rozdział XIII

Ten z Klubem Pojedynków


– Nie, wszystko dobrze... – wymruczałem pod nosem, tuż po tym jak przez przypadek zatoczyłem się na ścianę. Draco musiał mnie podtrzymać, żebym nie upadł. Mnóstwo par oczu wpatrywało się we mnie niepewnie, ale usiłowałem nie zwracać na nie uwagi.

Od wypadku podczas meczu minęło kilka dni, ale nadal byłem mocno przymulony. Często przyłapywałem się na tępym wpatrywaniu w ścianę lub przechodzącym osobom. Na lekcjach rzadko odpowiadałem na pytania, pomimo, że doskonale zdawałem sobie sprawę, że były zadawane. Ciekawsze wydawało mi się wszystko inne niż to, co powinienem zauważać. Próbowałem często się uśmiechać do ludzi dookoła, a także śmiać się z rzucanych żartów, co chyba mi wychodziło, bo nikt nie zwrócił mi uwagi, że zachowuję się fałszywie. Draco nie wahałby się mnie spytać gdyby podejrzewał, że coś znowu mi się dzieje.

Dookoła mnie zaczęła zbierać się grupa stałych ludzi. Inni przewijali się w jedną czy drugą stronę, ale Draco razem z Pansy, Blaise, Theodore, oraz dwie koleżanki Pansy z dormitorium, Daphne Greengrass oraz Tracey Davis, które jak na mój gust zbyt często patrzyły na mnie i chichotały, nieustannie się przy mnie znajdowały. Był również Terry, ale trzymał się nieco z boku, chyba nie będąc pewny towarzystwa tylu Ślizgonów naraz. Nieustannie też czułem na sobie spojrzenie Hugona, ale nie podchodził do nas, tylko trzymał się z Longbottomem i czasami tą rudą Weasleyówną od której na początku roku wziąłem podręcznik transmutacji w którym znajdował się dziennik. Nie miałem ani trochę prywatności, ale mi to nie przeszkadzało. Do łazienki puszczali mnie samego i całkowicie mi to wystarczało. Lubiłem ich i byłem im wdzięczny, że nie zwracali uwagi na to, że często się rozpraszam.

Na korytarzu, gdy tylko widziałem Pottera, nie potrafiłem na niego nie patrzeć. To było odruchowe, wlepiałem w niego wzrok za każdym razem gdy go widziałem. Zawsze chodził w pobliżu szlamy Granger lub Weasleya. Nie wiedziałem dlaczego nie byłem w stanie spuścić z niego wzroku, ale za każdym razem cała reszta stawała mi się obojętna. I za każdym razem dziennik rozgrzewał się w tym samym momencie, w którym w piersi robiło mi się gorąco. Przyzwyczaiłem się do tego przez ostatnie kilka dni, nawet przestałem to już zauważać.

– Słyszeliście co planował Lockhart? – mruknął Blaise, chowając do swojej torby książkę którą przed chwilą czytał. Trzymał się nieco z tyłu, jak zawsze, ale teraz zrobił kilka kroków w przód. Przekrzywiłem głowę i skrzywiłem się z niesmakiem.

– Co ten idiota znowu wymyślił? – jęknąłem. Westchnął lekko i zarzucił pasek torby na ramię.

– Krążą plotki od starszych klas, że chce zorganizować klub pojedynków. – ruchem głowy wskazał na dwójkę szóstoklasistów, którzy właśnie obok nas przeszli i byli już kilka metrów dalej. Widocznie ich podsłuchał.

– Klub pojedynków, Merlinie... – jęknął Draco i przewrócił ostentacyjnie oczami.

– Wiecie co? Chciałbym, żeby pojedynkował się ze Snape'em. – powiedziałem, całkowicie poważnie. Daphne, Tracey i Theodore parsknęli śmiechem.

– Myślę, że nic by z niego wtedy nie zostało. – zauważył Theo tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Może tylko szata.

– Gdyby na przykład przetransmutował go w żabę! – zauważyłem, kiwając energicznie głową. – To by było świetne!

– Albo w jakąś małpę. Wyobrażacie to sobie? – Blaise uśmiechnął się lekko pod nosem, co w jego mniemaniu było szaleńczym wybuchem śmiechu.

– Pewnie Lockhart powiedziałby coś w stylu... – odezwał się po raz pierwszy Terry i zrobił to naprawdę szyderczym tonem. – ..Oh, tak, to było zaplanowane, pokazałem wam właśnie jak tego nie robić – tą część zdania powiedział wysokim, zaskakująco podobnym do głosu Lockharta tonem. Próbowałem powstrzymać napad śmiechu, ale nie udało mi się. Wizja magicznego pojedynku Snape'a z Lockhartem była tak jednostronna, że aż śmieszna.

– Snape mógłby rzucać mu zaklęcia pod nogi, a on zapewne nie potrafiłby ich odbić i skakał jak baletnica – przytaknął radośnie Theodore. – Chciałbym to zobaczyć. A kiedy miałoby być spotkanie tego klubu? To też podsłuchałeś?

Blaise właśnie odwracał głowę od kolejnej, tym razem trzyosobowej grupy Gryfonów, która przemaszerowała obok nas, nawet nie zaszczycając naszej grupy spojrzeniem. Pokiwał powoli głową.

– Dzisiaj wieczorem dla klas pierwszych, a za dwa dni dla czwartych. Czyli...

– ...można wywnioskować, że jutro wieczorem dla drugich. – dokończył Terry wszystkowiedzącym tonem. Blaise spojrzał na niego krzywo, przez co Krukon skulił się ledwo zauważalnie. – Przepraszam – mruknął.

– Spoko – odparł niechętnie.

Przewróciłem oczami. "Dlaczego Terry tak bardzo boi się Ślizgonów? Przecież nie jesteśmy ani trochę straszni!"

^*^*^*^

Gdy weszliśmy do Wielkiej Sali zobaczyliśmy, że zniknęły z niej wszystkie stoły oraz ławy. Dwójka nauczycieli stała pod przeciwległą ścianą od wejścia,, z czego jeden był bardzo rozpromieniony i szczęśliwy, a drugi wyglądał, jakby chciał zabić pierwszą osobę, która mu się napatoczy. Nasza mała grupa nie potrafiła powstrzymać szaleńczego chichotu, choć niewiarygodnie musieliśmy się wysilać, żeby nie było go słychać w całym ogromnym pomieszczeniu.

– Nasze marzenia stają się prawdą! – wymamrotałem wystarczająco głośno, aby kilka uczniów dookoła też mnie usłyszało. – Lockhart będzie tańczył jak mu Snape zagra!

Jedna dziewczyna z Hufflepuffu obok której przechodziliśmy, aby dotrzeć jak najbliżej nauczycieli, wybuchła śmiechem. Próbowała zasłonić go ręką, ale nadal zgięła się wpół. Posłałem jej szeroki, radosny uśmiech, a potem wlepiłem wzrok w Snape'a, który naprawdę wyglądał, jakby chciał kogoś ukatrupić.

– Witajcie, uczniowie! – zawołał donośnie Lockhart, rozkładając ręce. Kilka dziewczyn westchnęło z zachwytem. Trąciłem Draco łokciem i popatrzyliśmy po sobie zbolałymi spojrzeniami. – Na spotkaniu Klubu Pojedynków!

– Czy to naprawdę klub jeśli jest obowiązkowy? – mruknął pod nosem Theodore. Parsknąłem cicho.

– Profesor Dumbledore udzielił mi pozwolenia na zorganizowanie takiego naszego małego klubu pojedynków, żebyście potrafili się bronić tak, jak mnie się to tyle razy udało... Jeśli zaś chodzi o szczegóły, wystarczy zajrzeć do moich książek! – zawołał Lockhart, błyskając zębami. Ochyda. Snape chyba też tak pomyślał, bo skrzywił się lekko. – Czy są już wszyscy...? – wyciągnął się i rozejrzał dookoła. Ostatni maruderzy wbiegli do Wielkiej Sali i zamknęli za sobą ogromne, solidne drzwi. – Świetnie, wspaniale! Na samym początku ja oraz mój dobry kolega, profesor Snape, pokażemy wam jakich zaklęć powinniście użyć podczas walki pomiędzy parami, w które was ustawimy! – odetchnął głęboko, wyjął zza pasa różdżkę i wyciągnął ją przed siebie. – Profesorze Snape! – zawołał zachęcająco do mężczyzny stojącego metr dalej.

Na moment spojrzenie profesora eliksirów napotkało moje. Było tak bardzo przepełnione wszelkimi negatywnymi emocjami, aż się szeroko uśmiechnąłem. Może pod koniec roku szkolnego namówię go, żebyśmy razem wrzucili Lockharta pod pociąg? Pomoc jakiegoś dorosłego by się przydała...

Snape ruszył do przodu, przeszedł około osiem metrów i odwrócił się z powrotem do nauczyciela Obrony, który znowu zaczął mówić.

– Teraz pokażemy wam, jak powinny wyglądać wasze pojedynki, które przeprowadzicie już za chwilę! Patrzcie uważnie! I spokojnie, nie mam zamiaru skrzywdzić waszego wspaniałego nauczyciela eliksirów...! – Lockhart mówiąc to uśmiechnął się promiennie, jakby całkowicie przekonany, że da radę go pokonać.

Wypuściłem powietrze z płuc, z całych sił starając się nie parsknąć głośnym śmiechem. Wyraźnie widziałem wyraz twarzy Snape'a, który zdecydowanie nie wyglądał, jakby miał zamiar się podłożyć.

– Założycie się, że zanim Lockhart cokolwiek powie, Snape go rozbroi? – mruknąłem do swojej grupki, odwracając na chwilę wzrok od nauczycieli. Blaise spojrzał na mnie śmiertelnie poważnym wzrokiem.

– Nie ma sensu się zakładać, wiadomo, że tak będzie. – odparł, zachowując kamienną twarz.

Chciałem coś odpowiedzieć, ale moją uwagę na powrót przyciągnął Lockhart, który skłonił się zamaszyście, tak mocno, że aż jego blond loki wpadły mu na czoło, a szata prawie spadła na głowę. W całej sali rozległy się chichoty.

– Na trzy, profesorze Snape! – zawołał donośnym głosem. Obok mnie Draco zaczął się dusić od powstrzymywania śmiechu. – Raz! Dwa! Trzy!

Nie wiem, co on sobie myślał, gdy zaczął wymachiwać różdżką jak patykiem we wszystkie strony, chyba próbując uformować jakieś skomplikowane zaklęcie... Wydaje mi się, że zwyczajnie nie wiedział co robić. Snape nawet zaczekał kilka chwil w desperackiej próbie doprowadzenia tej lekcji-porażki do końca. Na pewno zdążyłbym w tym czasie rzucić zaklęcie, ba, nawet Pansy już by coś zdziałała. Snape nagle uznał, że dalsze czekanie nie miało sensu, bowiem machnął różdżką w jednym, stanowczym geście ani trochę nie przypominającym wymachiwania Lockharta, po czym powiedział jedno krótkie, ostre słowo.

Expelliarmus! – nie krzyczał, ale jego głos rozniósł się po sali. Czerwony promień uderzył nauczyciela Obrony prosto w pierś, różdżka wyleciała mu z ręki i poszybowała w powietrze, a on sam został oderwany od ziemi i odrzucony w tył na dobre dwa metry. Przez sekundę w całej Wielkiej Sali zapadła cisza, a potem obserwujący podzielili się na dwie grupy. Jedna była przerażona, na którą składało się kilkanaście dziewczyn, a druga, zdecydowanie bardziej przeważająca, zanosiła się właśnie niepowstrzymanym śmiechem. Schowaliśmy z Draco wzajemnie twarze w ramionach, bo były tak czerwone, że na pewno ktoś by zwrócił uwagę. Kątem oka zobaczyłem, że nawet Blaise uśmiechnął się nieco szerzej.

– Nie mogę... – wykrztusiłem, kręcąc głową. W kącikach oczu zebrały mi się łzy rozbawienia, musiałem je zetrzeć dłonią. Lockhart wygramolił się z powrotem na nogi i przybrał minę, jakby zupełnie nic się nie stało. Jedna z drugoklasistek podała mu jego różdżkę, podziękował jej skinieniem głowy i rozłożył ręce, uśmiechając się w jego mniemaniu czarująco.

– Myślicie, że nic mu się nie stało? – zapiszczała jakaś dziewczyna niedaleko mnie.

– A kogo to obchodzi? – zapytałem równocześnie z kilkoma innymi osobami.

– Wspaniale, profesorze Snape, wspaniale! – zawołał Lockhart, a nauczyciel eliksirów spojrzał na niego beznamiętnie. – Teraz, uczniowie, jeżeli już wiecie, co trzeba robić, dobierzcie się w pary i ustawcie, żebyście mieli dla siebie trochę miejsca...

Odwróciłem się natychmiast do Draco, który widocznie wpadł na ten sam pomysł. Ku mojemu zdziwieniu, do Theodora podskoczyła Tracey, a Pansy złapała za rękę Daphne. Blaise powiódł po nich zrezygnowanym wzrokiem i spojrzał na Terry'ego, który rozłożył przepraszająco ręce. W końcu jednak ustawili się w parze, trochę dalej od siebie niż inni. Wszystkie spojrzenia w pomieszczeniu skierowały się na Lockharta, który manewrował między uczniami i poprawiał im chwyty. Podszedł do mnie, spojrzał krytycznie na moją rękę, po czym złapał ją lekko i przesunął najpierw mój kciuk, a potem palec wskazujący. Potem jeszcze skrzywił lekko mój nadgarstek. Nie wiedziałem, czy chciałem go udusić, czy zaśmiać się mu w twarz, po przecież samo trzymanie różdżki nie miało żadnego wpływu na efekt tak prostego zaklęcia. Ważne, żeby nie wypadła podczas jego rzucania, jak to prawie stało się Lockhartowi.

– Tak dobrze, drogi chłopcze. – powiedział, wyraźnie dumny z siebie. Gdy tylko odszedł do kolejnej osoby, Snape pojawił się przy mnie jak duch. Spojrzałem na niego z zażenowaniem. Przesunął uważnie wzrokiem po mojej ręce. Oczywiście gdy tylko Lockhart od nas odszedł, złapałem różdżkę tak, jak było mi wygodnie, dzięki czemu zyskałem sobie spojrzenie nauczyciela eliksirów pełne aprobaty.

– Nie wierzę, że Dumbledore go zatrudnił. – mruknął Snape, ruszając z powrotem za Lockhartem, żeby naprawiać jego błędy. Ten komentarz zdecydowanie nie pomógł mi w zachowaniu powagi.

Wreszcie, po kilkunastu minutach, Lockhart obszedł już wszystkie pary, a teraz stanął przy ścianie, uniósł rękę z wystawionymi trzema palcami i pokiwał głową.

– Uwaga, uwaga, na trzy! – krzyknął donośnie. Spojrzałem na Dracona, a on spojrzał na mnie. Oboje zmrużyliśmy oczy. Całe zmęczenie i roztargnienie, które czułem w ostatnich dniach zniknęło bez śladu. Byłem gotów. – Raz! Dwa...!

W tym momencie rozległo się kilka zbyt szybko wykrzykniętych zaklęć, żadne nie wymówione poprawnie. Lockharta chyba zbiło to z tropu, bo 'trzy!' zamarło mu na ustach. W powietrzu zaczął unosić się zapach siarki, a potem większa część uczniów uznała, że skoro nikt nie liczy, a ktoś już rzucił zaklęcie, to oni też mogą. Rozległa się kolejna fala okrzyków "Expelliarmus!', przecięta trzecią, tak samo donośną, w której byłem ja i Draco. Z naszych różdżek wystrzeliły dwa czerwone promienie, dokładnie w tym samym czasie. Uderzyły w siebie dokładnie pośrodku przestrzeni pomiędzy nami i blaknąc gwałtownie poleciały w dwie różne strony.

– Uważaj! – wrzasnął nagle Draco, pośpiesznie kucając. Odwróciłem gwałtownie głowę i w ostatnim momencie również zdążyłem się uchylić przed nadlatującymi czerwonym promieniem, który naelektryzował mi włosy. Chciałem wstać, ale kolejne zaklęcie przemknęło mi tuż nad głową, więc postanowiłem pozostać na ziemi. Skuliłem się, ktoś prawie na mnie nadepnął. Chciałem trzepnąć go po nogawce, ale już odbiegł dalej.

Nagle dało się słyszeć jakiś wybuch, po czym pół Wielkiej Sali wypełnił gryzący, zielonkawy dym. Rozejrzałem się i zobaczyłem zdezorientowanego Weasleya, kucającego przy jakimś ubrudzonym popiołem Gryfonie, który wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować na posadzkę. Kilka osób zaczęło krzyczeć, kilka płakać, ktoś jeszcze strzelał na prawo i lewo zaklęciami. Odsunąłem się od jakiegoś zataczającego się Krukona i zobaczyłem, jak Millicenta Bullstrode której zadziwiająco trafiła się Granger, trzymała ją w groźnie wyglądającym uchwycie, a ich różdżki leżały bezużytecznie na ziemi.

Nagle rozległ się kolejny huk, jednak ten był tak ogłuszający, że wszyscy natychmiast umilkli. Podniosłem się z ziemi i zobaczyłem, jak Snape trzymał różdżkę w górze. Wylatywały z niej jasnoczerwone iskry, a on sam wyglądał jakby chciał stąd po prostu wyjść i już nigdy nie wychodzić ze swojej klasy, a już na pewno nie rozmawiać czy patrzeć na Lockharta.

"Nawiasem mówiąc, gdzie podziała się ta abominacja czarodzieja?"

Na moje pytanie znalazła się odpowiedź, gdy nagle drzwi do pomieszczenia znajdującego się za stołem nauczycielskim otworzyły się, a zza nich wyszedł Lockhart, z szeroko otwartymi oczami i wysoko uniesionymi brwiami. Gdy zauważył, że wszyscy na niego patrzą, odetchnął głęboko, a jego oczy na powrót zaczęły się świecić, zupełnie jakby wcale nie uciekł przed chwilą z pola walki drugoklasistów. Wzrok Snape'a przybrał wyraz najwyższej pogardy.

– Może następnym razem... – zaczął, nawet nie musząc podnosić głosu, żeby każdy go usłyszał. – Nie pozwól setce dzieci na raz wymawiać takich zaklęć? – zapytał lodowato. Lockhart spoglądał na niego przez moment, ale od razu się rozpromienił.

– Tak, oczywiście Severusie, to świetny pomysł! – zawołał, kiwając głową z zapałem. – uczniowie mogą po kolei walczyć ze sobą na środku sali...

Widząc twarz Snape'a pomyślałem sobie, że on raczej wolałby nigdy tutaj nie wracać i wyrzucić pomysł z Klubem Pojedynków do kosza na śmieci, a potem go spalić, razem z nauczycielem Obrony. Mimo to nie zaprotestował.

– Hmm... – mruknął Lockhart, podchodząc do grupy uczniów przed nim. Od razu odwróciłem wzrok, żeby przypadkiem nie przyszło mu do głowy żeby mnie wybrać. Całe szczęście to nie na moim punkcie miał obsesję. – Harry Potter i Weasley, co wy na to, pokażecie, jak powinien wyglądać magiczny pojedynek?

Zanim zdążyli odpowiedzieć, Snape pojawił się pomiędzy nimi a nauczycielem. Pokręcił powoli głową.

– Różdżka Weasleya nie nadaje się do takich rzeczy. Jeszcze wybuchnie mu w twarz, nie możemy mu na to pozwolić. – zauważył beznamiętnie, jakby zdrowie Weasleya było ostatnim co go obchodzi. – Proponuję Draco Malfoya.

Spojrzałem z rozbawieniem na brata, który, widząc, że nagle znalazł się w centrum uwagi, nie pozwolił sobie, żeby odpowiedzieć czymkolwiek głupim. Wypiął pierś i pokiwał głową. Ruszył do przodu, a ja cofnąłem się, tworząc przy okazji miejsce na walkę. Spojrzałem po wszystkich dookoła i wyraźnie się skrzywiłem.

– Cofnijcie się, zróbcie wokół nich miejsce – zarządziłem ostro. Zdobyłem kilka zniesmaczonych spojrzeń, ale gdy odwzajemniłem je uniesioną brwią, nikt już nie protestował. Wszyscy się wycofali, tworząc o wiele więcej miejsca niż wcześniej. Po kilkunastu sekundach Draco i Potter stanęli naprzeciwko siebie. Snape podszedł do mojego brata i powiedział mu coś na ucho, za to Lockhart podszedł do Pottera i z tego co zauważyłem, próbował pokazać mu to samo zaklęcie, którego sam chciał wcześniej użyć. Miałem nadzieję, że Chłopiec, Który Przeżył nie będzie aż tak głupi, żeby go posłuchać.

Całe szczęście gdy tylko obaj nauczyciele odsunęli się od swoich faworytów, wrócił do wcześniejszego ustawienia dłoni i byłem pewny, że już zapomniał wszystkie skomplikowane gesty, jakie próbował mu wpoić Lockhart. Spojrzał na mojego brata z determinacją, po czym oboje wyciągnęli przed siebie różdżkę w szybkim geście. Zacisnąłem kciuki i wlepiłem w nich intensywne spojrzenie.

– Pamiętajcie, tylko rozbroić! Na trzy! – zawołał Lockhart, po raz trzeci na tym spotkaniu. – Raz! Dwa... Trzy!

W chwili, gdy 'trzy' zaczynało rozbrzmiewać, Draco wykrzyknął zaklęcie.

Expelliarmus! – wrzasnął.

Czerwony promień uderzył w Pottera, ale ten naprawdę mocno trzymał swoją różdżkę, bo została mu w dłoni. Lockhart uniósł dłonie, żeby radośnie zaklaskać, ale zamarł, bo Potter skrzywił się mocno i machnął ręką.

Rictusempra! – krzyknął. Strumień żółtego światła przeciął powietrze i uderzył Draco prosto w brzuch. Otworzyłem szerzej oczy i obserwowałem to z lekkim przestrachem. Mój brat stał się siny na twarzy i zgiął się wpół, trzymając kurczowo za brzuch.

– Powiedziałem, żeby tylko rozbroić! – wołał panicznie Lockhart nad głowami zebranych, ale nikt go nie słuchał. Draco upadł na kolana, a ja już zaciskałem palce na różdżce żeby rzucić przeciwzaklęcie na Zniewalającą Łaskotkę. Już myślałem, że Potter rozbroi go na poważnie, ale widocznie uruchomił mu się tryb sprawiedliwości. Cofnął zaklęcie, a w tym samym momencie Draco wziął głęboki oddech, wycelował różdżką w jego kolana i wykrztusił zaklęcie.

Tarantallegra!

W następnej chwili nogi Pottera zaczęły wykonywać jakiś dziwny, szalony taniec, mieszaninę stepowania, walca i czegoś, czego nie potrafiłem nazwać.

– Dość! Dosyyyyyć! – wrzeszczał Lockhart, ale to Snape wykazał się przytomnością umysłu.

Finite Incantantem! – znowu wypowiedział zaklęcie głośno i wyraźnie, ale bez krzyku.

Nogi Pottera uspokoiły się, a Draco wreszcie podniósł się na nogii, rzucając nienawistne spojrzenia na chłopaka przed nim. Odetchnąłem z ulgą.

– N... no cóż, mieliście się tylko rozbroić, ale chyba wyszło wystarczająco dobrze... tak... kto teraz... Hm... Longbottom i Finch–Fletchley, może wy, co wy na to...?

– Po raz kolejny, to nie najlepszy pomysł. – zauważył cicho Snape, podchodząc bliżej. – Nawet najprostsze zaklęcia w wykonaniu Longbottoma zazwyczaj kończą się tragicznie. – pulchna twarz Gryfona pokryła się rumieńcem. Hugo stojący obok niego spojrzał ponuro na profesora eliksirów, ale nie odezwał się. – Może teraz panna Granger oraz Seth? – spojrzał na mnie wymownie, a Lockhart wyraźnie się rozpromienił.

– Oh! Oh, tak, świetny plan! – zawołał z fascynacją. – Najlepsi uczniowie na roku!

Poczułem nagłe ciepło w klatce piersiowej. Chyba zbladłem, bo Snape spojrzał na mnie badawczo. "Mam walczyć z tą szlamą?"

Ruszyłem do przodu na drżących nogach z nadzieją, że nikt tego nie zauważy. Nagle przestało mi być do śmiechu. Chciałem rzucić na nią jakieś mordercze zaklęcie, po czym uciec stąd jak najdalej. Podszedłem do Snape'a i stanąłem naprzeciwko Granger, która wlepiła we mnie zdeterminowane spojrzenie. Uśmiechnęła się lekko, ale nie odwzajemniam grymasu. Patrzyłem na nią, tocząc wewnętrzną walkę.

Snape pochylił się do mnie, a Lockhart odciągnął szlamę na bok. Z trudem spojrzałem na nauczyciela eliksirów.

– Czujesz się wystarczająco dobrze? – zapytał cicho. Pokiwałem głową w milczeniu. – Dobrze. Użyj zaklęcia Serpensortia przy krótkim machnięciu różdżką w dół.

Kiwnąłem głową po raz kolejny, ale jego słowa ledwo do mnie dotarły. Cały umysł skupiłem na tym, żeby nie użyć żadnego zaklęcia które mogłyby ją skrzywdzić. Ale... może tego właśnie chciałem? Zobaczyć jak cierpi? Jak upada na ziemię, cała we krwi, krzyczy z bólu i przerażenia...

Sectumsempra.

Oddech nieco mi przyśpieszył, gdy w mojej głowie pojawiło się słowo, którego wcześniej nie znałem. Zaklęcie. Co zrobi? Mogę je rzucić? Czy powinienem je rzucić na tą szlamę, która stała naprzeciwko mnie, wyciągając przed siebie różdżkę....? Szlama... szlamy nie powinny mieć dostępu do różdżek. Ani do Magii. Poczułem ciepło w piersi, które powędrowało mi do ramienia, a potem do palców zaciskających się na różdżce. Zupełnie jakby czyjeś ciepłe, delikatne dłonie unosiły mi rękę, celowały czubek różdżki w szlamę naprzeciwko mnie... Znam zaklęcie. Mogę go użyć. I zrobić tak, że będzie cierpieć. I zrobię to. Zrobię...

– Trzy!

SERPENSORTIA! – wykrzyknąłem. Różdżka w mojej dłoni zadrżała, z jej czubka wystrzeliła srebrna wstęga, która w powietrzu zmieniła się w dużego, czarnego węża zaczynającego właśnie wić się na ziemi. Rozległa się fala przerażonego krzyku na widowni, którego ledwo dosłyszałem przez dudnienie krwi w uszach i własny ciężki oddech. Wąż zaczął powoli pełznąć w stronę znieruchomiałej ze strachu dziewczyny. Nie zdążyła nawet wymówić zaklęcia obronnego, jej różdżka prawie wypadła z jej dłoni. Otworzyła szerzej oczy i cofnęła się o krok.

– Nie ruszaj się, Granger. – zarządził ostro Snape, wyciągając swoją różdżkę. – Sprowokujesz go... Zaraz go usunę...

– Ja to zrobię! – zawołał nagle Lockhart, wyszarpując swoją różdżkę. Przez sekundę był tak blisko mnie, że mógłbym skręcić mu kark, gdybym się odważył. Machnął zamaszyście ręką, rozległ się huk, a wąż, zamiast zniknąć, podskoczył na kilka metrów w górę i spadł z powrotem na ziemię z głośnym plaskiem i głośnym, wściekłym syknięciem. Wszyscy dookoła zamarli w przestrachu.

Wąż, zdecydowanie rozwścieczony, bo pod nosem mamrotał ciche słowa :ohydni, nieznośni ludzie... zabiję... ucieknę...:, podpełznął w stronę najbliższej osoby jaką zobaczył, a był nią blondwłosy Puchon, na którego twarzy pojawiło się przerażenie. Wąż uniósł trójkątny łeb ukazując kły, a ja, odruchowo, bez świadomości, zacząłem zbierać ślinę w ustach, aby rozkazać mu, żeby się odsunął, zostawił tego chłopaka... bo przecież mogłem to zrobić, a nie chciałem, żeby ktokolwiek zginął...

Nie!

:Zostaw go!:

Zapadła przeszywająca cisza, a stanowcze słowa powoli przestały odbijać się echem od ścian i sufitu. Wąż skulił się w sobie, opadł na podłogę, spuścił wzrok, i przestał szeptać groźby, kompletnie zamilkł. Spojrzałem na Puchona, spodziewając się, że ujrzę może wdzięczność, a może ulgę? Jednak on wlepiał wzrok w Pottera, który wystąpił na krok i stanął pomiędzy nim a wężem.

– Pewnie uważasz, że to śmieszne, co? – krzyknął zdenerwowany chłopak i zanim ktokolwiek, a już na pewno nie Potter, zdążył zareagować, odwrócił się i wybiegł z sali.

Snape ruszył do przodu, machnął różdżką, a wąż zmienił się w strzęp czarnego dymu ulatującego do góry i rozpływającego się w powietrzu. Poczułem, jak ręce zaczęły mi się trząść, a oddech głośno świstał.

Weasley podbiegł do Pottera, po czym oboje wybiegli z sali. Granger spojrzała na mnie smutno, a potem pobiegła za nimi. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, powrócił nerwowy gwar.

– Spokój, spokój! – wołał Lockhart, ale każdy go ignorował. Kątem oka zobaczyłem, że podchodzą do mnie Draco i Blaise, a po chwili również Snape.

– Wszystko dobrze? – zapytał, mierząc mnie uważnym wzrokiem.

Przez moment stałem bez ruchu, wpatrując się tępo przed siebie i nie wiedząc co powinienem zrobić. To było strasznie dziwne uczucie – myśli jednocześnie pędziły mi jak szalone i stały w miejscu. Nie wiedziałem co myśleć, co robić... Co to był za głos? A to dziwne zaklęcie? Co by się stało, gdybym go użył?

Gdy spojrzenie Snape'a dało mi do zrozumienia, że zaraz siłą zawlecze mnie do skrzydła szpitalnego, pokiwałem pospiesznie głową i spróbowałem się uśmiechnąć.

– Ee, tak, wszystko wspaniale – mruknąłem z wielką nadzieją, że nie opierałem się o brata aż tak ostentacyjnie jak mi się wydawało. – Super. Chyba ten klub dalej nie wypali, co? – Spojrzałem wymownie w stronę zbitej, przestraszonej grupy wychodzących uczniów oraz Lockharta, który próbował ich zatrzymać, wyraźnie nieskutecznie.

– Potter jest wężousty, a ty myślisz o klubie? – spytał cicho Blaise, nie patrząc na nauczyciela stojącego obok. – Musisz przemyśleć swoje priorytety.

Pokazałem mu język, a potem stanąłem o własnych siłach.

"Właśnie, Potter jest wężousty. Wężousty."

Pominąłem fakt, że ja również byłem wężousty.

Potter też taki był. Dlaczego?

Zamrugałem kilka razy i zmarszczyłem brwi. Choć chciałbym udawać, że nie znałem tego głosu, który podpowiedział mi zaklęcie, to wiedziałem, czyj on był, bo raz już go słyszałem. Raz, przez krótki moment, ale doskonale go pamiętałem.

Tom.

I to on podpowiedział mi zaklęcie...

Potrząsnąłem głową i rozejrzałem się ukradkiem. Wszyscy zaczęli się rozchodzić, przy mnie został tylko brat oraz Blaise rozmawiający z Terrym. Odrzuciłem na bok wszystkie niewygodne przemyślenia i oczyściłem swój umysł. "Tyle uczniów na korytarzach... Czy teraz nie byłby idealny moment, aby uwolnić Bazyliszka?"

Spojrzałem na Draco kątem oka i dyskretnie przyciągnąłem go do siebie. Upewniłem się jeszcze, że Snape odszedł wystarczająco daleko żeby nas nie usłyszeć, po czym wyszeptałem mu do ucha kilka słów.

– Chodźmy otworzyć Komnatę – mruknąłem, żeby nikt na pewno nie zrozumiał co powiedziałem. Draco spojrzał na mnie trochę zdziwiony, ale w jego oczach zabłysło zrozumienie. Kiwnął głową.

– Iść z tobą czy cię usprawiedliwić? – zapytał szeptem, nieco zwalniając kroku. Zastanowiłem się przez moment.

– Chyba lepiej, żebyś mnie usprawiedliwił, dobra? – odparłem, zaciskając palce na dzienniku który miałem w torbie. Rozgrzał się lekko, radośnie. Nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu.

Pokiwał głową i odepchnął mnie lekko na bok. Kilka kroków potem wyszedłem z rzeki uczniów wychodzących z Wielkiej Sali i od razu skryłem się za rogiem żeby nikt mnie nie zauważył. Ruszyłem spokojnie do przodu, próbując się zastanowić, jednak coś nadal blokowało moje myśli. Chciałem połączyć fakty, które miałem do dyspozycji, ale coś nieustannie mnie rozpraszało. A to układ cegieł na ścianie, a to własny oddech, a to szpara w podłodze... Czułem na sobie wszystkie ubrania, buty, dotyk torby, ciepło dochodzące od dziennika i wirujące mi w piersi... W końcu się poddałem. Nie chciałem się do niczego zmuszać. Planowałem pomyśleć sobie na wszystkim gdy się uspokoję, na przykład w dormitorium, tuż przed snem.

Niezbyt przejęty dotarłem do łazienki. Otworzyłem drzwi i wkroczyłem do środka. Ufałem Tomowi całym sobą, przecież on zawsze chciał dla mnie dobrze...

Prawda?

^*^*^*^

Kolejnego dnia okazało się, że Bazyliszek dorwał kolejne dwie osoby. Obie podobnie zaskakujące i... interesujące. Takie, które zdecydowanie mi pomogły.

Bo jak można było nie uznać za pomocne, że spetryfikowany został Justyn Finch–Fletchley, ten sam, od którego Potter odciągnął węża którego wyczarowałem? Nikt nie wiedział, że Harry chciał go odciągnąć, wszyscy myśleli, że tylko go jeszcze rozjuszał. Każdy myślał, że to Harry był Dziedzicem Slytherina, nieważne jak głupio to brzmiało. Naprawdę, czy ci ludzie ani trochę nie myśleli? Dziedzic Slytherina miałby być w Gryffindorze? Tom był w Slytherinie.

Zaś drugą ofiarą był duch Gryfonów, Prawie Bezgłowy Nick.

To on był ofiarą która sprawiła, że wszyscy mamrotali o tym na korytarzach i zastanawiali się z przestrachem jaka siła była w stanie unieruchomić ducha.

Zaskakująco, a może jednak nie, Lockhart wydawał się jeszcze szczęśliwszy i bardziej rozpromieniony niż zwykle. Opowiadał każdemu kto chciał go słuchać, czyli głównie dziewczynom do najwyżej piątej klasy, jak on by pokonał tego, kto to wszystko robi jednym prostym zaklęciem. Oczywiście nie chciał go ujawniać, bo było strasznie niebezpieczne. Coraz częściej zacząłem się zastanawiać, czy mógłbym rozkazać bazyliszkowi żeby zaatakował specjalnie niego. Żeby go zabił, nie tylko spetryfikował.

Ah, właśnie. Żadna osoba nie zginęła, czym Tom był mocno zawiedziony. Wszyscy którzy natrafili na Bazyliszka zostali spetryfikowany, zamienieni w kamień. Tom napisał, że to dlatego, bo żadna osoba nie spojrzała mu bezpośrednio w oczy, ale za jakimś pośrednictwem, na przykład lustra lub wody. Wspomniał też, że gdy on otworzył Komnatę, wszystko wyglądało podobnie. Uczniowie mieli niesamowicie dużo szczęścia. Koniec końców była tylko jedna ofiara – Jęcząca Marta z łazienki, dokładnie tej, w której znajdowało się wejście do Komnaty. Ostatnio zaczęło w niej śmierdzieć, ale nie szukałem źródła, bo nie uśmiechało mi się zobaczenie jakiegoś trupa myszy lub czegoś jeszcze obrzydliwszego.

Moje rozmyślania przerwało otwarcie się przejścia do Ślizgońskiego Pokoju Wspólnego. Uniosłem wzrok znad kart do Eksplodującego Durnia w którego grałem z Draconem, Blaise'em i Theodorem. Zazwyczaj nie przyciągnęłoby to mojej uwagi, ale cały Pokój zamilkł, gdy tylko pojawił się Snape. Otrzepał się z niesmakiem z kurzu pokrywającego jego czarną jak noc szatę, po czym uniósł wzrok i przesunął nim po wszystkich. Może mi się wydawało, ale na mnie i moim bracie zatrzymał się odrobinę dłużej.

– Dyrektor zarządził, aby każdy z opiekunów domów powiadomił swój dom o niebezpieczeństwie panującym w szkole – mówił monotonnym głosem, zupełnie jakby nie bardzo go obchodziło, co stało się mugolakom. – Jak pewnie zdajecie sobie z tego sprawę, Komnata Tajemnic została otwarta, jednak nie wiadomo przez kogo i gdzie się znajduje. Dyrektor namawia do przemieszczania się korytarzami najmniej we trzy osoby, a najlepiej w dużej grupie, oraz ostrzega, że uczniowie nie powinni poruszać się po Hogwarcie w celach rozrywkowych, a jedynie w przemieszczaniu się pomiędzy klasami, Pokojem Wspólnym a Wielką Salą. Jeżeli ktokolwiek z was zauważy coś nienaturalnego lub niebezpiecznego na korytarzach, natychmiast powinien zgłosić się do najbliższego nauczyciela, proponuję jednak nie brać pod uwagę profesora Lockharta – dodał tak samo bezbarwnym głosem, ale mógłbym przysiąc, że kącik ust mu drgnął. Kilka osób parsknęło stłumionym chichotem. – Jesteście Ślizgonami, więc szczerze wątpię, aby ktokolwiek z was został zaatakowany przez potwora Dziedzica Slytherina, chyba, że komuś mocno podpadliście... Ah, tak, dyrektor prosił również abym oficjalnie zapytał, czy ktokolwiek z was wie coś o aktualnych wydarzeniach, potworze lub Komnacie – po raz kolejny przesunął wzrokiem po całym Pokoju Wspólnym, ale nikt się nie odezwał. Gdy spojrzał na mnie, poczułem, jak dłoń zaczęłą mi drżeć, ale nie śmiałem czegokolwiek zrobić, po prostu znieruchomiałem. Uśmiechnąłem się lekko i wreszcie pokiwał głową z aprobatą. – Świetnie, żaden z was nie jest wystarczającym idiotą, żeby przyznać się do otwarcia Komnaty. Miłego wieczoru.

Po czym odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia. Gdy tylko obraz się za nim zamknął, w Pokoju Wspólnym zapadła przeszywająca cisza na kilka długich sekund. A potem któryś z szóstoklasistów wstał ze swojego miejsca.

– Jeżeli Dziedzicem jest któryś ze Ślizgonów, to wiedz, że stoję za tobą murem – powiedział, rozglądając się. Rozległy się pomruki poparcia. Rozejrzałem się dookoła, całe szczęście szturchnięcie łokciem Draco mnie ogarnęło. Zacisnąłem palce na spodniach.

– Dokładnie, więc Dziedzicu, jeśli nas słyszysz, nie poddawaj się! – powiedział całkowicie poważnie kolejny chłopak. – Pozbądź się wszystkich szlam z tej szkoły!

– Wreszcie ktoś odważył się to powiedzieć. – rzuciła jakaś dziewczyna z siódmej klasy, kiwając głową i przy okazji odrzucając na ramię swoje czarne włosy. – Też cię popieram, szlamy są tak okropne! Nie mają za grosz stylu.

– Dziwnie tak mówić do kogoś, nawet nie wiedząc, czy tutaj jest – dopiero po sekundzie uświadomiłem sobie, że te słowa opuściły moje usta. Uśmiechnąłem się szeroko i rozłożyłem ręce. – Ale jeżeli jest, to dla mnie też powinieneś dalej to robić!

Znowu przez Pokój Wspólny przemknęła fala pomruków zgody, uśmiechów, trochę rozbawionych, ale też poważnych, okrutnych, z pasją... Poczułem gwałtowny dreszcz, który przemknął mi po kręgosłupie. Nagle każdy zaczął rozprawiać o tym ze swoimi towarzyszami, nie zwracając uwagi na innych i nie myśląc, że ktoś może na to zwrócić uwagę.

Ale ja to słyszałem. I z każdym kolejnym słowem, zdaniem, słowami poparcia oraz pokrzepienia czułem się jeszcze lepiej niż zwykle, a kolejne fale podniecenia i radości przepływały mi przez ciało. Nawet Blaise powiedział coś pod nosem, patrząc w sufit i uśmiechając się samym kącikiem ust.

Opadłem ciężko na fotel, z całych sił próbując się nie zaczerwienić i nie wykrzyczeć jak bardzo byłem wdzięczny. Chciałbym to zrobić, ale... Snape miał rację.

Nie byłem wystarczającym idiotą, aby przyznać się, że to ja otworzyłem Komnatę Tajemnic.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top