Wciąż żyją

Biorę skrzypce do ręki. Stare, bo stare, ktoś by powiedział, że wręcz zużyte. Ale dzielnie trwają. Nic dziwnego, jeśli na nich się nie gra.

Tylko próbuje.

Patrzę na moje ręce. Na te moje stare, zmarszczone ręce.

Smyczek? Wciąż ten sam.

Instrument? Wciąż ten sam.

Struny? Od jakiegoś czasu te same.

Wszystko przetrwało.
Oprócz tych dłoni.

Które już nie potrafią nic zagrać. Jedynie wydobyć piskliwe skrzypienie, które kiedyś było celowe; rzępolenie zamiast tworzenia muzyki.

Teraz jest kolejnym dowodem mojej przegranej.

Tak, słynny Sherlock Holmes przegrał. Rozwiązał tyle zagadek, wyjaśnił tyle morderstw, uratował tyle ludzi.

A przegrał z naturalną koleją rzeczy.
Z własnym umysłem i ciałem.

Oczy - wciąż bystre, choć lekko zamglone i przesłonięte opadającymi powiekami. Ale nie włosami, te straciłem dawno temu.

Dotyk - mimo że ręce się trzęsą, wciąż dokładnie czują każdą strunę, chłodne drewno i cienki smyczek.

Uszy - nadal sprawne, słuch cudem zachowany; w każdym razie w jednym uchu, tym prawym. Na lewe nie słyszę odkąd..

Właśnie.

John. Ta sprawa. Kobieta...albo chłopiec?
Było ciemno. Padało. Ale to chyba był śnieg...

Właśnie.

Za dużo spraw.
Za dużo informacji.
To było dobre, póki trwało.

Teraz?

Wszystko się miesza.

Nie pamiętam nazwisk ofiar, nie pamiętam twarzy morderców.

Mózg... zawodzi.

Już pogodzilem się z faktem, że mój najważniejszy organ nie jest twardym dyskiem. Jest czymś dużo lepszym, a jednocześnie aż zbyt skomplikowanym.

Na dysku twardym czy w pamięci podręcznej na komputerze możesz wszystko zapisać. To ci nie przepadnie, chyba ze sam zechcesz usunąć dane.

Mózg? Zawodzi.

Pozbywa się informacji niezależnie od twojej woli; przekłada wszystko z kąta w kąt, miesza fakty, nie pozwala się skupić na niczym.

Mózg zawodzi.

Nawet mnie.

Nie wiem nawet dlaczego, ale kiedyś myślałem, ze to oszukam. Przeznaczenie.
Starość.
Jak mogłem być tak głupi?

Uśmiecham się słabo.
Kiedyś Rosie, w wieku sześciu lat, zapytała mnie:
"Wujku, ale nie umrzesz, prawda?"

Poważne tematy jak na taką dziewczynkę; efekt wielu godzin dziennie spędzonych ze mną, zapewne. Patrzyła na mnie tymi ślicznymi oczami - pamiętam, tak. Odpowiedziałem "Skąd takie pytanie? Wszyscy umierają, taka jest kolej rzeczy"

Mała zmarszczyla brwi. Momentami była tak podobna do Marthy... Marge...do swojej matki.

"Ale skoro niektórzy umierają młodo, albo w ogóle w wieku dziecięcym, jak ja o na przykład jestem, to chyba inni powinni żyć baaaaardzo długo? Albo na zawsze?"

"Cóż, to tak nie działa."

"A powinno", Rosie wróciła do swojego zajęcia, "wtedy przynajmniej miałabym na zawsze ciebie albo tatę. Skoro nie mam mamy, to chyba to by było sprawiedliwe."

Mama.
Rosie.
M a r y.

Świat nie jest sprawiedliwy, o nie.

Ale tej dziewczynce oszczędzono już cierpień.
Pamiętam...

Jak John trafił do szpitala. To była wtedy jedna z naszych ostatnich spraw, wiem.
Wtedy został postrzelony... gdzieś, przez kogoś. Albo dźgnięty..?

Pamiętam że odwiedziłem go. Miałem siły.

Dookoła jego łóżka stała liczna rodzina.
John był szczęśliwy. Rosie też.

Och nie umarł wtedy, nie. Wywinął się, jak to on miał w zwyczaju. On nawet ostatnio robił nam herbatę, usiedliśmy w fotelach... po prostu.
Gdy na nic więcej nie ma się już siły.

Teraz ja jestem w tym moim fotelu.

Zamykam oczy.
Przypominam sobie. Powoli napływają do mnie wspomnienia - proszę proszę, nawet te, które wykasowałem.
Mózg jest skomplikowany.

Widzę moją siostrę. Trzyma moje skrzypce.
Nie gra. Wyciąga je w moją stronę.

Nie jestem już w fotelu w przytulnym mieszkaniu na Baker Street 221B. Nie mam trzęsących się rąk, zgarbionych pleców ani demencji starczej.

Więc podchodzę bliżej do odzianej w białą, zwiewną sukienkę Eurus.

Tę miała na sobie w dniu swojego pogrzebu.

'Doprawdy, to była piękna ceremonia', podpowiada mi głosik z tyłu głowy, kiedy biorę od mojej siostry skrzypce. Ona się uśmiecha.

'Ciekawe czy wyprawią taką i dla mnie'.

Z tą myślą zaczynam grać i - o, niebiosa - po raz pierwszy od dziesięciu lat gram czysto i melodyjnie.

Siostra się wycofuje. Odchodzi w stronę horyzontu, skrzącego się ciepłym blaskiem.

Czując łzy w oczach idę za Eurus.
Nawet się nie waham.

Bo co mi na tym padole, kręcącym się wokół Słońca - pamiętam, John - zostało?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top