rozdział IV

Ten w ferie.


Drogi Secie,

Jeżeli myślisz, że wymyślne słowa i odchodzenie od tematu uratują Cię od nagany, mylisz się. Postąpiłeś wystarczająco nieodpowiedzialnie, aby wychodzić z Pokoju Wspólnego o tak późnej godzinie, nieważne, czy z Draconem, czy bez niego. Uważałem Cię za kogoś, kto nie daje się łatwo sprowokować czczym gadaniem. Myślałem, że znasz swoją wartość i że nie dasz, co gorsza Weasleyowi, wyprowadzić się z równowagi.

Przynajmniej wykazałeś się wystarczają trzeźwością umysłu, aby nikogo nie zaatakować. Gdyby do czegokolwiek doszło, jakiekolwiek zaklęcie opuściłoby Wasze różdżki, Severus byłby zmuszony zaprowadzić Was do dyrektora i wezwać mnie do szkoły jako opiekuna Twojego domu. A dobrze wiesz, że nie mogę marnować swojego czasu żeby odwiedzać szkołę. Uważam, iż areszt zdecydowanie Ci się należał, i pochwalam również milczenie przy Severusie na temat Twojego brata.

Harry Potter może być „fajnym chłopakiem", ale nie będzie przyjaźnił się z moimi synami. Najbliższa relacja między wami jaką mogę dopuścić to przywitanie się na korytarzu. Nie zapomnij o tym i przekaż to również Draconowi. Sprawa wygląda podobnie z każdym Gryfonem, Seth. Jesteś w Slytherinie, zawieraj więc tam wszystkie znajomości. Ewentualnie z Krukonami, bo patrząc na Twoje pożądanie wiedzy, ludzie z Ravenclawu mogą być dla Ciebie atrakcyjni.

Twoja matka usłyszała o wszystkim od razu, gdy tylko dowiedziałem się o Twojej i Dracona wycieczce w nocy. Prosiła mnie abym przekazał Ci, że gdy wrócisz do domu, nie będziesz dostawał deserów przez miesiąc, więc pamiętaj, żeby najeść się w Hogwarcie dopóki możesz.

Owszem, widziałem Twoje oceny i bardzo mnie zadowalają, mógłbyś jednak pomóc raz na jakiś czas Draconowi. Jego nie są aż tak dobre, choć wystarczające. I popracuj nad eliksirami, Severus poinformował mnie już, że ledwo dajesz sobie z nimi radę.

Baw się dobrze podczas Nocy Duchów i nie rób nic głupiego, a przynajmniej nic, co sprawi, że stracisz kolejne punkty i dostaniesz kolejną naganę. Nie mogę pozwolić, aby mój syn psuł reputację naszego rodu, na pewno to rozumiesz. Po prostu postaraj się bardziej pilnować, lub naucz się zaklęcia, które sprawi Cię niewidzialnym. Co prawda to może stanowić problem, bo uczy się ich na szóstym roku.

Również Cię kocham

Twój ojciec.

^*^*^*^

– O, Merlinie, ale świetnie to wygląda! – zachwyciłem się, gdy tylko wszedłem do Wielkiej Sali.

Tysiące świec, które zazwyczaj unosiły się pod sklepieniem, zamieniły się w lewitujące, małe i duże wydrążone dynie w najróżniejszych kształtach. Z fascynacją odchyliłem głowę i z szerokim uśmiechem powiodłem po nich wzrokiem. Zauważyłem dwie, które zrobiłem ja na jednym z dwóch zajęć zielarstwa, jakie mieliśmy przed Nocą Duchów. Wszystkie obijały się o siebie wzajemnie i odlatywały w drugą stronę w powolnym, wręcz ślimaczym tempie, co dawało niesamowity połysk wszystkich odcieni pomarańczu na ścianach.

Niebo również się zmieniło. Zazwyczaj pokazywało odzwierciedlenie prawdziwego, ale gdy wyjrzałem za okno, które zostało udekorowane pajęczynami wyglądającymi jak prawdziwe i, co gorsza, wielkimi pająkami, które również wyglądały realnie, a ja szczerze miałem nadzieję, że takie nie są, zobaczyłem granatowe niebo, podczas gdy sklepienie Sali było tajemniczo czarne z żółtymi punkcikami i ogromnym rogalem księżyca, trochę bardziej pomarańczowym niż zazwyczaj.

Stoły, choć nadal cztery długie, pozajmowane były przez osoby z różnych domów. Co prawda przy tym, gdzie zazwyczaj siedzieli Ślizgoni, nie siedział żaden Gryfon, podobnie jak przy tym, gdzie siedzieli Gryfoni, nie zauważyłem żadnego znajomego mi Ślizgona, ale poza tym wszędzie była mieszanka ludzi.

Fajnie! Uśmiechnąłem się szeroko i odwróciłem na pięcie, patrząc na brata. Również rozglądał się z fascynacją, choć okazywał ją nieco mniej niż ja.

Nagle zobaczyłam mignięcie czegoś niebieskawego, a chwilę potem zza Draco wyleciał Irytek, trzymając wielką misę różowego ponczu. Pośpiesznie sięgnąłem po różdżkę, chcąc uratować brata od lepkiej kąpieli, ale ktoś mnie uprzedził. Rozniosły się dwa stanowcze głosy, mówiące to samo zaklęcie: „Protego!"

Odwróciłem się i ujrzałem wysokiego, średnio przystojnego chłopaka z ciemnymi włosami i niebieskimi oczami, który wyciągał przed siebie różdżkę obok Gemmy. Widocznie wspólnie zawołali to zaklęcie, i dzięki temu poncz, zamiast wylać się na głowę mojego nieuważnego brata bliźniaka, spadł na tarczę i spłynął po niej. Kilka kropel dosięgnęłoby mnie, gdybym w ostatniej chwili nie uskoczył.

– Spadaj, Iryt! – zawołał chłopak, opuszczając różdżkę. Spojrzałem na poltergeista z rozbawieniem, bo ten wydął policzki i zmarszczył nos oraz brwi, zrobił salto, pokazał język i odleciał w stronę stołu Puchonów.

– Kurczę, dzięki... – powiedziałem, podchodząc do nich.

– Nie ma sprawy... – zaczęła Gemma, ale przerwał jej zazwyczaj ostry głos, który teraz zabrzmiał nawet łagodnie.

– Proszę, proszę. Świetne zaklęcie tarczy panie Davies, panno Farley. – Pogratulowała McGonagall. – Pięć punktów dla Ravenclawu oraz Slytherinu.

Popatrzyli po sobie z mieszanką niedowierzania i radości.

– Dziękujemy, pani profesor... – powzięła Gemma, ale McGonagall już odeszła w stronę stołu nauczycielskiego. Prefekt wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, chowając różdżkę. – No cóż. Dzięki... – Spojrzała wyczekująco na chłopaka.

– Roger Davies – powiedział z szerokim uśmiechem i pokiwał głową. – Ale tak właściwie to twoja zasługa. Ja dopiero ostatnio przeczytałem o tym w podręczniku...

– Oh, ale ja czułam, że mocno mnie wspomogłeś – zaprotestowała Gemma, zarumieniła się i skierowała się w stronę jednego ze stołów, chyba Puchonów, widocznie zapominając o mnie i Draco.

Spojrzałem na niego, oboje wzruszyliśmy ramionami. Gdy zaburczało mi w brzuchu, zacząłem ciągnąć go w stronę stołu Gryfonów, ale zaczął się opierać.

– O, nie, nie, Seth, proszę cię. – Zaparł się nogami, ale nie odpuściłem i nadal ciągnąłem go za rękaw. – Ojciec mówił żeby się z nimi nie bratać! – syknął mi do ucha. – Seth!

Spojrzałem na niego błagalnie.

– Chcę usiąść z Hugo – mruknąłem cicho.

– A ja chcę grać w drużynie quidditcha w pierwszej klasie! – rzucił obrażonym tonem.

Puściłem go, rzuciłem mu ostatnie obrażone spojrzenie i odwróciłem się na pięcie.

– To sobie idź do Ślizgonów – burknąłem i podszedłem do grupki gryfońskich pierwszoklasistów. Znalazłem w niej zarówno Pottera, Weasleya, Neville'a, jak i Hugo, którzy, gdy mnie zobaczyli, popatrzyli po sobie.

– A żebyś wiedział, że pójdę. – Usłyszałem jeszcze parsknięcie Draco, po czym kątem oka zobaczyłem, jak odchodzi do naszego zwyczajowego stołu. Patrząc za nim, poczułem smutek, ale zignorowałem go i usiadłem obok Pottera.

– Hej – rozpocząłem radośnie i sięgnąłem po półmisek z małymi, faszerowanymi dyńkami. Nałożyłem kilka na wolny talerz i zacząłem się zajadać.

– Cześć. – Zauważyłem, że Hugo rozpromienił się nieco, gdy się do nich przysiadłem. – Ale gdzie poszedł Draco?

Machnąłem niedbale dłonią i wzruszyłem ramionami.

– Do Ślizgonów, pewnie całować się z Pansy.

Ron Weasley parsknął w łyżkę z gęstą zupą rozchlapując ją dookoła talerza.

– Całować? – zaśmiał się, ocierając rękawem usta. Z całych sił powstrzymałem się od skrzywienia i ucieknięcia z powrotem do choć trochę wychowanych Ślizgonów. Czy Weasleyowie nie wiedzą, co to serwetka?

– No, tak, to gdy chłopak i dziewczyna stykają się ustami, nie wiedziałeś? – odparłem i zignorowałem jego oburzonego spojrzenie. Zacząłem pochłaniać dynie, popijać je sokiem z dyni i brać na talerz paszteciki z dynii. – Merlinie, ile Hogwart ma dyni w ogródku?

Widocznie nikt nie uznał tego za pytanie potrzebujące odpowiedzi, więc wrócili do swoich luźnych pogaduszek. Sam zacząłem przysłuchiwać się ich rozmowom, co jakiś czas wtrącać, ale ze znużeniem uznałem, że są bardzo nudne. A to ktoś podpadł Snape'owi, ktoś się pokłócił z tamtym, jakaś dziewczyna ciągle płacze w łazience i unika ludzi... Nic interesującego.

– Eee... Malfoy... – zaczął nagle Potter. Spojrzałem na niego kątem oka, odrobinę panikując, bo właśnie wpakowałem sobie do ust kilka pasztecików, kompletnie zapominając, że powinienem się zachowywać. Ręka zadrżała mi, chcąc się unieść i otrzeć wierzchem dłoni okruszki, ale w ostatniej chwili złapałem serwetkę. Brakuje już tylko tego, żebym zachowywał się jak Weasley, bo niewystarczająco upokorzyłem tatę.

– Hm? – odmruknąłem.

– Ron chce ci coś powiedzieć – wydusił z siebie, a jego głos zabarwił się wyraźnym rozbawieniem.

Skrzywiłem się, przełknąłem to, co miałem do przełknięcia, i spojrzałem na rudzielca, którego twarz zaczęła powoli przybierać kolor jego włosów.

– Harry! – zawołał obrażonym tonem, ale Potter jedynie się uśmiechnął. Zachichotałem.

– No więc, co chcesz mi powiedzieć? – spytałem przesłodzonym tonem. Weasley rozejrzał się, a na jego twarzy pojawiła się mieszanka zdenerwowania, rozbawienia i zażenowania.

– Dzięki, że mnie nie wydałeś – burknął wreszcie, a od razu po tym chwycił szklankę i przystawił ją do ust, w ostatniej chwili orientując się, że jest pusta. Udał, że chce, aby jeszcze ostatnie kropelki spadły mu na język.

Zamrugałem kilka razy i przypomniałem sobie zajście na wieży Astronomicznej. Spojrzałem na czerwonego na twarzy Rona, potem na usatysfakcjonowanego Pottera, i zanim się zaczerwieniłem, parsknąłem głośno.

– Nie ma sprawy – odparłem cicho, choć w piersi poczułem się dziwnie. A czy oni by nie zrobili tego samego na moim miejscu? Albo Draco? Chociaż nie, Draco nie jest dobrym przykładem, on pewnie by ich wydał...

Całe szczęście gdy Weasley zobaczył, że nie chcę drążyć tego tematu, zaczął jakąś luźną rozmowę o quidditchu. Dowiedziałem się z niemałym zaskoczeniem, że jego ulubioną drużyną są Armaty Z Chudley. Kłóciliśmy się na ten temat przez dłuższą chwilę, a ja zacząłem rzucać pobieżne spojrzenia w stronę stołu Ślizgonów, przy którym Draco, Theodor, Blaise i Pansy, a także kilka starszych uczniów rozmawiali przyciszonymi głosami.

Potter chyba to zauważył, bo gdy po raz siódmy zerknąłem w tamtą stronę, klepnął mnie w ramię i wskazał głową w miejsce, w które nieustannie wędrowało moje spojrzenie.

– Jeśli chcesz, to idź. – Wzruszył ramionami i uśmiechnął się niepewnie.

Odwzajemniłem uśmiech, zdecydowanie szerzej, i wstałem zamaszyście.

– Jesteście naprawdę wspaniałym towarzystwem, ale wracam tam, gdzie powinienem być! – rzuciłem jeszcze na odchodne i sprężystym krokiem ruszyłem w stronę brata, zostawiając Gryfonów.

Doszedłbym tam w kilkanaście sekund, gdyby nie to, że drzwi do Wielkiej Sali niespodziewanie gwałtownie się otworzyły i wbiegł przez nie Quirrell, pędząc naprzód z przekrzywionym, fioletowym turbanem i przerażoną twarzą. Wszyscy gwałtownie zamilkli, a ja musiałem odskoczyć na bok, bo by mnie staranował. Wpadłem przy okazji na jakiegoś siódmoklasistę z Hufflepuffu, który złapał mnie i przytrzymał, żebym nie upadł na ziemię. Podziękowałem mu szeptem, nie chcąc przełamać gwałtownej ciszy, która zapadła w całym ogromnym pomieszczeniu.

– Troll... w lochach... uznałem... uznałem, że powinien pan wiedzieć... – wysapał Quirrell, a cisza trwała jeszcze przez dłuższy moment, aż w mojej głowie pojawiła się myśl, że może to tak naprawdę nie jest straszne, a wszyscy po prostu wrócą do tego, co robili przed chwilą...

Zaraz potem wybuchł chaos.

Ktoś zaczął krzyczeć, ktoś zawtórował, i nagle wszyscy wpadli w panikę. Puchon, który mnie wcześniej podtrzymał, próbował zapanować nad rozszalałym tłumem ludzi, ale nikt się go nie słuchał.

Odskoczyłem, po raz kolejny w ciągu kilku minut, żeby nie zostać staranowanym, i przepchnąłem się w stronę brata. Usiadłem obok niego na ławce, patrząc na tłum z narastającym niepokojem w piersi.

– Jak to troll? – zapytał z niedowierzaniem i przestrachem, podobnie jak setka innych uczniów

– SPOKÓJ! – Rozległ się silny, donośny głos, odbijający się od ścian, a chwilę potem nad stołem nauczycielskim rozbłysło kilka fajerwerków z czerwonych iskier. Dumbledore podniósł się ze swojego miejsca. – Prefekci, opiekunowie domów, proszę o zaprowadzenie uczniów do Pokojów Wspólnych. Proszę również nie panikować. Niedługo wszystko znajdzie się pod kontrolą.

To „niedługo" nie pomogło w dużym stopniu, ale przynajmniej ludzie zaczęli się ogarniać. Wszyscy opiekunowie wstali ze swoich miejsc, wyłapałem wzrokiem Snape'a, który wpatrywał się intensywnie zarówno we mnie i Draco, jakby nie chciał stracić nas z oczu.

Jako pierwszy odwróciłem od niego spojrzenie i szturchnąłem brata w ramię.

– Chciałbyś zobaczyć trolla? – zapytałem przyciszonym głosem, a on spojrzał na mnie jak na wariata.

– Zwariowałeś? Nigdzie cię nie puszczę, nawet nie próbuj! – zaprotestował gwałtownie i złapał mnie za rękę. – Ojciec nas zabije, jeżeli znowu się narazimy.

– Bez przesady – odparłem, ale w środku przyznałem mu rację. Kilka dni temu miałem areszt, kolejna strata punktów nie wyjdzie mi na dobre.

– Chodźcie! – zawołała Gemma, uniosła rękę z różdżką i wypuściła z niej jaskrawozielone iskry.

– Poczekajmy, panno Farley, jak widać pozostałe domy nie potrafią nie przepychać się przy wyjściu. – mruknął złowieszczo Snape, centralnie zza mnie. Powstrzymałem chęć odwrócenia się i spojrzenia mu z urazą w oczy. Nie musi mnie pilnować, nie zrobię przecież nic głupiego.

– Dobrze, panie profesorze – zgodziła się Gemma, chyba trochę uspokojona faktem, że ktoś dorosły nią pokierował.

Po krótkim czasie wreszcie i Ślizgoni doczekali się swojej tury, ale gdy tylko wyszliśmy z Wielkiej Sali, Snape odwrócił się na pięcie i ruszył pośpiesznym krokiem w inną stronę niż powinien. Zawahałem się, spojrzałem najpierw na odchodzących Ślizgonów pod przewodnictwem Gemmy, a potem na Draco, który taktycznie wepchnął się w sam środek grupy.

Potem przypomniałem sobie list od ojca. Skrzywiłem się, westchnąłem, odwróciłem i wróciłem do grupy.

Miałem zbyt dużo przygód jak na ten tydzień, nie potrzebuję być jeszcze zabity przez trolla.

^*^*^*^

Po tym pamiętnym wydarzeniu zauważyłem kilka zmian, głównie w Wielkiej Sali. Po pierwsze, nauczyciele. A konkretnie dwóch. Coraz częściej widziałem na twarzy Snape'a wściekły grymas, gdy patrzył na osobę siedzącą dwa krzesła od niego, a był nią Quirrell. Znacznie bledszy niż zwykle, z coraz częściej przekrzywionym turbanem i ze zdecydowanie większą wonią czosnku jaka z niego emanowała. Miał rozbiegane spojrzenie i często się pocił, ocierał czoło bladą dłonią. Wyglądał na chorego. Zupełnie nie przypominał tego człowieka, który odpowiadał mi na moje pytania o różdżki na początku roku.

Oczywiście nie tylko ja to zauważyłem. Dużo uczniów posyłało ukradkowe spojrzenia w stronę stołu nauczycielskiego, tak samo jak nauczyciele patrzyli po sobie porozumiewawczo co jakiś czas.

Dodatkowo, przy stole Gryffindoru również zaszła pewna zmiana, którą uświadomiłem sobie dopiero kilka dni po Nocy Duchów. Dziewczyna z kręconymi, napuszonymi włosami, siedząca zazwyczaj na końcu stołu Gryfonów, w ciszy, i bardzo często z książką na kolanach, zmieniła swoje miejsce i usiadła na środku, przy Weasleyu i Potterze. Widząc to, zacząłem porządnie współczuć Potterowi. Nie mógł wybrać sobie lepszych znajomych? Czy naprawdę ja i Draco nie bylibyśmy lepsi od zdrajcy i mugolaczki? Kiedy ojciec się o tym dowie, to nawet, gdybym błagał go na kolanach, nie pozwoliłby mi zawrzeć żadnej znajomości. Nie żeby mi jakoś bardzo na tym zależało, jednak patrząc na wyniki, jakie Potter osiągał na lekcjach, które nie były słabe, wręcz dobre, było mi odrobinę żal. Nie były lepsze od moich, ale ja byłem prawie najlepszy na roku, no, pomijając tę dziewczynę, z którą usiadł. Na wszystkich lekcjach Ślizgonów z Gryfonami mówiła, jakby wkuła na pamięć każdy podręcznik.

Zamieszanie po trollu, który został pokonany, powoli zaczynało zanikać, zastąpione ekscytacją z nadchodzącej Gwiazdki. Nie wiem, jak Draco dowiedział się, że Potter nie wraca do swojego domu, ale się dowiedział i teraz zaczął się z tego nabijać. Już nawet odpuściłem przekonywanie go, że nie warto. Muszę przyznać, że zazwyczaj i tak wychodziło zabawnie.

^*^*^*^

– Ugh... ssostaf mń... – mruknąłem w poduszkę, gdy ktoś zaczął szturchać mnie w ramię.

Jęknąłem cicho i naciągnąłem na głowę kołdrę, co oczywiście nie pomogło na szturchanie.

– Seth, wstawaj! – krzyknął ktoś, kto zdecydowanie nie był moim bratem.

Jęknąłem pod nosem i uniosłem głowę. Ciemnobrązowe kosmyki zasłoniły mi trochę pole widzenia, ale gdy tylko ujrzałem oliwkową cerę, krótko przycięte czarne włosy, a także turkusowe oczy, wszystko mi się przypomniało.

Na dwa dni przed przerwą świąteczną Hugo przyszedł do mnie i zaczął błagać prawie na kolanach, żebym spytał ojca, czy może przyjechać do mnie i Draco na święta. Na początku zaśmiałem się i spytałem, czy żartuje, ale zaprzeczył. I dalej prosił. Na każdej lekcji, na każdej przerwie chodził za mną i nie chciał odpuścić. Nie docierało do niego, że mój ojciec nie znosi Gryfonów. Mówił, że on w głębi jest Ślizgonem, a do Gryffindoru trafił przez pomyłkę. Nie docierało do niego, że powinien odpuścić i wrócić do swojej rodziny. Upierał się, że nie ma zamiaru wracać do domu na więcej niż tylko wakacje, i wtedy zaczął ostrożnie próbować namówić mnie, żebym zaprosił go również na lato. Wtedy powiedziałem mu, żeby się przymknął i spytał mojego ojca, gdy już do nas przyjdzie. Na początku nie wierzył, że udało mu się mnie namówić, a kiedy to do niego dotarło, prawie się popłakał.

Ojciec przyleciał do Hogwartu świstoklikiem i zauważył nas już z daleka. Mnie, Draco i jakiegoś Gryfona, na którego widok twarz od razu mu stężała i spojrzał na mnie ostrzegawczo. No, tak, oczywiście, zawsze moja wina... Chociaż to pewnie przez to, że Hugo schował się za moimi plecami.

Wywiązała się ostrożna rozmowa. Przez kilkanaście minut przekonywałem ojca, że Hugo nie jest typowym Gryfonem, że jest świetny, i że nie przyjaźni się z Potterem (co było lekkim kłamstwem), i że będzie się zachowywał. Potem dołączył się Draco, decydując się mnie wesprzeć w samą porę. Tata pod naporem namówień uległ wreszcie i wszystko skończyło się szczęśliwym okrzykiem Hugo.

Całe szczęście nasz dwór jest duży, więc nawet pomimo tego, że nikt nie wiedział, że będziemy mieć gościa, dostał on własną sypialnię. Dla dorosłego, ale jednak miał gdzie spać. Nie spodziewałem się, że tak szybko znajdzie drogę do mojej sypialni, a także do sypialni Dracona, bo za czarnymi włosami zobaczyłem jasne, przylizane do tyłu.

Westchnąłęm ciężko i usiadłem na łóżku, odgarniając włosy do tyłu. Znowu trzeba będzie je ułożyć...

– Czemu nie pozwoliłeś mi się wyspać? – jęknąłem, gdy Hugo zaczął wręcz podskakiwać w miejscu z ekscytacji.

– Prezenty, a co innego? – odparł radośnie.

– Właśnie, więc wstawaj z tego łóżka i ubieraj się! – dodał Draco i spojrzał przepraszająco na Hugona. – Idiota co roku akurat w Wigilię chce spać do dwunastej!

– Wcale że nie śpię do dwunastej – zacząłem protestować, ale nikt mnie już nie słuchał.

Hugo zaczął rozglądać się po pokoju z uśmiechem.

– Macie super dom – westchnął z zazdrością. Nawet nie chciało mi się udawać skromności, więc tylko pokiwałem głową. Ociężale podniosłem się z łóżka i przeciągnąłem, wyciągając do góry ręce. Słowo „prezenty" dziwnie mnie rozbudziło.

– No jasne, że mamy! – odpowiedział z dumą Draco.

– Wypad z mojego pokoju, chcę się przebrać. – Położyłem ręce na ich plecach i zacząłem wypychać z pokoju. Trochę się opierali, ale w końcu wyszli na zewnątrz. Draco szturchnął Hugo łokciem w bok i wyszeptał mu coś do ucha. Oboje zachichotali szaleńczo i zaczęli wskazywać mnie palcami. Przewróciłem oczami, skrzywiłem się i zatrzasnąłem drzwi.

Szybko przebrałem się w jakieś eleganckie ubranie, w którym nadal można było wygodnie chodzić, ale żeby tata i mama byli usatysfakcjonowani. Szmaragdowo-zielona koszula, czarne spodnie, i czarne buty. Przez moment stałem jeszcze nad szufladą z krawatami, ale w końcu wziąłem srebrny i przerzuciłem go przez szyję. Poproszę mamę, żeby mi go zawiązała.

Wypadłem z pokoju i zacząłem biec w stronę schodów, po drodze uderzając w drzwi od pokoi, w których mogli być mój brat i Hugo. W końcu wyszli z jednego i we trójkę pobiegliśmy na dół, tupiąc nogami i odpychając na bok skrzata domowego, który próbował cicho przemknąć z jednego pokoju do drugiego. Wreszcie wpadliśmy do salonu w którym stała wysoka, ogromna choinka, którą wczoraj udekorowaliśmy niebieskimi bombkami i łańcuchami.

Rozejrzałem się i z zaskoczeniem uznałem, że przyszedł Snape. Uśmiechnąłem się do niego szeroko, podobnie jak Draco, i razem podbiegliśmy do niego, zostawiając Hugo trochę z tyłu.

– Cześć, zawiążesz mi krawat? – spytałem, zerkając kątem oka na Draco, który wyszedł w szarej koszuli, białych spodniach i butach takich samych jak moje. Snape pokiwał głową. – Masz prezenty? Masz, prawda?

Snape przekrzywił lekko głowę, spojrzał za mnie, prawdopodobnie na Hugo, po czym znowu na mnie i uśmiechnął się tajemniczo.

– Może – odparł tajemniczo, dokładnie tak jak zwykle.

Draco jęknął głośno.

– Zawsze tak mówisz! – zawołał.

– Zawsze tak jest.

Odwróciłem się na pięcie i spojrzałem na Hugo, który zatrzymał się na dole schodów, trochę niepewnie obserwując Snape'a. Przez kilka dni przyzwyczaił się do mojego taty, który faktycznie jest specyficzny, ale widocznie nauczyciel w normalnej szacie, i to jeszcze Snape, przeraził go do głębi. Nic dziwnego, Hugo jest w Gyrffindorze, a Gryfoni nie mają z eliksirami łatwo.

– Ah tak, Severusie, podejrzewałem, że przyjdziesz – powiedział ojciec, wchodząc do pomieszczenia. Snape pokiwał głową.

– Tylko na chwilę. Podłożyć prezenty – rzekł spokojnie, widocznie uznając, że nadal może zachowywać się nieco luźniej niż w szkole, nawet w obecności ucznia innego niż ja i Draco.

– Aha! Czyli jednak masz prezenty! – krzyknąłem i zacząłem podskakiwać z ekscytacją.

Przybiłem piątkę bratu.

– Chłopcy, może rozdacie prezenty? – zaproponowała mama, widocznie zauważając, że Hugo czuje się wyjątkowo niezręcznie. Podbiegłem więc do niego i zacząłem ciągnąć w stronę choinki, pod którą piętrzyły się pakunki.

– Czemu Snape tu jest? – zapytał cicho. Spojrzałem na niego kątem oka.

– No, jest ojcem chrzestnym Draco. To oczywiste, że czasami do nas przychodzi – wytłumaczyłem lekko i przykucnąłem przy pierwszym prezencie.

Otwierał i zamykał usta kilka razy, aż wreszcie westchnął.

– Dziwnie się czuję – mruknął, a w jego głosie zabrzmiała szczerość. – No i on nie lubi Gryfonów, nie?

– Ciebie lubi – zapewniłem go i sięgnąłem po pierwszy prezent. – O, tato, to dla ciebie! – Udałem zaskoczenie, bo sam go pakowałem poprzedniego dnia.

^*^*^*^

Po rozpakowaniu prezentów usiedliśmy we trójkę na puszystym, zielonym dywanie i zaczęliśmy pokazywać sobie wzajemnie, co dostaliśmy, co zajęło nam kolejne kilkanaście minut. Hugo widocznie się rozluźnił, może pomogła mu mama, która przy ludziach wydawała się chłodna, ale w domu była naprawdę ciepłą osobą. Wtedy wpadłem na wspaniały pomysł.

– Ej... – zacząłem i wstałem na równe nogi. – ... a może zróbmy wojnę na śnieżki?

Draco od razu przytaknął z zapałem, po krótkiej chwili Hugo również pokiwał głową. Tata spojrzał na mnie podejrzliwie.

– I dlaczego mówisz to tak ostentacyjnie? – zapytał ostrożnie .

Nie potrafiłem powstrzymać szerokiego uśmiechu.

– Bo możemy walczyć dorośli na dzieci – odparłem z konspiracyjną miną, a Draco zerwał się na równe nogi.

– Tak! – wykrzyknął z radością.

– Seth... – zaczęła mama. Spojrzałem na nią błagalnie.

– Jedna runda.

Dorośli wymienili spojrzenia. Najmniej zadowolony wydawał się Snape, ale kąciki jego ust podskoczyły lekko do góry.

– Tak, Lucjuszu, myślę, że stchórzysz – odezwał się nagle spokojnie. Parsknąłem śmiechem, gdy tata zerknął na niego nieodgadnionym wzrokiem.

– Nigdy – powiedział i wstał. – No, ubierajcie się.

Zachwycony chwyciłem Hugo i poprowadziłem go w stronę wieszaka z ciepłymi, zimowymi kurtkami, nieprzemakalnymi szalikami oraz rękawiczkami.

Ja to jednak mam dar przekonywania.

Wybiegliśmy wspólnie na zewnątrz, prosto w padający śnieg. Odchyliłem głowę do tyłu i wystawiłem język, a kilka delikatnych, zimnych drobinek spadło mi na niego z zachmurzonego nieba. Zacząłem się kręcić i upadłem na ziemię, machając ramionami i nogami, a chwilę potem wybuchnąłem szaleńczym, szczęśliwym śmiechem.

– Tato, zrobisz fort? – zapytał Draco, a ja parsknąłem śmiechem na widok miny Hugo, który widocznie nie spodziewał się, że nasz tata jest skory do jakiejkolwiek formy zabawy. I niestety często nie jest, ma inne sprawy do roboty, ale teraz miał zaskakująco dobry humor.

Usiadłem na białym puchu i spróbowałem zlepić go w kulkę. Trochę się rozsypywał, ale po kilku sekundach trzymania go między dłońmi ładnie się uformował. Szkoda, że nie mogłem użyć różdżki. Szybko bym się nauczył jakiegoś zaklęcia lepiącego śnieg... Na przykład tego, którego właśnie użył ojciec.

Biały śnieg zawirował w powietrzu i ułożył się w dwie prowizoryczne budowle. Z kamienną twarzą Snape uniósł swoją różdżkę i również nią machnął. Ściany wygładziły się, i dodatkowo obok dorosłych pojawiła się kupka idealnie okrągłych śnieżek. Jęknąłem, węsząc tutaj ogromną niesprawiedliwość.

– Chodźcie! – zawołał Draco i złapał za rękaw Hugo, który już od dłuższego czasu stał w bezruchu i z niedowierzaniem wpatrywał się w dwa forty. Również wstałem, otrzepałem się i pobiegłem za nimi do śnieżnej budowli. Upadłem na kolana i zacząłem szybko lepić kulki, robiąc coraz to większą i większą kupkę.

– WOJNA! – krzyknąłem, wychylając się zza murku i rzucając pierwszą śnieżkę w stronę Snape'a. Wyglądał, jakby chciał odepchnąć ją zaklęciem, ale widocznie rozmyślił się i spróbował zrobić unik, jednak musnęła skrawek jego czarnej szaty.

Draco również od razu zaatakował, celując w wyraźnie najsłabsze ogniwo, czyli mamę, która, pomimo szerokiego uśmiechu na ustach, nie za bardzo przykładała się do rzucania. Hugo też zaczął powoli się przekonywać i z tego, co zauważyłem, dwa razy nawet trafił w tatę. Oberwał za to w ramię, ale śmiał się głośno i radośnie.

W międzyczasie wpadłem na świetny pomysł: zebrałem masę śniegu w ramiona i podszedłem od tyłu do Draco. Byłem od niego trochę wyższy, a on kucał, co zdecydowanie mi pomogło. Wysypałem na jego głowę kupę śniegu, aż krzyknął z przestrachem i złapał się rękami za kark.

– Seth! – zawołał z urazą, która jednak zaraz zniknęła. Oczy mu się rozpromieniły, gdy zrozumiał, że teraz ma więcej przeciwników do atakowania. – Zdrada w szeregach!

I rzucił we mnie śnieżką, którą chciał wcześniej zaatakować Snape'a, co z tak małej odległości zabolało, ale nie przejąłem się tym. Potem oboje przykucnęliśmy żeby zebrać kolejne i oberwaliśmy w tym samym czasie od Hugo. Krzyknęliśmy prawie identycznie, gdy śnieg wleciał nam za kołnierze.

Wszyscy zapomnieliśmy o tym, że mieliśmy walczyć drużyna na drużynę, i rzucaliśmy już tylko w siebie nawzajem. W pewnym momencie rzuciłem się w bok, co uratowało mnie przed lecącą śnieżką z ręki Draco, ale wpakowało lód za kołnierz. Draco i Hugo chyba się zmówili, bo podeszli do mnie i próbowali zakopać. Zacząłem się tarzać i w końcu odpuścili, siadając zdyszani na ziemi.

Cała nasza trójka oddychała ciężko, wszyscy z czerwonymi, zmęczonymi twarzami. Po drugiej stronie zakrytego bielą trawnika mama, tata i Snape rozmawiali, co jakiś czas rzucając nam spojrzenia. Nie mogłem powstrzymać się od wyszczerzenia zębów i pomachania im.

– Uwielbiam śnieg – oznajmiłem z głębokim westchnieniem.

Hugo pokiwał głową i usiadł po turecku.

– Ale słońce jest lepsze – odparł.

– Słońcem nie można się rzucać – zauważył Draco, i słusznie zresztą. Hugo przewrócił oczami.

– Naprawdę super, że pozwoliliście mi przyjechać – powiedział po krótkiej chwili.

– Nie ma sprawy.

– Seth! Czy ty jesz śnieg? – krzyknął nagle tata, a ja skrzywiłem się lekko przy głośnym parsknięciu Draco.

– Niee-e... – odpowiedziałem i wyplułem na bok zimną kulkę. Hugo parsknął nieopanowanym śmiechem w szalik. – Nigdy w życiu...!

^*^*^*^

– Draco jeszcze śpi? – zapytał tata, rzucając pobieżne spojrzenie na Hugo, który stał za mną i rozglądał się po korytarzu.

– Tak, a jeszcze całkiem niedawno zarzucał mi, że to ja śpię do dwunastej – parsknąłem pogardliwie i podszedłem do stołu. Odsunąłem krzesło i usiadłem na nim z głową odchyloną do tyłu.

Po śniadaniu tata poinformował nas, że świstoklik jest ustawiony na za pół godziny. Wstaliśmy we trójkę, żeby spakować to, co wzięliśmy ze sobą z Hogwartu, ale usłyszałem swoje imię, gdy przechodziłem przez drzwi. Odwróciłem się i machnąłem dłonią bratu i Hugonowi, żeby sobie nie przeszkadzali, a potem odwróciłem się i wróciłem do ojca, który siedział z rękami założonymi na piersi i wpatrywał się we mnie.

– Seth, zapomniałeś, co pisałem do ciebie w liście? – zagadnął mnie. Przestąpiłem z nogi na nogę i odwróciłem wzrok gdzieś w stronę nieskazitelnie białego sufitu.

– Tak – odparłem z wydętymi policzkami, unikając jego spojrzenia.

– Gdy przyszedłeś do mnie z tym Gryfonem na korytarzu w Hogwarcie, miałem wrażenie, jakbyś zapomniał.

Ostrożnie zerknąłem kilka razy w jego oczy, próbując wychwycić, czy jest bardziej zły czy zniesmaczony. Mimo największych chęci, nie byłem w stanie nic odczytać.

– Przez ostatnie dwa dni chodził za mną i wręcz błagał, żeby mógł przyjechać ze mną do domu. Nie chciał wracać do siebie ani zostawać w Hogwarcie – mruknąłem, choć nigdy nie wyjaśnił mi, dlaczego nie chciał po prostu zostać w Hogwarcie. Wszystko jest jednak możliwe, może chciał mieć jakieś alibi, a nie tylko włóczyć się samotnie po korytarzach. Może chciał z czystym sumieniem powiedzieć rodzicom, że nie może wrócić do domu na święta, bo ktoś już go zaprosił.

– Dlaczego? – Padło kolejne pytanie, na które przecież nie znałem odpowiedzi.

– Tak, wiem, nie powinienem się zgadzać – przyznałem wreszcie, starając się wybrnąć z tej sytuacji. – Nie powinienem dawać mu nadziei... Ale tato, czy naprawdę było źle, że do nas przyszedł? Nie jest typowym Gryfonem!

– Trafił do Gryffindoru. Tiara Przydziału się nie myli.

– Ale on nie chce w nim być – zaprotestowałem. – Poza tym, nie możesz zaprzeczyć, że nie jest typowym, głośnym, denerwującym Gryfonem, z którym nie można porozmawiać!

Zapadła chwila milczenia.

– Jest tutaj tylko dlatego, bo nie wypadało zostawić go zagubionego, szczególnie po twojej złożonej mu obietnicy – powiedział wreszcie, ale uderzająco chłodno. – Nie mogłem pozwolić sobie na odmówienie mu. Ale miej świadomość, Seth, że nie będzie tutaj stałym gościem.

Podrapałem się po policzku, nadal skrzętnie unikając świdrującego spojrzenia.

– Nawet latem? O to też pytał.

– Naucz się asertywności, Seth – warknął ostro, aż poczułem dreszcze na karku. – Nie będę więcej gościł Gryfona w swoim domu, rozumiesz?

– On jest Gryfonem tylko z zewnątrz – tłumaczyłem po raz kolejny z narastającym poczuciem bezsilności. – Poza tym, co to za problem? Jest takim samym dzieckiem jak ja...

– Taki problem, Seth – Ojciec pochylił się lekko do przodu, a gdy przypadkiem złapałem jego spojrzenie, nie potrafiłem oderwać od niego wzroku. – że Tiara Przydziału lepiej wie, co znajduje się w ludziach, niż ty. To Ślizgoni są dla ciebie odpowiednimi towarzyszami. Nie Gryfoni. Gryfoni są zbyt hałaśliwi. Zbyt bezmyślni i porywczy. Wpadniesz przez nich w więcej kłopotów, niż byś chciał. Już wpadłeś.

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem, a w głowie zaczęły mi dudnić słowa Tiary Przydziału. „Najlepiej sprawdziłbyś się w Ravenclawie.", a wcześniej powiedziała, że pasowałbym też do Gryffindoru i Hufflepuffu! Nie trafiłem do Ravenclawu tylko dlatego, bo... bo...

... bo panicznie bałem się trafić do innego domu. Bo każdy nieustannie mi powtarzał, że muszę trafić do Slytherinu, więc uznałem to za rzecz oczywistą, że trafię do Slytherinu. Gdy Tiara powiedziała co innego, przestraszyłem się tak bardzo, że zmieniła zdanie.

– A gdybym tak teoretycznie... – zacząłem, siląc się na spokój. – Teoretycznie trafił do Gryffindoru? Albo Ravenclawu? Kiedyś pytaliśmy cię o to z Draco, nie odpowiedziałeś. – zakończyłem trochę buntowniczo.

Znowu zapadła cisza.

– Ale jesteś w Slytherinie, czyż nie? – odparł sceptycznie. – Nie będę roztrząsać tego, co by było, gdyby coś poszło inaczej.

Nie odpowiedziałem, choć zaczynałem mieć wrażenie, że gdybym trafił do Gryffindoru, nikt z rodziny nie byłby zachwycony. Przypomniałem sobie jedną z kilku opowieści ojca z jego czasów, jak Syriusz Black, z rodu czystej krwi, trafił do Gryffindoru i został wydziedziczony. Ze mną pewnie byłoby tak samo, przemknęło mi gorzko przez głowę.

Ale ma rację. Nie ma potrzeby roztrząsać tego, czego już i tak nikt nie zmieni. Westchnąłem lekko i wzruszyłem ramionami, nie za bardzo wiedząc, co innego mogę zrobić. Ojciec zmierzył mnie jeszcze wzrokiem.

– Hugo nie jest jak normalny Gryfon – burknąłem.

– Zauważyłem – powiedział chłodno. – Potrafię poznać się na kimś, kto spędził ponad tydzień w moim domu.

– Więc jaki problem? – Uniosłem głowę i wlepiłem wzrok w jasne, stalowe oczy.

– Nie chcę, żebyś spędzał czas z Gryfonami – powtórzył ostrym głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Hugo... poczekaj kilka lat i zobacz, na jakiego człowieka wyrośnie, i wtedy uznaj, czy warto się z nim zadawać.

– Warto! – wyrwało mi się.

– Nie wiesz tego. Poczekaj. Sam zobaczysz, że bardzo często łatwo jest się pomylić. Ludzie się zmieniają. – powiedział z nutą gorzkości. – Nie mam ci już nic więcej do powiedzenia, Seth. Idź się pakować.

A ja... czy mogłem zrobić coś innego niż posłuchać?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top