rozdział XXXII

Ten Dracona


Obudził się wcześnie, jak zwykle. Jeszcze przez kilka minut leżał bez ruchu, w takiej pozycji w jakiej odzyskał przytomność, licząc, że jeszcze zmorzy go sen. Niestety, czuł już, że nic takiego nie nastąpi. Niechętnie uchylił powieki i wlepił wzrok w ciemnozielone zasłony swojego łóżka, którymi jak zwykle szczelnie otoczył swoje łóżko.

Prawie od razu zaczął rozróżniać oddechy Setha i Blaise'a. Ten pierwszy był głośniejszy, na skraju chrapania, a drugi ledwie słyszalny, jakby jego właścicielowi nie wystarczało, że sam jego charakter i zachowanie były już ponadprzeciętnie ciche i niepozorne. Prawdopodobnie ponad trzy czwarte Slytherinu nie zdawało sobie sprawy z jego istnienia, nie wspominając już o ludziach z innych domów.

Blondyn usiadł najciszej jak był w stanie i przetarł oczy nadgarstkiem. Odetchnął rześkim, nieco chłodnym powietrzem, po czym ostrożnie odsunął zasłonę. Przeciągnął się, ziewnął i wstał. Podłoga była zimna, więc czym prędzej wsunął na stopy puchate kapcie. Przez chwilę siedział tak bez celu, potem sprawdził godzinę. Do śniadania zostało jeszcze trochę czasu.

Po chwili zastanowienia opadł do tyłu na łóżko i tak sobie leżał.

Wspominał rozmowę, którą odbył wczoraj z Sethem. Na samą myśl trochę się zaczerwienił. Nie podejrzewał, że jego jeszcze do niedawna brat również podziwiał Granger. Z tego co pamiętał Draco, Seth nigdy nie darzył jej ciepłymi uczuciami. Przecież chociażby na ich drugim roku zdecydował się na wypuszczenie Bazyliszka i nawet liczył, że zaatakuje on Hermionę.

Blondyn skrzywił się. Wspomnienie Komnaty Tajemnic od razu naprowadziło jego myśli na nieprzyjemne tory. Dziennik, Tom... cała rodzina Malfoyów drastycznie rozerwana, bez szansy na powrót do normalności...

Choć chciał przestać o tym myśleć, nie potrafił. Przypomniał sobie swój ból gdy Seth wszystko przed nim ukrywał, nie chciał nic mówić, do niczego się przyznać... Gdy schodził do Komnaty i nawet mu przez głowę nie przechodziło, że ktoś może się o niego martwić.

A Tom...

Draco wiedział, że nie powinien o nim myśleć źle, najlepiej to w ogóle powinien o nim nie myśleć nic. Tak powtarzała mu mama. Nie chciał się jej nie słuchać, naprawdę nie chciał, ale nie rozumiał dlaczego miał okazywać jakikolwiek szacunek osobie, która zabrała mu najpierw przyjaciela, a potem brata?! I jeszcze tak paskudnie nim manipulowała, psuła go od środka... Bo jak inaczej wytłumaczyć, że charakter Setha tak bardzo się zmieniał? Najpierw było normalnie, potem stawał się coraz bardziej drastyczny, nieprzyjemny... Kiedy mówił o pozbyciu się szlam ze szkół, Draco nie wierzył w co słyszał. Prawdziwy, zdrowy Seth nigdy by tak nie powiedział. Prawdziwego Setha obchodzili inni ludzie, nieważne jakiej krwi. Blondyn nie do końca to rozumiał, ale nigdy nie uważał, żeby musiał to zmieniać. Widział jednak, że coś się z przekonaniami brata stało.

Nie było wątpliwości, zrobił to Tom. Jak można go było teraz... lubić? Tolerować?

Oczywiście nie mógł tego pokazywać, choćby ze względu na Setha. On nic nie podejrzewał, żył w bańce, którą stworzył dookoła niego Tom. Wierzył, że robi dobrze i że nic się nie zmieniło. I właśnie to błędne przekonanie bolało najbardziej.

Draco może znalazłby odwagę by wytknąć Tomowi wszystkie złe rzeczy które ten zrobił, ale nie miałby serca patrzeć na Setha, którego cały świat w takim wypadku by runął. Malfoy nie wyobrażał sobie jak bolesne byłoby brutalne wypchnięcie z bańki, która od środka wydawała się tak idealna. Nie, nie mógł sobie na to pozwolić. Toma nienawidził, ale Setha nieprzerwanie kochał.

– Już wstałeś? – rozległ się cichy głos. Draco uniósł głowę i uśmiechnął się do Blaise'a, który oparł się na łokciach. Miał całkowicie rozbudzony wzrok.

– Owszem – odparł pogodnie. – A raczej się obudziłem, bo wstawać to jakoś nie mam ochoty.

Blondyn opanował sztukę udawania prawie do perfekcji. Nie mógł dać po sobie znać, że coś było nie tak, musiał cały czas utrzymywać na twarzy uśmiech, drwinę, radość. Nikt nie mógł się nim przejmować, bo mógłby w jakiś sposób dowiedzieć się o Tomie i uświadomić o wszystkim Setha...

Chciał, by wakacje nie skończyły się tak szybko. Co prawda wtedy musiał wytrzymywać obecność Toma we własnym domu, ale przynajmniej nie siedział i nie mieszał. on w głowie Setha. Poza tym, Draco mógł bez problemu nie mieć żadnej interakcji ze znienawidzoną osobą oprócz krótkiego "dzień dobry" lub "dobranoc".

Teraz było inaczej.

Westchnął ciężko i uniósł tułów. Takie rozmyślania towarzyszyły mu zdecydowanie zbyt często. Czuł się nimi przygnieciony, czasem brakło mu tchu, jakby trzymał na plecach kilkanaście ton żelastwa przyciskającego go do ziemi, brutalnie wyciskającego powietrze z płuc. Nie mógł ich zrzucić, nieważne jak bardzo się starał. Musiał siłą odciągać swój umysł od ponurych myśli, których było tak wiele.

Zastanawiał się jak to by było mieć normalne życie. Normalnie pójść do Hogwartu, normalnie się uczyć. Zastanawiał się jak łatwiej by mu było, gdyby Seth nigdy nie znalazł, ba, nigdy nawet nie dowiedział się o dzienniku.

Draco prędko przebrał się w szatę szkolną i spakował do nowej torby potrzebne podręczniki.

Gdyby tylko mógł, cofnąłby czas i zrobił coś, cokolwiek, by jego rodzina nie musiała przez to wszystko przechodzić.

– ...bry... – wymamrotał Seth, podnosząc się ciężko z łóżka. Draco na jego widok zachichotał. Ciemnobrązowe, prawie czarne włosy chłopaka były całkowicie potargane i skołtunione, nie było w nich ani śladu fryzury, którą ich właściciel zazwyczaj nosił, wpadały mu do jasnych, piwnych oczu z czerwonymi odblaskami. Twarz Setha również nie była bardzo majestatyczna, miał zmrużone oczy i nieco skrzywione usta, jakby pół jego umysłu chciało się rozbudzić, a drugie pół wrócić do spania.

Takie momenty Draco lubił.

W takich momentach Seth wyglądał najbardziej jak Seth, nie jak Tom.

^*^*^*^*^

– Dzisiaj mamy dwie godziny wróżbiarstwa – westchnął Draco, patrząc ponuro na swój plan lekcji. Złożył go wpół i wcisnął go do torby. – Zapomniałem.

– Przynajmniej jest na nim zabawnie. – Seth wzruszył ramionami i pociągnął kolejnego łyka kawy. – Poza tym, pierwsze lekcje zawsze szybko mijają.

– Ale to nadal dwie godziny.

Blondyn patrzył na swojego brata przez chwilę, zastanawiając się, czy ten prowadzi rozmowę z Tomem, czy po prostu nad czymś myśli. Na samym początku, kilka lat temu, widać było, że spojrzenie Setha lekko się rozmywało, stawało się mniej wyraźne i prawie w ogóle nie skupione na świecie rzeczywistym, ale prędko to poprawił. Teraz mógł równie dobrze wygłaszać w głowie przemowę i nikt nie zdawałby sobie z tego sprawy. Jedynym problemem była rozmowa na dwa fronty, czyli zarówno w umyśle jak i z ludźmi dookoła. Wtedy wydawał się zdezorientowany i czasami mylił słowa.

Draco odwrócił wzrok i zaczął się ze znudzeniem rozglądać. Jego spojrzenie padło na Harry'ego, Rona i Hermionę, którzy siedzieli przy Gryfońskim stole i o czymś radośnie rozmawiali. Ciekawe czy wiedzieli, że całkiem niedaleko siedział syn śmiertelnego wroga Pottera oraz sam wróg. Draco trochę im zazdrościł, ale nie bardzo. Nadal wolał być Ślizgonem niż głośnym, denerwującym Gryfonem.

Potem spojrzał na stół nauczycielski. Snape pił coś z kubka, prawdopodobnie kawę, i rozmawiał z McGonagall siedzącą obok. W pewnym momencie zamilkł i odwrócił głowę w stronę stołu Ślizgonów. Draco uśmiechnął się do niego i dostrzegł, że kąciki ust profesora od eliksirów podskoczyły lekko do góry.

Jedno miejsce dalej siedział Moody. Jego niebieskie, magiczne oko wirowało we wszystkie strony i skakało od jednego stołu do drugiego, przesuwając się po każdym uczniu, a czarne wpatrywało się w talerz. Po chwili bezruchu sięgnął za połę płaszcza i wyjął starą piersiówkę, a następnie wypił z niej kilka łyków.

"Pewnie ma tam eliksir wielosokowy" – pomyślał Draco, skubiąc chleb.

Przypomniało mu się jak wczoraj został przemieniony w fretkę. Na samą myśl się zaczerwienił, zarówno ze wstydu, zażenowania jak i złości. Też nie podejrzewał, że Barty zrobi coś takiego, ale nigdy nie myślał o tym, by tak jak Seth pokazać swoje emocje. Crouch Junior był przecież bardzo groźnym Śmierciożercą! Blondyn podejrzewał, że nawet gdyby to on miał w głowie Czarnego Pana, nie odważyłby się czegokolwiek powiedzieć, nie wspominając o grożeniu... a jednak cieszył się, że Seth to zrobił. Przynajmniej Tomowi nie udało się wyplenić braterskiej miłości, którą się darzyli.

To była jedyna rzecz, której nie mógł zmienić. Taką przynajmniej blondyn miał nadzieję.

Śniadanie się skończyło. Całą swoją grupą, czyli razem z Blaise'em, Pansy i Theodore'em, poszli na wróżbiarstwo. Przez całą drogę Seth był cicho i trzymał się nieco z tyłu, co Draco natychmiast zauważył i zajmował wszystkich, by nie zwrócili uwagi na bruneta. Męczyło go to, naprawdę męczyło, że musiał osłaniać rozmowy Setha z Tomem, ale nic nie mógł na to poradzić.

Klasa wróżbiarstwa była tak samo duszna jak zawsze. Ciężkie kotary, dymiący kominek, najróżniejsze kadzidła. Pufy i fotele. Weszli pierwsi, więc zajęli swoje zwyczajowe miejsca, a przynajmniej te najbliżej ich dawnego położenia, bo Trelawney widocznie postanowiła zrobić przemeblowanie.

Okazało się, że będą prowadzić sennik. Na lekcjach mieli przypomnieć sobie niektóre ze swoich snów i spisać je w zeszycie. Wszyscy mieli niezły ubaw, bo prawie nikt nie wziął tego zadania na poważnie. Każdy wymyślał najróżniejsze scenariusze, których przecież nikt nie mógł zweryfikować, bo sny można mieć jakiekolwiek. Draco i Seth wzajemnie napędzali się w głupich pomysłach, które czym prędzej spisywali. Dochodzili tym sposobem do najróżniejszych, bezsensownych wniosków, które ani trochę się ze sobą nie zazębiały. Trelawney podeszła do nich raz, zainteresowana ich energią, ale od razu odeszła gdy zobaczyła, że ani trochę nie wzięli tego na poważnie.

Pod koniec obu lekcji wszyscy falą skierowali się do wyjścia, a jako, że było ono niewielkie i powoli się z niego korzystało, ostatni musieli naprawdę długo czekać, aby wydostać się na korytarz. Draco zbyt się pospieszył i zamiast złapać kałamarz pełen atramentu, popchnął go dłonią, tak, że spadł i rozbryznął się po całej podłodze. Seth chciał zostać i mu pomóc, ale blondyn zaprotestował mówiąc, że on to zrobił i on powinien to sprzątnąć.

Powód jednak był tak naprawdę nieco inny.

Draco specjalnie zwlekał. Nie użył najskuteczniejszego zaklęcia, ale wciągał różdżką każdy rozbryzg osobno. Nie chciał się odwracać, więc musiał samym słuchem wyłapać, czy wszyscy już wyszli. Po kilku minutach był już pewien. Wyprostował się, szybkim ruchem wyczyścił resztę atramentu i odwrócił się do nauczycielki, która, pochłonięta we wpatrywaniu się w kominek, nawet nie zauważyła, że została sam na sam z jednym uczniem.

– Pani profesor? – odezwał się Malfoy. Jego serce biło trochę szybciej niż zwykle, pomimo że wiedział, że Toma nie było w zasięgu głosu.

Wysoka, chuda kobieta odwróciła się powoli, jej muślinowy szal zafalował. Na nosie miała duże okulary, które kilkukrotnie powiększały jej oczy. Zmierzyła trochę nieobecnym wzrokiem stojącego przed nią chłopca.

– Tak? – spytała rozmarzona.

– Co powinienem zrobić? – spytał Draco, nie odwracając wzroku od jej oczu.

– Słucham? O czym mówisz, mój drogi?

– Nie mogę powiedzieć – odparł niechętnie. – Ale muszę wiedzieć, co powinienem zrobić...

– Kochany, niestety nie wiedząc prawie nic nie mogę ci... oh...

Blondyn powoli zaczynał żałować, że w jego głowie kiedykolwiek pojawił się taki plan. Mimo to, nie ruszył się z miejsca. Był zdesperowany, nie chciał zaakceptować Toma, nie wiedział jednak jak cokolwiek osiągnąć. Musiał się dowiedzieć, nawet jeśli znaczyło to pójście po pomoc do kogoś takiego jak Trelawney.

– Masz dookoła siebie bardzo... ciemną aurę... – kobieta przyłożyła dłoń do twarzy i westchnęła. Teraz wzrok miała nieco przytomniejszy, zmierzyła nim blondyna od góry do dołu i znowu głęboko odetchnęła.

– I co mam zrobić? – Draco zaczął się niecierpliwić. Chciał prostej odpowiedzi, nie zagadek... Chociaż mógł się tego spodziewać idąc do nauczycielki od wróżbiarstwa.

Trelawney pokręciła powoli głową.

– Obawiam się... oh, chłopcze, obawiam się, że nic nie możesz zrobić – wyszeptała. – Dawno nie widziałam tak... ciężkiej... aury... Ktoś musi mieć naprawdę złe intencje skierowane w twoją stronę...

Po plecach blondyna przeszedł dreszcz. Nie chciał tu być, chęć postawienia się Tomowi, która jeszcze przed chwilą ostrożnie się powiększała, nagle go opuściła. Nie bez powodu był w Slytherinie, a nie w Gryffindorze. Gdyby był Gryfonem może i parłby dalej, bez względu na konsekwencje, ale gdy zyskał potwierdzenie, że Tom naprawdę za nim nie przepadał... Nie chciał zginąć. Nie chciał być osobą na którą Czarny Pan skierowałby swój gniew.

Draco cofnął się o pół kroku w stronę wyjścia. Przez głowę przeszło mu, że to był naprawdę głupi pomysł, by tutaj zostawać. Czego się spodziewał? Że Trelawney spojrzy w jego przyszłość i powie, że wszystko będzie dobrze? Uśmiechnął się słabo, zażenowany samym sobą.

Oczywiście, że nic już nie będzie dobrze.

Bez słowa odwrócił się na pięcie i zaczął iść w stronę klapy w podłodze. W jego oczach zakręciły się łzy. Powinien wcześniej sobie uświadomić, że nic nie może zdziałać. Nie powinien się wychylać, powinien udawać, że Tom mu nie przeszkadza... powinien przekonać samego siebie, że naprawdę tak jest.

Nikt nie mógł postawić się Tomowi. Ani tata, ani mama, ani nikt inny nie był w stanie tego zrobić.

W piersi blondyna zaczęło rozrastać się okropne, znienawidzone poczucie bezradności, które czuł częściej niżby chciał. Dwie osoby, które jeszcze kilka lat temu w oczach chłopaka były najlepsze na świecie, nigdy nie uginające się pod naciskiem, dumne i niepokonane, teraz musiały pochylić głowy. Nie powiedziały ani słowa gdy ich do niedawna syn najbardziej potrzebował pomocy. Draco był przekonany, że gdyby jego rodzice zrobili coś, cokolwiek, gdy Seth po raz pierwszy ujawnił się z Tomem, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale nie zrobili. Wycofali się.

Jak tchórze.

Draco zacisnął zęby, aż zabolała go szczęka. Za każdym razem dochodził do tego samego wniosku. Jego ojciec, który zawsze szedł z wysoko uniesioną głową, stchórzył. Jego matka, która zawsze mówiła to, co myśli, stchórzyła. Dwójka bohaterów z dzieciństwa blondyna w przeciągu kilku dni stała się zwykłymi, słabymi ludźmi. Brutalnie i bezsprzecznie.

Przykucnął i sięgnął do klapy w podłodze.

– Chłopcze... Naprawdę chciałabym ci pomóc – głos Trelawney lekko drżał. – Nie jestem jednak w stanie... Sam widok twojej postaci w spirytualnym świecie jest...

– Trudno – odparł zimno Draco. Chciało mu się płakać, ale jego głos był normalny. Zacisnął palce na chłodnej rączce. – Dam sobie radę – powiedział.

Choć doskonale wiedział, że nie.

^*^*^*^*^

Przerwę poobiednią spędzili w Pokoju Wspólnym. Blaise i Seth grali w szachy, co i rusz kłócąc się a to z figurami, a to ze sobą wzajemnie, co składało się na całkiem zabawny widok. Theodore siedział na podłodze obok stolika i dawał obu bezsensowne rady, za każdym razem nie mogąc powstrzymać się od szaleńczego chichotu.

Draco leżał na kanapie, z głową na kolanach Pansy i nogami przy Secie. Dziewczyna przeczesywała mu włosy palcami i głaskała go po ręce. Blondyn był jej za to bardzo wdzięczny. Jego matka była ciepłą osobą, ale nie bardzo przepadała za kontaktem fizycznym. Spontaniczne przytulenia nie były dla niej problemem, ale dla Draco to zawsze było zbyt mało. Lubił, gdy ktoś dotykał jego włosów i rąk, a Pansy lubiła to robić.

Malfoy zastanawiał się kto tak naprawdę grał w szachy, Seth, czy Tom? Czy jeśli grał Seth, to czy Tom mu podpowiadał? Spojrzał na planszę i uznał, że na pewno grał Tom. Seth nigdy nie miałby przewagi nad Blaise'em w szachach. Brunet co prawda potrafił myśleć kreatywnie, ale szachy to nie była jego bajka.

Nagle ręka, która go głaskała, przestała.

– Dracuś, wszystko dobrze? – Pansy przekrzywiła głowę. Brązowe włosy miała spięte w wysoki kucyk.

– Tak... Dlaczego pytasz? – odpowiedział ostrożnie chłopak. Czyżby za bardzo się zdradził?

– Wyglądasz smutno – wytłumaczyła dziewczyna, kontynuując przerwaną czynność. – Nad czym myślisz?

"Nad Czarnym Panem w głowie mojego brata."

– Nad tą kupą lekcji którą mamy na głowie – blondyn uśmiechnął się lekko. – Gdy tylko myślę o tych wszystkich pracach domowych to robi mi się niedobrze. Przecież SUMy mamy dopiero pod koniec przyszłego roku! Nauczyciele zwariowali.

– Jeśli masz tyle prac na głowie, to może powinieneś zacząć je robić? – Pansy uśmiechnęła się. – Chcesz jakąś zacząć? Może esej z transmutacji?

– Może potem... – westchnął ostentacyjnie i machnął ręką. – Jestem pełny po obiedzie.

Od kiedy pamiętał, potrafił kłamać przed wszystkimi oprócz rodziców, jednak dopiero od roku przychodziło mu to do głowy tak gładko, jakby było prawdą. Nie mógł z nikim być szczery.

Nie mógł powiedzieć Sethowi, co robił z nim Tom.

Nie mógł powiedzieć rodzicom, że w głęboko w środku gardzi tym, że nic nie zrobili.

Nie mógł powiedzieć ani Pansy, ani Theodore'owi, ani Blaise'owi, co dzieje się z Sethem.

Nie mógł być nawet szczery z samym sobą.

Zamknął oczy i wyregulował oddech. Starał się wyrzucić z głowy wszystkie negatywne, nieznośne myśli, starał się uspokoić. Starał się choć przez moment być tylko czternastoletnim chłopcem którego jedynym problemem były oceny i nauka.

^*^*^*^*^

Draco leżał na swoim łóżku i leniwie przerzucał strony w książce. Próbował uczyć się transmutacji by dobrze napisać pracę domową, ale nie mógł się skupić. Nie rozumiał słów, musiał czytać zdania po kilka razy, by dotarł do niego ich sens. Kilkukrotnie przyłapał się na tym, że wpatrywał się tylko w kartkę bez żadnych postępów.

– Już się czegoś dowiedziałeś o Magii Bezróżdżkowej, Tom? – mruknął Seth. Wydawał się być tak samo zmęczony jak blondyn.

– Uporządkowałem kilka rzeczy – odparł zdawkowo Riddle.

– Tylko kilka? – dało się słyszeć jęknięcie. Draco uśmiechnął się lekko. On nie mógł, ale przynajmniej Seth czasem uprzykrzał Tomowi życie.

Blaise'a nie było w dormitorium, a Tom, z uwagi na nowo zdobyte zagadnienie które mógł sobie rozwijać, od razu skorzystał z okazji i się zmaterializował. Malfoy wolałby go nie oglądać, bo za każdym razem gdy na niego patrzył, przez pierwszy ułamek sekundy widział Setha. Nie chciał nawet w tak szybkim, przemijającym skojarzeniu porównywać ich do siebie.

– To nie jest prosty temat

– Ile stron zapisałeś?

Rozległo się ciche szuranie kartek.

– Około trzydziestu...

– Co?! Takimi małymi literkami?

Draco kątem oka zobaczył, że Seth wstał i pochylił się nad notesem oprawionym w czarną skórę. Obok siedział Tom, z jednym kolanem zgiętym tak, że leżała na nim mała książeczka, a drugim podciągniętym pod pierś.

– Połowa jest skreślona.

– Dlaczego...?

– Bo jest to tak rozległy temat, że łatwo wpaść w ślepy zaułek – wytłumaczył spokojnie Tom. Draco zacisnął zęby.

"Oby Seth kiedyś zobaczył jaki jesteś naprawdę. Oby jak najszybciej."

– Dobra, no to co uporządkowałeś? – brunet nie odpuszczał.

Ciche westchnięcie rozległo się po pomieszczeniu.

– Jeśli ci powiem, to uznasz, że to już finalna, prawidłowa wersja. A tak nie jest. Potem trudniej ci będzie zmienić nastawienie – odparł Tom.

– No to chociaż powiedz mi jedną rzecz. Jedną!

– ...W porządku. Mówiłeś, że animagowie i metamorfomagowie używają Magii Bezróżdżkowej i jest to prawda. Jestem prawie pewien, że użyłeś jej na takich samych zasadach na jakich oni jej używają, ale bardziej agresywnie. I inaczej się ona objawiła.

Przez chwilę panowała cisza.

– ...I to wszystko? – jęknął chłopak, wyraźnie zawiedziony.

– Przecież mówiłem, że to skomplikowany t...

Drzwi do dormitorium drgnęły, a potem otworzyły się na oścież.

Draco, Tom oraz Seth zamarli.

Blaise wszedł do środka. Przesunął wzrokiem po środkowym łóżku, brwi na jego zazwyczaj kamiennej twarzy lekko drgnęły. Ani szybko, ani wolno, podszedł do kufra stojącego przed jego łóżkiem. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie Tomowi i Sethowi, którzy siedzieli jak wryci i patrzyli na niego prawie identycznym, nierozumiejącym wzrokiem. Draco powoli usiadł i spojrzał w bok, prosto na nich. Widok oniemiałego Riddle'a był cudowny, ale blondyn nie był w stanie się ucieszyć, gdyż poczuł, jak w żołądku rośnie mu gula niepewności.

Jedyną osobą w całym pomieszczeniu, która wyglądała, jakby niczym się nie przejęła, był Zabini. Grzebał przez moment w swoim kufrze, wyjął kilka książek i odłożył je na bok, potem wyciągnął czarny płaszcz i zarzucił go sobie na ramię. Wstał lekko, jego twarz ponownie nic nie wyrażała, wyglądała tak jak zwykle. Ruszył w stronę drzwi.

Gdy unosił lewą dłoń by chwycić za klamkę, odezwał się Tom.

– Nie spytasz kim jestem?

Draco dostrzegł, że czarnoskóry chłopak spiął się lekko, jednak gdy się odwrócił, nadal wyglądał jakby był obojętny na wszystko dookoła. Uniósł jedną brew.

– Prawdopodobnie jakimś szósto, siódmoklasistą? – odparł, trochę chłodno. – Może pomagasz Sethowi w lekcjach? Nie wiem. – Wzruszył lekko ramionami.

Blondyn siedział cały spięty. Nie wiedział czego oczekiwać, obawiał się tego, co zaraz może się stać. Nie był nawet do końca pewien czy wiedział co tak właściwie się dzieje.

Blaise znów odwrócił się w stronę drzwi, jednak Tom w tym samym momencie wstał z łóżka. Draconowi nie umknęło, że wziął przy okazji różdżkę Setha leżącą na szafce obok.

– Tak... – powiedział cicho Tom. Czarnoskóry nie otworzył jeszcze drzwi. – Szóstoklasista. Jeśli chodzę do szóstej klasy w Hogwarcie, to dlaczego mnie nie kojarzysz?

– Nie znam wszystkich Ślizgonów. – Zabini nie odwrócił się. – Nie przyglądam się ludziom.

Cisza, która zapadła na kilka chwil, była... dziwna.

– Porozmawiajmy – głos Toma, tak samo jak Blaise'a, absolutnie nic nie zdradzał. Czarnoskóry przez chwilę się zawahał, ale wzruszył ramionami i poprawił płaszcz przewieszony przez ramię. Odwrócił się powoli.

– Niby o czym?

– O tym, co wiesz.

Draco wodził wzrokiem od jednego do drugiego, z każdą chwilą mając coraz to gorsze przeczucie. Nie chciał tutaj być. Nie rozumiał...

– Wiem co? Transmutacja? Eliksiry? Zaklęcia? Wiem, że nie powinienem być tutaj, ale z kolegą, który czeka na mnie w Pokoju Wspólnym.

– Oh, czyżby?

– Owszem. Tak więc pozwól, że pójdę się z nim spotkać. – Choć słowa Blaise'a były uprzejme, jego ton nie był.

Colloportus.

Tom wyciągał przed siebie rękę z różdżką. Zamek w drzwiach cicho kliknął. Zabini zamarł po raz kolejny, z ręką tuż nad klamką. Skrzywił się i odwrócił.

– Co robisz? – spytał ze złością. – To moje dormitorium!

– Muszę przyznać, bardzo dobrze udajesz – powiedział spokojnie Tom – jednak nie wystarczająco dobrze, Blaise.

Znowu chwila ciszy.

– Nie wiem, o czym mówisz – głos czarnoskórego chłopaka nadal był stanowczy, ale Draco wyraźnie usłyszał, jak pod koniec lekko zadrżała mu nuta.

– Jeśli nie wiesz, to dlaczego zaczynasz się bać? – głos Toma przywiódł w umyśle blondyna widok drapieżnika czającego się na swoją ofiarę.

– Bo ktoś właśnie postanowił mnie uwięzić we własnym dormitorium!

– Jeśli nie wiesz – kontynuował Riddle, uśmiechając się lekko, jednak bez wesołości – to dlaczego mówisz tylko do mnie? Dlaczego nie patrzysz ani na Setha, ani na Draco? Dlaczego nie powołasz się na opiekuna domu?

Blaise milczał przez moment, jednak gdy otworzył usta by się odezwać, przerwała mu różdżka wycelowana prosto w środek jego twarzy.

– Porzuć ten blef, Blaise – Tom już nie ukrywał swoich intencji. – I tak nic nie zdziałasz. I nie próbuj mnie atakować. Przegrasz.

Zabini stał przez moment, z plecami przyciśniętymi do drzwi. Przesunął spojrzeniem po całym dormitorium, ruszając samymi gałkami oczu...

– Rzuć różdżkę – głos Toma zmienił się z normalnego w groźny. – Zanim ją uniesiesz, przeklnę cię siedem razy.

– Nie wiem kim jesteś i co tutaj robisz – wykrztusił czarnoskóry, kręcąc powoli głową. – Proszę, pozwól mi tylko wyjść...

– Rzuć różdżkę.

Z każdym kolejnym słowem Draco czuł się coraz bardziej przestraszony. Serce biło mu jak szalone, był zagubiony i jak na razie tylko jedno wiedział na pewno – nie chciał, by jego przyjacielowi coś się stało.

– Zrób to, Blaise – powiedział drżącym głosem blondyn, pochylając się do przodu. Ciemne oczy momentalnie skierowały się na niego. – Nie bądź głupi...

Przez kilka długich, okropnych sekund, Draco miał wrażenie, że rozpęta się walka, oczywiście bezsensowna, bo nikt nie byłby przecież w stanie pokonać Czarnego Pana. Całe szczęście w pewnym momencie Zabini wypuścił powietrze z płuc i po pomieszczeniu rozeszło się ciche stuknięcie.

Accio. – Różdżka wleciała do wyciągniętej ręki z długimi, bladymi palcami. – Teraz usiądź. Porozmawiamy.

Blondyn oparł się z ulgą o poduszkę. Bał się, naprawdę się bał, i dopiero teraz zorientował się jak bardzo. Przynajmniej Zabini nie podjął się czegoś, czego na pewno nie mógł wygrać.

Blaise z ponurym wyrazem twarzy podszedł do swojego łóżka i usiadł na nim. Skrzypnięcie sprężyn z materaca w gęstej ciszy zabrzmiało jak wystrzał.

– Żeby nie było wątpliwości – Tom bezgłośnie stanął przed czarnoskórym i spojrzał na niego z góry. – Powiedz mi, jak się nazywam.

– Tom Marvolo Riddle – mówiąc to, Blaise odwrócił wzrok. Draco przełknął ślinę.

– Doskonale. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Dopiero teraz widzę, jak wielkie emocje ukrywałeś, jednak już po wszystkim. – Na twarzy Riddle'a pojawił się lekki uśmiech w którym nie było ani śladu radości. – Powiedz, jak się dowiedziałeś.

– ...Od czego mam zacząć?

– Najlepiej od początku – Tom przeszedł kilka kroków i oparł się plecami o ścianę, w palcach turlał różdżkę. Blaise patrzył na niego przez moment, westchnął i kiwnął głową.

– Zaczęło się w drugiej klasie – zaczął niechętnie – kiedy została otwarta Komnata Tajemnic. Byłem ciekaw kto to zrobił, chciałem się dowiedzieć, na początku z czystej ciekawości. Dużo osób skupiało się na teraźniejszości i bieżących ofiarach, ale ja postanowiłem spojrzeć w przeszłość, kiedy Komnata została otwarta po raz pierwszy. Szukałem w starych kronikach, gazetach, ale nic nie znalazłem. Dopiero po jakimś czasie zajrzałem do Izby Pamięci, gdzie były nagrody, które uczniowie przez lata dostawali, bo doszedłem do wniosku, że jeśli ataki przestały napływać, to ktoś musiał je przerwać, i przy odrobinie szczęścia dla mnie dostał za to nagrodę. To w końcu musiało być duże osiągnięcie. Sprzed pięćdziesięciu lat były ich trzy, wszystkie nazwiska spisałem i poszedłem szukać ich w albumach, gazetach z tamtego czasu. Pierwsza dwójka niczym się nie wyróżniała, ale gdy doszedłem do trzeciego nazwiska... Toma Marvolo Riddle... Nie znalazłem żadnego zdjęcia ani wpisu. Zupełnie jakby ta osoba nigdy nie istniała.

Blaise zamilkł, zastanowił się przez chwilę, po czym kontynuował.

– To było podejrzane. Jeśli dostał nagrodę, musiał uczęszczać do Hogwartu. Byłem wtedy zmęczony i chciało mi się spać – uśmiechnął się ponuro – więc trochę zastanawiałem się na głos. Wyrwało mi się coś w stylu "czemu na Merlina nie ma tutaj Toma Riddle?" i dopiero po chwili zarejestrowałem jakiś ruch. Na początku nie wiedziałem co to było, ale przyjrzałem się albumowi i doszedłem do wniosku, że kilka osób ze zdjęć minimalnie się wzdrygnęło lub uśmiechnęło. Powtórzyłem to imię jeszcze kilka razy i za każdym te same osoby miały minimalną reakcję... na wszelki wypadek mówiłem też różne inne, głupie rzeczy, ale na te nikt nie zwrócił uwagi. Więc spisałem te nazwiska i kolejnego dnia zacząłem ich szukać. Dopiero po kilku dniach zorientowałem się, że każda osoba została oskarżona o Śmierciożerstwo, a niektórzy nawet trafili do Azkabanu. Dopiero wtedy zrozumiałem, że kojarzyłem kilka tych nazwisk właśnie z tego powodu. Zostały mi dwie opcje. Jeśli na jego nazwisko reagowali tylko Śmierciożercy, on również najprawdopodobniej był jednym z nich, lub... był kimś więcej. Czarnym Panem. Nie wiedziałem jednak dlaczego miałby powstrzymywać ataki Bazyliszka, bo jeśli ktoś miałby być Dziedzicem Slytherina, to na pewno on – wzruszył ramionami – nie miałem innych poszlak. Po dłuższej chwili zastanowienia zrozumiałem, że owszem, otworzył Komnatę, ale nieoficjalnie, a potem kogoś o to oskarżył i zyskał za to nagrodę.

– Tak dowiedziałeś się tylko o przeszłości – zauważył Tom. Przybrał już nieco luźniejszą pozę, choć Draco widział, że nadal jest w pełnej gotowości. – Masz jeszcze sporo do wytłumaczenia.

– Wiem. To dopiero początek – odparł Blaise. Nie wydawał się przestraszony, tylko tak samo obojętny jak zawsze, jakby zaakceptował już swój los i nie miał zamiaru się opierać. Bo przecież nie miał już ani jak uciec, ani udawać, że nie ma o niczym pojęcia. – Jeśli Dziedzicem Slytherina był Czarny Pan... lub wysoko postawiony Śmierciożerca, to kolejny Dziedzic musiałby być jednocześnie jego potomkiem...

– Mogłem mieć brata. Lub siostrę – zauważył Tom.

– Wszystkie rody czystej krwi są ze sobą powiązane. Idąc tą logiką to Draco, ja lub nawet Potter moglibyśmy być potomkami Salazara – odparł argument Blaise.

– To co innego – zaprotestował od razu Tom. – Rodzeństwo a kuzynostwo dalekiego stopnia. Mój teoretyczny brat również byłby potomkiem Slytherina i mógłby mieć dziecko.

– Nie do końca – Blaise pochylił się lekko do przodu. – Może i teoretyczny brat też byłby potomkiem Slytherina, ale nie Dziedzicem. Gdyby twoja rodzina była rodziną królewską dziedziczącą tron, byłbyś królem, a potem twój syn by nim był, a nie brat, a tym bardziej nie dziecko teoretycznego brata.

Patrzyli po sobie przez dłuższą chwilę, aż w końcu Riddle pokiwał krótko głową.

– Masz rację. Kontynuuj.

Na ustach Blaise'a pojawiło się coś na cień uśmiechu.

– Musiałby być potomkiem... – kontynuował – ...lub nim samym. Wtedy jednakowo brałem pod uwagę obie opcje. Odpuściłem sobie zdjęcia i wróciłem do teraźniejszości. Zacząłem obserwować otoczenie, zapamiętywać gdy inni Ślizgoni znikali mi z oczu, aby potem ewentualnie dopasować to do otwarcia Komnaty. Od tamtego czasu co jakiś czas udawałem, że wcześnie zasypiam...

– Oszukiwałeś nas? – zdziwił się Draco. Wszystkie spojrzenia skierowały się na niego. Blaise wyglądał na lekko zdziwionego.

– No, tak, przecież mówię – odparł. – Nie żebym specjalnie was podejrzewał, ale chciałem sprawdzić każdego. I okazało się, że słusznie to robiłem, bo pewnego późnego wieczoru, gdy Seth zapomniał zasłonić swoje łóżko, około dwudziestej trzeciej wyjął czarny zeszyt, dziennik. Z napisem "Tom Marvolo Riddle" na tylnej okładce.

– Nie powiedziałeś nam nic...? – Draco patrzył na czarnoskórego z niedowierzaniem. – Wszystko wolałeś robić sam?

– Przecież okazało się, że jesteście w samym środku zamieszania – Blaise nie wydawał się rozumieć.

– Ale mogłeś porozmawiać! Nie wiem, o pomoc poprosić na przykład? – z każdą kolejną chwilą blondyn wydawał się coraz bardziej sfrustrowany. – Przecież byliśmy dobrymi przyjaciółmi!

– Wy nie powiedzieliście mi o niczym – zauważył Zabini. – Na początku chciałem z wami porozmawiać, ale po tym jak zobaczyłem, że Seth miał ten dziennik, zrezygnowałem.

Draco już otwierał usta, żeby zauważyć, że on i Seth przecież chcieli powiedzieć, ale to Tom ich powstrzymał. Już miał to na końcu języka, już chciał to z siebie wreszcie wyrzucić, chciał przestać być ofiarą, popychadłem, chciał powiedzieć to, co myśli...

Zatrzymały go tlące się, czerwone oczy.

"Seth. Pomyśl o Secie, idioto. Bądź Ślizgonem."

Blondyn uśmiechnął się gorzko i opadł bez słowa na materac. Zachciało mu się płakać, ale oczywiście nie mógł tego zrobić. Może dopiero w nocy, gdy będzie leżeć zawinięty w pierzynę, się na to odważy. Wpatrzył się w jeden punkt, aby powstrzymać łzy. Jedna, zbłąkana, zsunęła mu się po policzku i bezgłośnie wchłonęła w pościel. Nikt jej nie dostrzegł.

– Zobaczyłem, jak Seth coś w nim pisał – kontynuował Blaise po krótkiej chwili. – Patrzyłem gdzie go odłoży. Po dłuższym czasie wsunął go pod poduszkę i poszedł spać. Kolejnego dnia, gdy tylko się obudziłem, pilnowałem czy weźmie go na lekcje, czy nie. Kiedy nie zobaczyłem żeby sięgał pod poduszkę, gdy wychodziliśmy z dormitorium powiedziałem, że zostawiłem jeden podręcznik i muszę wrócić. Tak właśnie zrobiłem, dzięki czemu miałem chwilę by go sprawdzić. Byłem nieźle zaskoczony gdy okazało się, że był pusty i jedynie na okładce miał podpis. Sprawdziłem jeszcze że był sprzed pięćdziesięciu lat, po czym wróciłem. Nie do końca wiedziałem co myśleć, bo jedyne czego byłem pewien, to że Seth był w to jakoś zamieszany. Wtedy właśnie zdecydowałem, że nikomu nie powiem, bo nie miałem pojęcia komu mógł powiedzieć Seth. – Blaise spojrzał wymownie na Draco, który jednak nadal leżał i wpatrywał się w baldachim swojego łóżka pustym wzrokiem. – Odpuściłem sobie obserwowanie innych i patrzyłem tylko na ciebie – zrobił gest głową w stronę bruneta. – Zawsze gdy znikałeś mi z oczu, krótki czas później była ofiara. Raz dla pewności postanowiłem cię śledzić. Wszedłeś do łazienki dziewczyn, ale nigdy z niej nie wyszedłeś. Przebadałem każdą kabinę i umywalkę, ale nic nie zobaczyłem, chociaż i tak byłem już pewien, że to ty otwierałeś Komnatę. Przez resztę roku tylko was obserwowałem, kryjąc się w cieniu, i z satysfakcją widziałem coraz więcej rzeczy które mówiły, że to Seth stał za tymi atakami. Raz na jakiś czas widziałem go z dziennikiem w dłoni, czy to w Pokoju Wspólnym czy w dormitorium. Za każdym razem gdy była ofiara, wcześniej gdzieś znikałeś. Nie chciałem drążyć więcej, wystarczała mi wiedza.

– Ale co pomyślałeś gdy widziałeś mnie z dziennikiem? – dopytywał zafascynowany brunet. Blaise wzruszył ramionami. – Szczególnie, że był pusty?

– Coś tam podejrzewałem, bo widziałem, że w nim piszesz, ale pozostawał całkowicie czysty, jednak nic konkretnego – odparł czarnoskóry. – Myślałem, że piszesz do dziennika jakimś znikającym atramentem. Nie miałem jak sprawdzić, bo większość czasu miałeś go przy sobie, a gdy już go zostawiałeś to nie chciałem ryzykować, że mnie przyłapiesz. Dopiero pod koniec roku, gdy poszedłeś do Komnaty Tajemnic, to zobaczyłem, że jeszcze dwie osoby za tobą szły. Chciałem cię ostrzec, ale nie zdążyłem dotrzeć do łazienki pierwszy. Następnego dnia próbowałem rozmawiać z Terrym i Pucey'em, ale albo bardzo dobrze ukrywali, albo zapomnieli. Nawet gdy bezpośrednio pytałem ich dlaczego wtedy za tobą szli, nie chcieli się przyznać.

– Mieli wyczyszczoną pamięć – przytaknął Seth. – Tom to zrobił.

– Brałem pod uwagę taką opcję. Znaczy, niekoniecznie z Tomem. Przez wakacje obserwowałem cię trochę, ale nie widziałem już dziennika. Podejrzewałem, że przestałeś go używać. Prawie sobie odpuściłem, mówiłem sobie, że porozmawiam z wami w przyszłym roku, skoro i w tym potwór z Komnaty przestał atakować... Ale podczas naszej jazdy do pociągu weszli dementorzy. Dotarli do naszego wagonu, otworzyli drzwi... A potem przez dłuższy czas istniała dla mnie tylko czarna dziura. Wiedziałem, że minęło trochę czasu, ale nie wiedziałem co się wtedy działo ani co robiłem. Jakby ktoś wyciął nożem z mojego życia mały kawałek. Wolę robić rzeczy samotnie, więc o tym też wam nie powiedziałem. Najpierw sam chciałem dowiedzieć się co się stało.

Draco, który przed chwilą zmuszał się do patrzenia na Blaise'a, teraz ponownie opadł bezsilnie na łóżko z mocno zaciśniętymi zębami. Nie chciał w to wierzyć, ale taka była prawda. Mógł przechodzić przez to wszystko z kimś u boku... Ale oczywiście Blaise nie mógł powiedzieć. Nie mógł zapytać. Nie wierzył w przyjaźń?

A może tak naprawdę nigdy pomiędzy nimi przyjaźni nie było?

Blondynowi chciało się płakać. Chciał znów być w pierwszej klasie i niczego nie wiedzieć, chciał razem z Sethem musieć normalnie się uczyć, normalnie chodzić do szkoły, normalnie żyć.

– Spytałem was wtedy w powozie, czy dementorzy sprawiają, że człowiek zapomina. – Zabini, choć doskonale widział wszystko dookoła, skupiał się tylko na dalszym opowiadaniu. – Nie dostałem jednoznacznej odpowiedzi, więc zacząłem szukać. Czytałem książki, próbowałem znaleźć cokolwiek co by mi powiedziało dlaczego tak dziwnie się czułem. Zaznaczę, że nie wiedziałem, że moja pamięć została wymazana, do tego doszedłem dopiero po pewnym czasie. Na początku całkowicie błądziłem, w pewnym momencie, w książce o magicznych objawach, przeczytałem, że konfuzja i niezrozumienie może wynikać ze źle rzuconego zaklęcia zapomnienia. Cała reszta rzeczy, które czułem, również się zgadzała. Wiedziałem więc, że ktoś mi wymazał pamięć, bo nie chciał, bym pamiętał, dlaczego dementor wycofał się wtedy z naszego przedziału.

– Szukałem, jak przywrócić wymazane wspomnienia. Dowiedziałem się, że nie mogą być usunięte, że zawsze zostaje po nich jakiś ślad, a najczęściej są wpychane głęboko w podświadomość. W księdze o takich zaklęciach był rozdział o wspomnieniach. Przeczytałem, że najlepszym sposobem jest medytacja, zajrzenie w głąb siebie. Wieczorami wyciszałem się i starałem się sobie przypomnieć. Trochę mi to zajęło, a gdy raz zasnąłem w trakcie, miałem sen. Bardzo żywy i realistyczny. Drzwi do przedziału otwierały się powoli, wychylała się zza nich ukryta pod kapturem głowa dementora... A potem pojawiła się postać. – Blaise spojrzał wymownie na Toma. – Wiecie, co było potem. Gdy we śnie wycelowałeś we mnie różdżkę i powiedziałeś "Obliviate", obudziłem się, wszystko pamiętając.

– Więc zaklęcie było jeszcze słabsze niż myślałem... – mruknął Tom. Blaise wzruszył na to ramionami. Wolał nie potwierdzać. Na wszelki wypadek. – I co wtedy pomyślałeś?

– Prawdę mówiąc, byłem nieźle skołowany. W jednej sekundzie byłeś i rzucałeś zaklęcie, a w drugiej... zniknąłeś. Myślałem nad tym cały czas, nie dawało mi to spokoju. Przez dobre kilka tygodni nie mogłem się całkowicie skupić, choć próbowałem to ukrywać – zamilkł i kontynuował dopiero po chwili. – Przełom nastąpił gdy chciałem wejść do dormitorium. Unosiłem rękę żeby otworzyć drzwi, a wtedy... usłyszałem, jak Seth powiedział "Tom". Przez dłuższą chwilę nawet nie drgnąłem, nie miałem pojęcia co zrobić, jak zareagować...

– Podsłuchiwałeś? – zdziwił się Tom. Blaise spojrzał na niego, próbując wyczuć na jakim podłożu stał. Uznał, że i tak już się do tego przyznał, więc ostrożnie skinął głową. Riddle zmarszczył brwi. – Zazwyczaj byłem w stanie cię wyczuć, wystarczająco szybko, by wrócić do głowy Setha. Jak to zrobiłeś?

– Nic specjalnego nie robiłem – Zabini powoli pokręcił głową. – Po prostu byłem... cicho.

Zapadła cisza. Riddle wpatrywał się intensywnie w czarnoskórego, a ten w pewnym momencie drgnął. Poczuł lekkie mrowienie z tyłu głowy i w piersi. Zamrugał i odruchowo zasłonił serce.

– Czy ty grzebiesz w moich myślach? – spytał nagle, głos mu zadrżał. Pochylił się lekko do tyłu. Po raz pierwszy w życiu poczuł się jak zwierzę w morderczym potrzasku, i od razu znienawidził to uczucie.

Choć Tom nadal wpatrywał się intensywnie w jego oczy, mrowienie zniknęło.

– Masz predyspozycje na doskonałego oklumenta – powiedział cicho, w sumie nie musząc już nawet odpowiadać na pytanie. – W przyszłości możesz być potężny, na razie jednak dużo ci brakuje.

Blaise nie opuścił wzroku, nadal patrzył uważnie na Riddle'a, próbując wyczuć zagrożenie. Nic takiego nie poczuł, więc powoli zaczął się rozluźniać.

– Dziękuję – mruknął cicho.

– Więc z grubsza podsłuchiwałeś nas przez ostatni rok – powiedział Tom, znowu opierając się niedbale o ścianę. – Doszedłeś do tego jak się nazywam i że prawdopodobnie w jakiś sposób pochodzę z dziennika, którego widziałeś wcześniej.

– Owszem – przytaknął niechętnie czarnoskóry. – Dzisiaj również miałem po prostu słuchać, ale zagapiłem się i popchnąłem drzwi. Mogłem spróbować albo uciec ile sił w nogach – uśmiechnął się gorzko – albo wejść do środka i udawać, że nie widzę nic dziwnego. Jak widać, nie udało mi się.

– Było blisko – przyznał Tom, a w jego głosie dało się słyszeć aprobatę. – Prawie ci uwierzyłem. Chociaż nie da się ukryć, że dalej długo byś tego nie pociągnął.

Zabini uśmiechnął się krzywo.

– Owszem, zdaję sobie z tego sprawę. Jednak mógłbym zdradzić wszystko na własnych warunkach. Chociaż i tak poszło łatwiej niż się spodziewałem – przyznał, czując ulgę. Stres, który ściskał głęboko w sobie, ulga nareszcie roztopiła.

– Nie stawiałeś się ani nie kłamałeś. Nie miałem powodu, by cokolwiek ci zrobić.

– Kłamstwo by mi się nie opłacało – powiedział Blaise, zadowolony z siebie, choć nie pokazał tego na zewnątrz.

– Um... Dobrze się rozmawia, ale naprawdę potrzebuję do toalety... – wymamrotał nagle Seth. Wszyscy na niego spojrzeli. Zsunął się prędko z łóżka, krzyżując nogi. Wydawał się zakłopotany, ale też jakby już od jakiegoś czasu zbierał się, by to powiedzieć.

– No to idź – Tom machnął ręką. Seth popędził do wyjścia, a sekundę później jego kroki roznosiły się echem na korytarzu. Drzwi same lekko się domknęły i zapadła cisza.

Draco nie chciał się podnosić. Nie chciał patrzeć ani na Toma, ani na Blaise'a. Nie chciał tutaj być.

Za każdym razem gdy zostawał w towarzystwie Toma bez Setha, czuł się źle, jeszcze gorzej niż zwykle. Bo gdy był Seth, to przynajmniej był powód dla którego nie chciał konfrontacji z Tomem, ale gdy byli sami... Blondyn się bał. Nie miał odwagi, by się odezwać i powiedzieć co myśli.

– Dodam jeszcze, że widziałem, jak Seth w drugiej klasie zachowywał się inaczej – powiedział po chwili Blaise. – Był bardziej... niemiły. Głównie w stosunku do Gryfonów i szlam, ale do większości innych też. Był też o wiele bardziej manipulacyjny. Ty to zrobiłeś? – spytał z ciekawością, jednak Tom nie uznał, żeby odpowiedź była potrzebna. Nadal stał pod ścianą i turlał różdżkę pomiędzy palcami, patrząc na Draco.

Blondyn wiedział, że był obserwowany. Wiedział, że Riddle czekał na jakąś reakcję z jego strony, jakieś emocje. Draco faktycznie chciał coś zrobić, choćby krzyczeć z frustracji, lub wyrzucić Tomowi wszystkie jego akcje, prosto w twarz.

Ale nie miał odwagi.

Blondyn był, w przeciwieństwie do Setha, czystym Ślizgonem. Nie podejmował akcji, które mogłyby się na nim negatywnie odbić. Nie odzywał się bez zastanowienia. Nie ryzykował, o ile nie miał pewności, że się opłaci, w taki czy inny sposób. Nie podejmował pochopnych...

– Nie będziesz zawsze nad nim panować – cichy, drżący głos rozlał się po pomieszczeniu. – Kiedyś nadejdzie moment w którym Seth zorientuje się co z nim robisz. Jak manipulujesz jego każdą myślą i wspomnieniem.

Tom milczał. Blaise obserwował ich obu, poruszając jedynie gałkami ocznymi. W jego piersi po raz kolejny pojawił się niepokój, jednak nie dał tego po sobie poznać.

– Prędzej czy później albo odejdziesz od Setha, albo zostaniesz odciągnięty od niego siłą – kontynuował Draco, powoli siadając. – Widziałem, że nie do końca panujesz nad sobą choćby wtedy, na Mistrzostwach. Zobaczysz, że to się nie skończy dobrze. Seth w końcu zrozumie, jakim człowiekiem jesteś.

Tom milczał.

– A gdy tak się stanie, znienawidzi cię – choć blondyn wiedział, że brak reakcji nie był dobry, nie przestawał. Nie chciał przestać. Cieszyło go, że mógł powbijać szpile bolesnej prawdy w człowieka którego nienawidził. Nareszcie. Nareszcie mógł to zrobić...

– Seth mnie nie znienawidzi – głos Toma również był cichy, niczego nie zdradzał, jednak po plecach Blaise'a przemknął szybki dreszcz. – Nawet jeśli mnie zabraknie, moje wpływy pozostaną.

– Kiedy cię zabraknie, wszystko mu powiem – odgryzł się od razu Draco, czując, że wszedł na grząski teren. Nie zatrzymał się. Nie mogło go to obchodzić mniej. – I ja zrobię to dla niego, nie dla siebie. Upewnię się, że znienawidzi cię tak samo jak ja cię nie cierpię – wypluł.

...Może Draco nie był jednak takim czystym Ślizgonem.

Tom patrzył na niego w milczeniu, jego czerwone oczy błyszczały. Nie ruszył się z miejsca i nie zrobił żadnego gestu, jednak wyraźnie widać było, że nie był zadowolony.

Nagle blondyn spojrzał na milczącego Blaise'a.

– Seth chciał ci o wszystkim powiedzieć – warknął krótko, czując, jak jego emocje zaczynają go oblewać, opanowywać w całości. Wiedział, że to skutek trzymania ich w sobie przez tak długi czas, ale nie mógł się powstrzymać. Wreszcie coś zrobił, wreszcie się odezwał, wreszcie podjął działanie...! Nie chciał teraz przestawać. – Ale Tom przejął nad nim kontrolę! Dosłownie przejął ciało Setha!

– Wiesz, Draco – odezwał się nagle Riddle, w którego głosie teraz już wyraźnie drżała groźba – już od jakiegoś czasu zastanawiam się, czy pod wpływem Cruciatusa krzyczałbyś tak głośno, jak niegdyś Lucjusz.

Blondyn natychmiastowo zamilkł, momentalnie opuściła go cała energia, którą jeszcze przed chwilą czuł. Przypomniał sobie, kim jest Tom. Pożałował, że wypowiedział te słowa, ale nie chciał ich cofać. Były w końcu prawdą!

"Przecież nie powinno się karać za prawdę!" – myślał panicznie.

Draco był jeszcze zbyt niewinny, żeby zrozumieć.

Bo skąd miał wiedzieć, że tak właśnie wyglądał świat, w którym się znalazł? Wiedział, że jest brutalny, ale... nie aż tak. Nie w takim stopniu. Nie podejrzewał, że w rzeczywistości Śmierciożerców oraz Voldemorta na pierwszym miejscu stała nie prawda, a posłuszeństwo. Brutalna władza, której trzeba słuchać, by nie ponieść przykrych konsekwencji. Nie myślał, że margines na błąd jest tak mały, prawie nieistniejący.

Ale przecież każdy Śmierciożerca musiał się tego kiedyś nauczyć. Niektórzy wcześniej, niektórzy później. Niektórzy na doświadczeniach osób dookoła, niektórzy...

...na własnej skórze.

Różdżka Setha, która jeszcze przed chwilą swobodnie krążyła pomiędzy palcami Toma, teraz znieruchomiała, wycelowana prosto w blondwłosego chłopaka siedzącego na swoim łóżku, który znieruchomiał ze przerażenia. Oczy Riddle'a zabłysły czerwienią, a kąciki jego ust uniosły się ledwie zauważalnie do góry. Jemu nie przeszkadzała ta sytuacja, wręcz przeciwnie. Dobrze się bawił. Znacznie lepiej, niż gdy wyrzucano mu jego błędy.

Blaise patrzył na to, dopiero teraz zaczynając rozumieć, na jak cienkim lodzie stał, gdy wpadł przez przypadek do dormitorium. Zmusił się do zachowania spokoju, choć podejrzewał, że Tom i tak wiedział, że w środku drżał ze strachu i najchętniej schowałby się głęboko pod kołdrę i nie wychodził stamtąd do rana.

Cru...

– Wróciłem – rzucił Seth, wchodząc tyłem do pomieszczenia. Rozejrzał się jeszcze podejrzliwie po obu stronach korytarza, po czym zamknął za sobą drzwi. Odwrócił się energicznie na pięcie i powiódł wzrokiem po trzech osobach.

Draco klęczał na swoim łóżku z zamkniętymi oczami, usilnie próbując uspokoić swoje walące jak szalone serce, choć Seth nie mógł oczywiście tego wiedzieć. Blaise siedział tak, jak wcześniej, choć teraz kurczowo zaciskał palce na pościeli. A Tom stał, oparty o ścianę, ze znudzeniem kręcąc różdżką pomiędzy palcami. Zerknął w bok i uśmiechnął się przyjaźnie, bez najmniejszej części okrucieństwa, które widać było w jego oczach jeszcze przed chwilą.

– Wyglądasz, jakbyś strasznie chciał o coś zapytać – stwierdził pogodnie, przyglądając się Sethowi. Chłopak parsknął.

– Bo chcę – oparł niemniej radośnie. – Siedzenie na toalecie sprzyja wymyślaniu pytań. Blaise, mówiłeś, że kryłeś się w cieniu, ale co to znaczy? W sensie że siedziałeś w cieniu i tyle? Bo jestem pewien, że cię nie widziałem, kiedy... no, wiesz, mówiłeś, że byłeś na przykład w Pokoju Wspólnym...

– Um... – głos Zabiniego załamał się tylko na ułamek sekundy. Od razu skarcił się w duchu i przybrał najbardziej naturalny ton jaki był w stanie. – Wiesz, na przykład ze skradaniem się jest tak, że jeśli się nie ruszasz, to cię nie widać. Albo przynajmniej trudniej jest cię zauważyć, bo wzrok człowieka przyciąga ruch. I wyróżniające się kolory. Poza tym pomaga, że jestem czarny.

Draco powoli zmusił się do uchylenia powiek. Dreszcze przechodziły mu przez całe ciało, od czubka głowy po same stopy. Udał, że nie widzi czerwonych oczu wpatrzonych prosto w niego. Nie chciał tu być. Nie chciał tu być tak bardzo... Chciał stąd zniknąć. Chciał, żeby to wszystko się wreszcie skończyło. Chciał przytulić się do mamy i usłyszeć od ojca, że nic nigdy go nie skrzywdzi, że nie ma już niebezpieczeństwa, że cała ich rodzina jest bezpieczna.

Blondyn nienawidził Toma z całego serca, teraz jeszcze mocniej niż kiedykolwiek wcześniej.

^*^*^*^*^

Nadszedł czas, by kłaść się spać.

Draco położył się pierwszy.

Był zmęczony, przestraszony i zły, głównie na siebie. Nie chciał nawet słyszeć Toma, który jak gdyby nigdy nic rozmawiał sobie z Sethem i Blaise'em. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że Zabini jest w ogóle w stanie normalnie rozmawiać z tym diabłem wcielonym. Nie rozumiał dlaczego w jego głosie nie było żadnej złości, zupełnie jakby nic się nie stało.

Zupełnie jakby Draco nie miał oberwać Cruciatusem.

Blondyn wsunął się głęboko pod kołdrę i pomimo duchoty nakrył głowę poduszką, aby docierało do niego jak najmniej odgłosów z zewnątrz. Nie chciał nic słyszeć, ani swoich domniemanych przyjaciół, ani własnych myśli. Chciał po prostu zasnąć, odpłynąć w bezproblemową krainę snów, gdzie wszystkie problemy przestawały mieć znaczenie, przynajmniej na te kilka godzin nieświadomości.

Po jakimś czasie Blaise zgasił światło i również się położył. Seth i Tom rozmawiali jeszcze przez chwilę przyciszonymi głosami, po czym ten pierwszy poszedł spać, a drugi usiadł przy jednym z biurek. Zapalił świeczkę, wyjął swój brudnopis i zaczął w nim pisać.

Skrobanie pióra nie było wystarczające, aby przeszkadzać przysypiającym chłopcom na tyle, by ich rozbudzić.

Seth zasnął pierwszy, po zaledwie kilku minutach. Nie myślał o niczym ważnym. Był zrelaksowany, nie podejrzewał, że jego brat okropnie cierpiał zaledwie kilka metrów dalej. Cieszył się, że kolejna osoba wie o Tomie, w dodatku był to ktoś z dormitorium. Dzięki temu Riddle nie musiał się przynajmniej w tym miejscu kryć i mógł cały czas spisywać swoją wiedzę o Magii Bezróżdżkowej.

Blaise był drugi. Wstrząsnęło nim to, co zobaczył. Czuł się, jakby ktoś mu kiedyś powiedział, że ma po prostu iść przed siebie, ale z opaską na oczy. Gdy nagle był zmuszony ją zdjąć, uświadomił sobie, że przez cały czas balansował na przerażająco cienkiej kładce wiszącej tuż nad bezdenną przepaścią. Choć na zewnątrz wydawał się opanowany, w środku cały drżał. Pocieszał się tym, że przecież bardzo dobrze zachował spokój, nie stracił rezonu, nie wpadł w panikę. Zrobił wszystko co powinien, dzięki czemu Tom nie był na niego zły. Na ustach Zabiniego kilka chwil zanim zasnął pojawił się lekki uśmiech dumy.

Draco jako ostatni odpłynął do tak bardzo upragnionej krainy Morfeusza.

Wydawało mu się, że zasypiał całe wieki. Co i rusz miał wrażenie, że jeszcze sekunda i zaśnie, jednak za każdym razem gdy zdawał sobie z tego sprawę, jego nienawiść skierowana do Toma ponownie zaczynała się tlić. A jako, że nie miał jak jej uwolnić, musiał znaleźć inny sposób.

Płakał. Dużo płakał, bo wreszcie mógł. Mógł wylać z siebie wyżerające go od środka cierpienie i pragnienie zemsty. Musiał to robić bezgłośnie, inaczej obudziłby Setha, jednak nie było to dużym problemem.

Przez ostatnie dwa lata płakał przecież bardzo często. Wyrobił sobie umiejętność cierpienia w całkowitej ciszy.

Kulił się na łóżku, zawinięty w pościel. Oddychał ustami, gdyż jego nos był całkowicie zatkany. Łapał się za głowę, ciągnął za włosy, boleśnie wbijał paznokcie w dłonie, byleby odsunąć uwagę od bólu, który rozchodził mu się po klatce piersiowej. Jego poduszka prędko stała się mokra.

Przez głowę czternastoletniego chłopca przechodziły najróżniejsze myśli. Widział swojego ojca, któremu kiedyś był gotowy powiedzieć wszystko, a teraz nie mógł. Nie chciał mu mówić, że Barty przemienił go w fretkę, nie chciał mu mówić, że Tom prawie przeklął go Cruciatusem. Na samo wspomnienie krew w żyłach nastolatka marzła. Nic nie zdziałałby, gdyby powiedział o tym tacie. Bo co on mógł zrobić?

Zapłakał w ciszy.

Widział swoją matkę. Widział jej uśmiech, czuł jej ciepłą pierś, tak okropnie daleko. Draco chciał się do niej przytulić i nie puszczać. Chciał jej powiedzieć o wszystkim, ale nie mógł. Ona coś by zrobiła i naraziła tym samym siebie. Nie, na to blondyn nie mógł pozwolić. Poza tym, i tak nic nie mogłaby zdziałać.

Nikt nie mógł nic zdziałać przeciwko Czarnemu Panu.

Draco zacisnął zęby na kciuku. Cokolwiek, byleby tak nie bolało... cokolwiek, żeby to cierpienie zniknęło... chociaż zmalało... odrobinę...

Po kilkunastu minutach nie myślał o niczym konkretnym. Pozostało jedynie uczucie, że wszystko się wali i nie ma żadnej drogi, aby to naprawić. Uczucie bezsilności. Najgorsze, co może czuć tak młody człowiek.

Wreszcie i te myśli zaczęły odpływać, razem z kończącymi się strugami łez. Chłopiec leżał na plecach, zatkany nos powoli mu się odtykał. Wpatrywał się pusto w ciemnozielony baldachim, wsłuchiwał się w spokojne drapanie pióra o papier i miarowe oddechy. Powieki powoli zaczęły mu opadać, rozgrzane ciało chłodzić, spięte mięśnie rozluźniać. Wyłączył myślenie, pozwolił się pociągnąć zmęczeniu. Zapomniał, że kolejnego dnia znów będzie musiał przez to przechodzić.

Zaczął zapominać o wszystkim, ale było to tak wspaniałe uczucie, że nie chciał, by kiedykolwiek przeminęło. Cieszył się z niego słabo. Dziękował Bogu, w którego nie wierzył, że nareszcie pozwolono zaznać mu tak upragnionego, wybłaganego spokoju.

Po kilku minutach, które wydawało się, że trwały wieczność, sny łaskawie wyciągnęły go z objęć skrobania pióra, oraz przykrych myśli, po czym wprowadziły go w świat, w którym nie trzeba było się martwić o manipulowanego brata, fałszywych przyjaciół czy Voldemorta. Nie było tam żadnych problemów, a wszystko wydawało się takie... proste.

Powieki chłopca przestały łopotać i uspokoiły się, tak samo jak jego oddech. Pozostał tylko spokój.

Draco spał twardo, bez żadnych snów. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top