rozdział XXXIX

Ten z tym, co sobie przypomniał


– No, to z kim idziesz na Bal? – spytał Draco, trącając mnie ramieniem. Uśmiechał się krzywo, co działało mi na nerwy.

Odepchnąłem go lekko.

– Spadaj – burknąłem.

– Oh, ale Seth, musisz z kimś pójść! Chyba nie chcesz być frajerem, co?

– Odwal się i idź do swojej dziewczyny!

Parsknął.

– Możesz mnie prowokować, ale tym razem się nie dam! – odparł radośnie. – Oj Seth, co ci? Tyle dziewczyn do ciebie podchodzi... Jak ty z tym wytrzymujesz, biedaczysko?

– Wcale nie tak dużo! – zaprotestowałem gwałtownie. Zaśmiał się głośno.

– Nie, ani trochę!

– Oh, odczep się...! – rzuciłem, z całych sił starając się nie zaczerwienić.

Od kiedy Bal został ogłoszony, prawie wszyscy pogrążyli się w poszukiwaniu partnera. Dziewczyny uśmiechały się do chłopaków, a oni podchodzili do nich i je zapraszali. Czasem nawet przedstawicielki płci żeńskiej robiły pierwszy krok – widziałem, jak grupa Gryfonek i Puchonek biegała po korytarzach, podchodząc do każdego napotkanego chłopaka. Do mnie też podbiegły i spytały, czy nie chciałbym iść z którąś z nich, ale byłem tak zaskoczony, że z miejsca odmówiłem. Nie bardzo się tym przejęły i rzuciły się do kolejnych osób.

Niestety, nie była to pojedyncza sytuacja. Jako pierwsza podeszła do mnie o rok starsza Ślizgonka, gdy kierowałem się do Pokoju Wspólnego ze śniadania. Była strasznie wysoka i musiałem zadzierać głowę, by patrzeć jej w oczy. Przez chwilę zupełnie nie wiedziałem co powiedzieć i tylko patrzyliśmy po sobie, a ja zorientowałem się, że zadała mi pytanie. Prędko odmówiłem i uciekłem do Pokoju, całkowicie zszokowany. Kompletnie się tego nie spodziewałem.

Tego samego dnia, tym razem wieczorem, zagadała mnie dziewczyna z mojego roku, którą oczywiście nie raz widziałem na lekcjach, ale za nic nie mogłem sobie przypomnieć jej imienia. Była strasznie zarumieniona i jąkała się okropnie co mi też się udzieliło, więc spanikowałem i znowu odmówiłem. Odeszła zraniona. Poczułem się źle, ale nie mogłem przecież za nią zawołać, więc wróciłem do pisania wypracowania, kompletnie nie mogąc się skupić.

Kolejne dni wyglądały bardzo podobnie. Ślizgonki, nawet Krukonki, podchodziły do mnie i pytały mnie, czy nie chciałbym z nimi iść na Bal. Zacząłem odmawiać świadomie, bo żadna nie przekonała do mnie tak... po całości. Znaczy, były miłe i ładne, ale miałem wrażenie, że gdybym się zgodził, nie dałbym rady z nimi normalnie rozmawiać. Przecież nawet ich nie znałem, a przede wszystkim nie wiedziałem jak w ogóle mieć dziewczynę! Co z nią robić, jak do niej mówić, co do niej mówić...

Draco oczywiście to zauważył i zaczął mi z tego powodu dokuczać, po prostu nie mógł sobie odpuścić. Potem do głowy wpadł mu genialny pomysł i opowiedział o tym Theodorowi i Blaise'owi, którzy też zareagowali denerwującą radością. Przynajmniej Theo przystopował gdy zarzuciłem mu, że on też nikogo nie miał, ale Blaise'a ani trochę to nie obeszło.

W końcu postanowiłem sobie, że muszę kogoś zaprosić. Zaprosić, a nie przyjąć ofertę. To by było... niemęskie. Dziwnie bym się czuł, tak więc zacząłem szukać potencjalnej partnerki. Myślałem, że to będzie proste, ale za każdym razem, gdy patrzyłem na jakąś dziewczynę, nie mogłem zebrać myśli. Przecież ich nie znałem! Nie miałem pojęcia czy są miłe, jakie mają charaktery, co lubią... były dla mnie całkowicie obcymi osobami. Nie mogłem takiej zaprosić, bo wyszedłbym na jakiegoś idiotę!

Przez krótki moment zastanawiałem się nad zaproszeniem kogoś z Durmstrangu lub Beauxbatons, ale uznałem, że żadna siedemnastolatka nie chciałaby się ze mną umówić. W ich oczach nadal pewnie byłem dzieciakiem. Jednak za każdym razem, gdy widziałem na korytarzu Fleur, fantazjowałem sobie jak mógłbym z nią wyglądać na parkiecie... Tom zawsze przywracał mnie do rzeczywistości, za co niezmiernie mu potem dziękowałem.

W końcu, na półtora tygodnia przed balem, zrozumiałem, że nie mogę dłużej zwlekać. Wszystkie najładniejsze dziewczyny miały już partnerów. Dopiero wtedy zacząłem zauważać ich zalety, ale było zbyt późno.

Gdy wracaliśmy z obiadu do Pokoju Wspólnego by odpocząć od jedzenia przed lekcjami, Draco, Theodore i Blaise jak zwykle dokuczali mi, co i rusz szepcząc mi do ucha jakieś prowokacje. Czerwieniłem się strasznie i kilka razy się potknąłem, tak bardzo mnie rozpraszali.

W pewnym momencie zauważyłem idącą trochę za nami grupkę dziewczyn – była w niej Pansy, Dafne, Tracey, a także kilka innych. Rozmawiały radośnie, chyba rozprawiając o tym, jakie kolory najbardziej do nich pasują.

Na chwilę wyciszyłem się (co było piekielnie trudne z Draco tuż obok, który nadal się ze mnie chichotał) i podsłuchałem jak rozmawiają. Gdy nagle usłyszałem, jak któraś z nich powiedziała, że nie wie co założy, bo nie ma jeszcze partnera, zatrzymałem się gwałtownie. Blaise jako pierwszy się zorientował i parsknął cicho, ale rzuciłem mu mordercze spojrzenie i zanim się powstrzymałem, odwróciłem się na pięcie i podszedłem do nich z szerokim uśmiechem.

Na początku mnie zatkało – wiedziałem co chcę zrobić, ale w głowie miałem całkowitą pustkę. Mogłem się spodziewać że tak będzie, bo zazwyczaj nie musiałem rozmawiać z tyloma naraz, jednak oczywiście za późno to zrozumiałem. Zamrugałem z otworzonymi ustami, nie będąc w stanie nawet zacząć mówić.

Hej, Tracey, czy chciałabyś ze mną pójść na Bal?

– Hej, Tracey, czy chciałabyś ze mną pójść na Bal? – powtórzyłem na wydechu po Tomie, który westchnął przeciągle.

"Dzięki dzięki dzięki dzięki dzięki dzięki..." – powtarzałem w głowie, lekkim uśmiechem ukrywając szaloną radość, która we mnie uderzyła.

Szatynka zamrugała, a potem się rozpromieniła.

– Jasne! – zawołała. Reszta dziewczyn patrzyła na mnie z lekkim zdziwieniem, ale zignorowałem to i pomachałem im lekko.

– Super! To widzimy się na Balu! – rzuciłem, po czym wróciłem do chłopaków.

Dobiegły mnie jeszcze szaleńcze chichoty.

– I co, frajerze? – rzuciłem do Draco, popychając go lekko na ścianę. Zamrugał, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Wyszczerzyłem zęby. – Już mi nie możesz nic mówić!

– Prawdę mówiąc... – zaczął Blaise, nic sobie nie robiąc z mojego ostrzegawczego spojrzenia. – To mogłeś to zrobić wcześniej... Teraz wyszło tak... wiesz, słabo.

Wiedziałem, że nie mówi na poważnie, bo uśmiechał się krzywo, ale i tak wbiłem mu łokieć w bok. Stęknął i zgiął się.

– Sam jesteś słaby! A teraz... – powiedziałem, powoli odwracając się w stronę Theodore'a. Zbladł trochę i zaczął się nagle rozglądać, ale nie miałem zamiaru mu odpuszczać. – Gdzie twoja dziewczyna, Theo? – spytałem, uśmiechając się niewinnie.

^*^*^*^*^

Na dwa dni przed balem siedziałem w dormitorium. Grałem z Draco w szachy, Tom pisał o Magii Bezróżdżkowej, a Blaise'a nie było. Wszystkim zaczęła się udzielać świąteczna atmosfera. Na te ferie prawie nikt z Hogwartu z klas czwartych i wyżej nie wyjechał do domu – Bal był wystarczającą alternatywą dla spędzenia świąt w towarzystwie denerwujących wujków i gadatliwych cioć.

Pochylałem się do przodu, namawiając skoczka by wreszcie się ruszył i poświęcił, podczas gdy mój brat wpatrywał się w to z rozbawieniem. Nigdy nie miałem szczęścia do szachów, bo zawsze uważały, że nie potrafię myśleć z wyprzedzeniem. To absolutnie nie była prawda, doskonale potrafiłem przewidywać co się stanie i umiałem podjąć kroki, by się nie wydurnić, one po prostu tego nie rozumiały!

Od kiedy zaprosiłem Tracey, Draco wreszcie się ode mnie odczepił i we dwójkę denerwowaliśmy Theodore'a. Wydawał się tym strasznie niepocieszony i z każdym kolejnym dniem wyglądał na coraz bardziej zdeterminowanego. Czas mijał, a on zbierał się w sobie, by podejść do jakiejś dziewczyny. W końcu się odważył, zagadał do niej i... dostał kosza, bowiem miała już chłopaka.

Nie daliśmy mu po tym żyć do końca dnia, więc w końcu wziął się w garść i zaprosił Dafne, zastrzegając, że wcale nie chce, by było to coś więcej niż tylko pojedyncze wyjście na Bal. Dziewczyna trochę się dąsała, ale coś mi się wydawało, że czekała aż ją zaprosi. Kilka razy widziałem jak inni chłopcy próbowali skraść jej serce, ale zawsze odprawiała ich z kwitkiem.

– No dawaj, skacz – mówiłem, a w moim głosie zaczęła pobrzmiewać desperacja. – Królówka cię strąci, a potem...

– Nie chcę żeby mnie strąciła! – zaprotestował cienki głosik po raz trzeci. Jęknąłem pod nosem i ukryłem twarz w dłoniach. – Rzuć na ofiarę piona! On i tak nic nie czuje!

– Hej! – odpisnął pion, poruszając się lekko. – Sam nic nie czujesz!

– Proszę, naprawdę musisz się ruszyć... – błagałem. – Pion nie może być ofiarą, bo jak to zrobię, to Draco zbije gońca...

– No to mamy problem! – skoczek nie miał najmniejszego zamiaru mnie wysłuchać. Przekląłem pod nosem, po czym sięgnąłem do niego i nie zwracając uwagi na jego protesty złapałem go za głowę i postawiłem w miejscu gdzie chciałem by się znalazł. Z nikim innym w grze bym tak nie zrobił, ale uznałem, że brat nie posądzi mnie za złamanie tej durnej zasady.

– Hej! Hej! Nie rób tak! To boli! – darł się, a w międzyczasie Draco pokładał się ze śmiechu.

Dla pewności przytrzymałem go jeszcze na planszy, gdy wieża mojego brata zbiła skoczka i odrzuciła go na bok. Prawie czułem na sobie spojrzenie pełne wyrzutów. Prawie.

– Pion na ce cztery – powiedział spokojnie mój brat i od razu został posłuchany. Jęknąłem przeciągle, złapałem się za głowę i opadłem na łóżko.

– Nie cierpię tego! Białe są najgorsze!

– Jak grasz czarnymi to mówisz że czarne!

– Ta plansza jest jakaś do dupy! – zapłakałem, odwracając się na brzuch i wciskając twarz w poduszkę. – Nie gram.

– Więc poddajesz się walkowerem? – w głosie Draco rozbrzmiewało samozadowolenie. Zajęczałem w poduszkę, kopiąc w materac.

– Nie! Zawieszam walkę na czas nieokreślony! – odburknąłem. – Te durne szachy mogą się wypchać!

– Sam chciałeś w nie grać!

Na to nie miałem odpowiedzi. Po chwili poczułem, jak Draco również się położył.

Z twarzą zanurzoną w chłodnej poduszce było mi tak dobrze... Nie musiałem się martwić o szachy, o to co założę na bal, o to że nie umiem tańczyć, o całą sytuację z Tracey, bo przecież nadal nie miałem pojęcia co robić z dziewczyną... Czy ona nawet była moją dziewczyną? Czy zostanie dopiero po Balu? A może na nim? ...Przed??

Nagle zamarłem. Po sekundzie zerwałem się na nogi, zyskując sobie zaniepokojone spojrzenia Toma i Draco.

– Tom! – jęknąłem, podchodząc do niego. – Ja nie umiem tańczyć!

Zapadła cisza.

Najpierw zamrugał, a potem zmarszczył brwi.

– To brzmi jak twój problem – odparł lekceważąco i zaczął się odwracać z zamiarem kontynuowania pisania. Złapałem go za ramię.

– Tom, naucz mnie!

Zatrzymał się i spojrzał na mnie jak na szalonego.

– A ja niby umiem tańczyć? – parsknął, odkładając ostrożnie pióro, by nie rozchlapać atramentu.

– No jasne, ty wszystko umiesz – odparłem z przekonaniem, ale tylko przewrócił oczami. – No Tom, błagam, naucz mnie! Chociaż trochę!

– Jak możesz nie potrafić tańczyć? – spytał po chwili, lustrując mnie podejrzliwie.

– No normalnie! – jęknąłem. – Nie każdy potrafi!

– Były zapisy na zajęcia z tańca – rzucił Draco. Odwróciłem się do niego gwałtownie. – No co? Było na tablicy ogłoszeniowej.

Złapałem się za głowę.

– Nie widziałem! – jęknąłem rozpaczliwie. – Oh, Merlinie! Tom, ratuj mnie! – potrząsnąłem nim lekko.

– Seth, ja przecież nie jestem żadnym nauczycielem... tańca – odparł cierpliwie, zdejmując ze swoich ramion moje ręce. – Ledwo pamiętam jak to się robi, miałem ciekawsze rzeczy do roboty...

– To nadal więcej niż co ja potrafię! – jęknąłem. – Tom, no proszę, naucz mnie choć kilku kroków... Nie mogę się wydurnić na oczach całej szkoły!

– Nikt nie będzie na ciebie patrzeć.

– Owszem, będą! Na przykład Theo będzie. I Draco. I Pansy... Merlinie, ale Pansy będzie się ze mnie śmiać! – zacząłem chodzić w małym kółku, próbując się uspokoić. – I tak się nie lubimy a gdy zobaczy, że nawet nie potrafię tańczyć, a zaprosiłem na Bal jej koleżankę, to nigdy nie da mi żyć! Tom, no weź!

Zamknął na chwilę oczy, odetchnął głęboko i na powrót je otworzył. Wpatrzyłem się w niego z nadzieją.

– No dobra – mruknął pokonany, podnosząc się z miejsca. Uśmiechnąłem się szeroko i prawie podskoczyłem z radości.

– Świetnie! No to co mam robić? – zatarłem dłonie. – Jak się tańczy? Jak... jak mam ruszać nogami? A ręce gdzie mają być?

Tom stanął naprzeciwko mnie i zmierzył mnie spojrzeniem. Z góry na dół, a potem z powrotem.

– Pokażę ci... – zaczął, robiąc ruch ręką, bym podszedł bliżej.

– Ale Seth będzie tańczyć z Tracey – wtrącił się nagle Draco. Spojrzałem na niego i zobaczyłem, że rozłożył się na moim łóżku i wpatrywał się w nas z drwiącym uśmieszkiem. – To on powinien prowadzić.

Tom rzucił mu mordercze spojrzenie.

– Tak – wycedził – powinien.

Parsknąłem chichotem.

– No, to jak mam trzymać... Tracey? – spytałem, udając niewiniątko. Mnie też spróbował zabić wzrokiem, ale oczywiście mu się nie udało.

– Chodź tu – warknął i przyciągnął mnie do siebie. – Złap mnie za dłoń, a drugą rękę... połóż mi na plecach na poziomie talii.

Zamrugałem i ostrożnie wykonałem polecenie, w związku z czym staliśmy teraz blisko siebie, ja wyciągając prawą rękę w prawo, a on – lewą w lewo. On za to prawą położył na moim ramieniu, a ja lewą na jego plecach.

Nagle dobiegł mnie ledwie tłumiony śmiech Draco. Zaczerwieniłem się i odwróciłem do niego głowę.

– Co?!

– Wyżej tą rękę połóż. – Głos Toma był teraz po prostu zrezygnowany. – Czy ty naprawdę nie wiesz gdzie są plecy a gdzie...

– Dobra! – krzyknąłem, zagłuszając jego ostatnie słowo, ale niestety nie mojego brata, który teraz wciskał twarz w poduszkę, byle tylko nie ryknąć śmiechem na całe gardło. Spaliłem się rumieńcem jeszcze mocniej. – Wiem!

– Jeśli zrobiłbyś tak Tracey, to długo byś z nią nie pobył...

Spojrzałem na niego wściekle.

– Odwal się. Co dalej?

– Mężczyzna prowadzi – mruknął Tom, rzucając niechętne spojrzenie w stronę Draco. – Więc poruszaj się pewnie, ale ostrożnie stawiaj kroki, żebyś na nic nie nadepnął. Dobra, spróbujmy. Najpierw zrób lekki krok swoją lewą nogą... Au! Seth!

Cofnąłem się, zdezorientowany.

– No co? Zrobiłem co powiedziałeś!

– Mówiłem żebyś uważał!

– Uważałem!

– To co mnie niby przed chwilą nadepnęło?! Daj mi skończyć!

– No to kończ!

– Zaczynasz lewą nogą krokiem do przodu, a potem kołyszesz się lekko w prawo... No rób!

– No rób! – przedrzeźniłem go, ale zrobiłem co mówił. Ku mojemu zdziwieniu, poszło nawet dobrze. Zatrzymaliśmy się, przechyleni na prawo.

– Teraz w lewo. Lewo!

– Rozpraszasz mnie!

– Sam się rozpraszasz!

Przechyliłem się z powrotem na lewo. Tom wyglądał, jakby straszliwie żałował, że się na to zgodził, a Draco brzmiał, jakby miał się zaraz zapowietrzyć.

– Teraz prawą nogą do tyłu i kołyszesz się w prawo, a potem w lewo i wracasz do pozycji wyjściowej.

Zrobiłem to. Powoli i przesadnie ostrożnie, ale wolałem to niż znowu nadepnąć Tomowi na stopę. Wróciliśmy do punktu wyjścia. Uśmiechnąłem się szeroko.

– To tyle? – spytałem z nadzieją.

Draco parsknął radośnie.

– To dopiero początek – mruknął zrezygnowany Tom. – Jak tak dalej pójdzie, będziemy siedzieć tu przez te całe dwa dni.

– Mam lekcje!

– To była przenośnia!

Trąciłem go kolanem.

– Nie przenoś mi tu, tylko mnie ucz tańczyć!

Odpowiedział tym samym.

– Próbuję przecież!

– Tak?! Jakoś nadal nie potrafię!

– Zamknij się na moment i skup się.

– Dobra – burknąłem. – Ale przestań się tak na mnie patrzeć. I nie mów nic oprócz uczenia mnie.

Spojrzał na mnie ponuro.

– Teraz zróbmy to samo, ale kierujesz taniec lekko w lewo... – mruknął, widocznie akceptując swój los.

Ku uciesze Draco ćwiczyliśmy jeszcze przez dobrą godzinę. Tom najpierw mówił mi jak mam stawiać kroki, a potem powtarzałem to kilkanaście razy aż uznał, że mam wystarczający poziom. Już po dwudziestu minutach zaczęły mnie boleć nogi, ale on zbył to tylko drwiącym uśmieszkiem i komentarzem, że na Balu będę tańczyć dziesięć razy dłużej. Z tym nie miałem jak dyskutować.

Starałem się wyjść jak najlepiej, ale Tom co i rusz miał jakieś denerwujące komentarze na mój temat. A to znowu za nisko opuszczałem rękę, a to w złym rytmie stawiałem kroki. Przynajmniej już ani razu na niego nie nadepnąłem, choć nie ukrywam, dwa razy było blisko i gdybym dał Tomowi dojść do słowa to pewnie uznałby to za nadepnięcie. Całe szczęście nie zdołał nic wtrącić w monolog, który za każdym razem wydostawał mi się z ust. Ta taktyka idealnie działała, Tom prawie nigdy mi nie przerywał.

Pod koniec naszej "lekcji" Draco zaczął skandować, byśmy ćwiczyli piruety. Dla mnie było to logiczne, w końcu Tracey na pewno chciałaby się pokręcić na parkiecie, ale Tom był zdecydowanie sceptyczny do tego pomysłu. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale całe szczęście udało mi się go przekonać.

Nadal był wyższy, więc było trochę trudno, ale w końcu opanowałem ruch, jaki powinienem robić. Gdy Tom zrobił piruet, całkiem zgrabny muszę przyznać, drzwi do dormitorium nagle się otworzyły i stanął w nich Blaise.

Zatrzymał się i wpatrzył w nas szeroko otwartymi oczami. Zaciskając usta zamknął za sobą cicho drzwi, ale gdy znów na nas spojrzał parsknął cicho, zasłaniając twarz dłonią. Draco zawtórował mu i wkrótce całe dormitorium rozbrzmiewało ich szaleńczym śmiechem.

Tom już więcej nie chciał mnie uczyć. Powiedział, że wiedziałem już wystarczająco żebym kompletnie się nie wydurnił, a dalej muszę ćwiczyć sam. Rzucił jeszcze spojrzenie na moich przyjaciół, którzy leżeli na moim łóżku z twarzami wciśniętymi w pościel i uderzali pięściami o materac, po czym skrzywił się, westchnął i wrócił do mojej głowy.

W kilku susach upadłem na łóżko obok nich, rozwalając szachy na wszystkie strony.

– Jaki biedny, upokorzony Tom – rzuciłem radośnie, a potem we trójkę kontynuowaliśmy zanoszenie się śmiechem.

^*^*^*^*^

"Ale po co niby Barty musiałby się z nami zobaczyć?" – spytałem niechętnie Toma. Jakoś nie miałem ochoty się z nim spotykać więcej niż musiałem.

Skąd mam wiedzieć? Przecież nim nie jestem.

Westchnąłem i przewróciłem oczami.

"Ale może masz jakieś podejrzenia!"

Nie mam. Wiem jednak, że to musi być coś całkiem ważnego, jeśli uznał, że mu...simy to zobaczyć.

"Co? Dlaczego?"

Oh Seth, przecież wiesz – odparł z dezaprobatą. – Nie możesz się z nim spotykać jak z kolegą. Nikt nie może się zorientować, że łączy was coś więcej niż tylko relacja nauczyciel–uczeń, inaczej jeśli jego tożsamość wyjdzie na jaw, mógłbyś znaleźć się w poważnych tarapatach.

– Przecież wiem – przedrzeźniłem go wysokim głosem, krzywiąc się przy okazji. Wręcz poczułem jego zażenowanie.

Jesteś taki przezabawny...

Uśmiechnąłem się pod nosem i zatrzymałem się przed drzwiami do gabinetu Szalonookiego. Przez moment myślałem nad tym jak pięknie byłoby gdybym nie musiał tego robić, ale niestety nie miałem wyjścia, uniosłem więc rękę i zapukałem w solidne drzwi.

Otworzył prawie od razu. Spojrzał na mnie z góry, a jego niebieskie oko zawirowało dookoła, rozglądając się za potencjalnymi ludźmi. Gdy nikogo nie spostrzegł, odsunął się od wejścia.

Wkroczyłem energicznie do środka. W oczy od razu rzucił mi się całkiem spory kawałek na wpół rozłożonego pergaminu.

– Co to jest? – spytałem ciekawie, podchodząc do niego. Kątem oka zobaczyłem, jak Moody podszedł bliżej, po czym oparł się o blat i pochylił się nad nim.

– Mapa – odparł, wodząc po niej wzrokiem obu oczu, z tym, że każde ruszało się inaczej. Sam ten widok przyprawiał mnie o ciarki. Wyglądał jakby miał poważnego zeza. – Hogwart.

Przeszedłem dookoła biurka, nie spuszczając z niej wzroku. Gdy stanąłem obok niego, nagle to zobaczyłem. To faktycznie była mapa – na całej powierzchni odrobinę pożółkłego pergaminu znajdowały się zarysy niezliczonych pomieszczeń i korytarzy. Poznałem Wielką Salę, która wyróżniała się swoją wielkością, ale wszystko inne było dla mnie bardzo niepewne.

– Łał... – wyrwało mi się, gdy zrozumiałem, że to, co wcześniej uznałem za plany atramentu, okazało się... niewielkimi śladami butów z towarzyszącymi im imionami oraz nazwiskami. Z coraz większym zaciekawieniem skupiłem wzrok na losowym znaczku, poruszającym się wzdłuż korytarza...

"Wiktor Krum" – pisało pod śladami. Otworzyłem szerzej oczy obserwując, jak przesuwały się dalej i dalej, aż w końcu dotarły do dużego pomieszczenia z wieloma niewielkimi, grubymi kreskami, podpisanego "biblioteka". Zatrzymały się na moment, a potem ruszyły w stronę czytelni. Mój wzrok automatycznie tam przeskoczył. Pomiędzy kilkoma innymi imionami zobaczyłem nieruchomy podpis "Hermiona Granger".

Wzdrygnąłem się lekko.

Obok mnie pojawił się Tom. Przekrzywiał w milczeniu głowę i pochylał się, wlepiając zafascynowany wzrok w mapę.

– Skąd to masz? – spytał Barty'ego, a ja usłyszałem w jego głosie ogromną ciekawość.

– Potter to miał – odparł Moody, odginając kolejne części pergaminu i ukazując coraz większą i większą część szkoły. – Przedwczoraj w nocy uratowałem go z opresji i zobaczyłem, że ją miał. Spytałem, czy mi ją pożyczy, a on się zgodził.

– Jakiej opresji? – spytałem zaciekawiony, ale nie potrafiłem oderwać wzroku od Kruma, który kręcił się przez chwilę przy półkach, a potem usiadł niebezpiecznie blisko Granger. Przełknąłem cicho ślinę.

– Szedł gdzieś ze swoim jajem, które zdobył w pierwszym zadaniu – usłyszałem wytłumaczenie. – Wpadł na Filcha, a potem dotarł do nich jeszcze Severus.

– Nie zauważyli go? – zmarszczyłem brwi.

– Ma pelerynę niewidkę.

– Ma? – Tom uniósł wysoko brwi i spojrzał w bok, na Szalonookiego. Ten skinął głową.

– Całkiem porządną. Używa jej od dłuższego czasu...

– Powinieneś był mi o tym wcześniej powiedzieć – mruknął niezadowolony Tom.

– Widziałeś go, bo to oko widzi przez peleryny, tak? – zapytałem z ciekawością, nie chcąc żeby się pokłócili czy coś. – Dobra, ale co on niby robił z jajem na korytarzu? I jak zrobiłeś, że Filch i Snape go nie złapali? I co tak właściwie robiłeś w nocy na korytarzach? I, na Merlina, o co chodzi z tą mapą?

– Tak, widzę przez peleryny – odparł. – Nie wiem, co robił. Filch i Snape go nie widzieli i nie wiedzieli że tam był. Rzuciłem coś o Irytku sugerując, że pewnie ukradł jajo i zaczął się nim bawić. A ta mapa... Prawie wszystko zniszczyła.

Wreszcie zaprzestał przekładania pergaminu na wszystkie strony i wskazał coś sękatym palcem. Ja i Tom pochyliliśmy się nad tym miejscem... i jednocześnie wstrzymaliśmy oddech.

W niewielkim pomieszczeniu znajdowały się trzy ślady skupione obok siebie.

"Bartemiusz Crouch", "Tom Riddle" oraz... "Seth Riddle"

Po plecach przebiegł mi dreszcz.

– I Potter to miał przy sobie cały czas? – wykrztusiłem, prostując się. Miałem wrażenie, jakbym właśnie przeszedł na cienkiej kładce zawieszonej nad bezdenną dziurą w ziemi kompletnie nie zdając sobie z niej sprawy i dopiero teraz mogłem ją zauważyć.

– Obawiam się, że tak – Moody pokiwał głową, ponuro wpatrując się w pergamin. – Całe szczęście nie jest zbyt spostrzegawczy.

– Sprawdźmy coś – rzucił Tom i położył mi rękę na ramieniu. Zniknął. Czym prędzej spojrzałem na mapę.

Choć jego imienia i nazwiska nie było tam gdzie wcześniej, to litery "Tom Riddle" nadal unosiły się nieco nad moimi. Były co prawda bledsze, jakby wytarte gumką, ale nie do końca.

Zapadła cisza.

– No, to chyba dobrze, że teraz ty masz tą mapę... – wymamrotałem, nie potrafiąc spuścić z niej wzroku. Tom znów pojawił się obok.

– Jeśli Potter nic z tym dotychczas nie zrobił, to widocznie tego nie zauważył – powiedział twardo. – I już nie będzie miał jak tego zobaczyć.

Bez słowa sięgnąłem do mapy i zacząłem ją oglądać. Prędko zorientowałem się gdzie była góra a gdzie dół, oraz jak wyglądał rozkład różnych pięter. Znalazłem drugie, a potem spojrzałem do łazienki dziewczyn. W najdalszej kabinie unosiło się imię "Marta Warren", tak samo blade jak Toma gdy był w mojej głowie.

Przy umywalkach nie było żadnego zaznaczenia sugerującego, że cokolwiek mogłoby tam być. Przejrzałem jeszcze mapę po wszystkich lochach, ale tam również nie spostrzegłem Komnaty Tajemnic.

– Nie ma – stwierdził Tom, kiwając powoli głową. Drgnąłem lekko, nie wiedziałem, że patrzył mi przez ramię. – Widocznie ten, kto stworzył tą mapę, nie wiedział o Komnacie.

– Kto tak właściwie ją zrobił? – mruknąłem, szukając czegoś na kształt tytułowej strony. Gdy ją zobaczyłem, trochę mnie zatkało. – Glizdogon?! – wykrzyknąłem.

– Co Glizdogon? – westchnął Tom, rzucając tam spojrzenie. – Rogacz, Łapa i Lunatyk...?

– To muszą być jakieś pseudonimy...

Tom odwrócił się do Barty'ego.

– Uczyłeś się w Hogwarcie kiedy Glizdogon również tam chodził, prawda? – zapytał, mierząc go spojrzeniem. Odpowiedziało mu krótkie kiwnięcie głowy. – Z kim się wtedy trzymał?

Wyglądało na to, że Tom wiedział, ale chciał się tylko upewnić.

– Z Jamesem Potterem, Syriuszem Blackiem oraz Remusem Lupinem, a potem jeszcze z Lily Evans – odparł. Jego niebieskie oko zawirowało. – Jednak taka mapa...

Tom skrzywił się lekko.

– Wiadomo, że James Potter był niezłym czarodziejem – przyznał niechętnie. – Lupin jest sprytny, a Blackowie mają silną, czystą krew pełną Magii. Pewnie pracowali nad tą mapą latami... Dziwi mnie tylko co robił tam Glizdogon.

Zachichotałem.

– Pewnie chciał się trzymać z najsilniejszymi jakich mógł znaleźć – parsknąłem pogardliwie. – Z tego co widziałem to jest to jego motto życiowe.

Tom uśmiechnął się lekko. Po raz ostatni przesunął wzrokiem po mapie, po czym wyprostował się.

– Dobrze wiedzieć, że ta mapa znajduje się teraz po naszej stronie – stwierdził, zadowolony. – Seth, powinniśmy wracać. Nie możemy zostawać tutaj tak długo.

Pokiwałem głową, nadal wpatrując się w pergamin. Poruszające się ślady butów oraz czarne podpisy z imionami były na swój sposób mesmeryzujące. Och, ile rzeczy mogłem z tego wyczytać... Ile sekretów odkryć...

Nadal trochę nie mogłem uwierzyć, że coś tak niesamowitego przez cały ten czas znajdowało się w rękach Pottera. On przecież mógłby z nią tyle osiągnąć!

"Może osiągał?" – pomyślałem nagle z nutą niepokoju. – "Może dzięki tej mapie i pelerynie zrobił mnóstwo świetnych rzeczy, ale nikt nigdy się o nich nie dowiedział, bo zrobił je idealnie...?"

Pokręciłem głową ze złością. Nie, Potter byłby na to zbyt głupi. Nie potrafiłby zrobić czegoś takiego.

Odwróciłem się do Toma.

– Tak, chodźmy.

^*^*^*^*^

/Tom/

Uczucie, że nie mogę nic zrobić, było... dziwne. Zaskakująco nie nieprzyjemne, ale dziwne. Nie byłem przyzwyczajony do tego, by być zmuszonym do wyłącznie obserwowania wydarzeń, a tak teraz właśnie było. Mogłem jedynie siedzieć z boku i patrzeć z nadzieją, że te wszystkie rzeczy, które chciałem umieścić w umyśle Setha i od którego się prawie całkowicie odciąłem w nim zostały. Że ich nie... wyparł, bo to też przecież była opcja. Mógł je po prostu odrzucić. Mógł się zbuntować.

A jednak nic takiego nie czułem. Moje możliwości by wiedzieć przez co Seth emocjonalnie przechodzi zmniejszyły się do jedynie nikłej świadomości co on tak naprawdę czuje. To... było dla mnie nienaturalne, by nie mieć nad nim kontroli, by po prostu na niego patrzeć. I tyle.

Muszę przyznać, że trochę się obawiałem czy nie przypomni sobie słów, które wypowiedział wtedy w łazience, podczas Balu.

"Jeśli kiedykolwiek sobie o tym przypomnę, Tom, znienawidzę cię."

Sama myśl, że Seth mógłby mnie nienawidzić była zaskakująco bolesna. Od kiedy zacząłem rezydować w jego głowie, ba, od kiedy zaczął pisać w dzienniku, ufał mi. Ufał, że wiem co robię i ufał moim decyzjom. Ufał, że nie robię mu nic złego, pomimo, że pisanie do dziennika, który ci odpisuje nigdy nie powinno wzbudzać do niego zaufania. W końcu to świat pełen Magii, dziwnych rzeczy, które mogą czasem poważnie zaszkodzić. Na pewno to wiedział, a jednak... nadal postanowił mi zaufać.

Czasem myślałem sobie, że nie zasługuję na to jak dobre ma o mnie mniemanie, ale to tylko czasami. Nie mogłem pozwolić sobie na zbyt długie rozmyślanie o takich rzeczach, bo mogło mi tylko zaszkodzić.

Seth mi ufał. Widział we mnie przyjaciela, a to bardzo dobrze. Tak właśnie powinno być.

Jednak gdzieś w środku, głęboko, miałem dziwne, niepokojące przemyślenie. Iskra, nic wielkiego, ale nawet nie powinienem tego czuć.

"Czy ja robię... dobrze?"

Nie powinienem tak myśleć. "Oczywiście, że robię dobrze. Nie chodzi o samo wykonanie akcji, a o przekonanie do którego spełnienia dążę.:

Przecież na tym polega przyjaźń, prawda? Żeby chronić drugą osobę, żeby nie pozwolić jej cierpieć. Przecież... o to właśnie chodzi...

...prawda?

Przecież ja właśnie tego chciałem gdy byłem dzieckiem. Jeszcze w sierocińcu, przed tym, jak dotarło do mnie jak okrutny jest świat i mugole. Kiedyś chciałem żeby ktoś mnie chronił przed ludźmi, chciałem być dla kogoś najważniejszy.

I właśnie to robię dla Setha. Robię wszystko, by jak najdłużej był niewinny, jak najdłużej nie musiał patrzeć na świat z tej prawdziwej strony. Jest dla mnie najważniejszy. Jestem zawsze z nim.

Czy nie na tym polega przyjaźń?

Bo jeśli nie...

...to na czym?

Oderwałem pióro od kartki i zamrugałem. Kropka pod znakiem zapytania zmieniła się w niewielkiego kleksa.

Spojrzałem w bok.

Seth już spał. Miał zmierzwione na wszystkie strony włosy i spokojną twarz. Uśmiechał się lekko przez sen, tkwił też w trochę dziwnej pozycji z ręką nad głową oraz jedną nogą podciągniętą aż do piersi. Do połowy był przykryty kołdrą, która pewnie nie dawała mu zbyt wiele ciepła.

Wziąłem do ręki jego różdżkę, która leżała na szafce niedaleko i machnąłem nią krótko. Kołdra podsunęła mu się pod brodę. Złapał ją przez sen i odwrócił się na drugi bok.

Poczułem, jak na twarz wypłynął mi uśmiech.

"Tak. Tak, na pewno robię dobrze."

"Seth nie musi mi dziękować. Nie musi być wdzięczny."

"Wiem, że to dla niego dobre. Jeśli się dowie, zrozumie."

Wróciłem do pisania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top