rozdział VII
Ten, po którym nie ma już odwrotu.
Czekałem na to cały dzień. Tyle czasu w stresie, że tata lub mama lub Draco zauważą, że mam coś, czego nie powinienem.
Nikt nie mógł tego zobaczyć.
Tak więc od razu, gdy tylko wróciliśmy do domu, rzuciłem się na pierwsze piętro pod pretekstem bolącego brzucha. Wpadłem do swojego pokoju, wyjąłem spod szaty dziennik i wcisnąłem go głęboko pod materac. W kolejnej sekundzie Draco otworzył drzwi i spytał, czy wszystko na pewno w porządku. Odpowiedziałem, że jasne. Rzucił mi tylko znaczące spojrzenie i wyszedł.
Dzień ciągnął mi się niemiłosiernie. Jedzenie, rozmowy, jakieś wygłupy z Draco, których nie potrafiłem sobie odpuścić, choć przez cały czas czułem ogarniające poczucie winy. Powinienem czytać dziennik. Dowiedzieć się, dlaczego Quirrell chciał, bym go znalazł. Mimo to, odrobinę się rozluźniłem. Już nie musiałem się stresować, miałem dziennik w bezpiecznym miejscu i nikt o tym nie wiedział. Ojciec myślał, że dziennik trafił do Weasleyów, jedynie Zgredek mógł podejrzewać, że go mam.
Wreszcie nadszedł wieczór. Wykręciłem się od dalszego przebywania z Draco, mówiąc, że jestem strasznie zmęczony i podekscytowany faktem, że teoretycznie to już jesteśmy w drużynie Ślizgonów. Chyba zrozumiał, sam też wyglądał na podnieconego i powiedział, że także chce już iść spać. Podążyliśmy na górę, jednak zanim się rozdzieliliśmy, spojrzał na mnie wymownie. Zrozumiałem, co to oznacza. Kiedy tylko znajdziemy chwilę sam na sam, będę musiał mu wszystko powiedzieć.
Mimo to, mam jeszcze trochę czasu.
Wszedłem do pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Sięgnąłem po klucz i przekręciłem go raz, a po namyśle drugi. To i tak nie podoła wprawnie rzuconemu zaklęciu, ale jeżeli ktoś poczuje, że drzwi są zamknięte, to pewnie zwyczajnie odpuści i sobie pójdzie. Przecież nikt nie miał powodu, żeby wchodzić do mojego pokoju siłą, prawda?
Podskoczyłem w miejscu kilka razy, próbując zrzucić z siebie pot i ekscytację. Nie udało mi się, za to wywołałem efekt przeciwny. Podszedłem na palcach do łóżka i uniosłem materac, na którym leżała jasnozielona kołdra i ogromna, miękka poduszka. Szybko przemknąłem wzrokiem po ciemnej przestrzeni i zanim zacząłem się martwić, że dziennik zniknął, dostrzegłem ciemny, prostokątny kształt. Zacisnąłem na nim palce.
Puściłem materac i nawet nie zwróciłem uwagi na to, że opadł lekko, zamiast uderzyć głośno w ramę łóżka. Podszedłem do biurka, nie spuszczając wzroku z dziennika, po czym usiadłem na krześle. Podciągnąłem jedną nogę pod pośladki i zacząłem oglądać moją zdobycz, na razie bez otwierania.
Był czarny, z naturalnej, barwionej skóry. A może nawet nie barwionej? Przesunąłem po gładkiej, chłodnej i trochę podrapanej powierzchni. Poczułem każdy rowek i wybrzuszenie. Przygryzłem w ekscytacji dolną wargę i uśmiechnąłem się szeroko.
Zacząłem obracać go ostrożnie dookoła. Matowe ochraniacze na rogi przylegały ściśle do skóry, miały kolor przytłumionego złota i były lekko zdobione zawijasami, ale nic bardzo wymyślnego. Nagle zamarłem, gdy moje palce na coś natrafiły..
Na dole tylnej okładki znajdowały się wypisane trzy słowa, wytłoczone w skórze i wypełnione złotawym atramentem. Przesuwając po nich palcami, poczułem, że różdżka w kieszeni zaczęła drżeć i emanować silniejsze ciepło niż zwykle.
Tom Marvolo Riddle.
Uśmiechnąłem się szeroko. Mam dziennik! I trzymam go tutaj, przy sobie! Własnymi rękami! Oblizałem spierzchnięte usta. Tak wspaniale się teraz czuję... Zaraz poznam wszystkie tajemnice, jakie się w nim znajdują! Wszystko, o czym Quirrell chciał, żebym się dowiedział. Ciekawe, co tam jest... Mroczne zaklęcia? Wytłumaczony sposób na przywrócenie Czarnego Pana? Coś jeszcze lepszego?
I najważniejsze pytanie. Kim jest Riddle?
Przesunąłem palcami po kartkach, ale nadal nie otworzyłem dziennika. Chciałem przedłużyć tą chwilę, choć niewyobrażalnie mnie świerzbiło. Co tam znajdę? Jak bardzo to zmieni moje życie?
Kto to Tom? Czemu Quirrell chciał, żebym znalazł ten dziennik?
A może to jakiś żart, w który dałem się wkręcić, a każdy jest w to zaplątany? Przewróciłem oczami do samego siebie i uśmiechnąłem się nerwowo. Na pewno nie. Nie ma takiej opcji. Nie ma kogoś, kto by obmyślił taki durny kawał.
Więc to musiała być prawda.
Odetchnąłem głęboko kilka razy i chwyciłem za okładkę. Zamknąłem oczy, ale nie potrafiłem się powstrzymać przed delikatnym uchyleniem ich i podejrzeniem, co kryło się za oprawą. Czułem czarną skórę, chłód i ciepło dochodzące od mojej różdżki, która jakby radowała się, że doszedłem aż dotąd.
Otworzyłem dziennik.
I poczułem, jak uczucia, którymi jeszcze przed sekundą byłem nabuzowany, opuściły mnie gwałtownie.
Na pierwszej stronie nic nie było.
Przełknąłem głośno ślinę. Spłynęła mi powoli przez gardło.
To nic, przecież pierwsza strona to pierwsza strona. Nie każdy chce ją zapełniać, prawda? To tylko sprawia, że dziennik jest bardziej wyjątkowy, ciekawszy, bardziej fascynująca jest osoba, która go napisała... wypełniła...
Przewróciłem kolejną stronę.
Nic.
I kolejną, kolejną, kolejną.
Poczułem, jak policzki zaczęły mi się pokrywać rumieńcem złości. Próbowałem powstrzymać drżenie dolnej szczęki, ale nie byłem w stanie. Usta wygięły mi się w podkowę.
Przewracane kciukiem kartki przemykały mi przed oczami pełnymi łez. Jedyne, co widziałem, to lekko pożółkły, szorstki papier bez ani jednej litery. Ręce zaczęły mi się trząść. Dotarłem do ostatniej strony i na moment znowu nabrałem nadzieję, że coś tutaj jednak będzie, że na ostatniej stronie wszystko będzie wytłumaczone... opisane...
Vauxhall Road 422
Winstanley
Londyn/1940 rok
Z gardła wydostał mi się ledwie stłumiony krzyk wściekłości. Odrzuciłem ten śmieć na biurko i zerwałem się gwałtownie z krzesła.
Trudno było mi oddychać, musiałem zaczerpywać głębokie, potężne oddechy, żeby się dotlenić. Poczułem, jak czerwień wkrada mi się na czoło, jak nie chce zostać na samych policzkach i prze dalej. Poczułem, jak bez świadomości zacisnąłem pięści i wbiłem paznokcie w skórę, aż do bólu.
Nadal buzując złością, próbowałem wytłumaczyć to racjonalnie. Ciężko odetchnąłęm i wyciągnąłem różdżkę, która przeszyła moją rękę kojącym ciepłem. Zmarszczyłem brwi z jeszcze większą złością. Wycelowałem w dziennik, który poderwał się lekko, jeszcze zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć, po czym uderzył we flakonik z atramentem, a następnie rozlał go, samemu zostając tylko trochę zachlapanym. Chciałem go zniszczyć, spalić, rozszarpać...
Cisnąłem różdżkę na bok, zanim rzuciłem jakiekolwiek świadome zaklęcie, które przecież skutkowałoby wydaleniem mnie ze szkoły. Odetchnąłem ciężko, jeszcze ciężej niż wcześniej. Zacisnąłem pięści i rozejrzałem się. Mój wzrok padł na lekko wgniecioną poduszkę.
Chwilę później biegłem już w tamtą stronę i opadłem się brzuchem na łóżko, wciskając twarz w poduszkę. Zebrałem w płucach powietrze i wypuściłem je ze stłumionym krzykiem. Potem jeszcze raz. I jeszcze raz, aż wreszcie zabrakło mi siły do dalszego wrzeszczenia.
Zmarnowałem pół wakacji, żeby go znaleźć! Pół wakacji! Relację z bratem! Ponad dwa galeony! Myślałem, jak okraść ojca! Przez tego śmiecia Quirrella! Zadrwił sobie ze mnie! I ten Tom Riddle też ze mnie zadrwił! Wszyscy ze mnie zadrwili! Zadrwił ze mnie Zgredek, który nie powiedział, że w dzienniku nic nie ma! WSZYSCY TYLKO SOBIE ZE MNIE DRWILI!
Poczułem, jak złość przemknęła przeze mnie jak błyskawica, od piersi do prawej ręki, którą wbiłem, zwiniętą w pięść, w poduszkę. Chwilę potem usłyszałem głośny trzask, a kątem oka zobaczyłem czerwień.
Zaskoczony, ale w dużej mierze nadal wściekły, uniosłem poplamioną łzami twarz i spojrzałem w stronę, z której dobiegł mnie ten dziwny odgłos. Zobaczyłem, jak moja różdżka zaczęła kręcić się szaleńczo dookoła i pryskać czerwonymi jak krew iskrami. W chwili, gdy zdumiałem się tak bardzo, niedowierzając własnym oczom, gwałtownie przestała. Zakręciła się potem tylko raz, wyraźnie tracąc prędkość, po czym zatrzymała się leniwie.
Miałem ochotę nadal dawać upust swoim emocjom, bo wrzaśnięcie w poduszkę przywiodło mi niesamowitą ulgę, ale... jakoś to ze mnie spłynęło. Usiadłem na łóżku i otarłem rękawem łzy z oczu i reszty twarzy. Zaczął szczypać mnie nos, więc sięgnąłem po chusteczkę ze stolika obok i dmuchnąłem w nią. Pierdzący odgłos trochę mnie rozbawił, choć szybko uznałem, że takie zachowanie już mi nie przystoi. W końcu miałem całe dwanaście lat.
Podszedłem do różdżki, czując się nagle bardzo zmęczony. Rozmyślałem nad tym, co mógłbym zrobić Quirrellowi, gdyby jeszcze żył. Wziąłem przedmiot do ręki i zacząłem go oglądać dookoła. Wyglądał dokładnie tak jak zwykle. Jasna, długa różdżka. Dobrze mi się ją trzymało w dłoni... I nic więcej. Tylko to znikome ciepło, które czułem zawsze, gdy jej dotykałem.
Schowałem przedmiot do kieszeni i odetchnąłem ciężko. Odwróciłem się na pięcie do biurka i leżącego na nim dziennika, po czym ruszyłem do niego powoli. Choć nieokrzesana złość mi przeszła, nadal czułem ogarniający wstyd, że dałem się wrobić. Nie powinienem słuchać Quirrella. Nie powinienem mu pomagać, pa zwyczajnie odejść. Nigdy nie wychodzić z Pokoju Wspólnego Ślizgonów, nigdzie nie iść samemu... Wiedziałem, że to przesada, ale właśnie takie wyolbrzymienie sytuacji trochę mi pomogło. Podszedłem do dziennika i wziąłem go do rąk. Jak wcześniej wydawał mi się wspaniale lekki, tak teraz ciążył niewyobrażalnie, zupełnie jakby był z żelaza. Skrzywiłem się i po raz kolejny przesunąłem kciukiem po białych stronach. Wszystkie puste. Żadnej litery. Żadnego kleksa. Żadnej kropli atramentu.
Nagle zamarłem.
Jak to żadnego atramentu?
Opuściłem dziennik i wlepiłem wzrok w ciemnobrązowy blat biurka. Leżał na nim przewrócony kałamarz, z którego nadal ciekła gęsta, czarna substancja, rozlewająca się po drewnie. Byłem przekonany, że rozlała się również na dziennik, w końcu to przez niego się przewrócił.
Zmarszczyłem brwi i znowu przekartkowałem przedmiot trzymany w rękach.
Ani kropli atramentu. Nic. Żadnej plamy, oprócz tych ze starości.
Nagle serce na powrót zaczęło mi walić w klatce piersiowej. Zmęczenie zniknęło, zastąpione niedowierzaniem. Co tu się stało? Może jednak nie wszystko jest stracone? Może wcale nikt ze mnie nie zadrwił?
Otarłem rękawem ostatnie zabłąkane łzy i odsunąłem krzesło z dala od rozlanego atramentu. Zgredek i tak posprząta, gdy pójdę spać. A miałem duże biurko, więc zostało jeszcze sporo miejsca, na którym mogłem normalnie pracować.
Otworzyłem ostrożnie dziennik na pierwszej stronie i położyłem go na blacie. Postawiłem kałamarz, chwyciłem pióro i zanurzyłem je w reszcie czarnego płynu. Potem przeniosłem je nad pergamin i przez krótki moment przytrzymałem w tym miejscu.
Na końcówce pióra uformowała się gęsta kropla, aż wreszcie oderwała się i spadła na pożółkłą, lekko pomiętą kartkę. Od razu zbliżyłem głowę do dziennika i przypatrzyłem się kropelce, która rozprysnęła się jak na najzwyklejszym w świecie pergaminie. Obserwowałem ją uważnie...
Aż nagle zaczęła znikać.
Minęła sekunda i już jej nie było.
Zamrugałem z niedowierzaniem i zrobiłem na kartce kreskę. Ona też była, była, była... I nagle zniknęła.
Uniosłem wysoko brwi, teraz już kompletnie zapominając o złości. Ponownie zamoczyłem pióro w resztkach atramentu i przyłożyłem je do kartki.
Draco Malfoy jest głupi. – Napisałem.
Odczekałem chwilę, nie potrafiąc się nie zaśmiać pod nosem na widok tych słów. Prędko i one wsiąknęły w kartkę, zupełnie jakby nigdy ich tam nie było. Przesunąłem palcem po kartce, tam, gdzie przed chwilą napisałem to bardzo oryginalne i zabawne zdanie. Była całkowicie sucha, a także szorstka od starości, jakby od tych pięćdziesięciu lat po prostu istniała, czekając, aż ktoś wreszcie ją zapełni.
Dreszcz przeszył mnie falą od ramion po nogi, gdy na kartce niespodziewanie pojawiło się krótkie zdanie napisane eleganckim, starannym pismem, które absolutnie nie było moje. Mi nie chciałoby się takiego wyrabiać. Wszystkie litery były dokładnie tej samej wielkości, ściśnięte ze sobą, lecz nadal czytelne. Nie było wielu zawijasów, jednak gdy już się pojawiały, idealnie komponowały się z resztą wyrazu.
Kim jest Draco Malfoy?
Po dłuższej chwili zdanie również zniknęło.
Siedziałem na krześle przez moment, ale nic więcej się nie pojawiło. Z podekscytowaniem, a zarazem lekkim wahaniem przekrzywiłem głowę, ale w końcu zamoczyłem pióro po raz kolejny i przycisnąłem je do pergaminu.
Moim bratem.
Znowu czekałem przez moment. Odłożyłem pióro, bo zbyt rozpraszała mnie trzęsąca się dłoń. Zacisnąłem palce na blacie, a gdy nic nie pojawiało się przez dłuższą chwilę, chciałem znowu wziąć się do pisania. W tym samym momencie na starych kartkach dziennika zaczęły pojawiać się te same, eleganckie litery.
A Ty, kim jesteś?
To... to pisze! Ale... jakim cudem? Z fascynacją pochyliłem się do przodu, przyglądając się, jak atrament wchłania się w kartkę. Dla pewności przewróciłem ją na drugą stronę, ale tam też była sucha. Stara, sucha i ani trochę wyjątkowa.
Nazywam się Seth Malfoy. A Ty?
Oczywiście, było to głupie pytanie, ale dotarło to do mnie dopiero, gdy atrament wsiąknął już w papier. Zacisnąłem zęby na dolnej wardze w oczekiwaniu na odpowiedź, którą oczywiście już znałem.
Tom Marvolo Riddle.
Duży, szczęśliwy uśmiech rozświetlił mi twarz. Poczułem, jak policzki znowu mi się barwią, ale tym razem był to rumieniec ekscytacji i podniecenia. Nikt mnie nie wkręcił, a ja teraz mam własny, samopiszący dziennik!
Skąd masz mój dziennik?
To długa historia. Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć. – Napisałem po chwili wahania.
Przez moment nic się nie pojawiało, ale wkrótce odpowiedź nadeszła.
Potrafię dotrzymać tajemnicy.
W skrócie, mój ojciec go miał.
Rozumiem. A kim jest Twój ojciec?
To Lucjusz Malfoy. – Odpisałem, czując dumę.
Ach tak, Lucjusz. Znam go. Bardzo interesujący człowiek. Miałem okazję kilka razy się z nim spotkać.
Uśmiechnąłem się nerwowo pod nosem. To ciekawe... Nie przypominam sobie, żeby jakiś Tom Riddle przychodził do naszego dworu... Ale może tata zwyczajnie spotkał się z nim gdzieś w ministerstwie lub Hogwarcie?
A tak dokładniej, kim jesteś? Nie kojarzę twojego nazwiska. – Nakreśliłem po chwili zastanowienia.
Jestem Ślizgonem z szóstej klasy. Nic dziwnego, że nie znasz mojego imienia i nazwiska. Nie chcę, żeby wielu ludzi je znało. Staram się być dyskretny.
Chodzisz do Hogwartu? Ja tak samo, i też jestem Ślizgonem! A czemu nie chcesz? Boisz się czegoś?
Można to tak ująć.
Nagle coś mi wpadło do głowy. Zmarszczyłem lekko brwi i zamoczyłem pióro w atramencie.
Czemu mój ojciec miał twój dziennik?
Odpowiedź nie pojawiała się dłużej niż wcześniej.
Może go znalazł?
Nie pilnujesz swoich rzeczy? – Zbyt późno zorientowałem się, że to bardzo nieuprzejme. Mimo to, odpowiedź Toma ani trochę nie dawała po sobie poznać, że zrobiłem coś nie tak.
Staram się ich pilnować, jednak nie zawsze mi to wychodzi. Czasem powierzam je innym ludziom.
To ma trochę sensu.
Tak. Mogę się Ciebie o coś spytać?
Jasne!
Ile masz lat?
Skrzywiłem się i odwróciłem głowę na kilka sekund.
Dwanaście. – Nabazgrałem z wahaniem, czując, że to może znacznie wpłynąć na naszą relację. Byłem przecież w Hogwarcie i nieraz widziałem, że starsze klasy raczej nie zadają się z młodszymi, nie wspominając już o szóstoklasistach i pierwszoklasistach! Chociaż w sumie teraz są wakacje, czyli Tom byłby w siódmej klasie, a ja w drugiej... To jednak nadal jest ogromna różnica! Co jeśli po prostu przestanie do mnie pisać...? Lub napisze, że jestem za głupi, żeby z nim rozmawiać?!
Rozumiem. – Odpisał Tom, zanim zdążyłam popaść w całkowitą rozpacz. – Nie martw się, pytam jedynie dla zaspokojenia własnej ciekawości. Dopóki będziesz ze mną normalnie rozmawiać, nie przeszkadza mi Twój wiek.
Poczułem przypływ niespodziewanego szczęścia i dumy. Jeśli taki szósto... siódmoklasista chciał ze mną konwersować, to muszę być naprawdę mądry!
Okej! Mam nadzieję, że będziemy dużo pisać, mam mnóstwo pytań!
Mam dużo czasu, mogę pisać z Tobą tyle, ile chcesz. A na pytania chętnie odpowiem...
Uśmiechnąłem się szeroko i odchyliłem na krześle, oddychając głęboko. Dziennik to nie żadna sztuczka. Żaden pic, żadna drwina... To najprawdziwsza prawda!
Tylko dlaczego Quirrell chciał, żebym go znalazł? To pytanie wróciło do mnie tak niespodziewanie, aż poczułem się dziwnie, że o nim zapomniałem. W końcu zaprzątało to moją głowę przez ostatnie tygodnie, a teraz po prostu wypadło mi z głowy!
Znowu złapałem pióro i zamoczyłem je w atramencie.
Znasz gościa o nazwisku Quirrell? To on powiedział mi o dzienniku. Chciał, żebym go znalazł.
Owszem, znam Quirrella, jednak nie widziałem się z nim od miesiąca.
Poczułem ukłucie w sercu. A więc Tom nie wie?
Bo nie żyje od miesiąca. Nie wiem dokładnie, jak zginął, ale Harry Potter na pewno ma z tym jakiś związek. Widziałem go w skrzydle szpitalnym.
Harry Potter?
Pokiwałem głową, zanim zorientowałem się, że Tom mnie nie widzi. Zarumieniłem się lekko, po czym zamoczyłem pióro.
Tak. Chodzi do równoległej klasy. Jest w Gryffindorze. W zeszłym roku trochę rozmawialiśmy. Nie spotkałeś go?
Nie, nie miałem okazji. Jaki jest?
Miły, chudy, taki... trochę dziwny. Ma kruczoczarne włosy, okrągłe okulary i jasnozielone oczy, które czasem przyprawiają mnie o ciarki. I przyjaźni się z Weasleyem, zdrajcą krwi. Ojciec za nim raczej nie przepada.
A więc jesteś za polityką czystej krwi, tak?
Cóż, chyba tak. Mój ojciec jest. Chcę być jak on, ale czasami dziwi mnie jego sztywność. Ja bym nie potrafił się tak nie uśmiechać przez cały dzień.
Sztywny?
Tak, strasznie trzyma się zasad, a już szczególnie przy ludziach. Uważa, że trzeba się pokazywać z jak najlepszej strony przy innych. A ja czasem chcę się po prostu roześmiać, wiesz o co mi chodzi?
O, doskonale wiem, o co chodzi. Nie pozwala Ci się śmiać przy ludziach? – Prawie poczułem, jak jest zdumiony . Parsknąłem cicho pod nosem.
Tak jakby. Czasem odpuszcza. Ale raczej nie.
Przecież śmiech nie jest niczym złym.
Prawda? – Z radością pomyślałem, że ktoś mnie jednak rozumie. Ktoś poza Draco. Ktoś, kto nie jest w moim wieku. – Dobrze, że tak myślisz. Lubię cię.
To miło z Twojej strony, Seth.
Więc dlaczego Quirrell chciał, żebym znalazł ten dziennik? – nagryzmoliłem, gdy tylko znowu mi się o tym przypomniało. Zakląłem w myśli. Czemu nagle tak łatwo o tym zapominam?
Przez długą chwilę odpowiedź nie nadchodziła. Już miałem zadać kolejne pytanie, ale nagle pojawiły się eleganckie, staranne słowa.
Chciał, żebyś mnie poznał. A kiedy Ci o tym powiedział?
Po chwili krótkiego wahania odrzuciłem wątpliwości i napisałem o wszystkim Tomowi. O tym, jak wpadłem na Quirrella na korytarzu, jak poszedłem z nim do tego na trzecim piętrze, jak kazał mi pełnić wartę. Jak przyszedł Potter, Weasley i Granger i jak rzuciłem zaklęcie tarczy. Jak dostałem w nos, zemdlałem, a potem dowiedziałem się, że Quirrell jest martwy, a Voldemort był w Hogwarcie.
A Tom słuchał, miałem silne wrażenie, uważnie. Gdy trzeba było, odpisywał krótki komentarz, a gdy nie, czekał, aż będę kontynuować. Nigdy wcześniej nie czułem się tak komfortowo, pisząc z kimś. Draco się nie liczył, bo z nim rozmawiam i się przepycham. Nie miałem potrzeby pisać listów do kogoś, kto mieszka w pokoju obok.
Ziewnąłem przeciągle, a pod powiekami zacząłem czuć jakby piasek, który niechybnie dawał znać, że już pora iść spać. Nagle, na wspomnienie Draco, przypomniało mi się coś ważnego, jeśli nie najważniejszego. Pochyliłem się nad dziennikiem.
Jest jedna sprawa, Tom.
Tak?
Mój brat, Draco. On mnie zna. Zauważył zmianę w moim zachowaniu, widział ją przez ostatni miesiąc, gdy szukałem Twojego dziennika. Tydzień temu obiecałem mu, że wszystko wytłumaczę. Tyle że...
Przerwałem pisanie i spojrzałem na swoje ręce. Odetchnąłem cicho. Były trochę poplamione atramentem, a także odrobinę bolały.. Pisanie ma swoje wady. Tom cierpliwie czekał, aż dokończę zdanie.
Nie wiem, czy powinienem mu o Tobie mówić. Ufam mu, jest moim bratem, ale... sam nie wiem. Może uznać Cię za niebezpiecznego. Nie wiem, co mam zrobić... Nie chcę kłamać mu w twarz...
Prawda, wielu ludzi może uznać ten dziennik za coś niebezpiecznego. Jak na razie, Seth, myślę, że lepszą opcją jest, abyś zataił to przed nim. Nie na zawsze. Najlepiej, żebyś sam się do mnie przekonał.
Jestem przekonany, że nie chcesz zrobić mi nic złego! – Nakreśliłem od razu, czując ogarniające przekonanie. – Znam wielu ludzi, ale żaden nie jest tak dobry jak ty!
Rozumiem i bardzo to doceniam. To sprawia, że czuję się lepiej. Mimo wszystko, najpierw powinieneś utrzymać mnie w tajemnicy. Oczywiście niczego Ci nie zabraniam. Ufam, że podejmiesz odpowiednią decyzję. W końcu nie znam Twojego brata. Nie potrafię tak dokładnie jak Ty ocenić, co jest najlepsze.
Poczułem ostrożne ciepło, które zaczęło mi się rozlewać w piersi. On jest taki świetny... Ufa mi!
Jesteś wspaniałą osobą, Tom. Naprawdę. Jeżeli uważasz, że powinienem trzymać Cię w tajemnicy, tak zrobię. – Stłumiłem ręką potężne ziewnięcie – Ale co mam mu powiedzieć? Masz jakiś pomysł?
Nie odpowiadał przez kilka dłuższych chwil, ale jego słowa w końcu pojawiły się na pergaminie.
Wspomniałeś, że oznajmiłeś wszystkim, że byłeś pod wpływem Imperiusa, prawda?
Tak.
Zdradź Draconowi, że tak naprawdę samodzielnie postanowiłeś pomóc Quirrellowi. Powiedz, że bałeś się o tym komukolwiek powiedzieć, włącznie z nim. Myślałeś o tym przez cały czas, zbierając się w sobie, bo nie chciałeś nic przed nim zatajać. Wreszcie znalazłeś odwagę, by mu to wyznać..
Zamrugałem. To... to faktycznie nie wydaje się aż tak naciągane, poza tym to prawda... Ekscytacja znowu przeszyła mi kości, ale była zdecydowanie słabsza. Teraz czułem głównie zmęczenie.
Świetny pomysł, dzięki, tak zrobię. Teraz pójdę spać. Padam z nóg.
Doceniam, że mi zaufałeś, Seth. Nie chciałbym, żebyś poczuł się przeze mnie źle.
Uśmiechnąłem się szeroko, ale zmęczenie od razu zamieniło uśmiech w grymas. Ziewnąłem przeciągle, zasłaniając usta łokciem.
Oj tam, przesadzasz. Nie mógłbyś być zły. Zrobię to, co powiedziałeś. Dziękuję. Dobranoc. – Moje słowa pod koniec stały się niewyraźne, nie miałem już siły, żeby pisać normalnie.
Dobranoc, Seth. Śpij dobrze.
^*^*^*^
Kolejnego dnia ogromnie stresowałem się przed rozmową z Draco, tak naprawdę to słusznie. Bądź co bądź, chciałem mu właśnie zdradzić jakąś tajemnicę, o której nigdy nikomu nie powiedziałem. A o Tomie... Tak, o Tomie powiem mu kiedy indziej. Potem. Niedługo.
Kiedyś na pewno.
Zjedliśmy wspólnie śniadanie, a potem tata musiał gdzieś wyjść. Powiedział, że Borgin przyjdzie jutro. Mama również nas zostawiła, udając się najpierw do Ministerstwa, a potem na spotkanie ze swoimi przyjaciółkami. Wyruszyła niedługo po tacie,upewniwszy się, że mamy wszystko, czego nam potrzeba.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, zostałem sam na sam z Draconem.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zaproponowałem żebyśmy wzięli nasze stare miotły (nowe tata zamówił od razu do Hogwartu) i poćwiczyli latanie. Ku mojemu zdziwieniu, przystał na to z chęcią i bez protestów. Wspólnie skoczyliśmy do szopy, wzięliśmy dwie Zmiataczki Jedenastki oraz kafla, który swoje już przeszedł. Wspólnie wybiegliśmy na największą połać, jaką znaleźliśmy na naszym dworze.
Wskoczyłem na miotłę pierwszy i wystrzeliłem w górę. Odwróciłem się i spojrzałem ku ziemi, na Dracona, który trzymał kafla pod pachą i sam jeszcze się usadawiał.
– Podaj! – krzyknąłem, wyciągając ręce. Zmierzył mnie spojrzeniem, ale cisnął piłkę w moją stronę. Złapałem ją i poczułem jak wzdłuż rąk przemyka mi fala uderzenia. Zrobiłem zwód przed wyimaginowanym przeciwnikiem, wisiałem przez moment do góry nogami, po czym wróciłem na pozycję. Zacząłem lecieć w stronę brata, a w pewnym momencie spektakularnie rzuciłem mu kafla. Radośnie się zaśmiałem, po czym opuściłem się głową do dołu, trzymając miotłę jedynie nogami.
– Miałeś mi powiedzieć, co cię dręczyło. – powiedział, podlatując do mnie. Skrzywiłem się i podciągnąłem, siadając normalnie. – Martwię się o ciebie.
Westchnąłem, niby lekceważąco, ale wyraźnie poczułem, jak stres wraca do mnie ze zdwojoną mocą. Przybrałem niepewny wyraz twarzy.
– Nie mówiłem całej prawdy – zacząłem powoli, ostrożnie, żeby przypadkiem czegoś nie palnąć. Przynajmniej to, co miałem powiedzieć, było proste. Prawda. Nie mam w czym się pomylić, mogę jedynie powiedzieć zbyt dużo...
Przekrzywił głowę i spojrzał na mnie ze zrozumieniem. Siedział cicho, czekając aż dokończę. Wziąłem głęboki oddech i opadłem trochę w dół.
– Nie byłem pod wpływem Imperiusa – wydusiłem z siebie wreszcie, a Draco otworzył szerzej oczy.
Potem wyjaśniłem mu część prawdy, którą wcześniej sobie ustaliłem. O Quirrellu, Potterze, dlaczego byłem tak wyczerpany w skrzydle szpitalny. Teraz było mi łatwiej, bo mówiłem do brata, a nie do Snape'a i Dumbledore'a. Wtedy musiałem wymyślać. A teraz Draconowi mówię samą prawdę. Taką trochę rozciągniętą, żeby zakryć jeden fakt, ale to nic wielkiego. W końcu nie będę trzymać tego przed nim w tajemnicy na zawsze.
A on słuchał. W pewnym momencie wydawało mi się, jakby chciał mnie zwalić z miotły, ale koniec końców tego nie zrobił. Podejrzewam, że nawet jeżeli miał to w planach, to tylko z troski o mnie. Może spadając złamałbym sobie kark, ale to na pewno byłaby troska. Nie ma to jak mieć takiego kochanego braciszka.
Gdy skończyłem i oblałem się rumieńcem, podleciał do mnie i znowu miałem wrażenie, że chce się na mnie rzucić, ale tylko poklepał mnie po ramieniu i uśmiechnął się szeroko. Powiedział, że super, że mu powiedziałem, bo już myślał, że byłem tak słaby, żeby ulec Imperiusowi. Nie potrafiłem powstrzymać śmiechu, gdy mi o tym powiedział. Prawie spadłem na ziemię, ale w ostatniej chwili złapałem się drewnianego trzonka i wróciłem do bezpiecznej pozycji.
Resztę dnia spędziliśmy na lataniu i ćwiczeniu, z przerwami na obiad i podwieczorek. Dziś wreszcie minął miesiąc, więc mogłem z czystym sumieniem wziąć sobie deser z szafki. Nie żebym nie robił tego wcześniej z brudnym sumieniem. Oczywiście, że robiłem, ale teraz wszystko było całkowicie legalne, więc czułem się nadzwyczajnie dobrze.
Potem pomyślałem sobie, że zbyt długo nie pisałem z Tomem. Cały czas był gdzieś z tyłu mojej głowy, ale za bardzo cieszyłem się zabawą z bratem. Dopiero wieczorem przypomniał mi się dziennik.
Powiedziałem Draconowi, że trochę źle się czuję i że pójdę wcześniej spać. Wzruszył ramionami i poszedł do biblioteki wziąć sobie jakąś książkę. Uderzyło we mnie, że dawno niczego nie czytałem, bo byłem zbyt zaabsorbowany poszukiwaniem dziennika. Postanowiłem, że muszę to szybko zmienić.
Wróciłem do pokoju, zamknąłem drzwi na klucz i podszedłem do łóżka. Uniosłem materac – ta skrytka nadal wydawała mi się najlepsza – po czym wyjąłem spod niego czarny przedmiot. Przeciągnąłem się, położyłem dziennik na biurku i usiadłem na krześle. Chwyciłem pióro, zanurzyłem je w kałamarzu. Był pełny, a blat czysty, pomijając lekkie, ciemniejsze zabarwienie. Z zapałem wróciłem do pisanej rozmowy.
Hej, Tom.
Witaj, Seth. Co więc postanowiłeś?
Nie wspomniałem o tobie Draco.
Doceniam, że mi zaufałeś. Miło z Twojej strony.
A Ty masz brata?
Niestety nie. – Nadeszła odpowiedź, która trochę zawiała smutkiem. – Moja matka umarła przy porodzie, zdążyła tylko nadać mi imię. Wcześniej nie była w ciąży.
Przykro mi.
Nie powinno. Nawet jej nie pamiętam.
A chciałbyś mieć brata?
Czasami tak. Młodszego, bo mógłbym go ochraniać.
Zaczerwieniłem się i odwróciłem na chwilę wzrok. To... trochę zabawne...
Powiesz coś o sobie?
Jeżeli sobie tego życzysz. Tylko nie wiem, czego chciałbyś o mnie wiedzieć.
Jak najwięcej. Jakie masz oceny? Ojciec powtarza, że oceny dużo mówią o tym, w czym ktoś jest dobry.
Nie chciałbym zabrzmieć jak narcyz...
Nie zabrzmisz, nie martw się. Ja na przykład jestem świetny z zaklęć i słaby z eliksirów.
Mam najwyższe oceny z każdego przedmiotu... Oprócz wróżbiarstwa. Za tym najbardziej nie przepadam.
Wow! Wybitny ze wszystkiego?! Przecież to super wysoko! Ja jeszcze nie mam wróżbiarstwa. Czemu go nie lubisz?
Nauczyciel, który tego naucza, w moim odczuciu nie ma żadnego talentu do przepowiadania przyszłości. Nie przepadam za niekompetentnymi ludźmi. A jak Tobie idzie Obrona przed Czarną Magią?
Dobrze. Znaczy... chyba. Jak na nauczyciela, którego miałem. Był nim Quirrell. A teraz będziemy mieć Lockharta. Zadufany w sobie idiota. Na sam jego widok chce mi się wymiotować. Nie podoba mi się.
Widocznie mamy takie same podejście do złego nauczania.
Uśmiechnąłem się ponuro pod nosem i pokiwałem głową.
Wiesz, dziwnie mi o tobie myśleć, patrząc tylko na pismo. – Napisałem, bo coraz częściej zastanawiałem się, jak naprawdę wyglądał Tom. Wysoki? Niski? Jakie ma włosy?
Hm... a jak wyobrażasz sobie przeciętnego ślizgońskiego szóstoklasistę?
Um... Wysoki... Jasne włosy... szerokie barki... i takie zimne spojrzenie – Odpisałem od razu, niewiele nad tym myśląc. Może kiedyś takiego widziałem na korytarzu.
Widzisz, możesz tak mnie sobie wyobrażać.
Ale nie mógłbyś mieć zimnego spojrzenia! A wyglądasz choć trochę tak jak opisałem?
Nie bardzo.
Więc nie mogę. Jak wyglądasz?
Nastąpiła długa przerwa, ale nie martwiłem się tym zbytnio. Już zacząłem się przyzwyczajać, że Tom robi przerwy, kiedy się nad czymś zastanawia.
Mam prawie czarne włosy, ciemnobrązowe oczy i jestem raczej wysoki. Ludzie powtarzają, że jestem przystojny.
Parsknąłem śmiechem pod nosem.
Z tego, co mówisz, wyglądamy podobnie, ale ja mam ciemnobrązowe włosy. Mama też ciągle mi powtarza, że jestem przystojny.
Ciekawe. Myślałem, że Malfoyowie są raczej blondynami?
Mój brat i ojciec są, ale matka była Blackiem, więc to pewnie po niej mam ciemne. I ogólnie urodę.
Interesujące.
Chciałbym się kiedyś z Tobą zobaczyć.
Znowu dłuższa przerwa.
Możliwe, że jest na to sposób, ale jeszcze nie teraz.
Mrugnąłem z zaskoczeniem. Jest sposób?
A jaki sposób?
Niestety, nie mogę Ci jeszcze powiedzieć, pomimo że chciałbym. Może Ty teraz powiesz mi coś o sobie?
Nie chciałem za bardzo naciskać, więc zacząłem pisać.
Był świetnym słuchaczem. Nie wiem, jak on to robił, ale gdy trzeba było słuchać, to słuchał, a gdy coś powiedzieć, to mówił. No, w sumie to pisał. Nigdy jednak nie przerywał w złych momentach, a jego uwagi zawsze miały sens.
Siedziałem przy biurku do późnej nocy, pisząc z Tomem o najróżniejszych rzeczach. Opowiedziałem mu wszystko o Draco, ojcu i matce, o przyjaciołach z Hogwartu. O Theodorze, Blaisie, Pansy i denerwujących Crabbie oraz Goylu. O Hugo. Napisałem mu, jak wychowywałem się w dworze Malfoyów jako syn byłego śmierciożercy. To ostatnie przypadkowo mi się wymknęło, przestraszony przerwałem na 'śmier', ale Tom wyraźnie znał ten zwrot i nie przeszkadzało mu, że ojciec kiedyś nim był. Wręcz przeciwnie, wydawał się łagodniejszy, gdy o tym pisaliśmy. Napisałem mu o wszystkim, nawet o komnacie pod salonem.
A on słuchał i nie oceniał.
Choć znałem Toma dopiero od półtora dnia, to wydawało mi się, jakbyśmy byli najbliższymi przyjaciółmi od dawna. Mogłem powiedzieć mu o rzeczach, które Draco już wiedział, ale w przeciwieństwie do niego, Tom zawsze reagował spokojnie, z ciekawością i zachętą do mówienia dalej.
I tak dalej, i tak dalej. Dzień za dniem, dzień za dniem. Zacząłem częściej chodzić wcześniej spać, wymykałem się do swojego pokoju, zamykałem drzwi na klucz i pisałem w nocy z Tomem, często do pierwszej, nawet drugiej w nocy. Czytałem jego opowieści, żarty, porady i wyrazy współczucia, gdy pisałem o czymś, co mnie bolało. Znalazłem zaskakująco dużo takich rzeczy. Myślałem, że jestem szczęśliwym Malfoyem, a jednak wiele rzeczy w ludziach dookoła mnie denerwowało, a Tom to rozumiał.
Nie popełniłem tego błędu, co podczas poszukiwania dziennika. Nie zostawiłem Draco na lodzie, ale spędzałem z nim mnóstwo czasu, aż czasem miał mnie po dziurki w nosie. Wtedy wracałem do Toma i rozpisywałem mu się o swoim dniu, jak było, co robiłem, co mnie podekscytowało i co mnie zdenerwowało. On słuchał, odpisywał.
Dni mijały, aż wreszcie nadszedł koniec wakacji i powrót do szkoły. Pomimo że nie minęło dużo czasu, odkąd poznałem Toma, to kompletnie mu zaufałem. Na początku byłem odrobinę sceptyczny, za każdym razem, gdy do niego pisałem, czułem się dziwnie, ale to uczucie prędko minęło. Ani razu nie napisał nic nieodpowiedniego, czułem się przy nim bezpiecznie. Z niecierpliwością czekałem na każde kolejne słowo, a jego pismo było dla mnie jak kubek uspokajającej herbaty po stresującym dniu.
Byłem szczęśliwy, że go poznałem. Przestałem pamiętać o Quirrellu, bo w sumie po co? Wystarczyły mi słowa Toma. „Chciał, żebyś mnie poznał". Teraz, gdy już go poznałem, poczułem się znacznie lepiej, a w sobie odnalazłem spokój, którego nigdy nie znałem.
Ufałem mu całym sobą.
Był idealnym przyjacielem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top