Rozdział 1 "Czy tu zwymiotował jednorożec?"
- Rei-chan, Rei-chan, Reeeeei-chaaaan!! – zasapany blondyn w końcu dogonił wyższego chłopaka.
Niebiesko włosy spojrzał na przyjaciela z lekkim uśmiechem, rozcierając zmarznięte dłonie; był grudzień, zimne powietrze dawało mu się we znaki.
- Rei-chan robisz coś w sobotę? – zapytał młodszy, szeroko się uśmiechając.
- Znowu chcesz mnie wyciągnąć na łyżwy? – Ryuzaki uniósł brew z wyrazem lekkiego przerażenia na twarzy – nadal boli mnie tyłek po ostatnim razie.
Nagisa parsknął śmiechem; dobrze pamiętał, jak po tygodniu błagania w końcu wyciągnął przyjaciela na lodowisko. Rei był dobrym pływakiem, wspaniale radził sobie też z lekkoatletyką, jednak jazda na łyżwach go przerosła pod każdym względem, tak, że przez większość czasu szorował tyłkiem po lodzie. Blondyn nawet zaproponował mu poduszkę-ochraniacz, na pewną część ciała, jednak chłopak stwierdził, że nie wyglądałby z tym pięknie i wrócił do wycierania lodowiska własnym siedzeniem.
- Co cię tak śmieszy – Rei niezadowolony uniósł jedną brew.
- Nic, nic – zachichotał Hazuki – Nie chcę cię zabierać na łyżwy, nie martw się. Pomyślałem, że może wpadłbyś do mnie na nocowanie – gestykulował żywo, o mało nie uderzając przy tym towarzysza. – No wiesz, jedzenie, filmy, straszne historie i nie spanie do rana! – wymieniał rozemocjonowany.
Ryuzaki wzruszył ramionami, zastanawiając się przez chwilę.
- Mógłbym przy okazji wytłumaczyć ci te wzory z matematyki, w poniedziałek masz test – mruknął, poprawiając okulary zsuwające się na czubek nosa.
Nagisa skrzywił się lekko, nienawidził matmy, jednak przystał na propozycję przyjaciela, chociaż oczywiście, żadnej nauki nie miał w planach.
______________________________________
Blondyn przez cały tydzień chodził, jak nakręcony. Myślał tylko o weekendzie. Rozplanował wszystko, co do najmniejszego szczegółu. Musiało być idealnie. Musiało być pięknie.
Cieszył się podwójnie, gdyż dowiedział się, że jego rodzice wyjeżdżają na weekend do ciotki, która złamała nogę; oczywiście jej współczuł, ale ten niefortunny wypadek sprawił, że chłopak miał idealne warunki do wprowadzenia w życie swojego planu.
W piątkowe popołudnie, gdy tylko rozbrzmiał ostatni dzwonek tego dnia, Nagisa wypadł z klasy jak oparzony i zapominając nawet o treningu, (za co zapewne dostanie w poniedziałek burę od przyjaciół) pobiegł do swojego domu, by zabrać się za przygotowania idealnego weekendu.
Z niemałym trudem starał się ogarnąć bajzel w swoim pokoju, do posprzątania, którego mama próbowała go zmusić od miesiąca. Znalazł nawet swoją ulubioną bluzkę z pingwinkiem w okularach przeciwsłonecznych, gdzieś pomiędzy kolorowymi czasopismami (oczywiście o pingwinach), a kawałkami spleśniałej pizzy z owocami morza, która powoli zaczynała żyć.
Pozbierawszy wszystkie skarpetki – oczywiście, żadnej do pary, ale do tego już dawno zdążył się przyzwyczaić i nie przejmował się czymś tak nieistotnym, jak dobieranie dwóch takich samych- wytarłszy kurze i wyrzuciwszy zepsute resztki jedzenia, których było całkiem sporo w jego pokoju, padł zrezygnowany na niezaścielone łóżko; początkowy entuzjazm trochę mu opadł, chłopak nie sądził, że samo posprzątanie pokoju będzie aż tak trudne.
Jednak był zmotywowany swoimi planami i musiał dokończyć. Wypił kartonik swojego ulubionego soku ananasowego i zjadł paczkę truskawkowych ciasteczek, po czym wrócił do sprzątania tego armagedonu.
Po trzech godzinach, dwunasty workach śmieci i czterech guzach na głowie, (bo kto by pamiętał o pozamykaniu górnych szafek) w końcu zobaczył podłogę w swojej sypialni. Uznał to za wystarczający wysiłek, jak na jeden dzień i ostatecznie zasnął na stercie mniej lub bardziej brudnych ubrań, które zakrywały jego, nadal niepościelone, łóżko.
Obudziły go ostre promienie południowego słońca, wpadające do pokoju, przez niezasłonięte okno. Przeciągnął się leniwie i z przerażeniem dostrzegł, że jest już po trzynastej. W mgnieniu oka zerwał się z łóżka i popędził do kuchni, uprzednio wrzucając wszystkie ciuchy bez ładu i składu do wcześniej całkiem pustej szafy.
Jego sypialnia w końcu choć trochę wyglądała, jak sypialnia, a nie miejsce wybuchu bomby nuklearnej.
Nadszedł czas na resztę domu. W sumie tu nie miał za wiele do roboty, jego mama była perfekcjonistką, tak, że wszystkie pomieszczenia wręcz lśniły, a na meblach nie było ani grama kurzu. Zadowolony Nagisa mógł oddać się czynności, którą lubił najbardziej – oczywiście zaraz po pływaniu i jedzeniu – pieczeniu najróżniejszych ciast i ciasteczek.
Ubrał swój ulubiony różowy fartuszek z małym pingwinkiem na kieszonce z przodu i zabrał się za przygotowywanie składników. Już po chwili blat zastawiony był paczkami mąki i cukru, obok stała wytłaczanka z jajkami i kilka paczek proszku do pieczenia oraz wiele słodkich dodatków i aromatów.
Blondyn z zapałem zabrał się za mieszanie masy na muffinki czekoladowo-wiśniowe, które już po chwili wylądowały w piekarniku. Podśpiewując pod nosem wesołą melodię i tańcując po kuchni z miską i trzepaczką w ręce, przygotował niezliczoną ilość ciast i ciasteczek; nie był pewien, co lubi Rei, więc sporządził wypieki w chyba każdym znanym sobie smaku (i w różnych mieszaninach smaków, które normalnego człowieka przyprawiłyby o mdłości).
Niezwykle z siebie zadowolony wstawił ostatnią blachę ciasteczek truskawkowo-kawowo-różanych z dodatkiem wiórków kokosowych do piekarnika i pobiegł do salonu, by przyszykować wszystko na ich mini piżamową imprezę.
W każdym możliwym miejscu poprzewieszał lśniące balony i wielokolorowe serpentyny, tak, że cały pokój mienił się kolorami tęczy. Podłogę przed telewizorem zasłał grubą warstwą koców i puchatych poduszek, a na stoliku poustawiał słodkie napoje, przekąski i jeszcze ciepłe ciasteczka, które wcześniej ozdobił kolorowym lukrem i bajecznymi posypkami.
Omiótł wzrokiem całą scenerię, jednak czegoś wciąż mu brakowało. Chciał, żeby było idealnie. W końcu wpadł na pomysł. Pobiegł do swojej sypialni, po kolorowy papier, brokat i nożyczki. Z różnobarwnych kartek powycinał motylki, które złączył tworząc girlandę, obsypując ją na koniec tęczowym brokatem. Tak, teraz jest idealnie- pomyślał, wieszając wycinankę nad telewizorem- wprost naprzeciw drzwi.
Podekscytowany spojrzał na zegarek. Miał jeszcze kilka minut do umówionego czasu rozpoczęci nocowania. Wrócił więc do swojej sypialni, by przebrać się w piżamę – kto by się spodziewał, że była ona w pingwinki. Założył puchate różowe kapcie i poczłapał spowrotem do salonu, ze zniecierpliwieniem czekając na gościa, raz po raz nerwowo zerkając na zegarek.
Aż podskoczył, gdy usłyszał dzwonek do drzwi.
- Nagisa, to ja, Rei, otwórz – dobiegło wołanie zza drzwi.
Ucieszony blondyn niemal biegiem rzucił się do klamki.
- Rei-chan!- rzucił się przyjacielowi na szyję.
Ten zdziwiony, zatoczył się do tyłu, o mało się nie przewracając; roześmiany Hazuki odsunął się od okularnika i gestem dłoni zaprosił go do środka.
- Nagisa... - Rei z lekkim przerażeniem rozejrzał się po salonie – czy tu zwymiotował jednorożec?
______________________________________
Naszła mnie odrobinka weny po oglądaniu tych pedałów, więc powstał ten rak. Wciąż nie wiem, czy zakończyć to na wesoło czy na smutno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top