rozdział LI

Ten z niedoszłym związkiem


Świat zawirował, ale już po chwili stanąłem pewniej na kamiennej podłodze dworca. Od razu uderzył we mnie gwar wszystkich zgromadzonych osób, słyszałem głosy dzieci, nastolatków i dorosłych, kobiet i mężczyzn, dziewczyn i chłopaków.

"Dobrze się spisałeś."

Odetchnąłem głęboko, a na wydechu nie potrafiłem się powstrzymać i uśmiechnąłem się szeroko. Pochwalił mnie! Nareszcie mnie pochwalił! Po dwóch miesiącach czekania nareszcie usłyszałem z jego ust dobre słowo!

Zaraz jednak ekscytacja jego słowami opuściła mnie, ustępując miejsca niepokoju. Czy Draco i Blaise będą źli? Czy Theodore wybaczy mi, że nie byłem dobrym przyjacielem? Podrapałem się nerwowo po ramieniu. Nie chciałem żeby byli na mnie źli... Przecież już wystarczająco się nażałowałem, że dwa miesiące wcześniej uciekłem z dworu Malfoyów i przez ten czas nie mogłem zamienić z nimi ani słowa.

"Proszę, niech nie będą źli..."

Rozejrzałem się nad głowami grupki pierwszoroczniaków w poszukiwaniu znajomych twarzy. Ktoś z Gryffindoru... Bliźniaki Weasley, całe szczęście nie było obok nich Pottera. Terry Boot... Ślizgon, który teraz miał iść do siódmej klasy... Logan, który od razu wszedł do pociągu, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały...

Są! Po całym ciele rozlała mi się fala niesamowitej ulgi. Chwyciłem swój kufer i ruszyłem biegiem w stronę Lucjusza i Narcyzy, którzy też ukradkiem rozglądali się dookoła. Chciałem ich zajść od tyłu i zaskoczyć, ale zauważyli mnie wcześniej, więc odrzuciłem ten pomysł.

W oczach zebrały mi się łzy, a usta samoistnie pragnęły wygiąć się w podkówkę. Z całych sił musiałem się powstrzymać od płaczu gdy zatrzymałem się wreszcie przy nich, a Draco przytulił mnie tak mocno, że miałem wrażenie jakby zaraz miały mi pęknąć wszystkie żebra. Nie byłem mu długo winny i też go ścisnąłem z całych sił.

– Uspokójcie się, co ludzie pomyślą? – syknął Lucjusz, patrząc na nas z góry. Spojrzałem na niego z szerokim uśmiechem. Wzrok zasłaniały mi łzy.

– No i co z tego? – wymamrotałem, nie puszczając Draco. Nagle przypomniałem sobie o tym, że przeze mnie wbił sobie sztylet w rękę i odsunąłem go od siebie. – Merlinie, Draco, co z twoją ręką? Wszystko dobrze? Tak bardzo cię przepraszam, nigdy nie chciałem żebyś cierpiał... Wszystkich was przepraszam... – jęknąłem łamiącym się głosem. – To przeze mnie nie mogliśmy się widzieć przez całe wakacje... O, Merlinie, naprawdę bardzo, bardzo, bardzo was przepraszam... Byłem głupi... Przepraszam...

– Nie przejmuj się tym – uśmiechnęła się Narcyza, unosząc rękę i kciukiem ocierając mi łzy, które nie wiadomo kiedy zaczęły płynąć mi po policzkach. – Wakacje się skończyły. Już wszystko jest dobrze.

– Jak się czujesz? – Lucjusz pochylił się trochę, rzucając spojrzenia na boki. – Wszystko dobrze? Nie podpadłeś... mu?

Zaśmiałem się nerwowo. Jeśli ktoś zbierał punkty we wkurzaniu Voldemorta, to zdecydowanie miałem drugie miejsce – pierwsze zawsze zajmował Potter.

– Trochę podpadłem – rzuciłem, machnąwszy lekceważąco ręką. Wszyscy wytrzeszczyli oczy.

– Zwariowałeś?! – syknął. – Ta ucieczka była głupia, ale żeby dalej się tak zachowywać?

– Spokojnie, przecież żyję, nie? – wyszczerzyłem się szeroko. – Wszystko dobrze! Nie powinniście się o mnie martwić...

Lucjusz złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem.

– Czy to prawda? – wyszeptał, patrząc na mnie z powagą. – Czy on rzucał na ciebie Zaklęcia Niewybaczalne?

– Tylko Imperiusa... – odparłem tak samo cicho. Lucjusz zbladł. – Ale nie martw się! Dobrze poszło, no i pokonałem go w szachy! – szeptałem gorączkowo. No dobra, dał mi wygrać, ale zwyciężyłem. Rozmawiałem ze Śmierciożercami, czytałem dużo książek... Naprawdę było w porządku.

- Niesamowite - szepnął mój brat.

– Draco! – skarcił go Lucjusz.

– Przepraszam...

Zaśmiałem się.

– Wcale nie było tak fajnie – parsknąłem. – On naprawdę czasem potrafił być denerwujący, cudem nie zwariowałem, haha!

– Jesteś... nienormalny – rzucił nowy głos. Rozejrzałem się, zdezorientowany, aż nagle zauważyłem Blaise'a stojącego ledwie kilka kroków dalej. Doskoczyłem do niego w dwóch susach i mocno objąłem.

– Blaise! – jęknąłem. – Przepraszam, że nic nie pisałem, do ciebie też nie pozwolił mi nic wysłać!

– Spokojnie, wiem – odsunął mnie od siebie delikatnie, ale stanowczo. – Rozmawiałem z nim, Draco z resztą też.

– Słyszałem o tym – przełknąłem nerwowo ślinę. – Na pewno nic wam nie zrobił? Bo jeśli zrobił...

– Chłopcy, obawiam się, że musicie iść już do pociągu, niedługo odjeżdża – zauważyła Narcyza. Poczułem na plecach jej dłoń. – Bardzo się cieszę, że mogliśmy się zobaczyć, Seth. Teraz już możesz do nas pisać... – zawahała się i spojrzała na męża. Ten zacisnął usta i pokręcił lekko głową. – Ale lepiej tego nie rób, dobrze?

– Dlaczego? – spytałem, krzywiąc się. – Już nie mam zakazu!

Zapadła nieprzyjemna cisza.

– Seth, nie jesteśmy już rodziną – powiedział zniżonym głosem Lucjusz. – Nadal musimy zachowywać pozory, ale...

– Ale co to szkodzi? – mruknąłem. – Przecież jego tu nie ma, w Hogwarcie też go nie będzie. Jeśli mu nie powiecie, to nigdy się nie dowie!

– Seth, przestań – Draco trącił mnie łokciem. – Zaraz znowu zrobisz jakąś głupią rzecz, a ja nie chcę znowu płacić za twój nieokrzesany charakter.

Mówił to z uśmiechem, a jednak uderzyło to we mnie mocniej niż jakiekolwiek poprzednie słowa. Zacisnąłem usta i złapałem rączkę kufra. To prawda. Nie powinienem się sprzeciwiać. Powinienem siedzieć cicho.

– Miałem po prostu nadzieję, że gdybyśmy wszyscy spróbowali, wszystko mogłoby być tak jak dawniej – uśmiechnąłem się gorzko. – Ale widocznie tylko ja się staram.

Popatrzyłem po ich twarzach w poszukiwaniu satysfakcjonującej reakcji, ale oni tylko stali i patrzyli na mnie z identycznymi, zdeterminowanymi minami.

W piersi błysnęła mi iskierka złości.

– No tak, przecież wiadomo, że on jest najważniejszy, prawda? – rzuciłem jadowicie, po czym odwróciłem się i ruszyłem w stronę pociągu. Szedłem szybko, przeciskając się pomiędzy ludźmi, gdy nagle dotarło do mnie co zrobiłem. Zobaczyłem ich po dwu miesięcznej rozłące i potraktowałem ich tak okropnie... Żołądek zwinął mi się w nieprzyjemny supeł, ale nie starczyło mi odwagi żeby odwrócić się i choćby uśmiechnąć, żeby pokazać, że wcale nie jestem aż tak rozzłoszczony.

Wpakowałem się do ciasnego, przepełnionego korytarza i zacząłem pchać się przed siebie w poszukiwaniu innych znajomych twarzy. Nie musiałem długo czekać, już po chwili usłyszałem jak ktoś woła moje imię.

– Seth!

Wyciągnąłem się do góry nad głowami kilku dzieciaków i dostrzegłem Pansy Parkinson, która machała do mnie z przedziału kilkanaście metrów dalej. Uśmiechała się szeroko, co uznałem za trochę dziwaczne, ale odwzajemniłem grymas i wreszcie się do niej dopchałem.

– Gdzie Draco? – spytała, stając na palcach by popatrzeć w tłum ludzi. – Nie spotkaliście się?

– Zaraz będzie – odparłem, wchodząc do środka. – Cześć Theo! I wam też cześć...

Pięć znajomych twarzy zwróciło się w moją stronę, gdy wyjąłem różdżkę i wylewitowałem kufer na półkę.

– Hej, Draco, Blaise, tutaj! – zawołała Pansy z korytarza na którym tłum stawał się coraz rzadszy, a rodzice i najmłodsze dzieci zbierali się tuż przy pociągu, by ostatni raz pożegnać się z uczniami. – Seth, który z was został Prefektem? – spytała jeszcze, patrząc na mnie błagalnie.

– Czemu zakładasz, że akurat któryś z nas miałby nim zostać? – wyszczerzyłem się szeroko.

– Nie żartuj – prychnęła. – Snape na pewno wybrał któregoś z was. No, to który?

Na jakiś czas przed końcem wakacji dostałem list z Hogwartu, który sowa przyniosła na dwór Malfoyów, więc Voldemort musiał przekazać mi go osobiście. Jak zwykle znajdowała się w nim lista książek i potrzebnych przedmiotów, oraz... odznaka prefekta. Oficjalnie byłem prefektem Slytherinu!

– Ja – odparłem dumnie. Pansy westchnęła cicho, ale rozpromieniła się, gdy tylko w drzwiach stanął Draco.

– Hej, słodki! – zawołała, wieszając mu się na szyi i całując w policzek. Zarumienił się i rzucił mi mordercze spojrzenie, choć nawet nie zdążyłem zrobić głupiej miny czy udać, że chce mi się wymiotować.

– Moglibyście sobie oszczędzić – rzucił Blaise, przechodząc obok tak, żeby tylko ich nie dotknąć.

– Prawda? – przytaknąłem zapalczywie. – To się robi obrzydliwe...

– A czy ty nie chodzisz przypadkiem z Tracey? – spytała ze zdziwieniem jedna z dwóch identycznych dziewczyn, które siedziały na miejscach bliżej drzwi. Przypomniałem sobie z trudem, że nazywa się Flora, a jej siostra to Hestia, obie Carrow.

Zaśmiałem się nerwowo. Zdążyłem już o niej zapomnieć... Czy to znaczy, że zerwaliśmy? Mgliście przypominałem sobie, że jak byłem otępiały stratą Toma, Tracey mówiła coś do mnie w Wielkiej Sali, a potem wybiegła z niej z płaczem, ale czy to coś znaczyło? Może myślała, że nadal jesteśmy razem?

A ja, co ja w ogóle myślałem?

– No jasne, że chodzi! – trąciła siostrę Hestia. – Tracey trajkotała o tym przez cały miesiąc! Mówiła, że co tydzień chodzicie na randki i że codziennie do niej piszesz. Jesteś taki romantyczny...

Wymieniłem szybkie spojrzenia z Draco i Blaisem.

– Tak mówiła? – spytałem uprzejmie, siadając. – Dziwne... będę musiał z nią o tym pogadać.

Theodore wydawał się trochę przybity i przez moment nie wiedziałem o co chodzi, ale potem zrozumiałem, że to pewnie przez to, że niby pisałem do Tracey codziennie, a do niego nie mogłem wysłać ani jednego listu. Zrobiło mi się nieswojo. Nie mogłem powiedzieć mu o wszystkim tutaj, przy ludziach...

– Theo, co tam robiłeś w wakacje? – spytałem radośnie, pochylając się do przodu. – Wyjechałeś gdzieś?

Spojrzał na mnie z uśmiechem.

– Mieliśmy wyjechać z dziadkiem do Francji – odparł lekko. – Niestety, miał bardzo dużo rzeczy do zrobienia i zdążyliśmy tylko wyjechać na tydzień nad jezioro...

– Nie masz rodziców? – spytała obojętnie Hestia. – Znaczy wiesz, dziadek to fajna sprawa, ale...

– Mam – rzucił chłodno. – Mój ojciec jest w Azkabanie.

Na kilka chwil zapadła nieprzyjemna cisza.

– A czemu tam trafił? – dopytywała Flora, widocznie nie łapiąc aluzji, że ten temat nie jest w tym momencie odpowiedni.

Theo założył ręce na piersi.

– Bo był Śmierciożercą - mruknął niechętnie.

Oczy obu dziewczyn, a także chłopaka, który dotąd się nie odzywał, zabłysły.

– Mój ojciec prawie trafił do Azkabanu – powiedział chrapliwym głosem. Nazywał się chyba Jake Travers. – Udało mu się przegadać sędziego w ostatnim momencie... Opowiadał mi o tym nie raz...

– Nasi ciocia i wujek też się wykręcili – Hestia trąciła Florę ramieniem. – I mieli w wakacje dużo do roboty, nie? Ciągle ich nie było! Tatuś nie chciał nam nic powiedzieć, ale wiemy, że są Śmierciożercami!

Miałem obawy, że zaraz rozmowa może zejść na niezręczne tory. Carrow? Ciocia i wujek? Widziałem ich w domu Slytherina – Amycus należał do Śmierciożerców, którzy chcieli mi się podlizać, a Alecto do tych, którzy rozmawiali ze mną jak ze starym znajomym. Żadne nie było zbyt przyjemnym rozmówcą.

– A twój dziadek... Też jest Śmierciożercą? – Jake zerknął na Theodore'a, który westchnął głęboko.

– Tak, jest – mruknął.

– Nie jesteś dumny? – jęknęła Flora. – Chciałabym żeby moi rodzice byli Śmierciożercami! Ale nie są. Draco, twój tata też jest Śmierciożercą, prawda?

Blaise i ja spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie.

Odezwała się tylko do Draco.

– No, jest – uśmiechnął się dumnie. – Też miał w wakacje dużo zajęć. I ja też w przyszłości będę Śmierciożercą...

Na chwilę zapadła cisza. Nie chciałem zaakceptować, że wszystkie spojrzenia powoli kierowały się w moją stronę, jakbym miał jakąś własną grawitację, która je przyciągała.

Wstałem gwałtownie, usiłując się nie zaczerwienić. Nie miałem ochoty tłumaczyć się w pełnym przedziale.

– Chodź, Pansy, powinniśmy iść do przedziału dla prefektów – powiedziałem szybko, łapiąc ją za rękę, ale zaraz ją puściłem, bo Draco pewnie nie byłby zadowolony. – I tak jesteśmy spóźnieni.

Jeszcze zanim drzwi do przedziału zamknęły się z trzaskiem, usłyszałem chichot bliźniaczek.

– Coś się tak zdenerwował? – spytała rozbawiona dziewczyna, zrównując się ze mną.

– Jakoś nie chce mi się o tym gadać – mruknąłem. Przewróciła oczami.

– W wakacje odwiedziłam Draco, wiesz? – zaczęła niby obojętnie, ale wiedziałem, że chce wydobyć ze mnie jakąś większą reakcję. – Było tam strasznie dużo osób... a ciebie ani śladu...

– No i?

– I widziałam tam na przykład wujka i ciocię Hestii i Flory, a także dziadka Theodore'a.

Spojrzałem na nią kątem oka.

– No i co to ma do rzeczy? – burknąłem.

Trąciła mnie łokciem w bok.

– Nie jestem przecież głupia, wiem, że Czarny Pan wrócił, poza tym Draco o wszystkim mi powiedział.

– Nic nie wiesz – usiłowałem utrzymać pozory, ale czułem, jak grunt zapada mi się pod stopami.

– Tak? A może powinnam do ciebie mówić Seth Riddle? – wyszeptała.

Spojrzałem na nią chłodno.

– A może lepiej nie? – wycedziłem. – Lepiej zatrzymaj to dla siebie...

– Prędzej czy później i tak się wyda – wzruszyła ramionami, kompletnie nieprzejęta. – Tylko daję ci znać, że wiem, Theo zresztą też...

Nie mogliśmy kontynuować rozmowy, bo dotarliśmy do przedziału prefektów. Gdy otworzyłem drzwi, zobaczyłem, że przybyliśmy ostatni, ale całe szczęście nie tak długo po chłopaku z Ravenclawu, który właśnie siadał.

– Spóźnialscy wreszcie się zjawili – rzuciła kwaśno dziewczyna o długich, zadbanych, brązowych włosach. – To będzie najgorszy czas jaki kiedykolwiek mieliśmy w trakcie jazdy do Hogwartu. Dobrze, zacznijmy od przedstawienia się. Jestem Annabeth Purley, moim domem jest Hufflepuff i w tym roku pełnię funkcję Prefekta Naczelnego...

Reszta spotkania przebiegła gładko. Wszyscy się sobie przedstawiliśmy, Annabeth przedstawiła nam zakres obowiązków i przywilejów (najbardziej spodobał mi się dostęp do wypasionej łazienki na piątym piętrze), rozdała pergaminy z pierwszymi hasłami do Pokojów Wspólnych i oddelegowała do patrolowania pociągu. Starałem się nie patrzeć na Hermionę i Weasleya, którzy zostali wybrani jako prefekci Gryffindoru, choć przynajmniej nie był to Potter. Wyszedłem z przedziału jako pierwszy i przytrzymałem reszcie drzwi, skutecznie unikając kontaktu wzrokowego z Gryfonami. Potem wspólnie z Pansy ruszyliśmy przez pociąg, zaglądając po kolei do przedziałów by upewnić się, że wszyscy zachowują się jak należy. Prosiłem w duchu żeby nie trafić ani na Pottera, ani na Logana, ani na Tracey... Niestety, w trzecim przedziale do którego zajrzałem, siedział Harry z trójką znajomych. Gdy tylko wszedłem do środka, oboje zamarliśmy i patrzyliśmy na siebie przez kilka sekund, aż przerwałem ciszę. Spytałem ich krótko czy wszystko w porządku i czym prędzej ich zostawiłem.

Potem wszedłem do przedziału z kilkoma Ślizgonami i... Loganem. Przeklinając swoje szczęście i nie nawiązując z nim kontaktu wzrokowego, przeprowadziłem tą samą procedurę co wcześniej. "Wszystko w porządku?" "Tak." "Super." "Super." Starałem się ignorować spojrzenia jakie mi rzucali i poszedłem dalej.

Na Tracey nie trafiłem.

Mniej więcej w połowie drogi, gdy za oknami słońce chyliło się ku zachodowi, wróciłem do przedziału i ciężko usiadłem na ostatnim wolnym miejscu. Ominąłem wózek z przekąskami, ale Draco kupił dużo i powiedział żebym brał co chcę, więc z wdzięcznością wepchnąłem w siebie pasztecika dyniowego i kilka czekoladowych żab. Nie dostałem żadnej nowej karty.

Do Hogwartu dojechaliśmy wieczorem, gdy było już ciemno. Pierwszą większą zmianą był brak Hagrida, zamiast niego pierwszakami zajęła się profesor Grubbly–Plank. Drugiej zmiany się spodziewałem, a była ona już w Wielkiej Sali, przy stole nauczycielskim. Na miejscu nauczyciela Obrony siedziała krępa kobieta o ropuchowatej twarzy, ze starannie ułożonymi lokami i cała ubrana na różowo.

Gdy kierowałem się do swojego miejsca przy stole Slytherinu, kątem oka zobaczyłem Tracey, która machała do mnie ręką, uśmiechając się szeroko. Udałem, że jej nie widzę i usiadłem pomiędzy Draco i Blaisem. Nieustannie czułem na sobie czyjś wzrok, a rozmowę nawiązywało ze mną znacznie więcej osób niż kiedyś. Z Draco również, ale on jakoś bardziej się z tego cieszył.

Piosenka tiary była dłuższa niż zwykle i, zadziwiająco, nawoływała do zjednoczenia. Dumbledore zaś nie wygłosił żadnej mowy i rzucił tylko "wsuwajcie!". Bardzo chętnie zastosowałem się do polecenia i zacząłem jeść, używając tego jako wymówki, że nie mogę odpowiadać na napływające ze wszystkich stron rozmowy. Niestety, drugiej mowy dyrektor nam nie oszczędził i zaczął mówić o typowych rzeczach, których nikt nigdy nie słuchał... Zakaz wchodzenia do Zakazanego Lasu, przypomnienie, że na korytarzach nie wolno używać czarów i magicznych zabawek... Zacząłem się wtedy wyłączać, ale z transu wytrąciła mnie nagła cisza. Zamrugałem i rozejrzałem się ukradkowo, by zobaczyć, jak ta nowa nauczycielka, Umbridge, wstała i odchrząknęła kilka razy, zwracając na siebie uwagę.

Miała piskliwy, dziecinny głos i każde jej słowo przyprawiało mnie o ciarki. Już się bałem lekcji jakie będzie prowadzić...

Była bardzo pretensjonalna i zachowywała się jakby wszyscy ją tutaj uwielbiali. Wychwalała Hogwart i nauczycieli, co wydało mi się podejrzane, gadała coś o tradycji i postępie... Gdy skończyła mówić i usiadła, uświadomiłem sobie, że nadal wiedziałem tylko tyle, co powiedzieli mi Yaxley i Voldemort – że Ministerstwo miesza się w sprawy Hogwartu.

Po uczcie miałem zamiar jak najszybciej dotrzeć do dormitorium, ale w ostatnim momencie przypomniałem sobie o pierwszakach, które nadal siedziały, nie wiedząc co robić. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Pansy, ale zauważyłem tylko jak wychodzi roześmiana z Wielkiej Sali, kompletnie nie przejęta swoimi obowiązkami. Westchnąłem przeciągle i zacząłem machać ręką.

– Hej, pierwszaki! – zawołałem na tyle głośno, że zdobyłem sobie ich uwagę. Grupka około dwudziestu dzieci wlepiła we mnie spojrzenia dużych oczu... byli naprawdę strasznie mali. Czy ja też kiedyś tak wyglądałem? Przypomniałem sobie Gemmę Farley, która witała mój rocznik. – Jestem Seth Malfoy, prefekt Slytherinu. Witajcie w Hogwarcie! Na pewno wam się tutaj spodoba. Teraz zaprowadzę was do naszego Pokoju Wspólnego, najlepszego w całym zamku jeśli mogę dodać. Cieszcie się, że nie jesteście Gryfonami. Pewnie im tam śmierdzi, a na każdym stole leżą brudne skarpetki...

Przez grupkę przeszedł pomruk rozbawienia, a ja uśmiechnąłem się czarująco do przechodzącej obok profesor Sprout, która rzuciła mi zdegustowane spojrzenie.

– Panie... Malfoy, prefekci powinni zachowywać się jak wzór dla młodszych uczniów! – zbulwersowała się trochę. – Takie słowa mogą...

– Cóż to za zamieszanie? – usłyszałem zza pleców. Obróciłem się w sam raz, by zobaczyć tą całą Umbridge. – Czy mogę wam pomóc załagodzić zaistniałą sytuację?

Przez chwilę panowała cisza, a ja poczułem do tej kobiety dziwną niechęć. Zerknąłem na Sprout. Też nie wydawała się nią zachwycona.

– Wszystko jest w najlepszym porządku, pani profesor! – zapewniłem ją, kłaniając się lekko. – Właśnie miałem zaprowadzić pierwszaczki do Pokoju Wspólnego Slytherinu, a pani Sprout udzielała mi tylko kilku rad, jako że pierwszy raz w życiu jestem prefektem, nie chciałbym popełnić jakiejś gafy...

Całe szczęście różowa ropucha zmierzyła mnie tylko wzrokiem, uśmiechnęła się słodko i odeszła. Nauczycielka od zielarstwa popatrzyła na mnie z zaskoczeniem, ale nie kontynuowałem z nią rozmowy i machnąłem na dzieciaki.

– Chodźcie za mną! – zawołałem. Gdy wyszliśmy z Wielkiej Sali, rozejrzałem się przesadnie dookoła i pochyliłem do nich, osłaniając usta dłonią. – Tak się właśnie daje sobie radę z nauczycielami... a z tymi gryfonami to nie żartowałem, naprawdę śmierdzą.

^*^*^*^*^

Usiadłem ciężko w fotelu i przymknąłem powieki. Obowiązki prefekta były znacznie bardziej wymagające niż się spodziewałem... Trudno było okrzesać grupę dwudziestu jedenastolatków, którzy wydawali mi się znacznie pewniejsi siebie niż gdy ja byłem w pierwszej klasie.

– Pansy, ani trochę mi nie pomogłaś! – Otworzyłem oczy, by spojrzeć na nią z wyrzutem. Siedziała na kanapie tuż obok Draco i opierała mu głowę na ramieniu.

– Doskonale dałeś sobie radę – odparła lekceważąco. – Masz to we krwi.

Przez moment rozważałem czy mam siłę na dalszą walkę, czy wolę po prostu odpuścić i wreszcie odpocząć...

Co by powiedział Voldemort, gdyby widział, że daję sobą tak pomiatać?

Usiadłem prosto i zmarszczyłem brwi.

– Oboje jesteśmy prefektami. Masz mi pomagać, a nie siedzieć z boku i tylko patrzeć jak się męczę.

Przewróciła oczami.

– Jesteś dzisiaj bardzo emocjonalny – uśmiechnęła się nieprzyjemnie. – Rozluźnij się trochę, co? Bolały mnie nogi, a wiedziałam, że świetnie dasz sobie radę, przecież ci ufam. Powinieneś mi dziękować, że dałam ci okazję żeby się wykazać.

Hestia i Flora siedzące niedaleko zachichotały, spoglądając w naszą stronę. Nie spuściłem wzroku z Pansy.

– Oboje jesteśmy prefektami – powtórzyłem zimno. – Więc będziesz mi mówić o takich rzeczach, o ile nie chcesz, żebym zabiegał o odebranie ci odznaki.

– Oh, spokojnie, jutro ci przecież pomogę! – rzuciła niby odważnie, ale widziałem, że mina jej nieco zrzedła i przesunęła się lekko na kanapie, wyraźnie czując się nieswojo. Draco spojrzał na mnie z niesmakiem.

– Daj jej spokój, co? – westchnął. – Wszyscy mieliśmy ciężki dzień...

Wstałem z fotela i ruszyłem w ich stronę. Pansy złapała Draco za rękę i przytuliła się do niego, a on spojrzał na mnie zdezorientowany. Odezwałem się, zanim zdążył wydusić choćby słowo.

– Pansy – zacząłem cicho, patrząc jej głęboko w oczy. – Mówię ostatni raz. Oboje jesteśmy prefektami, więc nie będę tolerować, że chcesz się wymigać od pracy moim kosztem, korzystając tylko z przywilejów. Będziemy dzielić się obowiązkami, rozumiesz?

Otworzyła usta by odpowiedzieć, ale nie wydostał się z nich żaden odgłos. Zmrużyłem lekko powieki.

– Czy rozumiesz?

– Tak, rozumiem – odpowiedziała wreszcie z ironicznym uśmiechem, ale widziałem, że jest jak najbardziej sztuczny. Wyprostowałem się powoli.

– Theo, możemy pogadać? – spojrzałem na kolegę, który obserwował całą sytuację z ostrożną ciekawością. Gdy zobaczyłem, że się spiął, odetchnąłem i z całych sił starałem się wyglądać na bardziej przystępnego. – Muszę... um... powiedzieć ci kilka rzeczy... Wiesz, to może poczekać jeśli chcesz...

– Nie, możemy porozmawiać teraz – zapewnił mnie, podnosząc się i patrząc na mnie z wyczekiwaniem. Rozejrzałem się dookoła. Byłem pewien, że dużo osób słucha.

– Chodź do mojego dormitorium – rzuciłem, chwytając go za rękę i ciągnąc w stronę korytarza. Już po chwili weszliśmy do pokoju. – Słuchaj, naprawdę cię przepraszam, ja... chciałem ci powiedzieć o tym wszystkim już w wakacje, ale nie mogłem, bo... jakby... zawalił mi się trochę cały świat jaki znałem i wydarzyło się kilka... niefajnych... rzeczy... i przepraszam cię za te wszystkie lata, które...

– Uspokój się – poklepał mnie po ramieniu. – I może usiądź, co? Ręce ci się trzęsą.

Skorzystałem z jego porady i spocząłem na swoim łóżku, a on odsunął sobie krzesło od biurka i usiadł na nim tył na przód, ale tak, że patrzył na mnie.

Odetchnąłem.

– Nie jestem Malfoyem – zdecydowałem się zacząć z grubej rury. – Znaczy... nie jestem dzieckiem Lucjusza i Narcyzy. Jestem... synem... – słowa nie chciały przebrnąć mi przez gardło – ...Sam–Wiesz–Kogo. Dowiedziałem się o tym już jakiś czas temu... ale trzymałem to w tajemnicy. Od końca drugiej klasy... miałem w głowie jakby młodszą wersję Czarnego Pana, kawałek jego duszy. Tom... uważałem go za przyjaciela, ale on manipulował mną i zmuszał do rzeczy których nie chciałem robić i wymazywał mi pamięć i chciał mnie całkowicie kontrolować. Blaise... sam do tego doszedł, a Draco... wiedział od początku. Jeszcze wtedy, kiedy pisałem w takim... dzienniku gdzie odpisywał mi Tom, czyli ta cząstka duszy...

Uniosłem wzrok spodziewając się ujrzeć zszokowaną twarz, może rozzłoszczoną, może przestraszoną... ale zobaczyłem tylko lekki, smutny uśmiech.

Theo, widząc, że przestałem mówić i mu się przyglądam, przesunął się lekko i podrapał po nosie.

– Wiedziałem – powiedział wreszcie. – Znaczy, nie o wszystkim, ale... ta... wiedziałem, że jesteś jego synem... i że przez ostatnie lata zachowywałeś się dziwnie i tak... inaczej. O tym Tomie też słyszałem. Od dziadka.

Nie miałem pojęcia jak zareagować na takie wyznanie.

– Wiesz, martwiłem się trochę o ciebie i miałem nadzieję, że przyjdziesz poprosić o pomoc czy coś, ale... – uśmiechnął się gorzko. – Nie zrobiłeś tego. Nie żebym cię winił, twoje życie na pewno nie było wtedy wygodne i przyjemne. W ogólę cię nie winię, tylko... wiesz, myślałem, że byliśmy przyjaciółmi.

– Jesteśmy przyjaciółmi! – zapewniłem go energicznie, pochylając się do przodu. Poczucie winy zżerało mnie od środka, byłem gotów zrobić wszystko żeby mi uwierzył. – Naprawdę! Wiem, że nawaliłem, ale nigdy nie chciałem żebyś poczuł się odrzucony! Jesteś super, chcę się z tobą przyjaźnić!

– Dziadek też mi to mówił – mruknął, spoglądając na podłogę. – Rozmawiałeś z nim, prawda?

– Tak... był jedną z niewielu normalnych osób w tym cholernym domu. – Oboje uśmiechnęliśmy się lekko. – Tam było okropnie. Tyle Śmierciożerców i sam Czarny Pan... To była prawdziwa mordęga.

– Na pewno było ci ciężko – pokiwał głową.

– Tobie też musiało być ciężko – dodałem natychmiast. – Jeszcze raz cię przepraszam...

– Spoko, już nie musisz – zaśmiał się krótko. – Przeprosiny przyjęte. Wiem, że drugi raz nie pozwolisz żeby stało się coś takiego.

Przez chwilę siedzieliśmy w przyjemnej ciszy.

– Wiesz co, Seth? – odezwał się nagle, skubiąc rękaw koszuli. Uniosłem brew. – Zmieniłeś się.

– Co?

– Zmieniłeś się – powtórzył. – Myślę, że nie tylko przez tego Toma.

– Co masz na myśli?

– Choćby twoja rozmowa z Pansy – uniósł głowę. – Ta przed chwilą. Naprawdę dałeś jej popalić... jakiś czas temu pewnie byś odpuścił i poszedł spać, ale teraz? Bała się, widziałeś? I muszę przyznać, że ja też się trochę przestraszyłem.

Zaśmiałem się, mając nadzieję, że to tylko żart.

– Nie gadaj! – parsknąłem nerwowo. – Po prostu powiedziałem jej co myślę.

– A ten zimny wzrok? Ten morderczy uśmiech? Nawet za twoimi słowami była groźba. Tylko głupi by się ciebie nie posłuchał, wiesz? Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz tak do mnie mówić.

Zacisnąłem w pięść lekko drżącą rękę.

– Chyba przesadzasz.

– Nie, naprawdę – spojrzał na mnie z powagą. – Ani razu nie spotkałem Sam–Wiesz–Kogo, ale gdybym miał sobie go wyobrazić, mówiłby i zachowywałby się właśnie w ten sposób.

^*^*^*^*^

– Heeej, Seeth! – usłyszałem jeszcze, zanim Tracey objęła mnie ciasno od tyłu. Natychmiast zesztywniałem, ale nadal mocno mnie trzymała.

"Zostaw mnie" – chciałem warknąć, ale zawahałem się w ostatnim momencie. Wczoraj dałem się ponieść emocjom i przestraszyłem Theo i Pansy, nie mogłem tego powtórzyć.

Nie chciałem być jak Voldemort.

Zacisnąłem więc zęby i uśmiechnąłem się z trudem.

– Cześć, Tracey – mruknąłem, czekając, aż mnie puści i błagając w myślach żeby nastąpiło to jak najszybciej.

– Seth, tak bardzo się za tobą stęskniłam! – zaświergotała, łapiąc mnie tym razem za rękę i przysuwając tak blisko, że jej brązowe włosy wpychały mi się do ust. – Powinieneś częściej wysyłać mi listy! Masz takie ładne pismo...

Nie przypominałem sobie ani jednego listu który by do niej wysłałem, więc tylko uśmiechnąłem się i nie odpowiedziałem.

– Naprawdę codziennie z tobą pisał? – spytał Blaise z nutą ciekawości, zrównując się z nami. Spojrzałem na niego błagalnie, ale spojrzenie które rzucił mi w odpowiedzi mówiło mi, że stoi po mojej stronie.

– No, tak, oczywiście, że pisaliśmy – machnęła ręką. Jechało od niej drogimi perfumami. – Przecież mówię! Prawda, Seciu?

Od tego przezwiska aż zrobiło mi się niedobrze, a w połączeniu z jej nieustającym dotykiem, moja cierpliwość całkiem szybko zmierzała do górnej granicy. Nie odpowiedziałem, zamiast tego uśmiechnąłem się słabo.

– Widzisz? – rzuciła do Blaise'a takim tonem, co najmniej jakbym właśnie złożył Przysięgę Wieczystą, że pisaliśmy i dodatkowo streścił szczegółowo każdy list. – Mój kochany Sethuś nigdy by nie skłamał!

"Wcale nie potwierdziłem" – chciałem zaprotestować, ale znów powstrzymało mnie wspomnienie wczorajszej konfrontacji. – "Nie zachowywać się jak Voldemort, nie zachowywać się jak Voldemort..."

Blaise rzucił mi spojrzenie całkiem wyraźnie mówiące, że jego pomoc na nic się nie zda, jeśli nie będę współpracował. Zacisnąłem usta i pokręciłem lekko głową. Nadal się we mnie wpatrywał.

– Tracey, czy mogłabyś... trochę się ode mnie odsunąć? – spytałem, tak najłagodniej jak tylko potrafiłem. Spojrzała na mnie oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia i zrobiła dokładne przeciwieństwo mojej prośby. Jej ręce zacisnęły się na mojej tak mocno, że zacząłem się bać o swoje krążenie w palcach. Potem cmoknęła mnie w policzek, przez co prawie zakrztusiłem się jej perfumami.

– Oj, jesteś takim żartownisiem! – zachichotała, opierając swoją głowę na moim ramieniu. Odetchnąłem głęboko.

"Nie chcę być jak Voldemort."

Starałem nie patrzeć się na pełne dezaprobaty spojrzenie Blaise'a, ani na chichoczących ludzi, ani na grupkę dziewczyn, które patrzyły na mnie z pewnej odległości i mówiły coś między sobą ściszonymi głosami. Stłumiłem rosnącą mi w piersi złość i szedłem dalej, przechylając się nieco w bok, bo Tracey, jako, że niższa, ciągnęła mnie w dół i nic sobie z tego nie robiła.

"Nie będę jak Voldemort."

^*^*^*^*^

Dopiero pierwszego normalnego dnia nauki zorientowałem się, że choć na mnie patrzyło wielu Ślizgonów, to uwagę całego Hogwartu ściągał na siebie Potter. Na wielu twarzach widziałem strach i niepokój, a gdy Harry się do kogoś odzywał, prawie zawsze spotykał się z nieprzyjemną odpowiedzią lub nawet jej ostentacyjnym brakiem. To było... trochę surrealistyczne. Wiedziałem, że boją się go dlatego, bo w zeszłym roku wrócił z ciałem Cedrica i nikt oprócz niego nie mógł potwierdzić co tak właściwie się wydarzyło... Oprócz mnie, ale ja nie miałem zamiaru się z tym zdradzić. Całe wakacje spędziłem tuż obok Voldemorta oraz wielu Śmierciożerców i zapomniałem już, że reszta świata nie wierzy Potterowi, że on naprawdę wrócił. Co i rusz musiałem sobie o tym przypominać i reagować stosunkowo do sytuacji – czyli ze wszystkiego drwić.

Na pierwszej lekcji – transmutacji – McGonagall od razu zaczęła mówić o SUMach, które kompletnie wypadły mi z głowy. Gdy sobie o nich przypomniałem, chwycił mnie lekki niepokój. Coś podejrzewałem, że Voldemort nie będzie zadowolony, jeśli nie zdobędę wszystkich na Wybitny, ale to przecież graniczyło z cudem! Aż tak mądry nie byłem... dobra, transmutację bym podciągnął, ale eliksiry?! Nie ma mowy. Chyba, że Snape pójdzie mi na rękę...

Ostatnimi dwiema lekcjami dzisiejszego dnia była Obrona Przed Czarną Magią. Resztkiem siły woli utrzymywałem względny spokój, bo Tracey była jeszcze bardziej denerwująca niż w zeszłym roku. Nie odstępowała mnie ani o krok, wtrącała się gdy rozmawiałem z Draco, a kiedy ja chciałem coś dodać gdy śmiała się z dwóch Gryfonek razem z Pansy i Dafne, patrzyła na mnie karcąco. Kilka razy byłem ekstremalnie blisko do wybuchnięcia, ale zawsze powstrzymywałem się tą jedną, paraliżującą myślą:

"Nie chcę być jak Voldemort."

Niczego nie chciałem bardziej niż wreszcie usiąść z Draco, ale ku mojej zgrozie Tracey wbiegła do klasy pierwsza i zajęła dla nas jedną z ostatnich ławek. Podszedłem do niej w milczeniu i spojrzałem najpierw na wolne krzesło, a potem na brata, który wzruszył tylko ramionami i poszedł usiąść z Pansy. Popełniłem też ten błąd, że spojrzałem na Blaise'a, bo jego mina wyrażała tylko jedno – "to nie jest dobre wyjście".

Byłem już na samym skraju powiedzenia Tracey co myślę, ale zauważyłem, że wszyscy już siedzą i ta Umbridge patrzyła na mnie z wyczekiwaniem, więc również powoli usiadłem. Od razu zostałem złapany za dłoń, tak mocno, jakbym w każdej chwili mógł odlecieć.

Umbridge kazała nam schować różdżki, co od razu zapowiadało nudną lekcję. Wyrwałem się z uścisku Tracey i wrzuciłem swoją różdżkę do torby, wyjmując w zamian pióro, atrament i pergamin. Potem pani profesor mówiła o jakimś naprawianiu błędów poprzednich nauczycieli, realizowaniu zaaprobowanego przez ministerstwo programu nauczania... Zgadzało się wszystko co już wiedziałem. Umbridge była narzędziem Ministerstwa do kontrolowania Hogwartu.

Nie odpowiadałem chórem razem z resztą klasy gdy zadawała pytania, bo coś podejrzewałem, że jeśli odezwę się choć raz, to głos mi się załamie i zacznę krzyczeć na Tracey. Całe szczęście zapowiadało się na to, że nic nie będę musiał mówić, bo Umbridge prędko kazała nam czytać podręcznik. Zatopiłem się w okropnie nudnej i monotonnej lekturze, która w porównaniu z zadawaniem się z Tracey była czystą ambrozją.

Po kilkunastu minutach zorientowałem się, że już od jakiegoś czasu nikt nie przewrócił żadnej strony. Przez moment myślałem, że to sytuacja podobna do lekcji Binnsa, gdzie każdy przysypiał z nudów, ale gdy uniosłem głowę, zobaczyłem jak bardzo się myliłem. Hermiona siedziała wyprostowana jak struna, z ręką wysoko w górze i wzrokiem wlepionym w Umbridge. Zmarszczyłem brwi z niepokojem. Co ona planowała?

Najpierw spytała o cele programu nauczania, a potem o użycie zaklęć obronnych. Czułem, że wchodzi na niepewny grunt; większość Ślizgonów też to zauważyła, bo zaczęli wymieniać między sobą spojrzenia.

Potem do dyskusji włączył się też Weasley i inni Gryfoni. Nie miałem pojęcia co chcieli osiągnąć, przecież widać było, że Umbridge nie zmieni zdania i stawianiem się jej można było narobić sobie wyłącznie kłopotów, ale oni coraz głębiej parli w tą przegraną od początku dyskusję. Patrzyłem na całą sytuację z narastającym niepokojem, bo Harry wydawał się coraz bardziej zdenerwowany. Miałem przeczucie, że prędzej czy później wybuchnie – choć raczej prędzej niż później.

– A kto, według ciebie, miałby zaatakować takie dzieci jak wy? – spytała Umbridge przesłodzonym tonem. Serce zabiło mi mocniej, wwierciłem spojrzenie w tył głowy Pottera, żeby tylko powstrzymać go od głupiej odpowiedzi. Wspomnienie cmentarza nadal kołatało mi się w głowie i wiedziałem, że on też o nim pamięta.

– Hmm, pomyślmy... – tym razem w jego głowie jawnie zabrzmiała kpina. – Może LORD VOLDEMORT?

Ktoś krzyknął, ktoś pisnął, ktoś zsunął się z krzesła. Pierwszy raz Ślizgoni i Gryfoni zjednoczyli się w reakcji – wszyscy spojrzeli na niego jednakowo przerażeni i z niedowierzaniem, tylko ja nie spuszczałem z niego miażdżącego wzroku.

– Gryffindor traci przez ciebie dziesięć punktów, Potter – oświadczyła kobieta, po czym wstała i pochyliła się do przodu, rozpłaszczając swoje grube palce na pulpicie katedry. – Powiedziano wam, że pewien czarnoksiężnik wrócił zza grobu...

– On wcale nie umarł! – przerwał jej ze złością Harry. – Ale... tak, powrócił!

"Zamknij się już, Potter, zanim będzie zbyt późno!" – pomyślałem ze złością graniczącą z przestrachem. Ona i tak mu nie uwierzy!

Umbridge była niewzruszona.

– Jak już wspomniałam, powiedziano wam, że pewien czarnoksiężnik znowu odzyskał swoją moc. To kłamstwo...

Widziałem jak Potter otwiera usta żeby odpowiedzieć, widziałem w jego oczach płonącą złość. Wypuściłem powietrze.

I głośno zakaszlałem.

Harry zatrzymał się i odwrócił głowę w moją stronę... a potem skrzywił się i odwrócił z powrotem, by kontynuować dyskusję.

Zakaszlałem po raz kolejny, tym razem mocniej. Jedną dłonią zakryłem usta, a drugą złapałem za brzuch i zgiąłem w pół na krześle. Wiedziałem, że wszyscy na mnie patrzą, ale dopiero po dobrych trzydziestu sekundach przestałem. Gardło zaczęło mnie naprawdę boleć, ale miałem nadzieję, że moje poświęcenie nie poszło na marne.

– Panie Malfoy, czy potrzebuje pan pójść do Skrzydła Szpitalnego? – odezwała się słodko Umbridge.

– Niee, przepraszam, chyba coś mi wpadło do gardła – odparłem z przepraszającym uśmiechem. – Już mi lepiej.

Rzuciłem Potterowi szybkie, ostrzegawcze spojrzenie. Zmarszczył nos, zadrżała mu ręka.

– Proszę usiąść, panie Potter. Niech nie pogarsza pan swojej sytuacji. Powtarzam, TO JEST KŁAMSTWO. Ministerstwo Magii gwarantuje, że nie grozi wam żaden czarnoksiężnik. Jeśli ktoś nadal się boi, zapraszam go na swój dyżur pozalekcyjny. Chętnie posłucham, kto was straszy takimi bzdurami. Jestem tu, by wam pomóc. Jestem waszym przyjacielem. A teraz, proszę, wracajcie do...

– Harry, nie! – szepnęła ostrzegawczo Hermiona, ciągnąc go za rękaw, ale on tylko się jej wyrwał. Spojrzała na mnie panicznie.

– To NIE jest kłamstwo! – wykrzyknął wściekle. – Sam go widziałem! Walczyłem z nim! I ty też tam byłeś! – machnął ręką w moją stronę. Zesztywniałem. – Więc według was Cedric Diggory zmarł na swoje własne życzenie, tak?! BYŁEŚ TAM, SETH! WIDZIAŁEM, JAK BIEGNIESZ W NASZĄ STRONĘ!

– Nigdzie mnie nie było! – zaprotestowałem gwatłownie, również zrywając się z miejsca. – Nie wiem o czym ty gadasz, Potter! Jesteś chory!

– Panowie! Proszę natychmiast usiąść! – Umbridge też wstała, ale była na tyle niska, że nie zrobiło to żadnej różnicy. – I zaprzestać tych bzdur! Śmierć Cedrica była skutkiem nieszczęśliwego wypadku...

– To było morderstwo – wycedził Harry. Krew zmroziła mi się w żyłach. – Zabił go Voldemort i pani dobrze o tym wie. Ty też, Seth.

"Chciałem ci pomóc, idioto!" – pomyślałem, załamany.

Teraz kobieta pobladła i przez chwilę sprawiała wrażenie jakby chciała na niego wrzasnąć... a potem powiedziała swoim najsłodszym, najbardziej dziewczęcym głosikiem:

– Podejdź tu, Potter.

Odepchnął krzesło i podszedł do katedry. Umbridge zaczęła bazgrać coś na kawałku różowego pergaminu, a ja powoli usiadłem. Powiodłem wzrokiem dookoła. Teraz cała uwaga reszty klasy wędrowała tam i z powrotem ode mnie i do Pottera. Każde spojrzenie odwzajemniałem, żeby nikt nie pomyślał, że się boję.

– Seciu, spokojnie, nie denerwuj się tak... – Tracey uniosła dłoń żeby pogłaskać mnie po ramieniu, ale ją odepchnąłem.

– Daj... – zacząłem ze złością, ale odetchnąłem i dokończyłem już spokojniej – ...mi chwilę spokoju, dobra?

Umbridge wręczyła Potterowi różowy zwitek i kazała zanieść mu go do McGonagall. Wziął go bez słowa i ruszył do wyjścia z klasy, rzucając mi jeszcze ponure spojrzenie. Trzasnął drzwiami i zapadła cisza.

– No dobrze, jeśli mamy już za sobą tą nieprzyjemną sprzeczkę – Umbridge znów przybrała zwyczajny (jak na nią) poziom słodkości w swoim głosie – to możemy wrócić do rzeczy istotnie ważnych. Proszę otworzyć podręcznik na stronie piątej i czytać dalej.

^*^*^*^*^

"Seciu, spokojnie..."

Siedzieliśmy w grupie kilkunastu osób przy kominku w Pokoju Wspólnym. Ja znajdowałem się na samym skraju kanapy, a obok była wciśnięta Tracey. Trzymała mnie mnie mocno za rękę i rozmawiała głośno z Pansy siedzącą obok. Draco grał z kilkoma osobami w Eksplodującego Durnia – mi Tracey nie pozwoliła, bo chciała, żebym siedział obok niej.

"BYŁEŚ TAM, SETH!"

"Nie chcę być jak Voldemort."

Przed oczami nieustannie grała mi scena z lekcji Obrony. Dlaczego w ogóle pomyślałem, że zwrócenie na siebie uwagi było dobrym pomysłem? Dlaczego głupio postanowiłem się wtrącać? Potter był tak głupi, że moje starania i tak spełzły na niczym! Mogłem mu wykrzyczeć w twarz żeby siedział cicho, a i tak zrobiłby coś równie durnego!

"Seth, tak bardzo się za tobą stęskniłam!"

"To było morderstwo."

Tracey zaśmiała się głośno i piskliwie. Często tak robiła i zaczynała mnie już od tego dźwięku boleć głowa. Miałem ochotę ją uderzyć, żeby tylko się zamknęła, przestała mówić, przestała mnie ściskać, przestała do mnie gadać, przestała obok mnie siadać.

"Nie chcę być jak Voldemort..."

"Ani razu nie spotkałem Sam–Wiesz–Kogo, ale gdybym miał sobie go wyobrazić, mówiłby i zachowywałby się właśnie w ten sposób."

"Heej, Seeth!"

Draco parsknął szaleńczym śmiechem, gdy karty wybuchły Theo prosto w twarz. Popatrzyłem na nich z zazdrością. Oni doskonale się bawili, a ja musiałem tkwić wciśnięty pomiędzy podłokietnik kanapy a denerwującą dziewczynę, która już uważała mnie za swojego męża. Zaciskałem i rozluźniałem powoli pięść, kątem oka widząc lekko drwiący wyraz twarzy Blaise'a czekającego aż coś zrobię.

"WIDZIAŁEM, JAK BIEGNIESZ W NASZĄ STRONĘ."

Nagle Tracey odwróciła się z uśmiechem w moją stronę i wyciągnęła się do mnie, zbliżając swoje usta do moich. Czy ona naprawdę chciała mnie pocałować? Jej perfumy stały się tak dławiące, że musiałem przestać oddychać, a i tak nadal je czułem. Ręka mi zdrętwiała. Bolała mnie głowa.

Powinienem wstać... powiedzieć coś...

Oczami wyobraźni zobaczyłem zawiedzionego Blaise'a... a potem siebie. Dorosłego. Z dużym, ładnym domem i ogromnym ogrodem, z dwójką małych bachorów biegającą mi pod nogami i Tracey uwieszoną na moim ramieniu. Miałem pod oczami głębokie cienie, moje włosy były potargane i matowe, a na ustach od lat nie miałem cienia uśmiechu.

Żołądek skręcił mi się w supeł.

Usta Tracey musnęły moje.


"NIE CHCĘ BYĆ JAK VOLDEMORT."

Ale muszę.

W ostatniej chwili wsadziłem pomiędzy nasze twarze dłoń i bezceremonialnie odsunąłem od siebie głowę Tracey. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, które chyba nigdy wcześniej nie spotkały się z odmową.

– Może kiedyś byś mnie spytała czy chcę być całowany? – warknąłem, nie spuszczając z niej wzroku. Złość kotłująca mi się w piersi powoli zaczęła sączyć się na zewnątrz. – Albo czy chcę, żebyś mówiła do mnie jak do dziecka? Albo czy w ogóle jesteśmy parą?

Zamrugała kilkakrotnie z rozdziawionymi ustami. Draco i Theo, a także kilka innych osób przestało grać w Durnia i zaczęło się w nas wpatrywać. Blaise, jak zwykle siedzący z boku, obserwował mnie z nikłym uśmiechem.

– Ale przecież ty to uwielbiasz, mój ty Seciu! – zachichotała, sięgając do mojego policzka. W jej oczach coś błysnęło.

– A kto ci tak powiedział? Ja? – wycedziłem tak lodowatym głosem, że miałem wrażenie, jakby temperatura w całym pomieszczeniu spadła o kilka stopni. Ręka Tracey zamarła.

– No, oczywiście! – zaśmiała się po raz kolejny, co tylko jeszcze bardziej pogłębiło moją złość. – Nie musisz mi mówić, wiem, że to kochasz!

Patrzyłem na nią odrobinę zbyt długo, żeby można było czuć się komfortowo. Przesunęła się lekko, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, odezwałem się:

– Kocham też jak kłamiesz na mój temat? – uśmiechnąłem się zimno. – Przez całe wakacje nie wysłałem do ciebie ani jednego listu, ba, nawet mi to przez myśl nie przeszło, miałem znacznie lepsze rzeczy do roboty. Od ciebie też nic nie dostałem... A tu nagle się okazuje, że pisaliśmy codziennie.

Zaśmiała się nerwowo i machnęła ręką.

– No bez przesady... Może i nie codziennie, ale...

– Ani. Razu.

Znów zapadła nieprzyjemna cisza.

Niespodziewanie Pansy wysunęła się do przodu robiąc wyraz twarzy jakby coś się jej nagle przypomniało.

– Hej, Tray, czy ty przypadkiem nie płakałaś pod koniec zeszłego roku, że z nim zerwałaś? – spytała takim tonem, że gdybym nie wiedział lepiej, to bym uwierzył, że nie powiedziała tego specjalnie. – Wiesz, wieczorami, w naszym dormitorium...

Szatynka zmierzyła przyjaciółkę ostrym i lekko spanikowanym spojrzeniem.

– O czym ty mówisz? – po raz kolejny się zaśmiała. – Coś chyba źle pamiętasz.

– Hestio, ty też tam byłaś – Pansy zwróciła się do jednej z bliźniaczek. – Pamiętasz? Musiałyśmy dać jej całe dwie tabliczki czekolady z Miodowego Królestwa żeby się uspokoiła...

Dziewczyna przesunęła wzrokiem najpierw po niej, potem po mnie, a na końcu po Tracey.

– To prawda – przytaknęła wreszcie i uśmiechnęła się przepraszająco. – Sorki, Tray. Dobrze pamiętam.

– Seth był wtedy jakiś niemrawy – zmieniła nagle strategię. – Wszyscy na pewno widzieliście! Myślałam, że zerwaliśmy, ale teraz wróciliśmy do siebie, prawda, Seciu?

Uśmiechnąłem się bez sympatii.

– Nie – odparłem po prostu.

– Przylepiłaś się do niego jak rzep – wtrącił Blaise. Tracey spojrzała na niego teraz już z otwartą złością.

– A ty co możesz wiedzieć, idioto? – rzuciła, zrywając się z miejsca. – Nic nie wiesz! Jesteś tylko głupim chłopakiem! Seth, proszę, przecież wiem, że chcesz ze mną być! Zawsze możesz mi powiedzieć jeśli coś ci się nie podoba – zwróciła się z powrotem do mnie. – To prawdziwa miłość...!

Płomienie kilku najbliższych świec zafalowały gwałtownie.

– Po pierwsze, Tracey, to nigdy nie była miłość – zacząłem, podnosząc się powoli z miejsca. – Nawet nie wiem kiedy to sobie ubzdurałaś. Po drugie, nigdy nie słuchałaś gdy mówiłem, żebyś czegoś nie robiła. A po trzecie – podszedłem do niej tak blisko, że prawie się dotykaliśmy. Musiała zadrzeć głowę, żeby na mnie spojrzeć. – Nie obrażaj moich przyjaciół, Tracey. Chyba, że chcesz mieć we mnie wroga – dodałem cicho.

Świece, które paliły się dookoła nas, zgasły w jednym momencie, pozostawiając za sobą jedynie smużki dymu. Tracey drgnęła ze strachem, a potem skrzywiła i uderzyła mnie w pierś obiema rękami. Nie mocno, ale wystarczająco, żebym na chwilę stracił rezon. Odskoczyła na kilka kroków i zaczęła płakać.

– Jesteś okropny! – zawołała, gdy świece z powrotem samoistnie zaczęły się zapalać. – Jak mogłeś mi to zrobić?! Jesteś jak wszyscy inni!

I zawodząc odbiegła w stronę dormitoriów.

Pamiętałem, jak kiedyś bałem się, że gdy z nią zerwę czy spróbuję porozmawiać, ona wykrzyczy na cały Pokój Wspólny, że jestem najgorszą osobą na świecie. Obawiałem się, że wszyscy będą na mnie krzywo patrzeć i że już nigdy nie będę mieć szansy z żadną dziewczyną, jednak gdy powiodłem wzrokiem dookoła, zobaczyłem jedynie nikłe zainteresowanie i może ślad rozbawienia, pomijając kilka dziewczyn, które wyglądały na naprawdę rozzłoszczone. Bez większej reakcji usiadłem z powrotem na kanapie i popatrzyłem na ludzi siedzących dookoła stolika.

– Dzięki, że mnie poparłaś, Pansy – gdy to mówiłem, Blaise uśmiechnął się lekko pod nosem.


Dziewczyna prychnęła cicho.

– Ja tylko powiedziałam prawdę – rzuciła lekceważąco.

– Chyba powinnam iść z nią porozmawiać... – westchnęła Hestia. – Flora, idziesz? Mam jeszcze trochę czekolady.

Po chwili obie szatynki skierowały się do dormitorium. Przez moment panowała cisza, gdy nagle Draco pochylił się do przodu i zebrał rozsypane karty.

– To co, gramy dalej? Seth, chcesz? – zapytał lekko, jakby nic się nie stało. Pansy poprawiła się na poduszce i uśmiechnęła zachęcająco.

Odwzajemniłem grymas i przysunąłem się bliżej.

Na Theo starałem się nie patrzeć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top