3. Nauka trójwymiarowego manewru
Na potrzeby książki wydarzenia mogą się dziać nie chronologicznie, więc proszę o zachowanie negatywnych komentarzy dla siebie!
_____________________________________________
Następnego dnia normalnie funkcjonowałaś. Oczywiście ludzie zachwycali się waszą bardziej zaawansowaną technologią i tym, skąd jesteście, aczkolwiek było ale. Widziałaś grupkę osób, która twierdzi, iż jesteście dla nich zagrożeniem i, że to wy sprowadziliście tytanów, że to wszystko wasza wina. Wkurzyłaś się i drugiego dnia pobytu tutaj, chciałaś wracać do domu. No właśnie, chciałaś. Twoje plany zniszczył dowódca Korpusu Zwiadowczego niejaki Erwin Smith, blondyn z ulizaną fryzurą, który według ciebie posyłał ludzi na śmierć i uważał się za nie wiadomo kogo.
─ Nie masz prawa mi zabronić wrócić do domu! ─ Warknęłaś w stronę Smitha, uderzając pięścią w biurko.
─ Posłuchaj, twoje umiejętności, wasza broń oraz liczebność twoich ludzi jest mi potrzebna, poza tym rozmawiałem o tym z waszym dowódcą. Nie ma nic przeciwko temu. Chciałbym również, abyście przynajmniej spróbowali sprzętu do trójwymiarowego manewru, bo nie powiem... mężczyzna z tą waszą bronią wygląda... dość komicznie ─ próbował powstrzymać śmiech. Prychnęłaś.
─ Ta broń jest o wiele lepsza od waszego badziewia ─ syknęłaś w kierunku blondyna. ─ Po za tym nie masz prawa mi rozkazywać, gdyż nie należę do waszego odziału, tylko do swojego ─ zaakcentowałaś ostatni wyraz, dając Erwinowi jasno do zrozumienia, że nie masz zamiaru robić tego, co on chce.
─ Właśnie dlatego od dzisiaj jesteś jedną z nas ─ przez chwilę byłaś zaskoczona, ale po chwilo jeszcze bardziej się zdenerwowałaś.
─ Pierdol się! ─ Krzyknęłaś. Czułaś, jak oczy zmienianą kolor na intensywny złocisty. Dowódca Korpusu Zwiadowczego spojrzał na ciebie zdziwiony, a po chwili się zamyślił.
─ Interesujące... ─ mruknął, pomijając fakt, że nie traktujesz go z szacunkiem.
─ Wiem, co planujesz Smith, ale nie przekonasz tej gówniary, z resztą... Jest za głupia ─ Usłyszałaś znajomy ci chłodny głos. Odwróciłaś się do niższego o pół głowy chłopaka. Zacisnęłaś pięści.
─ Posłuchaj, ─ warknęłaś ─ nie wiesz wielu rzeczy, więc z łaski swojej nie zachowuj się jak baba z okresem, bo twoje zachowanie jest wkurwiające! ─ Ostatnie słowa prawie wykrzyknęłaś. Wyszłaś, trzaskając drzwiami.
Chciałaś się wyżyć. Byław ubrana w staroświeckie ubrania. A tak tęskniłaś za jeansami i za dużymi bluzami. Westchnęłaś. Poszłaś do swojego na chwilę obecną pokoju. Otworzyłaś szafę i wzięłaś swój kombinezon, buty, płaszcz oraz sprzęt. Włosy splotłaś w wysoki kucyk. Szybko uporałaś się z przebraniem i teraz kroczyłaś na wolną przestrzeń. Nie mogło się obejść bez ciekawskich spojrzeń ludzi. Wytykali na ciebie palcami i szeptali między sobą, ale miałaś to gdzieś. Skoczyłaś na najbliższy budynek, słysząc krzyki jakiegoś psychicznie chorego mężczyzny, który był jednym z tych, co wierzą w mury Maria, Rose i Siny. Po chwili dołączali kolejni wyznawcy murów. To człowiek-tytan! Trzeba ją zabić! Warknęłaś pod nosem wiązankę przekleństw. Po chwili usłyszałaś ryk. Czy to możliwe, że ponownie przebili się przez Rose?
Nie zważając na mieszkańców, zaczęłaś przeskakiwać po dachach domów. Widziałaś tego samego tytana, co wcześniej i setki mniejszych. Użyłaś swojego sprzętu i po chwili byłaś już parę metrów od tytanów. Byłaś kompletnie sama, ale wierzyłaś w swoje możliwości. Robiłaś to dla niej. Dwudziestometrowiec chciał cię pochwycić ogromną łapą, lecz ty uniknęłaś tego, skacząc na nią i wspinając się do jego karku. W oddali spostrzegłaś Oddział Zwiadowców swoich żołnierzy, którzy znacznie wyprzedzilk zaskoczonych ludzi w zielonych pelerynach. Mimowolnie uśmiechnęłaś się pod nosem. Pora zrobić wielkie przedstawienie - pomyślałaś. Jo-jem owijałaś zwinnie szyje tytanom. Przy piętnastym przestałaś już liczyć. Coraz trudniej ci szło, a linka powoli się kończyła. Byłaś jeszcze trochę osłabiona. Miałaś zwichnięty nadgarstek i kilka głębszych i płytkich ran. Słyszałaś, jak krzyczeli w twoim kierunku, ale dla ciebie była ważniejsza ta chwila. Pociągnęłaś mocno za końcówkę linki, która błyskawicznie odcięła głowy około dwudziestu pięciu tytanom. Patrzyli na ciebie z szokiem wypisanym na twarzach. Kapral Levi miał tylko zagatkowy błysk w oczach. Nie zastanawiałaś się dłużej nad tym.
─ Sukinsyny nie dadzą nawet jednego dnia odpoczynku ─ mruknęłaś pod nosem.
Widziałaś, jak sporo żołnierzy ginęło. Czułaś większą nienawiść to tych bezmózgich kreatór. Już drugi raz z rzędu wpadłaś w szał bitewny. Zabijałaś z niebywałą szybkością, lecz wszystko nie trwa wiecznie. Jeden widok zmroził ci krew w żyłach. Bowiem będąc na murze ujrzałaś olbrzymiego tytana, który czołgał się w kierunku muru. Potwór miał ponad dwieście pięćdziesiąc metrów! Szeroko rozwarłaś oczy. Ręcę niekontrolowanie zaczęły ci się trząść. Widziałaś dwa razy więcej tytanów, niż zabiłaś. Byli to odmieńcy.
─ Dowódco, co mamy robić?! ─ Usłyszałaś za sobą spanikowany dziewczęcy głos. Odwróciłaś się. Przed tobą stała najlepsza z czwórki kadetów - Ann Huselbee.
─ Przygotujcie broń specjalną ─ odpowiedziałaś obojętnym tonem, a dziewczyna spojrzała na ciebie przerażona.
─ A-ale ona j-j-jest niestabilna! ─ Pisnęła brązowooka.
─ Wiem, ─ odparłaś ─ ale to jedyne wyjście, żeby pokonać to coś ─ spojrzałaś w kierunku giganta. Dziewczyna niepewnie przytaknęła i z kilkunastoma żołnieżami zaczęli wyciągać ogromny pocisk, który zostanie wystrzelony w kolosa.
─ Co to jest?! ─ spytała Hanji Zoe, wskazując palcem na niestabilną broń.
─ Nowy... eksperyment ─ odpowiedziałaś z błyskiem w oku. ─ Jeśli ten tytan dotarł aż tutaj to w murze Maria jest ogromna dziura ─ czekałaś, aż tytan zbliży się wystaczająco blisko. Mimowolnie zagryzłaś wargę, z której poleciała stróżka krwi. Miałaś wątpliwości, co do tego planu, ale wiedziałaś, że musisz zaryzykować. Kolos był coraz bliżej. ─ Przygotować broń! ─ Ryknęłaś. Uniosłaś rękę, którą szybko opuściłaś i po chwili huk ogłuszył ciebie na moment.
Tytan nie poległ... Te zdanie dudniło ci w głowie. Już sięgałaś dłonią po swoje jo-jo, ale ktoś złapał cię za nadgarstek.
─ Nie rób tego ─ usłyszałaś nad uchem dobrze znany ci chłodny głos. Otwierałaś usta, żeby coś powiedzieć, ale czarnowłosy złapał cię za podbródek, odwracając w lewą stronę.
Stałaś zszokowana tym, co się stało. TYTAN ZNIKNĄŁ! Wiedziałaś, że to nie od pocisku. Jego ciało w szybkim tempie się rozkładało, a dym utrudniał widoczność. Levi odsunął się od ciebie, ostatni raz darząc ciebie swoim firmowym spojrzeniem i po chwili wystrzelił haki, które wbiły się w ścianę jednego z budynków. Tytani ginęli w szybkim tempie, co było podejrzane. Niektórzy wycofywali się. Nie miałaś czasu, aby się nad tym zastanawiać.
Po bitwie w mniejszej grupie wróciliście do Trostu.
***
Siedziałaś w stołówce, w obu dłoniach trzymając jeszcze ciepły kubek, w którym znajdował się napój bogów, czyli herbata z cukrem. Jedną nogę opierałaś o swoje krzesło, a drugą miałaś wyprostowaną. Niektóre pasma [kolor] włosów zasłaniały ci widoczność, ale to ci nie przeszkadzało.
Na przeciwko ciebie siedzieli Jean, Ann, Eris i Daliv. Od pewnego czasu macie ze sobą bardzo dobry kontakt. Rozmawiacie na różne tematy. Śmialiście się, zapominając o czyhających na was tytanów. Wasza rozmowa została przerwana uderzeniem pięścią o wasz stolik. Mimowolnie lekko podskoczyłaś. Spojrzałaś na winowajcę i jak przeczuwałaś stał obok ciebie Ackermann.
─ Czego chcesz? ─ Spytałaś oschle.
─ Ruszaj się, idziemy. Nie mam całego dnia.
─ Niby gdzie? ─ Uniosłaś pytająco brew, krzyżując ręce na piersi. Czułaś na sobie wzrok wszystkich osób, znajdujących się w stołówce, ale to zignorowałaś.
─ Na naukę trójwymiarowego manewru, kretynko ─ odparł poirytowany.
─ A czemu tylko ja? Mój oddział również powinien w takim razie iść ─ powiedziała oburzona.
─ Będą, ale dopiero jutro. To jest rozkaz, Erwina, więc ruszaj swój tyłek i chodź ─ poszedł na zewnątrz, nie oglądając się czy idziesz na nim. Przewróciłaś oczami i ostatecznie poszłaś za nim.
Byliście w pobliżu lasu. Levi trzymał sprzęt do manewru, który po chwili wręczył ci. Byłaś w starych, ale o dziwo wygodnych ciuchach, więc nie musiałaś ściągać swojego sprzętu. Męczyłaś się z założeniem go, czując na sobie zniecierpliwiony wzrok kaprala. Oszczędziłaś sobie powiedzenia mu, że powinien ci to wytłumaczyć. W końcu założyłaś sprzęt, a karzeł zaczął tłumaczyć ci, jak go używać.
─ Wszystko rozumiesz?
─ Mhm ─ mruknęłaś.
Złapałaś za ostrza i wystrzeliłaś linki na pnie drzew. Wniosłaś się w górę. Wszystko szło ci narazie nawet dobrze, ale w pewnym momencie linka za wcześnie i po chwili spadałaś, nieudolnie wystrzeliwując je ponownie. Szykowałaś się na bolesny upadek, ale poczułaś, jak ktoś łapie ciebie w talii. Szarpnęło tobą i już zaraz wylądowałaś razem ze swoim bohaterem na wielkiej gałęzi. Niemal od razu usłyszałaś kpiący ton kobaltowookiego.
─ Tym czymś umiesz się posługiwać, a, sprzętem do trójwymiarowego manewru już nie? Kretynko, mogłaś się zabić! Nie potrafisz nawet utrzymać się w powietrzu! ─ Warknął, na co prychnęłaś.
─ Nie musiałeś mnie ratować ─ syknęłaś. ─ Poradziła bym sobie.
─ Ta jasne ─ odpowiedział oschle ─ na dziś koniec, bo znowu zlecisz. Jutro to powtórzymy o tej samej porze i poćwiczymy samoobronę ─ odparł kpiąco i zostawił ciebie zdenerwowaną w środku lasu.
***
Wracałaś do twojego tymczasowego domu. Słońce już zaczęli zachodzić. Westchnęłaś. Na placu spostrzegłaś Erena, z którym zamieniłaś niewiele zdań.
─ Dobry wieczór dowódco! ─ Energicznie ci zasalutował.
─ Jeager, nie musisz mi salutować ─ machnęłaś lekceważąco ręką. Chłopak ponownie chciał to zrobić, ale się opamiętał i tylko skinął głową. Uśmiechnięłaś się niewidocznie pod nosem. ─ I o to chodzi, Eren.
Zostawiłaś bruneta i poszłaś do swojego pokoju odpocząć od dzisiejszego dnia. Na szczęście na korytarzu nie spotkałaś nikogo. Ucieszyłaś się w duchu. Otworzyłaś stare drzwi, które zaskrzypiały, po czym je zamknęłaś i dosłownie rzuciłaś się na łóżko oddając się w ramiona Morfeusza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top