...

Lucjusz chodził niespokojnie od jednego rogu pokoju do drugiego. Za oknem gęsto sypał śnieg i można było słyszeć wesołe krzyki bawiących się dzieci.
Już od kilkudziesięciu minut Malfoy czekał na Severusa, który obiecał zabrać go do syna. Potomek Abraxasa powrócił do pełni swojej chwały. Po rekonwalescencji i odnowie po ciężkich warunkach Azkabanu, stał teraz na powrót ubrany w eleganckie szaty.

Voldemort z pewnością zorientował się już, że mężczyzna się przed nim ukrywa i rozpoczął poszukiwania.

To był właśnie problem.

×××

Harry usiadł na łóżku Dracona i położył swoją dłoń na jego. Śpiący wcześniej blondyn, teraz poruszył się niespokojnie i otworzył oczy. Potter nie cofnął ręki.

-Hej-szepnął Draco.

-Cześć zdechlaku-Gryfon posłał mu subtelny uśmiech-Czujesz się już lepiej?

-Nie bardzo-mruknął Ślizgon, podnosząc się do wygodniejszej pozycji. Brunet go powstrzymał.

-Chyba lepiej, żebyś odpoczął-powiedział szybko-Pewnie zaraz przyjdzie tu Pansy, madame Pomfrey albo jacyś uczniowie i zrobi się tłok.

-Długo spałem?

-Niekoniecznie, z dwanaście godzin-Harry poprawił blondynowi poduszki i podał szklankę z wodą-Ostatnio zajęło ci to więcej.

-Och, progres?-sarknął blondyn patrząc w wodę rozkołysaną na boki, gdy trzymał ją swymi trzęsącymi się dłońmi. Potter westchnął ciężko i podrapał się nerwowo po karku.

-Draco, daj sobie czas-zaczął powoli-To co przeżyłeś...

-A ty niby skąd wiesz co ja przeżyłem?-zaśmiał się blondyn historycznie-Byłeś tam? Widziałeś to? Straciłem rodzinę, straciłem godność i rozum...

-Dlatego potrzebujesz czasu!-Harry przerwał mu w pół zdania-Daj sobie szansę, a będzie lepiej.

-Nie będzie-prychnął Malfoy chowają twarz w dłonie-Skończę jak rodzice Nevilla. Będę zapomniany, nikt przy mnie nie będzie.

-Po pierwsze-Gryfon przyjął dość bojową pozycję-Rodzice Nevilla nie są samotni. Mają syna, który ich często odwiedza. Po drugie, przestań się użalać. Mało masz osób wokół siebie? Nawet swojego największego wroga.

-Nie jesteś moim największym wrogiem-szepnął Draco, nieśmiało podnosząc wzrok na bruneta. Ten zarumienił się lekko i przycisnął dłoń Ślizgona do swojego torsu.

-Ty moim też nie, Draconie.

Harry musiał to zrobić. Czuł potrzebę, wiedział że jeśli nie spróbuje, to będzie miał wyrzuty do samego siebie. Nachylił się nad Malfoyem tak, że blondyn czuł na policzku jego ciepły oddech. Chłopak odczekał chwilę, jakby czekając na pozwolenie, po czym nie spotykając sprzeciwu, musnął wargami nos i usta Ślizgona, wiedząc, że przeszły go dreszcze. Ostatnim razem taki gest odczuwał ze strony Voldemorta i ta wizja nieco go przeraziła. Potter pocałował trochę mocniej, a wiedząc że może, oparł się nawet rękoma na poduszce obok blondyna. Malfoy po jakiejś chwili, niepewnie odwzajemnił pocałunek, aczkolwiek był on bardzo delikatny, subtelny i nieśmiały. W końcu Harry odpuścił.

-Nigdy nie było mnie przy tobie tak blisko jak było to potrzebne-mruknął chłopak-Kiedy wróciłeś tego poranka, widziałem jak profesor Snape niesie twoje zmasakrowane ciało. Wiedziałem, że stało się coś złego i od razu zarzuciłem na siebie niewidkę. Byłem tu, gdy ratowali twoje życie, ale nie mogłem pomóc. Przyglądałem się z daleka, jak nieprzytomny płakałeś, wiłeś się, trząsłeś... I stałem tam zdruzgotany potęgą Voldemorta. Odebrał ci praktycznie wszystko, wiem. I to moja wina.

-Słucham?-głos Draco był ochrypły-To z pewnością nie jest twoja wina.

-Jest, bo Voldemort czaił się na mnie-Harry zaśmiał się nerwowo-A ty i twoi rodzice byliście tylko osobami na których musiał się wyżyć.

-To nieprawda-Draco przyjął wygodniejszą pozycję-On taki jest, ale tu nie chodzi o ciebie.

-Draco, wiem, że nawet po tym wszystkim byłem dla ciebie okropny i nie wiedziałem jak przestać. Wywołałem u ciebie nawet atak paniki, czego potwornie żałuję-Potter schylił głowę ku ziemi-Ale ja naprawdę bardzo cię pokochałem. Nie wiem czemu, nie wiem kiedy. Chyba jak ostatnio spędziłem z tobą więcej czasu.

-Jak możesz kochać kogoś, kto co chwila ma jakieś ataki paniki?-parsknął Draco. Gryfon pokręcił głową i wzruszył ramionami.

-Nie wiem. Po prostu cię kocham. Myślałem, że wypada byś to wiedział, ale nie jestem dobry w mówieniu takich rzeczy. Wolę pokazywać-chłopak uniósł do góry kącik ust, a blondyn patrzył na niego skonsternowany.

-Harry, to nie tak, że ja cię odrzucam czy coś...-zaczął niepewnie-Ale to nie jest proste. Nie możesz ze mną być właśnie z powodu moich stanów lękowych. A jeśli coś ci zrobię?

-Zwariowałeś?-Potter zaśmiał się-Podczas ataków jesteś niczym małe, przestraszone dziecko. Nic nie mógłbyś mi zrobić. Kocham cię Draco i zależy mi na tym, by pomóc ci z tym wszystkim. Potrzebujesz mnie, Pansy, Hermiony... Właściwie wszystkich. Dlaczego nie dajesz nam szansy? Jeśli nie czujesz tego samego, mów śmiało. Nie będę się przecież narzucał-spochmurniał nieznacznie.

-Harry, to nie tak-Draco przymknął oczy-Rozmawiałem kiedyś o tym z Pansy. Musisz wiedzieć, że... Podobałeś mi się. Naprawdę. Ale jednocześnie byliśmy wrogami, a potem skutki Cruciatusa zupełnie utwierdziły mnie w tym, że nie mogę do siebie dopuścić nikogo. Nie tak blisko.

-Boisz się?-zapytał łagodnie Gryfon. Malfoy podniósł wzrok, napotykając zielone tęczówki wpatrujące się w niego zza okularów-Nie masz czego Draco. Jeśli tylko czujesz to samo co ja, ochronię cię przed wszystkim.

-Ale czy ochronisz siebie?

×××

Lucjusz zacisnął palce na nowej różdżce, którą skombinował mu Snape. Nie była na tyle posłuszna co ostatnia, do której czuł wielkie przywiązanie, ale nawet się sprawdzała. Przyzwyczaił się do niej.

Minęło już półtora tygodnia od jego ucieczki z Azkabanu i Czarny Pan oraz Śmierciożercy dalej go nie znaleźli. Mężczyzna czuł jednak pewien obowiązek-obowiązek spotkania się z synem.

Usiadł zrezygnowany na fotelu i potarł skronie. W tym momencie ktoś dość głośno zaczął pukać w drzwi. Lucjusz zmarszczył brwi i dobył różdżki. Domek w którym akurat mieszkał, był mały, ukryty w lesie, a dodatkowo pod zaklęciem. Kto mógł go znaleźć?

Blondyn niepewnie podszedł do wejścia. Przymknął oczy, opanował oddech i gwałtownie je otworzył. Wymierzył różdżką w osobę stojącą za drzwiami, która odskoczyła do tyłu. Lucjusz przyjrzał jej się poważnie. Była to młoda dziewczyna o orzechowych oczach i równie brązowych włosach stojących na wszystkie strony.

-Panna Granger?-syknął Lucjusz. Sięgnął ręką po dziewczynę i wciągnął ją do środka-Widział cię ktoś?

-Nie, spokojnie-dziewczyna, choć nieco zaskoczona, uśmiechnęła się serdecznie-Przysłał mnie profesor Snape. Bardzo cieszę się, że pana widzę!

-Jesteś chyba pierwszą osobą, która to powiedziała-prychnął blondyn-A cóż Severus ode mnie chciał?

-Ja... Chyba muszę przygotować pana na spotkanie z synem-Hermiona przygryzła nerwowo wargę.

-No kto by pomyślał-zaśmiał się Malfoy-Będą mnie przygotowywać na spotkanie z własnym dzieckiem. Dlaczego?

-Może usiądziemy?-Granger spojrzała wymowie na fotele w małym saloniku, na przeciwko których znajdował się rozpalony kominek.

-Wybacz, gdzie moje maniery?-sarknął mężczyzna, ale natychmiast wprowadził dziewczynę do pokoju dziennego i wyczarował dwa kieliszki. Z małego barku wyjął butelkę i przyjrzał się etykiecie-To jedyne wino, które mam. Pozostaje mi wierzyć, że nie jest tak okropne jak wszystko na to wskazuje.

Uśmiechnął się do Hermiony, która to odwzajemniła. Nalał alkoholu do kieliszków, po czym wziął swój i usiadł wygodnie w fotelu.

-Teraz można rozmawiać. Słucham.

-Profesor Snape kazał mi się najpierw spytać pana, co pan pamięta... Z tamtej nocy-dziewczyna starała się być bardzo delikatna, ale na twarzy Lucjusza i tak pojawił się grymas cierpienia pomieszanego z gniewem. Wzruszył ramionami.

-Wszystko-mruknął-Jak torturowali moje dziecko, jak nie mogłem nic zrobić. Potem zabili moją żonę, następnie Czarny Pan oświadczył, że zabiera mnie do azkabanu. A później tylko... Tylko krzyki Dracona...

-Tak mi przykro-Hermiona pochyliła się do przodu i wzięła do ręki kieliszek-Wiem, że to bardzo bolesne.

-Severus był tu tylko dwa razy. Raz, gdy mnie tu przyprowadził, potem zaopatrzył ten domek w potrzebne rzeczy
Nigdy nie mówił co z Draconem, tylko napomknął coś jak jeszcze byłem więźniem-Malfoy zmarszczył brwi-Powiesz mi w końcu co się z nim dzieje?

-Nie jest zbyt dobrze-Granger westchnęła ciężko i odstawiła wino-Draco był nieco za długo torturowany. On... Teraz ma coś na kształt ataków. Nigdy nie wiadomo kiedy się staną. Wpada wtedy w potworną panikę, zachowuje się troszkę jak dziecko. Trzeba przy nim być, wspierać go. Inaczej jego stan się pogorszy.

-O Merlinie, pozwólcie mi go zobaczyć-szepnął Lucjusz z desperacją w głosie. Jego oczy zaszły łzami, co zdarzało się bardzo rzadko-Błagam, to moje dziecko, jedyna osoba która mi została na świecie...

-Ja z chęcią bym pana zabrała, jednak...-Hermiona nie skończyła, bo nagle z dłoni mężczyzny wypadł kieliszek. Szkło rozsypało się po podłodze, a resztka wina zabarwiła drewnianą podłogę. Zaskoczona dziewczyna podniosła wzrok na gospodarza, który niespodziewanie wstał i zaczął krążyć po salonie-Wszystko w porządku?

-Nie zwracaj uwagi-powiedział mężczyzna oschłym tonem, lecz w następnej chwili z jego gardła uciekł bolesny jęk. Granger szybko wstała i podeszła do mężczyzny, który lewą rękę przycisnął do torsu i skrzywił się z bólu.

-To znak, prawda?-zapytała pospiesznie Gryfonka. Lucjusz skinął nieznacznie głową-Musimy iść! Musi pana zobaczyć magomedyk!

-Zwariowałaś?-syknął Malfoy-Nie ma mowy, nigdzie nie idę. Wolę tu umrzeć.

-Nie, pan nie rozumie-Hermiona położyła dłoń na ramieniu starszego mężczyzny-Draco miał to samo, ledwo uszedl z życiem. Harry go uratował, ale mniejsza. Musi pan żyć dla syna, prawda?-blondyn słabo skinął głową, a w tym momencie Hermiona złapała go w pasie i jednym ruchem różdżki przeniosła ich w inne miejsce. Teraz znajdowali się w opuszczonej karczmie. Wokół walały się jakieś gazety, szklanki, kieliszki, fiolki... Krzesła były poprzewracane, stoliki również.

-Gdzie jesteśmy?-stęknął Lucjusz, którego koszula już przeciekła dużą ilością krwi. Mężczyzna miał przymrużone oczy.

-W Hogsmeade, w opuszczonym barze-mruknęła Hermiona-To bezpieczne miejsce, ale nie na długo. Teraz tu, w wiosce stacjonują sami Śmierciożercy. Muszę szybko się rozejrzeć i zabrać nas w inne miejsce. Da pan radę?

-Tak-powiedział Lucjusz. Granger skinęła głową, pomogła mu usiąść, a sama w ciszy weszła po schodkach do okna. Stacjonując przy ścianie, raczej nie mogła być zauważona. Lucjusz obserwował zmagania młodej dziewczyny, która bardzo starannie sprawdzała bezpieczeństwo. W końcu uśmiechnęła się i zbiegła do niego po schodkach.

-Teraz nikogo nie ma na tej ulicy. Mamy szczęście, możemy iść-oznajmiła wesoło-Musi pan dać radę. Chciałam nas wziąć od razu pod Hogwart, ale nie można. Tam również często siedzą Śmierciożercy. Atakują każdego kto wyjdzie za bramę. Wiele osób chcących tam podejść niestety źle skończyło. Na szczęście teraz wszyscy się nauczyli posłuszeństwa. Idziemy, proszę pana.

Objęła go w pasie, by ułatwić osłabionemu mężczyźnie poruszanie się i biodrem pchnęła drzwi. Nikogo nie było. Gdy tylko wyszli, skręciła w boczną uliczkę. Było tak dziwnie, spokojnie i cicho. Lucjusz nie pamiętał, by Hogsmeade kiedykolwiek wcześniej nie tętniło życiem. Mimo palącego bólu, mógł jeszcze się nad tym zastanowić.

Gdy właśnie mieli wyjść na inną uliczkę, dało się słyszeć jakiś gardłowy rechot. Dołohov. Malfoy poznał go od razu.

Hermiona wyjęła różdżkę i wsadziła ją w zęby, po czym poprawiła swój chwyt na ojcu Dracona. Spojrzała w szare oczy z nieodgadnionym entuzjazmem. Czyżby podniecała ją myśl, że zaraz może dojść do walki? Jej oczy błysnęły.

Gdy rechot ustał i znów zrobiło się cicho, adrenalina opadła, a oni znów ruszyli. Wtedy właśnie śmiech znów się rozległ lecz towarzyszyły mu przestraszone, kobiece piski. Dało się wśród nich rozróżnić błagania. Hermiona zamknęła oczy, po czym pociągnęła Lucjusza dalej. Gdy znaleźli się odpowiednio daleko, dziewczyna puściła go jedną ręką i chwyciła różdżkę.

-Urządzili sobie schadzkę i są spici. Biedna dziewczyna nie zdążyła uciec, ale my jej nie pomożemy. Niestety...-Hermiona zamilkła na chwilę-Przed pana ucieczką, nie było mowy, że Śmierciożercy przyszliby do Hogsmeade albo pod Hogwart. Jednak teraz nikt już z zamku nie wychodzi,zbyt duże ryzyko.

Niespodziewanie osłabiony mężczyzna wysunął się na ziemię. Śnieg na który spadł, niemal od razu zabarwił się na czerwono.

-Cholera-Hermiona zaklęła-Nie mogę rzucić na pana zaklęć, bo najpierw trzeba ogarnąć pana umysł, a ja niezbyt znam się na legilimencji.

-Leć, Granger-szepnął niemrawo Lucjusz-Zostaw mnie tu, uciekaj...

-No chyba nie. Od czego mam różdżkę?-machnęła dłonią i natychmiast Malfoy uniósł się nad ziemię-Zostało tak mało, zabiorę pana do Wrzeszczącej Chaty. Tam przyprowadzę pomoc.

Faktycznie, nie zajęło im to długo. Może z dziesięć minut. Dziewczyna na szybko obwiązała czymś krwawiącą rękę Lucjusza i szybko pobiegła do zamku. Tylne wejście prowadziło przez korytarze, którymi łatwo było się zgubić, jednak Hermiona jako intelektualistka miała wszystko dokładnie opracowane. Dobiegła do pokoju w którym przebywali nauczyciele, gdy nie uczyli i stanęła w drzwiach zdyszana. Snape podszedł do niej z pytającym spojrzeniem. Złapała go za nadgarstek i ku zaskoczeniu wszystkich pociągnęła za sobą.

Gdy dotarli do Chaty, nieprzytomny Lucjusz leżał w konwulsjach na podłodze, a jego rana broczyła krwią. Snape od razu przypadł do mężczyzny i rękoma ustabilizował jego głowę.

-Lu? Lu, słyszysz mnie?-zapytał czarnowłosy. Odpowiedziało mu bolesne charknięcie. Blondyn krzyknął coś niewyraźnie, a Snape próbował go uspokoić słowami. Głaskał jego włosy delikatnie, po czym coś wyszeptał i natychmiast jego oczy uciekły w głąb czaszki.

-Profesorze!-Hermiona uklękła koło obu mężczyzn. Snape otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale jego powieki pozostawały mocno zaciśnięte. W końcu konwulsje Lucjusz ustały, tak jak krwawienie, a sam Mistrz Eliksirów opadł na ziemię. Delikatnie otworzył oczy, wlepiając wzrok w dziewczynę.

-O Merlinie, co pan zrobił?-Hermiona uklękła obok niego.

-Z Lucjuszem wszystko w porządku, zaraz się obudzi-wyszeptał czarnowłosy z trudem.

-A co z panem?-Granger odpięła jeden guzik na samej górze przy szyi profesora, by umożliwić mu lepsze oddychanie. Popatrzył na nią wdzięczny, a potem przeszył go dreszcz.

-Użył pan legilimencji, prawda? Wdarł się pan do jego umysłu i przejął siłę atakującą. Teraz to pan cierpi. Dlaczego?

-Przyjaźń, Granger-Snape wygiął usta w kpiącym uśmiechu-Dla Pottera zrobiłabyś to samo, prawda?

-Zdecydowanie-zaśmiała się dziewczyna-Jak mogę pomóc?

-Obudź Lucjusza, idźcie do zamku, ja dojdę tu do siebie.

-Pan chyba żartuje. Albo idziemy wszyscy, albo tu zostajemy dopóki pan nie zmieni zdania.

-Granger, to może trochę zająć-mruknął Severus niewyraźnie.

-Odprowadzę pana Malfoya, nie pozwolę mu się widzieć na razie z Draconem i wrócę tu za chwilkę po pana, rozumiemy się?-Hermiona złapała nadgarstek nauczyciela, bo mężczyzna już odpływał. Nacisk na rękę nieco go ocucił.

-Nie wracaj-zarządził cicho-Muszę trochę pospać.

Hermiona była zażenowana upartością obu mężczyzn. Podciągnęła swojego profesora na starą kanapę, po czym stanęła nad Lucjuszem.

-Enervate-szepnęła. W następnym momencie stalowe oczy próbowały ogarnąć co się stało. W końcu blondyn wszystko zrozumiał i zerwał się z podłogi, szukając Snape'a.

-Sever, idioto-mruknął-Zawsze wszystko bierzesz na siebie.

-Czuje się pan już dobrze?-zapytała Hermiona. Mężczyzna skinął głową-To świetnie, trzeba mi niestety pomóc przenieść profesora. Korytarze którymi będziemy się poruszać, są małe i zawiłe. Pan będzie lewitował profesora, ja zostanę przy ogarnianiu trasy.

×××

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top