.

Draco krzyczał.
Krzyczał na tyle głośno, że gdyby nie zaklęcia wyciszające, z pewnością pobudziłby wszystkich wokół. Próbował poukładać sobie wszystko w głowie, ale nie potrafił, przerastało go to. Ból był niewyobrażalny i towarzyszył mu już od trzech dni.
Severus, jego ukochany nauczyciel, mentor i chrzestny, nie wracał od Czarnego Pana przez tak długi czas, a sam chłopak odczuwał ogromne pieczenie Znaku. Nie mógł się stawić na wezwanie Voldemorta, bo zakazał mu sam Snape, a był on jedną z niewielu osób, które musiały wiedzieć coś więcej jeśli mówiły takie rzeczy.

Malfoy zaklął, gdy stwierdził, że jego pościel jest mokra i lepka od krwi, spływającej długą strużką z przedramienia.

Snape nie żyje, pomyślał z żałością, A ja niedługo się wykrwawię i do niego dołączę. Koniec problemów, koniec służby jakimś wyimaginowanym Panom. Tylko ja.

Z tą myślą rzucił się na poduszki i ciężko dysząc, w końcu usnął.

Najważniejszym faktem było chyba to, że w Hogwarcie doszło do wielkich zmian. Dumbledore kazał rozdzielić uczniów na klasy i w tych składach mieli spać pod dwa domy w jednej sali. Któż by pomyślał, że Ślizgonom trafią się Gryfoni.

Najstarsze roczniki znajdowały się bliżej wejścia. Poniekąd trochę umieją się bronić, a w razie czego na pewno stworzyliby barierę przed wrogiem, nie chcąc przepuścić kogokolwiek dalej, co dałoby dzieciakom możliwość ucieczki.

Już raz Voldemort napadł na Hogwart.

Ofiary były liczne i każdy boleśnie przez to przechodził. Zginęli ci ważni, a także mniej znani, zwykłe szare myszki, których oczy już nie ujrzały światła dziennego.

Wszyscy z szóstego rocznika dostali dokładne przykazanie-nie spuszczajcie Malfoya z oczu.

Po tamtym wydarzeniu, w którym chłopak musiał uczestniczyć po drugiej stronie barykady, blondyn został wielce ukarany Cruciatusem, za niepowodzenie misji. Tak, on, zwykły nastolatek, który nie miał nawet zielonego pojęcia o planowanym przedsięwzięciu i został na nie wezwany nagle.

Od czasu licznych i długich tortur, coś w nim pękło-nie oszalał, ale zdarzały mu się poważne ataki paniki. Dyrektor nie chciał stracić więcej uczniów, więc nie mógł pozwolić, by Draco coś przypadkiem sobie zrobił, tym bardziej, że chłopak czuł się najbezpieczniej z Severusem, lub swoimi rodzicami, a te osoby akurat były niedostępne. Zostawali tylko uczniowie.

×××

Harry przekręcił się na bok i chwilę rejestrował dźwięki wokół, by wiedzieć co się dzieje. Panowała cisza, oprócz cichego pochrapywania niektórych osób. Gryfon otworzył jedno oko i skrzywiony rozejrzał się po sali. Widział dość mało, więc nic mu to nie dało. Wymacał gdzieś swoje okulary i dopiero wtedy mógł rozpoznać cóż się działo. Wszyscy jeszcze spali, a ogromny zegar w górze sali oznajmiał czwartą trzydzieści. Potter zadowolony z wizji dłuższego spania, ułożył się wygodnie na łóżku, ale mimo wszystko coś nie dawało mu zamknąć oczu. Pięć minut później, po długim i monotonnym przewracaniu się na materacu, usiadł i fuknął przekleństwo pod nosem.

Było jeszcze trochę ciemno, więc z czytaniem książki tak, by nikogo nie obudzić, mógł być problem. Harry podrapał się po głowie, ziewnął i zwlekł z łóżka.
Droga do drzwi była kręta, ponieważ należało przedrzeć się między innymi śpiącymi.

To właśnie wtedy chłopaka zaniepokoił wygląd i stan łóżka stojącego najbardziej pod ścianą. Wszędzie była krew, pościel leżała rozwalona na wszystkie strony. Malfoy.

Harry skoczył jak oparzony w miejscu i rzucił się do przodu. Draco leżał dość dziwnie. Lewą rękę miał wystawioną poza łóżko i to właśnie z niej na podłogę kapała krew. Potter spanikował, ale szybko ukląkł przy blondynie, próbując zatamować krwotok zaciskając dłoń na mrocznym znaku. Od razu poczuł dziwne szarpnięcie, jakby wpadł w sam środek umysłu Malfoya. Zrozumiał, że pewnie było to spowodowane zetknięciem ciemnej materii z jego blizną, lecz w praktyce wyglądało to jak jeden wielki chaos, jeśli dało się zmaterializować umysł.
Jakby jasna mgiełka oznaczająca Harry'ego otarła się o ciemną kulę będąca barierą Malfoya.

Napięcie w ciele chłopaka widocznie opadło, a Potter natychmiast puścił mroczny znak. Rozejrzał się wokół, patrząc, czy aby nikt się nie obudził, ale wszyscy dalej spokojnie spali. Nie miał serca ich budzić, tym bardziej w czasach wojny, kiedy każda minuta była na wagę złota.

Tak więc rzucił kilka zaklęć, których nauczył się na szkoleniu u madame Pomfrey i gdy ujrzał, że sytuacja została opanowana, szybko lewitował Dracona na korytarz. Położył go na posadzce, zdając sobie sprawę, że jest chłodna.

-Wstawaj, Malfoy-mruknął szarpiąc ramię blondyna kilkukrotnie-No już, nie irytuj mnie.

Spodziewał się ujrzeć szare, zimne, niemal stalowe tęczówki, tymczasem spojrzały na niego przekrwione od bólu i płaczu, zmartwione oczy. Harry zdziwił się, ale nie chciał tego po sobie pokazać.

-Jak się czujesz?-zapytał sztywno. Malfoy próbował coś powiedzieć, ale najwyraźniej nie wiedział jak zaplanowane zdanie ubrać w słowa, tak więc otworzył kilkukrotnie usta i je zamknął. Gryfon zebrał się na odwagę i jego ręce delikatnie powędrowały na szyję Ślizgona, by ją rozmasować-Na razie nie dam ci picia, nie wiem jak zareagujesz.

Ślizgon jakby rozumnie przymknął powieki, po czym wyraz jego twarzy zmienił się na bardzo wdzięczny, aż niespotykany.

-Humor chyba ci się poprawił-mruknął Harry zabierając dłonie z szyi blondyna-Czy jesteś w stanie powiedzieć jak się czujesz?

-Daj mi umrzeć-wychrypiał cicho, a Potter uniósł brwi.

-Wyjaśnisz mi, po cholerę w takim razie cię ratowałem? Myślisz, że nie widziałem przed chwilą twojej ulgi?-zapytał z wyrzutem-Zresztą, mało obchodzą mnie twoje motywy.

Draco nie odważył się powiedzieć nic więcej. Jego oczy same się zamykały i wiedział, że za chwilę znów straci przytomność. Poczuł, że delikatnie leci do góry, podejrzewając iż to Potter zaczął go lewitować do Skrzydła Szpitalnego, a może z powrotem do pokoju. Możliwe, że nawet na wieżę astrononiczną, by go stamtąd zrzucić. Ta ostatnia opcja podobała mi się najbardziej i szczerze błagał, by Gryfon choć raz wykazał się zdrowym rozsądkiem.

Pamiętał noc, w którą został ukarany. Była gwieździsta i rześka, ale nie chłodna. Naprawdę zapamiętał tak idiotyczne szczegóły. Wiedział też, że Voldemort zostawił w nim jakąś stałą szkodę, a wszyscy, którzy o tym wiedzieli, czyli dzięki dyrektorowi cała szkoła, litowali się nad nim i próbowali pomóc na różne sposoby.

Chciał tylko znów posłuchać śpiewnego głosu matki, ciepłego, z lekka kpiącego ojca, czy nawet karcących uwag Severusa.

No właśnie, Snape!

-Co z nim?-zapytał Harry, zatrzymując się i spoglądając na blondyna, który nieświadomie wymówił imię nauczyciela.

-Nie wrócił, prawda?-zapytał słabo chłopak. Potter już miał rzucić jakąś kąśliwą uwagą, gdy uświadomił sobie jak duża więź przyjaźni łączyła Mistrza Eliksirów i jego chrześniaka. Do tego musiał brać poprawkę na Dracona, który teraz chwilami zachowywał się jak małe, rozdygotane dziecko.

-Nie wiem-westchnął Harry i ruszył dalej-Ale nie martw się, pewnie niedługo do ciebie przyjdzie-dodał, by nie brzmiało to zbyt oschle.

-Nie traktuj mnie jak pięciolatka-fuknął Malfoy, a Potter uniósł brwi-Byłem trochę za długo torturowany, ale nie musisz się nade mną litować jak wszyscy!

-W takim razie równie dobrze możesz iść sam-sarknął Harry i odstawił blondyna na ziemię. Z lekkim rozbawieniem oglądał coraz to kolejne próby wstania młodego czarodzieja, po czym parsknął śmiechem widząc zgorszoną minę chłopaka-Straciłeś dużo krwi, nie zostawiłbym cię tu z ludzkiego obowiązku-Malfoy jak na zawołanie zachwiał się do tyłu i znów zasłabł-Cóż, o tym mówię.

Resztę drogi do Skrzydła Szpitalnego spędzili w ciszy, mijając kilka duchów od niechcenia patrolujących korytarze. Harry otworzył drzwi do siedziby pielęgniarki i zanim ją zawołał, ułożył Dracona na pierwszym z brzegu łóżku i delikatnie zabezpieczył jego lewe przedramię, przed gorszym zranieniem. Nim to uczynił w drzwiach już stała Pomfrey, w szlafroku, z różdżką i bojową miną, ale gdy zobaczyła kto ją odwiedził, natychmiast złagodniała.

-Czy to kolejny atak?-zapytała, w sekundę przemierzając drogę oddzielającą ich-Czy znowu miał napad lęku?

-Nie, proszę pani-odparł Harry wskazując pielęgniarce lewe przedramię-Obudziłem się, widząc na jego łóżku wiele krwi. To zgrubsza tyle. Aha! No i jak dotknąłem Mrocznego Znaku ręką, wydaje mi się, że doszło do jakiegoś połączenia naszych umysłów. Może nawet wypchnąłem Voldemorta z myśli Malfoya, bo potem jego ciało jakby zelżało, odprężyło się.

-Dobrze-magomedyczka rzuciła kilka zaklęć diagnozujących i podała nieprzytomnemu blondynowi brązowy eliksir, ale Potter cały czas w ciszy stał obok niej-Czy chciałeś powiedzieć mi coś jeszcze, Harry?-Chłopak speszył się trochę faktem, że było to po nim tak widać, odwrócił wzrok, ale skinął głową-Mów, wiesz, że ja wysłucham.

-Pytał o profesora Snape'a.

Pielęgniarka na chwilę przerwała pracę i spojrzała na blade oblicze Ślizgona. Nastała nieprzyjemna, pełna napięcia cisza.

-Cóż, niestety nic o nim nie wiadomo-mruknęła kobieta. Najwyraźniej też zależało jej na profesorze-Tak jak wyszedł, tak go nie ma.

-Czy jest możliwość, że Voldemort go zabił?-zapytał cicho Harry, a przesądna czarownica natychmiast puknęła kilka razy w stolik koło łóżka.

-Merlin niech cię broni przed wypowiadaniem takich słów!-sapnęła-Severus wróci już niedługo, a wtedy na pewno da ci popalić. Mówić tak o kimś pod jego nieobecność!

-Przepraszam, przepraszam-wymamrotał chłopak i natychmiast odwrócił wzrok-Po prostu się martwię-Sam wątpił w to, że to powiedział. A na pewno nie dowierzał w znaczenie tych słów. Zarumienił się pod wpływem uniesionych brwi madame Pomfrey-No naprawdę! Denerwuję się o każdego z Hogwartu. Bo gdyby nie to, Draco leżałby i dalej wykrwawiał się w łóżku.

-Gdy tylko rano zobaczysz dyrektora, powiedz mu co się działo.

***

Harry zaśmiał się, kiedy Hermiona próbowała przemycić kolejną książkę do swojej torby, by Ron tego nie zauważył. Sprzedawczyni spojrzała na nich z ukosa, ale zajęła się kolejnym klientem. W czasach wojny, nikt nie mógł być określony mianem 'dziwnego'. Wszyscy na swoje sposoby robili coś, by przeżyć.

Uczniowie bardzo rzadko mogli wychodzić do wioski. Hogsmeade też nie było teraz tętniące życiem jak dawniej. Największym ruchem cieszyła się karczma, do której przychodzili zmęczenie rzeczywistością ludzie, pragnący choć na trochę oderwać się od schematów.

Dzisiaj był dzień wyjścia starszych roczników, więc Harry, Hermiona i Ron wyposażeni w sakiewki z pieniędzmi ruszyli na łowy swoich perełek.

Weasley prawie od razu rzucił się do karczmy, nie chcąc marnować czasu, podczas gdy Granger z Potterem udali się do starej księgarni. Fakt faktem, że książki aż tak nie interesowały Wybrańca, ale wolał to i ciszę, niż gwar w sztucznie wesołym barze. Chłopak natychmiast zrobił się ponury, co nie uciekło czujnej Gryfonce.

-Harry, powiedz mi teraz, gdzie ty chciałbyś pójść?-zapytała kładąc mu rękę na ramieniu. Tak naprawdę sam nie wiedział, więc chwilę zajęło mi wymyślenie sensownej odpowiedzi.

-Obojętne-wzruszył ramionami-Możemy iść do jeszcze jakiejś księgarni-zaproponował, ale dziewczyna skrzywiła się i pokręciła głową.

-Mój stary Harry by tak nie powiedział-zagaiła-Jeszcze by się ze mną wykłócał co do tego, byśmy trzymali się od książek z daleka!

Chłopak uśmiechnął się na ten przytyk, ale nic nie odpowiedział. Wyszli po prostu na zewnątrz, spacerując wzdłuż budynków. Wielu uczniów najwyraźniej również nie miała ochoty nigdzie iść, więc robili to samo. Wśród nich Harry dostrzegł Malfoya. Posłał nawet krzywe spojrzenie, ale odpowiedział mu jedynie serdeczny uśmiech Pansy.

Parkinson bardzo urzekła pomoc Pottera dla cierpiącego Malfoya, za co była mu wdzięczna i pokazywała to na każdym kroku. Dziewczyna jako jedyna przedstawicielka swojej płci wśród Ślizgonek zdecydowała się nie przyjmować Mrocznego Znaku. Ba! Nawet nie stawiała się na inauguracji, co potwornie rozwścieczyło Voldemorta. Jakimś cudem skutki tego czynu ją praktycznie ominęły, oprócz wyrzucenia i wydziedziczenia z domu. Cóż, to naprawdę było nic w porównaniu z tym co mogło ją spotkać.

Hermiona również się do niej uśmiechnęła, a Harry ujrzał, że Pansy wyszczerzyła sie jeszcze bardziej, co wyglądało i dwuznacznie i uroczo. Dziewczyny miały ze sobą bardzo wiele wspólnego, ale nikt nigdy nie pomyślał, że Granger zaproponuje Parkinson dach nad głową na czas wakacji. Cóż, czasy uległy potwornej reformie, więc właściwie nie dziwiło to aż tak.

Pansy była niczym anioł dla Malfoya. To ona widziała pierwsze symptomy jego ataków, potrafiła go ukoić, a także czasem zapobiec samym napadom. Wszyscy cieszyli się widząc ją w w pobliżu Draco.

-Hej, Miona, może już wracajmy?-zapytał Harry. Dziewczyna zmarszczyła brwi zdziwiona-Mam niemałe wrażenie, że coś się dziś stanie, a wolę być wtedy w zamku-mruknął ponuro, ale w końcu oboje ruszyli zostawiając Rona z jego spitym towarzystwem, kiedy ich zwyzywał na samym wejściu.

W szkole długi czas siedzieli w bibliotece, potem gdy chcieli przejść Wielkiej Sali, zatrzymał ich Draco.

-Nie musiałeś wczoraj rano... No wiesz-mruknął ponuro-Nie potrzebuję pełnoetatowej niańki-dodał. Harry zmarszczył brwi.

-Zwykłe dziękuję by wystarczyło-uśmiechnął się złośliwie.

-Nie mam za co dziękować-wtrącił ostro Malfoy-Mówiłem nieraz, że wolałbym już umrzeć. Nigdy nie dajecie mi wykorzystać swojej szansy.

-Ty niewdzięczniku!-Harry zaatakował, pchając blondyna na ścianę. Hermiona próbowała zaprotestować-Tyle razy ratujemy ten twój chudy tyłek, a ty tak po prostu wolałbyś dołączyć do swojej matki, co?! Prawda?!

Draco skulił się i zaczął zjeżdżać na ziemię, zakrywając przy tym uszy. Potter wiedział, że przesadził, ale nie potrafił zrozumieć niezdecydowania Ślizgona. Mógł ominąć argument o jego zmarłej matce, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że chłopak był świadkiem jej brutalnej śmierci. Nie potrafił się wyhamować i powstrzymać. Zawsze był impusywny.
Za nim Hermiona trzymała dłoń na ustach, a jej oczy wyglądały jak dwie monety. Draco tymczasem zaciskał powieki i kręcił głową, coś cały czas przy tym powtarzając. Jego oddech drastycznie przyspieszył, a ciało zaczęło drżeć.
Harry cofnął się zaskoczony swoim wybuchem, którego zaraz pożałował. Totalnie zapomniał o chorobie Malfoya, a wszystko wskazywało na to, że blondyn nie czuł się najlepiej.

-Draco?-zapytał zduszonym głosem-Merlinie, przepraszam! Draco, wybacz mi!

-Już dość się popisałeś, Potter-Snape, który wyszedł zza ściany, wyglądał okropnie. Jego szata była porozrywana, w wielu miejscach szkarłat zlewał się z czernią tworząc dziwną głębię. Mężczyzna był wychudzony, zmaltretowany i ranny, a mimo to ukląkł przy Malfoyu, głaszcząc go delikatnie po plecach. Chłopak widząc tak bardzo wyczekiwaną twarz, wpadł w ramiona ojca chrzestnego, a mimo, że widać było iż Snape cierpiał od nacisku, nie puszczał młodego chłopaka. Posiadał w sobie jakąś dziwną cierpliwość, której zdecydowanie nie miał Harry.

-Wróciłeś, wuju-szepnął Draco drżący w ramionach Mistrza Eliksirów.

-Dlaczego miałbym tego nie zrobić? Zawsze wracam-odparł czarnowłosy z dziwną troską, czyli kolejną ukrytą cechą. Hermiona ochłonęła po dziwnym wybuchu Harry'ego, minęła go lekceważąco, by pokazać, że jest zła i sama klękła koło blondyna.

-Draco, chciałbyś się napić?-zaproponowała miękko. Szare oczy wyglądające jak dziecięce zlustrowały ją, po czym nieco niepewnie skinął głową. Dziewczyna wyjęła z torby nowo zakupioną książkę i transmutowała ją w szklankę z wodą. Malfoy pił łapczywie, podczas, gdy Snape i Granger dalej klęczeli. Harry nigdy nie czuł się tak winny. Dosiadł się do nich i próbował coś powiedzieć.

-No wyduś to z siebie, Potter-zakpił Snape, choć jego oblicze było przyćmione bólem.

-Myślę, że powinien pan udać się do madame Pomfrey-wydukał niepewnie, a Hermiona jakby czytała mu w myślach, wyjęła już drugą zakupioną książkę i ją też przetransmutowała w szklankę wody. Podała ją nauczycielowi, który trochę się zawahał. W końcu przyjął napój i skinął głową w podzience. Wypił jednym haustem, a Harry'emu zrobiło się go naprawdę żal, mimo, że nie żywił sympatii do tego człowieka.

Draco też skończył pić i wydawał się jakby trochę normalniejszy i przystępniejszy. Potarł czoło i spojrzał w podłogę.

-Przepraszam-wymamrotał cicho-Nie kontroluję tego.

-Nie masz za co przepraszać!-wystrzeliła Hermiona-Wszyscy wiemy co się dzieje, chcemy ci tylko pomóc.

-Wujku wyglądasz okropnie-stwierdził chłopak obarczając mężczyznę krytycznym spojrzeniem.

-Jak zawsze-podsumował Snape, a Potter zdziwił się wyczuwając lekko żartobliwy ton u Mistrza Eliksirów.

-Nie było pana dość długo-skwitował Harry, a nauczyciel zgromił go wzrokiem.

-Czarny Pan miał wyjątkową ochotę się zabawić-powiedział oschle-Draco, mam nadzieję, że nie odczułeś tego zbyt mocno-chłopak zbladł na te słowa i spojrzał w ziemię-Rozumiem, że wręcz przeciwnie. Cóż, byłem w Azkabanie i twój ojciec kazał przekazać, żebyś się nie martwił. Jak stamtąd wyjdzie, to obiecał zabrać cię gdzieś daleko od tego wszystkiego.

-On nie będzie mnie takiego chciał-szepnął Malfoy, co bardzo poruszyło Hermionę i Harry'ego.

-Draco-powiedział dość ostro Snape-Lucjusz też tam był, widział co Voldemort ci robił i nie mogąc w żaden sposób zadziałać, obiecał sobie, że cię znajdzie i zabierze. On cię kocha, takiego jakim jesteś, a nie takiego jakim się urodziłeś. Niech to będzie też lekcja dla was-zwrócił się do Gryfonów, a Hermiona już wyglądała jakby miała wyjąć dziennik i wszystko skrzętnie notować.

-Lekcje na ziemi są ciekawą alternatywą, Severusie-kilka metrów od ich kręgu stał rozbawiony Albus Dumbledore-Pozwól, że się przyłącze!

Snape przewrócił oczami i złapał się za nasadę nosa. Miona zachichotała, Draco lekko się uśmiechnął, a Harry cały czas rozważał w głowie jak okropny mógł być jeszcze w stosunku do Malfoya. Dopiero, kiedy chłopakowi wyraźnie poprawił się humor, a nawet do niego zagadał, Potter przestał aż tak się zamartwiać.
Dziwnym trafem wszyscy przymusem odprowadzili Snape'a do madame Pomfrey, przez co pielęgniarka cały czas zrzędziła mu, iż do niej nikt nie zagląda z własnej woli i jest to przykre.

Hermiona, Harry, Draco i Dumbledore słuchając za ścianą przybili sobie piątki satysfakcji.

Bo wojna niekoniecznie musi być zbrojna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top