaczęły mi nieopanowanie drżeć i rwać się do działania. Wszystko cichło, nawet głos Voldemorta, a mnie w uszach szumiała jedynie Magia w której co sekundę rozbrzmiewało zdenerwowane bicie mojego serca.

Nie miałem różdżki, a nawet gdybym ją posiadał, to i tak byłem w porównaniu do Voldemorta o wiele wolniejszy i słabszy. Nie mógłbym zrobić z nią nic pożytecznego, najwyżej kupić trochę czasu.

Musiałem zrobić coś więcej.

Gdy jego różdżka znalazła się mniej więcej na poziomie mojego brzucha, odetchnąłem po raz ostatni i wyskoczyłem do przodu, wyrzucając przed siebie rękę i wypuszczając z siebie Magię z całych sił.

Tak jak wtedy, u Moody'ego.

^*^*^*^*^

/Tom/

Wybuch kompletnie mnie zdezorientował i tym samym zwalił z nóg. Barkiem uderzyłem w jeden z nagrobków, łokciem w płytę nagrobną, a potem jeszcze szczęką we własne kolano, choć to był raczej zwykły pech.

W uszach dźwięczało mi, a tak wielki wybuch światła skutecznie pozbawił mnie zdolności widzenia w ciemności. Wymacałem zimny kamień i stanąłem na nogach, ale to by było na tyle.

W dłoni nadal ściskałem różdżkę Pottera. Uniosłem ją do oczu i wymamrotałem zaklęcie, które powinno pomóc szybciej przyzwyczaić wzrok do ciemności. Nie było trudne, ale zaczęły mnie od niego szczypać powieki.

Gdy tylko byłem w stanie zobaczyć zarysy postaci, od razu tego pożałowałem.

Voldemort był tylko trochę draśnięty: szata na ramieniu, którym zasłonił się rzucając zaklęcie tarczy była przypalona i to by było na tyle. Żadnego oparzenia, żadnej rany. Żadnej kropli strachu w tych okrutnych, czerwonych oczach.

A Seth leżał na twarzy, odrzucony jak pacynka, kilka metrów dalej. Nie ruszał się.

Ruszyłem do niego biegiem nie zwracając uwagi na nic więcej. Doskonale pamiętałem w jakim stanie był po akcji w domu Szalonookiego, nie mógł chodzić przez kilka dni i każdy ruch szyi lub łopatek sprawiał mu ogromny ból. Nie wspominam nawet o stanie w jakim wtedy się znalazł, od razu po użyciu Magii Bezróżdżkowej – gdyby nie szybka deportacja z powrotem do domu, mógłby pewnie zostać sparaliżowany od szyi w dół już do końca życia.

Unieruchamiała mnie świadomość, że teraz mogło być podobnie.

Dopadłem do niego na kolanach i wziąłem jego głowę w ręce. Była rozgrzana, ale nie widziałem żadnego oparzenia. Prędko zacząłem oglądać jego pierś, po czym spojrzałem na ręce...

Odetchnąłem nierówno.

Wnętrze jego prawej ręki było całe poparzone. Przesunąłem ostrożnie po bąblach palcem i w tym samym momencie usłyszałem jego cichy jęk.

– Seth? – szepnąłem, pochylając się nad nim.

– Musimy... uciekać... – wymamrotał, wodząc dookoła nie do końca obecnym spojrzeniem.

– To był twój plan? – spytałem z niedowierzaniem zmieszanym z desperacją. – Merlinie, Seth...

– Chodź... my... Tom... Musimy... iść... – zaczął, usiłując się podnieść.

Nie udało mu się.

Czułem za sobą nadchodzącego Voldemorta.

Zerwałem się i stanąłem pomiędzy nim a Sethem, po czym spojrzałem na niego błagalnie.

Nigdy nie podejrzewałem, że będę musiał go błagać... błagać samego siebie...

– Proszę – wyjąkałem drżącym głosem. – Proszę, pozwól mi z nim zostać... Proszę...

Spojrzał na mnie ze zdegustowaniem.

– Żałosne – wycedził, krzywiąc się. – Wolałbym umrzeć, niż kogoś błagać. – Jego czerwone oczy faktycznie nie miały w sobie żadnej litości.

Nagle poczułem dotyk na kostce.

I znowu wróciłem do umysłu Setha.

^*^*^*^*^

Ręka paliła mnie żywym ogniem, ale nie mogłem się poddać.

Nie mogłem, nie mogłem, nie mogłem...

Podparłem się drugą, lewą, po czym podniosłem się nieco, unosząc jednocześnie wzrok.

– Nie wiesz co to znaczy... – wziąłem charczący oddech – ...dbać o kogoś... – kaszlnąłem – ...to ty jesteś... żałosny...

Poczułem, jak coś pociągnęło mnie za kołnierz do góry. Powoli zacząłem się unosić z ziemi i dopiero po chwili zrozumiałem, że to było zaklęcie. Unosiłem się coraz wyżej i wyżej, kolejne części ciała unosiły mi się z podłoża. Wiedziałem, że nie dam rady ustać o własnych siłach, moja ręka zbyt bolała, ale mimo to nadal patrzyłem na niego wściekle.

Zaklęcie podtrzymało mnie w stojącej pozycji i powoli uniosło moją głowę tak, że musiałem spojrzeć Voldemortowi w oczy.

– Pożegnaj się grzecznie z Tomem – powiedział, lewą ręką łapiąc mnie za szczękę od dołu, a drugą przysuwając różdżkę do moich ust.

Poczułem, jak szczęka zaczęła mi się rozwierać wbrew mojej woli. Szarpnąłem się, ale zaklęcie skutecznie zniwelowało moje starania. Wytrzeszczyłem oczy. Próbowałem coś powiedzieć, ale nie miałem jak.

"Tom!" – wykrzyknąłem w myślach" – "Tom! Zmaterializuj się! Zrób... zrób coś!"

Seth, ja... nie mogę...

Jego głos brzmiał wyjątkowo słabo.

"TOM! Tom, proszę, Tom, zrób to, Tom, Tom, proszę, Tom...!"

Seth...

Różdżka Voldemorta znalazła się na centymetr w moich ustach. Usiłowałem zacisnąć zęby, ale nie mogłem drgnąć. Ból rozlał mi się po szczęce.

W oczach poczułem łzy.

"Tom, zmaterializuj się..." – powtórzyłem, usiłując wyrzucić go z siebie na zewnątrz, ale nie mogłem. Po prostu nie mogłem. – "Proszę..."

Proszę...

Seth... Seth, przepraszam... Przepraszam za wszystko...

Deficere – szepnął Voldemort.

^*^*^*^*^

Trudno opisać słowami to, co w tym momencie poczuł Seth.

Gdy Voldemort wypowiedział zaklęcie, jego różdżka drgnęła, a w gardle chłopaka zamigotało coś białego i zwiewnego, całym szczupłym ciałem wstrząsnął gwałtowny spazm, którego nawet zaklęcie nie było w stanie powstrzymać. Twarda fala bólu wygięła w łuk młode ciało, którego wszystkie komórki odbierały jedynie informacje o czymś, czego nie czuły nigdy; o czymś, co było tak okrutne, że ledwie można było to zarejestrować. W normalnym przypadku każdy człowiek natychmiast by zemdlał, by oszczędzić sobie tak dramatycznego doznania.

Seth, choć jego zmysły gwałtownie się zamknęły, byle tylko nie czuć, nadal był na swój sposób przytomny. Ważne jest, by nie zrozumieć tego źle – gdyby nadal tkwił w materialnej rzeczywistości, umarłby prawie od razu. Nie, on nie mógł umrzeć. Voldemort by mu na to nie pozwolił.

Zamiast tego umysł Setha wycofał się, jak najdalej od świadomości i duszy, od której właśnie ktoś odrywał część, która była tam doskonale zadomowiona i tak zasklepiona, że ledwie można było ją odróżnić od tej pierwotnej. To stamtąd wydobywał się ten koszmarny ból, jakby dziesięć metalowych prętów rozgrzanych do białości przebiło w tym samym miejscu i w tym samym czasie pierś chłopca. To nie było jak pocałunek dementora. Pocałunek odłączał duszę od człowieka i bezboleśnie ją wyjmował. Nie, Seth doświadczał właśnie jakby... odrywania kawałka własnej duszy.

Voldemort, nie przejęty tym w najmniejszym stopniu, bowiem nie był zdolny do empatii, kręcił lekko swoją różdżką, nawijając na nią zwiewną, białą duszę wydostającą się z Setha. Dusza protestowała, jednak była bezsilna wobec swojego prawowitego właściciela. Była całkowicie na jego łasce... choć w tym wypadku lepiej chyba nazwać to niełaską.

Wreszcie ostatnia jej część zaczęła opuszczać Setha. Chłopak, w tym miejscu w którym tkwił, doświadczał czegoś bardzo okrutnego. Czuł jakby ktoś zabierał jego samego, zostawiając za sobą jedynie zagubioną, nierozumiejącą część, która nigdy nie powinna być sama.

Tak, Seth i Tom bardzo zżyli się przez ostatnie lata.

Voldemort po raz ostatni zrobił swoją różdżką lekki ruch, a jego pierwszy horkruks, pierwszy kawałek duszy który oddzielił od siebie w podobny sposób, zwinęła się na jej czubku jak wata cukrowa, czekając.

Seth za to, po raz pierwszy od dawna, został

tak bardzo

samotny.

^*^*^*^*^

– A teraz, Potter... czas na ciebie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top