..

Draco stęknął cicho, otwierając oczy i zdając sobie sprawę gdzie się znajduje. Bał się, tak bardzo chciał tego uniknąć. Nad jego twarzą pojawiła się jakaś postać. Czarny kaptur ją zasłaniał, ale ze środka błyszczały czerwone ślepia. Wiedział, że jego oddech makabrycznie przyspiesza, aż dało się słyszeć świsty, jednak nic nie mógł zrobić. Głowa bezwładnie poleciała mu na bok. Poddał się.

Voldemort wyraźnie to zauważył, gdy tryumfalnie chwycił młode ciało w twardym uścisku. Chłopiec w jego ramionach zaskomlał przestraszony, ale w następnej chwili ucichł, rzucony na sam środek kręgu najróżniejszych Śmierciożerców. Jakże przyjemne było dla Czarnego Pana oglądanie zmagań Malfoya-dzieciak analizował możliwe sposoby na wydostanie się z zabójczych szpon. W pewnym momencie jego szare, zdesperowane oczy przygasły. Zdał sobie sprawę, że ucieczki nie ma.

Voldemort ukląkł przy nim po raz kolejny.

-Jesteś taki młody...-szepnął, jadąc kościstym palcem po policzku i szczęce blondyna. Jego przerażone oczy wpatrywały się w Voldemorta z wielkim niepokojem i nieufnością. Wydawało się, że chce się wycofać, ale nie mógł. Obserwowany przez 'stado' dzikich zwyrodnialców, przypomniał sobie, jak jeszcze niecałe pół godziny temu, na jego oczach ginęło tyle osób. Wolał skończyć jak ci nieszczęśnicy, niż być dalej sługą czarnoksiężnika.

Draco gdzieś wychwycił wzrok ojca-gotowy do działania, zdesperowany, zacięty. Zaciskał dłoń na różdżce ukrytej w fałdach szaty, a drugą ręką podtrzymywał Narcyzę.

Nim młody blondyn zdążył poświęcić myśl matce, poczuł na sobie coś chłodnego i nieprzyjemnego. Voldemort rozpiął mu koszulę, odsłaniając szczupły, nawet wychudzony tors. Czarny Pan uniósł sugestywnie brwi i jeszcze bardziej zbliżył się do chłopca. Pochylił nad nim twarz i językiem przejechał aż od pępka do jego brody. Draco próbował się szarpnąć, a gdy mu się nie udało, spanikował. Z jego ust wyszedł tylko cichy skowyt.

Niezrażony Voldemort zaczął składać pocałunki na szyi i klatce piersiowej młodego chłopca. Ten wił się i drżał, ale był pozbawiony różdżki, dlatego wszystkie protesty spełzały na niczym. Nikt się za nim nie wstawił. Czy nawet jego rodzice nie widzieli co się działo?

Zawył do nieba, jak Czarny Pan szarpnął jego włosy i wbił się ustami w szyję, zadając tym ogromny ból. Nie obchodziło go już, czy ryczy, czy nie.

-Nie podoba ci się coś?-zapytał kpiąco Voldemort-Nie chcesz korzystać z łaski jakiej ci udzieliłem?

-Nie, proszę, nie tak...-wydukał jąkając się-Błagam... Nie tak...

Musiał mieć swój honor. Nie mógł pozwolić się po prostu zgwałcić.
Był ranny, bezbronny, wśród wrogów.

-Och, gardzisz mną, chłopaczku?-Voldemort uniósł brew, ręką gładząc udo blondyna. Na szczęście Lord nie pomyślał, by go rozebrać. Wtedy zmagałby się nie tylko z zimnem, ale i wstydem-Byłbym dla ciebie darem. Naprawdę nie chcesz się o tym przekonać?

-N... Nie-stęknął Draco, zbierając w sobie całą siłę i strząsając z siebie ciało czarnoksiężnika. Furia Czarnego Pana wzrosła do maksimum. Rzucił się na chłopaka, usiadł okrakiem na jego torsie i zacisnął ręce na szyi. Chłopak spurpurowiał walcząc o powietrze. Po jakiejś chwili już miał się poddać, gdy usłyszał jedyny głos, jaki utrzymał go przy przytomności.

To była jego matka. Wrzeszczała coś stanowczo, ale nie rozróżniał słów. Śmiech Czarnego Pana mu je zagłuszył. Nacisk na szyję puścił, a blondyn w końcu mógł zaczerpnąć powietrza. Łyknął dużo, krztusząc się przy okazji i chcąc zwinąć się do pozycji embrionalnej.

Voldemort jednak dalej siedział na jego klatce piersiowej, blokując mu możliwość ruchu. Jego usta wykrzywiły się w kpiącym uśmieszku, gdy patrzył na Narcyzę idącą w jego stronę.

-Zajmijcie się nią-rzucił na odchodne. W tym samym momencie, z kilkunastu miejsc poleciały różne zaklęcia. Pani Malfoy pisnęła i upadła na ziemię, dysząc ciężko. Było to za duże stężenie mocy, jak na jedno ciało. Z wielu ran krwawiła, drżała konwulsyjnie, leżała powykrzywiana, pod dziwnymi kątami. Słychać było tylko jej głośny, ukrywany oddech-Żałosne-skwitował czarnoksiężnik i westchnął-Nagini... Wykończ ją.

Gdy w następnym momencie słychać było syk, każdy wiedział co się dzieje. Draco zawył po raz kolejny, bezskutecznie próbując się wyrwać i ruszyć matce na pomoc. Wąż podpełzł do kobiety, której kąciki wzroku ledwo wyhaczyły jakiekolwiek zwierzę. Prawdopodobnie w uszach pękły jej bębenki, więc nic nie słyszała.

Nagini zaatakowała szyję, czyli jedno z najbardziej odsłoniętych miejsc. Wrzask Narcyzy przeciął powietrze.
Po chwilowych konwulsjach, już nie żyła.

-Tak kończą zdrajcy-Voldemort nachylił się do przodu i szepnął to do ucha Dracona. Malfoy patrzył tępo w niebo, po jego policzkach ciekły łzy. Nie zwrócił nawet uwagi, gdy Czarny Pan prowokująco ugryzł płatek jego ucha i znów zaczął go całować-Draco... Kochaj mnie, dobrze?

To była naprawdę chora sytuacja, do tego na tyle absurdalna, że Malfoy myślał iż śni. Gdzieś kątem oka wychwycił przerażony wzrok ojca, który zaciskał wargi w wąską linię. Posłał mu nawet spokojny uśmiech, żeby wiedział, że jest w porządku. Lucjusz nie wytrzymał.

-Mój panie, weź mnie zamiast mego syna-wyszedł na środek kręgu. Jego najdroższa żona nie żyła, syn miał właśnie zostać zgwałcony, potem prawdopodobnie zabity. Cóż jeszcze mógł stracić?
Voldemort uniósł głowę od szyi Dracona, na której zostawił kolejną krwawą malinkę.

-Och nie, Lucjusz-zachichotał-Dla ciebie jest specjalne zadanie!-w następnym momencie rzucił zaklęcie wiążące-Resztę życia spędzisz w Azkabanie, mając na sumieniu życie żony, bo okazałeś się zbyt wielkim tchórzem i syna, któremu nie zdołałeś pomóc. Zabierzcie mi go stąd.

Draco nie wiedział, a raczej nie pamiętał za bardzo co działo się dalej. Pieszczoty Voldemorta na jego torsie i okolicach ud, były tylko nikłym wspomnieniem. Prawdziwe piekło zaczęło się chwilę później.

Crucio. Crucio. Crucio.

Nie wiedział ile razy tej nocy powtórzono to słowo, ale zdawał sobie sprawę, że już po drugim nie mógł się ruszyć, a potem wrzeszczał. Voldemort dalej na nim siedział, przygniatając go do ziemi i zapobiegając rzucaniu się naokoło.
Draco zapłakał, zanim stracił przytomność. Zapłakał bardzo mocno i boleśnie.

-Tak kończą zdrajcy!

Nie spodziewał się, że Voldemort tak po prostu zostawi go na tamtym wzgórzu. Nad ranem, pojawił się tam Severus. Znalazł go, zziębniętego, półnagiego, rannego i oszukanego przez wszystkich. Znalazł też ciało jego martwej matki, ale starał się nie przywoływać sentymentów, więc jak najszybciej rzucił się do blondyna. Złapał go w ramiona, rozważając czy teleportacja w jego stanie jest dobrym pomysłem. Draco drgnął i otworzył przekrwione oczy. Czując bliskość z jakimś ciałem, natychmiast próbował się od niego oddalić, ale Severus podejrzewając co działo się poprzedniego wieczora, nie zwlekł dłużej. Jedną ręką przytrzymał chłopca, a drugą wyjął różdżkę i teleportował ich w bezpieczne miejsce.

Snape już nie raz oglądał to wspomnienie. Dyrektor zabrał je do Myślodsiewni, by nieco odciążyć Draco. Chłopak i tak za dużo ostatnio przeżywał. Jego napady paniki, wywołane za długim przebywaniem pod działaniem Cruciatusa, postawiły wszystkich w stan gotowości. Chodził z obstawą, a ufał tylko niewielkiej liczbie osób. Najbardziej Snape'owi, który jako jego ojciec chrzestny, był mu bardzo bliski. Potem Pansy Parkinson. Dziewczyna była po prostu jak ze szczerego złota. Pomoc, którą niosła Malfoyowi, ratowała go z niejednej sytuacji kryzysowej.
Po Ślizgonce znajdował się nowy na liście, Harry Potter. Od jakiegoś miesiąca regularnie trafiał na stany lękowe blondyna. Po tym razie, kiedy to on sam go wywołał, miał ogromne wyrzuty i pokutował.

Snape westchnął ciężko i spojrzał na Albusa, siedzącego obok. Staruszek miał bardzo opanowany, ale mimo wszystko smutny wyraz twarzy. Severus wyglądał podobnie.

-Stan Draco nie ulegnie zmianie, prawda?-zapytał czarnowłosy, doskonale znając odpowiedź. Dumbledore pokręcił głową przecząco.

-Musi mieć przy sobie osoby, które go kochają-mruknął-Wtedy będzie czuł się bezpiecznie, a może ograniczymy ataki.

-Jak zamierzamy zapewnić mu to przez całe życie?-Snape zmarszczył brwi.

-Musimy wyciągnąć Lucjusza z Azkabanu.

×××

-Usiądź tu, kochanieńki-Poppy Pomfrey wskazała Draconowi jedno z łóżek. Pansy zaprowadziła tam przyjaciela i posadziła go. Harry stanął obok i skrzyżował ręce na piersi-Co się stało? Opowiadaj.

-Nie wiem-Malfoy uśmiechnął się do niej niewinnie. Jego oczy były zagubione, nieco zdenerwowane, a ręce kurczowo trzymały pościeli. Był przerażony. Pansy pocałowała blade czoło przyjaciela i pogłaskała blond włosy.

-Znowu miał atak-powiedział Harry-Tyle, że tym razem zachowywał się jeszcze dziwniej. Cały czas mówił najpierw o ojcu, a potem o klątwie, która go do tego stanu doprowadziła. Bardzo płakał, teraz jest w szoku.

-Jest jak malutkie, pięcioletnie dziecko-dodała Parkinson łamiącym się głosem. Głowa Malfoya opierała się o jej brzuch-Proszę nam w jakiś sposób pomóc... Nie ma żadnych rozwiązań?

-Przykro mi-Poppy pokręciła głową i opuściła wzrok-Z takich rzeczy się nie zdrowieje. Mogę tylko wspomóc jego sen, by był spokojniejszy. Dużo budzi się w nocy?

-Bardzo. Ciągle trzeba go mieć na oku, bo wychodzi-westchnął Harry.

-Hermiona, w sensie Granger, zastawia wieczorem drzwi swoim łóżkiem-Pansy zachichotała, a w ślad za nią poszedł Ślizgon. Spojrzała na niego już nie tak rozbawiona. On też się uspokoił.

-Bardzo chciałbym zobaczyć tatę-szepnął chłopak, po czym niespodziewanie opadł w bok na poduszki nieprzytomny.

-Draco...-Harry chwycił jego smukłe ciało i położył w wygodniejszej pozycji. Na końcu dał buziaka w nos i poprawił poduszki.

-Dobrze, zostawcie nas na razie samych z panem Malfoyem-poprosiła pielęgniarka-Wykonam badania, jak się obudzi, każę was zawołać.

-Oczywiście-powiedzieli zgodnie uczniowie. W następnej chwili byli już za drzwiami.

-Zależy ci na nim-stwierdziła cicho Pansy.

-Tobie też-odparł Harry beznamiętnie.

-Przecież widzę, że coś jest na rzeczy-zaśmiała się dziewczyna delikatnie.

-Myśl sobie co chcesz. Draco okazał się być dobrym przyjacielem, po prostu chcę pomóc mu uporać się z chorobą-Potter odwrócił wzrok-Nie zasłużył na to wszystko.

-Wiesz w ogóle jak to wyglądało?-Pansy zatrzymała się, oparła o ścianę i zjechała po niej w dół do pozycji siedzącej. Harry zrobił to samo i pokręcił głową-W momencie, w którym my po pierwszej bitwie zbieraliśmy ciała z pola walki, Czarny Pan oskarżył wszystkich Malfoyów o zdradę. Każdego z osobna. Teleportowali się na wzgórze, a tam... Przysięgnij, że nikomu nie wygadasz! Voldemort próbował się do niego dobrać.

-Zgwałcić?!-wrzasnął Harry. Dziewczyna przewróciła oczami i szybko go uciszyła.

-Tak, Zgwałcić. Najokrutniejsza z kar, ale według niektórych nagroda. Draco nie mógł się nawet poruszyć, ale się nie zgodził. Powiedział, że nie chce łaski-mruknęła-Potem Czarny Pan zabił jego matkę, a później Lucjusza kazał umieścić w Azkabanie. Dopiero po tym wszystkim miał całą serię tortur.

-Znałem zupełnie inną wersję wydarzeń-szepnął Wybraniec-Skąd to wszystko wiesz?

-Bo tam byłam, Potter-odparła cicho-Patrzyłam na to wszystko, u boku rodziców, przyciskając dłoń do ust, by nie wrzasnąć. Trzymali mnie jak mogli, bym tylko nie wybiegła pomóc. A czułam się, jakbym zdradziła przyjaciela.

-Przecież to nie była twoja wina...

-Ale mogłam coś zrobić. Mogłam ochronić go przed takim cierpieniem!

-Shhh... Najważniejsze, że teraz go wspierasz-Harry położył jej dłoń na ramieniu-On chciałby, byś była bezpieczna.

-Nie mogę patrzeć na każdy z jego ataków-szepnęła Pansy przełykając gorzkie łzy-Chcę, by był zdrowy.

-Nauczy się z tym żyć-zapewnił Potter, choć sam nie mógł wiedzieć co się stanie w przyszłości-Znajdzie kogoś, kto mu pomoże przez to przejść, jak my nie będziemy mogli.

Parkinson przejechała opuszkami palców po policzku, ścierając przy tym małą łezkę, która właśnie staczała się ku ustom.

-Masz rację. Muszę wziąć się w garść.

-Wszyscy musimy.

×××

Hermiona zaplotła włosy w gruby, skołtuniony warkocz i usiadła na łóżku. Rozejrzała się po praktycznie pustej sali, w której została sama. O dziwo, nie miała ochoty na czytanie, a nawet naukę. Zamiast tego, podeszła do okna i powoli zajrzał na zewnątrz. Z tej strony widoki były piękne. Wielkie Jezioro zdawało się idealnie umieszczone w krajobrazie.

Dziewczyna zauważyła grupę uczniów przemykającą się w dole na boisko Quddittcha i pokręciła głową zażenowana.

-Granger-drzwi do sali gwałtownie otworzyły się, sprawiając, że Gryfonka podskoczyła przestraszona. Stał w nich profesor Snape-Dracona nie ma?

-Dzień dobry, proszę pana-mruknęła Hermiona-Niestety Draco znów miał rano atak, jest teraz w skrzydle szpitalnym.

-Mhm...-Mistrz Eliksirów zamyślił się-W takim razie już pójdę.

Odwrócił się na pięcie i w momencie wyjścia, z jego falujących szat wypadła zwienięta gazeta.

-Przepraszam!-dziewczyna schyliła się, by ją podnieść-Coś pan zgubił...

Nikogo już nie było, a zdezorientowana Hermiona zmarszczyła brwi. Rozłożyła gazetę, a w oczy os razu rzucił jej się ogromny nagłówek- Wielka Ucieczka! Czy Lucjusz Malfoy opuścił Azkaban?

Zaintrygowana Gryfonka usiadła na najbliższym materacu, dokładnie wczytując się w każde słowo artykułu. Koniec końców rozmasowała skronie, chwilę pomyślała i uśmiechnęła się. To nie mógł być przypadek, że Snape zostawił jej gazetę. Miała zobaczyć nagłówek, miała dowiedzieć się o ucieczce Lucjusza z największego więzienia dla czarodziei, do którego trafił na polecenie Voldemorta. Teraz, gdy był na wolności, z pewnością chciał odszukać syna.

Granger zbladła nieznacznie. Oczywiście, chciała, żeby Draco w końcu mógł być z ojcem, ale co jak Lucjusza zauważą gdzieś w pobliżu Hogwartu? Nigdy nie było wiadome, czy nie kręci się tam jakiś Śmierciożerca na polecenie Czarnego Pana.
Gryfonka zwinęła gazetę, wsadziła ją do torby i wybiegła z sali. Musiała jak najszybciej porozmawiać z profesorem Snape'em, czując, że miał w tym wszystkim swój udział.

Znalazła go na schodach do lochów. Nie był zdziwiony jej przybyciem.

-Spodziewałem się, że przyjdziesz-prychnął kpiąco. Hermiona zlekceważyła to i złapała rękaw szaty profesora.

-Pan wie, że musimy o tym porozmawiać, prawda?-zapytała, sugerując udanie się w ustronniejsze miejsce. Skinął głową i poprowadził ją wprost do swojego gabinetu.

-Zapraszam-otworzył jej drzwi i przepuścił. Uśmiechnęła się nieznacznie i od razu po wejściu usiadła na fotelu. Severus uniósł brew.

-Gdzie teraz jest Lucjusz Malfoy? I za ile planujecie mu dać zobaczyć się z synem?-Hermiona nie zwlekała z tematem.

-Cóż, Lucjusz jest bezpieczny, potrzebuje trochę odpoczynku. Warunki w Azkabanie nie są dogodne, a on miał zapewnione jeszcze gorsze traktowanie-mruknął Snape siadając przy biurku i składając dłonie-Musimy dać mu czas na dojście do siebie, uświadomić go jak źle jest z Draconem i dopiero po ujrzeniu jego reakcji pozwolić im się spotkać.

-Nie sądzi pan, że go znajdą?-dziewczyna zmarszczyła brwi wpatrując się wnikliwie w nauczyciela. Ten wzruszył ramionami.

-Nie pozwolimy mu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top