rozdział X
Ten, w którym Bazyliszek zyskuje nowego pana.
– Muszę iść – powiedziałem Draconowi, odgarniając zasłony jego łóżka. Popatrzył na mnie zdezorientowany i odłożył na bok podręcznik do eliksirów.
– Co? Dokąd? – zapytał, nie rozumiejąc.
– Powiem ci kiedy indziej – odparłem niecierpliwie i oparłem się o jedną z kolumienek jego łóżka. – Ale potrzebuję, żebyś jakoś mnie usprawiedliwił, jeżeli ktoś będzie pytał. Możesz to zrobić?
Wlepiał we mnie wzrok przez dłuższą chwilę, a ja w duszy błagałem, żeby zgodził się bez zbędnych pytań.
– Oczywiście, ale masz mi powiedzieć co się z tobą dzieje – powiedział i skrzywił się lekko. – Znowu.
Rzuciłem mu drwiące spojrzenie.
– Nic się nie dzieje – parsknąłem, choć w brzuchu poczułem niemiły ucisk. Znowu musiałem go okłamywać.
– A czy aby na pewno powiesz mi wszystko gdy wrócisz? – zapytał i uniósł brew. – czy może znowu będziesz się wymigiwał od odpowiedzi? Hm?
Spróbowałem się uśmiechnąć, ale nie do końca mi wyszło. Odwróciłem wzrok.
Nie chciałem narażać brata na niebezpieczeństwo, bo to, co robiłem, zdecydowanie do niebezpieczeństwa się zaliczało. Ale on nie da mi żyć. Jeżeli w Hogwarcie był ktoś, kto potrafił dokładnie powiedzieć co czułem w danym momencie, to na pewno Draco. Zbyt długie trzymanie wszystkiego w tajemnicy sprawi, że on w końcu pęknie. Obrazi się na mnie, że ciągle ukrywam przed nim najróżniejsze rzeczy. A tego nie chciałem.
Tom nadal utrzymywał, że Draco może się dowiedzieć, ale to mi oddał ostateczną decyzję, pomimo, że chciałbym, aby zadecydował za mnie. Tom był inteligentny i emocje się go nie imały. Zawsze potrafił podjąć dobrą decyzję... a mnie czekała jeszcze długa droga.
Powoli nabrałem powietrze do płuc i wypuściłem je ze świstem. Pokiwałem głową.
– Powiem ci wszystko – wyrzuciłem wreszcie. – Obiecuję. Ale na razie... Na razie znajdź dla mnie jakąś wymówkę, dobra?
Uśmiechnął się, pochylił się do przodu, wyciągnął rękę i poklepał mnie po ramieniu.
– Jasne. Zawsze możesz na mnie liczyć.
Odwzajemniłem uśmiech i choć w brzuchu zaczęło skręcać mnie ze strachu, odwróciłem się, wziąłem torbę ze schowanym dziennikiem, pióro i zakręcony kałamarz, oraz upewniłem się, że miałem różdżkę w rękawie. Odetchnąłem głęboko jeszcze raz, a fala ekscytacji przemknęła mi po kręgosłupie. Bałem się, ale miałem też przeczucie, że to będzie niezła przygoda.
Wyszedłem z dormitorium i pewnym krokiem wszedłem do Pokoju Wspólnego. Kilka spojrzeń od razu skierowało się w moją stronę – z nowym szacunkiem, którego wcześniej nie widziałem. To pewnie przez to jak nazwałem Granger. Uśmiechnąłem się leciutko, choć stres sprawił, że kącik ust od razu mi opadł. Znowu coś przewróciło mi się w brzuchu.
"Nie żałuję. Należało jej się."
Wyszedłem prędko na korytarz. Był weekend, żadnych lekcji, wszyscy uczniowie relaksowali się w czasie wolnym, odrabiali lekcje, albo się uczyli. Tom nadal namawiał mnie, bym wszystkie wypracowania pisał tego dnia, w którym je dostanę, ale nie mogłem się zmusić by to robić.
Zacisnąłem dłoń na pasku torby i rozejrzałem się nerwowo, a potem ruszyłem powoli w lewo, lekko stawiając kroki. Słyszałem, jak ich echo odbijało się po korytarzach i wracało do mnie, całkowicie zniekształcone.
Od kiedy udusiłem koguty minęły dwa tygodnie. Przez ten czas wracałem do siebie, bo choć nienawidziłem się do tego przyznawać, ta sytuacja mocno mną wstrząsnęła. Zabiłem sześć stworzeń, ale nie wiedział o tym nikt oprócz Toma, który, chwała Merlinowi, nie uznał mnie za tchórza, tylko nieustannie pisał, że miałem prawo się bać, że to nie była moja wina i że poradziłem sobie bardzo dobrze.
Nienawiść do szlam coraz bardziej kotłowała mi się w piersi, popierana przez Toma. Gdy tylko widziałem jakąś na korytarzu, nie potrafiłem powstrzymać myśli które same wchodziły mi do umysłu. "Są gorsi ode mnie. Nie zasługują, żeby tutaj być.". Zgadzałem się z nimi całkowicie, tak samo jak Tom. Upominał mnie jedynie, żebym nie dał się wyprowadzić swoim emocjom z równowagi, tak więc starałem się, i dobrze mi to szło... Chociaż może nie najlepiej. Ostatnio Hugo rozmawiał ze mną coraz mniej, a za każdym razem, gdy próbowałem spędzić z nim trochę więcej czasu, zawsze nie mógł. A to musiał odrobić lekcje, a to nauczyć się nowego zaklęcia. Wreszcie odpuściłem. Miałem wrażenie, że to wszystko z tego samego powodu, dla którego pół Slytherinu patrzyło na mnie bardziej przychylnie niż wcześniej. Jakbym nie był tylko drugorocznym dzieciakiem, ale kimś więcej.
Mimo to, szkoda, że Hugo to robił... Lubiłem spędzać z nim czas. Cokolwiek jednak nie myślał, nadal byłem gotowy kontynuować z nim przyjaźń, bez względu na ojca. Jego towarzystwo było bardzo przyjemne.
Wszedłem na schody, stawiając uważne kroki, aby przypadkiem nie wpaść na zły stopień z wielu. To byłby wstyd, takie stopnie zapamiętuje się albo po jednym wypadku, albo wcale, i już do końca nauki się w nie wpada.
Z Tomem oczywiście pisałem ile wlezie. W większość późnych wieczorów wyciągałem dziennik spod poduszki i z nim rozmawiałem, udając, że czytam. Ani Blaise ani Draco za bardzo się tym interesowali, w końcu od dawna siedziałem po nocach, zagłębiając się w różne księgi i historie. Takie siedzenie po nocach wpadło mi w nawyk, przez co nie czułem się już tak wyczerpany każdego ranka. Na każdym śniadaniu piłem mnóstwo kawy, uważając, żeby przypadkiem Snape nie zauważył i nie doniósł ojcu. Doskonale wiedziałem, że powinienem pić najwyżej niepełny kubek średniej wielkości dziennie, ale nie mogłem się powstrzymać i kończyłem z co najmniej dwoma pod rząd. Moje życie toczyło się stosunkowo spokojnie i radośnie.
Do momentu kiedy dwa dni temu Tom napisał mi co wiedział o Komnacie Tajemnic.
Dobrze wiedziałem, o której łazience mówił. Bez problemu potrafiłem do niej trafić i całkiem nieźle ją kojarzyłem, od samego przechodzenia obok niej. Jęcząca Marta, która bardzo często tam przesiadywała, rozpaczała w niesamowicie głośny sposób. Płakała, krzyczała i zawodziła. Wydawała różne przerażające odgłosy, które zawsze straszyły pierwszoroczniaków. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy zobaczyłem normalnie wyglądające drzwi, teraz milczące. Pamiętałem, jak przestraszyła mnie i Draco, gdy po raz pierwszy tędy przechodziliśmy. Uciekliśmy z naszą klasą ile sił w nogach, a starsi uczniowie jedynie się z nas zaśmiewali.
Tom napisał mi, który konkretny zlew jest przejściem do komnaty. Czwarty od lewej. Na kranie od dołu miał znajdować się niewielki, wycięty nożem wąż z malutkim, zielonym klejnotem robiącym za oko. Tom powiedział, że sam go zrobił, gdyż w czasach kiedy on szukał Komnaty, nie było żadnej podpowiedzi, że wejście znajduje się w tym miejscu. Przejściu należało rozkazać w wężomowie, aby się otworzyło.
Wężomowa.
Gdy tylko zobaczyłem to słowo, napisałem Tomowi, że ja przecież nie potrafiłem mówić w wężomowie. Nigdy nawet nie przemknęło mi przez myśl żebym potrafił. Nigdy nie próbowałem mówić do żadnego węża, sam też o tej mowie nie wiedziałem zbyt wiele oprócz tego, że miała złą renomę, oraz że tylko najpotężniejsi czarnoksiężnicy potrafili się nią posługiwać, na przykład Salazar Slytherin czy Voldemort. Tom jednak powtarzał, że muszę spróbować. Spytał się, czy kiedykolwiek tak właściwie próbowałem mówić w wężomowie. Odpisałem, że nie, a potem odruchowo spróbowałem w niej coś powiedzieć.
Oczywiście mi nie wyszło.
A to była dopiero pierwsza niedogodność na drodze do oczyszczenia szkoły. Jednak o tym, co miało być dalej, nie chciałem myśleć, dopóki musiałem stanąć z tym twarzą w twarz. Miałem już wystarczająco na głowie.
Nawet nie zauważyłem, kiedy dotarłem do łazienki. Rozejrzałem się jeszcze uważnie dookoła, po czym szybko wskoczyłem do środka. Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi, poczułem, że sporo odwagi, którą jeszcze trzymałem w sobie, prędko zaczęło mnie opuszczać. Kolana ledwo utrzymywały ciężar ciała, nie mogłem skupić spojrzenia. Drżącymi rękami wyjąłem dziennik, podszedłem do jednego z kranów i odłożyłem na nim kałamarz. Zabrzęczał cicho. Otworzyłem go, zamoczyłem pióro i zacząłem pisać.
Boję się – litery były nieco przekrzywione i niechlujne, bo nie byłem w stanie zapanować nad ręką.
Nie martw się, Seth. Rób tak jak Ci poleciłem, a osiągniesz sukces.
Boję się – napisałem znowu, bo tylko to biegało mi teraz po głowie.
Masz w sobie siłę, która pozwoli Ci zapanować nad rozwojem wydarzeń. Nie musisz się bać. Bądź silny.
Pokiwałem głową, choć nie mógł tego widzieć. Uśmiechnąłem się nerwowo i otarłem pot z czoła.
Cały się trzęsę.
Jesteś młody i pewnie wcześniej nie miałeś takich wyzwań. Ale dasz radę. Wierzę w Ciebie.
Dzięki. Dam radę. Wiem, że dam radę, bo we mnie wierzysz – napisałem, z całych sił próbując w to uwierzyć.
Zrobisz to, Seth. Powodzenia.
Zamknąłem dziennik z cichym stuknięciem i odetchnąłem ciężko. Schowałem wszystko z powrotem do torby i usilnie próbowałem powstrzymać drżenie całego ciała. Fale dreszczy przechodziły mnie od góry do dołu.
Przecież byłem tylko drugoroczniakiem. Byłem jeszcze dzieckiem.
Zacząłem się cicho śmiać pod nosem. Złapałem kurczowo umywalkę i spojrzałem na siebie w lustrze. Patrzyłem na przerażonego, bladego, słabego Setha. Chciałbym być Tomem. Wtedy bym się nie bał, wtedy wszystko byłoby łatwiejsze. Chociaż, przechylając lekko głowę... Mrużąc oczy... Wyglądałem odrobinę jak on...
"Kogo ja chcę oszukać? Nigdy nie będę Tomem. To nie jest osiągalne."
Odwróciłem się i oparłem plecami o zlew. Powinienem wziąć trochę czekolady z Miodowego Królestwa. Zjadłem kilka kawałków przed wyjściem, ale teraz miałem wrażenie, jakby zjedzenie co najmniej siedmiu tabliczek na raz coś zdziałało.
W jednej z kabin usłyszałem zwyczajowy płacz. Westchnąłem głęboko i najpierw zacisnąłem, a potem rozluźniłem pięści. Paznokcie wbijały mi się boleśnie w skórę, ale ten ból przyjemnie odwracał moją uwagę od tego, co nieuniknione.
"Dam radę. Tom we mnie wierzy."
Musiałem dać radę.
Złapałem mocniej pasek torby wiszącej na ramieniu i odwróciłem się przodem do rzędu kranów. Podszedłem do jednego z nich, czwartego od lewej. Zacząłem go ostrożnie oglądać z każdej strony, aż wreszcie zauważyłem zielony błysk. Zamarłem i po chwili pochyliłem się, aby dokładniej go obejrzeć.
Faktycznie, był tutaj mały, zwinięty, wyrzeźbiony wężyk z kawałkiem szmaragdu w miejscu gdzie powinno być oko. Przeszyła mnie fala podniecenia, dziwnie mieszająca się ze strachem.
"Nadal jednak nie potrafię mówić w wężomowie..."
Odwróciłem na moment wzrok, zagryzłem dolną wargę i odetchnąłem, próbując się uspokoić. Potem szybko spojrzałem na wyrzeźbionego węża i wypowiedziałem dwa krótkie słowa.
– Otwórz się – mój drżący, słaby głos rozbrzmiał w łazience.
Nic.
Zaśmiałem się nerwowo, choć wcale nie było mi do śmiechu. Po karku spłynęła mi strużka gorącego potu, ale gdzieś w głębi czułem radość. Jeżeli nie miałem jak otworzyć przejścia, nie będę miał jak dostać się do komnaty...
I zawiodę Toma.
Sama myśl, że mógłbym go zawieść, od razu przywróciła mnie do rzeczywistości. Popatrzyłem na węża z nagłą determinacją i przez moment wpatrywałem się w niego intensywnie.
Potem, zupełnie niespodziewanie, jedna z lamp wiszących pod sufitem zakołysała się lekko i rzuciła nierówny cień na błyszczący kran. Miejsce w którym nieruchomo tkwił zwinięty wężyk nagle zamigotało... Serce zamarło mi na moment gdy uświadomiłem sobie, że on drgnął. Autentycznie drgnął, a jego zielone oko mrugnęło.
:Otwórz się: – powiedziałem, jednak zamiast słów z moich ust wydobył się syk.
Odsunąłem się gwałtownie od kranu z sercem łopoczącym tak mocno, jakby panicznie chciało wydostać się z mojej klatki piersiowej i odlecieć w dal. Upadłem na ziemię, potykając się wcześniej o jakąś oderwaną płytę podłogową, po czym upadłem z przeszywającym bólem na pośladki. Odsunąłem się, szurając po ziemi, a kran razem ze ścianą powoli zaczęły się otwierać, ukazując czarny tunel prowadzący w dół, wyglądający jakby nie miał dna.
Położyłem dłoń na sercu, aby choć trochę je uspokoić, ale biło tak gwałtownie, że musiałem w przestrachu cofnąć rękę. Czy ja dostanę zawału serca? Słyszałem, że mój pradziadek dostał zawału serca... Przełknąłem ślinę i podniosłem się, upewniając, że różdżkę mam w rękawie, torbę na ramieniu, a w niej dziennik. Nic inne nie było ważne.
Powoli podszedłem do tunelu prowadzącego w dół. Zatrzymałem się nad nim, zaglądając do środka. Miałem wrażenie, jakby wylewała się z niego gęsta czerń. Wzdrygnąłem się gwałtownie i zacisnąłem palce do białości.
...otworzy się przejście. Czarny, mroczny tunel prowadzący w dół. Będzie przerażający, ale dasz radę. Zaakceptuj że się boisz, a wtedy będzie ci prościej...
Ale jak miałem zaakceptować, że zaraz będę stał przed bezpośrednim niebezpieczeństwem i mogłem zginąć? Przełknąłem nerwowo ślinę i przykucnąłem
...zjedź nim w dół. Uważaj, aby nie wydawać głośniejszych odgłosów. On nie może do ciebie dotrzeć pierwszy. To Ty musisz dotrzeć do niego...
Zacisnąłem mocno zęby i usiadłem w tunelu, ostrożnie wkładając nogi do jego środka. Powierzchnia była śliska, bez problemu mogłem zjechać w dół. Ku mojemu zdziwieniu, nie zobaczyłem ani jednej pajęczyny, sam kurz. W takim dusznym, lekko wilgotnym miejscu powinno być mnóstwo pająków, czy nie? A tutaj ani witki... Czy Tom mi o czymś nie powiedział?
Z ulgą przyjąłem, że zdziwienie zastąpiło mi strach, dzięki czemu nie byłem już unieruchomiony. Zanim uczucie minęło, po raz kolejny upewniłem się, że mam wszystko co potrzebne, po czym odepchnąłem się i zacząłem jechać w dół.
Trwało to dobre kilkanaście sekund, w całkowitej, smolistej wręcz ciemności. Gardło ścisnęło mi się z niepokoju, tak samo jak żołądek. Ale jechałem dalej, nie mogąc się już zatrzymać i zmienić zdania. Nadal nie zobaczyłem żadnej pajęczyny ani pająka, ale to w sumie dobrze. Nie bałem się ich, ale jeśli jakiś spadłby mi na twarz... I to w takiej ciemności...
Po ciele przeszedł mi potężny dreszcz strachu. Wyzionąłbym ducha z przerażenia. "Błagam, niech tu naprawdę nie będzie żadnych pająków..."
Wreszcie dojechałem na sam dół. Tunel gwałtownie opadł , po czym nagle nie miałem nic pod sobą i spadłem. Ułamek sekundy później wylądowałem boleśnie na zgiętych nogach, pod którymi poczułem i usłyszałem ciche chrupnięcia.
Zamarłem i szybko sięgnąłem po różdżkę, wysuwając ją sprawnie z rękawa. Uniosłem ją do przodu i pomimo zaciśniętego gardła wymówiłem zaklęcie.
– Lumos.
Mój głos rozlał się po korytarzu. Opuściłem różdżkę, żeby oświetlić sobie drogę. Pomimo, że Tom wyraźnie dał do zrozumienia, że będzie tutaj mnóstwo kości, zrobiło mi się niedobrze. Przypomniały mi się koguty oraz to mdłe uczucie wędrujące po moich przedramionach. Wzdrygnąłem się, ale po chwili ruszyłem dalej. Powoli, żeby zbytnio nie hałasować. Stawiałem ostrożnie krok za krokiem, choć to i tak było zbędne, bo chrupot i trzask pękających kosteczek wydawały mi się głośne jak gwar w Wielkiej Sali z samego rana.
Wreszcie korytarz się skończył, a ja wyszedłem na ogromną, oświetloną dziwną zieloną poświatą przestrzeń.
...Dojdziesz do wielkiego pomieszczenia. Na ścianie zobaczysz twarz tego, który to wszystko zaplanował, zobaczysz wielką płaskorzeźbę Salazara Slytherina. Będzie miał otwarte usta. Nie patrz w tamtą stronę, dopóki nie będziesz gotowy. To ważne, inaczej możesz zostać przez przypadek spetryfikowany...
Stanąłem dokładnie na wprost wielkiej twarzy Salazara. Jego oczy nie miały ani źrenic, ani tęczówek, były tam jedynie same białka. Sam ten widok wydawał mi się przerażający. Z trudem nie pozwoliłem sobie spojrzeć w szeroko otwarte usta. Wydawało się, jakby Salazar połykał kamienną ścieżkę, która prowadziła od jego ust po miejsce gdzie stałem. Po obu jej bokach znajdowały się wężowe łby, które wyglądały, jakby pilnowały przejścia i małego spadku, w którym leżało mnóstwo kości, od tych najmniejszych ptasich, przez te małych ssaków, aż po kilka szkieletów złudnie przypominających psy lub wilki. To właśnie z pysków gadów wydobywało się lekkie, zielone światło, które jako tako oświetlało pomieszczenie. Sufit znajdował się wysoko, prawie ginął w mroku, jednak jeśli mu się przypatrzeć, można było go zobaczyć.
Mój nerwowy oddech niósł się echem po całej komnacie, pomimo, że oddychałem najciszej jak byłem w stanie. Poczułem lodowatą dłoń przerażenia, która chwyciła mnie gwałtownie za serce. Do oczu napłynęły mi łzy. Nie chciałem zginąć, ale samo stanie tutaj, samo bycie w tym miejscu sprawiało, że nie myślałem... Pierwsza kropla spłynęła mi po policzku, ale nie miałem odwagi, aby zaakceptować jej obecność i ją zetrzeć.
Zacisnąłem zęby i zrobiłem krok do przodu. Droga, która prowadziła do ust Salazara była całkowicie czysta od szkieletów, gładka i jakby śliska. Zrobiłem kolejny. Jedynymi rzeczami, które powstrzymywały mnie jeszcze od szaleństwa, były emanująca ciepłem różdżka którą ściskałem w dłoni oraz kanciasty kształt dziennika wbijający mi się w bok.
Nagle podłoga zaczęła drżeć. Zamarłem, nie będąc w stanie drgnąć. Spuściłem gwałtownie wzrok na swoje buty i trzęsące się nogi. Mój oddech stał się nierówny, myśli pędziły, ale w takim chaosie, że nie miałem pojęcia co chciałem zrobić. Próbowałem przypomnieć sobie co pisał Tom, ale nie potrafiłem. Przypomniałem sobie tylko pojedyncze słowa. Oczy. Ogon. Salazar.
Odwaga.
Z ust wydostał mi się żałosny chichot, który bynajmniej nie polepszył mi humoru. Odwaga? Nigdy nie byłem Gryfonem. Byłem Ślizgonem. "Ślizgoni słynął z tchórzostwa" – pomyślałem rozpaczliwie. – "Nie umiemy stanąć bezpośrednio z zagrożeniem i po prostu... wygrać. Ja nie potrafię..."
Nagle w głowie pojawiła mi się Tiara Przydziału. Przypomniałem sobie jak ponad rok temu siedziałem na stołku z kciukiem w ustach, bo przegryzłem sobie z niego skórę aż do krwi. Przypomniało mi się, jak Tiara opadła mi prawie na oczy. I przypomniało mi się co powiedziała. Był to krótki urywek zdania, jednak wystarczył, abym w siebie uwierzył.
"...Masz odwagę, jak przystało na Gryfona..."
Uśmiechnąłem się, najpierw lekko, a potem odrobinę szerzej.
– Dam radę – wyszeptałem, a drżenie podłogi nasiliło się. Zacisnąłem palce jednej ręki na różdżce, a drugiej na szacie. Wyrównałem z trudem oddech, ale w końcu udało mi się uspokoić. Nadal był ciężki i głęboki, ale nie spanikowany, tak jak wcześniej.
...strach nigdy od Ciebie nie odejdzie. Pokaż mu, że jesteś silniejszy, zepchnij go w głąb siebie. Przeżyjesz go po wszystkim. Lecz gdy walka trwa, nie wahaj się go dominować...
Rozległo się ciche, wręcz delikatnie szuranie. Szszszsz... Krew zmroziła mi się w żyłach, ale nie zapomniałem o radach, które dał mi Tom. Nie mogłem ulec strachu ani przerażeniu. Musiałem dać radę. Wierzył we mnie.
Kątem spuszczonego wzroku zobaczyłem wielkie, potężne cielsko, które przesuwało się powoli w moją stronę. Zobaczyłem błysk szarozielonych łusek, które sprawiały wrażenie jakby były z czegoś o wiele mocniejszego niż stal. Przemknął po nich połysk szmaragdowej zieleni, jakby otaczała je jakaś pradawna magia. Migotały przerażająco i zachęcały do spojrzenia na nie, ale powstrzymałem się. Najpierw spojrzałbym na łuski, a zanim bym się zorientował, patrzyłbym w jego oczy.
...Nikt go nie kontroluje, więc nie zaatakuje Cię od razu. Będzie chciał Cię sprawdzić. Musisz pozwolić mu podpełznąć na kilka metrów, ale nie więcej. Gdy tylko zobaczysz czubek jego pyska, podporządkuj go sobie...
Przełknąłem ślinę. Fale ekscytacji uderzały we mnie raz po raz, ale nie poddałem się im. Były jednak trochę przyjemne, skutecznie odwracały moją uwagę od pełznącej w moją stronę śmierci. Zmusiłem się nawet do lekkiego uśmiechu. Ku mojemu zdziwieniu, nie był aż tak fałszywy.
"Już w drugiej klasie zrobiłem coś, co nie udało się najlepszym czarodziejom z Wielkiej Brytanii. Odnalazłem Komnatę Tajemnic, a zaraz poskromię Bazyliszka! Zrobię to. Zrobię. Tom wierzy, że potrafię, więc to zrobię. Jestem wężousty!"
Gdy dostrzegłem błysk łusek na jego pysku, zebrałem się w sobie. Nie czułem się już tak jak wtedy, na górze, w łazience. Nie musiałem wyobrażać sobie, że wąż się ruszał. On się ruszał tak czy siak. I był piekielnie niebezpieczny... "Ale co z tego? Co z tego, jeśli potrafię nad nim zapanować?"
:Zatrzymaj się: – powiedziałem stanowczo, wkładając w te dwa słowa tyle pewności siebie i mocy ile tylko byłem w stanie.
Bazyliszek na moment zwolnił...
A potem znowu ruszył leniwie do przodu.
Oblał mnie gwałtownie lodowaty pot. Był coraz bliżej. Zaraz podpełznie wystarczająco blisko, abym musiał spojrzeć mu w oczy, po czym umrę, tak po prostu, zginę. Nie ma ratunku, nie dam rady...
"Ale przecież Tom we mnie wierzy."
:ZATRZYMAJ SIĘ: – powtórzyłem stanowczo, spinając przeponę i wyobrażając sobie, że jestem Tomem. Z moich ust wydostał się stanowczy syk, śmiesznie łaskoczący w język, oraz parsknięcie.
Bazyliszek zatrzymał się, a ja zobaczyłem rzędy jego ostrych, morderczych, nasączonych trucizną kłów, które sterczały z jego paszczy i ociekały lepką, gęstą substancją.
...Rozkaż mu, aby się zatrzymał. Powiedz to z mocą, z Magią. Wlewaj w swoje słowa swoją siłę. Gdy się zatrzyma, powiedz...
:Jestem dziedzicem Slytherina: – powiedziałem z przepony i wlałem w te słowa wszystkie emocje jakie w tym momencie czułem. Kiedyś, jak byłem małym dzieckiem, często zdarzało mi się używać magii bezróżdżkowej, jak to nazywał ojciec. Nie używałem różdżki, a jednak sprawiałem, że kilka rzeczy dookoła mnie zaczęło latać. Teraz zrobiłem podobnie, z tym, że zamiast pakować je w różdżkę, nasyciłem nią słowa. – :Będziesz mi służył do celów moich i twojego dawnego pana, Salazara Slytherina: – Głos nie zadrżał mi na żadnej nucie. Był silny jak nigdy. Przestałem się nawet trząść, choć fale podniecenia nieustannie ogarniały mnie w całości.
...Potem poczekaj chwilę, aby to przyswoił. Daj mu kilka sekund na zrozumienie, kto mu teraz rozkazuje i kogo ma się słuchać. A potem kontynuuj...
:Twoim zadaniem jest wybić wszystkich czarodziei brudnej krwi, którzy są w tej szkole. Wzywam cię do wykonania zadania do którego zostałeś stworzony:
...Nie mów ze strachem. Mów z mocą. Wszystkie węże są posłusznie ludziom, którzy są wystarczająco silni, aby nad nimi zapanować. Bazyliszek nie różni się od nich pod żadnych względem...
:Oszczędź tych, w których żyłach płynie czysta krew. Pozbądź się tych, którzy splugawili ją krwią mugoli:
...Bazyliszek jest nieprzewidywalny, jeżeli nie będziesz trzymał go na krótkiej smyczy, może zrobić coś niesprzyjającego naszym planom...
:Po każdej ofierze wróć na swoje miejsce i czekaj, aż ja, twój pan, otworzę Komnatę po raz kolejny:
...Jesteś silny, Seth. Wiem, że Ci się uda. Gdy powiesz już wszystko, czeka cię najbardziej ryzykowna część, nie będę ukrywał...
Przełknąłem ślinę, która nieznośnie zebrała mi się pod językiem. Nadal czułem ciepło, wręcz gorąc, emanujący z różdżki i dziennika, który tkwił w kieszeni i wbijał mi się w bok. Zobaczyłem jasno zielone refleksy odbijające się od ciemnych, niebezpiecznych łusek, widziałem jak migoczą w nikłym świetle zaklęcia lumos. Widziałem żółte, ostro zakończone, przerażające kły, które znajdowały się tak niebezpiecznie blisko mnie...
Uniosłem głowę i spojrzałem władczo na Bazyliszka, którego ogon właśnie kończył się zwijać dookoła reszty ciała, a jego masywna głowa leżała na ziemi. Nie patrzył na mnie.
...Unieś wzrok i spójrz na niego. Pokaż mu, że strach Cię w tym momencie nie dotyczy. Zwierzęta nie znają pojęcia przyszłość lub przeszłość. Dla nich istnieje wyłącznie teraźniejszość. I to, kto w tym momencie jest silniejszy...
Fala ulgi, gorąca i chłodu, zadowolenia i dumy z siebie, oraz niechybnie szczęścia, oblała mnie od stóp do głowy. Uśmiechnąłem się najpierw lekko, a potem szerzej. Z gardła wydostał mi się cichy śmiech. Podniecenie ogarnęło mnie w całości.
"Zrobiłem to. Zrobiłem."
Poskromiłem Bazyliszka.
Dziennik w torbie rozgrzał się niesamowicie przyjemnym ciepłem. Chciałbym, żeby trwał tak już zawsze.
^*^*^*^
Gdy wszedłem do dormitorium na trzęsących się nogach, mój wzrok od razu wylądował na Draco, który siedział na łóżku zupełnie jakby zaraz miał zamiar gdzieś iść. Wyglądało to jakby próbował jeszcze tylko doczytać ostatnią linijkę książki, którą trzymał w rękach. Wreszcie uniósł wzrok i zamarł na widok mojego szerokiego, radosnego uśmiechu.
– Udało mi się – wyszeptałem, samemu niedowierzając. Draco wstał i próbował coś powiedzieć, ale przerwałem mu podchodząc bliżej i obejmując go kurczowo. Zacisnąłem palce na jego plecach, czując ciepło innego ciała. Nawet nie zdawałem sobie wcześniej sprawy jak zmarzłem, bo ciepło, które wydostawało się z mojej różdżki i dziennika tak naprawdę nie dawało fizycznego uczucia, choć często miałem takie wrażenie.
– Co ci się udało? – spytał niepewnie, również mnie obejmując. Tkwiliśmy tak przez moment, bo nie chciałem go zostawiać. Tak przynajmniej nie trząsłem się na całym ciele.
Odwróciłem się, po czym przesunąłem wzrokiem po jego twarzy. Wszystko nagle wydało mi się wspanialsze, piękniejsze. Zacząłem się cicho śmiać, podszedłem do swojego łóżka i opadłem na nie ciężko.
– Otworzyłem Komnatę Tajemnic – westchnąłem z rozmarzeniem.
A potem opowiedziałem mu o wszystkim. Nie mogłem się już dłużej powstrzymywać. Chciałem, żeby ktoś oprócz Toma, ktoś jeszcze, powiedział mi, że jestem niesamowity.
Jego mina? Bezcenna. Miałem wrażenie, że nigdy już nie zobaczę u niego takiego szoku. Przez cały czas podczas który opowiadałem, nie mogłem powstrzymać się od radości. Byłem z siebie dumny. Wszystko szło po mojej myśli.
Powiedziałem bratu również o dzienniku. Gdy mu go pokazałem, nie potrafił powstrzymać fascynacji. Przez dłuższą chwilę nawet zapomniałem, żeby o wszystkim napisać Tomowi. Wspólnie z Draco ekscytowaliśmy się emocjami, choć w jego oczach widziałem trochę strachu. Spytał, czy naprawdę jestem wężousty, a ja przytaknąłem. Potem trochę pokłóciliśmy się o to, czy powinniśmy to powiedzieć ojcu i w końcu musiałem przyznać Draco rację. Musimy mu o tym napisać, ale nie chciałem temu poświęcać zbyt dużo miejsca w liście. To w końcu nie jest najważniejsze. Ważne jest, że niedługo szkoła będzie wolna od wszystkich szlam!
W pewnym momencie Draco spytał, kim tak naprawdę jest Tom Marvolo Riddle. Powiedział, że to niemożliwe, aby ktoś tak sprytny i potężny nie był znany światu. Nie potrafiłem mu odpowiedzieć, a kolejne kilkanaście minut spędziliśmy nad fantazjowaniem nad tym kim mógłby być. Ja utrzymywałem, że pewnie nikim ważnym, kimś, kto trzyma się w cieniu, ale Draco był innego zdania, po tym jak dowiedział się o wspomnieniu w którym byłem.
Zarówno nasz dziadek, Abraxas, oraz ten drugi chłopak, Theodred, byli Śmierciożercami. Draco zasugerował, że może Tom też był lub jest Śmierciożercą. Nie chciałem tego na początku do siebie dopuścić, ale tak właściwie, czemu nie? Voldemort na pewno chciałby kogoś tak inteligentnego w swoich szeregach. Dodatkowo Tom miał bardzo drastyczne opinie na temat szlam. Pasowałby do Śmierciożerców.
W końcu Draco zaproponował, żebyśmy po prostu go spytali.
Nie miałem z tym żadnego problemu, Tom pewnie też żadnego by nie miał, więc sięgnąłem po dziennik, pióro i kałamarz, po czym ustawiłem wszystko na biurku i usiadłem na krześle. Mój brat bliźniak podsunął sobie drugie i wspólnie pochyliliśmy się nad dziennikiem.
Udało mi się, Tom – napisałem, ręka odrobinkę mi się trzęsła, tym razem nie z przestrachu, lecz z podekscytowania.
To wspaniale! Jak się czujesz, czy wszystko dobrze?
Tak, czuję się bardzo dobrze. – Usilnie próbowałem powstrzymać rumieniec wychodzący mi twarz, gdy Draco parsknął śmiechem na widok pytania Toma. Rzuciłem mu rozeźlone spojrzenie. – Powiedziałem o wszystkim Draco.
Przez dłuższą chwilę odpowiedź nie nadchodziła, ale wreszcie słowa się pojawiły.
Oh, a więc zdecydowałeś? Wierzę, że to dobra decyzja. Jest teraz z Tobą?
Tak, siedzi obok – zerknąłem kątem oka na brata, który z fascynacją wpatrywał się w kartki, z których słowa Toma powoli znikały.
Witaj, Draco. Miło Cię poznać.
Przez krótką chwilę poczułem niepokój. Co jeśli Tom powie Draco o wszystkim co o nim pisałem? Tom wiedział o wszystkim, włącznie z moimi odczuciami na temat brata... Które czasami nie były bardzo pozytywne...
Jednak chwilę potem przewróciłem oczami i uśmiechnąłem się lekko. Tom by mi tego nie zrobił.
Nagle zauważyłem, że nie było przy mnie brata. Odwróciłem się zdezorientowany, ale już wracał, z własnym piórem w dłoni. Zamoczył je w moim kałamarzu i przyłożył stalówkę do postarzałych kartek.
Hej, Tom. Naprawdę jesteś wspomnieniem? – napisał, wpatrując się z zainteresowaniem w zanikające słowa.
Owszem.
Odepchnąłem na bok rękę Draco i sam zacząłem pisać.
Trochę rozmawialiśmy o wszystkim i mamy do Ciebie pytanie...
Popatrzyliśmy po sobie. Gdzieś w żołądku poczułem lekki ścisk. "Czy na pewno możemy go o to spytać...?"
Tak, jakie?
Jesteś Śmierciożercą? – napisał wreszcie Draco, po wymianie wymownych spojrzeń.
Słowa nie nadeszły przez długi czas, aż w piersi zaczął rodzić mi się niepokój. Rzadko Tom zastanawiał się nad czymś aż tak długo. Rozległo się nerwowe stukanie palcami w blat. Spojrzałem ukradkiem na zdenerwowanego brata, ale nie chciałem mu mówić, żeby przestał, bo moja noga również podskakiwała nerwowo.
Nie, nie jestem. Znam jednak ludzi, którzy nimi są, ale Seth już o tym wie. Seth, mógłbyś mi opisać co się działo w komnacie? Szczegółowo?
Jasne – Zerknąłem na brata, którego kąciki ust podskoczyły lekko do góry. Jego oczy błyszczały radośnie. Wstał i machnął ręką.
– Nie przeszkadzaj sobie. Muszę to przemyśleć – powiedział lekko. – Wiesz, nie codziennie dowiaduję się takich rzeczy. Pójdę sobie coś przekąsić...
Posłałem mu uśmiech, po czym wróciłem do opisywania Tomowi co działo się w komnacie.
^*^*^*^
Gdy dowiedziałem się, że pierwszą ofiarą była kotka Filcha, pani Norris, nie dowierzałem. Co więcej, podobno pierwszy zauważyli ją Potter i Weasley. Kolejnego dnia wszyscy o tym rozmawiali, choć przyciszonymi głosami, odwracając się tyłem do stołu Gryffindoru, aby ich przypadkiem nie usłyszeli. W Wielkiej Sali było zaskakująco cicho, ale jednocześnie głośno, bo każdy rozmawiał ze swoimi towarzyszami, żeby na pewno opisać wszystko, co wiedzą.
Najmniej kryli się z tym Ślizgoni. Dużo wyglądało na podekscytowanych, dużo na zadowolonych. Pierwsze słowa które usłyszałem, gdy tylko usiadłem przy stole, to było "Nie uwierzysz co się stało!" O dziwo nie musiałem za bardzo udawać podniecenia. Byłem piekielnie ciekawy, jak to wszystko się rozeszło.
Ale Bazyliszek nie sprawił się najlepiej, zabijając cholernego kota. To nawet nie była szlama! Jednak nie pozwoliłem swoim emocjom wydostać się na zewnątrz. Draco wyraźnie nie wiedział, czy ma się ze mnie śmiać, czy czekać, aż może kolejna ofiara będzie bardziej spektakularna. Szczerze? Miałem nadzieję, że zginie ta durna Granger. Szkoła mogła być bez niej lepszym miejscem.
Po śniadaniu nadszedł czas na dwie godziny zielarstwa z Krukonami. Na błoniach szedłem sam, bo Draco zagarnęła Pansy, a nie chciało mi się samemu podchodzić do Blaise'a lub Theodora. Idąc po zielonej, więdnącej już lekko trawie, przypomniałem sobie mój bieg do zagród Hagrida i z powrotem. Przypomniałem sobie jak łatwo było mi się tam dostać i jak trudny był powrót. Uśmiechnąłem się pogardliwie. To było takie łatwe zadanie. Przejść w cieniu. Co mi niby sprawiło taki problem? Zabicie szóstki kogutów? No błagam. Zachowałem się wtedy jak tchórz.
Gdy już całą grupą, znaczy zarówno Ślizgoni jak i Krukoni, zabraliśmy się pod szklarniami, z jednej wyszła przysadzista profesor Sprout i oznajmiła, że idziemy do szklarni numer trzy. Kilka osób trochę się podekscytowało, w końcu nie byliśmy nigdy w szklarni z numerem wyższym niż jeden. Też chciałem się trochę zadziwić lub uśmiechnąć, ale tak właściwie po co? Mieliśmy w Hogwarcie jeszcze ponad sześć lat. Kiedyś musiał nadejść ten moment w którym przejdziemy dalej, wyżej w nauce.
Gdy już doszliśmy do szklarni i weszliśmy do środka, spojrzałem na profesor Sprout, która podparła się pod boki i pokiwała głową.
– Dobrze, słuchajcie. Wejdźcie wszyscy i zamknijcie za sobą drzwi! – zawołała do maruderów, którzy jeszcze wchodzili. – Drodzy uczniowie, od dzisiaj zaczniemy zajmować się mandragorami. Czy ktoś może mi powiedzieć czym one są?
Moja ręka i jakieś dwie inne powędrowały do góry. Nie uniosłem jednak wzroku, bo nie zależało mi żeby odpowiedzieć. Sprout chyba tego nie zauważyła i wskazała na mnie palcem.
– Tak, Malfoy?
– Mandragory to lecznicze rośliny, których krzyk, gdy są dorosłe, jest zabójczy dla ludzi. Jest silnym środkiem pobudzającym i może być wykorzystana do przywrócenia pierwotnej postaci ludziom, którzy zostali poddani złemu urokowi – powiedziałem i choć mógłbym to wyrecytować z podręcznika, to starałem się przekazać wszystko własnymi słowami. Nie chciałem być jak ta Granger, która chyba jadła książki zamiast je czytać.
– Tak, dokładnie, pięć punktów dla Slytherinu! – zawołała radośnie Sprout i posłała mi spojrzenie wypełnione aprobatą. Uśmiechnąłem się przyjaźnie z nadzieją, że grymas objął mi również oczy. – Są jeszcze małe, więc ich krzyk nie zabije was, a tylko pozbawi przytomności na kilka godzin. Nic strasznego – wskazała ręką na stół, na którym leżało mnóstwo par trochę obszarpanych nauszników, z czego kilka było puchatych i różowych. Ohyda. – Nadal jednak musicie założyć nauszniki. Nie teraz, panno Bulstrode. – rzuciła ostro w stronę potężnej Ślizgonki, która już ruszała w stronę stołu. Przewróciłem oczami. – Za moment. Zaraz pokażę wam, jak będziecie te mandragory przesadzać do większych donic. Musicie uważać, bo potrafią nieźle drapnąć, całe szczęście nie mają w sobie żadnej trucizny w tak młodym wieku. Ich zadrapania jednak czerwienią się i bolą, więc uważajcie. Załóżcie rękawice. Dobra, teraz możecie wziąć nauszniki.
Wszyscy od razu rzucili się do stołu, aby przypadkiem nie musieć założyć tych puchatych i różowych. Skrzywiłem się i westchnąłem. Nie chciałem zniżać się do ich poziomu i przepychać się łokciami. Ruszyłem powoli do przodu, obserwując trochę pogardliwie jak wchodzili sobie wzajemnie na głowę. Cóż, jeśli będzie trzeba, założę różowe. Nie będę się bić o kolor.
– Jesteś Seth, tak? – zapytał mnie ktoś stojący z mojej prawej strony. Drgnąłem i odwróciłem w tą stronę głowę z niemałym zdziwieniem. Zobaczyłem niczym nie wyróżniającego się, brązowowłosego chłopaka z niebieskimi oczami.
– Tak, cześć – odpowiedziałem i odwróciłem się do niego. Moje zdziwienie wzrosło, gdy wyciągnął w moją stronę rękę z czarnymi nausznikami. W drugiej trzymał drugą parę, widocznie dla siebie.
– Masz – powiedział i wcisnął mi je do ręki. – Jestem Terry Boot. – Po czym uśmiechnął się lekko.
Przez moment nie wiedziałem co powiedzieć. Zazwyczaj trzymałem się z Draco, Blaise'em i Theodorem, a także okazjonalnie Pansy i innymi Ślizgonami. Zazwyczaj nikt do nas nie podchodził, domyślałęm się, że czasami nie byliśmy za bardzo przyjaźni. Ta sytuacja była... niespotykana.
Uśmiechnąłem się jednak serdecznie i wyciągnąłem rękę, jeszcze bez rękawicy.
– Miło poznać. Słuchaj, chciałbyś może pracować ze mną przy jednym stoliku?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top